wtorek, 25 lipca 2017

Zakazany Romans XIX "Pierwsze objawy końca pozornej sielanki"

Elizabeth budzi się znacznie wcześniej niż zwykle. Od razu biegnie do łazienki i wymiotuje. Pięknie, nie dość, że wczoraj pokłóciłam się z Antoniem, zamiast go wesprzeć, to teraz jeszcze zachorowałam na jakiegoś wirusa- pomyślała dziewczyna. Spędziła tam dość dużo czasu. Gdy wreszcie mogła wyjść z łazienki, czuła się koszmarnie. I widocznie tak samo wyglądała, gdyż zaraz jak tylko wezła do kuchni, jej siostra spytała:
- Dobrze się czujesz?
- Szczerze mówiąc, nie najlepiej- odparła Eliza.
- Tak właśnie wyglądasz. Normalnie tego nie pochwalam, ale może zostaniesz dziś w domu?- zapytała Trix. Elizabeth była naprawdę zdziwiona, że słyszy coś takiego z ust swojej siostry.
- Ty byś najchętniej posłała mnie do szkoły nawet, gdybym była chora na trąd czy gruźlicę. Skoro sama zaproponowałaś mi zostanie w domu, to muszę naprawdę źle wyglądać- zażartowała Eliza.
- Wiesz, że nie o to mi chodzi. Martwię się o ciebie. Nie chcę, żebyś się rozchorowała- powiedziała Trix.
- W takim razie skorzystam z propozycji. Na samą myśl o szkole robi mi się jeszcze bardziej niedobrze, choć już czuję się nieco lepiej- powiedziała Elizabeth. Następnie ona i jej siostra usiadły do śniadania. Eliza, jak nigdy wcześniej, zjadła śniadanie, którego nie powstydziłby się pracujący mężczyzna. Pięć kanapek z szynką, serem, ogórkiem i pomidorem. Do tego, ku zgrozie siostry, zjadła jeszcze dwa banany i jabłko, które wcześniej pokroiła. Wszystkie owoce maczała w mleku!
- Widać, że nie jest z tobą dobrze. Co to w ogóle za połączenie?- zapytała Trix. Elizabeth wzruszyła ramionami.
- Po prostu tak mam ochotę to zjeść- odparła. Potem Trix pożegnała się i wyszła do pracy, Eliza zaś zajęła się sprzątaniem ze stołu. Później zaś udała się do swojej sypialni, gdzie umyła się i ubrała. Poczuła się zmęczona, więc postanowiła się troszkę zdrzemnąć.
~~~~~~~~~~~~
Canagan spacerował wraz z Aureliną jedną z alejek w ogrodzie przylegającym do ich posiadłości. Trzymali się za ręce jak przystało na narzeczonych. Oboje dobrze wiedzieli, że takie zachowanie z ich strony jest mile widziane, a wręcz wymagane.
- Na szczęście od jutra będziemy mogli trochę odpocząć od tej narzeczeńskiej szopki- powiedział chłopak.
- Aż tak masz mnie dość? Już?- zaśmiała się dziewczyna.
- Wiesz, że nie o to mi chodzi- odparł wampir. Jutro bowiem Aurelina wraz ze swoimi rodzicami miała wrócić do ich posiadłości. Byli już narzeczeństwem, ale jeszcze nie małżeństwem, dlatego wampirzyca nie mogła zamieszkać na razie w posiadłości należącej do rodu Phantomhive, ale za jakiś czas miało się to zmienić. Canagan nagle stanął, a dziewczyna nie wiedziała, o co mu chodzi. Chłopak zaś zamierzał pomału wcielić w życie swój nowy plan. Już jakiś czas temu doszedł do wniosku, że skoro ma z Aureliną spędzić resztę życia, to dlaczego by nie miał okręcić jej sobie wokół palca jak inne dziewczyny? Co prawda lubił ją, ale nie na tyle, by nie zabawić się jej kosztem. Chciał ją sobie podporządkować, mimo że jako kobieta i tak zawsze musiałaby być mu posłuszną. Ale zdążył ją już trochę poznać i wiedział, że w jej przypadku z tym posłuszeństwem potem mogłoby być różnie, choć nie uważał, żeby sprawiała mu jakieś problemy w towarzystwie. Co to, to nie. W końcu pochodzi z zamożnego i wysoko postawionego rodu Cherr. Ponadto Canagan czuł też, że z Aureliną będzie trudniej niż z tamtymi dziewczynami, ale to akurat uważał za zaletę. Przynajmniej nareszcie będzie to od niego wymagało trochę więcej, niż tylko ładnego uśmiechu. Zawsze było tak, że dziewczęta były jego na jedno machnięcie ręki, ale teraz trafiło mu się prawdziwe wyznanie! Canagan postanowił zaprowadzić swoją narzeczoną w miejsce nieco bardziej odosobnione od reszty. Może na pierwszy rzut oka nie wyróżniało się ono spośród innych części ogrodu, ale właśnie w tym jego odosobnieniu kryło się całe piękno.
Szli usypaną ze żwiru alejką, zaś nad ich głowami ogołocone drzewa tworzył parasol. Mimo to z zewnątrz nie było ich widać, bo żywopłot wszystko zasłaniał. Po bokach rosły rzadkie kwiaty. Były to wampirejki, pochodzące z tej samej rodziny co narcyzy. Najczęściej są białe, choć zdarzają się też inne kolory. Ich nazwa pochodzi stąd, że wydzielają zapach krwi, więc to niedziwne, że właśnie z tą rasą się one kojarzą.
- Jakie piękne! Uwielbiam te kwiaty!- zawołała Aurelina, pochylając się nad grupą roślin i wąchając je.
- Podoba ci się tu?- zapytał Canagan.
- Oczywiście. To miejsce jest takie zwykłe, ale jednocześnie najcudniejsze w całym ogrodzie- odparła dziewczyna, nie zmieniając swojej pozycji. Wampir podszedł do niej od tyłu i objął ją w pasie. Wampirzyca, zaskoczona, wyprostowała się nagle i odwróciła głowę lekko w bok, w stronę chłopaka. Ten zaś przytulił się do niej i powiedział:
- Cieszę się. Jak już zostaniesz moją żoną, będziemy odwiedzać to miejsce codziennie, jeśli zechcesz.
- O tak, z pewnością- odparła Aurelina, gdy już przejrzała zamiary Canagana. Odwróciła głowę jeszcze trochę w bok. Ich wargi zwarły się ze sobą w delikatnym pocałunku. Dziewczyna odwróciła się i zarzuciła ręce chłopakowi na szyję. W tym czasie zaczęli się całować coraz gwałtowniej i namiętniej. Po chwili odsunęli się od siebie i przez ułamek sekundy wpatrywali się z bliska w swoje twarze. Potem oboje, jakby czytali sobie w myślach, uśmiechnęli się do siebie. Aurelina zdjęła dłonie Canagan ze swojej talii i odsunęła się lekko od niego. Mimo że uważała się za osobę tak chłodną w uczuciach, że nikt ani nic nie jest w stanie zrobić na niej wrażenia, w czasie tego pocałunku coś się stało. Bała się do tego przyznać nawet przed samą sobą, ale się jej on spodobał. Dziewczyna jednak od zawsze była zdania, że bycie zawsze zimną i nieczułą w stosunku do wszystkiego i wszystkich to najlepsze wyjście. Może przez to omija cię wiele radości, ale też dzięki temu mnóstwo cierpień i zawodów. Dlatego też to, że ten pocałunek wzbudził w niej jakieś emocje, spodobał się jej, tak bardzo ją wystraszyło.
- Co jest? Coś nie tak?- zapytał Canagan, udając troskę. Tak naprawdę zauważył, jakie wrażenie wywołał u dziewczyny i bardzo się z tego powodu cieszył.
- Nie, tylko zaskoczyłeś mnie. I... nie rób tak- powiedziała Aurelina.
- Dlaczego? Przecież ci się podobało- odparł chłopak. Właśnie dlatego masz tego więcej nie robić- pomyślała.
- To niestosowne. Nie jesteśmy jeszcze małżeństwem- odparła wampirzyca. Wampir zrobił zdziwioną minę.
