piątek, 19 kwietnia 2019

Cmentarz Upadłych XXIII "Świetny kierowca"

-Tarot. A konkretnie to Wielkie Arkana-powiedziała Annabelle, zniżając lekko głos. Cudem powstrzymałam się od westchnięcia. Niech się już dzieje, co ma się dziać-pomyślałam. Kobieta wzięła karty, które do tej pory leżały na stole i przetasowała je powoli. Miałam nawet wrażenie... Jej ruchy były tak delikatne i precyzyjne, że wyglądało to, jakby darzyła te karty jakąś czcią. Odgoniłam jednak od siebie te głupie myśli.
-Zastanów się, o co chcesz zapytać karty tarota?-spytała Annabelle.
-Nie mam pojęcia-odparłam.
-Możesz pytać o miłość, pracę, plany na przyszłość. Możesz też zadać ogólne pytanie o przyszłość-wyjaśniła kobieta.
-W takim razie ja chyba wolałabym zapytać właśnie tak ogólnie... Bo nie mam pojęcia, o co konkretnie mogłabym zapytać te karty-powiedziałam.
-Niech więc tak będzie-skwitowała Annabelle. Po chwili kazała mi wyjąć ze stosu trzy karty, a potem położyć je w kolejności od pierwszej wyjętej do ostatniej, wierzchem do góry.
-I co teraz?-spytałam, unosząc lekko brwi.
-Teraz trzeba je po kolei odkryć-odparła Annabelle, po czym sięgnęła ręką w stronę pierwszej karty. Odwróciła ją tak, że obie mogłyśmy zobaczyć znajdujący się na niej obrazek. Był to mężczyzna, ubrany w kolorowe szaty. W jednej ręce trzymał książkę, a drugą miał uniesioną ku górze, w stronę jednej ze świecących gwiazd.
-Ok, więc co to jest?-zapytałam, lekko zaintrygowana. W gruncie rzeczy mogłam przecież poudawać, że wierzę w to i że mnie to ciekawi.
-Ta karta to Mag. Może dotyczyć ciebie lub kogoś z twojego otoczenia. Jeśli jest to jakaś osoba, to zrobi albo zrobiła na tobie duże wrażenie. Musisz na tego kogoś uważać. Mag to osoba inteligentna i przenikliwa. Często manipuluje innymi, niezauważenie narzuca im swoje zdanie, również w miłości. Nie oznacza to jednak, że ktoś taki nie potrafi kochać, o nie. Magowie mają jedynie specyficzny sposób wyrażania swojej miłości. Raczej nie lubią mówić o uczuciach, a i w związku często narzucają drugiej osobie swoje racje. Mag sam niechętnie podchodzi do zmian, gdyż uważa, że jest nieomylny, a to, co robi, ma zawsze najlepszy skutek. Magowie nie lubią też być lekceważenie, często zwracają na siebie uwagę swoją wiedzą i elokwencją. Mają w sobie to "coś", co sprawia, że zwraca się na nich uwagę. Karta może też jednak dotyczyć ciebie.
-Wtedy oznacza to, że to wszystko, co powiedziałaś, opisuje mnie?-spytałam z powątpiewaniem.
-Nie do końca. Wtedy znaczy to, że masz w sobie dużo wewnętrznej siły. Potrafisz lub też będziesz potrafiła znaleźć rozwiązanie nawet z najgorszej sytuacji, nic cię nie złamie-wyjaśniła kobieta.
-Nie rozumiem. Dlaczego w odniesieniu do kogoś innego i do mnie ta karta oznacza coś innego? To bez sensu-powiedziałam.
-Nie. To ma sens i to głęboki. Karty tarota mówią. Na swój sposób starają się zawsze coś nam przekazać. To, co oznaczają i co ze sobą niosą, zależy często od tego, w jakiej sytuacji się je losuje, kogo dotyczą lub też jakie karty im towarzyszą-odparła Annabelle. Kiwnęłam lekko głową na znak, że rozumiem, chociaż nadal wydawało mi się to głupie i niedorzeczne.
-Może więc teraz odkryjmy drugą kartę-dodała kobieta. Ponownie kiwnęłam nieznacznie głową, a Annabelle zrobiła wszystko tak samo jak poprzednio. Karta była cała ciemna, oprócz tego widać na niej było tylko kościotrupa, oplecionego wężem.
-A to co za karta?-spytałam, nie kryjąc swojej niechęci.
-To karta Śmierci, ale spokojnie, wcale nie oznacza ona prawdziwej śmierci. Nie musi-powiedziała Annabelle.
