czwartek, 31 sierpnia 2017

Zakazany Romans XX "Oszałamiająca wiadomość"

Jechali tą samą trasą, którą pokonali w drodze do Saden. Z tym, że teraz jechali do Akrix. Droga minęła im na podziwianiu krajobrazu (dla Canagana było to potwornie nudne, przecież już raz to widział) oraz rozmawianiu (czemu młody hrabia oddawał się niechętnie). Po kilku godzinach jazdy powóz zatrzymał się przed hotelem znajdującym się w samym centrum miasta Akrix. Była to swego rodzaju mała, ludzka metropolia, w każdym razie większa od Saden, ale nie jakoś specjalnie zniewalająca bogactwem, przepychem czy wielkością. Przynajmniej na Canaganie nie zrobiła większej różnicy. Hotel był z rodzaju tych, które są wyobrażeniem największego bogactwa dla klasy średniej. Hotelik, w którym zatrzymali się podczas poprzedniej wizyty w tych rejonach, w porównaniu z tym był zwykłą ruderą. Jednak i tak budynek nie przypadł do gustu Canaganowi. Może dlatego, że chłopak nie przywykł do tego, aby cokolwiek mu się podobało. Potrafił doczepić się o coś nawet w najbogatszych i najlepszych hotelach. Taki już był, wiecznie niezadowolony. I zawsze, kiedy tylko mógł sobie na to pozwolić, okazywał to. Victor wyszedł, a zaraz za nim Canagan. Sługa polecił woźnicy wypakować ich bagaże, sam zaś udał się do recepcji hotelu w kwestii upewnienia się, że są dla nich zarezerwowane dwa pokoje. Jedne z najlepszych zresztą. Canagan udał się z Victorem. Wszystko przebiegło bez większych komplikacji, choć było tutaj zupełnie inaczej, niż a tamtym hoteliku. Głównie z tego powodu, że tutaj także cała obsługa to byli ludzie, ale oni wiedzieli o tym, że będą gościć u siebie wampiry, a wśród nich dziedzica jednego z najznakomitszych rodów. Normalną, ludzką reakcją były więc strach i niechęć, które pracownicy nieudolnie starali się ukryć pod przykrywką przyjaznych, ale fałszywych uśmiechów. Kiedy wampir znalazł się w swoim pokoju, zdjął płaszcz i udał się do łazienki, aby nieco się odświeżyć. Ściany pokrywały kafelki w kolorze jasnej zieleni, takie same jak na podłodze. Z monotonią walczyły jedynie ciemnozielone płytki, porozmieszczane na ścianach i podłodze według wzoru. Umywalka, wanna z prysznicem i toaleta były białe. Światło sączące się z lampy na suficie odbijało się w każdej z tych rzeczy. Canagan podszedł do umywalki. Schylił się i przemył wodą twarz, po czym wytarł się białym ręcznikiem wiszącym po lewej stronie zlewu. Gdy się wyprostował, spojrzał w lustro znajdujące się nad umywalką. Jak zwykle ujrzał w nim...nic. Nie licząc rzeczy znajdujących się za nim. Wampir uśmiechnął się. Zawsze zastanawiał się, dlaczego wampiry widać we wszystkich naturalnych lustrach, ale nie w tych sztucznych. W czym woda była lepsza czy gorsza od takiego zwyczajnego, łazienkowego zwierciadła? Była to jedna z niewielu rzeczy, które od dawna go interesowały. Czytał na ten temat wiele książek. Różni uczeni, nie tylko wampiry, mieli na ten temat mnóstwo ciekawych teorii i potwierdzających je badań, jednak żadna z nich nie została oficjalnie uznana za rozwiązanie zagadki. Gdy Canagan wyszedł z powrotem do swojego pokoju, stał tam już Victor z jego walizkami.
- Przyniosłem twoje bagaże, panie- powiedział.
- Dzięki- rzucił niedbale panicz. Sądził, że służący od razu odejdzie, ale, ku jego zdziwieniu, został jeszcze.
- Panie?- zwrócił na siebie uwagę Canagana.
- O c chodzi?
- Czy mogę zadać ci pytanie?- zapytał Victor.
- Właściwie to już to zrobiłeś, więc możesz spadać- odparł młody hrabia. Sługa stał przez chwilę w miejscu, nie będąc pewnym, czy pan mówi poważnie, czy też jest to kolejny z jego "żartów". Zaraz jednak Canagan rozwiał jego wątpliwości.
- No pytaj- westchnął.
- Tak sobie myślałem, że to miejsce jest bardzo blisko tego, gdzie się zatrzymaliśmy, gdy przybyliśmy tutaj te kilka tygodni temu. Swoją drogą, czyż to niedziwne, że znów tutaj trafiamy? Sam nie wiem, co o tym myśleć. Wierzysz w przypadki, panie?
- To jest to twoje pytanie?- wampir odwrócił się do sługi, unosząc brew.
- Nie, chciałem zaciekawiło mnie coś innego, ale to nie jest aż takie ważne, jeśli nie chcesz odpowiadać, panie- odparł Victor.
-Więc zadaj mi już to właściwe pytanie i będziemy mieli wszystko z głowy- Canagan ponownie westchnął, odwracając głowę w stronę okna.
- Dlaczego wcześniej nie zatrzymaliśmy się w tym hotelu?- zapytał Victor.
- Dobrze, teraz możesz już więc odejść- odparł wampir. W jego głosie dało się słyszeć irytację.
- Co? Ale jeszcze nie dostałem odpowiedzi na moje pytanie- odpowiedział zdziwiony sługa.
- I nie zamierzam odpowiadać. Pozwoliłem ci jedynie zadać pytanie. Mowy nie było o żadnej odpowiedzi- powiedział Canagan, piorunując swojego służącego wzrokiem. Victor nabrał pewności, że bardzo rozwścieczył młodego hrabiego swoją ciekawością, więc czym prędzej pożegnał się i wyszedł.
- Bądź jedynie gotów na jutro na godzinę 10. O 11 mamy spotkanie z przedstawicielami władz miasta i naszymi rodakami- poinformował go jeszcze tylko Canagan. Gdy sługa wyszedł, wampir zaczął chodzić po pokoju, aby dać upust złości. Pytanie służącego zezłościło go ze względu na to, jak brzmiała prawdziwa odpowiedź na nie. Tak się składało, że decyzja o wyjeździe do Saden była jak najbardziej spontaniczna. Oczywiście wampir wiedział o mieście Akrix, jednak zupełnie zapomniał, że mogliby się tam zakwaterować. Po prostu popełnił błąd, do czego za nic w świecie nie zamierzał się przyznawać. Chociaż tak właściwie to nawet lepiej, że wtedy trafiliśmy na ten nędzny hotelik. Tutaj kręci się masa ludzi, a tam przynajmniej był spokój i mogłem w całości skupić się na moim uroczym kwiecie niewinności- Canagan próbował w ten sposób przekonać w myślach sam siebie, że jego błąd wyszedł im na dobre. Przynajmniej poprawił mu się humor, bo spodobało mu się jego nowe określenie Elizabeth. Uroczy kwiat niewinności. Uspokojony wampir rozejrzał się po pokoju. Bagaże stały naprzeciw wejścia, pod ogromnym oknem. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że wypędził służącego, zamiast kazać mu je rozpakować. Postanowił wyjątkowo zająć się tym samemu. Włożył wszystkie ubrania do ogromnej, ciemnobrązowej, drewnianej szafy. Była solidna i wykończona zdobieniami w kształcie smoczych głów. Oprócz niej w pokoju znajdowało się ogromne białe łoże, które stanowiło jego centrum. Obok niego po obydwu stronach były małe stoliki nocne, były one z drewna, ale miały biały kolor. Na środku pokoju znajdował się stół z, standardowo, czterema krzesłami do kompletu. Na lewo od łóżka, po prawej stronie drzwi znajdowała się jeszcze komoda w tym samym kolorze co szafa. Naprzeciw zaś łoża była łazienka. Ściany były białe, podłoga jasnobrązowa. Canagan musiał przyznać, że pokój wyglądał nawet bardzo ładnie, ale jemu samemu się nie podobał. Dla niego nie był lepszy od tego, który dostał w tym podupadającym hotelu. Żaden z nich nie odpowiadał jego klimatom.
~~~~~~~~~~~~
Poprzedniego dnia Elizabeth na zmianę spała i wymiotowała. W przerwach pomiędzy tymi dwoma czynnościami udało się jej coś nie coś przekąsić, żeby jej biedny żołądek miał co zwracać. Prawdopodobnie jednak nie był zadowolony z faktu, że Eliza dostarczała mu pożywienie w postaci czekolady z ogórkami, mleka z sałatą, czy też makaronem, którego wcześniej szczerze nienawidziła. Ta sytuacja ostatecznie przekonała obie siostry, że Elizabeth powinna skorzystać z pomocy doktora, dlatego też dzisiaj po śniadaniu udała się do niego. Normalnie towarzyszyłaby jej Trix, ale otrzymała pilne i bezzwłoczne wezwanie do pracy. Jedna z jej współpracownic się rozchorowała i szef chciał, aby dziewczyna ją zastąpiła. Jako że pracodawca Trix nie znosi żadnego sprzeciwu, a pojęcie "życie prywatnie pracownika" to dla niego mit, dziewczyna nie miała wyboru. Elizabeth udała się do doktora Thomasa Spencera. W Saden pracowało kilku lekarzy, w związku z czym większość z nich miała pełne ręce roboty, ale nie ten jegomość. Był 100% doktorem z powołania i kiedy tylko zaczął leczyć, robił to praktycznie za darmo. Jako że na medycynie znał się jak nikt inny i miał wspaniałe podejście do pacjentów, natychmiast zdobył ich zaufanie. Doktor Thomas szybko się wzbogacił, nie zapomniał jednak o swoim prawdziwym powołaniu. Najważniejszy był dla niego pacjent. Zawsze przekazywał dużo pieniędzy na pomoc charytatywną, najbiedniejszych i najbardziej potrzebujących mógł leczyć nawet za darmo, potrafił też zerwać się na nagłe wezwanie w sam środek nocy czy w trakcie kąpieli. Jednym słowem był to idealny lekarz, anioł nie człowiek. Jednak po jakimś czasie wszystko zaczęło się sypać. Zaczęło się od tragicznej śmierci ukochanej żony doktora Spencera. W sam środek dnia na targ, na którym przebywała, wjechał wóz ciągnięty przez spłoszone konie. Wszyscy uciekli mu z drogi, ale ona nie zdążyła. Łatwo się domyślić, jak to się skończyło. Doktor po jej śmierci popadł w taką rozpacz, że zaczął pić na umór i zaniedbywać swoje obowiązki. Szybko stracił szacunek i bogactwo. Gdy w końcu się ogarnął, było już za późno. Nie udało mu się odzyskać dawnego powodzenia, dlatego leczyli się u niego tylko mniej zamożni mieszkańcy, których nie było stać na wizytę u droższego lekarza. Z tego też powodu do doktora Thomasa nie było już zbyt wielkich kolejek. Elizabeth jak wszyscy mieszkańcy Saden doskonale znała tę historię i szczerze współczuła temu lekarzowi. Aby dotrzeć do jego mieszkania, w którym przyjmował, musiała przejść spory kawałek drogi i dojść do niezbyt ciekawej dzielnicy miasta. Szybko jednak odnalazła miejsce, którego szukała. Budynek był wciśnięty pomiędzy rzędy takich samych budowli jak on. Szary, z brązowym dachem. Szyba w jednym oknie była porysowana, w drugim w ogóle jej nie było. Zamiast tego przybite tam były dwie deski. Widać jednak było, że ktoś nie umiał lub nie chciał zrobić tego dokładnie. Elizabeth weszła do środka bez pukania. Wiedziała, że byłoby to bezsensu. Doktor Thomas nie ma przecież służby, a sam nie pofatyguję się by otworzyć, kiedy przyjmuje pacjentów. Dziewczyna znalazła się w małym korytarzu. Przed sobą miała schody prowadzące na górę, gdzie mieszkali inni lokatorzy. Po obydwu stronach znajdowały się drzwi. Te z prawej były zamknięte, prawdopodobnie prowadziły do reszty domu. Te po lewej zostały otwarte. Elizabeth weszła przez nie do pomieszczenia, w którym znajdowała się masa krzeseł i dwa małe stoliki, na których leżało mnóstwo bibelotów. Na trzech z nich siedzieli czekający na swoją kolej pacjenci. Dwaj mężczyźni i kobieta. Eliza weszła i przywitała się. Po uzyskaniu wiadomości, że doktor właśnie kogoś bada, dziewczyna usiadła na jednym z krzeseł. Nie mając nic do roboty, zaczęła rozmyślać nad swoim życiem. Jej uwaga samoistnie powędrowała w stronę Canagana, Co się dzieje? Czemu nie mam od niego żadnych wiadomości? Kiedy wróci? Bo wróci...prawda? Tak, wróci jak najszybciej, przecież mi to obiecał. A ja go kocham i mu ufam- myślała. Tak bardzo się tym wszystkim przejęła, że nawet nie zauważyła, jak "poczekalnia" opustoszała i została jedyną osobą. Drzwi gabinetu otworzyły się i wyszła z nich kobieta. Dopiero wtedy Elizabeth ocknęła się ze swoich rozmyślań. Po chwili została zaproszona do gabinetu doktora Thomasa. Weszła i najnormalniej w świecie przywitała się. Lekarz jak zawsze był bardzo miły. Krótko opisała swoje dolegliwości.
- Objawy, które pani opisała, są dość ogólnikowe- powiedział doktor rzeczowym tonem.
- Będziemy musieli po kolei eliminować wszystkie możliwości. Sprawdźmy więc moją pierwszą hipotezę. Proszę mi wybaczyć, ale muszę pannie zadać to intymne pytanie. Niech jednak panienka pamięta, że jestem lekarzem, więc nie trzeba się przy mnie niczym denerwować, za to mówić wszystko jak na spowiedzi. I tak nie mogę tego nikomu powtórzyć bez pańskiej zgody, panno Morvant- dodał.
- Dobrze, niech pan pyta- odrzekła Elizabeth lekko drżącym głosem. Choć bardzo chciała, nie potrafiła tego w pełni opanować. Przecież ja to wszystko wiem! Po co doktor Spencer mi to powtarza? Mam złe przeczucia. Do tego znowu zrobiło mi się niedobrze. Dziwnie się czuję.
- Kiedy miała pani ostatnią miesiączkę?- spytał lekarz, spoglądając na mnie zza grubych szkieł swoich okularów. Elizabeth zdziwiło to pytanie i lekko zawstydziło. Mimo to bez wahania otworzyła usta, aby udzielić odpowiedzi. Wtedy właśnie zdała sobie sprawę, że jej nie zna. W głowie miała jedną wielką pustkę. Ostatnio na pewno jej nie miała, więc kiedy? Powinna pamiętać, ale nie pamiętała. Czyżby to było tak dawno? A kiedy w ogóle powinnam dostać miesiączki?- zastanowiła się Eliza.
- Ja... nie pamiętam- przyznała się ze wstydem. Jak mogę nie pamiętać! Przecież każda kobieta powinna pilnować swojego organizmu. Z tego wszystkiego przegapiłam pewnie moment, kiedy powinnam mieć miesiączkę. Ale czemu jej nie miałam. Zaraz, zaraz, zaraz, zaraz... Dziwnie samopoczucie, wymioty, jakieś nienormalne zachcianki żywieniowe, zmiana zachowania, brak miesiączki... Ja chyba nie...prawda? To nie może...być...nie, nie i jeszcze raz NIE! Ja nie mogę... Ja nie jestem... Ja nie chcę... Elizabeth zrobiła zszokowaną minę, zakrywając usta ręką. Spojrzała na doktora z mieszanką strachu, niedowierzania i wyczekiwania na twarzy.
- Widzę, że domyśliła się panienka, co podejrzewam. Proszę mi wybaczyć, ale zapytam wprost. Czy uprawiała pani ostatnio seks?- mężczyzna powiedział to poważnym, ale jednocześnie łagodnym, zachęcającym do zwierzeń głosem. Eliza nie odpowiedziała. Nie potrafiła. Było jej zbyt wstyd. Jestem panną! Canagan nawet nie jest moim narzeczonym i nikt o nim nie wie. Co też doktor Thomas teraz sobie o mnie pomyśli! Dziewczyna spuściła wzrok, niczym dziecko przyznające się do winy.
- Rozumiem. Zatem zrobimy teraz podstawowe badanie, zgoda?- zapytał lekarz, na co Eliza ledwo dostrzegalnie pokiwała głową.
- Proszę, oto pojemniczek. Niech pani pójdzie do łazienki i napełni go moczem- powiedział rzeczowym, ale jednocześnie miłym tonem doktor. Elizabeth posłusznie, choć z lekkim wstydem, wykonała polecenie. Wróciła po kilku minutach z pojemniczkiem wypełnionym żółtą cieczą. Lekarz bez słowa jej go odebrał. Wolną ręką wyjął z jednej ze szuflad swojego biurka igłę i wrzucił do naczynia. Odstawił pojemniczek. W ciszy pełnej napięcia wyczekiwali wyniku testu. Doktor uśmiechnął się do Elizabeth pokrzepiająco. Już miał zamiar powiedzieć jej coś miłego, aby przerwać tę nie dającą spokoju ciszę, jednak dziewczyna ponownie opuściła głowę. Z nerwów zaczęła skubać palcami materiał swojej jasnobrązowej sukni. Po kilku minutach lekarz sięgnął ręką po pojemnik i przysunął go do siebie. Eliza podniosła głowę i wyprostowała się jak niczym struna, oczekując w napięciu i całkowitym skupieniu.