- Po pierwsze, kto jak kto, ale ty chyba, kiedy nie musisz, nie przejmujesz się tym, co jest stosowne, a co nie. Sama to przyznałaś. Po drugie, może małżeństwem jeszcze nie jesteśmy, ale narzeczeństwo to też nie byle co. Możemy chyba jakoś okazywać sobie czułość? Właściwie, to nawet tak wypada- powiedział Canagan.
- Wiec róbmy to wtedy, kiedy koniecznie trzeba. Żeby pokazać innym, jak bardzo cieszymy się z wizji spędzenia razem życia. Żeby wszyscy mogli byś spokojni- dziewczyna mówiła to wwszystko bez głębszego zastanowienia, gdyż nadal była w szoku po tym, jak wpłynął na nią ten pocałunek. Canagan, jako posiadacz daru doskonałego i szybkiego uwodzenia przedstawicielek płci pięknej (którego przez tak długi czas z chęcią używał), czuł, że dziewczę to po prostu nieco zostało przez niego spłoszone. Postanowił kontynuować zabawę.
- Podobało ci się?- wypalił nagle, czym zupełnie zaskoczył Aurelinę.
- Bo mi tak- dodał po chwili. Między nimi zapanowała cisza.
- Jak możesz pytać ot ta o takie rzeczy?- odezwała się wreszcie dziewczyna.
- Szczerość to często najlepsze wyjście- odparł Canagan, choć wcale tak nie uważał.
- Skończmy ten temat- powiedziała wampirzyca.
- Jak sobie życzysz- odparł chłopak. Kontynuowali spacer alejką, ale już nie trzymali się za ręce. Jedynie szli obok siebie. Nie rozmawiali już też za wiele ze sobą. Po około godzinie wrócili do posiadłości na uroczysty obiad. Oprócz narzeczonych i ich rodzin, brali w nim udział ci, którzy zostali zaproszeni na przyjęcie zaręczynowe i jeszcze nie wrócili do swoich domów. Zakładano, że zaczną wyjeżdżać po obiedzie. Z tego też powodu sama Aurelina z rodzicami wyjedzie dziś wieczorem lub jutro rano. Obiad był tak samo nudny i sztywny jak wszystkie inne przyjęcia, na których Canagan był w ciągu swojego życia. Po nim goście rzeczywiście zaczęli zbierać się do drogi. Ostatni wyjechali jednak wieczorem, dlatego też odjazd Aureliny przełożono na pojutrze, w godzinach popołudniowych. Wampir znów zaproponował jej przy wszystkich spacer po ogrodzie, co było mile widziane w szczególności przez ich rodziny. W czasie przechadzki chłopak podejmował różne próby nawiązania bliższej znajomości z dziewczyną, ale ona stanowczo ostudziła jego zapał chłodnym zachowaniem. Mimo to Canagan nie zraził się i miał już kolejny pomysł. Do posiadłości powrócili wczesną nocą. Wampir odprowadził Aurelinę do jej komnaty.
- Dziękuję za cudowny spacer. Dobrej nocy- powiedziała chłodno. Weszła do swojej komnaty i już chciała zamknąć drzwi, ale chłopak je przytrzymał.
- Co ty robisz?- zdziwiła się dziewczyna.
- Chciałbym z tobą jeszcze o czymś porozmawiać- odpowiedział wampir. Otworzył sobie szerzej drzwi i wszedł do pokoju, zmuszając tym samym wampirzycę, żeby cofnęła się trochę w jego głąb. Zamknął za sobą drzwi. W pokoju panowała ciemność, nie licząc światła gwiazd wpadającego przez jeszcze nie zasłonięte okna.
- Niby o czym?- zdziwiła się jeszcze bardziej.
- Myślisz, że jestem głupi- Canagan znowu postawił na jako taką szczerość.
- Wybacz, ale nie za bardzo wiem, o co ci chodzi- powiedziała Aurelina. Chłopak zaczynał ją już denerwować.
- Odpowiedz na pytanie. Czy uważasz mnie za idiotę?
- Przestań, sam wiesz, że uważam, iż jesteś jednym z mądrzejszych wampirów. Przynajmniej nie podążasz ślepo za wszystkimi zasadami. Przestrzegasz ich, bo musisz, a nie dlatego, że tego chcesz- odparła wampirzyca.
- Więc dlaczego zachowujesz się tak, jakbym był głupkiem, przed którym z łatwością można wszystko zataić? Tobie też spodobał się nasz pocałunek, widziałem to i czułem. A mimo to nie chcesz się do tego przyznać. W dodatku zaczęłaś mnie traktować z chłodnym dystansem.
- Wydaje ci się- odparła wampirzyca, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć.
- Wcale mi się nie wydaje. Może ty po prostu boisz się przyznać, że ci się podobało?
- Ty to jednak masz tupet!- krzyknęła Aurelina. Zwróciła tym samym uwagę jednego ze służących, który właśnie przechodził obok jej komnaty.
- Panienko Cherr- powiedział, pukając.- Wszystko w porządku?
Dziewczyna nie zdążyła odpowiedzieć, gdyż Canagan nagle złapał jej głowę i lekko przechylił do tyłu. Następnie pocałował ją. Pocałunek był delikatny, właściwie ich usta ledwo się dotykały. Mimo to zrobił na niej jeszcze większe wrażenie niż ten poprzedni.
- Powiedz, że wszystko w najlepszym porządku- wyszeptał jej do ucha narzeczony.
- Wszystko w najlepszym porządku, dziękuję za troskę- powtórzyła niczym robot wampirzyca. Sama nie wiedziała, co takiego sprawiło, że najpierw tak wstrząsnął nią zwykły pocałunek z tym wampirem, a teraz bez słowa sprzeciwu powtórzyła jego słowa. Przecież ona nienawidzi robić tego, co ktoś jej każe, zwłaszcza, gdy nie musi! Chłopak odsunął się od niej trichę i spojrzał prosto w jej oczy.
- Myślałem nad tym trochę, Aurelino. Oni wszyscy mają gdzieś miłość i nawet ich nie interesuje, czy naprawdę się kochamy, czy nie. Ważne, żebyśmy udawali ładną parę. Doskonale zdają sobie sprawę, że miłości nie można ot tak wywołać u kogoś na zawołanie. Mimo to nie wszyscy muszą udawać. Na przykład moi rodzice. Według ciotki, ojciec naprawdę kochał matkę, a ona kochała go. Może my też nie będziemy musieli udawać? Przynajmniej nie do końca? Może poczujemy do siebie coś? Miłość? Zauroczenie? Być może tylko pożądanie? Czy będzie to na stałe, czy tylko tymczasowo? Kto wie, ale żeby się przekonać, musimy dać sobie szansę, prawda?- gdy Canagan skończył mówić, uśmiechnął się do dziewczyny swoim najbardziej uwodzicielskim uśmiechem. Dziewczyna stała i wpatrywała się w niego jak w kosmitę. W myślach analizowała jego słowa. Chłopak miał właściwie rację. Mogłaby zaryzykować. Alternatywą było spędzenie całego życia z kimś, kogo w ogóle by do siebie nie dopuściła, a to byłaby nie mała udręką. Byliby dla siebie zupełnie obcymi wampirami, które w towarzystwie muszą udawać kochające się małżeństwo. Zresztą, co mogłoby pójść nie tak?- pomyślała dziewczyna, chcąc jak najbardziej przekonać się do słów Canagana. Bowiem mała część niej czuła już, że się z nim zgodzi choćby nie wiadomo co. Dziewczyna nie zdawała sobie sprawy, że wpadła w miłosne sidła własnego narzeczonego. Wampir zaś wiedział, że dalej wszystko potoczy się bez większych problemów. Myślałem, że będzie trudniej, ale jest praktycznie jak zwykle. Wystarczy im tylko powiedzieć to, co chcą usłyszeć- pomyślał chłopak. Nie czekając dłużej na reakcję dziewczyny, znów ją pocałował. Tym razem pocałunek był jeszcze lepszy, gdyż oboje całym sobą wzięli w nim udział. Tym samym wampir upewnił się, że dziewczyna już jest jego, choć nie do końca. Wiedział, że nie może z nią postąpić dokładnie tak jak z innymi, bo to w końcu inteligentna wampirzyca, pochodząca z dobrego rodu. Z tego też powodu nie liczył na nic więcej tej nocy. Postanowił całym sobą skupić się na tym, co robili teraz. Całował jej usta, jego język wdarł się do ich wnętrza i przejechał po wewnętrznej stronie policzków, zębach, a na koniec urządził sobie małe zapasy z jej językiem. Następnie złapał obiema dłońmi jej głowę, po czym pocałował ją w czoło. Składając drobne pocałunki na jej ciele, zaczął zjeżdżać po jej skroniach, następnie żuchwie znów aż do ust. Potem bez żadnych protestów ze strony Aureliny przeniósł się na szyję, którą oznaczył jedną, małą, ledwo widoczną malinką. Powrócił tą samą drogą do jej prawego ucha. Tam oderwał od niej swoje usta. Chwycił kosmyk jej włosów i włożył jej go za ucho, przy okazji spoglądając jej prosto w oczy. Widział w nich podziw i uwielbienie. Nie były tak widoczne, jak u innych jego kochanek, ale liczyło się to, że zdołał wywołać je u dziewczyny swoją osobą. Choć ani przez chwilę nie wątpił w swoje powodzenie. Wampirzyca nie była jednak jak reszta jego dziewczyn. Zdołała zapanować nad podążaniem. Nie zdziwiło to Canagana. Innego wampira dużo trudniej zwieść od człowieka.
