środa, 31 maja 2017

Zakazany Romans IX "Wybaczenie"

Canagan już chciał wracać do hotelu, ale wtedy cos przykuło jego uwagę. Ktoś musiał powiadomić tego łowcę, że on tutaj przebywa. A jedyną osobą, która mogła wiedzieć, że nie jest on człowiekiem, był ten cały Antonio. Czyżby jakaś ludzka larwa próbowała mi podskoczyć? On naprawdę myśli, że ma ze mną szansę? Ciekawe, po co to zrobił? Chciał się potem pochwalić, że znalazł wampira i uratował przed nim wszystkich mieszkańców Sadon? Czy też chciał obronić przede mną Elizabeth? A może i to i to?- zamyślił się wampir. Jedno było dla Canagana pewne. Tamten chłopak nie zrozumiał albo nie chciał zrozumieć przekazu płynącego z ich poprzedniej rozmowy. Wampirowi nie pozostawało więc nic innego, jak spróbować przemówić Antoniemu do rozsądku jeszcze raz, tym razem nieco dobitniej. Na tę myśl Canagan uśmiechnął się sam do siebie. Nie wiedział o chłopaku zbyt wiele, pozostawało mu więc jedynie wytropienie go niczym zwierzynę łowną. A, jak wiadomo, polowanie na człowieka to dla każdego wampira najbardziej ekscytujące wydarzenie. Canagan zeskoczył z drzewa. Zamierzał zacząć zabawę od poznania zapachu swojej ofiary, aby mógł ją wytropić. Dla niego, młodego wampira, nie było to trudne, gdyż wciąż można go było wokół wyczuć. W końcu to tutaj Antonio odnalazł jego i Elizabeth. Zapach chłopaka, choć ledwo wyczuwalny, nadal można było wyczuć w powietrzu. Canaganowi wystarczyło kilka głębokich wdechów. Do jego nozdrzy docierało mnóstwo różnych zapachów, zadaniem wampira było wyłowienie wśród nich tego należącego do Antonia i podążenie nim. Szedł po zapachu i prawdopodobnie trafiłby w ten sposób do domu chłopaka, gdyby nie wyczuł świeższego śladu jego pobytu w lesie. Bez zastanowienia udał się nowym tropem.
~~~~~~~~~~~~
Antonio był podekscytowany jak jeszcze nigdy w życiu. Bo też nigdy w życiu nie brał udziału w czymś tak ważnym i jednocześnie tajemniczym. W końcu, jak powiedział Will, najlepiej zachować to w tajemnicy, aby nie powodować niepotrzebnej paniki. Chłopak z rękami splecionymi na plecach chodził po pokoju, nie mógł jednak wytrzymać i wyszedł na zewnątrz. Jego rodzice nadal nie wrócili, choć może to i lepiej. Will wybrał się do lasu, na miejsce wskazane przez Antonia już kilka godzin temu. Gdy tu przybył, zrobił na chłopaku ogromne wrażenie. Wysoki facet w pelerynie z kapturem zasłaniającym całą twarz i ogromną walizką. Will szybko przeszedł do rzeczy. Zamiast witać się, wszedł do domu Antonia i kazał opowiedzieć mu jeszcze raz, dokładniej, wszystko, co chłopak wiedział. Jednocześnie uszykował się na "polowanie", jak to określał. Antonio po powiedzeniu mu wszystkiego, co wiedział, musiał jeszcze dokładnie wytłumaczyć, gdzie może się spodziewać spotkania wampira. Chłopak wskazał miejsce, gdzie sam go widział i Will uznał je za odpowiednie na początek poszukiwań. Antonio co prawda chciał zaprowadzić tam mężczyznę, ale ten uznał, że byłoby to zbyt niebezpieczne dla kogoś takiego jak on.
- Kiedy idzie się na takie polowanie albo wraca się po kilku godzinach, albo wcale- powiedział Will, szykując się do wyjścia.
- Takie, czyli jakie polowanie?
- Jeden wampir w miejscu, gdzie mieszkają sami ludzie, kontra jeden łowca. On nie będzie mógł się długo ukrywać przede mną, a jak przed nim nawet nie zamierzam. Z tego, co mówiłeś, ma tutaj interes związany z tą dziewczyną, więc będzie trzymał się tego miejsca. Chyba, że postanowił ją porwać- odparł mężczyzna.
- O Boże, niech pan nawet tak nie mówi- powiedział zdenerwowany Antonio. Will zignorował tę wypowiedź i po prostu wyszedł. Chłopak zaś został, a jego zdenerwowanie z każdą chwilą rosło. W końcu był już wieczór. Antonio stwierdził, że dłużej nie wytrzyma i udał się do lasu na poszukiwania. Sam nie miał pojęcia czego. Elizabeth? Willa? Tego wampira? Nie dbał o to aż tak. Chciał po prostu dowiedzieć się, co się dzieje, a w tym pomogłoby mu spotkanie każdej z tych osób. Najbardziej jednak chciałby znaleźć martwego wampira, który leży w kałuży krwi, a Will z wyrazem domy i tryumfu na twarzy, trzyma na jego rozwalonej głowie jedną ze swoich nóg. Gdy chłopak wszedł do lasu, jego ciałem wstrząsnął lekki dreszcz. Miał wrażenie, że było tutaj chłodniej, niż w mieście. Na początku krążył trochę po lesie. W pewnym momencie zganił się w myślach za swoją głupotę i skierował się tam, gdzie po raz pierwszy spotkał wampira w towarzystwie Elizabeth. Jednak nie dotarł tam. W pewnym momencie, kiedy przedzierał się przez zarośla, zdawało mu się, że kątem oka zauważył jakiś dziwny ruch. Jakaś postać przeskoczyła z gałęzi na gałąź. Antonio szybko spojrzał za siebie, ale nic nie zauważył. Gdy znowu się odwrócił, omal nie dostał zawału serca. Choć i tak czuł, że uciekło mu ono aż w pięty. Tuż przed nim, zupełnie znikąd, pojawił się ten wampir. Chłopak nie zdążył w żaden sposób zareagować, gdy Canagan złapał go za szyję i uniósł, podobnie jak poprzednio. Antonio czuł silny ucisk. Złapał dłonie wampira, zaciskające się na jego gardle, jednak w żaden sposób nie był w stanie sobie pomóc. Dopiero wtedy zaczęły do niego docierać myśli typu: Co się dzieje? Dlaczego ten wampir nadal żyje? Czy łowca go jeszcze nie zabił? Jeśli nie, to gdzie jest Will? I najważniejsze, co z Elizabeth? Antonio, przejęty losem dziewczyny, nie myślał nawet o ratowaniu siebie. Chciał przede wszystkim zapytać wampira o losy Elizy. Jednak nie był w stanie, z jego gardła wydobywały się jedynie jęki i chrząknięcia typowe dla osoby duszonej. Oczy Canagana podświetliły się na czerwono.
- Chciałbyś wiedzieć, co z twoją piękną, ukochaną Elizabeth?- spytał. Antonio był zszokowany, skąd wampir to wiedział. Czyżby czytał mu w myślach.
- Cóż, żyje i pewnie będzie żyć. Nie to co ty. Pozwól, że ci wszystko po krótce wyjaśnię. Planowałem jedynie troszeczkę się z nią zabawić, a potem jak prawie zawsze robiłem, zwyczajnie odejść, nikogo nie krzywdząc. Ale napatoczyłeś się ty, nie posłuchałeś moich dobrych rad o niewtrącaniu się i zacząłeś mącić. I teraz masz tego efekt. Będę cię musiał zabić, choć nie ukrywam, że zrobię to z rozkoszą- gdy wampir to powiedział, oczy Antonia zrobiły się prawie dwa razy większe. Chłopak z przerażeniem wpatrywał się w Canagana. Wampir, jak poprzednio, rzucił Antoniem, tym razem jednak chłopak wylądował w krzakach, które dość mocno go poraniły. Nie zdążył nawet zdać sobie sprawy z tego, że wylądował na ziemi, kiedy Canagan już był przy nim. Lekko go uniósł i z łatwością wykręcił mu do tyłu obie ręce. Po chwili w jednej z nich dało się słyszeć ledwie dosłyszalny trzask. Antonio nie był w stanie się bronić. Wampir przewrócił go na plecy. Jedna z rąk chłopaka było już połamana i nie mógł nią ruszać, więc bezwładnie leżała wzdłuż jego boku. Na drugiej zaś Canagan z całej siły zaciskał ręce, jakby chciał złamać także i tę. Wampir pochylił się do przodu i wgryzł się w okolice obojczyka chłopaka. Antonio pewnie wrzeszczałby z bólu, gdyby nie brak sił. Dla niego odczucie to było straszne. Czuł, jak wampir wysysa jego krew, a miejsce, w które się wgryzł, pulsuje coraz większym bólem. Canagan z kolei pragnął rozkoszować się smakiem prawdziwej, a nie sztucznej ludzkiej krwi i przerażeniem swojej ofiary. Jednak pragnął to także jak najszybciej zakończyć, gdyż miał już Antonia po dziurki w nosie. Trwało to chwilę, jednakże wampir zdążył już wypić większość krwi. Wtem Canagan wyczuł w powietrzu potworny odór. Był dosłownie nie do zniesienia. Wampir zaprzestał picia krwi i rozejrzał się dokoła. Niczego nie zobaczył, ale słyszał kroki, które sugerowały, że ktoś się zbliża. Zdecydowanie była to jakaś ludzka kobieta. Canagan z utęsknieniem spojrzał na leżącego, nieprzytomnego Antonia. Z chęcią zająłby się nim do końca, jednak po szybkim przekalkulowaniu obrażeń, które mu zdał, stwierdził, że chłopaka tak czy siak czeka rychła śmierć. Żadne ludzkie lekarstwa nie byłyby mu w stanie pomóc. Smród przybierał na sile, więc Canagan, niewiele myśląc, udał się w kierunku przeciwnym do tego, z którego dochodziły kroki, czyli do swojego hotelu. Dopiero gdy oddalił się trochę przyszło mu na myśl, co też to mogło być. Wcześniej nie miał głowy się nad tym zastanawiać. Mogła to być jedna z magicznych substancji odstraszających magiczne istoty. Ludzie stosowali je od wieków, choć niektóre wcale nie posiadały przypisywanych im właściwości. Na przykład czosnek. Wbrew pozorom, Canagan bardzo lubił to warzywo. Za każdym zaś razem, kiedy jakiś człowiek dowiadywał się o tym, że chłopak jest wampirem i pierwsze, co robił, to wyciągał pęk czosnku, Canagan miał ochotę wybuchnąć śmiechem. Idiotyczne przekonanie.
~~~~~~~~~~~~
Ten dzień przebiegał dla staruszki jak każdy inny. Wstała o świcie, choć nie musiała. Następnie ubrała się, zjadła śniadanie i zaparzyła sobie napar wzmacniający z ziół. Robiąc to zauważyła, że ich zapas jest na wyczerpaniu, więc zaraz po jedzeniu udała się do lasu ich nazbierać. Nie zamykała swego małego domku. Nie miała ku temu żadnych podstaw. Jej dom schowany był w głębokim lesie, gdzie nikt się nie zapuszczał. Ponadto potencjalny złodziej nie miałby jej z czego okraść, chyba że z ziółek i różnych magicznych proszków, z których i tak jedynie ona w okolicy potrafi zrobić użytek, przez co miejscowi uważają ją za czarownicę. To z kolei trzeci powód tłumaczący, czemu nie musi spodziewać się kradzieży czy też niezapowiedzianej wizyty. Kobieta nazbierała ziół i wróciła do domu. Tam zrobiła pranie i wywiesiła je na linkach za domem. Mimo że nadal była niespotykanie energiczna jak na swój wiek i tak jedynie tyle zdążyła zrobić do pory obiadowej. Przygotowała obiad. Potem po nim posprzątała i umyła okna w swoim domku. Po tym zaparzyła sobie kolejną porcję ziół, tym razem dodających energii, a dodatkowo także herbatę. Lubiła ten napój, ale zdecydowanie mniej od ziółek. Zrobiła go tylko po to, aby potem powróżyć sobie z fusów. W lodówce znalazła także ostatni kawałek szarlotki, którą upiekła przed wczoraj. Po zjedzeniu ciasta i wypiciu wszystkiego, posprzątała talerzyk i kubek po ziołach, zaś ten po herbacie zostawiła. Następnie przysiadła i sprawdziła, jaką też przyszłość przewidują dla niej fusy. Nie spodziewała się zobaczyć niczego zdumiewającego, jak zawsze zresztą. Tym bardziej zaskoczyło ją to, co ujrzała. Pierwszą rzeczą, która rzuciła się w jej oczy było to, iż kształt fusów przypominał nietoperza, co nie znaczyło niczego dobrego. Szybko jednak przywołała się do porządku i przyjrzała się fusom. Miała nadzieję, że jednak ujrzy w nich coś innego. Jednak przypomniała sobie, że zawsze liczy się to, co się zobaczy na początku. Postanowiła więc jeszcze się upewnić. Staruszka wyjęła karty tarota. Zaczęła sobie z nich wróżyć. Po chwili wyjęła trzy karty. Pierwsza z nich oznaczała morderstwo. Lub przynajmniej próbę popełnienia go. Druga reprezentowała potrzebę pomocy. Kobieta sama raczej jej nie potrzebowała, co mogła znaczyć, iż karty chcą, aby to ona komuś pomogła. Trzecia karta oznaczała śmierć. Po tym, jak staruszka ją wylosowała, szybko skończyła wróżyć. Chciała schować karty. Akurat gdy chowała je do pudełka, wyślizgnęły się jej one z dłoni i spadły na podłogę. Wszystkie grzbietem do góry, tuż obok jej stóp. Wszystkie, oprócz jednej. Ta jedna wylądowała kawałek dalej, obrazkiem do góry. Namalowana była na niej ukośna kreska, dzieląca kartę na pół. Na jednym kawałku widać było postać w kapturze z widoczną jedynie dolną połową twarzy. Z kącików ust, po brodzie, spływała strużka krwi. Na drugim kawałku widać było stół, na nim zaś stał kielich. Widać było trochę wypełniającej go, czerwonej cieczy. Wokół niego latało kilka nietoperzy. Tło było ciemnofioletowy,a w rogu znajdował się księżyc. Staruszka, tym razem już powoli, podniosła wszystkie karty, a na końcu tą, która spadła najdalej. Nie oznaczała ona konkretnego zdarzenia. Mówiła sobą: "wampir". Czyżby komuś groziło niebezpieczeństwo ze strony tej istoty?- pomyślała kobieta. A że znała się trochę na magii, wróżeniu i wiedziała, że wszystko jest możliwe, szybko dodała: "Jestem tego prawie pewna". Mimo to postanowiła się przejść, jednak dla pewności przygotowała magiczny proszek, który odstrasza wszystkie istoty poza ludźmi. Na szczęście pamiętała jeszcze przepis i miała odpowiednie składniki. Wsypała go trochę do małego woreczka i zawiesiła sobie na szyi. Następnie wzięła swoją pelerynę i udała się na spacer do lasu. Na początku wszystko było jak zwykle. Dopiero po jakimś czasie staruszka usłyszała dziwne hałasy. Skierowała się w ich stronę. Wyszła na polanę, jednak na początku niczego nie zauważyła. Ruszyła dalej. Postanowiła sprawdzić to miejsce. Dobrze zrobiła, bo po chwili zauważyła leżącego w zaroślach, nieprzytomnego chłopaka. Podbiegła do niego czym prędzej. Miał wiele obrażeń, jednak mimo to kobieta rozpoznała w nim syna państwa Criswell. Chłopak naprawdę nie wyglądał najlepiej, w dodatku lekko krwawił z okolic obojczyka. Kobieta czym prędzej zdjęła pelerynę i zrobiła mu opatrunek. Wtedy też zauważyła, że na ciele młodego szlachcica nie widać tam żadnej rany, nie licząc dwóch czerwonych kropek. Dla staruszki było to oczywiste. Chłopaka załatwił tak jakiś wampir, co oznaczało, że mógł stracić już mnóstwo krwi. Kobieta nie miała tutaj jednak niczego, czym mogłaby młodzieńcowi pomóc, brakowało też czasu na powrót do domu i wrócić potem tutaj z lekarstwami. Jedynym słusznym rozwiązaniem było dla niej wzięcie chłopaka do swojego domu. Co prawda była już bardzo stara i słabsza, niż kiedyś, ale nie słaba. W końcu już jako panienka musiała sobie radzić zupełnie sama, nie mogła liczyć na czyjąś pomoc nawet za pieniądze. Dziecko "czarowników" nie zasługiwało w końcu na żadną pomoc ze strony "normalnych" ludzi. Oczywiście staruszka w 100% była zwykłą kobietą, jednak ludzie zarówno ją jak i jej rodziców uznawali za czarowników tylko dlatego, że mieszkali w takiej głuszy i interesowali się wszelką magią dostępną dla ludzi i jej podobnymi. Z tego też powodu znaczyło to, że gdy rodzice kobiety odeszli z tego świata, ona sama musiała dźwigać nawet najcięższe zakupy z miasta do domu, rąbać drewno, przenosić ciężkie przedmioty. Nadal musiała radzić sobie samemu i nie mogła pozwolić sobie na słabość, dlatego też wiele siły jej pozostały. Chwyciła chłopaka, zarzuciła sobie na plecy i skierowała się w stronę domu. Starała się iść jak najszybciej. W końcu dotarła do domu. Od razu położyła chłopaka na kanapie i zajęła się podała mu odpowiednie, magiczne zioła. Po drodze staruszka miała wrażenie, że chłopak robi się coraz cięższy, jednak tłumaczyła to sobie swoją starością. Miała nadzieję, że chłopak nie umrze. Czuwała przy nim całą noc. Opatrzyła mu też mniejsze zadrapania i zrobiła prowizoryczny opatrunek na rękę, która była złamana. Oddech chłopaka był raz równy, raz nie. Kobieta bardzo bała się o jego życie.