-Nie musi...?-odparłam, nie kryjąc już swojego niedowierzania. Wszystko to brzmiało dla mnie jak bajka.
-Karta ta zdecydowanie najczęściej oznacza zmianę. Być może zakończy się jakiś etap w twoim życiu, a zacznie nowy. Może to oznaczać jakąś stratę, zmiana na pewno nie będzie łatwa ani prosta. Być może właśnie przechodzisz albo przejdziesz jakąś przemianę. Spotkasz kogoś, przeżyjesz jakieś zdarzenie, stanie się coś, co diametralnie zmieni twoje postrzeganie pewnych kwestii. Zmiany, które zapowiada ta karta, są konieczne, zmienne i nieuchronne. Nie można ich uniknąć, one już się dzieją, w tobie albo w twoim otoczeniu. Karta ta może oznaczać, że dojrzejesz, aby podjąć jakąś ważną dla ciebie decyzję, niosącą poważne skutki. Możesz nie mieć wyjścia, ale już jesteś albo będziesz niedługo gotowa na zmianę-wyjaśniła Annabelle..
-Ok, czyli śmierć oznacza zmianę?-spytałam. Kobieta kiwnęła nieznacznie głową.
-Gwałtowną, nieoczekiwaną, zapewne trudną. Ale taką, z którą sobie poradzisz-odparła kobieta.
-Yhm...Więc teraz odkrywamy trzecią kartę?-zapytałam.
-Dokładnie-odparła Annabelle, po czym odwróciła kolejną kartę. Przedstawiała ona dwa białe konie, biegnące po wodzie albo właściwie wynurzające się z niej. W tle widoczny był też, również cały biały, mężczyzna, trzymający złote wodze.
-Ostatnia karta. Co oznacza?-zapytałam.
-To Rydwan. Oznacza przede wszystkim dynamikę i ruch. Jest niczym nagły powiew wiatru w żaglach. Przyspieszenie i pęd do przodu. Pędząc tak, często nie oglądamy się za siebie, zostawiamy przeszłość i nie przejmujemy się nią. Nie widzimy tego co jest "teraz", bo podążamy wprost do przyszłości. Liczy się tylko obrany cel. Rydwan przede wszystkim oznacza ruch, a jak ruch, to także zmiany-wyjaśniła Annabelle.
-Znowu zmiany-zauważyłam.
-Dokładnie. Aczkolwiek zmiany, które zapowiada Śmierć są inne od tych zapowiadanych przez Rydwan-odparła kobieta.
-Więc dlaczego obie te karty ukazały mi się razem?-zapytałam.
-Do tego zaraz przejdziemy. Najpierw dokończmy naszą rozmowę o samym Rydwanie-odparła Annabelle. Trudno nazwać rozmową sytuację, kiedy ty mówisz, a ja tylko słucham-pomyślałam, ale nic więcej nie powiedziałam.- Rydwan to przeważnie zmiany w dobrym kierunku, choć nie zawsze. Zależy to od kart, które mu towarzyszą. Na pewno jednak coś się zadzieje, powieje wiatr zmian. Karta ta bardzo często oznacza zmianę miejsca, być może jakąś podróż, niekoniecznie zapowiedzianą. Zapowiada także nadejście jakiejś wiadomości-powiedziała Annabelle, po czym zapadła chwila ciszy, dzięki której przekonałam się, że nastąpił koniec opowiadania o Rydwanie.
-I co teraz?-spytałam, lekko znużona.
-Teraz należy zinterpretować, co te karty oznaczają razem. Być może znajdujesz się pod wpływem osoby z osobowością Maga. Ponadto już niedługo w twoim życiu nastąpią gwałtowne i niespodziewane zmiany, niekoniecznie łatwe. Jednakże uda ci się odnaleźć wewnętrzną siłę, która pozwoli ci je wszystkie przetrwać-powiedziała Annabelle.
-Aha, czyli ogólnie zmiany, zmiany i jeszcze raz zmiany, plus jakiś mag w życiorysie?-spytałam, po czym uśmiechnęłam się lekko. Nie mogłam się powstrzymać od tej odrobiny złośliwości.
-Cóż, w prosty sposób tak właśnie można to ująć. Jednak z kartami nie ma żartów. Jeśli one coś mówią, to tak musi być-odparła Annabelle.
-Dobrze, skoro pani tak twierdzi... Jeśli w moim życiu nastąpi jakaś niespodziewana zmiana, może nawet uwierzę w ich moc-powiedziałam.