- Myślę, że powinieneś już iść- powiedziała w końcu.
- Skoro tak chcesz... nie będę się przecież narzucał- odparł wampir z udawanym smutkiem.
- Ty się nie narzucasz- Aurelina lekko uśmiechnęła się. Canagan zrobił to samo
- W takim razie do zobaczenia- powiedział, składając na jej ustach krótki, pożegnalny pocałunek.
- Do zobaczenia- odparła potem wampirzyca, zamykając za nim drzwi.
~~~~~~~~~~~~
Po drzemce Elizabeth poczuła się na tyle dobrze, że postanowiła pójść chociaż załatwić sprawunki. Miała zamiar kupić coś do jedzenie. Po wyjściu na miasto, od razu udała się w kierunku targu. Dziś pogoda była trochę gorsza, więc było tam mniej straganów. W czasie, gdy na jednym ze stoisk kupowała świeże warzywa, usłyszała rozmowę dwóch kobiet obok niej.
- Słyszałaś? Tej wariatce, co miększa w lesie, całkiem już odbiło. Porwała syna Criswell'ów!- powiedziała pierwsza z nich.
- Słyszałam, słyszałam. A najgorsze jest to, że mają ją dopiero przesłuchać. Do tego czasu puścili ją wolno. Za co ci strażnicy dostają pieniądze? Powinni się nią od razu zająć, a nie. Strach teraz z domu wyjść, bo jeszcze ta czarownica znowu kogoś porwie- dodała druga.
- Ale co ona chciała zrobić?- zastanawiała się pierwsza.
- Sama pani wie. To dziwaczka, sama mieszka i do tego w tych czarach siedzi. Strach pomyśleć, czego chciała. Teraz tylko uważać trzeba na siebie i na dzieci, póki jej nie zamkną- powiedziała druga. Elizabeth zapłaciła za zakupy i oddaliła się. Zrobiło się jej naprawdę żal tej kobiety. Sama miała mnóstwo wątpliwości w tej sprawie, ale jak taka staruszka miałaby porwać młodego chłopaka? Chociaż inni mają rację, ona zna się przecież na wszystkich tych czarach i temu podobnych, więc może?- Eliza myślała nad tym tak długo, aż w końcu poczuła, że znowu robi się jej niedobrze. Postanowiła więc wrócić do domu. Tam była już jej siostra.
- O, widzę, że zrobiłaś zakupy. Przynajmniej na coś się przydałaś, zostając w domu- powiedziała z uśmiechem Trix, pomagając Elizabeth wszystko rozpakować i pochować. Mimo że siostra nie powiedziała tego złośliwie, Elizę zdenerwowała jej wypowiedź.
- A jakbym nie poszła po te zakupy, bo byłabym tak bardzo chora, okazałabym się bezużytecznym śmieciem, którego najlepiej się jak najszybciej pozbyć, co?- powiedziała ostro.
- Daj spokój, wiesz przecież, że nie to miałam na myśli- odparła Trix.
- A właśnie, że nie wiem! Skąd ja mam wiedzieć, co ty masz na myśli?! Nie jestem jasnowidzem!- siostra Elizy była w szoku, gdyż nigdy nie widziała Elizabeth tak rozzłoszczonej. A przynajmniej nigdy tak tego po sobie nie pokazywała.
- Co cię dziś ugryzło?- zaniepokoiła się Trix.
- Mnie? Nic. Zupełnie nic. Może to z tobą jest coś nie tak- odparła po chwili już zupełnie spokojnym głosem Eliza. Jej siostra zupełnie nie wiedziała, co ma myśleć o tym jej nagłym wybuchu. W ciszy spakowały resztę rzeczy.
- Idę się teraz na trochę położyć. Znów nie najlepiej się czuję- powiedziała Eliza, gdy już skończyły.
- A co ci dokładnie jest? Boli cię coś?- zapytała Trix.
- Niedobrze mi i dwa razy już wymiotowałam- wyznała jak na spowiedzi Elizabeth.
- W takim razie faktycznie, najlepiej zrobisz, jak pójdziesz odpocząć. Zrobię ci herbatę. Chcesz coś jedzenia?
- Nie, dziękuję- odparła młodsza siostra, kierując się w stronę schodów.
- Jeśli będziesz czegoś potrzebowała, daj znać. Jak nic się nie poprawi, trzeba będzie pomyśleć nad wizytą u lekarza- powiedziała Trix przejętym głosem.
- Na pewno nic mi nie jest- odpowiedziała Eliza, kładąc nacisk na słowo "nic". Doskonale wiedziała, że nawet zwyczajna wizyta u lekarza w sprawie przeziębienia jest droga, a one przecież muszą oszczędzać, jak tylko się da. Zmartwiona Elizabeth położyła się na łóżku. Przeleżała tak kilka chwil, aż do pokoju weszła Trix z herbatą.
- Masz ochotę na coś jeszcze?- spytała, stawiając szklankę na stoliku obok łóżka dziewczyny.
- Właściwie to tak. Mamy jeszcze jakieś kiszone ogórki?- zapytała Eliza, siadając na łóżku i biorąc łyk herbaty.



wtorek, 18 lipca 2017

Zakazany Romans XVII "Zaręczyny"

Dziś był ten dzień. Wielki i ważny dzień. Od rana do posiadłości przybywali różni goście. Canagan i Aurelina musieli uszykować się w większości już w nocy, aby móc ich wszystkich witać ze sztucznymi uśmiechami na twarzach. Kiedy tylko wszyscy już przybyli, Alyssa i matka Aureliny zabrały ją, aby uszykować na zaręczyny. Canagan zaś oddalił się z Victorem do swojej komnaty, gdzie czekali już na niego inni służący. On także musiał się odpowiednio prezentować. Poczynienie wszystkich przygotowań zajęło mu dwie godziny. Gdy wychodził z pokoju, wziął też ze sobą pudełeczko, w którym znajdował się pierścionek zaręczynowy.
 
https://goo.gl/images/fNrxv5
Udał się wraz ze swoim sługą Victorem do główne sali balowej, gdzie przebywali już wszyscy zaproszeni goście. Oczywiście Canagan będzie musiał teraz poczekać jeszcze na Aurelinę, której nigdzie nie widział, a w międzyczasie zabawiać gości. Byli wśród nich przedstawiciele samych znanych rodów. Młody wampir właśnie wdał się w do granic możliwości nudną rozmowę o polityce z niejakim Vincentem Kierishem. Chłopak był mniej więcej w jego wieku. Był także typowym nudziarzem i snobem, jak większość obecnych tu osób. W tej samej chwili na sali zapanowało poruszenie. Wszyscy jak na komendę odwrócili głowy w stronę schodów. Na ich szczycie pojawiła się rodzina Cherr. Hrabia Cornelius ubrany był w biały, jedwabny garnitur i czarną koszulę. Wygląd dość nietypowy, ale ten mężczyzna znany jest ze swojej ekscentryczności. Cóż, przynajmniej nie będę musiał narzekać, że mam nudnego teścia. Choć może byłoby lepiej, gdyby on jak wszyscy był nudny i przewidywalny?- pomyślał Canagan. Pani Cherr miała zieloną suknię, prostą, ale uszytą z drogiego materiału. Zresztą, jej strój nie mógł za bardzo rzucać się w oczy, aby nie przyćmić Aureliny i Canagana, do których przecież należała ta uroczystość.