~~~~~~~~~~~~
Był już późny wieczór. Canagan zapukał do drzwi domu Elizabeth. Miał co prawda wrócić do hotelu, ale zawrócił. Postanowił zmienić swoją taktykę. Drzwi otworzyła mu kobieta podobna do Elizy, jednak trochę starsza i znacznie mniej atrakcyjna.
- Dobry wieczór- powiedział wampir i ucałował zaskoczoną kobietę na powitanie w rękę. Starał się zrobić na kobiecie jak najlepsze wrażenie. Podnosząc oczy zauważył, że mu się to udało. Ucieszył się, ale na zewnątrz pozostawił poważny, aczkolwiek jak najbardziej przyjazny wyraz twarzy.
- Dobry wieczór. Kim pan jest? I co pana tutaj sprowadza?- zapytała Trix.
- Najmocniej przepraszam, jednak zanim odpowiem pani na te pytania, czy mógłbym wejść?- zapytał chłopak przymilnym głosem. Trix, choć trochę nieufna, zgodziła się. Zaprowadziła gościa do salonu.
- Proszę, niech pan usiądzie. Wolałby pan kawę, czy herbatę?- spytała.
- Nie, dziękuję, nie ma teraz do tego głowy. Chciałbym załatwić wszystko w miarę szybko.
- Zatem niech pan mówi- powiedziała Trix, siadając naprzeciw gościa.
- Nazywam się Canagan Phantomhive. Jestem przyjacielem Elizabeth i przyszedłem się z nią zobaczyć.
- Przyjacielem?- spytała Trix, lekko unosząc jedną brew. W jej głowie zapaliła się zielona lampka. Przyjaciel, też mi coś. Nawet jeśli teraz są przyjaciółmi, przyjaźń damsko- męska zawsze przeradza się w miłość. A ten człowiek zrobił na mnie dobre wrażenie i z ubioru wygląda za zamożnego. Mam w zwyczaju być nieufną i zawsze dokładnie o wszystko wypytywać tych znajomych, zwłaszcza adoratorów Elizabeth, których nie znam, jednak tym razem chyba przełożę to na potem. Eliza będzie mi musiała wszystko opowiedzieć- zaczęła rozmyślać kobieta.
- Elizabeth jest w swoim pokoju, zaraz po nią pójdę- powiedziała Trix, wstając.
- Nie trzeba. Wolałbym, aby powiedziała mi pani, gdzie jest jej pokój i sam do niej pójdę.
- Zgoda. Schodami do góry, drugie drzwi po lewej- odparła po chwili namysłu kobieta, uśmiechając się lekko. Canaganowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Podziękował Trix i udał się we wskazane miejsce. Zapukał do drzwi, ale odpowiedziała mu głucha cisza. Po chwili czekania wampir nacisnął klamkę. Drzwi były otwarte, zatem po chwili wahania wszedł do środka. Eliza siedziała z tyłem do wejścia, przy oknie.
- Kiedy nie pozwolę ci wejść i tak zawsze wchodzisz bez pozwolenia, Trix- powiedziała Elizabeth lekko łamiącym się głosem i odwróciła się. Canagan od razu dostrzegł, że dziewczyna musiała płakać i to jeszcze przed chwilą, choć starała się to ukryć.
- Co ty tu robisz?- zapytała zdziwiona Eliza.
- Chciałem wrócić do hotelu, ale nie mogłem. Muszę uzyskać od ciebie przebaczenie, inaczej moje życie nie ma sensu- odparł wampir.
- Nie mów takich rzeczy- przestraszyła się dziewczyna.
- Jak zwykle mówię jedynie prawdę. Proszę, nie, błagam, wybacz mi- powiedział Canagan, podchodząc do Elizabeth i upadając jej do stóp. Eliza na początku nie wiedziała, co powiedzieć. Po chwili jednak zaczęła się śmiać. Ta sytuacja szczerze ją rozbawiła.
- Wstawaj, głupiutki- powiedziała, klękając obok niego i ujmując jego twarz w dłonie.
- Wiesz, jestem jeszcze bardzo młoda i nie wiem za wiele, jednak dwóch rzeczy jestem pewna. Kocham cię, a co z tego wynika, nie potrafiłabym się na ciebie gniewać.
- Czyli mi wybaczasz?- upewnił się Canagan. Dziewczyna pokiwała głową.
- To może całus na zgodę?- spytał wampir, dziewczyna zaś przysunęła do niego swoją głowę. Złożyła na jego wargach krótki pocałunek.
- Tyle musi ci na razie wystarczyć- powiedziała.
- Stanowczo za mało- odparł chłopak i zaczął ponownie całować, tym razem jednak inaczej. Poprzedni całus był krótki, delikatny i powstał z inicjatywy Elizabeth, więc to ona w nim rządziła. Teraz jednak można było powiedzieć, że to Cangan zaczął całować Elizę. Był zachłanny i bardzo zaborczy. Pocałunek był długi. Dziewczyna rozchyliła ustać, pozwalając wedrzeć się w nie sprawnemu językowi chłopaka. Przed chwilą wampir był potwornie zły sam na siebie, że aż tak uniżył się przed człowiekiem. Teraz nadal pozostał niesmak po takim zachowaniu, ale był już jakby trochę mniejszy, złość zaś prawie w całości go opuściła. 

wtorek, 30 maja 2017

Zakazany Romans VIII " Miłość i walka"

Canagan pospiesznie wrócił, pewien że na dobre uciszył niewygodnego konkurenta. Jak zwykle zwolnił kilka metrów przed miejscem, gdzie zostawił Elizabeth. Ostatni odcinek drogi przeszedł tempem spokojnym, spacerowym. Gdy wszedł na polanę, na której czekała na niego dziewczyna, ta od razu do niego podbiegła.
- I jak poszło? Co z Antoniem?- zapytała.
- Poszło tak, jak powinno pójść, moja droga. W subtelny sposób przekazałem mu, żeby odczepił się od ciebie- odparł Canagan, śmiejąc się w myślach na wspomnienie przerażenia, jakie widział w oczach tego małego, nic nieznaczącego człowieczka.
- Ale... nie pobiliście się ani nic takiego?
- A czy wyglądam, jakbym brał udział w jakiejś walce? Chociaż, musze przyznać, gdyby przyszła taka potrzeby, niczym rycerz stanąłbym w obronie honoru damy mego serca.
- Przestań, nawet tak nie mów! To znaczy, to co mówisz jest bardzo miłe i mi pochlebia, ale nie życzę sobie żadnych bójek!
- Rozkaz, moja pani- odparł wampir, zadowolony w duchu, że jak na razie przedstawienie idzie prawie w całości po jego myśli. Co prawda teraz ten chłopak mógł trochę namieszać, ale Canagan aż tak się nim nie przejmował.
- A co z Antoniem? Nic mu nie jest? Wrócił do domu?
- Czemu ty się tak nim interesujesz? Może powinienem być zazdrosny?- odparł chłopak, uśmiechając się lekko.
- Przestań, to wcale nie tak- odparła dziewczyna.
- Taak? A jak?- spytał, chwytając dziewczynę w talii i przechylając lekko. Zrobił to tak szybko i zwinnie, że Eliza nawet nie zdążyła zareagować. Przez chwilę patrzyli sobie w oczy, a wokół panowała cisza. Canagan wyraźnie czegoś od niej oczekiwał.
- No więc pozwolę sobie powtórzyć pytanie- zaczął, widząc iż dziewczyna nie rozumie jego oczekiwań.
- Jak to właściwie między nami jest?- zadał to pytanie prawie szepcząc. Mimo to Elizabeth i tak doskonale je usłyszała, gdyż Canagan także się nad nią nachylił i ich twarze dzieliło tylko kilka centymetrów. W spojrzeniu wampira było coś takiego, że już z daleko trudno było mu się oprzeć, a co dopiero z bliska.
- Pocałuj mnie- powiedziała dziewczyna, kładąc jedną z rąk na jego głowie, drugą zaś delikatnie muskając mu kark. Sama była zaskoczona śmiałością i pewnością, z jaką wypowiedziała te słowa. Canagan bez chwili namysłu spełnił jej żądanie. Ich usta po raz kolejny złączyły się w pocałunku i mimo że był on podobny do wszystkich innych, żadnego z nich nie zaspokoił dostatecznie, tak jak poprzednie. Był tym rodzajem przystawki przed daniem głównym, która jedynie zwiększa apetyt. Gdy chłopak oderwał swe usta od spragnionych i szalenie kuszących warg dziewczyny, od razu wyszeptał jej do ucha dobrze znaną i wyuczoną na pamięć frazę:
- Kocham cię.
Zrobił to jak najbardziej kuszącym i uwodzicielskim tonem, na jaki tylko było go stać. Planował odczekać chwilę, a następnie przystąpić do dalszego działania. Wtem Eliza odwróciła twarz w jego stronę.
- Ja ciebie też kocham... mój drogi- powiedziała ledwo dosłyszalnym szeptem, kładąc mu dłoń na policzku. Stali tak przez chwilę, Canagan jedną ręką obejmował dziewczę w pasie, drugą zaś złapał jej dłoń. Obie ręce, splecone palcami, powędrowały w dół. Jednocześnie ich właściciele zaczęli się zapamiętale całować. Następnie uwolnili swoje dłonie z uścisku. Elizabeth jedną ręką zaczęła lekko mierzwić włosy chłopaka, drugą zaś położyła mu na ramieniu. On zaś obiema objął ją mocna. Trwali jakiś czas w takim uścisku, cały czas całując się w usta, po szyi, twarzy. Canagan zaryzykował nawet i lekko ugryzł dziewczynę w ucho, pilnował się jednak, aby nie było to za mocno. Po pierwsze, mógł w ten sposób zepsuć tę idealną atmosferę. Po drugie, był prawie pewien, że w takiej sytuacji nie zapanowałby nad pragnieniem. Na szczęście wszystko poszło według planu, a lekkie podgryzienie ucha tylko jeszcze bardziej podnieciło dziewczynę. Obojgu zdawało się, że wokół robi się coraz goręcej. Zaryzykował i podwinął lekko sukienkę dziewczyny, a następnie położył dłoń na jej udzie. Eliza na początku nie reagowała, co wampir uznał za przyzwolenie do dalszego działania. Wtem jej obie zwinne dłonie zaczęły powoli rozpinać guziki koszuli Canagana. Elizabeth nie mogła pojąc, co się z nią dzieje. Zresztą nie miała teraz czasu o tym myśleć, tak samo jak o tym, czy postępuje słusznie. Czuła, jakby jej ciałem zawładnął jakiś pierwotny, ale jednocześnie niezwykle silny, niepokonany instynkt. Guziki koszuli chłopaka ustępowały z dziecinną łatwością. W końcu przeszkoda ta została usunięta. Ku zaskoczeniu dziewczyny, Canagan odsunął się nagle, jednak okazało się, że tylko po to, aby zdjąć koszulę i odrzucić ją na bok. Potem znowu przysunął się do Elizy. Złapał ją za rękę i pociągnął lekko za sobą w cień drzew. Dziewczyna pozwoliła mu się poprowadzić. Gdy stanęli, Canagan odwrócił się w jej stronę, Elizabeth postanowiła za to wziąć go z zaskoczenia i rzuciła mu się na szyję. Jako że wampir całym sercem wcielał się w swą rolę zwyczajnego człowieka, także i tym razem zareagował jak większość ludzi, pozwalając się przewrócić. Normalnie jako wampir skorzystałby ze swojej zręczności, jednak wtedy akurat nie pomyślał o tym, gdyż głowę zaprzątały mu zgoła inne myśli. Jednak koniec końców, wyszło mu to na dobre. Zarówno on, jak i Eliza, znaleźli się w pozycji leżącej. Ponadto dziewczyna leżała na nim. Miała lekko zawstydzoną minę, ale sprawiała wrażenie, że ma ochotę na dalsze igraszki. Canagan złapał ją więc za ręce i przeturlał się na bok. Teraz to ona leżała pod nim. Wampir uśmiechnął się i ułożył jej dłonie po obu bokach głowy dziewczyny. Następnie znów zaczął ją całować. Oboje coraz bardziej zatracali się w tym pocałunku. Jednocześnie chłopak przesunął jej dłonie nad głowę i złapał jedną ręką, drugą zaś powoli zaczął sunąć wzdłuż jej ciała w dół. Najpierw zatrzymał się w okolicy piersi. Dużych, jędrnych piersi Elizabeth, które unosiły się i opadały w rytm jej przyspieszonego oddechu. Zaczął je delikatnie masować. Potem znów zaczął sunąć dłonią w dół. Planował teraz zająć się jej sukienką, która w obecnej chwili była jego zdaniem zbędnym dodatkiem. Puścił jej dłonie i obiema rękoma podwinął jej sukienkę. Dziewczyna bez oporu podniosła do góry biodra i pozwoliła mu zdjąć ją górą. Teraz leżała pod nim jedynie w kuszącej bieliźnie, patrząc na niego pożądliwie. Jedyną rzeczą, która oprócz pożądania samej Elizy przepełniała jego umysł, była chęć skosztowania jej krwi. Canagan jednak wiedział, że nie może sobie na to pozwolić. Chciał zachować to, kim jest, jak najdłużej w tajemnicy, a może nawet do samego końca. Wampir zwinnie i szybko zdjął spodnie, a potem zajął się stanikiem dziewczyny. Gdy już ją go pozbawił, nie czekał ani chwili i polizał jej prawy sutek, który teraz był przyjemnie twardy. Dziewczyna wydała z siebie jęk rozkoszy i wczepiła palce w jego włosy. Chłopak zaś złapał ją w talii i jął dalej lizać ją po sutku, a następnie wziął go do buzi. Potem podciągnął się trochę w górę i pocałował ją w usta, następnie zjechał po szyi i mostku, dokładnie między piersiami, aż do pępka. Potem znów tą samą drogą wrócił. Dziewczyna była niezwykle uległa, tak jak lubił. Jej dłonie nieśmiało błądziły po jego ciele. Elizabeth nie była tak śmiała w swoich poczynaniach jak Canagan, choć to, co obecnie robili, widocznie się jej podobało. Wampir, zanim ściągnął jej majtki, spojrzał jej prosto w oczy, szukając tam jakiejś wskazówki. Jeśli bowiem okazałoby się, że dziewczyna zmieniła zdanie albo że źle odczytał sygnały, które mu dawało jej ciało (chociaż były bardzo wyraźne), mógł pożegnać się już ze swoimi marzeniami. W najlepszym wypadku zostałby uznany za dupka, który myśli tylko o jednym, a z takiego położenia bardzo ciężko jest wyjść. Nie mówiąc już o powtórnym nawiązaniu tak bliskiej i intymnej więzi. Jednak napotkawszy spojrzenie Elizy, uśmiechnął się lekko pod nosem i śmiałym ruchem, już bez żadnych oporów, zsunął resztę jej bielizny.