- Igła zabarwiła się na rdzawo- czarny kolor*- powiedział doktor. Elizabeth bezgłośnie jęknęła i opadła na krzesło. Następnie schyliła się i schowała twarz w dłoniach. Trudno powiedzieć, czy bardziej ze wstydu, czy strachu.
- Zatem, powód wystąpienia pańskich objawów jest już jasny. Teraz zbadam panią, aby ustalić mniej więcej, na którym etapie ciąży pani jest- powiedział pocieszającym tonem doktor Spencer.
~~~~~~~~~~~~~
Spotkanie odbyć się miało w ratuszu miasta. Jego wygląd zrobił na Canaganie niemałe wrażenie. Osobiście bardzo lubił styl wiktoriański, w którym zresztą została zbudowana także główna posiadłość jego rodu.
Już przed bramą ich powóz został zatrzymany. Strzegli jej dwaj mężczyźni, którzy mogliby uchodzić za bliźniaków. Obaj byli wysocy, umięśnieni tak bardzo, iż podrapanie się po karku byłoby dla nich niewykonalne i łysi. Po zatrzymaniu powozu rozkazali wysiąść wszystkim, nawet woźnica nie mógł pozostać nie swym miejscu. Canagan chciał na początku protestować, ale po chwili zdał sobie sprawę, że przecież cały ten konflikt, którym miał się zająć, spowodowany był właśnie strachem i wrogością, jaką okoliczni mieszkańcy darzyli jego pobratymców. Postarał się więc uspokoić i pozwolić im działać, w myślach wyobrażając sobie, jak mógłby ich ukarać za tak karygodne zachowanie względem niego. Po dokładnym przeszukaniu Canagana i jego dwóch służących, mężczyźni sprawdzili też powóz, cały czas jednak bacznie obserwowali wampiry, wyczekując w każdej chwili ataku z ich strony. W końcu przeszukania dobiegły końca i krwiopijcy uzyskali pozwolenie na wejście. Ku zdziwieniu ludzi, cała trójka skierowała się z powrotem do powozu. Dla nich zapewne czymś dziwnym wydawała się chęć przejechania tych paru metrów dzielących bramę i wejście. Jednak zarówno Canagan, jak i jego słudzy wiedzieli, iż od niego, jako następcy tak znakomitego rodu, to tego reprezentanta w tej ważnej sprawie wymagało się zachowania iście królewskiego. Wjechali powozem przez bramę i zatrzymali się tuż przed wejściem budynku. Victor, mocno poddenerwowany tym, że po raz pierwszy będzie uczestniczył w tak ważnym spotkaniu (nie liczyło się dla niego, iż będzie pełnił swą codzienną rolę służącego Canagana) wyskoczył z powozu, ledwo ten się zatrzymał. Zaczekał na swojego pana. Także przed wejściem na wampiry czekał "komitet powitalny" w postaci aż czterech uzbrojonych i groźnie spoglądających mężczyzn. Panicz bezgłośnie jęknął. Zdał sobie sprawę, że na krótkiej drodze, jaka dzieliły ich od miejsca spotkania, będą zapewne sprawdzani jeszcze co najmniej miliard razy.
~~~~~~~~~~~~
Elizabeth wyszła z gabinetu doktora Spencera cała roztrzęsiona. Z zewnątrz jednak sprawiała się starać wrażenie w pełni opanowanej. Na szczęście lekarz obiecał jej, że nikomu nie powie o jej ciąży, zwłaszcza Trix. Eliza wiedziała, że doktor nie ma do tego prawa, mimo to i tak się obawiała. Dobrze jeszcze, że nie interesował się, kim jest ojciec dziecka. Przynajmniej dziewczyna nie musiała kłamać. Gdy tylko znalazła się na zewnątrz i skierowała do domu, miała wrażenie, że wszyscy mijający ją na ulicy ludzie znają prawdę i patrzą na nią z pogardą. Starała się jednak wyprzeć te myśli. Będzie dobrze, będzie dobrze, będzie dobrze...- powtarzała sobie w myślach. Musi  być dobrze. Nie ma innej opcji. Canagan niedługo wróci, powiem mu o ciąży, a on... ucieszy się. Tak, ucieszy się. Na pewno właśnie tak będzie. Choć oczywiście nie zapała od razu takim entuzjazmem jak większość mężczyzn, bo to będzie dla nas dość kłopotliwe. W końcu pochodzimy z dwóch różnych światów. Ale to nic, jakoś damy radę. To tylko jedna z przeszkód. Na drodze do prawdziwego szczęścia zawsze się na jakieś trafia, inaczej osiągniecie tego stanu byłoby zbyt łatwe i nikt nie umiał by go docenić. Kochamy się, to jest najważniejsze. Canagan wróci, powiem mu o ciąży. On się ucieszy i weźmiemy ślub, a później zaczekamy na narodziny naszego dziecka. Tak właśnie będzie. Choć, czy gdyby tak było, to wszystko nie byłoby właśnie za łatwe? Nie, nie mogę tak myśleć. Mój Canagan się ucieszy. Będzie wniebowzięty. Ja właściwie... właściwie też się raduję. W końcu noszę w sobie dziecko mojego ukochanego. Owoc naszej wspólnej miłości. Będzie dobrze- Elizabeth całą drogę starała się uspokoić. Nie pomagał jej w tym brak jakichkolwiek wieści od wampira, jednak w końcu zdołała przekonać samą siebie, że wszystko się ułoży. Z tą myślą weszła do swojego domu. Trix jeszcze nie było. Eliza miała wrażenie, iż jej siostra nie wróci zbyt szybko. Nawet ucieszyła się z tego powodu, miała przynajmniej kilka godzin spokoju. Poszła do kuchni, zrobić sobie herbatę. Musiała przemyśleć, jak to teraz powinna rozegrać. Pijąc gorący napój, doszła do wniosku, że najlepiej będzie nic nikomu nie mówić, nawet Trix, dopóki nie wróci Canagan. Jeśli Elizabeth się poszczęści i wampir przybędzie, nim ciąża stanie się widoczna, zaręczą się i najzwyczajniej w świecie wezmą ślub, a gdy po nim urodzi się ich dziecko, będzie już o wiele łatwiej. W tym celu Eliza musi jak najlepiej kryć się ze swym stanem. I, rzecz jasna, uważać na siebie. Dziewczyna odstawiła kubek z nadal lekko parującą herbatą i pogłaskała się czule po brzuchu. Jako że ojcem dziecka nie jest człowiek, a wampir, zupełnie logicznym byłoby, gdyby odczuwała strach, jak ta ciąża będzie przebiegać. Mimo to ją wypełniały tylko bezgraniczna miłość i szczęście. Była naprawdę pewna, że wszystko będzie dobrze.
~~~~~~~~~~~~
Canagan wraz z Victorem znaleźli się w wyznaczonej sali równo o 11:01.
- Czyżby wampiry były specjalistami nie tylko w pozbawianiu życia, ale też w spóźnianiu się- szepnął jeden z siedzących przy prostokątnym stole ludzi. Zrobił to tak cicho, że słyszeli go tylko siedzący po jego bokach towarzysze. I oczywiście wszystkie zgromadzone już wampiry, które wydały z siebie niezadowolone pomruki, a niektóre nawet warknięcia.
- Najmocniej przepraszam, ale nie spodziewałem się tutaj, że dziedzic rodu Phantomhive zostanie przywitany niczym przestępca- odparł Canagan.
- Jesteście w końcu mordercami- powiedział już tym razem bardzo wyraźnie ten sam człowiek. Siedzący u szczytu stołu człowiek zgromił go wzrokiem, a jeden z wampirów poderwał się z miejsca, ale przytrzymał go jego towarzysz.
- Spokój. Zachowaj spokój, Aramie- szepnął.
- Johnnatan Miles. Niezmiernie mi miło powitać naszych znakomitych gości- powiedział mężczyzna siedzący u szczytu stołu. Był zdecydowanie najstarszy ze zgromadzonych tu ludzi. Włosy miał siwe, twarz pomarszczoną, a sylwetkę lekko przekrzywioną. Mimo to spojrzenie miał pełne takiej żywotności, jakiej nie powstydziłby się młody chłopak. Mówiąc to wstał i podszedł do Canagana. Po krótkiej chwili wahania wyciągnął do niego rękę.
- Canagan Phantomhive. Mnie również miło pana poznać- odparł wampir, witając się z mężczyzną.
- To moi asystenci oraz urzędnicy odpowiedzialni za bezpieczeństwo miasta- dodał Johnnatan, wskazując palcem na grupę siedzących ludzi. Potem mężczyzna podał dłoń także mocno zmieszanemu Victorovi. Sługa spojrzał na Canagana, szukając podpowiedzi, jak powinien postąpić. Z jego twarzy nie wyczytał jednak nic, więc zdecydował się uścisnąć rękę panu Miles. Panicz cicho westchnął. Niektórzy ludzie zdawali sobie z tego sprawę, ale zdecydowana większość o tym nie wiedziała. Służący to tylko służący. Kiedy istoty ludzkie goszczą jakiegoś zamożnego jegomościa, jak na przykład Canagan, często traktuję z niebywałym szacunkiem także jego służbę. Samo w sobie nie jest to złe. Zły jest sposób, w jaki to robią. Na przykład witają się ze służbą, czy szykują jej miejsca przy stole wraz z panami. Jest to niewyobrażalna obraza dla osób rodowego pochodzenia, gdyż stawia to służbę na równi z nimi. Może to wydawać się zwykłą błahostką, ale jest to bardzo ważna, stara zasady, przestrzegana przez wszystkie nacje oprócz ludzi. Canagan westchnął ponownie, widząc dwa puste krzesła. Nie spodziewał się, że ktoś jeszcze do nich dołączy, a to oznaczało, ze obawy wampira potwierdziły się i Victor będzie siedział przy stole razem ze wszystkimi. Canagan zajął swoje miejsce, to jest u szczytu stołu, naprzeciw niejakiego Johnnatana. Po jego lewej usiadł Victor, a zaraz za nim siedzieli przedstawiciele wampirów. Po prawej zaś ludzie. No cóż, rozmieszczenie wyglądało, jakby ktoś szykował się na wojnę między dwoma nacjami, a nie pokój. Johnnatan wspaniałomyślnie przedstawił skład swojej "armii", potem z Canaganem przywitał się swego rodzaju przewodniczący wampirów, niejaki Vlad Swarożyc, i jego towarzysze. Dobrze przynajmniej, że nie był tu sam z tymi ludźmi. Obcowanie w towarzystwie klasy średniej, być może nawet niskiej też nie było szczytem marzeń młodego panicza, ale przynajmniej były to wampiry. Rozpoczęły się rozmowy. Sytuacja wyglądała tak: grupa wampirów chciała się tutaj osiedlić, gdyż miejsce to przypadło im do gustu, ponadto mieli już dojść tułaczki. Canagan zupełnie nie mógł pojąć, co takiego urzekło ich w tym ludzkim mieście, ale postanowił nie drążyć tego tematu. Przynajmniej na razie. Ludzie zaś jak zwykle się bali, tyle w temacie. Panicz wiedział, że wampiry nie mogą zostać wygnane z miasta z powodu należenia do tej rasy, gdyż obowiązuje międzyrasowy pokój. Jednak zdawał też sobie sprawę, że ludzie z łatwością znajdą powód, aby pozbyć się niechcianych lokatorów, poprzez uprzykrzanie im życia, czy nawet (w najgorszym przypadku) potajemne wezwanie łowców.
- Więc, skoro nie jesteście w stanie zaufać naszej rasie, może jakieś kontrole?- zapytał Canagan, licząc na szybkie rozwiązanie problemu. Jednak przeliczył się. Natychmiast podniosła się wrzawa.
- Jakie "kontrole"? Co mamy przez to rozumieć?- przekrzykiwali się ludzie.
- Nie damy się tak stłamsić!- dało się słyszeć z ust jakiegoś wampira. Canagan miał ochotę położyć ręce na stole i schować w nich twarz, ale powstrzymał się przed wykonaniem tego gestu bezsilności i poddania się. Zamiast tego odezwał się, przekrzykując wszystkich zgromadzonych:
- A może osoby, które chcą się kłócić wyjdą, żeby móc bez przeszkód robić to na zewnątrz, a zostaną ci, którym zależy na złagodzeniu sporu?!- zagrzmiał. W sali nagle zapanowała idealna cisza. Canagan był niezwykle dumny, że odziedziczył po ojcu jego władczy ton głosu, którym Richter zawsze posługuje się na wszelkich spotkaniach. Dzięki temu wszystko idzie po jego myśli, tak jak miało to miejsce teraz, kiedy wszyscy zgodnie z wolą chłopaka uspokoili się.
- Można zrobić swego rodzaju okres próbny. W miejscu zamieszkania wampirów będą stale stacjonować jacyś strażnicy. Każdy z moich pobratymców, gdy będzie chciał gdzieś iść, będzie musiał powiedzieć dokąd, ewentualnie z kim i po co, a potem dostarczyć tej samej osobie, która go przepytywała, dowody na to, że był w tamtym miejscu w określonym czasie. Wampiry co jakiś czas mogą być dokładniej sprawdzane, na przykład wzywane do ratusza, gdzie podsumowywano by jakiś okres czasu ich przebywania w tym mieście. Jednak chciałbym, aby tak dokładne kontrole nie były na stałe. Proponuję kilka miesięcy. Ponadto przez jakiś czas może obowiązywać zakaz wychodzenia po zmierzchu dla wampirów, aż do wschodu słońca. Ludzie zaś mieliby zakaz prowokowania moich pobratymców w jakikolwiek sposób. Można też, choć mówię to z ciężkim sercem, sprowadzić do miasta kilku łowców, ale ich działalność także musi być kontrolowana i mają mieć zakaz atakowania wampirów bez wyraźnego powodu czy rozkazu z ratusza. Co pan na to, panie Johnnatanie- powiedział Canagan.
- Pańska propozycja brzmi dość obiecująco. Co do łowców, sprowadziliśmy już ich kilku na wszelki wypadek, ale na razie nie uregulowaliśmy prawnie w żaden sposób ich działalności. Wybaczy pan, ale udam się teraz wraz z moimi towarzyszami, aby przemyśleć pańską propozycję- odpowiedział poważnym tonem Johnnatan. Następnie wstał, a reszta ludzi jak na komendę zrobiła to samo. Po chwili w sali pozostały tylko wampiry. Natychmiast wybuchła między nimi kłótnia. Wielu z nich nie było zadowolonych z ograniczeń, jakie narzucało im to rozwiązanie.
- Jeśli chcecie tutaj zostać, to musicie liczyć się z dwoma rzeczami: a) życie gdzieś indziej niż wśród innych przedstawicieli swojej rasy wiąże się z niebezpieczeństwem i wyrzeczeniami, b) ludzie nigdy was tutaj w pełni nie zaakceptują, zresztą jak wszędzie- powiedział Canagan, kończąć tym samym wszelkie kłótnie. Po kilkunastu minutach do sali powrócili przedstawiciele władz miasta i zajęli swoje miejsca.
- Przedyskutowaliśmy sprawę. Zgadzamy się na większość warunków, jednak chcemy, aby wampiry obowiązywał też zakaz pojawiania się w pewnych miejscach. Ponadto po pewnym czasie jesteśmy w stanie pozwolić na wasze przebywanie po zmierzchu poza domem, ale nie przez całą noc- wyjawił Johnnatan. Canagan ucieszył się, że na razie wszystko poszło tak łatwo. Teraz wystarczyło tylko ustalić szczegóły. Liczył, że nie będzie to trwało zbyt długo.
~~~~~~~Kilka godzin później~~~~~~
Wampir czym prędzej pożegnał się ze wszystkimi, ciesząc się, że to już koniec. Wszystko przebiegło prawie w całości po jego myśli, może poza paroma szczegółami. Canagan pożegnał się z wszystkimi ludźmi, doskonale maskując swoją niechęć do nich. Wyszedł z budynku w towarzystwie swoich pobratymców. Przed wejściem stał już jego powóz z woźnicą. Młody dziedzic rodu był tak bardzo się cieszył, że przynajmniej nie jest tutaj jedynym przedstawicielem swojej rasy, że na pożegnanie uścisnął nawet dłoń każdemu z wampirów. Victor także pożegnał się ze współbraćmi, a potem wraz ze swoim panem wsiadł do powozu.
- Z powrotem do naszego hotelu- Canagan rzucił polecenie woźnicy, wchodząc do środka. Ledwo zdążył usadowić się przy oknie, powóz ruszył.
- Jak dobrze, że wszystko skończyło się tak łatwo. Teraz tylko jeszcze pojedziemy do hotelu, spakujemy się i ruszymy w drogę powrotną- powiedział Victor, przerywając panującą od kilku minut ciszę.
- Nie- odparł krótko Canagan.
- Jak to "nie"? Nie rozumiem- sługa był szczerze zdziwiony.
- Mam tutaj jeszcze coś do zrobienia, więc zostaniemy jeszcze trochę- wyjaśnił młody wampir.