-Ludzie często nie dowierzają, ale potem równie często zmieniają zdanie-odparła Annabelle.
-A to ciekawe-przyznałam, wstając od stołu. Następnie podziękowałam wróżce za... wróżby. Chwilę później w pokoju zjawiły się dziewczyny odpowiedzialne za ściągnięcie jej tutaj. Pożegnałam się z Ananbelle i poszłam do pozostałych osób, które teraz głośno rozprawiały o tym, co wyszło im podczas wróżb. Oczywiście zaczęły też wypytywać mnie. Kiedy im o tym opowiedziałam, od razu zaczęły też wszystko komentować i zastanawiać się, co to może znaczyć. W końcu jednak straciły zainteresowanie mną, a potem nawet całymi tymi wróżbami. Wreszcie któraś z nich zasugerowała, że powinniśmy pójść się zabawić trochę na miasto. Byłam temu przeciwna, zresztą nie tylko ja, ale w wyniku demokratycznego głosowania uznano, że jednak opuszczamy mieszkanie naszej przyszłej panny młodej. Chcąc nie chcąc, ubrałam się i z resztą wesołej i pijanej gromadki dziewczyn wyszłam na zewnątrz, prosto w ciemną noc. Plan był taki, że zamawiamy taksówkę do centrum i tam się dalej dobrze bawimy. Oczywiście mogłyśmy poczekać na taksówkę w domu, ale po co myśleć logicznie po alkoholu? Tak więc wszystkie stałyśmy tam i marzłyśmy z zimna. Spacerowałam tak sobie obok jakiegoś wjazdu na posesję czy czegoś takiego. Niecierpliwie wyczekiwałam zbawienia pod postacią tej głupiej taksówki, bo było mi naprawdę zimno. W pewnym momencie nagle zachwiałam się i upadłam na ziemię. Niemal od razu poczułam okropny ból kolan, ale w tej samej chwili z owego wyjazdu wypruło niczym strzała auto, całe czarne, w dodatku ze zgaszonymi reflektorami. Wyjechało sobie i pojechała gdzieś w siną dal, a ja tak zostałam, na tej ziemi, oniemiała z wrażenia. Gdybym się nie wywaliła, pewnie znalazłabym się na jego drodze. Swoją drogą to był "świetny kierowca", skoro jeździł bez jakichkolwiek świateł. Kto normalny tak robi? Może to był ktoś pijany albo naćpany?-pomyślałam. W tej samej chwili podbiegła do mnie jedna z dziewczyn, jak się okazało, Kitty. Zresztą, nie tylko jej uwagę przykuło zachowanie tego kierowcy, bo po niej podeszło jeszcze kilka dziewczyn.
-Nic ci nie jest?-spytała z troską Kitty.
-Nie, chyba wszystko w porządku-odparłam, po czym ostrożnie wstałam, lekko się chwiejąc.
-Akurat. Masz zdarte do krwi kolana-zauważyła Kitty. Pochyliłam lekko głowę, aby lepiej przyjrzeć się swoim kolanom.
-O... Faktycznie-odparłam.
-Nie mówiąc już o podartych rajstopach-dodała Kitty.
-Ale dobrze, że nic poważnego ci się nie stało! Przecież ten debil mógł wjechać w ciebie!-zawołała przerażona Ruby. Jedna z dziewczyn, chyba Cleo, zajęła się uspokajaniem jej.
-Wróćmy może lepiej do domu i poszukajmy czegoś, żeby cię jakoś...eee... opatrzyć?-zasugerowała Kitty. Ruby, nieco już uspokojona, poszła ze mną i jeszcze kilkoma dziewczynami do swojego mieszkania, gdzie po kilkunastu minutach intensywnych poszukiwań odnalazła wreszcie jakieś plastry, wodę utlenioną, a nawet bandaż, ale on akurat na niewiele się zdał. Po kilku minutach przemyłam zdartą skórę i zrobiłam sobie prowizoryczny opatrunek a'la Ja i Moje Znikome Umiejętności Opatrywania. Nie zmieniało to jednak faktu, że kolana nadal mnie niemiłosiernie piekły.
-Słuchajcie dziewczyny, gdyby któraś z was miała ochotę, to ja mam tutaj jeszcze niezłą whisky... I ona na pewno uśmierzy ból-powiedziała Ruby, wracając do pokoju z pokaźną butelką tego wysokoprocentowego trunku. Uśmiechała się przy tym, jakby wygrała milion dolarów, więc i my wszystkie od razu nabrałyśmy ochoty na kolejna dawkę niezłej zabawy.