~~~~~~~~~~~~~
Canagan i Elizabeth leżeli obok siebie w ciszy. Jednak była to cisza niezwykła, pełna zadowolenia i pewności. Czego byli pewni? Można powiedzieć, że jednocześnie wszystkiego i niczego? Elizabeth była pewna, że znalazła miłość swego życia, że teraz już będzie pięknie i kolorowo. Canagan z kolei pewien był, że będzie miał jeszcze trochę zabawy. Jednakże żadne z nich nie było pewne, jak to wszystko dokładnie dalej się potoczy. Każde z nich miało jakieś swoje plany, jednak nie wiedzieli, iż wkrótce los zamierza okrutnie z nich obojga zadrwić. Trzymali się za ręce. Elizabeth miała na sobie jedynie bieliznę, tak samo Canagan. W końcu chłopak podparł się na ramieniu i spojrzał z udawaną czułością na dziewczynę. Urwał jedno ze źdźbeł otaczającej ich trawy i zaczął nim drażnić delikatną skórę dziewczyny. Tej jednak bardzo się to podobało. Odwzajemniła jego spojrzenie. Eliza wciąż była w szoku na myśl o tym, co zrobili, chociaż musiała przyznać, że nie żałowała tego. Bała się jedynie, że ktoś może się dowiedzieć i donieść na przykład jej siostrze. A jeśli już ktoś by się dowiedział, nie omieszkałby pewnie powiedzieć o tym każdemu. I tak oto skromnej, cichej i miłej Elizabeth zostałaby przyczepiona łatka puszczalskiej szmaty. A ona sama kimś takim się nie czuła. Po prostu ofiarowała największy kobiecy skarb, cnotę, mężczyźnie, którego szczerze kochała i który szczerze kochał ją (była o tym święcie przekonana) trochę wcześniej niż po ślubie. Jednak jeśli oboje się kochają, ślub to jedynie kwestia czasu, prawda? Wiedziała, że małżeństwo z kimś przybyłym z daleka będzie sensacją dla wszystkich mieszkańców jej miasta i oboje z Canaganem przez bardzo długo będą tematem lokalnych plotek, ale nie przejmowała się tym aż tak bardzo. A propos "przybyły z daleka", nadal nie wiem, skąd pochodzi Canagan. Muszę się w końcu dowiedzieć-pomyślała Eliza. W tym czasie chłopak miał po części podobne uczucia. On, podobnie jak Elizabeth, nie żałował tego, co miało miejsce, jednak nie był aż pod takim wrażeniem. Nie było dla niego to nic nadzwyczajnego. I nie planował już ich wspólnej przyszłości. Jeszcze trochę poleżeli w trawie o poprzytulali się, w końcu jednak musieli wstać. Słońce przesunęło się już na niebie, przez co nie leżeli teraz już w cieniu. Promienie słoneczne tańczyły na ich twarzach, rękach, nogach, całych ciałach, a także wokół nich. Sprawiało to cudowne wrażenie, jednak w końcu zdecydowali się wstać. Mimo późniejszej pory dnia, słońce i tak mocno grzało, a im nie uśmiechało stać się dwoma spalonymi tostami. Powoli ubrali się, między nimi cały czas panowała cisza, gdyż oboje przeżywali w myślach wspólny seks.
- Było wspaniale. Kocham cię- wyszeptał w końcu do ucha dziewczyny Canagan, gdy już zdążył się ubrać.
- Ja ciebie też. Bardzo- odparła lekko zawstydzona i speszona Eliza. Mimo to odwróciła się i pozwoliła pocałować chłopakowi w usta.
- Powinnam się już zbierać- powiedziała, kiedy już skończyli się całować. Wampir zdał sobie sprawę, że są teraz dość daleko od miejsca, gdzie się spotkali. Gdyby Elizabeth zechciała wracać teraz na piechotę do domu, zdziwiłoby ja zapewne jakim cudem w tak krótkim czasie pokonał taki dystans. Ułożył więc sobie w głowie szybki plan.
- Skoro tak mówisz- powiedział i podniósł dziewczynę tak jak poprzednio. Ta bez oporu chwyciła się go. Wampir przebył drogę powrotną do miejsce ich spotkania trochę wolniej, niż poprzednio. Chciał się dodatkowo upewnić, że Eliza nie będzie niczego podejrzewać. W końcu zatrzymał się i puścił dziewczynę, ale nie pozwolił jej odejść. Znów ją pocałował.
- Zatem naprawdę chcesz już wracać?- spytał, gdy ich usta wreszcie się od siebie odkleiły.
- Muszę- odparła smutnym głosem dziewczyna.
- Zatem pozwól się jak zwykle odprowadzić.
- Z chęcią.
- Mam też nadzieję, że trochę pomogłem z kłopotliwą chemią- powiedział chłopak.
- O ta, bardzo dziękuję- Elizabeth uśmiechnęła się z wdzięcznością. Wtem z zarośli z prawej strony Elizy wypadła srebrna strzała. Canagan schylił głowę i dzięki temu trafił ona w stojące nieopodal nich drzewa. Przez ułamek sekundy oboje wpatrywali się w sterczącą z kory strzałę. Elizabeth była w szoku. Zaraz też zdała sobie sprawę, że leciała ona wprost na jej ukochanego, który cudem uniknął śmierci. Elizabeth równo z chłopakiem spojrzała w stronę, z której nadleciała strzała. Po chwili z zarośli wyskoczył mężczyzna. Nie byle jaki mężczyzna. Najkrócej można go opisać jako dwumetrową górę mięśni. Miał średniej długości, czarne, gęste, ale trochę już siwiejące włosy. Całą jego twarz pokrywały blizny. Jedna ciągnęła się od brwi, przez oko i pół policzka. Druga przez nos i kończyła się tuż nad ustami. Trzecia zaś zaczynała się pod drugim okiem i kończyła też nad górną wargę. Dopiero po chwili do Elizy dotarło, że są to ślady pazurów. Jednak żadne zwyczajne zwierzę nie byłoby w stanie zadać takich ran. Chyba, że człowiek ten był łowcą. Nie mogła tego jednoznacznie potwierdzić ani też zaprzeczyć temu. Nigdy nie spotkała kogoś uprawiającego ten zawód, jednak w jej krainie każde dziecko od maleńkości uczone było nie tylko umiejętności siadania czy mówienia, ale też rozpoznawania łowców. A poznać ich można głównie po wyglądzie. Najczęściej mają blizny, są ubrani w strój przypominający zbroję i mają przy sobie mnóstwo broni. Ten mężczyzna spełniał wszystkie te kryteria. Na wierzchu dłoni, a także na udach, łydkach i klatce piersiowej oraz plecach miał właśnie coś, co wyglądało jak części zbroi. Z tyłu miał kołczan wypełniony lekko pobłyskującymi strzałami, do paska u spodni przeczepionych było mnóstwo sztyletów do rzucania, a także pochwa, w której schowany był miecz. Oprócz tego mężczyzna ten miał tez przy pasku dwa pistolety i zapewne skryte gdzieś naboje do nich. Kim więc byli łowcy i czemu każdy musiał ich znać? Byli to w większości ludzie (choć zdarzały się wyjątki, ale bardzo rzadko), którzy trudnili się pomocą wszystkim w razie problemu z magicznymi istotami. Wilkołak biega po twoim podwórku i zabija owce, krowy, świnie czy inne zwierzęta domowe? Zadzwoń po łowce! W twojej piwnicy zamieszkał smok? Zadzwoń po łowcę! Zaatakował cię elf? Zadzwoń po łowcę! Właśnie takimi sprawami zajmowali się ci ludzie. Oczywiście z ich usług korzystali tylko i wyłącznie inne istoty ludzkie, gdyż te magiczne raczej nie potrzebowały ludzkiej pomocy do załatwiania swoich spraw. Zresztą, zajęcie to zrodziło się właśnie po to, aby pomagać ludziom, którzy przecież w zetknięciu z wszelkimi magicznymi stworzeniami nie mieli żadnych szans. Ponadto od czasu zawarcia pokoju między rasami spadło zapotrzebowanie na takich ludzi, więc już nie tak łatwo było kogoś takiego znaleźć. Ludzie od dziecka byli jednak nadal uczeni, kim są łowcy, aby wiedzieli, do kogo w ostateczności zwrócić się po pomoc i by umieli takiego łowcę odróżnić. Inne zaś istoty od dziecka uczone były, aby nie ufać łowcom i na nich uważać. Elizabeth była więc prawie pewna, że ma przed sobą łowcę. Nie rozumiała za to w ogóle, czemu ten człowiek emanował taką... bezwzględnością i chęcią mordu, gdyż właśnie to widać było w jego ponurym i pewnym spojrzeniu, którym obrzucił ją i jej ukochanego. I dlaczego omal nie zabił Canagana? Eliza miała nadzieję, że to wszystko było po prostu pomyłką. Ale to nie była pomyłka. Mężczyzna czym prędzej sięgnął po kolejną strzałę i wycelował w jej ukochanego. Zrobił to tak szybko, że dziewczyna gotowa już była krzyczeć, pewna śmierci chłopaka, jednak zdążyła jedynie otworzyć usta. Wampir zrobił zręczny unik, zanim jednak znów stanął pewniej na nogach, w jego stronę leciała już kolejna strzała, a po niej następna. I wtedy Canagan zrobił coś niezwykłego. Wybił się na jakieś 1,5 metra w górę, odskakując jednocześnie trochę w bok.
- Uciekaj, dziewczyno! Uciekaj od tego krwiopijcy!- zawołał mężczyzna, znów strzelając do jej ukochanego. Dziewczyna w końcu wyszła z początkowego szoku.
- Niech pan przestanie do niego strzelać!- zawołała.
- Nie rozumiesz, nie wtrącaj się! Uciekaj, a ja już się nim zajmę!
- Nie pomoże pan! Niech pan przestanie w niego strzelać!- w głosie Elizy słychać było gniew, desperację, ale i przerażenie. Jeśli ten mężczyzna nie przestanie strzelać do Canagana, zapewne marny nie tylko jego, ale i jej los. Chłopak zginie, a ona zostanie tu sam na sam z szaleńcem. W najlepszym wypadku też zostanie zabita.
- Oszalałaś?! Żal ci wampira?! Odsuń się albo uciekaj!- mężczyzna nie dawał za wygraną. Elizabeth zaś na chwilę ucichła. Słowo "wampir" zrobiło na niej wrażenie. Canagan zauważył to i czym prędzej ułożył plan działania. Udał, że ucieka. Tak jak myślał, łowca udał się za nim w pościg. Czy się bał? Jako trochę już doświadczony wampir mógł powiedzieć, że odczuwał pewien lęk. Nigdy jeszcze nie spotkał się sam na sam z łowcą, który chciałby go zabić. Kiedyś co prawda spotkał kogoś takiego, ale było naprawdę dawno. Skończył szkołę i aby to uczcić na spokojnie, tak jak chcą tego młodzi szlachcice, a nie ich rodzice, udał się wraz ze znajomymi z innych, zamożnych wampirzych rodzin na wycieczkę do Resserd. Jest to miasto, gdzie spotkać można przedstawicieli praktycznie każdego gatunku. Tam też w barze spotkali starego łowcę, który nie pytając ich o rasę, opowiedział nawet kilka historii ze swojej pracy. Teraz jednak była to zupełnie inna sytuacja. Oczywiście mimo to, gdyby ktoś spytałby go, czy się boi, zaprzeczyłby. Ponadto był pewien, że uda mu się wygrać też walkę, jednak i tak towarzyszył mu lęk. Gdy uznał, że odbiegł wystarczająco daleko, wskoczył na drzewa i skrył się wśród gałęzi. Co prawda musiał trochę czekać na łowcę, mimo to krócej niż na przeciętnego człowieka. Nie zdziwiło go to, bo wiedział, że ktoś taki jest szybszy, silniejszy i zręczniejszy od innych ludzi. Ku jego zdziwieniu, mężczyzna wypatrzył go wśród koron drzew i wystrzelił w jego stronę z łuku. Canagan zrobił unik i strzała trafiła tuż obok jego głowy. Przyjrzał się jej na szybko i stwierdził, że nawet tu, w cieniu drzew, strzała lekko się błyszczy. Znaczyło to, że pokryta jest lihibrimium. Tylko ta substancja w połączeniu z bronią wykonaną ze srebra była w stanie zaszkodzić wampirowi. Sama srebrna broń była śmiercionośna dla wilkołaków, zaś lihibrimium samo w sobie nie szkodziło żadnej rasie. W połączeniu były jednak koszmarem każdego wampira. Chłopak zeskoczył z drzewa i ruszył w stronę łowcy. Mężczyzna zrezygnował z próby ponownego strzału i zdecydował uderzyć go łukiem. Canagan jednak przechytrzył go. Nie miał zamiaru teraz atakować łowcy. Odbił się do ziemi i przeskoczył ponad mężczyzną. Ten akurat trzymał w górze uniesiony do ataku łuk, więc wampir złapał go i złamał, wykorzystując do tego swoją siłę i wagę. Wylądował z tyłu mężczyzny. Połowa łuku wylądowała pod stopami łowcy. Drugą zaś trzymał w rękach. Był w lekkim szoku, ale mimo to szybko odwrócił się z jeszcze większą wściekłością w oczach.
- Jak ja was nienawidzę, wy podstępne, podłe bestie!- zawołał, rzucając w Canagana nożem. Wampir z łatwością złapał go tuż przed swoją twarzą.
- No ale widzę, że z tobą przynajmniej będzie trochę zabawy- dodał łowca i posłał w stronę chłopaka kolejny trzy sztylety. Także je Canagan złapał. Wszystkie trzymał w jednej ręce, więc teraz mógł się bronić tylko jedną. Mężczyzna nie robił już żadnej przerwy w rzucaniu nożami. Wampir łapał jak najwięcej z nich, robiąc przy tym uniki przed resztą. Łowca w końcu wziął jeden z pistoletów. Teraz jedną ręką strzelał, drugą rzucał. Chłopak chciał zrobić sobie chwilę przerwy, więc skoczył w gęste zarośla, licząc, iż tam się ukryje. Jednak mężczyzna od razu ruszył za nim. Skubany, dobry jest-pomyślał Canagan. W ułamku sekundy odwrócił się i rzucił jednym ze sztyletów, które złapał od łowcy. Z łatwością wytrącił nim pistolet z ręki mężczyzny. Jako że biegli, facet skończył ze sztyletowaniem i tylko strzelał. Gdy więc wampir wytrącił mu broń, nie miał czasu zatrzymać się, by ją podnieść. Wyjął zatem drugą. Wtedy to niespodziewanie zarośla się skończyły i wybiegli na otwarta przestrzeń. Chłopak postanowił to wykorzystać. Odbił się wysoko od ziemi i przeleciał nad mężczyzną. Łowca miał problemu z pistoletem, który się zaciął. Wkrótce jednak udało mu się go odblokować. Strzelił do Canagana kilka razu akurat, gdy ten nad nim przelatywał i nie miał możliwości się obronić. Trafił go. Kule były lepsze od zwyczajnych, jednak nadal ludzkie. Przez to jedynie lekko zraniły go. Z kilku ran na plecach delikatnie sączyła się krew. Wampir zaklął. Rzucił po raz kolejny, aby wytrącić mężczyźnie broń z ręki, jednak tym razem łowcy udało się zrobić unik przed pierwszym sztyletem. Jednak drugi rzut był nawet celniejszy niż Canagan by się spodziewał. Trafił mężczyznę w rękę. Łowca upuścił broń i chwycił się za krwawiącą dłoń. Szybko jednak doszedł do siebie. Wyjął z pochwy miecz i ruszył do ataku. Wampir nie zrobił uniku. Po prostu gdy miecz był ledwie kilka centymetrów od niego, złapał go obiema rękami i z łatwością zatrzymał. Chłopak był przygotowany na to, że broń pokryta będzie lihibrimium. Ręce od razu zaczęły go parzyć, odepchnął więc od siebie miecz. Trzymający go mężczyzna zatoczył się, ale nie stracił równowagi. Spróbował kolejnego ataku. Jednak Canagan podskoczył w górę, tuż nad gałąź znajdującą się kilka metrów wyżej. Zrobił to szybki i z łatwością. Wycelował w stronę mężczyzny kilka sztyletów. Łowca odbił je mieczem. Jednak sztyletowanie było akurat jednym z największych hobby młodego hrabi Phantomhive'a. Chłopak zeskoczył z drzewa i przyklęknął przed mężczyznom. Ten zaś zadowolony, przymierzył się do ataku i uniósł wysoko miecz. W innych okolicznościach zapewne uznałby takie podłożenie się ze strony wampira za podejrzane, teraz jednak nie miał na to czasu. Canagan zaś uśmiechnął się pod nosem, zadowolony, że wszystko idzie po jego myśli. Był już pewien, że wygra. Trafił sztyletem w dłoń mężczyzny, a ten, jak przewidział wampir, upuścił miecz. Chłopak znów skoczył wysoko w górę i posłał w stronę łowcy wszystkie sztylety, które posiadał. Miał ich co prawda już tylko trzy, jednak zostały celnie wymierzone. W dodatku mężczyzna nie był w stanie się obronić, gdyż trwał jeszcze w szoku. Jeden znów trafił go w rękę, gdy łowca mimo wszystko próbował się zasłonić. Drugi w ramię u drugiej ręki. Śmiertelny cios zadał nóż trzeci, który wylądował w czole. Wampir wylądował tuż przed mężczyzną, który osunął się na kolana.
- Biedna dziewczyna- zdążył jedynie powiedzieć mężczyzna i padł martwy u stóp chłopaka. Canagan uśmiechnął się triumfująco i z satysfakcją przyglądał się swojemu dziełu. Miał prawo być z siebie dumnym. W końcu nie każdy może się pochwalić, że przeżył spotkanie z łowcy, w dodatku zabił go. Wampir był naprawdę zadowolony i najchętniej napawał by się jeszcze tą chwilą, ale musiał wrócić do Elizabeth. Obejrzał się na szybko. Nie krwawił już nigdzie, jedynie na rękach widoczne były oparzenia, jednak jak wszystkie inne obrażenia u wampirów i te wkrótce się zagoją. Może to jedynie zając trochę dużej niż zwykle, w końcu są po kontakcie z lihibrimium. Canagan skupił się i usłyszał gdzieś szum wody. Udał się tam biegiem. Znalazł mały potok, w którym przemył ręce (niewiele to pomogło). Zdjął koszulę, gdyż z tyłu była lekko zakrwawiona i poszarpana przez naboje. Zwinął ją w kłębek i zawrócił do Elizabeth.