- Ale przecież powinniśmy jak najszybciej wrócić do domu! W końcu mamy na głowie przygotowania do pańskiego ślubu! Jak my się wytłumaczymy z takiej zwłoki?- zawołał Victor, nadal nic nie rozumiejąc.
- Przecież nie musimy nikomu mówić, że wszystko poszło tak szybko. Ani nasz woźnica, ani ty, jak sądzę, nie wygadacie się, prawda?- mówiąc to Canagan odwrócił się w stronę swojego sługi i wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu, co nadało mu dojść przerażający wygląd. Dziedzic naprawdę wiedział, jak na kogoś wpłynąć.
- Jasne, oczywiście, że nikomu nic nie powiem. Jeśli tylko takie jest życzenie panicza...
- Tak, takie jest moje życzenie- powiedział szybko i stanowczo Canagan. Znów zapanowała cisza. Dopiero po dłuższej chwili Victor ośmielił się odezwać:
- A czy ma to coś wspólnego z naszym poprzednim pobytem tutaj?
- Jeśli koniecznie chcesz wiedzieć, to tak. Ale nie licz, że powiem ci coś więcej- odpowiedział dziedzic.
- Dobrze- odparł sługa, czując się trochę niezręcznie w tej sytuacji. Nie za bardzo wiedział, jak się teraz zachować, więc przez całą dalszą drogę milczał. Gdy dotarli do hotelu, Canagan bez słowa wysiadł i udał się od razu do swojego pokoju.
- Za niedługo zamierzam wyjść i nie wiem, kiedy wrócę- rzucił jedynie do Victora. Po dotarciu na miejsce dziedzic odświeżył się nieco, przebrał, obmył, a następnie wyszedł z hotelu i udał się w stronę lasu. Kierował się oczywiście do Saden, aby złożyć wizytę Elizabeth. Normalnie wziąłby ze sobą powóz na tak długą drogę, ale nie chciał mieszać w to zbyt wielu osób. Starał jak najmniej rzucać się w oczy, aby nikt go nie rozpoznał i nie zaczepił w żaden sposób, choć wątpił, że ktoś byłby na tyle odważny czy głupi. Bez problemów dotarł do lasu. Kiedy tylko znalazł się z dala od miasta, przyspieszył do prawdziwie wampirzej szybkości. Dobiegnięcie do miejsca, gdzie kończył się las i zaczynało Saden, zajęło mu kilka minut. Jak zwykle zatrzymał się w miejscu, skąd widać było domek Elizy. Canagan poprawił pelerynę, przeczesał palcami włosy i ruszył, układając przy okazji w głowie to, co powie tej dziewczynie.
~~~~~~~~~~~~
Elizabeth właśnie obudziła się z drzemki i uznała, że ma ochotę na kolejną herbatę. Udała się więc na dół do kuchni. Idąc do kuchni, upewniła się, że Trix nadal nie ma. Eliza sądziła, że siostra wróci wieczorem lub w nocy. Przez okna w kuchni, wystawione na zachód, leniwie wpadały promienie popołudniowego słońca. Elizabeth zrobiła sobie w herbatę i właśnie w chwili, gdy zalewała parującą wodą saszetkę w kubku, ktoś zapukał do drzwi. Zostawiła więc na razie upragnioną herbatę i niespiesznym krokiem poszła otworzyć. Gdy uchyliła drzwi, nie mogła uwierzyć we własne szczęście. Przed nią stał Canagan! Jej Canagan! I uśmiechał się do niej tak, jak tylko on potrafi. Dziewczyna niewiele myśląc i jednocześnie bojąc się, że to tylko nadzwyczaj przyjemny sen, który zaraz się skończy, rzuciła mu się na szyję, nim ten cokolwiek zdołał powiedzieć. Schowała twarz w zagłębieniu jego szyi, a wampir objął ją rękoma.
- Ja też się baaaardzo stęskniłem- szepnął Canagan wolnym i uwodzicielskim tonem wprost do ucha dziewczyny. Elizabeth nie mogła już dłużej powstrzymać emocji i rozpłakała się. Powoli puściła Canagana. Ten lekko odsunął ją od siebie i spojrzał na nią tak, jakby właśnie prześwietlał jej duszę.
- Dlaczego płaczesz? Mój powrót jest dla ciebie powodem do płaczu?- wampir udał smutek, ocierając łzy Elizy.
- To...ze...szczęścia- wyjąkała Elizabeth, łkając.
- No już dobrze, bo wypłaczesz cały limit łez, który jest ci przeznaczony- powiedział Canagan, po czym uśmiechnął się na pocieszenie. Eliza nie mogła się powstrzymać i na jej twarzy po chwili także wykwitł uśmiech. Stali tak przez chwilę, wpatrując się w siebie z głupimi uśmiechami na ustach. Canagan sprawiał wrażenie równie przejętego tym spotkaniem jak Eliza. Właściwie to był nim na swój sposób przejęty, ale zupełnie inaczej niż Elizabeth. Ona cieszyła się z powrotu ukochanego, on myślał tylko o.... zabawie. O tym, jak szybko i sprawnie nakłonić do tego nawiną dziewczynę. I jak długo może ją jeszcze pozwodzić przed ostatecznym powrotem w rodzinne strony.
- Wpuścisz mnie chociaż do środka, czy będziemy tak tutaj tkwić?- zapytał w końcu Canagan.
- A, tak, jasne, wchodź!- zawołała speszona Eliza, chwytając dłoń wampira i wciągając go do mieszkania.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę z twojego powrotu!- zawołała.
- T tak jak ja- odparł Canagan.
- Na pewno przebyłeś długą i wyczerpującą drogę... O matko! Powinnam ci przecież zaproponować jakiś poczęstunek, odpoczynek, cokolwiek! A ja tu stoję i tylko bardziej męczę cię swoim gadaniem! Na co masz ochotę?
- Kochaniutka, o nic się nie martw. Przypominam, że nie jestem człowiekiem. Nie zmęczyłem się ani nie zgłodniałem. Śmiało możemy więc poświęcać czas na rozmawianie- powiedział Canagan. Ale mimo wszystko wolałbym skupić się na o wiele ciekawszych zajęciach, które możemy razem robić- pomyślał.
- Z chęcią jednak napiłbym się herbaty- dodał po chwili.
- Jasne, choć więc do kuchni. Właśnie zrobiłam jedną dla siebie, więc zaraz zrobię też i dla ciebie- odparła Elizabeth. Udali się zatem w tamto miejsce, gdzie Eliza zajęła się robieniem herbaty dla swojego ukochanego.
- A gdzież jest Trix?- zapytał Canagan, kiedy Eliza pracowała.
- W pracy. Raczej nieprędko wróci- odpowiedziała dziewczyna. To wspaniałe wieści, przynajmniej nie będę musiał martwić się jeszcze i nią- pomyślał wampir.
- Więc...?- zapytała Elizabeth, stawiając przed Canaganem kubek z parującą cieczą.
- Z chęcią dałabym jeszcze coś do tego, ale nic nie mamy- dodała po chwili, siadając obok chłopaka.
- Ależ kochana, mi do szczęście nie potrzeba nic więcej oprócz ciebie- powiedział wampir, uśmiechając się. Następnie wziął łyk herbaty.
- Więc...?- Eliza powtórzyła pytanie.
- Pytasz zapewne o sprawę z moją siostrą?- upewnił się Canagan.
- Właśnie tak. Co z nią? Czy to naprawdę była ona? Jaka jest? I co będzie dalej? Przedstawisz mi ją kiedyś?- dziewczyna zasypała go pytaniami.
- Nie przedstawię, jeśli się nie odnajdzie- odparł krótko chłopak.
- Co to znaczy?- zdziwiła się Elizabeth.
- Przybyłem na miejsce jak najszybciej. Od razu okazało się, że to nie ona, natychmiast więc udałem się w drogę powrotną do ciebie, moja kochana. Zabrałem się z jakimś chłopakiem, który miał własny wóz i jechał akurat w tę stronę. Na nasze nieszczęście w czasie nocnego postoju napadła na nas wataha wilków. Koniom nie udało się przeżyć, a my uszliśmy z życiem tylko dlatego, że schowaliśmy się na drzewach. Wilki, najedzone końmi, po pewnym czasie odpuściły i odeszły. A my z samego rana udaliśmy się do najbliższej osady, aby skombinować jakiś transport. Zaś jak tylko wróciłem, jedynie trochę się odświeżyłem i udałem do ciebie, ukochana.
- Ach tak... Bardzo mi przykro. Niepotrzebnie zrobiono ci złudną nadzieję- powiedziała smutnym głosem Eliza. Czuła się tym gorzej, że zaczęła już wątpić w swojego ukochanego i miała do niego żal, że w żaden sposób się z nią nie kontaktował. Pewnie nie miał na to czasu w takiej sytuacji...
- Ale dość już o mnie. Porozmawiajmy o tobie i o tym, co się tutaj wydarzyło kiedy mnie nie było.
- Nie wydarzyło się zbyt wiele. Dni mijały mi na tęsknieniu za tobą, kochanie- Elizabeth po raz pierwszy zwróciła się w ten sposób do Canagana. Była zdziwiona, z jaką łatwością jej to poszło, ale jednocześnie czuła się tak, jakby zaraz miała odlecieć ze szczęścia. Jednak pewna myśl ciągnęła ją w dół niczym kamień. Ciąża. Eliza musiała o niej powiedzieć swojemu ukochanemu, ale nie miała bladego pojęcia jak. Tak po prostu, walnąć prosto z mostu? Zrobić jakąś grę wstępną? Wybadać teren? Wyczuć moment? Ale jak?! Jak ja mam to zrobić?!- w jej głowie narastała panika, ale starała się nie dać nic po sobie poznać. Wampir jednak wyczuł, że coś jest nie tak. Mylnie uznał, że chodzi o jakiś problem z tym chłopaczkiem, który odkrył, do jakiej rasy należy Canagan i nasłał na niego tego łowcę. W końcu ktoś uratował jego nędzne życie, kiedy wampir chciał go zabić. Pytanie: kto i po co? Zdenerwowanie zawładnęło jego ciałem. Przełknął ślinę. Chciał już zapytać, czy były jakieś problemy z tym chłopakiem, ale przypomniało mu się, że podobno "zaginął", więc postanowił zadać pytanie nieco inaczej.
- A ten twój kolego, który zaginął, odnalazł się?
- Tak, tak, jakieś kilka dni temu- odpowiedziała szybko Elizabeth, przypominając sobie jej ostanie spotkanie z Antoniem. Nadal była w 100% przekonana, że biednemu chłopakowi coś pomieszało się w głowie. Było to przecież bardzo możliwe. Eliza wiedziała, że Antonio coś do niej czuje, jednak ona wybrała Canagana, więc logiczne, że chłopak go nie polubił. Być może w czasie tego zaginięcia uderzył się w głowę, wszystko mu się zmieszało i uznał wampira za winnego jego krzywdy? Elizabeth to wyjaśnienie wydawało się najrozsądniejszym. Spojrzała jeszcze raz na swojego ukochanego. Na jej Canagana, który był dla niej taki dobry, troskliwy i kochany. Jakoś nie widziała go w roli oprawcy. Nie, to było n i e m o ż l i w e. Jednak mimo pewności Elizy co do czystych intencji chłopaka, coś nie dawało jej spokoju.
- Dziwne, że o to pytasz- dodała po chwili, choć wcale jej to aż tak nie dziwiło. Canagan mógł przejąć się losem Antoniego, ponadto pewnie obawiał się, czy chłopak nikomu nie wygadał jego sekretu. A mało brakowało, w końcu gdyby mu uwierzono... Elizabeth ponownie zrobiło się trochę smutno z powodu tego, co spotkało jej przyjaciela. Los jest taki niesprawiedliwy. Canagan z kolei spiął się, słysząc to pytanie z ust dziewczyny. Wystraszył się lekko, że coś przeoczył, że zaraz bieg wydarzeń po raz pierwszy pójdzie nie po jego myśli. Postanowił więc nieco rozładować napięcie.
- Może przejdziemy się do lasu?- zaproponował, choć miał szczerą nadzieję przynajmniej ten ostatni seks uprawiać z Elizabeth w łóżku, a nie na jakiejś leśnej polanie, jak zwierzęta. Stanowczo zbyt często mu się to zdarzało.
- Świetnie! To doskonały pomysł!- ucieszyła się z kolei Eliza, licząc na to, że na spacerze trafi się szansa na poinformowanie Canagana o ciąży. Wyszli więc z domu, dziewczyna zamknęła drzwi o oboje skierowali się w stronę lasu. Wampir po chwili złapał ją za rękę i przyciągnął bliżej siebie. Kiedy więc weszli w las, ich dłonie były ze sobą splecione i znajdowali się tak blisko siebie, że niemal ocierali się bokami. Szli w ciszy, ale był to ten rodzaj przyjemnej ciszy, wypełnionej szczęściem i spokojem. Spacerowali tak przez dość długi czas. W końcu doszli do miejsca z kamieniem, które tak dobrze znali. Canagan bez słowa usiadł na głazie i pociągnął Elizę tak, że ta, chcąc nie chcąc, usiadła mu na kolanach, twarzą do niego. Jej nogi znajdowały się po obydwu bokach wampira. Chłopak uśmiechnął się do niej w ten sposób i dziewczynie od razu stopniało serce. Wszystkie jej obawy poszły w niepamięć. Kochała tego wampira bezwarunkowo, a on tak samo kochał ją. W tej chwili, mimo lekkiego (ogromnego) strachu nabrała pewności, że stworzą idealną, kochającą się rodzinę, bo Canagan jest najlepszym kandydatem na męża dla niej, jakiego tylko mogłaby sobie wymarzyć, a ponadto na pewno będzie wspaniałym ojcem. W tej samej chwili wampir  postanowił nie czekać i na dobre rozpocząć zabawę.
- Kocham cię- szepnął wprost do ucha Elizabeth swym uwodzicielskim szeptem. Dziewczyna zarumieniła się i spuściła wzrok. Canagan chwycił jej podbródek, zmuszając ją w ten sposób, aby spojrzała mu w oczy.
- Spójrz na mnie. Lubię, kiedy na mnie patrzysz w ten sposób- powiedział cichym, przyjemnym i miękkim głosem, po czym zamknął oczy i schylił się, by pocałować Elizabeth. Dziewczyna poczuła, że jeśli zaraz czegoś nie zrobi, ulegnie mu bezpowrotnie i straci idealną okazję na przekazanie chłopakowi radosnej nowiny. Wykorzystała więc resztę wolnej woli, by uwolnić się spod wpływu odurzającej osoby Canangana. Położyła mu dłoń na piersi, odpychając go lekko.
- Hę? O co chodzi, kochana?- zapytał, unosząc jedną brew do góry. Matko, wygląda tak oszałamiająco, tak cudownie, tak pięknie, tak podniecająco, tak... nie, nie, nie! Skup się, Elizabeth!- pomyślała.
- Kochany...- zaczęła. Głos jej lekko drżał.- Muszę ci coś powiedzieć.
- Co takiego?- wampir lekko się zniecierpliwił, choć zdołał to ukryć. Denerwowało go, że Eliza nie mówi od razu, o co jej chodzi, tylko bawi się w jakieś gierki.
- Ja... jestem w ciąży- powiedziała to tak cicho, iż obawiała się, że zagłuszył ją wiatr, który właśnie poruszył płatkami kwiatów i koronami drzew wokół nich.
 

 

 *W ten sposób dowiadywano się o ciąży w średniowieczu. Do moczu kobiety wrzucano igłę. Jeśli zabarwiła się na czarno lub rdzawo, świadczyło to o tym, że wkrótce należy spodziewać się pociechy.




wtorek, 22 sierpnia 2017

Współpraca z blogiem Katalogowy Świat!

Z radością informuję, że nawiązałam współpracę z kolejnym spisem blogów. Jak poprzednio, jestem z tego bardzo zadowolona i mam nadzieję, że wszyscy odniosą z tego same korzyści!
http://katalogowy-swiat.blogspot.com/

wtorek, 8 sierpnia 2017

Zakazany Romans XXI "Aurelina w sidłach narzeczonego"

Śniadanie przebiegło w miłej, nienagannej atmosferze. Jedli w tej samej sali, w której zorganizowano pierwsze spotkanie Canagana i Aureliny. Wszyscy siedzieli także na tych samych miejscach. Po skończeniu posiłku, przemówił Richter:
- Niezmiernie nam wszystkim przykro, że musicie nas opuścić. Canaganie, może zabrałbyś swoją uroczą narzeczoną na ostatni spacer po posiadłości?- mężczyzna spojrzał na młodych.
- Dokładnie, byłby to wyśmienity pomysł. Tym bardziej, że wczoraj hrabia Phantomhive przekonał nas, abyśmy zgodzili się zostać jeszcze trochę dłużej i wyjeżdżamy dopiero późnym popołudniem, około godziny 17. Macie więc sporo czasu- powiedział pan Cherr.
- Właśnie chciałem to zaproponować mojej narzeczonej, ale nie ośmieliłem się przerywać ojcu- powiedział Canagan, posyłając Richterowi spojrzenie pełne szacunku. Z ust hrabiego Cherr padła kolejna pochwała dotycząca jego doskonałych manier i dobrego wychowania, za którą chłopak skromnie podziękował.
