środa, 27 czerwca 2018

1000 wyświetleń!

Nawet nie wiem, co powiedzieć. Bardzo Wam dziękuje za ten 1000 wyświetleń! Kiedy dziś weszłam na bloga i zobaczyłam tę magiczną liczbę, mocno się ucieszyłam. Śledząc ilość wyświetleń nietrudno było się domyślić, że niedługo nastąpi ten moment, jednak dla mnie i tak jest on sporą niespodzianką. Jest to przede wszystkim zasługa czytelników, dlatego bardzo Wam dziękuję!
~Ritsu

niedziela, 24 czerwca 2018

Cmentarz Upadłych V "Pani Orches"

Annie mówiła, że rodzice zabrali mnie tam, bo uważają mnie za wariatkę. Ja jej niby nie wierzyłam, ale sama nie wiedziałam, co o tym myśleć. Jak na razie jednak siedziałam grzecznie obok moich rodziców, bujając w ramionach znudzoną Annie. Co jakiś czas skupiałam wzrok na kolorowych ścianach i widniejących na niej obrazkach księżniczek, rycerzy i wróżek. Wszyscy się nienaturalnie szeroko uśmiechali. W tak zwanej "poczekalni" panowała całkowita cisza, nie licząc hałasu wytwarzanego przez stukającą na klawiaturze recepcjonistkę. Od czasu tamtej sytuacji z moim wychodzeniem przez okno albo próbowali mnie zmusić, żebym im powiedziała, co chciałam zrobić, albo milczeli. I przybierali wtedy takie miny, jakbym była jakimś niezwykle ciekawym zjawiskiem, które oni za wszelką cenę chcieliby rozgryźć. Czasem jeszcze słyszałam, jak rozmawiają między sobą i coraz częściej krzyczą na siebie. Czułam, że to wszystko moja wina, ale Annie mówiła, że to oni nie potrafią po prostu mnie zaakceptować. Poza tym nadal nie mogłam im powiedzieć, co i czemu wtedy chciałam zrobić. Skoro mieli problem ze mną, to tym bardziej nie zrozumieliby Annie. Teraz już sama rozumiałam, czemu moja lalka nie chciała, abym o niej komukolwiek mówiła. Nagle otworzyły się drzwi i z gabinetu wyszła jakaś elegancko ubrana kobieta, a za nią dreptał chłopiec mniej więcej w moim wieku, który rozglądał się wokoło przestraszonymi oczami.
-Proszę się umówić na następną wizytę w recepcji-powiedziała kobieta, która stanęła za nimi w drzwiach. Miała długie blond włosy związane w kitkę, różową koszulkę z krótkim rękawem i kolorowym napisem "Rainbow" oraz zielone leginsy. Do tego szeroko się uśmiechała.-Teraz zapraszam państwa-zwróciła się po chwili do moich rodziców. Ci zaś wstali i kazali mi ze sobą iść. Weszliśmy do gabinetu, po czym kobieta zamknęła drzwi i usiadła przy swoim biurku. Mama i tata zasiedli na krzesłach po jego drugiej stronie.
-Ty możesz usiąść tutaj-powiedziała kobieta, wskazując mi niski, zielony stolik, przy którym stały dwa niebieskie krzesła. Na nim zaś znajdowały się jakieś klocki i kolorowanki. Posłusznie usiadłam tam, gdzie mi kazała, cały czas trzymając na rękach Annie. Dziś rano obiecała mi, że jeśli będę miała problemy to mi pomoże, więc tym bardziej nie chciałam się z nią rozstawać. Rodzice zaczęli rozmawiać z tą panią. Po chwili przeniosłam jednak całą swoją uwagę na kolorowanki przede mną. Spojrzałam na Annie, którą zdecydowałam się posadzić na krzesełku obok. Potem wzięłam się za kolorowanie. Po jakichś dwudziestu minutach odezwała się ta pani.