~~~~~~~~~~~~
Eliza była zupełnie przerażona i nie wiedziała, co ze sobą zrobić. Nie była w stanie się ruszyć, a gdy już odzyskała władzę nad swym ciałem, pobiegła w stronę, gdzie ruszyli Canagan i ten mężczyzna. Biegła przez kilka metrów, ale w końcu poddała się. Zrozumiała, że za nic w świecie ich nie znajdzie. Elizabeth usiadła pod drzewem i skryła twarz w dłoniach. Nie mogła uwierzyć w to, co się stało. Ktoś zaatakował mojego ukochanego. Dlaczego? Po co?- myślała dziewczyna. W jej oczach pojawiły się łzy i zaczęła szlochać. Po kilku minutach takiego cichego płaczu w jej głowie znikąd zabrzmiał głos mężczyzny: "Oszalałaś?! Żal ci wampira?! Odsuń się albo uciekaj!". Elizabeth zastanowiła się nad znaczeniem tych słów. W jednej chwili wszystko to, co dotąd wydawało się jej przypadkiem lub co sama sobie próbowała jakoś logicznie tłumaczyć, przestało wydawać się przypadkiem. Szybkość i siła Canagana. W końcu potrafił z łatwością ją podnosić i biec. Ponadto wydawało się jej, a właściwie była pewna, że dziś, kiedy zabrał ją z miejsca, gdzie spotkali Antonia, chłopak przebiegł naprawdę dużą odległość w bardzo krótkim czasie. Do tego jeszcze jego zwinność... Z łatwością uniknął wszystkich strzał, ponadto wyskoczył na półtora metra w górę! I do tego jakim cudem oboje, razem z tym mężczyzną, tak szybko zniknęli? A propos szybkich zniknięć, przecież dzień wcześniej także zawróciła po pożegnaniu się z Canaganem, by zapytać go o książki, ale go już nie było. Wtedy wmówiła sobie, że jest po prostu bardzo szybki, co zresztą było prawdą, ale teraz nie była już pewna, czy szybkość ta mieści się w graniach ludzkiej normy. W dodatku te jego pokrętne tłumaczenia związane z miejscem pochodzenia. I na koniec jego wygląd. Był przystojny i miał czerwone oczy. Uroda i czerwone oczy. Nawet dziecko wie, że po tym rozpoznaje się właśnie wampiry.
- Myślałam, że to przypadek. Przecież ludziom też zdarza się mieć takie oczy. I być ładnymi- powiedziała na głos Elizabeth, chcąc usprawiedliwić się przed samą sobą. -Muszę to w końcu przyjąć do wiadomości. Powiedzieć sobie wprost- pomyślała Eliza.
- Mój ukochany jest wampirem- wzdrygnęła się nieznacznie na dźwięk tych słów. Znów skryła twarz w dłoniach. Wtem usłyszała jakieś szelesty. Po chwili podniosła głowę. Przed nią stał Canagan. Nie miał na sobie koszuli. Trzymał ją w dłoniach. Elizabeth spojrzała na nie. Były lekko poparzone. Eliza wstała. Była lekko wystraszona, ale mimo to wrodzona empatia wzięła nad nią górę.
- Co ci się stało?- spytała.
- Długo by gadać. Po prostu zranił mnie ten gość- odparł chłopak.
- To był łowca, prawda?- zapytała po chwili ciszy dziewczyna.
- Tak- odpowiedział Canagan po chwili namysłu.
- Nie mam zielonego pojęcia, dlaczego mnie zaatakował- wampir spróbował ciągnąć przedstawienie dalej.
- Jesteś wampirem- rzuciła krótko Elizabeth. Chłopak nie zaprzeczył, ale też nie potwierdził.
- To by wiele wyjaśniało- dodała po chwili.
- Dlaczego nie powiedziałeś mi od początku?
- Elizabeth, posłuchaj- zaczął Canagan. Wyciągnął w jej stronę rękę, ale ona odsunęła się.
- Właśnie dlatego. Wiedziałem, że tak zareagujesz. Będziesz się mnie bała- powiedział wampir.
- Oszukałeś mnie- Elizą targały naprawdę silne uczucia, ale mówiła z naprawdę dużym spokojem.
- Kochana, przepraszam.
- Co się stało z tym łowcą?- zapytała podejrzliwie dziewczyna.
- Zgubiłem go daleko w lesie- skłamał chłopak.
- Na pewno? Nie tak łatwo jest przechytrzyć łowcę- tym razem Elizabeth nie była już tak łatwowierna.
- Wiesz już, że jestem wampirem, więc powinnaś też wiedzieć o moich umiejętnościach- powiedział Canagan.
- Racja.
Między nimi zapadła martwa cisza. Eliza myślała nad tym, jak powinna teraz zareagować. W końcu zdecydowała, że musi od tego chwilę odpocząć, pomyśleć. Z dala od Canagana i lasu, który teraz już się jej z nim kojarzył. Chłopak z kolei, choć wyglądał na bardzo zatroskanego, nie przejmował się wszystkim aż tak bardzo. Jako wytrawny łowca, ale kobiecych serc, był pewien, że uda mu się wybrnąć cało z tej sytuacji. Wystarczy teraz pozwolić dziewczynie trochę odpocząć. Zdążył ją już w sobie rozkochać, więc Elizabeth zapewne będzie najpierw na niego wkurzona, potem gniew zacznie ustępować miejsca miłości, którą przecież do niego żywi. Pojawią się wątpliwości i wtedy znowu pojawi się on, kochany i skruszony, błagając o wybaczenie. Plan był prosty. Canagan cieszył się też na myśl o zabawie, jaka czeka go w najbliższym czasie.
- Pójdę już- powiedziała w końcu.
- Może cię odprowadzę.
- Nie- rzuciła krótko i pewnie dziewczyna. Wampir jeszcze trochę nalegał i udawał, że bardzo tego chce, ze przeprasza i bardzo żałuje.
- Dziękuję, ale teraz wolę być sama- odparła wreszcie dziewczyna. Chłopak udał smutnego i zawiedzionego. Elizabeth skierowała się w stronę domu. Canagan stał dość długo, wpatrując się smutnym wzrokiem w malejącą sylwetkę. Gdy już zniknęła mu z oczu, jak gdyby nigdy nic odwrócił się i wskoczył na jedną z gałęzi, uśmiechając pod nosem. Elizabeth zaś wróciła do domu, przywitała się z siostrą i od razu poszła do swojego pokoju. Położyła się na łóżku i zaszlochała.

sobota, 27 maja 2017

Zakazany Romans VII "Robi się poważnie"

Elizabeth wstała dziś z nadzwyczajną łatwością. Zazwyczaj rano czuła się, jakby zmartwychwstawała, a nie budziła się. Tym razem było jednak inaczej. Dziewczynę rozpierała jeszcze większa dawka pozytywnej energii niż zwykle, a to z dwóch powodów: ostatniego spotkania z Canaganem oraz możliwością nauki z nim. Co prawda nadal nie była w pełni przekonana, aby jej ro jakoś pomogło, ale pewność chłopaka udzieliła się także jej. Szybko wstała i umyła się, następnie ubrała i zeszła na dół. Tam też czekała na nią Trix, która przygotowała im śniadanie.
- Ja bym to zrobiła. Poszłaś wczoraj spać później ode mnie, a wstałaś wcześniej i zrobiłaś śniadanie- powiedziała Eliza.
- Daj spokój- Trix machnęła ręką, a następnie przyłożyła ją do ust, aby ukryć ziewnięcie.
- Jesteś przemęczona. Może mogłabym coś dla ciebie zrobić?- spytała młodsza siostra, biorąc jedną ze sterty kanapek.
- Mogłabyś dzisiaj zacząć sprzątanie domu- powiedziała Trix. Elizabeth na chwilę zamarła. Bardzo chciała pomóc siostrze, ale to wykluczałoby spotkanie z Canaganem i naukę.
- Z chęcią, tylko że... jutro mam test z chemii, pamiętasz?- powiedziała bez przekonania Eliza.
- Ach, no tak, zapomniałam. W takim razie skup się na nauce- odparła Trix.
- Nie, postaram ci się pomóc- dziewczyna wpadła na pomysł, że może uda się jej połączyć obie te rzeczy. Na pewno jej się uda. Musi.
- Nie, nie musisz, lepiej skup się na nauce- odparła siostra. Elizabeth skończyła śniadanie i udała się do szkoły. Szła powoli, właściwie spacerowała, gdyż miała jeszcze dużo czasu. Wtem usłyszała za sobą głos:
- I dokąd tak kopytkujesz, piękna gazelo?- po głosie rozpoznała Antonia. Zatrzymała się i odwróciła w stronę, z której dochodził, z przyjaznym uśmiechem na ustach.
- Jak to gdzie? Do szkoły- odparła tonem, jakim zwraca się do małego, mało pojętnego dziecka, kiedy się chce mu coś wytłumaczyć.
- Ja... wiedziałem, tylko...chciałem jakoś rozpocząć rozmowę- Antonio nie był przygotowany na taką reakcję ze strony dziewczyny.
- Rozumiem- dziewczyna zaśmiała się lekko i ruszyła, a chłopak po chwili wahania do niej dołączył.
- Wiesz, wczoraj po naszym spotkaniu...- zaczął tajemniczo, aby zbudować napięcie.
- Tak?- ponagliła go Eliza.
- Dzwonili do mnie z nieba i mówili, że im anioł uciekł. Nie martw się, nie powiem im, gdzie jesteś- powiedział Antonio, spoglądając na dziewczynę z miłością w oczach. Bardzo ją to speszyło, więc odwróciła wzrok i udała, że tego nie widzi. Sama najchętniej od razu powiedziałaby mu, żeby dał sobie spokój, bo ona go tylko lubi. Jednak Trix namówiła ją, żeby z tym jeszcze poczekała. Teraz jednak poczuła, że nie może dłużej zwodzić chłopaka.
- Antonio, posłuchaj, ja.... bardzo cię lubię, ale...- zaczęła, przystając i spoglądając na chłopaka. Ten także się zatrzymał.
- Tak jak ja ciebie- odparł wesoło i uśmiechnął się.
- Właśnie nie tak, jak ty mnie. Bo ja ciebie tylko lubię. Nic więcej- powiedziała Eliza i wstrzymała oddech, czekając na reakcję chłopaka.
- Zaraz, zaraz, o czym ty mówisz?- chłopak był wyraźnie zaskoczony i zdziwiony.
- Mówię, żebyś dał sobie ze mną spokój. Między nami nic nie ma i nie będzie- odparła łagodnie, ale stanowczo.
- Co? Ale jak to? Przecież tak dobrze się dogadujemy, lubimy spędzać razem czas, więc o co ci chodzi?
- O to, że cię lubię, ale nie w taki sposób, jak ty mnie. Lubię, ale nie kocham- odpowiedziała spokojnie dziewczyna.
- Ale jak możesz mnie nie kochać?! Dlaczego?! Ja się pytam: JAK?! Przecież idealnie do siebie pasujemy! Ty jesteś mądra i ładna! Ja, nie chwaląc się, też spełniam te dwa warunki! Więc o co chodzi?!- początkowe zdziwienie zaczęła się u Antonia przeradzać w złość i poczucie upokorzenia. Eliza spojrzała na niego z lekkim przestrachem. Tego się po nim nie spodziewała. Nigdy wcześniej nie widziała go w takim stanie.
- Aby narodziła się prawdziwa miłość, potrzeba więcej niż zgodności w kwestii wyglądu i inteligencji- powiedziała wreszcie. Jej głos brzmiał spokojnie, ale jednocześnie obco. Nią samą targały silne uczucia i nie mogła uwierzyć w to, że jest w stanie mówić coś takiego z takim spokojem. Antonia najwyraźniej także nie był w stanie w to uwierzyć.
- Ty mi tu o prawdziwej miłości nie pieprz!- wrzasnął rozjuszony. Między nimi zapadła martwa cisza. Elizabeth patrzyła się jedynie na chłopaka z przerażeniem w oczach, trzymając jedną rękę na klatce piersiowej. Antonio przez chwilę dyszał ciężko, niczym byk gotowy w każdej chwili do ataku. Po chwili jednak zdał sobie sprawę z tego, co właśnie miało miejsce. Zachował się jak ostatnia świnia, nakrzyczał na biedną Elizabeth, zwyzywał ją i zachował się jak jakieś zwierzę. Spojrzał jeszcze raz na dziewczynę, która była wyraźnie przerażona. Ponadto, choć nie było tego teraz widać, na pewno śmiertelnie się na niego obraziła. Usta zaczęły mu drżeć z emocji. Uchylił je, aby coś powiedzieć. Chwilę jeszcze odczekał i wyszeptał jedynie tak, aby Eliza go usłyszała.
- Przepraszam. Mam nadzieję, że mi kiedyś wybaczysz to karygodne zachowanie- powiedział, po czym schylił się, żeby ucałować dziewczynę w rękę na pożegnanie. Elizabeth wmurowało, Antonia zaś czym prędzej oddalił się w kierunku swojego domu. Dziewczyna stała jeszcze przez chwilę, wpatrując się w oddalającą się sylwetkę młodego chłopaka. Sama nie wiedziała, co powinna o tym wszystkim myśleć. Starała się uświadomić Antonia, że nic do niego nie czuje, w jak najłagodniejszy sposób. Zdawała sobie sprawę, że odrzucenie może go zaboleć, jednak nie spodziewała się takiej reakcji. Ciekawe, co zamierza teraz zrobić? Może powinnam za nim pójść? Nieeee...., faktycznie, wykazał się impulsywnością, ale mimo wszystko to dobry i inteligentny chłopak, nie zrobi niczego głupiego- pomyślała dziewczyna, oddalając się w stronę szkoły. Poza tym miała teraz na głowie jeszcze jedno zmartwienie. Trix raczej nie ucieszy się z wieści, że dałam Antoniowi kosza- pomyślała Eliza, przekraczając próg szkoły.
~~~~~~~~~~~~~~~
Canagan po porannej toalecie zabrał się do szybkiego przeglądu posiadanych w podróży książek. Były to jednak w większości różne księgi, które dotyczyły raczej chemii związanej z magią, a raczej nie takich rzeczy uczono w szkołach dla ludzi. Choć może w tych najlepszych owszem, ale szczerze wątpił, by Elizabeth do takiej uczęszczała. Skoro nie znalazł żadnej przydatniej książki, wyjął jedynie zeszyt i długopis. Następnie postanowił poszukać odpowiednich lektur w małej biblioteczce, załadowanej po brzegi jakimiś książkami, która stała w holu. Choć szczerze wątpił, że coś tam znajdzie. Akurat gdy otworzył drzwi pokoju, aby wyjść, zobaczył przed nimi Victora z dłonią zwiniętą w pięść i gotową do zapukania. Nic dziwnego, była 8, więc jak zwykle przyszedł obudzić swojego pana, który też jak zwykle już od dawna nie spał. Młody hrabia bez słowa minął swojego służącego i skierował się na dół. Stanął przed biblioteczką i szybko przejrzał jej zawartość. Jak się spodziewał, nie znalazł nic pożytecznego.
- Potrzebujesz czegoś, panie?- spytał Victor, stając za plecami Canagana.
- Tak, ale sam sobie to załatwię. Idę do miasta- rzucił krótko hrabia i w oka mgnieniu pognał do drzwi. Za nimi jak zwykle przyspieszył i pognał w stronę Saden. Victor z lekka zdziwiony stał nadal w tym samym miejscu. Jednak jego zdziwienie nie było tak wielkie, jak mogłoby się zdawać. Zaczynał już przyzwyczajać się do dziwnego zachowania swojego pana. Wtem z kuchni do recepcji wyszła Eva.
- Coś się stało? Słyszałam jakieś głosy- powiedziała.
- Nic, rozmawiałem tylko z moim panem-odparł wampir.
- Aha. W takim razie szykujcie się pomału obaj na śniadanie- dziewczyna już chciała wracać do kuchni, ale powstrzymał ją głos Victora.
- Zdaje mi się, że mój pan nie będzie dziś jadł śniadania- powiedział niepewnie chłopak. W końcu nie wiedział, co planował Canagan i gdzie się udał ani też czy zamierza wrócić na śniadanie. Jednak wydawało mu się, że hrabia nieprędko załatwi swoje sprawy.
- A, rozumiem, w takim razie przygotuję tylko dla ciebie- odparła dziewczyna.
- Może zjesz ze mną? Głupio mi będzie tak jeść samemu.