- Najpierw jednak musimy ustalić datę zebrania. Wiecie wszyscy, o co mi chodzi- powiedział hrabia Phantomhive. Gdy już młody następca żeni się, zgodnie z tradycją, powinien niedługo po ślubie przejąć rolę swego ojca, czyli głowy rodziny. Na takim zebraniu ustala się, kto, gdzie i z kim zamieszka. Czy była głowa rodziny zostanie w głównej posiadłości, czy gdzieś się przeniesie? Co z rodziną panny młodej? Ogółem ostatecznie się wtedy wszystko organizuje. Jest to jedyny moment, kiedy głos wszystkich liczy się na równi, bo trzeba tę kwestie dokładnie przedyskutować. Potem już cała władza nad obiema rodzinami spocznie w rękach Canagana. W końcu Aurelina jest nie tylko najstarszą, ale jedyną dziedziczką głowy rodu Cherr. Właśnie dlatego oboje mieli wziąć ze sobą ślub, aby połączyć dwa rody, o czym zostali wcześniej poinformowani.
- Nasza nieobecność będzie trwała dwa tygodnie. Po tym czasie, jak ustaliliśmy, wrócimy tutaj i zajmiemy się przygotowaniami do ślubu- odezwał się hrabia Cherr.
- A że nie ma na co czekać i tracić czasu, najlepiej będzie, jeśli zajmiemy się tym jak najszybciej. Myślę, że wystarczy miesiąc, góra dwa- dodała Alyssa.
- Więc spotkanie może się odbyć zaraz po państwa powrocie, abyśmy już potem nie musieli zaprzątać sobie głowy?- zapytał Richter.
- Oczywiście, nie będzie nam to w ogóle przeszkadzać.
- Czyli, podsumowując, omówimy to od razu, a potem zajmiemy się właściwymi przygotowaniami do ślubu- odezwał się po raz pierwszy od dłuższego czasu Canagan, z którym wszyscy się zgodzili. Następnie chłopak wstał, aby coś powiedzieć.
- Więc skoro już wszystko wyjaśnione, chciałbym się na ten czas pożegnać się z wami. Aurelino, czy zechcesz także i dziś towarzyszyć mi na spacerze?- zapytał młodzieniec z powagą, wyciągając rękę do swojej narzeczonej.
- Oczywiście, Canaganie- odparła, podając mu dłoń. Następnie wyszli z salonu, przeszli się holem, dotarli do wejścia i wyszli na zewnątrz.
- Zatem co ty na to, aby udać się na kolejną wycieczkę? Tym razem mamy więcej czasu, więc pokaże ci inne, równie piękne miejsce.
- Przekonałam się już, że nieraz warto ci zaufać. Więc prowadź, przewodniku- odparła dziewczyna.
- Najpierw musimy rozstrzygnąć pewną kwestię. Nocą nie chciałem, abyś się niepotrzebnie przemęczała, a moja decyzja była nagła, zatem nie miałem jak zapytać cię o zdanie. Chciałem zaś działaś szybko, gdyż przewidywałem, że na początku nie będziesz zachwycona. Dlatego wziąłem te konie. Czy tym razem też masz ochotę na konną przejażdżkę, czy wolisz udać się tam o własnych siłach? Ostrzegam, że droga jest dłuższa i trudniejsza niż nad urwisko- powiedział Canagan.
- Wolę iść pieszo. Konie będą musiały co jakiś czas odpoczywać, a my nie. Dotrzemy tam szybciej samemu niż z ich pomocą, a nie przeszkadza mi taka forma podróżowania- odpowiedziała Aurelina.
- Więc ustalone. Do bramy możemy dojść spacerem, a potem pobiegnijmy, bo czeka nas naprawdę długa droga- zaplanował wampir. Jak powiedział, tak zrobili. Skierowali się w tamtą stronę. Szli obok siebie. Po kilku krokach Canagan niepewnie złapał dziewczynę za rękę, a widząc, że tej to nie przeszkadza, nabrał pewności. Niepewność w relacjach z kobietami była dla niego czymś nowym i nie uznał tego za przyjemną rzecz. Jednak czy chciał czy nie, w przypadku Aureliny musiał zachowywać większą ostrożność. Wolnym krokiem doszli do bramy. Wtedy Canagan puścił rękę dziewczyny i otworzył przed nią bramę. Gdy znaleźli się n drugiej stronie, przyspieszyli do biegu. Dzięki swojej nadludzkiej szybkości nad urwiskiem znaleźli się po około minucie. Jednak tym razem zamiast wbiec na wzgórze, Canagan skręcił gwałtownie w lewo, więc Aurelina udała się za nim. Biegli pasem zieleni, po lewej mieli gęstą ścianę lasu, po prawej urwisko. Zbiegali lekko z górki. Dotarli do skalistego miejsca.
- Musimy zejść na dół. Dasz radę?- zapytał chłopak.
- Oczywiście, czyżbyś zapomniał, że jestem wampirzycą?
- Czyżbyś zapomniała, że się o ciebie martwię?- odpowiedział pytaniem na pytanie.
Droga w dół była niezwykle skalista i stroma. Mimo to oboje szybko znaleźli się na dole.
- Jeśli bylibyśmy ludźmi, dawno byśmy spadli i się zabili- skomentowała Aurelina, zadzierając głowę do góry i osłaniając oczy ręką przed słońcem. Omiotła wzrokiem całe zbocze, od miejsca, w którym zeszli, aż do wzniesienia, na którym byli w nocy. Teraz znajdowali się jakieś kilkaset metrów niżej.
- Potem popodziwiasz widoki. Teraz choć- powiedział Canagan, łapiąc dziewczynę za rękę i ciągnąc za sobą. Wampirzyca zamrugała oczami, wyrwana z własnych przemyśleń. Znów zaczęli biec. Najpierw biegli lasem, tak samo gęstym i nieprzeniknionym, jak ten, który porasta urwisko. Potem wbiegli na ogromne połacie trawiastych łąk. Roztoczył się przed nimi widok na zielone morze trawy. Zaczęli wbiegać znów pod górkę. W pewnym momencie przebiegli znów przez mały las, znacznie młodszy i rzadszy niż tamte. Do uszu dziewczyny zaczął dobiegać szum wody. Gdy wybiegli z lasku, po prawej, jak spodziewała się Aurelina, znajdował się strumień. Biegli wzdłuż niego, jednak w przeciwnym kierunku niż woda. Nic dziwnego, woda nie płynie przecież pod górę. Dziewczyna spojrzała przez nich i zobaczyła, że zbliżają się do kilku małych wzgórz, tworzących okrąg. Po chwili dotarło do niej, że zmierzają do miejsca, które widziała w nocy z urwiska. Tam, gdzie znajduje się jezioro. Wspięli się na jedno z wzniesień i przekroczyli je, następnie zbiegli po jego drugiej stronie. Ich oczom ukazał się piękny widok na jezioro i ogołoconą ziemię, gdzieniegdzie porośniętą jedynie nad wyraz wytrzymałą roślinnością.
- A to co za miejsce?- zapytała dziewczyna, gdy tylko znaleźli się na dole. Woda w jeziorze wydawała się jej niespotykanie czysta.
- Jezioro- odparł krótko Canagan.
- A coś więcej na ten temat łaskawie powiesz?- dopytywała Aurelina. Podeszli razem do brzegu jeziora.
- Miejsce, w którym się znajdujemy, to krater wulkanu. Taką ciekawostkę mogę ci sprzedać- uśmiechnął się do dziewczyny. Ta podniosła brew.
- To super!- powiedziała, przenosząc wzrok znów na jezioro.
- A jak się nazywa?- dodała.
- Nigdy nie została nazwane- odpowiedział Canagan.
- Jak to?
- Przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo. Część miejsc na naszych terenach pokazał mi ojciec, część odkryłem i zbadałem samemu, tak jak to jezioro. Natknąłem się na nie, kiedy byłem dzieciakiem. Potem spytałem ojca o jego nazwę, ale on odpowiedział, że nikt go wcześniej nie nazwał, bo nie było takiej potrzeby. Dla wszystkich zawsze było po prostu "jeziorem". Tym jest i dla mnie aż do teraz. Jeziorem- wyjaśnił Canagan.
- Czyli biedne jeziorko jest od wielu, wielu lat bezimienne?- upewniła się Aurelina.
- Dokładnie. Jeśli chcesz, to nazwij je jakoś- odpowiedział Canagan.
- Hmmm.... Może.... nie mam głowy do takich rzeczy!- dziewczyna szybko porzuciła ten pomysł.
- Trochę długą nazwę wymyśliłaś. Ale jak chcesz, może być "Nie mam głowy do takich rzeczy"- powiedział chłopak z udawaną powagą. Wampirzyca roześmiała się.
- Co powiesz na małą kąpiel?- zapytał, gdy już się uspokoili.
- Chyba do reszty zwariowałeś! Nie mam przy sobie stroju, a nie zamierzam moczyć ubrań, bo jak potem wrócę? I woda na pewno jest zimna- odparła Aurelina.
- I już wymyślasz sobie jakieś problemy. Ciuchy wyschną, zanim wrócimy. A woda wcale nie jest zimna, zaraz ci pokażę- powiedział wampir. Następnie, ku zdziwieniu dziewczyny, chłopak szybko rozebrał się aż do majtek. Było to dla niej coś zupełnie niepojętego, gdyż do tej pory nikt nie robił takich rzeczy w jej towarzystwie. Byłoby to nie na miejscu. Ale, skoro jesteśmy narzeczeństwem, chyba możemy już robić w swoim towarzystwie takie... nietypowe rzeczy, prawda?- pomyślała dziewczyna. Sama nie wiedziała, co miała myśleć i jak się zachować w tej sytuacji. A nie lubiła czuć się tak niepewnie. Mimo to postanowiła zaczekać na rozwój wypadków. Nim dziewczyna się zorientowała, chłopak podbiegł do brzegu jeziora, nabrał w ręce trochę wody i przybiegł do niej. Zdołała jedynie skulić się lekko i odwrócić twarz.
- Aaa!- zapiszczała, gdy Canagan oblał ją wodą. Zaraz potem wampir odbiegł kawałek w stronę jeziora.
- Ty...! Ja ci jeszcze pokażę!- wrzasnęła wampirzyca, po czym ruszyła w stronę chłopaka. Planowała zemścić się na nim w ten sam sposób, ale chciała go oblać o wiele bardziej.
- No chodź! Tylko czekam na to, aż mi pokażesz!- zawołał Canagan, wchodząc do wody aż do połowy łydek. Doprawdy, tylko czekam, aż mi się pokażesz w pełnej okazałości, bez tych zbędnych fatałaszków. A potem zgodzisz się zostać moją miłosną niewolnicą- pomyślał wampir. Jakimś cudem nie roześmiał się, ale nie mógł powstrzymać uśmiechu, który wykwitł na jego twarzy, gdy w jego głowie zaświtała ta myśl.
- Co ci tak wesoło?!- zawołała Aurelina. Jako iż bardzo nie chciała się zamoczyć, dotarła do samego brzegu, skąd jedynie groźnie spoglądała na Canagana.
- Śmieszą mnie twoje marne próby zemsty na mnie- skłamał szybko.
- Nie no, teraz to się doigrałeś!- krzyknęła dziewczyna. Zdjęła szybko buty i rajstopy, a potem obiema rękami złapała za materiał swojej sukni i lekko ją uniosła, aby jej nie zamoczyć. Planowała zbliżyć się do narzeczonego i opryskać go za pomocą nóg. Plan powiódł się, ale nim Aurelina zdążyła wycofać się na bezpieczną strefę, wampir odpowiedział jej tym samym. Ona więc, jeszcze bardziej rozzłoszczona z powodu lekko już mokrej sukienki, znów opryskała go wodą. On znowu odpowiedział tym samym, zanim zdążyła uciec. W ten sposób rozpoczęła się ich wodna wojna. Cała złość Aureliny ustąpiła, mimo że jej suknia była coraz bardziej mokra. Oboje śmiali się głośno i wesoło. Wtem w pewnym momencie wampirzyca poczuła, jak coś długiego i dziwnego owinęła się wokół jej nogi, kiedy chciała unieść ją i opryskać wodą Canagana. Spojrzała w dół i ujrzała dużego, ciemnozielonego, lekko papkowatego glona. Dziewczyna wrzasnęła, bardziej z powodu obrzydzenia niż przerażenia. Wierzgnęła mocno nogą, co spowodowało, że straciła równowagę i wylądowała na tyłku w swojej pięknej sukni, w wodzie do kostek.
- Co się stało?- zapytał wampir, podchodząc do narzeczonej. Ta w tym czasie nadal miotała się w wodzie.
- Weź ode mnie tego ohydnego glona!- zawołała Aurelina, wskazując na swoją stopę.
- I oto tyle krzyku?- spytał z niedowierzaniem Canagan, biorąc roślinę i odrzucając ją daleko głąb jeziora. Po chwili usłyszał dźwięk łkania, więc odwrócił głowę w stronę dziewczyny. Nie płakała, ale wyglądała, jakby zaraz miała zamiar zalać się łzami.
- Ej no, co się stało?- spytał z troską, obejmując ją ramieniem i przyciągając do siebie.
- Zamoczyłam moją sukienkę i będzie teraz brudna. Jak ja wrócę? I to wszystko przez to, że zaatakował mnie ten cholerny glon!- rozpacz Aureliny przemieniła się w czystą złość. Canagan zaś ledwo powstrzymał śmiech słysząc jej słowa. Wiedział, że gdyby się teraz zaśmiał, na zawsze przekreśliłoby to jego szanse. Z jednej strony jego narzeczona była zupełnie inna niż wszystkie dziewczyny, które do tej pory udało mu się uwieść. Ale musiał też przyznać, że i ona pod pewnymi względami tak samo go zadziwiała. Jak można tak się wystraszyć zwykłego glona?- pomyślał z rozbawieniem, ale z zewnątrz nie dał nic po sobie poznać.
- Wiem, że to, co powiem, to stereotypowa gadka, ale nie martw się. Wejdziesz trochę głębiej i zmyjesz z niej muł, a potem zaczekamy, aż wyschnie- powiedział pocieszająco Canagan.
- W twoim świecie wszystkie wydaje się być tak łatwe i proste?- zapytała Aurelina, podnosząc na chłopaka szklisty wzrok.
- Bo w rzeczywistości wszystko jest łatwe i proste, tylko każdy sobie na siłę szuka komplikacji- odparł wampir.
- Uważasz więc, że wymyśliłam sobie trudność z powrotem do domu w obecnym staniem?
- Nie. Sądzę jedynie, że jest to... trudna trudność, którą jednak da się rozwiązać- powiedział Canagan i uśmiechnął się ciepło do dziewczyny. Ona odpowiedziała mu łagodnym, ledwie widocznym uśmiechem.
- Dobrze, więc nie tracę czasu i idę czyścić moją suknię- powiedziała Aurelina. Następnie wstała i weszła w wodę aż do kolan.
- Niech to! Będę musiała wejść co najmniej do pasa!- zawołała, idąc dalej. Wampir, wyczuwając nadarzającą się okazję, udał się za nią. Wampirzyca istotnie weszła do wody aż do pasa i zaczęła czyścić swoją suknię, a raczej starała się to robić, gdyż ubrudzona została ona z tyłu, więc Aurelina nie miała jak zobaczyć, czy są jakieś postępy w procesie czyszczenia. Przez cały ten czas chłopak zbliżał się do niej, choć ona nie zwróciła na to uwagi.
- Jak ja mam ją wyczyścić!- zezłościła się, odwracając do tyłu. Miała nadzieję, że i tym razem Canagan wynajdzie jakieś rozwiązanie.