-Alice, pozwolisz, że się dołączę?-spytała. Podniosłem na nią wzrok. Po chwili zaś spostrzegłam, że rodzice wychodzą z pomieszczenia.
-Jasne-odparłam. Kobieta wzięła więc kartkę i zaczęła malować razem ze mną.
-Wiesz, kim jestem?-spytała po chwili.
-Jest pani psychologiem dziecięcym i nazywa się pani Orches-odparłam.
-Dokładnie, ale skąd to wiesz?-zapytała kobieta.
-Rodzice powiedzieli mi, że idziemy do psychologa. A pani nazwisko przeczytałam z kartki-powiedziałam zgodnie z prawdą, wskazując stojącą na biurku kartę z napisem "dr. Orches".
-Ach tak?-spytała kobieta, a w jej głosie słychać było podziw.
-Tak, przecież mam już osiem lat, więc umiem czytać-odparłam.
-W takim razie jesteś już naprawdę dużą i zdolną dziewczynką. Powiedz mi więc, czemu ktoś tak mądry jak ty rysuje takie dziwne obrazki i siada na parapecie okna?-zapytała pani Orches.
-To nie ja to narysowałam. To Annie-wyjaśniłam krótko, pewna, że i tak kobieta mi nie uwierzy.
-A dlaczego Annie to narysowała?-zapytała psycholog, nie przestając kolorować.
-Nie wiem-wzruszyłam ramionami.-Ona nawet twierdzi, że to ja to zrobiłam-dodałam. Nie byłam pewna, czy mogłam to powiedzieć, ale postanowiłam to zrobić.
-A więc nie wiesz tak naprawdę, kto to narysował-odezwała się po dłuższej chwili pani psycholog.
-Wiem...-zaczęłam, ale nie mogłam dokończyć. Poczułam, że z jakiegoś powodu nie mogę mówić. Przez chwilę miałam nawet wrażenie, jakbym nie potrafiła nawet oddychać.
-Nic ci nie jest?-spytała pani Orches, która od razu zauważyła, że coś się ze mną dziwnego dzieje. Nie odpowiedziałam, bo nie mogłam. Taki stan trwał jednak jakieś kilka sekund. Po upływie tego czasu wszystko wróciło do normy. No, prawie wszystko. To, co mówiłam, nie było bowiem tym, co chciałam tak naprawdę powiedzieć. Niedawno zdarzyło mi się już coś podobnego, ale wtedy to zignorowałam.
-Jest-powiedziałam.
-Co takiego?-zdziwiła się pani Orches.
-Spytała pani, czy nic mi nie jest. Więc odpowiadam, że jest-wyjaśniłam.
-Ale...co takiego?-kobieta powtórzyła pytanie. Jednocześnie skończyła kolorować i przysunęła się w moją stronę.
-Nie lubię swojego taty. Bardzo nie lubię. I uważam, że ktoś powinien go ukarać za to, co robi-powiedziałam. Psycholog spojrzała na mnie, nie kryjąc szoku.
-Ale dlaczego? Co takiego robi twój tata? Czy on cię w jakiś sposób...skrzywdził?-zapytała pani Orches.
-To zależy, jak na to spojrzeć-odparłam.
-To znaczy?
-Bo pani teraz nie rozmawia z Alice-wyjaśniłam.
-A z kim?
-Nieważne. Skrzywdził mnie, ale nie Alice. Tylko że mi już pani nie pomoże. Ani Alice. Ani jemu-powiedziałam.
-Nie bardzo rozumiem. Co chcesz przez to powiedzieć?-zapytała psycholog. Było widać, że to wszystko zrobiło na niej ogromne wrażenie.
-Chcę powiedzieć, że nie powinna się pani w to wszystko mieszać!- zawołałam. Zaraz po tym poczułam, że znowu odzyskałam nad sobą kontrolę.