- Z chęcią- odpowiedziała Eva i wróciła do kuchni, Victor zaś udał się do pokoju swojego pana, gdzie zamierzał trochę posprzątać. Uprzątnął ubrania i pościelił łóżko. Robiąc to, na chwilę przeniósł leżący na nim zeszyt z długopisem na podłogę, ale zaraz potem przedmioty wróciły na swoje miejsce. Victor zszedł na dół, gdzie Eva znosiła już wszelkie potrawy, postanowił więc jej pomóc.
~~~~~~~~~~~~~
Canagan po kilku minutach był już w pobliżu miasta. Jak zwykle zwolnił kawałek przed nim. Dotarcie do "centrum" miasta ludzkim tempem zajęło mu w jego mniemaniu zbyt wiele czasu. Nie mógł pojąć, jak ludzie mogą poruszać się tak wolno i nie denerwować się z tego powodu. Skupił się głównie na szukaniu książek, jednak sklepów było tu obecnie tyle, co kot napłakał. Nie znalazł nic, więc pospacerował trochę po samym mieście. Następnie zawrócił do domu, jednak tym razem nie spieszył się zbytnio. Gdy znalazł się z powrotem w hotelu, była godzina 14. Chłopak czuł mocne pragnienie, które chciał ugasić. Kiedy wszedł do budynku, zauważył rozmawiających Victora i Evę.
- Victorze, pozwól na chwilę- powiedział hrabia, wchodząc do góry po schodach. Sługa czym prędzej udał się za swoim panem.
- Przynieś mi trochę naszego wina- powiedział Canagan, wchodząc do pokoju. Skierował się w stronę łóżka, na którym położył się w oczekiwaniu na swojego służącego. Victor zaś przez dość długi czas stał za drzwiami pokoju swego pana jak wryty. Ogarniało go coraz większe przerażenie. Otóż zapakował wiele rzeczy, ale o wampirzym winie zupełnie zapomniał. Sam zaczynał odczuwać coraz większe pragnienie i liczył na to, że niedługo Canagan zarządzi polowanie, a jeśli nie, sam się na nie wybierze. Po kilku chwilach zdał sobie w końcu sprawę, że nieważne jak długo by tu stał, nie odwlecze czekającej go kary. Zapukał więc z ociąganiem do drzwi.
- Właź!- usłyszał krótki rozkaz swego pana. Niechętnie otworzył i wszedł.
- Nareszcie! Ile można czekać?- spytał zniecierpliwiony Canagan, wstając z łózka twarzą do okna. Dopiero gdy się odwrócił, spostrzegł, że jego służący niczego nie ma.
- Gdzie wino?- rzucił, podejrzliwie przyglądając się chłopakowi.
- Nie ma- powiedział cicho Victor.
- Co?!- wrzasnął hrabia, zmuszając tym samym sługę do powtórzenia swojej odpowiedzi, chociaż doskonale słyszał, co ten powiedział.
- Nie ma- odparł głośniej. Wyprostował się i zacisnął położone wzdłuż ciała ręce w pięści, następnie zamknął oczy w oczekiwaniu na jakąś karę, wyzwiska, uderzenia, śmierć, cokolwiek ze strony swego pana, ale ten nic takiego nie zrobił. Victor nie śmiało otworzył oczu. Canagan stał w tym samym miejscu, co wcześniej, jednak teraz był lekko pochylony, zaciskał pięści i dyszał ze zdenerwowania. Młody hrabia posłał służącemu nienawistne spojrzenie, które już samo w sobie było karą, ale jednocześnie zapowiedzią dalszych nieprzyjemności.
- Idiota!- wrzasnął w końcu Canagan, stając przed przerażonym chłopakiem i wymachując groźnie pięściami.
- Jak mogłeś zapomnieć o tak podstawowej rzeczy! Co my teraz zrobimy! Będziemy biegać po lesie jak jakieś dzikusy cały czas, jednocześnie wspaniałomyślnie powstrzymując się przed zabijaniem ludzi? Cóż, ja niczego nie obiecuję... Wynocha!- Canagan wypchnął ze złością Victora za drzwi. Sam zaś jeszcze przez chwilę próbował się uspokoić, potem wziął uszykowane wcześniej kartki i długopis i wyszedł swoją ulubioną drogą, czyli przez okno. Zamierzał zapolować, a potem udać się na spotkanie z Elizabeth.
~~~~~~~~~~~~
Eliza wyszła ze szkoły. Jej koleżanki szły akurat do jednej z nich uczyć się. Zaprosiły także i ją, jednak dziewczyna musiała odmówić. W końcu była dzisiaj już umówiona. Od razu po szkole poszła do domu, tam zaś przepakowała kilka książek. Następnie uszykowała się na spotkanie i poszła na nie, biorąc ze sobą książki od chemii. Gdy doszła na miejsce, gdzie mieli się spotkać, Canagan już tam był. Posłał jej zniewalający, uwodzicielski uśmiech. Elizabeth nieśmiało odwzajemniła go, chowając za ucho niesforny lok. Tym razem, gdy chłopak do niej podszedł, nie pocałował jej na przywitanie w rękę, ale od razu w usta. Dziewczynie taka zmiana bardzo się spodobała. Canagan położył jej ręce na ramionach, tak jak ona jemu. Chłopak jednak po chwili zaczął nimi powoli zjeżdżać w dół. Mimo że Eliza wiedziała, iż powinna była go powstrzymać, nie potrafiła się na to zdobyć. Poczynania wampira powodowały, że jej ciałem wstrząsały ledwo wyczuwalne, przyjemne dreszcze. Canagan zatrzymał swoje dłonie na dłuższą chwilę na jej talii, a potem zaczął nimi sunąć raz w górę, raz w dół. Po chwili jego prawa ręka, zjeżdżając w dół, nie zatrzymała się na jej talii, ale dopiero na jej lewym udzie. Chłopak oderwał swoje usta od jej spragnionych pieszczot warg. Przesunął nimi po jej szyi, lekko otwierając usta. Serce jeszcze bardziej jej przyspieszyło. Wtem Canagan niespodziewanie szybko zamknął usta i, będąc jakby spłoszonym, odsunął się od niej na chwilę. Dziewczyna spojrzała na niego zdziwiona, chłopak zaraz jednak przysunął się do niej i szepnął uwodzicielsko do ucha:
- A my przypadkiem nie mieliśmy się uczyć?- zażartował i zbliżył się do jej ust, licząc na kolejny, równie namiętny pocałunek. Elizabeth jednak odsunęła się nagle.
- Masz rację. Zupełnie zapomniałam. Proszę cię, jesteś moją ostatnią deską ratunku- powiedziała Eliza błagalnym tonem.
- Ależ ja tylko żartowałem. Wracajmy do przyjemności- odparł chłopak. Jednak dziewczyna przysłoniła mu usta dłonią.
- Później, dobrze?- tym razem to Canagan był zaskoczony. Jeszcze nie zdarzyło mu się, aby dostał odmowę od jakiejkolwiek dziewczyny w takiej sytuacji. Postanowił jednak pociągnąć to przedstawienie dalej tak, jak sobie tego życzyła Eliza. Rozpoczął więc lekcję chemii.
~~~~~~~~~~~~~
Antonia już się uspokoił. Początkowa złość go opuściła. Zrobiło mu się strasznie wstyd za jego zachowanie. Postanowił pójść przeprosić Elizabeth. Przy okazji może coś jeszcze sobie wyjaśnią. Udał się do jej domu, jednak nikogo tam nie było. Wiedział, że dziewczyna uwielbiała spacery po lesie, więc udał się tam w poszukiwaniu jej, choć miał bardzo małe szanse ją znaleźć. Las był w końcu ogromny, a ona mogła pójść wszędzie. Dość długo jego poszukiwania nie przynosiły żadnego efektu. Gdy chciał się już poddać, usłyszał coś. Skierował się w miejsce, z którego dochodził dźwięk. W końcu zobaczył całującą się parę. Na początku chciał machnąć na to ręką i wrócić do domu, jednak po chwili, ku swojemu niezadowoleniu, rozpoznał w dziewczynie Elizabeth.
~~~~~~~~~~~~

 Canagan nie bał się ani trochę jak wypadnie, gdyż żył w przekonaniu, że czego on się nie dotknie, będzie w tym najlepszy. Choć oczywiście, gdy trzeba było, wykazywał się niespotykaną skromnością. Tak też było i tym razem, kiedy to w półtorej godziny wytłumaczył Elizie wszystko, z czego miała jutro pisać poprawkę.
- Jesteś niesamowity!- powtarzała Elizabeth, patrząc się z niedowierzaniem to na chłopaka, to znów na niezwykle zrozumiałe dla niej notatki, jakie zapisała z jego pomocą.
- To nic takiego- odparł skromnie.
- Czy w takim razie należy mi się nagroda?- dodał, przysuwając się do dziewczyny.
- Myślę, że może i jakaś maleńka- odparła Eliza, pozwalając się chłopakowi pocałować. Siedzieli przez chwilę obok siebie, całując się i ciesząc swoim towarzystwem. Wtem Canagan usłyszał, jak ktoś przedziera się w ich stronę. Nie uznał jednak tego za niebezpieczeństwo, więc postanowił nie przerywać pocałunku. Jednak ten ktoś po chwili pojawił się przed nimi i brutalnie przerwał im ich spokój.
- Co tu się dzieje?!- Elizabeth usłyszała dobrze znany sobie głos i jeszcze zanim odwróciła głowę wiedziała, co zobaczy. Antonio stał naprzeciw nich, dysząc z wściekłości.
- Antonio...- zdążyła jedynie powiedzieć cicho Eliza.
- Jak to "co"? Spotkanie dwójki zakochanych w sobie ludzi- odparł śmiało Canagan, chwytając Elizę za rękę.
- Coś ty powiedział?!- Antonia rozzłościł się jeszcze bardziej.
- To, co słyszałeś- odparł pewnie wampir.
- Odczep się od mojej...- zaczął chłopak, ruszając w stronę Canagana z rękami zaciśniętymi w pięści. Następnie zamachnął się i wykonał cios.
- Jakiej twojej?!- wrzasnął wampir, uchylając się od ciosu i wykręcając Antoniowi rękę. Następnie puścił ją i odwrócił się w stronę Elizy. Zanim ta zdążyła coś powiedzieć, Canagan podniósł ją.
- Obejmij mnie mocno rękami i nogami- poradził chłopak. Dziewczyna zrobiła to, a wampir ruszył przed siebie. Dziewczynę zdziwiło to, jak szybko i łatwo biegł w dodatku cały czas ją niosąc. W końcu zatrzymał się i ją postawił. Elizabeth wydawało się, że przebiegli raptem kilka metrów, jednak zdała sobie sprawę, że musiała to być o wiele większa odległość.
- Wybacz mi, miła moja, ale muszę iść zrobić porządek z tym panem- powiedział spokojnie.
- Ale nie zrób niczego głupiego!
- Spokojnie, przecież mnie znasz- odparł Canagan, całując ją w dłonią. Następnie zawrócił i pobiegł w stronę, z której przybyli. Elizabeth zdała sobie sprawę z tego, że wcale nie zna chłopaka tak dobrze, jakby się jej wydawało, ale i tak mu ufała.
~~~~~~~~~~~~
Antonio nie mógł uwierzyć w to, co przed chwilą się stało. Tamten chłopak podniósł Elizę i pobiegł przed siebie szybciej nawet, niż potrafiłby nie jeden biegacz. Tak jakby dziewczyna nie ważyła co najmniej kilkudziesięciu kilogramów, tylko tyle, co piórko. Mimo to Antonio bez namysłu pobiegł za nimi, chociaż nie miał żadnych szans ich dogonić. Wtem usłyszał jakieś szelesty przed sobą, tak jakby ktoś biegł z niespotykaną szybkością. Zatrzymał się na chwilę zdziwiony, ale jednocześnie zaciekawiony. Nagle coś wielkości człowieka z rozpędu uderzyło go. Chwilę później Antonio wisiał w powietrzu, a na jego szyi ktoś mocno zaciskał rękę. Był to ten sam chłopak, który wcześniej całował się z Elizabeth. Antonio ledwo łapał oddech.
- Dobrze ci radzę...- zaczął nieznajomy, a jego oczy czerwone oczy dodatkowo podświetliły się, nadając twarzy naprawdę upiorny wyraz.
-... odczep się od tej dziewczyny. Ona już jest MOJA! Inaczej będę zmuszony cię ukarać. Na twoich oczach najpierw zabiję ją, potem twoją rodzinę, a na koniec ciebie!- zawołał wampir, ciskając chłopakiem w drzewo. Następnie odwrócił się i wskoczył na jakąś gałąź.
- Mam nadzieję, że zrozumiałeś- dodał Canagan, zerkając na Antonia przez ramię. Chłopak pocierał się jedną ręką o nadal bolącą szyję, drugą zaś o głowę, którą uderzył się o drzewo. Wampir prychnął z pogardą i z szybkością błyskawicy ruszył przed siebie. Antonio zaś wziął się w garść i czym prędzej pozbierał. Wiedział jedno. To coś nie było człowiekiem, tylko jakimś potworem. Jako iż częściej opuszczał Saden niż reszta jego mieszkańców, w tym Eliza, miał większą wiedzę i spotkał nawet kilka istot magicznych. Podejrzewał więc, czym może być to coś. Jednak jego podejrzenia nie podobały mu się zbytnio. Jeśli miał rację, Elizabeth była w ogromnym niebezpieczeństwie, on zaś musiał jej pomóc. Pozbierał się i najszybciej jak tylko się dało, zawrócił do domu. Gdyby tylko mógł, od razu pobiegłby pomóc dziewczynie, jednak nie wiedział nawet, gdzie tamten ją zabrał. W dodatku sam z takim stworzeniem nie miałby najmniejszych szans. Przeszedł kilka kroków, a gdy już bardziej doszedł do siebie, zaczął biec. W końcu dotarł do domu. Rodziców nie było, gdyż akurat byli z wizytą u swoich przyjaciół. Po szybkim przeszukaniu mieszkania wreszcie udało mu się odnaleźć dawna nieużywaną książkę telefoniczną. Czym prędzej stanął przy telefonie i otworzył ja na samym końcu, gdzie znajdowały się numery do osób, do których strach był nawet dzwonić. Prawdopodobnie ich posiadacze nie narzekali na zbyt częste telefony. Antonio odnalazł odpowiedni numer i wykręcił go. Nikt nie odbierał. Zaczynał już tracić nadzieję, kiedy to w końcu ktoś odebrał.
- Halo?- w słuchawce dało się słyszeć męski, nieprzyjemny głos. Antonia zupełnie nie myślał teraz o zasadach dobrego wychowania, więc bez namysłu powiedział prosto z mostu:
- Dzień dobry, czy dodzwoniłem się do niejakiego Willa, łowcy wampirów?- spytał. 


wtorek, 23 maja 2017

Zakazany Romans VI "Ponowne spotkanie z tajemniczym jegomościem"

Po pożegnaniu z niejakim Victorem, Elizabeth zawróciła i udała się w stronę, gdzie ostatni raz widziała siostrę. Trix stała tam, gdzie Eliza ją zostawiła, czyli przy straganie z butami. Jej sandały nie nadawały się już zupełnie do chodzenia i chcąc nie chcąc, musiała kupić nowe. Denerwowało to Trix, gdyż oznaczało to kolejny wydatek.
- Gdzie poszłaś?- spytała dziewczyna, gdy Elizabeth stanęła za nią. Następnie wzięła w rękę jeden z sandałów i schyliła się, aby go przymierzyć. Elizę zdziwił fakt, skąd siostra wiedziała, kto za nią stanął.
- Poszłam się trochę przejść- odparła Eliza.
- Aha.
Trix jeszcze kilka minut zastanawiała się nad tym, jakie buty kupić. W końcu zdecydowała się na niskie sandały z brązowym rzemykiem. Potem kupiły trochę jedzenia. Zajęło im to tyle czasu, że zaraz po zakupach Trix musiała udać się do pracy. Elizabeth musiałaby więc sama dźwigać wszystko do ich domu, gdyby na horyzoncie nie pojawił się Antonio Criswell. Był on młodym szlachcicem i mimo że ogólnie w porównaniu z resztą szlachty jego majątek był raczej średniej wartości, jego rodzina należała do najbogatszych w Saden. Trix to właśnie w nim widziała przyszłego męża Elizabeth, w przeciwieństwie do dziewczyny. Eliza lubiła tego młodzieńca, lecz jego dłuższe towarzystwo go męczyło. Potrafił godzinami gadać o jakichś nudnych rzeczach i mimo że miał spory zasób słownictwa, zdawał się w ogóle nie znać znaczenia słowa "romantyzm". Ponadto chłopak typem dżentelmena, ale jednocześnie człowieka niespotykanie zasadniczego, jak zresztą wszyscy członkowie jego rodziny. Przez to, że należeli do osób bogatszych w Saden, uważali się niemal za elitę i swoje zachowanie, postępowanie, sposób myślenia, rządzenia majątkiem, wszystko wzorowali na bogaczach z innych miast, hrabiach i lordach. Dlatego też czasem wywyższali się lekko i byli po prostu sztywni, spokojni, kierujący się zazwyczaj rozsądkiem, a nie emocjami. Jednak wyżej wspomniany rozsądek nie miał zbyt wiele do gadania w starciu z urodą i dobrocią Elizabeth, przez co młody Antonio zakochał po uszy i od dawna zalecał się do młodej panny Morvant.