- Ja ją chętnie wyczyszczę- powiedział i wyszczerzył zęby w szelmowskim uśmiechu. Wampirzyca aż lekko podskoczyła, gdyż nie spodziewała się go ujrzeć tuż za sobą. Nim jednak zdążyła cokolwiek powiedzieć, narzeczony chwycił obiema rękami jej głowę i przyciągnął ją do pocałunku. Po jej ciele rozlała się fala nieznanego dotąd Aurelinie ciepła. Czuła, jak głęboko wewnątrz niej przeradza się ono w coś innego. Coś jeszcze bardziej nieznanego, erotycznego i trudnego do powstrzymania. Czyżbym czuła żądzę? Czy ja pożądam Canagana? Wiem jedynie, że nie chcę, aby ten pocałunek został kiedykolwiek przerwany- pomyślała. Normalnie rozsądna część jej umysłu dawno już by na to zareagowała głośnym: NIE! Jednak teraz od środka wypełniała ją mieszanka tak wielu różnych uczuć, których nawet nie umiała nazwać. Była tam miłość. I pożądanie. Także radość i poczucie spełnienia. Tak niewiele brakowało, aby wszystkie one zostały zaspokojone. Czy jednak potrafilibyśmy się zdobyć na coś takiego? Czy ja tego naprawdę chcę? I czy n tego też chce?- Aurelina miała w sobie tak dużo wątpliwości, których zupełnie nie umiała wyciszyć. Tak wiele pytań, tak mało odpowiedzi. W międzyczasie położyła swoje dłonie na głowie Canagana i przyciągnęła go do siebie jeszcze bardziej. Wampir w przeciwieństwie do niej znalazł się teraz na bardzo dobrze znanym przez siebie gruncie. Wszystko toczyło się po jego myśli. Dziewczyna, z powodu swej niepewności, nieświadomie pozwalała chłopakowi przejmować coraz większą kontrolę nad obecną sytuacją. Z minuty na minutę coraz bardziej pogłębiali pocałunek. Przysuwali się do siebie coraz bliżej i błądzili dłońmi po swoich włosach, twarzach i szyjach.  Canagan czuł coraz większe napięcie w dolnych częściach ciała. Czuł, że to wreszcie musi się stać. Dziś. Teraz, zaraz, natychmiast. Jeśli znowu coś pójdzie nie tak, on oszaleje. Musi ją mieć. Musi wykraść jej ten największy skarb niewinnego, nieskalanego, młodego kobiecego ciała. Cnotę. Tak, ona odda mi się dziś w końcu bez reszty- pomyślał, czując jak pożądanie i rozkosz wypełniają go. Jego przyjaciel z dołu robił się coraz twardszy. Mimowolnie przycisnął swoje ciało do brzucha i bioder Aureliny, przez co mogła ona poczuć na własnej skórze, jak na niego działa. To jeszcze bardziej ją poruszyło. Wydarzenia toczyły się w wiadomym kierunku i nic już nie było w stanie ich przerwać. Canagan jedną dłoń gładził dziewczynę po włosach, cały czas całując ją, drugą zaś wsunął pod jej falującą na wodzie suknię. Aurelina zdjęła na brzegu rajstopy, więc pod nią miała jedynie majtki. Chłopak dotknął palcem nogi kawałek nad kolanem i, sunąc po wewnętrznej stronie, dotarł aż do bielizny. Przesunął swoim palcem także i po niej, do wywołało u jego narzeczonej głęboki dreszcz podniecenia. Następnie zsunął swoje usta na szyję dziewczyny, po drodze całując ją gdzie tylko mógł. Obie ręce przeniósł na dół. Złapał za materiał sukni, chcąc ją ściągnąć dziewczynie przez głowę. Po szybkim namyśle stwierdził jednak, że odzież jest zbyt mokra i byłoby z tym za dużo zachodu. Postanowił zamiast tego po prostu zniszczyć tę ostatnią przeszkodę na drodze do zdobycia serca, ciała i umysłu jego narzeczonej. Położył obie dłonie na jej wątłej, mlecznobiałej szyi. Sunąc powoli swoimi wargami po jej ciele, dotarł znów do ust. Pocałował ją w ich kącik. Nie wiedziała, co się z nią dzieje. Jakiś cichy głos podpowiadał jej, że potem będzie żałować. Został jednak łatwo stłumiony przez doznania, jakie odczuwała w tej sytuacji. Zanim Canagan zdołał ją znów pocałować, odszukała szybko jego dłoń i położyła sobie na policzku. Następnie rozchyliła usta i przymknęła lekko powieki. Kolejny pocałunek wzbudził nie mniejsze emocje niż poprzednie. Było tak, jakby z każdym kolejnym jej pożądanie rosło. Tak samo zresztą czuł Canagan. Zsunął swoją rękę z jej twarzy na szyję, potem niżej. Obiema rękoma musnął jej obojczyki. Następnie chwycił za suknię u góry i z łatwością rozdarł ją na pół. Materiał pękł aż do pasa. Aurelina słyszała głos rozdzieranej tkaniny, ale miała wrażenie, jakby dochodził do niej z innego świata. Ona była tutaj, ze swoim narzeczonym. Byli tu razem, tylko we dwoje. Nie miała czasu ani ochoty myśleć nad jakąś tam rozdartą suknią, która przecież tylko przeszkadzała im obojgu w osiągnięciu pełnego szczęście i spełnienia. Canagan zaś, niewiele myśląc, kontynuował swe dzieło. Niecierpliwił się coraz bardziej, więc szybko zjechał dłońmi aż do jej talii. Chwycił tkaninę w miejscu, gdzie nadal była cała. Tutaj miała kilka warstw więcej, więc niż dziwnego, że ta część sukni wytrzymała rozerwanie góry. Ponownie rozdarł ją na dwie części. Tym razem przyłożył się do tego. Użył więcej siły i prawie w całości rozprostował ramiona. Suknia poddała mu się do końca, tak jak zaraz miała zrobić to jej właścicielka. Porwał materiał na strzępy, które teraz bezwładnie unosiły się wokół nich. Nie było to dla niego nic wielkiego, w końcu dysponował nadludzką siłą. Złapał obiema dłońmi szyję Aureliny, przyciągnął do siebie dziewczynę i złożył głęboki oraz namiętny pocałunek na jej ustach. Jego ręce przesunęły się powoli po jej szyi, następnie po obojczykach i dotarły aż na plecy. Przycisnął do siebie ich ciała. Czuł ogromny, palący do granic możliwości żar, ale nie potrafił już odróżnić, od którego z nich on pochodzi. Ich wzajemne pożądanie zdążyło się już połączyć w jedną, silną, nieugiętą i niezaspokojoną żądzę. Sunął swoimi dłońmi w dół po jej plecach, aż dotarł do zapięcia od stanika. Nie zwlekając, odpiął je. Odsunął się, zsuwając z ramion narzeczonej ramiączka. Aurelina wyprostowała ręce, dzięki czemu stanik z łatwością zsunął się w dół i zaczął unosić na oddzielającej ich wodzie. Na twarzy wampirzycy gościły teraz niepewność i napięcie. Canagan przeniósł wzrok na jej okrągłe, jędrne piersi. Sutki zdążyły już stwardnieć pod wpływem pożądania i teraz sterczały zapraszająco. Widząc zachowanie chłopaka, Aurelina wstrzymała oddech. Z jednej strony najchętniej spoliczkowałaby teraz narzeczonego za to, że tak się zachowywał. Czuła się, jakby była towarem wystawionym na sprzedaż, który on ocenia i zastanawia się nad jego zakupem. Jednak w głębi duszy pragnęła, aby Canagan kontynuował. Aby przerwał to dziecinne przyglądanie się jej piersiom i w końcu to z nią zrobił. Jeśli naprawdę tego chcesz, to znaczy, że źle cię oceniłam. Jesteś tak samo tępa jak wszystkie te panienki, które spotykałaś na różnych balach- były to ostatnie słowa jej zdrowego rozsądku, który teraz już na stałe został pozbawiony głosu przez pożądanie. Dziewczyna nie poświęciła nawet chwili na tę myśl, gdyż zaraz po jej pojawieniu się, Canagan ponownie się do niej przybliżył, odrzucając dryfujący między nimi stanik, i zaczął delikatnie pocierać jej sutek. Aurelina wczepiła ręce w jego głosy. Usłyszała jakiś dziwny, nieznany dźwięk. Dopiero po chwili zorientowała się, że to był jej własny jęk pełen rozkoszy. Wampir jedną rękę położył na dole jej pleców, dzięki czemu mógł podtrzymać dziewczynę. Drugą nadal pieścił jej twardy sutek. Pocałował ją w jej małe, czerwone usteczka. Jego język bezceremonialnie wdarł się do wnętrza jej ust. Mimo to bez zbędnych oporów nadal poddawała się jego woli. Canagan jeszcze bardziej pogłębił pocałunek. Ich usta niemal nie odrywały się od siebie. Mieli szczęście, że, w przeciwieństwie do ludzi, nie muszą męczyć się z oddychaniem i zamiast tego mogą bez pamięci zatracić się w tym, co właśnie robili. Chłopak oderwał się od ust dziewczyny. Przeniósł się na brodę, potem szyję, dekolt. Cały czas całował jej drobne, spragnione pieszczot ciało. Zatrzymał się dopiero między jej piersiami. Polizał jej delikatną skórę. Zmienił położenie rąk. Obie znalazły się nad biodrami jego narzeczonej. Ponownie zaczął ją całować, jadąc dalej w dół. Zsuwał także swoje ręce. Gdy jego usta dotarły do pępka dziewczyny, zatrzymał się, ale dłonie nadal sunęły w dół. Canagan wdrażał w życie coraz więcej seksualnych zabaw. Sam nie wiedział, jakim cudem był w stanie tak bardzo nad sobą zapanować i kontynuować dalej ich grę wstępną. Była co prawda ciekawa i podniecająca, ale on pragnął już znaleźć się w niej jak najgłębiej. Gdyby wiedziała, jak czarne myśli chodzą teraz po mojej głowie, nie byłaby taka zadowolona- pomyślał Canagan, spoglądając z dołu na przyglądającą mu się z uśmiechem i wyrazem oczekiwania na twarzy Aurelinę. Sam także uśmiechnąłby się, ale nie do końca do niej, tylko do własnych, zbereźnych myśli. Niestety, miał teraz usta pełne roboty. Pomału przeciągnął językiem po brzuchu dziewczyny, zahaczając też o pępek. W tym czasie jego ręce zdążyły dotrzeć już do majtek. Chłopak zjechał jeszcze trochę niżej. Woda wokół nich zdawała się wrzeć. Twarz wampira znajdowała się tuż nad jej powierzchnią, ale nie dbał o to. W gruncie rzeczy nie musiał się tym martwić, w końcu był wampirem. Canagan polizał fragment jej skóry, a następnie chuchnął na niego powoli, powodując u swojej narzeczonej serie dreszczy. Bynajmniej nie były one spowodowane zimnem. Jego spragnione usta, które do tej pory błądziły w najlepsze po ciele Aureliny, skierowały się w drogę powrotną. Gdy chłopak wyprostował się przed dziewczyną, przesunął powoli dłonią po obrzeżach jej bielizny. Jego narzeczoną wstrząsnął kolejny dreszcz. W końcu Canagan postanowił przerwać tę zabawę i przejść do poważnych rzeczy. Wsunął do majtek wampirzycy swoją dłoń i złożył kolejny gorący pocałunek na wargach dziewczyny. W ten sposób stłumił jęk rozkoszy, który wydobył się z ust Aureliny. Wampir złapał jej majtki obiema rękoma i zaczął je ściągać. W tym czasie wampirzyca trzymała dłonie na jego plecach, potem na szyi i w końcu na głowie. Nie wykazywała żadnych oporów przed zdjęciem bielizny. Gdy Canagan zrobił to, przycisnęła go lekko do swojego brzucha, zanim zdążył się wyprostować. Ponownie zaczął pieścić językiem jej wrażliwą skórę. W odpowiedzi dziewczyna rozpoczęła zabawę jego włosami. Potem wampir chwycił jej dłonie i złożył na nich pocałunek. Następnie nakrył je swoimi i wstał. Złączył ich usta. Dziewczyna poddała się jego woli. Teraz mogła już tylko pozwolić zrobić mu z sobą, co zechce, licząc na to, że będzie dla niej miły i wyrozumiały. Nawet nie wiedziała, że dała mu całkowitą władzę nad sobą. Canagan, cały czas całując dziewczynę, był zmuszony oderwać dłonie od jej przyjemnie rozgrzanego ciała, by pozbyć się także swojej bielizny. Aurelina, kompletnie oszołomiona nowymi doznaniami, nie była nawet w pełni świadoma, co właśnie się dzieje. Wampir przycisnął do siebie ich ciała. W całym jego ciele pulsowało pożądanie, a w szczególności w dolnych sferach. Poczuł w końcu, że dłużej już nie wytrzyma. Cały czas całował dziewczynę. Jednocześnie zjechał powoli rękami po jej biodrach aż do ud. Położył dłonie na ich wewnętrznej stronie, rozsuwając smukłe nogi swej narzeczonej. Dzięki temu mógł stanąć jeszcze bliżej niej. Woda wokół obmywała ich ciała. Jego członek nie potrzebował już więcej zachęty. Położył ręce na biodrach Aureliny i wszedł w nią powoli, ale zdecydowanie. Wampirzyca nie była w stanie powstrzymać długiego jęku rozkoszy. Zaczął się poruszać wolnym rytmem, do którego dziewczyna od razu się przystosowała. Canagan westchnął głęboko z największą rozkoszą i lekko przygryzł jej dolną wargę. Ciało Aureliny wręcz nie było w stanie poradzić sobie z tymi wszystkimi przyjemnościami. Powietrze co chwila przeszywały jej jęki, raz głośniejsze, raz cichsze. Oboje nieuchronnie zbliżali się do spełnienia. Po następnych kilkunastu minutach, które wampirzycy wydawały się wieczności przepełnioną rozkoszą, poczuła, jak, począwszy od jej krocza, po jej ciele rozlewa się fala niezwykłego ciepła. Wstrząsnęły nią przyjemne dreszcze, usta zaś samoczynnie otwarły się i wydobyło się z nich głośne westchnienie satysfakcji. W tym samym czasie to samo działo się z Canaganem. Wypełniły go niezmierzone szczęście i poczucie spełnienia, kiedy doszedł, będąc w Aurelinie.
~~~~~~~~~~~~
Dziewczyna stanęła nad brzegiem i mocna ścisnęła włosy, z których prosto do jeziora spadły kaskady wody. Jej nagie ciało na przemian delikatnie falowało i spinało się. Canagan doskonale mógł to podziwiać, gdyż miała na sobie tylko jego pelerynę. Wampirzyca, jakby czytając w jego myślach, spojrzała w stronę chłopaka. Było to jedno z tych kobiecych ostrzegawczych spojrzeń, więc wampir natychmiast odwrócił oczy, skupiając się na swoim zadaniu. Miał za zadanie pozbierać odzież dziewczyny. Najpierw wyłowił suknię, ta jednak nie nadawała się do ponownego użytku, więc, jak wcześniej ustalił z jej właścicielką, ukrył ją pod pobliskim kamieniem. Potem wziął figlarnie dryfującą po wodzie bieliznę. Wrócił na brzeg. Sprawdziła tam pelerynę Aureliny, która suszyła się, rozłożona na ziemi. Niestety, nadal była mokra. Canagan położył obok majtki i stanik. Szczęście się od nich odwróciło, gdyż słońce schowało się za chmurami. W takich warunkach nie było mowy, aby to wszystko wyschło na czas. Wampir, który do tej pory paradował tylko w bieliźnie, aby nie zamoczyć niepotrzebnie ubrań, kiedy wyławiał garderobę Aureliny, ubrał się na brzegu w swoje ciuchy. Następnie podszedł do niej po cichu od tyłu. Zanim zdołała się zorientować, położył ręce na jej biodrach i szepnął tuż do ucha:
- Będziemy musieli trochę poimprowizować.
- Co przez to rozumiesz?- zapytała Aurelina, starając się wyrwać spod uwodzicielskiego czaru Canagana i odsunąć od niego.
- Ubierzesz bieliznę, rajstopy i buty, bo to jedyne rzeczy, które albo są suche, albo jeszcze zdążą wyschnąć. Okryjesz się moją peleryną i wrócimy do posiadłości, modląc się, aby nas nikt nie zauważył. Ja zwinę twoje mokre okrycie i oddam ci je później. Stoi?
- Chyba zwariowałeś!- zawołała dziewczyna, odwracając się w jego stronę z oburzeniem w oczach.
- Masz lepszy pomysł?- Canagan uniósł lekko brew. Kiedy tak robi, wygląda cholernie pociągająco- pomyślała wampirzyca. Zaraz jednak odgoniła tę myśl. Nie odpowiedziała narzeczonemu, gdyż w rzeczy samej, nie przyszło jej do głowy żadne lepsze rozwiązanie.
- Niech więc będzie- westchnęła Aurelina. Odczekali jeszcze chwilę. Potem dziewczyna wstała. Na szczęście jej bielizna zdążyła już wyschnąć.
- Odwróć się- powiedziała wampirzyca. Wampir posłał jej pytające spojrzenie.
- Będę się ubierać- wyjaśniła dziewczyna.
- Nadal nie rozumiem- odparł chłopak.
- Muszę zdjąć pelerynę, przez co będę przez chwilę nago.
- Przecież widziałem cię taką chwilę temu- powiedział Canagan.
- Odwracaj się, jeśli nie chcesz szukać sobie nowej narzeczonej!- krzyknęła zdenerwowana Aurelina. Wampir wykonał jej prośbę, bo nie chciał się w nią kłócić. W rzeczywistości bowiem oboje wiedzieli, że nie byłaby w stanie spełnić swej groźby. Teraz, gdy już popełniła tę okropną, niewybaczalną gafę i oddała mu się przed ślubem, musiało do niego dojść. Gdyby zaręczyny zostały zerwane, Canagan mógłby powiedzieć, jak blisko go do siebie dopuściła, a to nieodwracalnie zniszczyłoby reputację Aureliny i jej rodziny. Wampir usłyszał dźwięk opadającego materiału. Po kilku minutach odwrócił się, a dziewczyna stała ponownie w pelerynie, którą szczelnie się okrywała. Z tą różnicą, że spomiędzy przerw między materiałem widać było tu i ówdzie rajstopy czy bieliznę, które wampirzyca za wszelką cenę starała się jak najbardziej ukryć. Ponadto miała na stopach buty. Chłopak szybko podszedł i zwinął w kłębek jej bieliznę. Nie musieli nic do siebie mówić. Puścili się biegiem w drogę powrotną, mijając te same pola i lasy. Zatrzymali się dopiero przy samej bramie.
- Zaczekaj tu. Pójdę przodem, rozejrzę się i wrócę po ciebie- powiedział Canagan, na co dziewczyna pokiwała potakująco głową. Jak powiedział, tak zrobił. Powrócił po chwili.