-Alice, dziecko, o co ci chodzi? Czy wszystko z tobą dobrze? Czy nikt na pewno nie krzywdzi cię w domu? Co z twoim tatą?-psycholog zasypała mnie pytaniami.
-Wszystko ze mną w porządku. Tylko czasem tak mówię...-wyjaśniłam, nie bardzo wiedząc, co miałabym w tej sytuacji powiedzieć.
-To znaczy? Czemu tak się zachowujesz? I jak często-zapytała pani Orches.
-Rzadko. Ja tylko... czasem tracę nad sobą kontrolę i mówię dziwne rzeczy, które tak naprawdę nigdy się nie zdarzyły-użyłam pierwszej wymówki, jaka przyszła mi na myśl.
-Dobrze, a czy chcesz trochę o tym pogadać?-zapytała kobieta. Pokręciłam przecząco głową.
-Dobrze. A czy w ogóle chcesz jeszcze ze mną o czymś pomówić? Coś dodać do tego, co już powiedziałaś?-spytała psycholog. Zastanowiłam się przez chwilę, po czym znowu odmówiłam.
-W takim razie na dziś to koniec. Ale myślę, że jeszcze się spotkamy. Pójdziesz teraz i poczekasz na rodziców na korytarzu, a ja o czymś z nimi porozmawiam-powiedziała kobieta, po czym wstała i skierowała się w stronę drzwi.
~*~
Psycholog wyprosiła nas ze swojego gabinetu, chcąc porozmawiać z Alice na osobności. Aby nie zamartwiać się za dużo, zaczęłam czytać różne ulotki i plakaty wiszące na ścianach poczekalni, choć i tak znałam je już na pamięć. Mój mąż stał obok mnie, ale nie odzywaliśmy się do siebie. Wiedziałam, że on także martwi się o Alice, ale nie mogłam pojąć jego zachowania. Wcześniej, zanim tutaj przyjechaliśmy, cały czas powtarzał, że to wina tej lalki i że jak tylko wrócimy do domu, to ją spali. Doprowadził tym do płaczu naszą córkę, a my znowu się pokłóciliśmy. Może to nie Alice potrzebuje psycholog, tylko John? Może mu odbija, to zaś powoduje między nami kłótnie, a one z kolei źle wpływają na naszą córkę?-myślałam, zawzięcie wpatrując się w napis mówiący o tym, że około 50% dzieci w wieku wczesnoszkolnym potrzebuje pomocy psychologa dziecięcego, ale większość rodziców to ignoruje*. Staliśmy tak w ciszy jakieś pół godziny, kiedy w końcu otworzyły się drzwi gabinetu. Od razy podeszliśmy do naszej córki.
-Alice tutaj poczeka, a ja chciałabym z państwem porozmawiać-powiedziała pani Orches. Nasza córka usiadła na krześle, trzymając w rękach swoją lalkę. Ostatni raz spojrzałam w jej stronę, powtarzając sobie, że to niemożliwe, żeby ta głupia zabawka miała z tym cokolwiek wspólnego. Następnie ponownie przekroczyłam próg gabinetu psycholożki dziecięcej. Czułam się jak skazaniec, który zaraz usłyszy wyrok, od którego nie ma możliwości odwołania się. Po cichu liczyłem jednak, że z Alice wszystko jest dobrze i jej dziwne zachowanie więcej się już nie powtórzy.
~*~
-Nie ukrywam, że z państwa córką dzieje się coś bardzo dziwnego- powiedziała psycholog, kiedy usiedliśmy przy jej biurku.
-To już sami zdołaliśmy zauważyć-odparłem, lekko poirytowany. Nie przyszedłem w końcu słuchać tutaj takich oczywistości. Sam zresztą podświadomie przeczuwałem, co może być odpowiedzialne za zachowanie Alice.
-Cóż, państwa córka znajduje się teraz w nie najlepszym stanie emocjonalnym- kontynuowała psycholog, ignorując moją uwagę.