- Czy to niebo się rozstąpiło? Bo widzę anioła- powiedział, zbliżając się, aby ucałować dziewczynę w rękę. Szybko jednak zdał sobie sprawę, że nie jest to możliwie, gdyż trzyma ona torby wypełnione różnymi rzeczami kupionymi na targu.
- Pozwól, że to od ciebie wezmę. Płeć przepiękna nie powinna dźwigać takich ciężarów- powiedział Antonio. Elizabeth ledwo powstrzymała się od śmiechu, słysząc tę próbę wykazania się romantyzmem. Wiedziała jednak, że gdyby się zaśmiała, byłoby to niegrzeczne z jej strony. Ponadto nie chciała urazić Antonia. Dlatego też nigdy nie powiedziała mu, jak beznadziejny z niego romantyk.
- Dokąd zmierzasz, Elizuniu?- spytała, gdy wziął już od niej wszystkie pakunki.
- Do domu. Mam to wszystko tam zanieść. Daj, poradzę sobie- powiedziała dziewczyna, robiąc krok w jego stronę i wyciągając ręce po torby.
- Nawet tak nie żartuj, mój ty aniołku nad aniołkami! Pomogę ci to wszystko zanieść- odparł Antonio, na co Eliza znów omal nie wybuchła śmiechem.
- Dobrze, zatem chodźmy- powiedziała i oboje opuścili plac targowy, na którym było już tylko kilka straganów. Przez dość długi czas szli w ciszy. Elizabeth nie przeszkadzała ona, przeciwnie, podobało się jej, że może sobie na spokojnie pomyśleć i poobserwować przyrodę. To działało na nią uspokajająco, ale jednocześnie stresowała ją lekko myśl o następnym spotkaniu z Canaganem wieczorem. Antonio z kolei desperacko próbował wymyślić sposób, w jaki mógłby przerwać tę ciszę.
- Wiesz...- rozpoczął nieśmiało.
- Ostatnio, gdy o tobie myślałem, doszedłem do pewnego wniosku- dodał już śmielej. Eliza odwróciła się i spojrzała na niego wyczekująco.
- Któreś z twoich rodziców musiało skraść gwiazdom blask i wsadzić go w twoje oczy- powiedział, najwyraźniej będąc z siebie dumnym, że udało mu się wymyśleć coś tak romantycznego.
- Och, miło mi, że tak sądzisz- skromnie odparła Eliza. Jako iż znała już trochę Antoniego, w miarę łatwo było jej przestawić się na znoszenie jego "romantycznych" tekstów. Znów szli trochę czasu w milczeniu. Znajdowali się już na obrzeżach Saden. Tutaj różne wąskie uliczki tworzyły labirynt, w którym naprawdę łatwo można było się zgubić. Antonie postanowił i to wykorzystać do podrywu.
- Łatwo się tutaj zgubić- powiedział.
- Aha-odparła obojętnie Eliza.
- Ale nie tak łatwo, jak w twoich oczach- dodał chłopak. Elizabeth nic nie powiedziała, jedynie uśmiechnęła się skromnie. Doskonale wiedziała, kiedy i jak powinna reagować. W końcu uganiało się za nią wielu adoratorów i musiała się nauczyć jakoś sobie z tym radzić.
- A jak tam interesy twojego ojca?- spytała dziewczyna, by nie musieć już znosić tych prób poderwania jej. Chłopak wyraźnie się ożywił i poczuł się pewniej. Zaczął opowiadać jej o jakichś zyskach i inwestycjach, jednak Eliza i tak po zadaniu pytanie po prostu się wyłączyła. Wiedziała, że nie powinna była tak postępować, jednak nie mogła słuchać o tych rzeczach. Były dla niej stanowczo za nudne. Co chwila w odpowiednich (jej zdaniem) momentach rzucała tylko krótkie "aha", "och", "wspaniale". W końcu dotarli pod jej dom.
- Dziękuję za pomoc- powiedziała Eliza, próbując zabrać Antoniowi torby z zakupami. Ten jednak zrobił unik.
- Wniosę je do domu- zaoferował się. Liczył na to, że w ten sposób uda mu się spędzić z dziewczyną jeszcze trochę czasu.
- Nie, naprawdę nie musisz- odparła Eliza, licząc na to, że uda się jej jakoś zniechęcić chłopaka do tego pomysłu. Niestety, Antonio był albo uparty, albo zdesperowany. Lub i to i to. W każdym razie nie dało się go pozbyć. Elizabeth wpuściła go więc do domu. Jako iż był tu nie pierwszy raz, wiedział, gdzie jest kuchnia i udał się tam, zostawić torby.
- Zatem, Eizuniu, co zamierzasz teraz robić?- spytał.
- Powinnam się pouczyć, gdyż jutro czeka mnie szkoła- odparła Eliza.
- O, a może chcesz, żebym ci pomógł? W końcu zawsze byłem najlepszym uczniem- powiedział ochoczo chłopak. Eliza westchnęła z rezygnacją. Spodziewała się takiego pytania.
- Dziękuję, ale zazwyczaj najlepiej uczy mi się samej- odparła dziewczyna. To była akurat najprawdziwsza prawda. Elizabeth najczęściej nie prosiła nikogo o pomoc, gdyż albo wszystko rozumiała, albo wręcz przeciwnie i dosłownie nikt nie był jej w stanie tego wytłumaczyć.
- Rozumiem, w takim razie ja jednak pójdę, żeby nie przeszkadzać- powiedział ze smutkiem Antonio.
- Chyba, że chcesz, abym pomógł ci w czymś innym w czasie, gdy ty będziesz się uczyć- zaproponował z nadzieją w głosie chłopak.
- Naprawdę miło z twojej strony, ale niczego nie potrzebuję- odparła Eliza. Następnie pożegnali się i Antonio opuścił dom. Zaraz po jego wyjściu dziewczyna znów smutno westchnęła, opierając się z rezygnacją czołem o ścianę. Myśl o nauce przypomniała jej o czekającej ją niedługo poprawce z chemii. Do teraz nie potrafiła zrozumieć, czym różni się wiązanie jonowe od kowalencyjnego albo alkany od alkenów, czy alkinów. Sama nie wiedziała, jakim cudem udało się jej aż do tej pory ujść cało z tego przedmiotu. Jednak ostatnio doszło tyle nowych, skomplikowanych rzeczy, że głowa mała. Skąd ona miała niby wiedzieć, co to jest indywiduum chemiczne czy mol albo współczynnik stechiometryczny. I chociaż starała się jak mogła, za nic nie mogła się tego wszystkiego nauczyć. Niczego nie rozumiała, nawet jeśli próbowała jej to tłumaczyć nauczycielka, stara panna Cillin. Po prostu ani ona sama, ani nikt inny nie był w stanie jej pomóc, a ta poprawka to jej ostatnia szansa. Po chwili jednak dziewczyna ożywiła się i odzyskała swój dobry humor. Miała dziś w końcu spotkać się z tajemniczym Canaganem Phantomhive'em. Myśl o tym napawała ją ekscytacją i przekonaniem, że życie jest piękne, a jeden zawalony test, nawet tak ważny, nie jest w stanie tego zmienić. Elizabeth odwróciła się i pobiegła po schodach do swojego pokoju. Jednak w połowie zawróciła i skierowała się w stronę kuchni. Tam rozpakowała i pochowała zakupione wcześniej z siostrą produkty. Dopiero potem udała się do swojej sypialni i zaczęła naukę. Jednak nie była ona zbyt owocna. Głowę Elizy zaprzątały zupełnie inne myśli, więc tym trudniej jej się było skupić. Poza tym dość szybko zakończyła naukę i rozpoczęła przygotowania do spotkania z Canaganem. Potem zapewne będzie tego żałować, płacząc gorzko nad oblanym testem. Elizabeth udała się do łazienki, gdzie wzięła szybki prysznic. Następnie zastanowiła się nad tym, w co powinna się ubrać. Nie chciał, aby jej wygląd zdradzał, że jakoś specjalnie się do tego spotkania przygotowywała, jednak pragnęła wyglądać zniewalająco. W końcu zdecydowała się na skromną, jasnozieloną sukienkę na ramiączkach, który podkreślała kolor jej oczu. Sięgała jej ona do kolan. Jej jedynymi ozdobami było kilka ciemnozielonych wstążeczek na ramiączkach. Następnie wzięła szeroką wstążkę tego samego koloru i owinęła wokół swojej talii. Zawiązała sobie z przodu piękną kokardę, zostawiła jednak trochę materiału, aby mógł on swobodnie falować przy każdym jej ruchu. Potem odwróciła powstały w ten sposób pasek tak, aby kokarda znajdowała się z tyłu. Przyszła kolej na włosy. Zdecydowała, że na spotkanie z chłopakiem pójdzie w rozpuszczonych. Może i jest to tradycyjna oraz przewidywalna fryzura, ale jakże piękna. Pasuje chyba do każdego rodzaju urody, zresztą właśnie takie uczesanie Eliza lubiła najbardziej. Z przygotowaniami zmieściła się idealnie w czasie. Wyszła z domu i zamknęła go na klucz, a następnie skierowała się w miejsce, gdzie poprzedniego wieczoru spotkała niejakiego Canagana. Podążała dokładnie tą samą ścieżką, co wczoraj. I kiedy tak szła i szła, a serce waliło jej coraz mocniej, w końcu się spotkali. Zauważyli się już z daleka i oboje przyspieszyli.
- Witaj, moja piękna- powiedział Canagan z szarmanckim uśmiechem, po czym powoli i majestatycznie skłonił się, aby ucałować ją w rękę. Eliza poczuła się jak prawdziwa dama.
- Witaj... mój drogi...Canaganie- z przejęcia aż zabrakło jej słów.
- Miła moja, jesteś strasznie spięta- powiedział, stając obok niej i obejmując ją ramieniem. Serce Elizabeth na chwilę przystanęło, a potem zaczęło bić jak oszalałe.
- Ja... tak, jestem trochę spięta.
- Dlaczego?
- Bo... bo to dopiero nasze drugie spotkanie- odparła dziewczyna.
- Wiem to. Ale mimo tego mam wrażenie, jak byśmy znali się całe życie- wyszeptał chłopak tuż przy jej uchu, obejmując ją w talii. Eliza nie wiedziała, co się z nią dzieje. Nigdy nie czuła czegoś takiego. Takiej ekscytacji. Takiego podniecenia. Takiego pożądania- podszepnął głos w jej głowie. Nim zdała sobie sprawę, co to oznacza, Canagan pewnym gestem złapał jej brodę i odwrócił w swoją stronę, następnie spojrzał głęboko w oczy. Elizabeth miała wrażenie, że to spojrzenie w pełni ją prześwietliło, dotarło do najgłębszych czeluści jej duszy. W oczach chłopaka było coś tak pięknego, magnetycznego, że dziewczyna mogłaby wpatrywać się w nie cały czas. Mogłaby utonąć w tej czerwienie. W tej krwistej czerwieni. W tej krwi. Canagan myślał w tej chwili o tym samym, jednak z mniejszą pasją. W końcu zdecydował się i przysunął do dziewczyny jeszcze bardziej, aby złączyć ich usta w długim, namiętnym pocałunku. Elizabeth bez oporu pozwoliła się objąć. Zatracili się w tym pocałunku bez reszty. W końcu jednak, niechętnie, musieli go przerwać. Oddalili od siebie swoje twarze i znów przez chwilę wpatrywali się sobie nawzajem w oczy.
- Mam dla ciebie prezent- powiedział w końcu Canagan.
- Jaki?- spytała prawie niesłyszalnie dziewczyna.
- Zaraz zobaczysz. Starałem się wybrać coś równie pięknego jak ty, ale, tak jak sądziłem, taka rzecz nie istnieje. Bo ty jesteś najpiękniejsza i nie masz sobie nigdzie równych- powiedział chłopak. Dziewczyna zarumieniła się i przeniosła wzrok na trawę. Dopiero po chwili znów spojrzała na chłopaka.
- A teraz zamknij oczy i odwróć się- wydał polecenie, które dziewczyna bez oporu wykonała. Chłopak wyjął naszyjnik i zapił jej go.
- Już.
Elizabeth otworzyła oczy. Czuła, że ma coś na szyi. Najpierw dotknęła tego dłonią i stwierdziła, że to naszyjnik. Potem złapała za wisiorek i spojrzała na niego. Na chwilę zamarła. Był to najpiękniejszy naszyjnik, jaki kiedykolwiek widziała, jednak doskonale pamiętała, że dziś już miała okazję go zobaczyć. Dokładnie taki sam kupił ten chłopak, którego spotkała na targu, chyba Victor. Dziewczyna wytłumaczyło to sobie tak, iż jest to zwykły zbieg okoliczności. Odwróciła się w stronę Canagana i rzuciła mu na szyję.
- Dziękuję! Tak bardzo dziękuję!- zawołała. Canagan roześmiał się, widząc reakcję dziewczyny. Większość kobiet właśnie tak reagowała na prezenty od niego, gdyż były bardzo trafione. I w końcu nie były od byle kogo, tylko od niego, Canagana Phantomhive'a. Chłopak postanowił wykorzystać zachowanie dziewczyny. Złapał ją w talii i wykonał z nią kilka piruetów. Gdy ją postawił, oboje się roześmiali.
- Jest taki piękny- dodała dziewczyna, znów łapiąc wisiorek w dłoń i podziwiając.
- To fakt. Mówiłem już jednak, że i tak nie dorównuje urodą tobie.
- Jesteś naprawdę miły.
- Mówię jedynie prawdę- dodał chłopak.
- Przespacerujmy się- zaproponował nagle wampir, łapiąc dziewczynę za rękę.
- Zgoda- odparła bez wahania, choć propozycja Canagana trochę ją zaskoczyła. Ale w końcu po co się tu spotkali? Po to, aby razem pospacerować i porozmawiać. Ruszyli więc razem w głąb lasu. Na początku rozmawiali trochę jeszcze o prezencie od chłopaka, potem Eliza opowiedziała mu wszystko od momentu, kiedy się rozstali ostatniej nocy, prawie aż do ich ponownego spotkania. Gdy mówiła o tym, jak doradziła pewnemu chłopakowi, aby kupił dokładnie taki naszyjnik, jaki otrzymała od Canagana, jego twarz przybrała dziwny wyraz. Widać było na niej mieszankę niedowierzania, wściekłości i lekkiego przestrachu. Chłopak obawiał się, że dziewczyna powiąże ze sobą te fakty, jednak nie zanosiło się na to, więc czym prędzej przybrał normalny wyraz twarzy.
- Nazywał się chyba Victor Simor, czy jakoś tak- powiedziała niepewnie.
- Ach tak? No cóż, jestem tutaj od niedawna, więc praktycznie nikogo nie znam- odparł wampir.
- A właśnie, gdzie ty się mieszkasz, skoro nie pochodzisz stąd?
- Obecnie po drugiej stronie lasu.
- Ojej, to na spotkanie ze mną musiałeś przebyć kawał drogi- Eliza była pod ogromnym wrażeniem.
- Było warto- odpowiedział krótko chłopak.
- Musiałeś wyruszyć już w południe, aby zdążyć na czas. Nie jesteś zmęczony?
- Sił dodała mi wizja spotkania z tobą, moja piękna- powiedział, śmiejąc się w myślach z tego, jak łatwo jest okłamać ludzi, a już zwłaszcza tę kobietę.
- Mówisz o mnie takie piękne rzeczy- powiedziała dziewczyna.
- Za to ty o mnie nic. Lubisz mnie?
- Lubię- odparła Elizabeth nieco zdziwiona tym bezpośrednim pytaniem.
- A podobam ci się? Bo ty mi bardzo- chłopak, mówiąc to, przystanął i znów przyciągnął ją do siebie.
- Chhybaa... tak- odparła niepewnie dziewczyna, gdyż jako skromne i ciche dziewczę, wychowane w przekonaniu, że mimo wszystko z uczuciami trzeba uważać, miała opory, by powiedzieć komuś wprost, że się jej podoba.
- Chyba?- chłopak znów spojrzał prosto w jej oczy. W dziewczynę nagle wstąpiła jakaś dziwna pewność.
- Na pewno- poprawiła się i podniosła lekko na palcach, by złożyć na ustach Canagana krótki pocałunek. Chłopak uśmiechnął się lekko, zadowolony. Dziewczyna zaś nie mogła zrozumieć, co się właśnie stało. Z jednej strony nie była pewna, czy dobrze postąpiła, ale z drugiej... wiedziała, że jeśli by mogła, zrobiłaby to samo jeszcze raz. W końcu to było wspaniałe. Wampir najwyraźniej miał ochotę na więcej i pochylił się, chcąc ucałować dziewczynę, jednak ta zrobiła szybki unik.
- A ty na razie strasznie mało mi o sobie powiedziałeś.