- Na szczęście drogą wolna, ale nie wiem na jak długo, więc musimy się spieszyć- powiedział chłopak. Ze spojrzenia dziewczyny z łatwością mógł wydedukować, jak bardzo rozumie powagę sytuacji. Bardziej niż jemu, gdyż dla niego, gdyby ich nakryto, konsekwencje nie byłyby aż tak straszne. Ruszyli przodem. Dobiegli pod okno komnaty Aureliny. Dziewczyna wspięła się do swojej sypialni. Gdy już się tam znalazła, z ulgą odwróciła się po chwili, by zamknąć okno i zasłonić zasłony. Ze zdziwienie zobaczyła, że na parapecie siedzi Canagan i szykuje się do wejście do wewnątrz.
- Co...?- zaczęła.
- Wymiana pelerynami- odpowiedział na jej niezadane pytanie, rzucając na łóżka jej nakrycie. Dziewczyna westchnęła, po czym rzuciła pelerynę w stronę chłopaka. Ledwo udało mu się ją złapać. Natychmiast złapała jeszcze lekko mokre nakrycie z łóżka, którym zakryła się przed Canaganem. Wampir uśmiechnął się z pobłażaniem, nic jednak nie powiedział. Aurelina wychwyciła jego spojrzenie, ale nie zareagowała, gdyż chciała, aby jej narzeczony czym prędzej już odszedł. Chłopak wymknął się z powrotem oknem. Dziewczyna natychmiast podeszła do niego, zamknęła je i zasłoniła. Następnie usiadła przed swoją toaletką. Była już praktycznie uszykowana do podróży powrotnej. Musiała tylko odświeżyć się i ubrać. Najpierw chciała jednak oddać się jeszcze na chwilę rozmyślaniom, a także wspomnieniom tego, co dziś miało miejsce.
~~~~~~~~~~~~
Na podjeździe stała już kareta, obok niej czekał woźnica. Słudzy wynieśli bagaże i zajęli się ich pakowaniem. W tym czasie Canagan, jego ojciec i ciotka żegnali się z państwem Cherr i Aureliną. Młodzi zachowywali się tak, jak tego od nich oczekiwano. Byli poważni, ale nie nazbyt. Także opanowani i zdystansowani. W ogóle nie dawali po sobie poznać, jak bardzo zdążyli zbliżyć się do siebie tego dnia.
 - Żegnamy państwa i mam nadzieję, że podróż minie wam szybko oraz bez żadnych kłopotów. Liczymy na wasz szybki powrót- powiedział Richter.
- My także mamy nadzieję, że szybko załatwimy nasze sprawy i będziemy mogli powrócić, aby zająć się przygotowaniami do ślubu- odparł hrabia Cherr. Po oficjalnym pożegnaniu przez głowę rodu, Canagan ucałował na do widzenia rękę narzeczonej, następnie skłonił się przed jej rodzicami i życzył szczęśliwej drogi. Na sam koniec ciotka Alyssa pozwoliła pocałować się w dłoń hrabiemu Cherr. Potem wraz z matką Aureliny rzuciły się sobie w ramiona. Następnie ciotka wyściskała na zapas narzeczoną swego siostrzeńca i pożegnanie dobiegło końca. Hrabia Richter pomógł wsiąść do powozu żonie i córce, następnie wszedł sam. Richter, Canagan i Alyssa jeszcze przez jakiś czas stali i obserwowali oddalający się powóz. Następnie wrócili do posiadłości. Chłopak wiedział, że do kolacji będzie miał teraz spokój i tak też było. Po posiłku młody wampir wrócił do swojej komnaty. Postanowił zagrać w szachy. Jednak do tego celu potrzebował przeciwnika. Pomocny okazał się tu jego osobisty służący, Victor. Trochę czasu zajęło mu odszukanie go, gdyż przebywał w kuchni, gdzie uciął sobie pogawędkę z kucharzami, którzy właśnie skończyli pracę. Przez ostatnie kilka dni trzymał się trochę z dala, za co Canagan byl mu z jednej strony wdzięczny. Z drugiej jednak, Victor nie powinien odstępować go na krok.
- Victorze, chodź- rozkazał wampir, kiedy tylko go zauważył.
- Panie?- sługa podniósł na niego zdziwione spojrzenie.
- Chodź, nie zamierzam się więcej razy powtarzać- powiedział chłopak, krzyżując ręce na piersi. Victor czym prędzej pożegnał się z kucharzami i kucharkami i udał za swoim panem do jego komnaty. Tam, w rogu, stał stolik do szachów z dębowego drewna, na którym wymalowana była szachownica. Figury składały się z marmuru. Canagan na prędce wyjaśnił Victorowi, po co go ściągnął.
~~~~~~~~~~~~
Zaczęli czwartą rozgrywkę. Jak na razie wynik stanowił 2:1 dla Canagana. Niestety, przerwało im pukanie do drzwi. Vcitor wstał i otworzył. Był to jeden ze służących.
- Ojciec panicza prosi go do siebie- powiedział. Victor odwrócił się, by przekazać to Canaganowi. Nie musiał jednak tego robić, gdyż młodzieniec słyszał słowa służącego. Wyszedł bez słowa, a Victor podążył za nim. Sługa poprowadził ich do komnaty Richtera. Następnie zapukał. Drzwi otworzyły się i ukazał się w nich ojciec młodego wampira.
- Canaganie! Jak dobrze, że zechciałeś ze mną porozmawiać. Dziękuję, że go przyprowadziłeś- posłał swojemu służącemu znaczące spojrzenie, więc ten się oddalił.
- Wejdźcie, proszę- powiedział potem do Canagana i Victora. Wyraźnie użył liczby mnogiej, więc sługa, trochę niepewnie, ruszył za swoim paniczem do komnaty jego ojca.
- Drogi chłopcze- rozpoczął Richter.
- Wiem, że teraz powinieneś przygotowywać się do ślubu, ale w międzyczasie mam do ciebie inne zadanie. Ja niestety nie mogę się tym zająć, gdyż mam tutaj sporo do zrobienia. Ponadto sam powinieneś się już zacząć zajmować takimi rzeczami, skoro niedługo zajmiesz moje miejsce, a jestem pewien, że sobie poradzisz.
- Ale o co chodzi, ojcze?- zapytał zdziwiony Canagan.
- W mieście Akrix powstał pewien problem. Niestety, niewiele mi o tym wiadomo. Mieszkają tam w większości ludzie. Niedawno jednak wprowadziła się tam grupa wampirów i wybuchnął jakiś lokalny, ale poważne konflikt. Król chce, abyśmy my się tym zajęli. Postanowiłem, że to zadanie powierzę tobie- powiedział Richter, najwyraźniej bardzo zadowolony ze swojego pomysłu.
- Czyli mam tam tylko pojechać, dowiedzieć się, o co chodzi, rozwiązać problem i wrócić?- upewnił się Canagan.
- Dokładnie. Razem z tobą wezwałem twojego służącego, gdyż on pojedzie razem z tobą, a nie chciałem niepotrzebnie dwa razy mówić tego samego.
- Zatem, Victorze, idź nas spakować- Canagan wydał rozkaz swojemu słudze, a ten natychmiast się ulotnił.
- Czyli rozumiem, że podejmujesz się wypełnienia tego zadania?- upewnił się Richter, podnosząc brew dokładnie w ten sposób, w jaki robi to jego syn, kiedy chce uwieść kolejną naiwną dziewczynę.
- Oczywiście, jakżeby inaczej, ojcze? Jest mi niezmiernie miło, że zaufałeś mi na tyle, aby powierzyć mi to zadanie- odparł Canagan.
- Wyjeżdżam zatem jutro rano- dodał wampir, po czym pożegnał się z ojcem i wrócił do swojej komnaty. Zaraz po wyjściu z sypialni Richtera na ustach chłopaka rozkwitł uśmiech. Doskonale wiedział, gdzie znajduje się Akrix. Kilka kilometrów przed hotelem, w którym zatrzymali się w czasie jego ostatnich miłosnych podbojów. Właściwie sam hotel leżał jeszcze w granicach tego miasta. Po wykonaniu swojej pracy (sądził, że pójdzie mu z tym stosunkowo szybko) zamierzał odwiedzić jeszcze ten ostatni raz piękną Elizabeth. Na tę myśl nie mógł się nie uśmiechnąć.
~~~~~~~~~~~~
Canagan miał deja vu. Ponownie znalazł się na podjeździe. Z tym, że nie było to popołudnie, a ranek. Victor zapakował ich bagaże. Młody dziedzic odbył ostatnią rozmowę z ojcem. Dał mu on kilka rad i zapewnił o swojej wierze w syna. Potem musiał przetrwać ckliwe i, jego zdaniem, przesadzone pożegnanie od ciotki. Kiedy już wypuściła go ze swych objęć, skłonił się przed nimi, po czym wsiadł do powozu, a Victor za nim. Praktycznie od razu ruszyli z miejsca.
~~~~~~~~~~~~
Ten dzień, tak jak poprzedni, rozpoczął się dla Elizabeth długą wizytą w toalecie. Mdłości sprawiły, ze obudziła się wcześniej od siostry. W przerwie pomiędzy jedną falą wymiotów, a drugą, usłyszała głos Trix:
 - Elizo! Bądź łaskaw pospieszyć się! Ja muszę się uszykować do pracy!
Elizabeth zwymiotowała po raz ostatni i poczuła ogromna ulgę. Mdłości nie powinny męczyć jej teraz przez pewien czas. Najwcześniej po obiedzie. Ostatnio często wymiotowała, czuła się jakoś tak... dziwnie. Chociaż wymioty łatwo można było wytłumaczyć. Jadła takie rzeczy, że tylko osoba ze stalowym żołądkiem by nie rzygała. Na przykład ogórki kiszone z, ku zgrozie Trix, czekoladą, która przecież nie jest tania! Albo kapusta z jajkami. Lub makaron, popity mlekiem. Otworzyła drzwi i stanęła naprzeciw swojej siostry.
- Nie poprawiło ci się?- zapytała Trix, widząc, w jakim stanie jest Eliza. Dziewczyna przecząco pokręciła głową.
- Cóż, nie możemy już dłużej czekać. Od kilku dni wymiotujesz, jesz dziwne rzeczy i masz jakieś dziwne humorki- zaczęła Trix.
- Humorki?! Ja mam jakieś humorki?!- przerwała jej Elizabeth.
- Tak, na przykład teraz- odparła spokojnie Trix. Słysząc te słowa, Eliza od razu się uspokoiła.
- Przepraszam. Więc do czego zmierzasz?- spytała swoją siostrę.
- Pójdziesz jutro do doktora, on cię zbada i będziemy wiedzieć, co ci dolega. A na razie idź coś zjeść, a potem połóż się do łóżka- powiedziała Trix.

czwartek, 3 sierpnia 2017

Zakazany Romans XX "Randka nad urwiskiem"

Po wyjściu z komnaty Aureliny, Canagan udał się najpierw na zewnątrz posiadłości. Obszedł ją dookoła, przeszedł się kilkoma ścieżkami. Spotkał po drodze parę osób ze służby. Wszyscy z należnym mu szacunkiem kłaniali się mu i zdejmowali przed nim swoje nakrycia głowy. On jednak żadnej z tych osób nawet nie uraczył zwykłym spojrzeniem. Uwielbiał to poczucie władzy i wyższości nad innymi. Bycie następcą głowy tak potężnego rodu miało kilka minusów, ale zdecydowanie więcej zalet. Możliwość rządzenia innymi. Znajomości, w tym także z królem wampirów. Chłopak zaszedł aż do stajni na tyłach posiadłości. Na noc była zamykana, ale dostanie się do środka bez zwracania na siebie uwagi i budzenia śpiących koni było dla niego jak bułka z masłem. Wiedział, że ostatnie okno się nie domyka. Z łatwością wspiął się w górę i je otworzył. Następnie zeskoczył po drugiej stronie, lądując bezszelestnie w pustym boksie. Otworzył go i wyszedł na zewnątrz. Po obu jego stronach znajdowało się kilkanaście boksów, w których łącznie znajdowało się dwadzieścia koni i to tylko w tej jednej stajni, a na terenie posiadłości było ich łącznie pięć. Strażnik, który pilnował koni od środka, podszedł do chłopaka i ukłonił się przed nim.
- Czego tutaj szukasz, hrabio Canaganie o tej porze, jeśli można spytać?- zapytał.
- Chcę, abyś osiodłał dla mnie dwa konie- odparł wampir. Ruszył przed siebie zdecydowanym krokiem, jednak nadal zachowywał się cicho, aby nie budzić i nie spłoszyć koni. Zaglądał do każdego z boksów i patrzył na konie. Zdawał sobie sprawę, że to, co robi, jest czystym szaleństwem. W szczególności, iż na swój pomysł wpadł przed chwilą.
- Które? I po co, jeśli można wiedzieć?- odparł strażnik, zdziwiony nagłą wizytą i dziwnym zachowaniem młodego panicza.
- Nie można wiedzieć. Dwa, dość szybkie, spokojne, wytrzymałe, które nie są zbyt zmęczone- powiedział wampir.
- Najlepsze więc będą Gabrielle i Zeus- odparł strażnik.
- Doskonale, gdzie one są?- zapytał Canagan. Służący zaprowadził młodego hrabiego do dwóch boksów na początku stajni.
- Tutaj- powiedział strażnik.
- Doskonale. Zatem obudzić je i osiodłaj- rozkazał chłopak. Strażnik posłał mu zdziwione spojrzenie.
- Ależ, paniczu, to nie należy do moich obowiązków- odparł.
- Więc sam to zrobię- odparł Canagan. Zdawał sobie sprawę, że mężczyzna, bojąc się o utratę posady lub karę, zaraz go wyręczy. Wampir obudził oba konie.
- Ależ, paniczu, sprzęt do tego jest w innym budynku!- zawołał strażnik.
- Ale przecież i tutaj jest na wszelki wypadek kilka siodeł i uzd, prawda?- powiedział Canagan. Podszedł do ściany, do której przybitych zostało kilka półek i metalowych kołków. Zawieszono na nich zapasowe siodła, uzdy, sznury i inne potrzebne rzeczy.
- Niech panicz to zostawi, ja się tym zajmę- powiedział strażnik, przystępując do osiodłania pierwszego z koni, tak jak Canagan przewidział. Zwierzak był stosunkowo niski, czarno- biały. Miał też białe skarpetki na wszystkich białych nogach, oprócz prawej tylnej, która była w całości czarna. Grzywa konia była biała
- To Gabrielle, klacz- powiedział strażnik, wyprowadzając ją z boksu. Chłopak odebrał od niego zwierzę. Strażnik wszedł do następnego konia. Był on w całości ciemnobrązowy i miał czarną grzywę.
-Zeus, jak sądzę- powiedział Canagan, łapiąc za uzdę brązowego konia. Teraz trzymał obie konie.
- Dalej poradzę sobie sam, tylko otwórz drzwi, abym mógł je wyprowadzić- powiedział panicz. Strażnik o nic już nie pytając, wykonał rozkaz wampira.
~~~~~~~~~~~~
Aurelina wciąż nie mogła dojść do siebie. Nigdy nie myślała, że ktokolwiek będzie w stanie wywołać u niej takie emocje. Powoli podeszła do łóżka i położyła się na nim. Potrzebowała chwili, aby dojść do siebie. Przeleżała tak kilkanaście minut, w końcu zdecydowała się wstać i otworzyć okno. Miała nadzieję, że świeże, chłodne, nocne powietrze jej pomoże. Podeszła do okna, otworzyła je i wzięła głęboki wdech. Chwilę później omal nie krzyknęła, kiedy tuż przed nią pojawiła się postać Canagana.
- No hej- powiedział chłopak, pakując się przez nie do środka jej komnaty.
- Wygląda na to, że spotykamy się ponownie trochę wcześniej, niż oboje byśmy się spodziewali- dodał. Aurelina dopiero po dłuższej chwili doszła do siebie i mogła mówić.
- Ale co ty tu robisz? Po co przyszedłeś? A jak ktoś cię widział?- zasypała go pytaniami. Ton jej głosu i wyraz twarzy mogły sugerować, że jest na Canagana niewyobrażalnie mocno wkurzona. Na pierwszy rzut oka nikt nie powiedziałby, że ta dziewczyna go pragnie. Chyba, że ktoś mówiąc: "ona go pragnie" miałby  na myśli: "ona jest teraz na niego tak wściekła, że pragnie ujrzeć jego głowę na talerzu". Mimo to uwodzicielski instynkt Canagana, który nigdy go nie zawiódł, podpowiadał mu, że jeśli się jeszcze trochę postara i dobrze wszystko rozegra, Aurelina niedługo będzie jeść mu z ręki.
- Właśnie dlatego zakradłem się do ciebie przez okno, a nie szedłem przez całą posiadłość. Poza tym dokładnie obserwowałem, czy nie mam ogona- powiedział chłopak.
- Ale co cię tu przywiało?
- Idziemy, a raczej jedziemy na wycieczkę- odparł Canagan.
- Nie rozumiem.
- Zrozumiesz, jak ze mną pójdziesz. Ale najpierw musisz się odpowiednio przygotować- powiedział wampir, podchodząc do jednej z szaf. Doskonale zdawał sobie sprawę, jak wiele ryzykuję, wcielając w życie tak szaloną strategię na podryw, kiedy chodzi o wampirzycę, w dodatku niezwykle chłodną, poważną i inteligencją. Czeka go albo ogromny sukces, albo nieodwracalna porażka. Canagan otworzył szafę. Jego oczom ukazały się wiszące na wieszakach suknie balowe.