https://goo.gl/images/PTeY6n
Pani Cherr szła z mężem pod rękę po jego prawej stronie. Po lewej szła Aurelina. Ona z kolei ubrana była w błękitn- białą suknię z falbanami.
Canagan przeprosił swojego rozmówcę i podszedł do schodów. Gdy cała trójka była już na dole, wziął Aurelinę za rękę. Była to ich uroczystość, więc oni musieli oficjalnie ją rozpocząć. Chłopak poprowadził dziewczynę na środek sali. Wszyscy zaproszeni goście zgromadzili się wokół nich, ale nie podeszli zbyt blisko. Orkiestra zaczęła grać cichą, wolną melodię, która z czasem zaczęła przybierać na sile. Wampir majestatyczni ukłonił się i pocałował Aurelinę w rękę. Następnie ujął jej lewą dłoń w swoją prawą rękę, drugą zaś objął ją w talii. Wampirzyca położyła zaś swoją wolną dłoń na jego ramieniu. Wszystko to trwało tak naprawdę krótką chwilę. Młodzi zaczęli tańczyć, choć lepszym określeniem byłoby tu "zaczęli pływać po parkiecie", bowiem ich ruchy były tak płynne, jakby urodzili się po to, by tańczyć walca. Przez jakiś czas tańczyli tylko oni, pozostali zaś ich podziwiali. Potem Richter poprosił do tańca Alisję, a hrabia Cornelius Alyssę. W miarę upływu czasu coraz więcej par zaczynało tańczyć.
~~~~~~~~~~~~
Canagan trochę się stresował. W końcu był to jeden z najważniejszych momentów jego życia. Ponadto miał chwilowy kryzys. Jak sobie pomyślał, że będzie musiał odegrać tę szopkę jeszcze raz, w czasie swojego ślubu i wesela, to aż nim trzęsło. A potem jeszcze przez resztę życia będzie musiał być kopią własnego ojca. Jedyne pocieszenie w tym, że jego przyszła żona nie jest aż tak nudna jak wszyscy inni i może nadal będzie mógł potajemnie korzystać z życia. W końcu na oszustwach zna się jak nikt inny. Zaraz, odbiegam za daleko myślami. Na razie muszę się skupić na "tu i teraz"- Canagan przywołał się do porządku w myślach. Obecnie znajdowali się w ogrodzie, specjalnie udekorowanym na tę uroczystość. Ogrodnik przystrzygł idealnie równo trawę, posadził nowe, rzadkie i niezwykle kolorowe oraz pachnące kwiaty, a z krzaków powycinał przeróżne kształty. Na przykład przed wejściem do ogrodu byli wycięci po jednej stronie dziewczyna, po drugiej chłopak. Wejście było szerokie, z tego powodu rzeźby były od siebie oddalone. Mimo to obie stawały na palcach i zdawały się, jakby z całych sił starały się siebie dotknąć. Na środku ogrodu znajdowała się biała, ozdobiona wszelkimi kwiatami altanka. Stali w niej Canagan i Aurelina. Wszyscy przybyli goście zgromadzili się dookoła. Był także malarz, którego zadaniem było namalować i uwiecznić tę scenę dla pokoleń. Chłopak nie chciał już tego bardziej przedłużać. Uklęknął przed wampirzyca, wyjął pudełeczko z pierścionkiem, otworzył je i zapytał:
- Aurelino Mirażo Cherr, czy zechcesz uczynić mi ten zaszczyt i zostaniesz moją żoną?- mówił głosem poważnym i spokojnym, choć w środku ku swojemu zaskoczeniu cały się trząsł. Myślał, że nic nigdy go nie doprowadzi do takiego stanu, gdyż uważał się za wypranego z wszelkich uczuć oprócz tych najgorszych. Już dawno pogodził się z tym, że nie czuje takich uczuć jak inni ludzie.
- Tak- odparła Aurelina łamiącym się głosem. Canagan wiedział, że przeżywa coś podobnego jak on. Ona także w gruncie rzeczy miała to wszystko gdzieś i czuła się tym co najwyżej znudzona, ale i nią zawładnął stres. Wybuchły wiwaty i aplauzy, a wampir wsunął jej na palec pierścionek zaręczynowy.
Potem wszystko potoczyło się nad wyraz szybko. Wszyscy po kolei chcieli osobiście pogratulować młodym narzeczonym i życzyć szczęścia, a także podarować "drobny" upominek. Oczywiście wielkość to sprawa względna. Dla wszystkich tych przedstawicieli bogatych rodów "drobnymi" upominkami były złote zegarki i naszyjniki czy też inne wszelkie pamiątki i drogie wiązanki kwiatów. Zarówna dla Canagana jak i Aureliny wiadome było, że jest to po prostu sposób na zaklepanie sobie miejsca na ich ślubie. Oboje chcieli już, żeby to wszystko jak najszybciej dobiegło końca. To przyjęcie może nie byłoby takie złe, gdyby każde z nich nie musiało jak zawsze grać na nim kogoś, kim nie jest.
~~~~~~~~~~~~
Elizabeth miała zaraz po szkole wrócić do swojego domu, ale zamiast tego co tchu popędziła do mieszkania państwa Criswell. W szkole dowiedziała się o odnalezieniu Antonia. Musiała jak najszybciej się z nim zobaczyć! Musiała! Gdy tylko stanęła przed jego domem, zapukała do drzwi z taką siłą, jakby od tego zależało jej życie. Jak poprzednio, kiedy była tu z Canaganem, otworzył jej Juan.
- Witam, czym mogę służyć?- zapytał oficjalnym tonem
- Jak najszybciej muszę się zobaczyć z Antoniem!- zawołała Eliza.
- Obawiam się, że teraz to niemożliwe- odparł tak samo jak ostatnio służący. I tak samo jak ostatnio, usłyszała głos pani Criswell.
- Kto to, Juanie?- Elizabeth miała wrażenie, że uczestniczy jeszcze raz w scenie sprzed kilku dni, tyle że teraz nie ma z nią Canagana.
- Panna Elizabeth Morvant- odparł sługa. Pani Criswell nagle zmaterializowała się obok niego, tuż przed dziewczyną.
- Jak dobrze, że przyszłaś! Antoniowi na pewno pomoże twoja obecność! Dziś wpadłam na pomysł, żeby cię zaprosić. Doktor Lindick powiedział nawet, że dobrze by było, gdyby teraz odwiedzili go jego przyjaciele, ale nikt obcy. Na pewno obecność bliskich osób mu pomoże. Wcześniej nie miałam czasu o tym pomyśleć, tak bardzo przejęłam i ucieszyłam się z powodu odnalezienia mojego syna! Widzę, że tym razem przyszłaś bez tego młodzieńca. Z jednej strony szkoda, bo im więcej przyjaciół go odwiedzi tym lepiej, z drugiej może to nawet lepiej. Nie znam za bardzo tego chłopaka i nigdy wcześniej go nie widziałam- mówiąc to wszystko pani Criswell wciągnęła Elizę do środka, złapała ją pod rękę i zaczęła prowadzić do pokoju Antonia. Dziewczyna kilka razy próbowała coś powiedzieć, ale kobieta nie dawała jej dojść do słowa.
- Już na samym początku wydał mi się lekko dziwny, może trochę podejrzany? W każdym razie nie spodobało mi się, że tak się koło ciebie kręci. Gdybyście przyszli tu razem, mogłoby to Antonia zasmucić albo zdenerwować, a do tego nie możemy dopuścić- słysząc te słowa Elizabeth zbulwersowała się wewnętrznie. Dlaczego pani Criswell bez żadnych podstaw osądza mojego ukochanego? Ponadto, doskonale rozumiem, co ta kobieta chciała powiedzieć poprzez: "Gdybyście przyszli tu razem mogłoby to Antonia zasmucić albo zdenerwować...". Ona także widzi we mnie przyszłą panią Elizabeth Criswell, co trochę mi przeszkadza. Dlaczego wszyscy mieszają się w moje życie i mówią, jak powinna postępować? Zdaję sobie sprawę, że nie tylko ja tak mam. Na tym świecie albo jest się tym, który rządzi, albo tym, którym rządzą- pomyślała Eliza, ale nie dała po sobie poznać, jak zdenerwowały ją słowa pani Criswell. Zaraz jednak cały gniew z niej wyparował i ustąpił miejsca poczuciu winy. Antonio zaginął i się odnalazł. Zarówno on jak i jego rodzice na pewno wiele przeszli, a ja się złoszczę o takie coś- pomyślała dziewczyna.