- Przecież powiedziałem ci już wszystko. Przybyłem tutaj z daleka, aby cię spotkać.
- Ale skąd?
- Nie powiem ci. Może kiedyś sama się domyślisz- chłopak uśmiechnął się tajemniczo.-
- Ty!- powiedziała jedynie dziewczyna, uderzając go lekko w klatkę piersiową.
- Tak ja, przecież widzisz, że ja- Canagan wesoło się uśmiechnął.
- A może powiesz mi, co dziś robiłeś?
- Wstałem, ubrałem się i udałem po prezent dla ciebie. Po powrocie od razu poszedłem na nasze spotkanie.
- Aha, czyli ty nic nie jadłeś cały dzień?- przeraziła się dziewczyna.
- Jadłem, jadłem- wampir na śmierć zapomniał o uwzględnieniu w swoim opisie dnia posiłku.
- A kiedy?
- Śniadanie i po drodze tutaj zrobiłem sobie kilka przerw.
- Aha- dziewczyna odetchnęła z ulgą. Canagan w myślach też to zrobił.
- Może zrobimy sobie tutaj mały postój- zaproponował chłopak, siadając na kamieniu.
- Z chęcią- odparła dziewczyna, robiąc to samo. Znów zaczęli rozmowę. Oczywiście Canagan w większości kłamał, choć nieraz mówił też prawdę. Głównie wtedy, gdy uważał, że nie będzie to zbyt szkodliwe. Takim sposobem chłopak dowiedział się, że Elizabeth pochodzi z niezbyt zamożnej rodziny, jej rodzice zginęli w wypadku cztery lata temu. Chodzi do pobliskiej szkoły, gdzie radzi sobie całkiem nieźle, zwłaszcza z przedmiotów humanistycznych. Uwielbia pisać wiersze i jest zapaloną romantyczką. Eliza zaś dowiedziała się o Canaganie, że skończył szkołę rok temu i od tego momentu głównie podróżuje. Jego matka umarła w czasie porodu, a wychowywali go ciotka i ojciec. Dodatkowo pochodzi z rodziny mieszczańskiej. Obecnie żyje głównie z chwytania się różnych prac. Rozmawiało się im naprawdę miło, jednak w końcu musieli zacząć się szykować do powrotu. Canagan odprowadził Elizę do tego samego miejsca, co ostatnio.
- Jutro też się spotkamy?- spytał chłopak z nadzieją.
- Jutro nie mogę- powiedziała smutno Elizabeth, spuszczając wzrok. Przypomniała sobie o poprawce z chemii, którą miała pisać pojutrze. Oczywiście w porównaniu z być może prawdziwą miłości jest ona niczym, ale nie zmienia to faktu, iż to ważna rzecz.
- Czemu?- zapytał wampir, chwytając dziewczę za brodę i zmuszając, by spojrzała mi w oczy.
- Pojutrze mam poprawkę z chemii, a zupełnie nic nie umiem. Cały dzień po powrocie ze szkoły będę się uczyć- westchnęła z rezygnacją.
- W takim razie może ci pomogę?- zaproponował chłopak. Dziewczyna spojrzała na niego pytająco.
- Wytłumaczę ci wszystko. W końcu sam już to miałem.
- Nie jestem tego pewna. Wielu próbowało mnie już uczyć chemii, ale jak ja czegoś nie umiem, to za nic się tego nie nauczę- odparła nieprzekonana.
- Myślę, że moje umiejętności pedagogiczne są na dość dobrym poziomie i poradzę sobie z każdym uczniem- powiedział pewnie Canagan.
- Więc może jednak się spotkamy? Na naukę?
- Właściwie, co mi szkodzi?- dziewczyna nawet nie zauważyła, iż sytuacja była bardzo podobna do tej z Antoniem, jednak jej zachowanie zupełnie inne.
- Ale w takim razie nie możemy się spotkać wieczorem, ale wcześniej- dodała.
- Jestem do twojej dyspozycji.
- Może o 16? To będzie prawie zaraz po moim powrocie ze szkoły. Może tam, gdzie dziś urządziliśmy sobie postój?
- Zgoda- powiedział chłopak.
- Zatem ustalone- dziewczyna, mimo że nie była przekonana do tego pomysłu, uśmiechnęła się wesoło na myśl o kolejnym spotkaniu z Canaganem.
- Do zobaczenia- dodała, chcąc wyminąć wampira. Ten jednak złapał ją za rękę i pociągnął lekko do tyłu.
- Nie zapomniałaś o czymś? A pożegnanie?- uśmiechnął się, odwracając w jej stronę. Dziewczyna nie czekała na nic więcej i pocałowała Canagana. Ich pocałunek znów był długi i niezwykle przyjemny dla obojga. Elizabeth wczepiła swoje dłonie we włosy chłopaka. Były gęste i przyjemnie miękkie. Wampir zaś znów złapał ja w talii. Mimo iż najchętniej trwaliby tak w nieskończoność, musieli przerwać swój pocałunek. Ponownie się pożegnali i każde poszło w swoją stronę. Gdy tylko Elizabeth zniknęła z pola widzenia, Canagan popędził w stronę swojego hotelu. Dziewczyna zaś szła do domu, jednak nagle zawróciła. Chciała jeszcze zapytać chłopaka, czy i co powinna ze sobą wziąć. Gdy wróciła na miejsce, gdzie się pożegnali, głośno go zawołała, ale odpowiedziała jej tylko głucha cisza. Ruszyła więc, aby go znaleźć. W końcu nie mógł odejść daleko, prawda?- pomyślała. Jednak kiedy po kilku metrach i kilkunastu próbach przywołania go nie otrzymała żadnej odpowiedzi i nawet go nie spotkała, uznała że chłopak musiał odejść już dość daleko, co było dosyć dziwne.
- Jest nad wyraz szybki- powiedziała do siebie samej pod nosem. Następnie zawróciła do domu. Trix jeszcze nie wróciła z pracy, więc Eliza nie musiała się tłumaczyć ze swojego późnego powrotu. Elizabeth przebrała się, umyła i poszła spać. Gdy jej siostra wróciła do domu, dziewczyna dawno już spała.

sobota, 20 maja 2017

Zakazany Romans V "Wymagania Canagana"

Niech to szlag, ledwo się udało!- pomyślał Canagan, pędząc przez zarośla. Dziewczyna albo nie spała, albo jej sen był wyjątkowo płytki. Wampir nie przewidział tego, że kiedy wskoczy na okna, jeden ze złotych guzików z jego płaszcza uderzy o szybę. A już w ogóle nie sądził, że przez to Elizabeth się zbudzi. Canaganowi ledwo udało się skryć w lesie. Jednak to wydarzenie skutecznie zniechęciło go do dalszych obserwacji. Postanowił więc wrócić do hotelu. Do swojego pokoju wszedł dokładnie w taki sam sposób, jak z niego wyszedł. Gdy znalazł się w sypialni, odwiesił płaszcz do szafy i skierował się w stronę łóżko. Na szczęście problemy ze snem zniknęły i udało mu się zasnąć. Spał jednak tylko kilka godzin i jak zwykle obudził się już o 7. Przez chwilę znowu wpatrywał się pustym wzrokiem w sufit, następnie odwrócił się na lewy bok, licząc na to, że prześpi jeszcze kilka minut. Sen jednak odszedł na dobre, pozostało mu więc tylko wstać i zacząć się szykować na śniadanie. Takim oto sposobem, gdy Victor o 8 przybył, aby sprawdzić, czy hrabia już wstał i ewentualnie mu w czymś pomóc, Canagan był już gotowy.
- Panie, nie musiałeś wstawać tak wcześnie. Przecież do śniadania mamy jeszcze godzinę- powiedział zdziwiony sługa, przenosząc wzrok z zegara na ścianie na swój naręczny.
- Wiem, nie jestem idiotą. Gdybym miał jakiś wybór, obudziłbym się później- odparł zirytowany Canagan, wymijając stojącego w drzwiach służącego i kierując się w stronę schodów. Po drodze jeszcze złapał swój płaszcz i ubrał go. Victor, niepewny, jak powinien postąpić, po krótkiej chwili ruszył za swoim panem. Młody hrabia udał się na hotelowy ganek. Tam przystanął na chwilę, wpatrując się w las. Następnie zaczął szukać czegoś po kieszeniach. Po chwili z jednej z wewnętrznych kieszeni płaszcza wyjął małą, pogniecioną paczuszkę. Wyjął z niej zapalniczkę oraz jednego papierosa, którego wsadził do ust i natychmiast odpalił. Victor skierował ku hrabiemu swoje zdziwione i lekko zszokowane oblicze. W końcu jak dziedzic rodu Phantomhive mógł korzystać z takich używek?
- Co, też byś chciał zapalić? Wybacz, ale został mi tylko jeden papieros. Zresztą, nawet gdybym miał ich więcej i tak pewnie bym cię nie poczęstował. Jesteś w pracy, a palić to sobie możesz co najwyżej, jak ją skończysz. Ach, no tak, zapomniałem, że jako mój sługa musisz być do mojej dyspozycji 24/24- powiedział Canagan, uśmiechając się złośliwie. Widać było, że dogadywanie młodemu służącemu sprawia wampirowi wiele radości. Victor jednak był nad wyraz cierpliwy, a ponadto przygotowany na takie traktowanie ze strony hrabiego, dlatego nie dawał się łatwo sprowokować.
- A właśnie, na dziś zaplanowałem dla ciebie kilka rzeczy do zrobienia. Plany się zmieniły i jednak zostajemy tutaj na dłużej- powiedział Canagan i znów zaciągnął się papierosem.
- Jak długo?- spytał Victor.
- Jeszcze nie wiem.
- Rozumiem, a czy mogę wiedzieć, czemu tak postanowiłeś, panie?
- Nie możesz- odparł krótko młody hrabia.
- A czy obsługa została o tym poinformowana?
- A co ty się o to martwisz? Zaraz im powiem, że zostajemy jeszcze trochę. Wątpię, żeby był to jakiś problem.
- Dobrze, co w takim mam dzisiaj zrobić?
- Odeślesz woźnicę wraz z karetą z powrotem do domu...- zaczął Canagan.
- Co? A jak będziemy podróżować? I czym wrócimy do domu?- zdziwił się Victor.
- Po pierwsze, nie przerywaj mi. Nie uczyli cię w szkole dla służących, że nie przerywa się swojemu panu?
- Nie istnieje taka szkoła- odparł Victor, starając się skryć urazę. W końcu nawet jego cierpliwość miała granicę.
- Nawet gdyby istniała, to za takie zachowanie zostałbyś z niej wyrzucony- powiedział wampir, gasząc papierosa o drewnianą poręcz.
- A po drugie, są inne środki transportu. Wybierając się gdziekolwiek karetą, zwracalibyśmy na siebie zbyt dużą uwagę. Na powrót do domu znam zaś wiele sposobów- dodał hrabia.
- Oprócz tego, kupisz dziś kilka rzeczy.
- Gdzie?- zdziwił się służący. Gdy tutaj jechali, nie widział ani jednego sklepu w odległości mniejszej niż 100 kilometrów.
- Jaki ty jesteś nie zorganizowany!- Canagan ponownie rzucił Victorowi zirytowane spojrzenie. Kilka kilometrów za tym lasem w drugą stronę znajduje się nasz cel podróży, Saden.
- A, więc to dlatego zatrzymujemy się w tym obs... hotelu?- sługa o mało co nie wypowiedział słowa "obskurnym". To mogło się dla niego źle skończyć. Jego pan mógłby uznać to za podważanie jego decyzji, czy nawet krytykowanie jej. W końcu wypowiedziałby się źle o hotelu, który Canagan sam wybrał. Taka nadgorliwość może dziwić, jednak ilu arystokratów, tyle charakterów i nigdy nie wiadomo, o co ktoś się przyczepi.
- Brawo, geniuszu. Jesteś tak pojętny, że może nawet zostaniesz porządnym sługą. Gdy stuknie ci 540 lat, jak mojemu ojcu- Victor udał, że nie słyszał tej uwagi, jednak zaczął odliczać w myślach do 10, aby się uspokoić.
- Więc co mam kupić, panie?- zapytał, siląc się na miłe brzmienie głosu.
- Kilka rzeczy do jedzenia, które by mi smakowały. Wątpię, że tknę dzisiejsze śniadanie. Ponadto mam nadzieję, że umiesz dobrze gotować, bo to ty będziesz się zajmował przygotowywaniem posiłków.
- Moje umiejętności kulinarne są chyba na dobrym poziomie.
- Przekonamy się.
- A co do jedzenia mam kupić?- Victor dla pewności chciał się jeszcze upewnić.
- Jakieś warzywa, owoce, no nie wiem, banany, truskawki, czereśnie, pomidory, jabłka, gruszki, porzeczki, ogórki, cebule, kukurydzę, co tylko znajdziesz.
Służący wybałuszył ze zdziwienia oczy. Nie spodziewał się, że będzie tego aż tyle.
- To wszystko mam kupić?
- Czy ty mnie w ogóle słuchasz? Bo jeśli nie, to kiepski z ciebie sługa, a jeśli tak, to musisz być idiotą. Przecież mówię, że masz coś wybrać! Coś dobrego i tyle! I żeby była w tym jakaś różnorodność, dużo różnych rzeczy. Ponadto może być jagnięcina albo cielęcina.
- Rozumiem, coś poza tym?
- Nieeee, chociaż tak! Kup jakąś błyskotkę. Chodzi mi o damską biżuterię. Tylko taką najlepszą i najpiękniejszą, jaką uda ci się znaleźć- dodał Canagan.
- Co? Po co?- teraz Victor przeżył zupełny szok.
- Nie interesuj się sprawami, które ciebie nie dotyczą. Po prostu kup jakiś ładny naszyjnik, bransoletkę, pierścionek lub kolczyki. Ale takie, żeby podobały się każdej dziewczynie, najcudniejsze, jakie znajdziesz, rozumiesz? To najważniejsze z twoich zadań. Tu masz pieniądze- powiedział hrabia. Victor pokiwał ze zrozumieniem głową, jednocześnie odbierając od swojego pana sakiewkę z duża liczbą miedziaków i kilkoma złotymi oraz srebrnymi monetami.
- Powinno wystarczyć- dodał Canagan. Było już tuż przed 9, więc młody hrabia skierował się w stronę jadalni, Victor zaś wpadł jeszcze na chwilę do swojego pokoju, aby wziąć notes i ołówek. Gdy zszedł na dół, przy stole siedzieli już obaj jego towarzysze podróży, Eva zaś z pomocą jakiegoś mężczyzny nosiła potrawy. Victor uśmiechnął się do niej na przywitanie. Dziewczyna odwzajemniła się tym samym. Chłopak usiadł po prawej stronie swojego pana i zajął się notowaniem swoich dzisiejszych zadań. Postanowił zrobić to, zanim na stole pojawi się całe jedzenie. W ten sposób w odpowiedni sposób wykorzysta czas oczekiwania na śniadanie. Po kilku minutach miał już gotową notatkę.

Lista rzeczy do zrobienia:
1. Odesłać woźnicę
2. Kupić jedzenie (owoce, warzywa, JAGNIĘCINA/CIELĘCINA)
3. Kupić najcudniejszą biżuterię!
 
- Chciałbym poinformować, że zostaniemy tu jeszcze kilka dni- powiedział Canagan. Victor podniósł głowę i spojrzał na Evę, do której skierowane były te słowa.
- Dobrze, bardzo się cieszymy z pobytu państwa u nas- odparła uradowana dziewczyna. Chciała jeszcze coś dodać, ale hrabia uciszył ją gestem dłoni, więc kobieta posłusznie wycofała się do recepcji.
- A, właśnie, panie Filhermoon- Victor zwrócił się do woźnicy, gdy dziewczyna już wyszła. Odłożył na bok swój notes. Mężczyzna spojrzał na niego, jednocześnie nakładając sobie na talerz sporą ilość jajecznicy.
- Tak?- spytał.
-Chciałbym pana poinformować, że pańska pomoc nie będzie już potrzebna paniczowi, więc może pan wrócić do naszego królestwa- powiedział Victor.