- Ups, to nie tu- powiedział, po czym zamknął szafę i podszedł do następnej. Aurelina na początku wpatrywała się w poczynania chłopaka z niedowierzaniem, które jednak już po chwili zaczęło ustępować miejsca oburzeniu.
- Co ty robisz!- zawołała, podchodząc do narzeczonego, który otwierał już trzecią szafę. Tym razem wybór okazał się strzałem w dziesiątkę. Jej wnętrze wypełnione było wieszakami, na których wisiały różne peleryny i płaszcze.
- Które nakrycie panienka sobie życzy?- zapytał Canagan, odwracając się do Aureliny z "uśmiechem numer 5", czyli tym, który zdołał już stopić lód wokół milionów serc i dusz. Dziewczyna na chwilę aż zamroczyło. Wampiry z natury są niezwykle urokliwe, choć i wśród nich trafiają się osoby bardziej lub mniej ładne. Ponadto synowie i córki nocy są uodpornione na urok osobisty innych przedstawicieli tej samej rasy, co by wszyscy nie wariowali w królestwie wampirów. Poza tym wprost niemożliwe jest zliczenie wszystkich bankietów, bali i wszelkich innych spotkań, na których wampirzyca musiała towarzyszyć rodzicom i na których poznała całą masę innych wampirów. Mimo to musiała przyznać, że... Nigdy, przenigdy nie widziałam jeszcze kogoś tak atrakcyjnego- pomyślała, jednocześnie czując nieznane ciepło w miejscu, gdzie u ludzi znajduje się serce. I coś jeszcze. Pożądanie?- gdy tylko znaczenie i waga tych słów dotarły do Aureliny, natychmiast otrzeźwiała.
- Zwariowałeś. Nigdzie z tobą nie idę- powiedziała chłodnym i surowym tonem, aby pozbawić Canagana wszelkich nadziei.
- Myślę, że to by pasowało idealnie do okazji- powiedział chłopak, zupełnie ignorując słowa dziewczyny. Wyjął z szafy długą i zwiewną pelerynę, zrobioną z czarnego aksamitu. Przy krawędział w materiał wszyte były drobne okruchy diamentów w ciemnoniebieskim kolorze, które podkreślały błękit jej oczu.
- Nie słyszałeś, co powiedziałam?- zapytała Aurelina, coraz bardziej zdenerwowana. Canagan zarzucił na plecy dziewczyny pelerynę i okrył nią jej ramiona, po czym schylił się lekko do jej ucha i wyszeptał:
- Słyszałem, ale wierzę, że to nie było naprawdę.
Gdyby serce Aureliny biło tak samo jak ludzkie, w tym momencie zamarłoby. Spojrzała w oczy Canagana. Czuła się tak dziwnie, jak jeszcze nigdy w życiu. W głowie miała totalny mętlik. Część jej bardzo chciała poddać się w 100% woli jej narzeczonego i pójść z nim, choćby na koniec świata. Ta druga zaś część była przerażona tym, co się dzieje i chciała to jak najszybciej zakończyć. Mimo że Aurelina znajdowała się pod silnym wpływem uroku młodego panicza, nie straciła zupełnie zmysłów, ale też nie potrafiła oprzeć się chłopakowi. Dlatego też odezwała się dopiero, gdy jako tako doszła do siebie.
- Jeśli w ten sposób się ciebie w końcu stąd pozbędę, niech będzie. Pojdę z tobą... właściwie to gdzie chcesz mnie zabrać? Mam nadzieję, że to nie jest zbyt daleko i nie będzie długo trwało?- powiedziała dziewczyna, starając się, aby jej głos brzmiał jak najbardziej wrogo, a przynajmniej normalnie. Choć wcześniej, kiedy spojrzała w oczu Canagana, miała wrażenie, że spojrzenie chłopaka prześwietla ją na wskroś i dociera do miejsc w jej umyśle, o których ona sama nawet nie wiedziała do tej pory. Albo nie chciała wiedzieć. Z tego powodu jej część obawiała się, że to wszystko na nic i że wampir i tak wyczuwa doskonale jak jest z nią naprawdę.
- Pojedziemy tam, gdzie tylko sama zechcesz, więc czas i odległość zależą od siebie- powiedział Canagan. Uśmiechnął się do niej, złapał ją za rękę i poprowadził w stronę okna. Ale właściwie to jak jest naprawdę? Nijak! To tylko mój wybrany przez rodziców narzeczony, nic więcej! Dlatego też nie powinno nas łączyć nic... nic takiego jak to, co nas teraz łączy. Albo połączy. Zaraz, zaraz, Aurelino, chyba się pogubiłaś. Nic was nie łączy i nie połączy! Nieważne jak bardzo któreś z was by chciało! Zaraz, ja tego nie chcę! Pragnę, aby było tak jak na początku! Tak, właśnie, jak na samym początku, kiedy nas sobie przedstawili. Nic ponadto. Tak będzie najlepiej... Ale muszę przyznać, że cieszę się, iż to właśnie Canagan będzie moim mężem. Niczego sobie młody wampir. Właściwie to bardzo przystojny i pociągający... CO?! Niedobrze, muszę się ogarnąć. Nie mogę tak myśleć. Nie mogę! Nie mogę! Nie mogę! Nie mogę! Nie mogę! Nie mogę! Nie mogę! NIE MOGĘ TAK MYŚLEĆ! Co się ze mną dzieje? Chyba wariuję. Czuję się, jakbym została podzielona na milion części, z których każda ma inne zdanie na obecną sytuację, a teraz w najlepsze kłócą się w mojej głowie. A to wszystko przez niego! Matko, jak ja z nim spędzę resztę życia?- myśli te przeleciały przez głowę Aureliny w bardzo krótkim czasie, jaki Canaganowi był potrzebny na doprowadzenie ich do okna.
- Ej, zaraz, co ty robisz?!- zawołała Aurelina, widząc poczynania chłopaka.
- Potraktuj naszą wycieczkę jako osobisty wypad. Nie chcę, by ktoś nas widział, więc...
- Wiec zamiast skorzystać z drzwi, jak cywilizowane wampiry, wyjdziemy oknem, jak jakieś małpy?!
- Nie krzycz tak, bo twoje krzyki umarłego by obudziły. Poza tym, nie powiesz mi, że nigdy nie korzystałaś z takiego sposobu do wchodzenia lub wychodzenia?- wampir uniósł znacząco brew.
- Nie, ale...
- Nie ma żadnego "ale". Wampiry tak potrafią, więc z tego korzystają, tak jak my w tej chwili. Porównywanie do małp jest zupełnie niepotrzebne- powiedział Canagan. Chłopak wyszedł pierwszy. Aurelina, nie mając już nic więcej do powiedzenia, poszła za jego przykładem. Następnie wampir ruszył przed siebie, a dziewczyna za nim. Złość ustąpiła miejsca ciekawości. Z tego powodu nawet nie zauważyła, kiedy Canagan chwycił ją za rękę. Prowadził ją w miejsce, którego wcześniej nie widziała. Jest to swego rodzaju mały zagajnik, w porównaniu do reszty posiadłości, mocno zapuszczony. Znajdował się na tyłach domostwa. Weszli w niego i otoczył ich jeszcze gęstszy mrok, co żadnemu z nich nie przeszkodziło, bo im ciemniej i mroczniej, tym wampiry czują się lepiej. Noc jest dla nich tym samym, czym woda dla ryb, choć nie tylko ta rasa uwielbia tę porę doby. Otoczyły ich chude drzewa średniego wzrostu i różnych gatunków. Tu i ówdzie rosły jakieś kwiaty, krzaki, gdzieniegdzie można było dostrzec młode liany.
- To raczej nie jest zbyt popularne miejsce, co?- odezwała się Aurelina, patrząc z zainteresowaniem po okolicy.
- Jak widzisz nie. To dlatego, że ta część ogrodu jest najbardziej z tyłu, niezbyt widoczna, w dodatku przeznaczona tylko na użytek prywatny i rzadko odwiedzana. Myślę, że z tego powodu ogrodnicy, a nawet strażnicy zaczęli ją pomijać i tak oto powstało to dzikie miejsce w samym środku posiadłości rodu Phantomhive. Ale nie narzekam na to.
- Dlaczego?
- Pozwól, że odpowiem na to pytanie, gdy dojdziemy do pewnego miejsca- nawet w słabym świetle księżyca wampirzyca dzięki swym nadludzkim zdolnościom zdołała dostrzec szelmowski uśmiech, który zagościł na twarzy Canagana, kiedy wypowiedział te słowa. W milczeniu przeszli jeszcze parę kroków. Dziewczyna z wrażenia aż przystanęła, gdy jej oczom ukazała się stara, zarośnięta, żelazna brama.
- Skąd ona się tu wzięła?- wydusiła z siebie. Chłopak, który stał kawałek przed nią, odwrócił się w jej stronę.
- Wiesz pewnie, że nasz ród, jak każdy zresztą, posiada sporo ziem. Duża ich liczba znajduje się właśnie za naszą główną posiadłością i jest od niej oddzielona ogrodzeniem. W nim zaś znajduje się kilka przejść, aby wszyscy mogli się swobodnie przemieszczać. Dalej moja mała teoria spiskowa zakłada, że w miarę jak zapomniano o tym miejscu, w niepamięć poszła także ta brama. Dlatego też zarosła i nie ma tutaj strażników- powiedział chłopak.
- Mimo wszystko to już jest lekka przesada. Powinno się jakoś ukarać służących- odparła Aurelina.
- A ty kiedy stałaś się taką przykładną panną?
- Dziś w nocy, a co, nie można się już zmienić? Kobieta zmienną jest- odpowiedziała dziewczyna na zaczepkę Canagana.
- Skoro przemieniasz się w kogoś tak nudnego jak cała reszta, musze poważnie przemyśleć kwestię naszego małżeństwa. Niekoniecznie uśmiecha mi się zmarnowanie wieczności z taką nudziarą- wampir znów uśmiechnął się uwodzicielsko.
- Ej, bo zaraz się obrażę!- zawołała Aurelina, popychając lekko chłopaka. Ten zrobił krok do przodu, zaraz potem szybko obrócił się i w ten sposób dziewczyna wpadła na niego, kładąc mu ręce na klatce piersiowej. Chcąc nie chcąc, spojrzała mu z wściekłością w oczy, a gdy to zrobiła, cała złość od razu z niej uleciała. Dostrzegła w nich tajemniczy i jakże pociągający błysk. On naprawdę mógłby zawrócić w głowie wielu dziewczynom- pomyślała, ale zaraz odegnała tę myśl.
- Poza tym nie masz za bardzo wyboru. Moi rodzice wybrali ciebie dla mnie, a twój ojciec i ciotka wybrali mnie dla ciebie. I już jesteśmy zaręczeni- powiedziała chłodnym głosem, odsuwając się od niego.
- Naprawdę? Bo twoje zachowanie na to nie wskazuje- odparł szybko Canagan, nieoczekiwanie łapiąc ją za rękę i podnosząc do ust. Chwilę ją przytrzymał, następnie spojrzał Aurelinie prosto w oczy, jakby rzucając jej wyzwanie i pocałował ją w dłoń. Następnie ją puścił, a ta bezwładnie opadła. Wampirzyca stała i wpatrywała się w niego oszołomiona. Nie sposób było stwierdzić, czy to oszołomienie pozytywne czy negatywne. Chciała krzyknąć: "Co ty wyprawiasz?" ale jakoś nie mogła wydobyć z siebie głosu i to ją przeraziło. Co się ze mną dzieję?! Dlaczego ja się tak zachowuję?!- pomyślała, ale nic nie powiedziała. Muszę się stąd jak najszybciej zmyć! Aurelina w myślach już układała plan, jak zręcznie wywinąć się z uczestniczenia w tej wycieczce, podczas gdy Canagan skierował się do bramy, aby otworzyć ją jak najszerzej.
- Szczerze? Mi właściwie nie przeszkadza brak straży i jakiejkolwiek dbałości o to miejsce. Gdy je odkryłem, poczułem się jego władcą. Miałem poczucie, że należy tylko do mnie i przynajmniej tutaj wszystko może być jak ja chcę. Myślę, że gdy już zostanę głową rodu, nic tutaj nie zmienię. Jeśli w czasie trwania naszego małżeństwa powiem ci, że potrzebuję pobyć samemu, bardzo prawdopodobne, że znajdziesz mnie właśnie tutaj- powiedział w tym czasie. Gdy otworzył bramę, zawrócił i skierował się w gęstwinę po lewej stronie bramy. Po chwili dało się stamtąd słyszeć ciche rżenia. Canagan wyszedł, prowadząc ze sobą dwa konie. Aurelina otworzyła usta, które ułożyła w kształt litery "O".
- Przecież powiedziałem, że JEDZIEMY na wycieczkę, prawda?- powiedział wampir, widząc zdziwienie wampirzycy. Dziewczyna była w takim szoku, że nic nie mówiła przez dłuższy czas. Chłopak zdążył podprowadzić zwierzęta w jej stronę. Jak to możliwe, że ich wcześniej nie wyczułam? Czyżby... czyżby on tak na mnie działał?- w myślach ośmieliła się wysnuć niezbyt miły wniosek, który natychmiast ją przeraził. Koniec, zmywam się stąd, zanim to zajdzie za daleko i jeszcze stracę nad czymś kontrolę- dodała w myślach. Nawet sama przed sobą nie była w stanie przyznać się, czym, według najczarniejszego scenariusza, mogłoby być to "coś", nad czym miałaby stracić kontrolę.
- O nie, na to mnie na pewno nie namówisz!- zawołała zdecydowanym tonem. Canagan stał już przed nią. W jednej ręce trzymał uzdę z brązowym koniem, w drugiej z czarno- białym.
- Dlaczego? Nie chcesz się ze mną wybrać na wycieczkę?- powiedział wampir z udawanym smutkiem. Aurelina zdawała sobie sprawę, że to nie jest na serio. Mimo wszystko pierwszy raz słyszała w tonie jego głosu smutek i, nawet jeśli był udawany, od razu ją urzekł. Jej zdecydowanie zaczęło słabnąć.
- Nie widzę po prostu sensu...
- Przecież wycieczki nocą to dla wampirów chleb powszedni- przerwał jej Canagan.
- Tak, ale...
- Ale?
- Dasz ty mi wreszcie dojść do słowa?!- zawołała lekko zirytowana Aurelina.
- Jak już pojedziemy na tę wycieczkę, będziesz mogła gadać do woli- odparł chłopak.
- Nie dasz się zniechęcić, co?
- Równie dobrze mogłabyś próbować przekonać rybę, żeby oddychała na lądzie- powiedział wesoło Canagan. Dziewczyna lekko się zaśmiała.
- Ale ja nie mogę z tobą jechać- powiedziała nagle, poważniejąc.
- Czemu? Czy mylę się sądząc, że tego chcesz?- zapytał trafnie wampir. Wampirzyca spuściła wzrok i zaczęła nerwowo pocierać dłonie. Chłopak uznał ten gest za lekko zabawny w wykonaniu przedstawicielki jego rasy, ale wiedział, iż świadczy on, że jego osoba wywiera duży wpływ na Aurelinę i nie jest jej obojętna. Cholera, mam wrażenie, jakby on znał wszystkie moje myśli, a w takim przypadku kłamanie jest bez sensu. Prawdy zaś mu nie powiem. Czuję nawet, jakby wiedział, jak na coś zareaguję i co zrobię w danej sytuacji, a nie mogę pozwolić, by ktoś wiedział o mnie więcej niż ja sama. Ale jak w takim razie wybrnąć z tej sytuacji?- zastanawiała się w tym czasie wampirzyca.
- Wiesz co? Może moglibyśmy zdobyć się na kompromis?- zasugerował Canagan.
- Co masz na myśli?
- Pojedziemy na wycieczkę, a jak ci się nie spodoba, od razu wrócimy. Skoro doszliśmy już tutaj, to nie cofajmy się, bo to bez sensu, prawda?- zapytał chłopak, pochylając się w stronę dziewczyny. Ich twarze dzieliły centymetry. Dziewczyna przez chwilę zatonęła w jego niebieskich oczach, ale zaraz przywołała się do porządku. Przynajmniej częściowo.
- D-dobrze- wyjąkała niepewnie.
- Czyli się zgadzasz?
- Tak- odpowiedziała dziewczyna, tym razem głośno i wyraźnie.
- Super! To twój koń- powiedział Canagan, wskazując na czarno- białe zwierzę.
- To klacz i ma na imię Gabrielle- dodał, pomagając jej dosiąść konia.
- A twój wierzchowiec zwie się...?- zapytała Aurelina.
- Zeus- odparł krótko wampir. Potem samemu wszedł na swojego konia.