- Chyba najlepiej będzie, jeśli zostawię was samych. Wy, młodzi, macie przecież swoje tajemnice. Pójdę za to zrobić herbatę- powiedziała pani Criswell, zostawiając Elizę przed drzwiami do pokoju Antonia. Dziewczyna wzięła głęboki wdech i zapukała. Usłyszała ciche: "Proszę", więc weszła. Pokój wyglądał jak zawsze. Kilka razy już tu była. Pomieszczenie było dla niej urządzone nad wyraz bogato, w końcu państwo Criswell byli najbogatsi w Saden. Choć gdyby Canagan zobaczył to miejsce, uznałby je za nadające się co najwyżej na schronisko dla psów. Ściany były ciemnozielone, na podłodze znajdowała się granatowa wykładzina. Z tego powodu zawsze było tutaj trochę ciemno. W kacie pokoju stało biurko, było też mnóstwo regałów z książkami. W drugim zaś było duże łóżko, w którym leżała drobna postać. Elizabeth od razu podeszła do Antonia. Miała wrażenie, że przez tan czas skurczył się co najmniej dwa razy.
- To ty, Elizo? Jak dobrze, że przyszłaś. Chciałem już prosić moich rodziców, aby cię tu sprowadzili- powiedział Antonio, gdy tylko zauważył dziewczynę.
- Tak, to ja. Jak się czujesz?- zapytała Elizabeth, siadając na krzesełku, które stało obok łóżka.
- Już lepiej, ale nie czas teraz na rozmawianie o mnie- powiedział chłopak, poprawiając się na poduszkach. Dziewczyna od razu wstała, aby pomóc, ale Antonio podziękował za to.
- Poradzę sobie- powiedział.
- Co chcesz powiedzieć przez: "Nie czas teraz na rozmawianie o mnie"? A o czym mamy rozmawiać. Na pewno dobrze się czujesz? Co się stało? Powiedz, jeśli to nie za wiele dla ciebie Mogę ci jakoś pomóc?
- Ty teraz potrzebujesz pomocy o wiele bardziej niż ja.
- Przepraszam, ale nie za bardzo rozumiem, o co ci chodzi?
- Gdzie ON teraz jest?- zapytał niezwykle zimnym i poważnym głosem Antonio.
- Kto?- Eliza naprawdę nie miała pojęcia, o kogo mu chodzi.
- Ten wampir- odparł chłopak. Elizabeth od razu przypomniała sobie wszystko to, o czym chwilowo zapomniała. No tak, Antonio nas wtedy nakrył. To Antonio pierwszy dowiedział się, że Canagan jest wampirem. Nie polubili się za bardzo, niestety- myślała Eliza.
- Musiał, niestety, wyjechać- odparła cicho dziewczyna. Nie za bardzo wiedziała, czemu Antonio zainteresował się jej ukochanym.
- Chwała Bogu!- zawołał chłopak.
- A czemu właściwie pytasz?
- Czemu?! Czemu pytasz?!- Antonio mocno się zezłościł. Elizabeth spojrzała na niego przestraszona.
- Wybacz- powiedział po chwili- Nieco się uniosłem.
- Widzisz, sprawa wygląda tak, że nawet nie zdajesz sobie sprawy, jakie grozi ci niebezpieczeństwo. Mam nadzieję, że ten potwór cię nie skrzywdził i nie skrzywdzi. I że nigdy tu nie wróci.
- O czym ty mówisz?- dziewczyna była naprawdę zaniepokojona.
- O tym, że to on mnie tak załatwił!- chłopak wreszcie wyłożył kawę na ławę.
- Kłamiesz!- krzyknęła od razu dziewczyna, zrywając się z miejsca. Stała teraz obok łóżka, jej sylwetka była lekko pochylona do przodu. Oddech od razu jej przyspieszył, tak samo jak Antoniowi.
- Nie kłamię! Masz dowody! Sama widzisz, jak wyglądam!- zawołał chłopak.
- Nie wiem, dlaczego tak kłamiesz! Czy ty na pewno dobrze się czujesz? Canagan może i jest wampirem, ale jest inny! Kocha mnie i nigdy by czegoś takiego nie zrobił! Nie wiem, kto cię tak załatwił, ale na pewno nie on!
- Czuję się doskonale! I chyba sam lepiej wiem, kto to zrobił, prawda?! Mówię ci, że ten twój Canagan to samo zło, zagrożenie dla nas wszystkich i w szczególności dla ciebie!
- Posłuchaj, przyszłam tutaj, aby sprawdzić, jak się czujesz i dowiedzieć się, czy nie potrzebujesz pomocy. Nie zamierzam jednak słuchać, jak oczerniasz mężczyznę mojego życia- powiedziała chłodnym, spokojnym i poważnym głosem Eliza.
- Co...?- Antonio na chwilę się zaciął.
- Coś ty powiedziała? Mężczyznę twojego życia?
- Tak, dokładnie. Kocham go, a on mnie. Jesteśmy sobie przeznaczeni i tyle. A teraz żegnaj, nie zamierzam z tobą rozmawiać, dopóki nie przestaniesz wygadywać tych bredni- powiedziała Elizabeth, po czym wyszła z pokoju. Antonio jeszcze krzyczał za nią, ale ona nie reagowała. Na dole wpadła jeszcze na panią Criswell.
- O, Eliza, co ty tu robisz? Herbata już prawie gotowa, zaraz każe wam ją zanieść- powiedziała.
- Bardzo mi przykro, ale obawiam się, że będę musiała odmówić. Niestety ja już idę.
- Dlaczego? Coś się stało? Czy Antonio ci coś powiedział?
- Nie, tylko... można powiedzieć, że nie mogę zaakceptować pewnych bredni, które wygaduje- powiedziała dziewczyna. Na to kobieta westchnęła ciężko.
 - Myślałam, że to mu przejdzie. Albo że może ty mu to jakoś wybijesz z głowy- powiedziała głosem pełnym smutku.
- Co takiego? O co chodzi?
- Widzisz, nie jestem pewna czy tylko odnalazła, czy też może porwała go ta stara wariatka mieszkająca w lesie. Swoją drogą szkoda, że ktoś wcześniej nie sprawdził, czy Antonia tam nie ma. W każdym razie, jaki by miała ku temu powód? Ale, ale, za bardzo odbiegam od tematu. Ona praktycznie od razu zaczęła gadać coś o wampirach. Zignorowałam ją, bo to w końcu zwariowana staruszka, ale naprawdę przejęłam się, kiedy potem i mój syn zaczął o tym mówić. Ta kobieta zaraziła go chyba swoją niepoczytalnością, choć chyba to nie jest możliwe, prawda? Ja się tam nie znam na takich chorobach... Przez chwilę nawet pomyślałam, że skoro oboje mówią o wampirach, to może coś w tym jest. Ale sama powiedz, skąd i po co miałyby się tutaj wziąć te krwiopijcze stworzenia? I jak, dlaczego miałabym uwierzyć kobiecie uznawanej przez wszystkich za niepoczytalną? Mam tylko nadzieję, że nie rzuciła jakiegoś uroku na Antonia. Naprawdę sądziłam, że twoje odwiedziny jakoś mu pomogą, bo przez te dwa dni gadał cały czas na zmianę o wampirach i o tobie. Powiedział nawet do mnie i swojego ojca, że wszyscy jesteśmy w niebezpieczeństwie, a w szczególności ty. Wyobrażasz to sobie? Mój syn zwariował!- pani Criswell nie wytrzymała i rozpłakała się. Elizabeth, mimo że nadal kipiała w niej złość, natychmiast zaczęła ją pocieszać. W głębi duszy była zaś rozdarta na kilka części. Z jednej strony wszystko to zasiało w niej wątpliwości względem Canagana, które jednak z całych sił starała się przegnać. Ponadto było jej żal pani Criswell, a także w dalszym ciągu Antonia. Oprócz tego tęskniła za swoim ukochanym. Cieszyła się też, że prawda o nim nie wyszła na jaw, choć żałowała tej biednej staruszki. Dlaczego oni oboje oskarżają o tak straszny czyn mojego Canagana?- myślała zrozpaczona. I wtedy w jej głowie zaświtała inna myśl: A może był to jakiś inny wampir?- nie miała jednak czasu się nad tym zastanawiać. Pocieszyła matkę Antonia i pomogła się jej doprowadzić do porządku. Z chęcią by jeszcze została, aby w razie czego ją wspierać, ale nadal kipiała w niej złość po kłótni z chłopakiem. Ponadto bała się, że jeśli Trix wróciła już do domu, martwi się o nią. Pożegnała się więc z panią Criswell i ruszyła do domu. Szła szybkim tempem, dając w ten sposób upust swojej złości. Cała złość zaczęła w niej na nowo wzbierać. Dlaczego, dlaczego osądzają o to niewinnego Canagana?! Mają jakieś dowody?! Czemu są dla niego tacy niesprawiedliwi! Wszędzie się słyszy o równouprawnieniu ras i o tym, żeby nie generalizować, a jak wygląda rzeczywistość? Właśnie tak! Jak wampir, to od razu morderca, na którego trzeba nasłać łowcę! A właśnie, ciekawe kto stoi za wezwaniem tego mężczyzny? Tamta szalona kobieta, która pomogła Antoniowi? Antonio?- po raz pierwszy Elizabeth tak się zezłościła i zupełnie przestała racjonalnie myśleć. Rozbolał ją brzuch, więc uznała, że to z powodu stresu. Jednak w miarę jak zbliżała się do domu, czuła się coraz gorzej. Ostatecznie, kiedy tylko dotarła do mieszkania, od razu pognała do łazienki, gdzie zwymiotowała.