-Co pani chce przez to powiedzieć?-spytała moja żona.
-Że prawdopodobnie stało się coś, co Alice bardzo przeżyła. Tak bardzo, że sama nie jest w stanie ocenić, co się z nią dzieje, jak się czuje i czemu tak jest-wyjaśniła kobieta.
-Ale...czemu tak jest?-zapytała Rose.
-To właśnie należałoby ustalić..-zaczęła psycholog.
-To nie wyciągnęła pani tego z niej? W takim razie co pani z nią robiła przez ten czas?!-zapytałem, mocno zdenerwowany.
-Proszę się uspokoić i dać mi dokończyć. Należy ustalić, co leży u podstaw zachowania Alice. Dlatego właśnie zalecam co najmniej kilka wizyt. Przez ten czas zdołałam jedynie wywnioskować, że państwa córka, jak już wspomniałam, jest zupełnie zdezorientowana i wygaduje różne, sprzeczne ze sobą rzeczy. Nie mogłam niestety na nią za bardzo naciskać. Poza tym mam pytanie, czy to możliwe, aby ktoś w domu lub w szkole znęcał się nad Alice?-powiedziała psycholog.
-Niemożliwe! Ja i mąż nawet na nią nie krzyczymy, tylko zawsze ze spokojem tłumaczymy jej, jeśli zrobi coś nie tak. A nauczycielka Alice powiedziałaby nam, gdyby działo się w szkole coś złego-wyjaśniła moja żona.
-Rozumiem. Wyjaśnię teraz państwu, jak powinniście się zachować. Należy przede wszystkim pilnować Alice. Myślę, że więcej taka sytuacja o jakiej państwo mówili się nie powtórzy, ale najlepiej dmuchać na zimne. Do tego musicie państwo umówić ją na kolejną wizytę. Najlepiej za tydzień, aby dziewczynka nieco odpoczęła i ochłonęła. Dla każdego dziecka wizyta tutaj jest dużym stresem-wyjaśniła psycholog.
-Dobrze, a czy powinniśmy zrobić coś jeszcze?-zapytała moja żona.
-Myślę, że więcej nie są państwo w stanie zrobić-odparła kobieta.
-A co z lalką?-zapytałem. Obie spojrzały na mnie w tej samej chwili. Pani Orches wyglądała, jakby nie bardzo wiedziała, o co pytam. Z kolei Rose miała minę w stylu "skończ już z tym".
-Nawet o tym nie myśl...-zaczęła moja żona.
-Przestań, przecież dzieci często zżywają się ze swoimi zabawkami. Lalka może mieć jakiś wpływ na Alice, prawda, pani Orches? Mówię o zabawce, którą nasza córka miała ze sobą. Może powinniśmy jej ją zabrać?-zapytałem. Psycholog zamyśliła się na chwilę.
-Zgadzam się z pierwszą częścią pańskiej wypowiedzi. Zabawki często są dla dzieci ważne. Nie służą im tylko do zabawy. Są powiernikami ich dziecięcych tajemnic, lęków, marzeń. Jak zauważyłam, Alice jest bardzo związana z tą lalką, więc zabranie jej mogłoby spowodować, że dziewczynka stałaby się jeszcze bardziej zdezorientowana. Niech nie robią państwo nic, oprócz obserwacji. W razie kłopotów mogą się państwo kontaktować ze mną-odparła psycholog. Postanowiłem nie wdawać się z nią w dyskusję. To było logiczne, że i ona nie poprze mojej propozycji. Uznałem wtedy, że sam będę musiał pozbyć się tej przeklętej zabawki raz na zawsze. Kiedy w końcu skończyliśmy rozmawiać z doktor Orches, wyszliśmy z gabinetu. Poszedłem umówić nas na kolejną wizytę, a Rose i Alice poczekały na mnie przy drzwiach. W drodze powrotnej rozmawialiśmy z naszą córką o tym, jak czuje się po wizycie u psycholog. Alice z chęcią nam opowiadała, choć jednocześnie odnieśliśmy z żoną wrażenie, że jest nieco nieobecna. Po powrocie do domu przygotowaliśmy razem kolację, a potem spędziliśmy wieczór grając w jakąś grę planszową. Przez cały ten czas Alice zachowywała się jak zwykle, czyli gadała jak najęta i stale się uśmiechała. Jednak jednocześnie czułem, że coś jest nie tak. Nie miałem niestety jak tego sprawdzić. Po skończonej grze obejrzeliśmy razem z naszą córkę jakąś bajkę w telewizji, a następnie poszliśmy z nią do jej pokoju. Alice szybko przebrała się i uszykowała do snu.