- Cały czas trzymaj się mnie. Nie chcę cię gdzieś zgubić- powiedział Canagan, grożąc jej palcem. Aurelina uśmiechnęła się. Zachowanie chłopaka coraz bardziej ją dziwiło, gdyż na początku odniosła wrażenie, że ma on poukładane w głowie i nie będzie bawił się w takie, jej zdaniem dziecinne, zabawy i podrywy. I choć nie była w stanie przyznać się do tego nawet przed samą sobą, zaczęło się jej to podobać. Koń Canagana ruszył, a Aureliny tuż za nim. Na początku przeszli spokojnym krokiem przez bramę, ale zaraz za nią puścili się galopem. Obojgu im podróż podobała się w równym stopniu. Wiatr czesał włosy im i ich koniom. Wybiegli z małego lasku, by przebiec przez hektary nagich pól i zniknąć w kolejnej gęstwinie drzew. Tutaj już był to 100% las, oczywiście należący do rodziny Canagana. Rośliny rosły wszędzie dookoła. Od tego nadmiaru zieleni mogło aż się zakręcić w głowie. Wszystkie negatywne uczucia, jakie towarzyszyły Aurelinie, zniknęły w czasie tej jakże przyjemnej przejażdżki. Noc była gwiaździsta, choć w lesie i tak nie było praktycznie w ogóle widać nieba. W końcu znów wydostali się na otwartą przestrzeń, ale nie było to żadne pole. Przebiegli przez pas ziemi porośnięty jedynie trawą. Stopniowo zaczynali kierować się coraz bardziej pod górę. Gdy zaś znaleźli się na szczycie wzniesienia, Canagan podszedł do jego krawędzi i gestem przywołał Aurelinę. Jej koń powoli zbliżył się do Zeusa i jego jeźdźca. Ona i jej narzeczony siedzieli teraz na dwóch koniach niemal na skraju potężnego wzniesienia. Oczy dziewczyny powędrowały za wzrokiem chłopaka. Gdy zaś ujrzała to, co się rozciągało pod ich stopami, zaparło jej dech.
Na dole rozciągały się połacie lasów, poprzecinane rzeką wijącą się niczym srebrna wstęga. W oddali, po prawej, widać było małe jezioro otoczone przez liczne pagórki.
- To właśnie chciałem ci pokazać. Powiedz, żałujesz teraz, że dałaś się namówić na tę wycieczkę?- powiedział Canagan. Odpowiedź uzyskał dopiero po dłuższej chwili, kiedy Aurelina odzyskała głos.
- Nie- odparła cicho i niepewnie.
- To wszystko wasze ziemie?- zapytała, gdy już poczuła się pewniej.
- Oczywiście- odpowiedział wampir.
- Nie dziwi mnie wielkość waszych ziem, bo my także mamy ich od gromu. Ale nigdzie nie widziałam niczego tak pięknego, nawet w posiadłościach innych rodów- powiedziała z zachwytem Aurelina. Między nimi znów zapanowała cisza. Wpatrywali się zahipnotyzowani w rozciągający się pod ich stopami widok. Sam Canagan, mimo że widział go już wiele razy, nadal był pod wrażeniem. A to już coś, bo na tym młodzieńcu niewiele rzeczy "robi wrażenie", a zwłaszcza tak mocne.
- Jak już zostaniemy małżeństwem, będziemy mogli tutaj przychodzić codziennie. Chyba, że nie będziesz miała na to ochoty- powiedział chłopak.
- Oczywiście! Nie przepuszczę takiej okazji!- zawołała Aurelina.
- Szkoda, że ty i twoi rodzice musicie wyjechać- westchnął po chwili Canagan. Dziewczyna popatrzyła na niego z pytaniem w oczach.
- Mielibyśmy więcej czasu, żeby się bliżej poznać- wyjaśnił.
- Racja. Może nawet polubilibyśmy się i zaczęli dogadywać- odparła wampirzyca.
- Ja ciebie lubię. Ty mnie nie? I co to za tekst z tym "dogadywaniem się"? Przecież doskonale się rozumiemy, czyż nie?- Canagan udawał zdziwienie.
- Czasami potrafisz być bardzo wkurzający. A nasze wspólne dogadywanie się wygląda tak, że organizujesz nam nocne wypady w sam środek diczy bez mojej wiedzy- powiedziała Aurelina, uśmiechając się.
- Myślałem, że wyjaśniliśmy sobie już tę kwestię. Przecież ci się tu podoba, prawda?
- Prawda, prawda, ale nie zmienia to faktu, że twój pomysł był dziwny i nie na miejscu.
- Podoba ci się tutaj, ale wyprawa była "nie na miejscu"?- Canagan miał wrażenie, że zaraz wybuchnie śmiechem.
- Dokładnie- odparła dziewczyna.
- Nigdy nie zrozumiem kobiet.
- I nawet nie próbuj. My, przedstawicielki płci pięknej, mamy swój własny język i tajemnice. Żaden mężczyzna jeszcze nigdy nie wkroczył do naszego kobiecego światu- zażartowała Aurelina.
- Nie mogę liczyć pewnie na to, że mnie tam wpuścisz?
- Nie- odparła krótko dziewczyna. Nawet nie zdawała sobie sprawy, że ich lekka, zabawna pogawędka, to ni mniej, ni więcej, tylko flirt, rzecz zupełnie jej obca, której nigdy nie chciała poznać. A jednak teraz Canagan bez jej wiedzy zmusił ją do udziału w jego zabawie. To właśnie była nowa strategia chłopaka, która na razie działała wyśmienicie.
- A gdybym spróbował jakiejś inteligentnej taktyki, by cię do tego zmusić?- zapytał, chcąc kontynuować zabawę.
- Czego dokładnie?- spytała zaciekawiona Aurelina. W tym czasie Canagan zszedł z konia i puścił uzdę, po czym podszedł do Gabrielle i siedzącej na niej dziewczyny.
- Co ty robisz?!- zawołała wampirzyca.
- Chcę ci pomóc zejść z konia. Zapytałaś o moją taktykę na wniknięcie do twojego tajemniczego świata, a mam na to sporo pomysłów. Zanim je wszystkie wysłuchasz, minie sporo czasu, a nie chcę, żebyśmy się niepotrzebnie męczyli w tych siodłach- odpowiedział.
- Nie o to mi chodzi. Puściłeś wolno swojego konia!
- Tak, ale nie martw się. Oba są doskonale wyszkolone, nie uciekną- Canagan uspokoił ją. Następnie pomógł jej zsiąść z konia. Na szczęście dziewczyna nie protestowała. Oba zwierzaki oddaliły się o jakieś dwa metry i zaczęły skubać z nudów trawę. Wampir zdjął swoją pelerynę i położył na skraju przepaści. Usiedli na niej oboje w ten sposób, że ich nogi swobodnie sobie zwisały.
- Do tej pory skupiłam się na widoku na dole, ale gwiazdy też całkiem nieźle tu widać- powiedziała Aurelina, gdy już oboje siedzieli.
- Piękno tego miejsca objawia się w wielu miejscach na wszelaki sposób- skomentował Canagan.
- Dobra, mów o tej swojej "taktyce"- przypomniała po chwili wampirzyca, szturchając chłopaka lekko w brzuch.
- Nie bij mnie- zaśmiał się wampir, odsuwając jej rękę.
- Więc tak, plan A zakłada przekonanie cię do po dobroci- powiedział Canagan.
- A jeśli nie będę chciała współpracować? Masz jakiś plan B?- dziewczyna odwróciła głowę w jego stronę i lekko przechyliła ją na prawo. Następnie położyła obie ręce za sobą, aby móc się na nich oprzeć.
- Wtedy zamierzam cię porwać i zmusić cię do powiedzenia wszystkiego, co tylko wiesz.
- Zamierzasz mnie torturować?
- Jeśli będzie trzeba- odparł wampir.
- Na przykład jak?- Aurelina uśmiechnęła się do niego zalotnie, nie zdając sobie nawet z tego sprawy.
- Uwierz mi, nie chcesz wiedzieć. Może i jesteś wampirzycą, ale na pewno nie jesteś przygotowana na słuchanie o takich okropnościach- odparł Canagan, udając śmiertelną powagę.
- Jeśli wdrożysz w życie plan B, to będę musiała nie tyle słuchać, co doświadczać tych tortur na własnej skórze, czyż nie?
- Dlatego radziłbym ci współpracować ze mną przy planie A- odparł chłopak.
- A jeśli powiedziałabym ci, że to wszystko, co wcześniej mówiłam to bujda i nie ma żadnego kobiecego świata?
- Wtedy musiałbym ukarać cię za kłamstwo- powiedział Canagan znów używając swojego śmiertelnie poważnego tonu, ale jednocześnie uśmiechając się do Aureliny przyjaźnie i uwodzicielsko.
- Na przykład jak?- zapytała dziewczyna, patrząc mu prosto w oczy.
- Na przykład tak- odparł Canagan, po czym wychylił się nieco do przodu. Uniósł brodę dziewczyny lekko do góry i złożył na jej ustach delikatny pocałunek. Następnie odsunął się, by sprawdzić jej reakcję. Dziewczyna spojrzała na niego nieprzytomnie spod pół zamkniętych powiek, a on już wiedział, że śmiało może kontynuować. Znów ją pocałował, ale tym razem pocałunek był znacznie głębszy i namiętniejszy. Prawą dłonią cały czas przytrzymywał jej drżącą brodę, podczas gdy lewą przeniósł na jej talię. Całowali się długo, ich usta były spragnione siebie nawzajem. Canagan delikatnie przygryzł dolną wargę dziewczyny, a następnie przesunął po niej językiem, ledwo dotykając. Aurelina wydała z siebie ciche westchnienie, po czym odchyliła lekko głowę. Wampir zaczął całować ją po szyi. Długo wytyczał swoimi pocałunkami ścieżkę na niej. W końcu powrócił znów do ust. Po krótkiej chwili jakże namiętnej przyjemności poczuł, że dziewczyna się od niego odsuwa, więc także to zrobił, przerywając pocałunek. Wyglądało to tak, jakby oboje z własnej woli zrobili sobie przerwę, chociaż Canagan najchętniej kontynuowałby. Na początku zdziwiło go, że w takiej sytuacji Aurelina była w stanie się mu oprzeć, ale po chwili przypomniał sobie, że jest wampirzycą z dobrego, bogatego i znanego rodu, zatem nie może być tak "łatwa" jak inne jego zdobycze.
- Hmmm- wymamrotała, przejeżdżając lekko językiem po swoich ustach, jakby chciała zetrzeć z nich resztki tego niezwykłego pocałunku, żeby móc zachować je dla siebie.
- To chyba bardziej nagroda, niż kara- odezwała się w końcu, uśmiechając wesoło.
- Chyba? Dziewczyno, jeszcze nie wiesz na co mnie stać- odparł Canagan, posyłając jej taki sam uśmiech.
- Z chęcią ci pokażę- dodał, czekając na reakcję dziewczyny. W jej przypadku nie mógł być zbyt nachalny, bo przekonał się już, jak łatwo ją spłoszyć.
- Nie mogę się wprost doczekać. Ale myślę, że teraz już powinniśmy wracać. Żeby być na miejscu i odświeżyć się przed śniadaniem- powiedziała Aurelina, spoglądając w kierunku, gdzie za gąszczem lasu znajdowała się posiadłość, choć z tego miejsca nie było jej widać.
- Skoro tak chcesz- odparł Canagan. Wstał i podszedł do koni, które w czasie ich rozmowy zdążyły zasnąć. Na szczęście chłopak wiedział, jak wybudzić je tak, aby się nie wystraszyły. W tym czasie jego narzeczona podeszła do niego, a po chwili on pomógł jej dosiąść jej konia. Następnie sam wsiadł na swojego i udali się w drogę powrotną. Minęli te same miejsca, co poprzednio. Jedyną różnicą było to, że po prawej widać już było jaśniejącą łunę. To tam za kilka godzin miało wzejść słońce. Zatrzymali się w małym lasku w okolicach bramy, gdzie wcześniej Canagan ukrył konie. Tam pożegnali się. Choć wcześniej tego nie ustalili oczywiste było dla nich obojga, że Aurelina musi wrócić do swojej komnaty tą samą drogą, którą z niej wyszła. Nie chcieli niepotrzebnych pytań, podejrzeń i ciekawości. Dziewczyna udała się prosto pod swoje okno, podczas gdy chłopak odprowadził konie do stajni, wymógł na strażniku milczenie i skierował się prosto do komnaty swojej narzeczonej. Co prawda pożegnali się już, ale doświadczenie Canagana w podrywaniu podpowiadało mu, aby jeszcze raz spotkać się z Aureliną, by wyrazić swoją troskę o nią i to, jak bardzo mu się podobało. Na szczęście dziewczyna nie zamknęła jeszcze okna. Wampir szybko i łatwo dostał się do jej pokoju.
- Co ty tu robisz? Myślałam, że wrócisz już do siebie- powiedziała zaskoczona wampirzyca, odwracając się od szafy, do której właśnie schowała pelerynę.
- Musiałem przyjść, żeby się upewnić, że bezpiecznie trafiłaś do swojej komnaty. I że nie potrzebujesz pomocy, na przykład przy chowaniu peleryny, ale widzę, że poradziłaś sobie sama. Bo wyciągnąć jej nie dałaś rady i musiałem to za ciebie zrobić.
- Bo nie podobał mi się twój pomysł i nie chciałam brać udziału w tej wycieczce. Dziękuję za troskę, ale teraz już idź sobie- powiedziała dziewczyna, po czym wykonała ręką ponaglający gest.
- Muszę poświęcić trochę czasu na babskie sprawy, o których wy, faceci, nie macie najmniejszego pojęcia- wyjaśniła, zanim Canagan zdążył zaprotestować. Podszedł więc do niej, chwycił jej dłoń i ucałował.
- Zatem do zobaczenia przy śniadaniu, panno Cherr- powiedział cichym, poufnym i pełnym namiętności głosem, czym wprawił Aurelinę w zakłopotanie.
- Pajac- zdołała jedynie wykrztusić z siebie, kiedy Canagan się wyprostował. Istotnie uważała, że jej narzeczony uwielbia robić za gwiazdę i zachowywać się według niej głupio.
- Ale nie byle jaki, tylko twój prywatny pajac- powiedział, po czym oboje się zaśmiali. Następnie wampir wyszedł przez okno i wrócił do swojego pokoju. Aurelina zaś podeszła do dużej toaletki, zrobionej z solidnego, dębowego drewna. Była ozdobiona różnymi zawijasami, a jej centrum stanowiło ogromne lustro. Dziewczyna usiadła przed nim, po czym wyciągnęła rękę po szczotkę i zaczęła czesać włosy. Czynność ta zawsze ją uspokajała, a właśnie teraz potrzebowała tego najbardziej. Spokoju. Musiała spokojnie wszystko sobie przemyśleć i poukładać. Rzecz wygląda tak, że zupełnie mi odwaliło, to jest fakt. Ale też w najmniejszym stopniu niczego nie żałuję. Jeśli już, to tego, że tak długo marudziłam. Gdybym od razu zgodziła się na tę wycieczkę, moglibyśmy spędzić tam więcej czasu, a strasznie mi się w tamtym miejscu podobało. Co więcej, nie tylko dlatego, że był tam ładny widok, ale też z tego powodu, że on tam ze mną był. Zaczynam coraz bardziej lubić jego obecność. A gdy nie ma go koło mnie, coraz częściej o nim myślę. O jego twarzy. O jego oczach. O jego ustach. Nadal czuję ich smak i dotyk na swoich wargach. O jego głosie. O jego dłoniach. I coraz bardziej pragnę z nim jak najdłużej przebywać. Już teraz nasz wyjazd wydaje mi się torturą. Tyle czas bez mojego narzeczonego u boku! Jasne, na pewno będziemy do siebie pisać, ale jednak listy to nie wszystko. One nie pozwolą mi go zobaczyć, dotknąć, czy... pocałować. Aurelina westchnęła, przypominając sobie ich ostatni pocałunek. Nadal nie mogła uwierzyć, że całowali się dzisiaj dwa razy. I że odczucia towarzyszące obydwu tym pocałunkom były tak różne. Pierwszy, oczywiście, podobał się jej, musiała to w końcu przyznać. Ale drugi... był czymś zupełnie innym. Nadzwyczajnym. Czyżby to właśnie było zakochanie?- w głowie dziewczyny pojawiła się cicha, nieśmiała myśl. Psiakrew, a tak bardzo nie chciała się nigdy w nikim zakochiwać! Idiota!- Aurelina czuła, jak rośnie w niej zdenerwowanie. Jednak jak szybko się zezłościła, tak szybko cała ta złość z niej uleciała, gdy tylko przymknęła na chwilę powieki, by się uspokoić, a mózg przywołał je obraz Canagana, uśmiechającego się tym swoim uśmiechem, którym z taką łatwością stopił mur wokół niej. Chociaż, bądźmy szczerzy. Może i miłość jest przereklamowana i tylko przeszkadza, ale ostatecznie lepiej chyba, że zakochałam się w swoim przyszłym mężu. Jeśli miłość była mi pisana, zawsze mogłam trafić o wiele gorzej. Powinnam być wdzięczne. I jestem. Poza tym, sądząc po zachowaniu Canagan, on chyba odwzajemnia moje uczucie. Przynajmniej troszkę, inaczej by tak o mnie nie zabiegał, prawda?- Aurelina otworzyła oczy i spojrzała w lustro. Ze zdziwieniem zauważyła, że na jej twarzy zagościł wyraz ulgi. Do tego uśmiechała się lekko. Sprawiam wrażenie młodej dziewczyny zadowolonej z życia. I taka właśnie chcę pozostać. Cała ta nadmierna ostrożność, powaga, chłód i wszystko inne, czego używałam, by trzymać wszystkich na dystans, już mi się znudziły. Ostatecznie skoro Canagan nadkruszył już mój obronny mur, mogę go wpuścić na trochę do mojego świata. A jak będzie grzeczny, to może nawet pozwolę mu tam zostać na dłużej- myślała wampirzyca. Zupełnie nie zdawała sobie sprawy, że wpadła w sidła, które zastawił na nią własny narzeczony. I że może się już z nich nie wyplątać.