poniedziałek, 17 lipca 2017

Zakazany Romans XVI "Odnalezienie"

Canagan jak najszybciej przebrał się, obmył i uszykował, a następnie wyszedł i skierował się w stronę salonu, w którym wszyscy mieli na niego czekać. Poprzez "wszystkich" należy rozumieć Alyssę, Richtera oraz przyszłą pannę młodą z rodzicami. Wampir, mimo wrodzonej charyzmy i pewności siebie, trochę się przejmował, ale nie za bardzo. W końcu przez całe swoje życie przeżył już mnóstwo podobnych momentów, gdzie musiał grać idealnego dziedzica rodu Phantomhive, zawsze posłusznego ojcu. Stanął przed drzwiami, głęboko odetchnął i wszedł. Pomieszczenie było jednym z wielu salonów w posiadłości. Ten akurat pokój należał do jednego z tych najlepiej urządzonych, w których goszczono jedynie najbardziej wyjątkowych gości. Salon był średniej wielkości. Ściany były wysokie, ozdobione kosztownymi obrazami znanych artystów. Na ścianie naprzeciw drzwi wisiał zaś portret założyciela rodu, niejakiego hrabiego Vagnoga Canagana Phantmohive. Zgadnijcie teraz, po kim wampir otrzymał imię? Jakby tego było mało, jego pełna wersja była według niego jakąś kpiną. Canagan Vagnog Phantomhive. Chłopak może podziękować za to swojej ciotce, Alyssie. Rodzice podobno planowali nazwać go Canagan, właśnie po Vagnogu. Nie mieli zaś pomysłu, jak dać mu na drugie imię. Wtedy też pojawiła się jego lekko walnięta ciotka ze swoim pomysłem, przekonała siostrę, ta zaś Richtera. I tak ojciec nadał mu właśnie takie imię, mimo że nie musiał tego robić, bo przecież matka Canagana zmarła. Chociaż Alyssa w innym przypadku nie dałaby Richterowi spokojnie żyć. Pod portretem był kominek z białego marmuru ze zdobieniami z kości słoniowej, w którym palił się ogień. Ściany pokoju miały ciemnoczerwony kolor, przez co mimo obecności dużych okien i kominka zawsze panował lekki mrok. Jednak był to dodatkowy atut tego pomieszczenia, gdyż mimo że słońce nie szkodzi wampirom, wolą one mrok od światła. Podłogę pokrywała ciemnobrązowa wykładzina sprowadzona specjalnie z Tejksis na północy Anterlendu. Było to miejsce specjalizujące się w tego typu wyrobach. Wyjątkowości nadawał tej wykładzinie fakt, że gdzieniegdzie wszyte zostały małe, ledwo zauważalne kawałki brylantów, dzięki czemu co jakiś czas uwagę gości przykuwało błyszczące na podłodze "coś". Pod ścianami poustawiane były różne szafki ze specjalnie uszykowanymi trunkami. Z każdym razem kiedy miano tu kogoś ugościć, wybierane były najlepsze wina i inne napoje tego typu i ustawiane właśnie w tym pokoju, aby goście mogli z nich skorzystać gdy tylko będą mieli ochotę. Oprócz tego było tu kilka specjalnie rzeźbionych na zamówienie szaf (zresztą szafki na trunki także zostały zrobione na specjalną prośbę) ze złotymi zdobieniami i przeszklonymi drzwiczkami, aby można było podziwiać zgromadzone w nich kolekcje broni palnej, białej i lalek. Te ostatnie zajmowały najwięcej miejsca i były ustawione w najbardziej widocznym miejscu. To prywatna kolekcja Alyssy. Każda z lalek miała swoje imię, historię i, według ciotki Canagana, nawet charakter. To był dla chłopaka ostateczny dowód na to, że Alyssa jest nawiedzona. W centralnej części salonu znajdował się podłużny stół 6- osobowy. Miał po jednym miejscu u szczytu i po dwa po bokach. Przykryty był śnieżnobiałym obrusem, na brzegach którego cienką złotą nitką wyhaftowane były obrazki przedstawiające historię narodzin wampirów. Według nauki rasa ta powstała jak wszystkie inne, czyli w wyniku ewolucji. Jednak wampiry, jak zresztą wszystkie inne istoty, wymyśliły sobie własną historię narodzin ich rasy, z której są bardzo dumne i o której lubią wspominać. Często jest ona motywem ozdobnym na różne sposoby, tak jak w tym przypadku. Aby dowieść, że nie tylko nocni krwiopijcy wymyślili sobie swoją "bajkę" i stworzyli własną religię, można podać jako przykład ludzi. Oni wierzą, że zostali stworzeni jednego dnia przez swojego Boga, dla którego byli jednocześnie dziećmi i największym dziełem. W co zaś wierzą wampiry? Na początku powstały tylko dwie rasy, Vampireos, co w starożytnym języku wampirów znaczy ni mniej ni więcej tylko "Panowie" i Luteos, co znaczy "Poddani". Nazywany też był tak główny posiłek w ciągu dnia. Nie trzeba chyba tłumaczyć, że jedni z nich, ci silniejsi, zwani Vampireos byli przodkami wampirów, zaś ci drudzy zwykłych ludzi. Jedna rasa była lepsza od drugiej już od samego początku, co wampiry lubią podkreślać. Jednak jako że zarówno ludzie jak i słudzy nocy powstali jednocześnie, już na samym początku zostali nierozerwalnie połączeni. Vampireos czerpali swą siłę z krwi zwierząt, zaś największą dawała im ta ludzka. Z kolei ludzie stali się jedyną rasą, której dana została możliwość stania się wampirem. Potem zaś na ziemi zaczęły się też pojawiać inne rasy. Tak w skrócie można opisać tę historię. Wracając do wystroju salonu, a raczej tego, kto gdzie siedział i dlaczego. Po prawej stronie od drzwi u szczytu stołu, na najważniejszym miejscu, siedział ojciec Canagana. Naprzeciwko niego, na drugim końcu, był jakiś mężczyzna, zapewne ojciec przyszłej panny młodej, głowa rodu Cherr. Po obu jego stronach siedziały kobiety. U tej po prawej wampir zauważył obrączkę na palcu, więc była to zapewne żona hrabiego Cherr i matka jego narzeczonej. Alyssa zaś siedziała obok tej kobiety, po lewej stronie Richtera. W ten sposób zostało tylko jedno wolne miejsce, po prawej stronie ojca Canagana, prawie najdalej od drzwi, tuż obok jego narzeczonej. Chłopak spodziewał się podobnego ustawienia. Kiedy wszedł, od razu spoczęły na nim spojrzenia wszystkich obecnych wampirów. Po chwili Richter wstał, a za jego przykładem poszli wszyscy zgromadzeni. Canagan podszedł najpierw do swojego ojcu, z którym się przywitał. Nadal nie wyglądał najlepiej po ostatniej przygodzie. Potem ucałował dłoń ciotki, następnie obszedł stół. Stanął naprzeciwko hrabiego Cherr.