~*~
-Niby jesteś dorosła, a nie znasz pierwszej zasady obowiązującej podczas spożywania alkoholu? Przecież jest prosta i krótka; nie mieszaj-powiedział Jack, wchodząc na chwilę po coś do łazienki. Słyszałam go, jak grzebie w jednej z szafek.
-Zamknij się lepiej i... mnie nie denerwuj-przynajmniej tyle byłam w stanie wymamrotać między jedną falą nudności, a drugą. Czułam się, jakby mój żołądek chciał wyrzygać sam siebie, ale niestety urządziłam się tak na własne życzenie. Pamiętam, jak piłam whisky, ale potem znalazł się jeszcze kolejny szampan, a niektóre z dziewczyn popijały też wódkę... Na myśl o tym, jak bym się czuła, gdybym i ja tego spróbowała, znowu zrobiło mi się niedobrze i musiałam zwymiotować. Miałyśmy jechać do miasta, a skończyło się na tym, że wszystkie skończyłyśmy zalane w trupy. Najbardziej chyba było mi wstyd przed Jack'iem, bo on nigdy wcześniej w takim stanie mnie nie widział. Bo ja nie doprowadzam się do takiego stanu! Nigdy! Tylko teraz nie wiem, co mi odbiło. Tak samo nie wiem, co się w końcu stało z tymi taksówkami... W ogóle od tego myślenia tylko bardziej boli mnie głowa i jeszcze bardziej jest mi niedobrze. Chcę umrzeć!-pomyślałam, do granic możliwości zła, smutna, załamana i zrozpaczona. Byłam na siebie wściekła i najchętniej cofnęłabym się teraz w czasie i pobiła samą siebie za ten głupi pomysł aż takiego upicia się.
-Masz. Zrobiłem ci coś dobrego na kaca. Wypij to, jak już będziesz w stanie-powiedział Jack, ponownie pojawiając się w łazience. Potem postawił jakąś szklankę na podłodze obok mnie (albo obok toalety, jak kto woli, bo chwilowo nie odstępowałam jej na krok) i ponownie skierował się w stronę drzwi.
-Jak byś czegoś jeszcze potrzebowała, jestem w swoim gabinecie. Krzycz, wołaj, przyjdź po mnie, a ja przybędę na twe zawołanie-powiedział jeszcze przed wyjściem, posyłając mi uśmiech pełen współczucia. Jeszcze bardziej się na siebie wściekłam. On był taki kochany, a ja nawet na to nie zasługiwałam, za to, jak mi odbiło. Bo chyba oszalałam, żeby doprowadzać się do takiego stanu-pomyślałam. Jednocześnie odwróciłam się tyłem do muszli klozetowej, tak, aby móc się o nią swobodnie oprzeć, i wyciągnęłam rękę po zbawienie w szklance, które przygotował mi Jack.

czwartek, 11 kwietnia 2019

Cmentarz Upadłych XXII "Wieczór panieński"

Poprzedni mechanik był zdania, że nic z przewodami nie robił, a obecny z kolei miał potwierdzenie, że jednak coś było z nimi nie tak. I tak w kółko, miałam już tego serdecznie dość. Poprzedni mechanik pokazał mi nawet jakieś papiery, sama przekopałam się przez stos własnych dokumentów dotyczących napraw mojego samochodu i nie znalazłam tam nic nieprawidłowego. Ani ja, ani Jack, ani obecny mechanik. Przez chwilę chciałam iść z tym nawet do swojego ojca, ale szybko porzuciłam ten zamysł, bo nie chciałam go denerwować. Jack dał je nawet do przejrzenia jakiemuś rzeczoznawcy samochodowemu, który był biegłym w sądzie i którego on poznał przy okazji jednej ze spraw. Wszystko jednak było ok i wszystko wskazywało na to, że to zwykły przypadek albo pech. Oczywiście, przyznaję się do tego, sama najpierw pomyślałam, że to poprzedni mechanik coś sknocił, ale wolałam nie robić na początku awantury i wszystko na spokojnie wyjaśnić. I, jak się okazało, całe szczęście, że tak właśnie postąpiłam, bo teraz musiałabym nie tylko wstydzić się za swoje pochopne myśli, ale i za urządzenie karczemnej awantury. Pozostało mi więc pogodzić się z tym wszystkim i wrócić do ogarniania mojej cukierni. Oprócz tego, jakby tego było mało, dowiedziałam się od Ruby, że Kevin się jej oświadczył i jak najszybciej planują wziąć ślub. Nie miałam pojęcia, skąd aż taki pośpiech, ale faktem było, iż dostałam zaproszenie na jej wieczór panieński, który miał się odbyć dosłownie za tydzień. Na szczęście nie miałam wtedy nic zaplanowanego, nie chciałam zresztą z tego rezygnować, bo mimo że Ruby z biegiem lat stawała się coraz bardziej denerwująca i zawsze wszystko robiła na ostatnią chwilę, to ją lubiłam. Teraz więc, razem z Kitty, wybrałyśmy się na rajd po sklepach, co by kupić coś wystrzałowego na tą imprezkę. Jack miał wrócić do domu późno wieczorem, toteż ja sama pozwoliłam sobie na powrót dopiero koło 21. Na szybko zrobiłam sobie do zjedzenia makaron z sosem, a potem uszykowałam Jack'owi kanapki (nienawidził odgrzewanego jedzenia). Po 22 włączyłam sobie telewizor i zaczęłam oglądać jakiś film. Chyba mi się przysnęło, bo obudziłam się dopiero, kiedy poczułam jakiś ruch.