-Może chciałabyś dziś spać z nami?-zapytała moja żona.
-Nie no co ty, przecież jestem już duża-powiedziała niepewnym głosem Alice. Zauważyłem też, że na chwilę jej wzrok padł na trzymaną przez nią lalkę.
-Jesteś pewna? To nic takiego, jeśli się boisz-powiedziałem.-Każdy się czasem czegoś boi. Nawet ja-dodałem po chwili.
-Ale ja nie muszę się bać, bo mam ochronę-odparła Alice.
-Tak, zawsze możesz na nas liczyć-odparła moja żona.-Jesteś pewna, że chcesz spać sama?-zapytała po raz drugi. Nasza córka twierdząco pokiwała głową.
-Ale w razie czego, zawsze możesz do nas przyjść-powiedziałem. Chciałem nawet zapytać, czy nie mógłbym zabrać na noc chociaż jej lalki, ale ugryzłem się w język i nie zrobiłem tego. Po pierwsze, wiedziałem, jak zareagowałaby Rose. Po drugie, psycholog mówiła, że lepiej nie zabierać jej tej zabawki. W gruncie  rzeczy przecież to niemożliwe, żeby na to wszystko miała wpływ zwyczajna zabawka, prawda? Wszystko to zbiegi  okoliczności. Dość nietypowe, ale nadal to nic więcej. Przecież lalka nie mogłaby niczego narysować ani namówić do tego Alice. Chyba że przejęłaby nad nią kontrolę-pomyślałem, ale zaraz zganiłem się za tak durny pomysł. Postanowiłem skorzystać z rady, której ostatnio udzieliła mi Rose i wybić sobie z głowy te głupoty. Pożegnaliśmy się więc z naszą córką i zeszliśmy na dół. Mieliśmy w planach jeszcze trochę pooglądać razem telewizję i zajrzeć potem do Alice.
~*~
Wiedziałam, że nie muszę się o nic martwić, bo rzeczywiście miałam ochronę. Annie obiecała mi, że teraz już będzie mnie pilnować w nocy. Inaczej bałabym się iść spać, bo mogłoby mi się przyśnić znowu coś strasznego. Ale skoro Annie miała mi pomóc, nie byłam już tak wystraszona. Jednak nie od razu zasnęłam.
-Annie, a czemu i po co w ogóle to wszystko się dzieje?-zapytałam po długiej chwili milczenia.
-Nie wiem, o co ci chodzi. To tylko zabawa. Nic złego się nie dzieje, skoro my się tylko bawimy-odparła lalka. Z jednej strony wydawało mi się, że mówi dość logicznie. Ale czułam też, co coś jest ewidentnie nie tak. W końcu jednak dałam za wygraną, gdyż nie mogłam opierać się dłużej ogarniającej mnie senności.