- Hrabio Cherr, nazywam się Canagan Vagnog Phantomhive i niezmiernie miło mi pana poznać. Nawet nie zdaje pan sobie sprawy, jak bardzo się cieszę z tego, że już niedługo nasze rody się połączą- powiedział Canagan, kłaniając się.
- Hrabia Cornelius Vold Cherr, a to moja żona Alisja Erica Cherr i córka, Aurelina Miraża Cherr. Mi także miło cię poznać, młodzieńcze. Ja również niezmiernie cieszę się, że to właśnie ty zostaniesz mężem mojej córki. Od dawna wiedziałem, że zasługujesz na Aurelinę i że spokojnie mogę powierzyć tobie razem z nią cały swój majątek. Jak widać, ty już jesteś idealnym hrabią- powiedział niezwykle zadowolony Cornelius. Znany był z tego, że zawsze mówi całą prawdę lub w większości. To akurat była prawda w 100%. Spodobało mu się to, jak zostali ugoszczeni oraz że znalazł idealną partię dla swojej córki, będącej już w odpowiednim do małżeństwa wieku. Canagan w tym czasie ucałował w dłoń swoją przyszłą teściową. Następnie przeszedł kilka kroków, aby stanąć twarzą w twarz ze swoją przyszłą małżonką. Ją również pocałował w rękę.
- Nazywam się Canagan Vagnog Phantomhive. Niezmiernie miło mi cię poznać, Aurelino Mirażo Cherr- powiedział chłopak. Widać było, że cała ta sytuacja trochę dziewczynę onieśmieliła. Jeśli idzie o jej wygląd, była ona piękna, ale nie tak jak Elizabeth i stanowiła jej dokładne przeciwieństwo. Jasne, kręcone blond włosy sięgały do połowy pleców. Do tego miała niespotykanie bladą cerę, nawet jak na wampirzycę. Błękitne oczy, zgrabny nosek i kilka ledwo widocznych piegów na nim oraz na policzkach. Tak właśnie wyglądała przyszła żona Canagana.
- Mnie ciebie również- odpowiedziała. Następnie wszyscy usiedli. Rozpoczęła się długo, rodzinna kolacja. W jej czasie omówione zostały chyba wszystkie tematy. Zaczęto od zaręczyn i ślubu, a także wstępnego planowania przyszłego życia Canagana i Aureliny. Potem zaś przyszedł czas na wspominanie starych czasów, co zresztą ma miejsce chyba zawsze, kiedy rodziny pana i panny młodej się poznają. Potem Alyssa zaproponowała, aby jej siostrzeniec zabrał Aurelinę na spacer po ogrodzie i tak też się stało. Wampir chciał przede wszystkim dowiedzieć się, jaka jest ta dziewczyna, z którą ma spędzić resztę życia. Jak na razie zdążył zauważyć, że wykazuje się przykładnym posłuszeństwem i idealnymi manierami.
- Zaprowadzę cię w bardzo ładne miejsce, moja droga- powiedział Canagan, biorąc dziewczynę za rękę, co ją zaskoczyło.
- D-dobrze- wyjąkała i posłusznie się za nim udała. Gdy weszli do ogrodu, chłopak od razy zaprowadził Aurelinę do długiej alejki, po bokach której rosły wysokie drzewa. Ich gałęzie splatały się ponad ścieżką, przez co prawie w ogóle nie było widać nieba. Mimo to wyglądało tutaj pięknie.
- Pięknie- powiedziała dziewczyna.
- Słyszałam, że dużo podróżujesz- zaczęła po chwili. Po jej początkowej nieśmiałości nie było śladu. Czyżbym źle ją ocenił?- pomyślał Canagan.
- Tak, to prawda.
- To cudownie, na pewno widziałeś wiele wspaniałych miejsc. I poznałeś ciekawe osoby z różnych ras. To wszystko prawda co o nich mówią? Ja przez całe swoje życie zadawałam się jedynie z wampirzą arystokracją.
- W większości to prawda- odparł wampir. Coraz bardziej lubił tą dziewczynę.
- A ludzie? Ich też spotykałeś?- zaciekawiła się.
- O tak, ich niestety też.
Nawet nie wiesz jak wielu, zwłaszcza pięknych kobiet- pomyślał Canagan.
- Czemu "niestety"?
- Bo to dokładnie takie nic nieznaczące, marne robaki, jak się mówi. Aż trudno uwierzyć, że jesteśmy z nimi tak bardzo połączeni.
- Właśnie, mimo wszystko zawsze zastanawiało mnie, czemu tak właściwie to właśnie ich krew możemy pić i tylko ludzi możemy zmienić w wampiry.
- Czyli nie wierzysz w tę historię narodzin naszej rasy? Przecież ona to wszystko wyjaśnia- powiedział chłopak.
- Wierzę, że każda z ras wymyśliła sobie własną ładną i "wyjątkową" historyjkę powstania i my, wampiry, pod tym względem nie różnimy się akurat od innych- odparła Aurelina. Canagan musiał przyznać, że dziewczyna mądrze to powiedziała. Już nawiązał z nią nić porozumienia, a teraz okazało się, że przynajmniej jeden pogląd na świat mają wspólny.
- Które miejsce w czasie twoich podróży spodobało ci się najbardziej?- zaciekawiła się wampirzyca.
- Każde. Jedne były ładne, inne ciekawe, jeszcze inne łączyły obie te cechy. Trudno jednoznacznie określić, które najbardziej polubiłem- odparł wampir.
- Chciałabym zobaczyć choć jedno z tych miejsc, w których byłeś.
- Może nawet twoje marzenie się spełni. Kiedy już się zaręczymy, ale zanim weźmiemy ślub, możemy udać się razem w kilka miejsc- powiedział Canagan. Mimo że znał tą wampirzycę stosunkowo krótko, zdążył ją już trochę polubić.
- Bardzo bym chciała zobaczyć coś więcej niż tylko kolejną balową salę u jakiejś bogatej rodzinki wampirów- podekscytowała się dziewczyna. Zaraz jednak zdała sobie sprawę z tego, jak mogło to zabrzmieć, więc dodała:
- Tylko nie bierz tego za bardzo do siebie!
- Spokojnie, przynajmniej jesteś szczera i prawdziwa, nie to co wszyscy. Dobrze się z tobą rozmawia- odparł Canagan, uśmiechając się lekko.
- Tak? To... miło- powiedziała Aurelina i założyła kosmyk jasnych włosów za ucho. Spaderowali jeszcze dwie godziny, gdyż oboje zdawali sobie sprawę, że nie mają powodów by się spieszyć i szybko wracać. Przez cały ten czas gawędzili ze sobą. Zdążyli się już trochę poznać. Aurelina okazała się być zupełnie inną dziewczyną, niż Canagan na początku sądził. W gruncie rzeczy była podobna do niego. W towarzystwie grała idealną córkę głowy rodu Cherr, choć tak naprawdę nie była z natury osobą posłuszną, cichą i nieśmiałą. W rzeczywistości jak Canagan miała swoje zdanie na każdy temat, którym po prostu się nie dzieliła i gdyby była chłopakiem, na pewno z łatwością poradziłaby sobie w tym zakłamanym świecie wampirzej arystokracji. Po raz pierwszy wampir mógł być sobą trochę bardziej niż zwykle. Aurelina dowiedziała się o chłopaku, że ten udaje się w swoje podróże, aby się dobrze bawić, a nie uczyć, jak sądzi ojciec. Choć oczywiście Canagan nie powiedział jej, na czym dokładnie ta dobra zabawa polega. Dziewczyna zaś wyznała, że kiedyś gdy tylko mogła, wymykała się ze swojej posiadłości i bawiła z dziećmi z pobliskiej wioski. Jednak po czasie rodzice kategorycznie jej tego zabronili i zaczęli jej pilnować. Wtedy też zmieniła taktykę i codzienną nudę zabijała robiąc od czasu do czasu drobne psikusy ich gościom. Oczywiście tak, żeby nie mogli jej z tym powiązać.