- Rozumiem- odparł krótko pan Filhermoon. Służący zaś rozejrzał się po stole. Oprócz wspomnienej jajecznicy znajdował się na nim jeszcze chleb biały, dżem, szynka, ser i tosty, a także naleśniki. Hrabia na swoje śniadanie postanowił zjeść to ostatnie. Victor zaś sięgnął po kilka tostów z serem. Śniadanie minęło szybko. Pan Filhermoon podziękował za gościnę Evie, następnie pożegnał się i wyszedł przygotować się do drogi powrotnej. Canagan zaś udał się do swojego pokoju, uprzednio zaznaczając, że nie życzy sobie być niepokojonym bez powodu. Wampir po wejściu do sypialni od razu podszedł w stronę walizki i zaczął się rozpakowywać. Następnie wziął jedną ze spakowanych przez Victora książek. Na szczęście wziął tę dobrą. Nosiła ona tytuł "1001 magicznych eliksirów wymyślonych przez ludzi". Była ona nawet ciekawa, gdyż nigdy nie wiadomo, jaka wiedza może się przydać. W szkole Canagana, jak zresztą w każdej innej, w której ludzie należą do mniejszości lub nie ma ich tam wcale, rzadko o nich mówiono. A zwłaszcza o ich osiągnięciach w dziedzinie magii i eliksirów, gdyż nie uznawano ich za zbyt interesujące. Jednak Sir Eric Sinleu, znakomity twórca i znawca eliksirów, który dodatkowo nauczał w szkole Canagana właśnie o magicznych miksturach, jeszcze za czasów szkolnych polecał swoim uczniom tę książkę. Jednocześnie ubolewał nad tym, że nigdy nie udało mu się skończyć wcześniej materiału z podstawy nauczania i nie mógł omówić tej księgi na lekcje. Młody hrabia, zainteresowany ową książkę, postanowił ją przeczytać. Może to wydać się dziwne lub zupełnie niepasujące do Canagana, ale wampir ten bardzo lubił się uczyć. Głównie dlatego, że doskonale wiedział, iż zawsze powinien być najlepszy, w dodatku wiedza jeszcze nikomu nie zaszkodziła. Dlatego też chłopak nieraz czytał naraz nawet kilka ksiąg, jednak na zajecie się tą znalazł czas dopiero niedawno. Chwycił więc książkę i usiadł naprzeciw okna, opierając się plecami o łóżko.
~~~~~~~~~~~~~
Victor zaś zaraz po śniadaniu, za które nie omieszkał podziękować Evie, przeprosił ją i poprosiła, aby pozwoliła mu sprawdzić kuchnię. Wyjaśnił, że jego pan bardzo wysokie wymagania. Dziewczyna zrobiła lekko smutną minę, gdyż wydało jej się, że Canaganowi nie podoba się w tym hotelu.
- Wiem, że nasz hotelik nie jest pałacem. Właściwie wygląda jak 7 nieszczęść, przepraszam, że musicie mieszkać w takich warunkach- powiedziała dziewczyna. Victorowi wydawało się, że zaraz się rozpłacze, więc zapewnił ją, iż wcale nie jest tak źle. Mimo tego co podpowiadał mu rozsądek, posunął się do małego kłamstwa i powiedział dziewczynie, że Canagan jest nawet zadowolony z pobytu tutaj. Eva od razu jakby odżyła. Chłopak zaś mógł bez skrępowania sprawdzić kuchnię. Uznał, że brakuje tam wielu rzeczy, które będzie musiał dokupić.
- Rzadko miewamy gości i nie byliśmy przygotowani- powiedziała dziewczyna przepraszającym tonem.
- Nic się nie stało. W końcu i tak idę dziś do sklepu. Dokupię, czego potrzeba- powiedział.
- W takim razie powinnam dać ci pieniądze. I ktoś musi z tobą pójść.
- Nie trzeba, mam wystarczającą kwotę. Poradzę sobie też sam, powinnaś zostać tutaj, w razie gdyby hrabia czegoś chciał.
- No dobrze, ale jesteś pewien, że sam sobie poradzisz?
- Oczywiście- odparł chłopak, po czym wrócił na chwilę do pokoju, aby wziąć swój płaszcz. Następnie pożegnał się z Evą i wyszedł na zewnątrz. Gdy stanął na ganku, zdołał jeszcze zobaczyć odjeżdżającego woźnicę. Westchnął, po czym spojrzał na swoją notatkę, a następnie na las. Wiedział mniej więcej, gdzie powinien się udać, jednak trochę się bał, że coś się nie powiedzie. Victor od zawsze bowiem wolał mieć wszystko dokładnie zaplanowane i być dobrze poinformowanym. Teoretycznie Sadon powinno się znajdować kilka kilometrów za tym lasem, ale w praktyce może być różnie. Wampir schwał kartkę do kieszeni płaszcza i pobiegł w stronę lasu. Przemieszczał się z ogromną szybkością. Po kilkunastu minutach minął jakiś dom, więc zwolnił. Zgadnął, że jest na obrzeżach Saden. Skierował się więc w stronę centrum, gdyż wydawało mu się, że właśnie tam znajduje się najwięcej sklepów. Już stąd doskonale słyszał, że tam właśnie miasto tętniło życiem. Dobiegało stamtąd mnóstwo dźwięków. Victor, jako wampir, słyszał wszystko nad wyraz dobrze. Skierował się więc w stronę, skąd dochodziły hałasy. Z każdym jego krokiem przybierały one na sile. Aż w końcu chłopak znalazł się na ogromnym placu, na którym właśnie odbywał się targ. Idealnie. Targowisko oznacza masę kupców i towarów, więc powinienem łatwiej wszystko znaleźć-pomyślał Victor. Trochę się jednak przeliczył. Zdał sobie z tego sprawę po około godzinie krążenia po targu. Ludzie jako istoty niemagiczne nie używali do uprawy magii, przez co ich jedzenie było mniej... interesujące. Ponadto można było tutaj znaleźć tylko zwykłe rzeczy do zjedzenia, nic magicznego. Dodatkowo ludzie siali i zbierali plony w określonych porach roku, więc nie było opcji, aby wiosną trafić na dojrzałe gruszki, czy jabłka, które dodatkowo smakowałyby Canaganowi. Poza tym klimat Saden nie pozwalał na uprawę niektórych roślin, a szklarnie nie były tu zbyt popularne, więc na pomarańcze czy banany także trudno było trafić. Miasto żyło głównie z rybołówstwa. Ku goryczy Victora, gdyż jego pan nie przepadał za rybami. Jednak chłopakowi udało zdobyć się jajka, mąkę, kukurydzę, pomidory, marchewki i kilka innych warzyw. Jak to wszystko dźwigał. Na szczęście miał ze sobą magiczną torbę. Przez to jednak przez cały czas, gdy chował do niej cokolwiek, ludzie wokół dziwnie się na niego patrzyli. Nie ma co się im dziwić. To dość niecodzienny widok, gdy ktoś wkłada 4 kilo mąki do małej torby, która nawet się po tym nie powiększa, a za chwilę pakuje do niej jeszcze kilka pęków rzodkiewek, prawda? Jednakże na Victora czekało więcej kłopotów. Nigdzie nie mógł znaleźć straganu z jakimkolwiek mięsem ani nawet zwykłego sklepu w którymś z budynków. Czyżby ludzie tutaj nie jedli mięsa?- pomyślał wampir. Rozejrzał się znudzonym i zrezygnowanym wzrokiem po najbliższych mu straganach. Wtem jeden z nich przykuł jego uwagę, więc do niego podszedł. Znajdowało się na nim mnóstwo biżuterii. Zaczął przeglądać towar. Spodobał mu się pewien naszyjnik, więc wziął go do ręki, aby lepiej mu się przyjrzeć.
- Pańska ukochana na pewno będzie zadowolona- powiedział ktoś, kto stał obok Victora. Chłopak odwrócił się i ujrzał młodą, czarnowłosą dziewczynę o zielonych oczach, która promiennie się do niego uśmiechała.
- Tak pani myśli?- spytał.
- Właśnie tak. Jest najpiękniejszy z wszystkich. I pewnie cholernie drogi- powiedziało dziewczę. Victor spojrzał na trzymany w ręku przedmiot i zamyślił się.
-Czyli uważa pani, że jest najpiękniejszy?
- Dokładnie- przytaknęła dziewczyna.
- Więc go biorę- powiedział, zwracając się do sprzedawcy.
- Zapakować ozdobnie?
- Eeee...., niech będzie- odparł Victor, który nie był pewien, jak wolałby Canagan. Jednak w razie czego mógł go sobie potem odpakować. Po chwili sprzedawca podał wampirowi małą paczuszkę i odebrał zapłatę.
- Dziękuję za pomoc przy wyborze- powiedział chłopak, zwracając się do dziewczyny.
- Nie ma za co- odparła.
- Tak w ogóle, nazywam się Victor Simor- przedstawił się, całując dziewczę w rękę.
- Elizabeth Morvant. Miło mi- odrzekła dziewczyna.
- A może mogłabyś pomóc mi jeszcze w jednej kwestii? Można gdzieś tutaj kupić cielęcinę albo jagnięcinę?- spytał.
- Właściwie i tak i nie.
- To znaczy?
- Wiesz, jedynym sposobem jest kupienie żywego cielaka lub jagnięcia i... no wiadomo- powiedziała Elizabeth.
- Ach, rozumiem. A czy wiesz, gdzie można te zwierzęta zdobyć?
- Jasne, najczęściej sprzedaje się je tam- odpowiedziało dziewczę, wskazując ruchem głowy kilka straganów na skraju targowiska.
- W takim razie dziękuję za pomoc. Do widzenia!- powiedział Victor i ruszył we wskazanym kierunku.
- Nie ma za co. Do widzenia!- odparła dziewczyna, po czym odwróciła się i ruszyła w przeciwnym kierunku. Chłopak zaś znalazł się po chwili w części targowiska, gdzie handlowano żywym towarem, czyli zwierzętami. Po szybkich przemyśleniach zakupił 2 cielaki i 2 jagniątka, a także taką samą liczbę gęsi, gdyż był to ulubiony gatunek drobiu jego pana. Upewniwszy się, że ma już wszystko, ruszył w drogę powrotną. Tym razem szło mu znacznie wolniej. Co prawda postanowił zaryzykować i klatki z gęsiami także schować do magicznej torby, jednak pozostałe zwierzaki prowadził za sobą na sznurku. Po około półtorej godziny był już z powrotem w hotelu. Najpierw udał się do kuchni, gdzie zostawił wszystko oprócz zwierząt. Postanowił załatwić sprawę czym prędzej. Właśnie gdy wychodził, aby się nimi zając, schodami zeszła Eva.
- Kupiłeś także zwierzaki?- zdziwiła się.
- Jak widać.
- Tylko zabij je daleko stąd, żebym nie słyszała i nie widziała, bo tego nie zniosę- powiedziała dziewczyna, kierując się do kuchni.
- Dobrze, czyli gdzie mam to zrobić?
- Najlepiej za stodołą. Mój ojciec tam jest, więc może ci pomóc- odparła Eva. Victor udał się więc za stodołę. Spotkał tam tatę dziewczyny, którym okazał się mężczyzną pomagającym jej przy śniadaniu.
- Masz tutaj sporą kolekcję- powiedział, widząc, co przywlókł ze sobą chłopak.
- Nie wyglądasz, jakbyś się znał na tych rzeczach. Daj zwierzaki, ja się nimi zajmę. Do wieczora powinno być wszystko gotowe- powiedział mężczyzna.
- Dziękuję- odparł Victor.
- Ależ nie ma za co, drogi chłopcze. W końcu jesteście naszymi gośćmi, więc musimy dbać o wasz komfort, prawda?- wampir nie za bardzo wiedział, co powiedzieć, więc jeszcze chwilę postał, a potem wrócił do hotelu.
- Czyś ty oszalał? Musiałeś się strasznie na to wszystko wykosztować!- zawołała Eva, wybiegając z kuchni.
- To nic takiego.
- Nic takiego?  On mówi, że tyle pieniędzy to nic takiego! W sumie dla ciebie może i tak. Ale pozwól oddać sobie choć część pieniędzy.
- Nie ma mowy- odparł stanowczo Victor.
- Ale możesz mi pomóc w czym innym. Chciałbym przygotować podwieczorek dla mojego pana. Pomożesz mi?
- Oczywiście!- odparła dziewczyna. Oboje udali się natychmiast do kuchni, gdzie ubrali białe fartuchy.
- Co zamierzasz zrobić?
- Mały torcik cytrynowo- cynamonowy- odpowiedział chłopak.
- Brzmi smakowicie- odparła Eva.
- Co mam robić?- spytała. Victor zaczął wydawać jej polecenia. Torcik przyrządza się nawet szybko, ale trzeba to robić dokładnie, aby był tak dobry, jak powinien. Z pomocą dziewczyny wszystko szło jeszcze lepiej i szybciej. Wampir zrobił ciasto, a następnie ułożył je w płaskie kółka na blasze do pieczenia i wsunął do piekarnika. W tym czasie Eva zrobiła masę, którą poprzekłada się potem torcik.
- Właściwie to czemu do tej pory widziałem tutaj tylko ciebie i twojego ojca? Nikt inny tutaj nie pracuje?- spytał Victor, gdy czekali, aż upiecze się ciasto. Dziewczyna westchnęła.
- Hotel należy do mojego ojca. Nie prosperuje zbyt dobrze, więc nie stać nas na służbę. Jednak tata go nie zamknie, gdyż to tak jakby jego drugie dziecko- odparła Eva.
- Teraz rozumiem.
Porozmawiali jeszcze trochę, a następnie zajęli się dokańczaniem tortu, gdyż ciasto już się upiekło. Na zmianę układali jedną z jego warstw, a potem smarowali ją cynamonową masą. Na sam koniec pokryli torcik cytrynowym lukrem. Następnie przyozdobili torcik truskawkami i czekoladą. W oczekiwaniu na zaschnięcie lukru, Eva zaoferowała się przygotować herbatę.
- Dobry pomysł. Najlepiej różaną lub lipową, są to ulubione rodzaje hrabiego- powiedział chłopak. Sam zaś uszykował tackę, na której ustawił mały talerzyk z widelcem. Po chwili trafił tam też torcik, a na koniec filiżanka herbaty.
- Dziękuję za pomoc- powiedział Victor, po czym wziął tackę i udał się w stronę pokoju Canagana.~
~~~~~~~~~~~~
Canagan zaś prawie skończył czytać swoją książkę, jednak pod koniec zmorzył go sen. Śniła mu się Elizabeth. Była taka piękna, kochana i uległa. Sen zaczął się dość niewinnie, ale potem sprawy nabrały tempa. Właśnie w najbardziej ekscytującej chwili, gdy oboje kochali się tuż nad przepaścią, ze snu wyrwało go pukanie do drzwi. Canagan przetarł zaspane oczy, po czym spojrzał na zegarek. Godzina 15, czyli pora podwieczorku.
- Panie, mogę wejść?- usłyszał głos Victora zza drzwi.
- Wejdź- powiedział hrabia, wstając z podłogi i odkładając książkę na stolik nocny.
- Przyniosłem panu podwieczorek- powiedział chłopak. Gdzie mam postawić?
- Tam- odparł Canagan, wskazując biurko. Sługa posłusznie postawił tam tackę i odsunął się, robiąc miejsce swojemu panu. Ten odsunął krzesło, usiadł i napił się herbaty. Potem ukroił sobie kawałek torcika.
- Pyszny- powiedział. Przynajmniej tak się Victorowi wydawało, choć nie mógł uwierzyć w to, co słyszy. Czy Canagan naprawdę go pochwalił? Czy to objaw choroby jego pana? Ma wezwać pomoc? Lekarza? Mimo swoich obaw chłopak na początku nie odezwał się ani słowem. Dopiero po chwili zdołał wydukać z siebie nieśmiałe:
- Dziękuję za komplement.
Potem na chwilę zapadła cisza, która przerwał Canagan.
- Możesz już iść- powiedział.
- Poczekam, aż pan zje i odniosę tackę i naczynia do kuchni- odparł służący.
- Jak tam chcesz- hrabia wzruszył ramionami. Zjadł dwa kawałki torcika i wypił całą filiżankę herbaty. Następnie Victor zabrał wszystko i zszedł do kuchni pozmywać naczynia. Canagan zaś powrócił do swojej książki. Gdy skończył ją czytać, zaczął szykować się do spotkania z Elizabeth. Przypomniał też sobie, że jego służący miał zakupić dla niej prezent. Odnalazł go w recepcji, rozmawiającego z pracownicą.
- Moja biżuteria- rzucił krótko. Victor od razu załapał, o co chodzi.
- Wybacz, panie, że nie oddałem ci tego od razu. Zapomniałem.
- Daruj sobie tę gadkę i daj mi tą rzecz!- Canagan był już mocno zniecierpliwiony. Wyciągnął przed siebie dłoń, na której po chwili wylądowała mała paczuszka. Hrabia westchnął i pobiegł do swojego pokoju. Opakowanie uznał za ohydne i liczył na to, że sam prezent okaże się lepszy. Na szczęście naszyjnik był niczego sobie. Złoty łańcuszek, z rubinowym wisiorkiem w kształcie serca. Proste i jednocześnie pięknie. Idealnie- pomyślał chłopak, przypatrując się naszyjnikowi. Następnie przeszukał swoją walizkę i pokój, ale nie znalazł nic nadającego się do spakowania prezentu. Mógłby jeszcze zapytać pracownicy, jednak po przemyśleniu tej kwestii stwierdził, że lepiej będzie dać prezent bez opakowania. Miał już bowiem mały plan, jak to będzie wyglądało. Gdy był już gotowy, chwycił swój płaszcz i zszedł na dół.
- Wychodzę. Nie wiem, kiedy wrócę- rzucił, przechodząc przez recepcję. Zanim Eva lub Victor zdążyli zareagować, już był na zewnątrz i szedł w stronę lasu.