Znowu ten sam sen. Znowu w tym samym miejscu. Wszystko było tak jak wcześniej. Nadal czułam, że nie jestem tutaj bez powodu. Musiałam coś odnaleźć. Biegłam więc ile sił, aby uciec przed niebezpieczeństwem i czym prędzej wykonać zadanie. Sceneria w niczym się nie różniła. Las, noc, cisza wokół. Nagle jednak do moich uszu dotarło sapanie jakby coś lub ktoś gdzieś szło. Dochodziło ono zza moich pleców. Przystanęłam więc i odwróciłam się. Postanowiłam, że tym razem spróbuję wypatrzeć, co to może być. Przez jakiś czas stałam w miejscu, przypatrując się zaroślom. Nagle jednak coś się w nich poruszyło. Poczułam, że moje serce przyspiesza. Nie ruszyłam się jednak z miejsca ani o milimetr. Przez jakieś pięć kolejnych minut nic się nie działo. W końcu jednak coś ponownie zaszeleściło. Nie wytrzymałam już dłużej i rzuciłam się biegiem w przeciwną stronę. Od razu poczułam, że coś za mną biegnie. Nie miałam pojęcia, jak to wyczułam. To "coś" musiało poruszać się bardzo cicho. Dobiegłam do miejsca, w którym teren dość mocno i niespodziewania się obniżał. Pędziłam tak szybko i byłam tak wystraszona, że potknęłam się i poleciałam w dół.
Poczułam, że spadam, szybko jednak wylądowałam na czymś twardym. Krzyknęłam z bólu, po czym otworzyłam oczy. Od razu zdziwiłam się, widząc, że jestem w domu. Zaraz jednak poczułam ogromną ulgę. Podniosłam się i usiadłam na podłodze, na którą spadłam. Po chwili do mojego pokoju wpadli przerażeni rodzice. Oboje byli już także w piżamach, więc możliwe, że obudziły ich moje krzyki.
-Alice, co się stało?!-zawołała mama, podbiegając do mnie.
-Nic, tylko spadłam z łóżka-odparłem zgodnie z prawdą, podnosząc się. Mama patrzyła na mnie uważnie, jakbym w czasie tego upadku mogła złamać sobie przypadkiem każdą kość w ciele.-Naprawdę nic mi nie jest-dodałam, siląc się na lekki uśmiech.
-Krzyczałaś, jakbyś co najmniej spadała z urwiska-powiedział mój tata. Nic nie odpowiedziałam. Przez chwilę staliśmy w ciszy. Spojrzałam na łóżko, na którym leżała Annie.
-Nic to...Skoro nic ci nie jest, to wracamy-powiedział dość niepewnie tata. Weszłam do łóżka i, choć po chwili wahania, przytuliłam Annie. Mama przykryła mnie znowu kołdrą i pocałowała.
-Dobranoc, skarbie. I nie rzucaj się już tak na łóżku-powiedziała z uśmiechem.
-Dobrze, mamo. Dobranoc-odparłam również uśmiechnięta. Rodzice oddalili się, ale przystanęli jeszcze na chwilę drzwiach. Popatrzyli na mnie z uśmiechami na twarzach. Ponownie odwzajemniłam ten gest, a oni po chwili wyszli.

poniedziałek, 18 czerwca 2018

Nowość na wattpadzie!

Z góry przepraszam, że znowu tyle mnie nie ma. Pracuję po prostu na kilku frontach naraz. Z tego powodu mam zaszczyt ogłosić, że w końcu ruszyłam z pisaniem na wattpadzie. Uprzedzam, że moje nowe dzieło nie każdemu może się spodobać, gdyż jest ono związane ze znanymi creepypastami, głównie Laughing Jack (geneza) i Laughing Jill. Traktuję to bardziej jako coś dodatkowego, gdyż głównie pragnę skupić się na tym blogu. Jeśli jednak ktoś jest ciekaw, co takiego tam zamieszczam, podsyłam link:
 

Wszystkim potencjalnym czytelnikom życzę miłego czytania! Pragnę jeszcze dodać, że kolejny rozdział Cmentarza Upadłych dodam...za jakiś czas, gdyż mam teraz natłok pomysłów i nie wiem sama, w co włożyć ręce.
~Ritsu