- Pewnego na przykład dnia udało mi się podmienić wino na sok z czerwonej porzeczki. Może to niewiele, ale wyobraź sobie, jaka groza ogarnęła moich rodziców- oboje z Canaganem zaśmiali się.
- Już widzę te ich miny w stylu: "O nie, na zawsze skompromitowani"!- powiedział chłopak.
- Dokładnie tak to wyglądało- odparła Aurelina.
- Najgorsze jest chyba to, że my też będziemy musieli przynajmniej takich udawać- powiedział Canagan, gdy już przestali się śmiać.
- Chciałabym nie musieć przyznawać ci racji, ale to prawda- odparła dziewczyna. Potem zdecydowali się wrócić do posiadłości. Pożegnali się, dziewczyna wraz z rodzicami udała się do części domu, w której mieli swoje pokoje. Chłopak także chciał już odejść, ale ojciec zaprosił go na rozmowę do swojej prywatnej komnaty.
- Jak tam minęła podróż?- zapytał, gdy już znaleźli się w pokoju. Chłopak był nieco zdziwiony, że Richter nie pyta go od razu  o Aurelinę. Czasem jego ojciec był w porządku.
- Dobrze, jak zwykle- odparł.
- A co sądzisz o swojej przyszłej narzeczonej?
- Chyba nie będzie tak źle- powiedział chłopak, na co Richter zaśmiał się.
- Nie dość, że jesteś piekielnie inteligentny, dobrze wychowany to jeszcze masz poczucie humoru. Lepszego syna mieć nie mogłem!
- Dziękuję. Takie słowa wiele dla mnie znaczą, ojcze- Canagan podziękował za pochwałę.
- Tylko nie złość się, że wszystko załatwiliśmy tak szybko w dodatku za twoimi plecami. Pospieszyłem się, bo gdy zostałem ranny podczas tego napadu, naprawdę się wystraszyłem i postanowiłem załatwić to szybciej. Żebyś, gdybym z tego nie wyszedł, miał już wybraną przyszłą żonę. Choć po objęciu swojej funkcji po mnie sam byś pewnie doskonale sobie poradził z poszukaniem sobie idealnej partnerki.
- Rozumiem twoje obawy i nie jestem zły, ojcze. Jakże bym mógł? Przecież twoje działanie ma jedynie służyć mojemu dobru, a w konsekwencji dobru naszego rodu. Pamiętam, co mi kiedyś powiedziałeś: "Twoje dobro to dobro rodu Phantomhive. Zaś dobro rodu Phantomhive to twoje dobro", czyż nie?- Canagan powiedział to wszystko obojętnym tonem.
- Oczywiście. To na razie tyle, możesz już iść wypocząć.
- Dobrze ojcze, życzę ci dobrej nocy.
- Ja tobie także, Canaganie Vagnogu Phantomhive- odparł Richter, kiedy chłopak już wychodził. I całe szczęście, bo dzięki temu ojciec nie widział jak chłopak skrzywił się na dźwięk swojego pełnego imienia. Wampir wracał korytarzem do swojej komnaty, kiedy usłyszał za sobą.
- Canaganku, zaczekaj!- chłopak zanim zdążył pomyśleć, zatrzymał się, przez co Alyssa go dogoniła.
- Musisz mi koniecznie opowiedzieć, co sądzisz o Aurelinie, co robiliście w ogrodzie, o czym rozmawialiście. Oczywiście ze szczegółami, chyba że będą one dla was zbyt intymne- ciotka zaśmiała się. Canagan, gdyby mógł, jęknąłby w tym momencie albo chociaż westchnął z irytacją. Ostatnie, na co miał teraz ochotę, to niekończące się przesłuchanie przez Alyssę. Musiał szybko coś wymyślić.
- Ciociu, bardzo bym chciał ci o wszystkim opowiedzieć, ale nie mam czasu. Chcę zrobić na Aurelinie jak najlepsze wrażenie i sprawić jej jakiś prezent ode mnie. A na to potrzebuję czasu.
- Może w takim razie ci doradzę? W końcu jako kobieta lepiej wiem, co chciałaby dostać młoda dziewczyna, prawda?- Alyssa od razu zaoferowała swoją pomoc. Tego Canagan nie przewidział.
- Tak, ale ja właściwie mam już coś wybrane, musze to tylko... uszykować- powiedział chłopak, aby móc czym prędzej się zmyć.
- Ale co to? Mogę zobaczyć?
- Wybacz, ciociu, ale spieszę się. Nie mogę ci teraz nic powiedzieć ani pokazać, naprawdę.
- No trudno. W takim razie Dobranoc- powiedziała smutno Alyssa i oddaliła się.
- Dobranoc- odparł Canagan i udał się do swojej komnaty. Wampiry bowiem, mimo że rzadko sypiają, bo nie musza, i tak, kiedy udają się nocą do swojej komnaty, często żegnają się w ten sposób.
~~~~~~~~~~~
Stan chłopaka był już o niebo lepszy. Nic nie zagrażało jego życiu, ale nadal był słaby. Mimo to Violet postanowiła zostawić go samemu na jakiś czas w domu i udać się prosto do jego rodziców. Właściwie to w pierwszej kolejności powinna iść na policję, ale czuła, że tak właśnie należy postąpić. Jak najszybciej poinformować zamartwiających się rodziców. Gdy tylko dotarła do miasta, od razu udała się do najbogatszej dzielnicy, gdzie mieszkali państwo Criswell. Violet nigdy nie była w tej części miasta, ale domyśliła się, który to dom. Był zdecydowanie najładniejszy ze wszystkich, w dodatku przed nim kłębiło się mnóstwo ludzi. Kobieta pomyślała, że mogą to być znajomi rodziny, którzy pomagają w poszukiwaniach chłopaka. Gdy stanęła przed furtką i weszła, wszyscy zamilkli. Violet przystanęła, nie bardzo wiedząc, jak powinna się teraz zachować. Wtedy zobaczyła stojącą i płaczącą kobietę, którą pocieszało kilka osób. Ona, gdy tylko zauważyła gościa, przestała na chwilę płakać i spojrzała na Violet. Nie znam jej. Co to za kobieta? Czy to nie ta stara dziwaczka mieszkająca w lesie? Po co ona tu przyszła?- myślała pani Criswell. Jej widok dodał Violet odwagi. Ruszyła ścieżką prosto do tej kobiety.
- To pani, pani Criswell?- zapytała. Kobieta powoli pokiwała głową.
- Chciałam pani powiedzieć, że wiem, gdzie przebywa pański syn- powiedziała staruszka. Pani Criswell oniemiała. Na jej twarzy zastygł wyraz zaskoczenia, niedowierzania i oczekiwania.
- Kilka dni temu znalazłam go w opłakany stanie w lesie i zaopiekowałam nim. Zawiadomiłabym o tym wcześniej, ale było z nim tak źle, że nie mogłam zostawić go choćby na chwilę.
- Ale już jest lepiej, prawda?! Gdzie on jest?! Muszę do niego iść! On musi wrócić do domu! Musze zawiadomić męża, oni go nadal szukają w lesie!- wiadomość zaserwowana pani Criswell przez Violet spowodowała, że ta nie wytrzymała i wybuchła.
- Jest u mnie w domu. Możemy się tam teraz udać- odparła staruszka.
- Idź, Anno. Ja w tym czasie powiadomię wszystkich, że Antonio się odnalazł- powiedziała kobieta, która wcześniej pocieszała panią Criswell.
- Chodźmy więc- powiedziała Anna. Razem z nią i Violet poszło jeszcze kilka osób.
 
P.S. Przepraszam, że rozdział dopiero teraz.


środa, 12 lipca 2017

Nawiązana współpraca z Katalogiem Euforia!

Z radością informuję o współpracy z pierwszym  spisem wszelkiego rodzaju blogów, Katalogiem Euforia! Mam nadzieję, że będzie ona udana i owocna dla obu stron!
http://katalog-euforia.blogspot.com/
P.S. Postaram się jak najszybciej wrzucić kolejny rozdział, jak tylko ogarnę się po powrocie z wakacji, czyli za 2-3 dni :D