-Co się...?-zaczęłam, ale niedane mi było dokończyć.
-Ciii...-przerwał mi Jack.- A już myślałem, że uda mi się zanieść cię do sypialni bez budzenia-dodał.
-Po co niesiesz mnie do sypialni?-odparłam, nadal nie do końca przebudzona.
-Bo zasnęłaś w salonie przed telewizorem. Rano być pewnie narzekała, że wszystko cię boli-wyjaśnił Jack.
-Mogłeś mnie po prostu obudzić, a nie...Postaw mnie, przecież mam obie nogi sprawne, nie musisz mnie nieść!-zawołałam, ale uśmiechnęłam się lekko, aby mój narzeczony wiedział, że nie mam mu niczego za złe.
-Ale już jesteśmy na miejscu-powiedział i opuścił mnie na podłogę w drzwiach naszej sypialni.
-Następnym razem po prostu mnie obudź-odparłam, wchodząc do pokoju.
-Wiesz, że następnym razem postąpię tak samo jak teraz-powiedział Jack.
-Wiesz, że wtedy się na ciebie zezłoszczę-odparłem.
-Wiesz, że nie potrafisz się na mnie długo złościć, bo jestem zbyt idealny-stwierdził. Spojrzałam na niego z lekko uniesionymi brwiami.
-Doprawdy?-spytałam.
-Tak-odparł, najwidoczniej bardzo pewien swojej odpowiedzi.
-Ciekawe co powiesz, jak już znajdę sobie lepszego-powiedziałam.
-Nie powiem nic, bo nie znajdziesz lepszego niż ja!-odparł z uśmiechem Jack. Rozbawiona, pokręciłam tylko lekko głową. I jak ja mogłabym go nie kochać-pomyślałam. Poszłam jeszcze do łazienki, żeby umyć zęby i uszykować się do snu. Kiedy wróciłam, jedyną oznaką tego, że Jack jeszcze żyje, było jego ciche chrapanie. Wsunęłam się do łóżka obok niego, przykryłam kołdrą i niedługo później już spałam.
~*~
Tydzień minął mi jak z bicza strzelił. Najpierw musiałam jeszcze załatwić parę spraw w związku z otwarciem własnej działalności, parę razy odwiedziłam z Jack'iem moich rodziców, a na końcu musiałam jeszcze uszykować się na ten wieczór panieński. Raz też omal nie zostałam potrącona, a uratował mnie zwykły przypadek. Szłam sobie chodnikiem, dochodziłam do skrzyżowania, na którym paliło się zielone dla pieszych i nagle BAM! Potknęłam się o powietrze i wylądowałam na ziemi. W myślach zaczęłam już przeklinać tego, kto zbudował ten zapewne krzywy chodnik, kto wymyślił w ogóle sygnalizację i tego kto odkrył powietrze, jednocześnie podnosząc się i zbierając rzeczy, które wysypały mi się z torebki. W tej samej chwili zza zakrętu wypadło jakieś rozpędzone auto i nie zwracając uwagi na to, że ma czerwone światło, wbiło z prędkością światła na skrzyżowanie i pojechało dalej. Na szczęście nikogo akurat tam nie było, ale gdyby nie ten upadek, byłabym tam ja. Na domiar złego, dzień przed imprezą w ogóle się nie wyspałam, bo co chwila budziłam się w nocy, zlana potem. Nie pamiętam nawet, co mi się śniło, ale raczej nic przyjemnego. Żałowałam wtedy, że nie ma przy mnie Jack'a, ale on chciał jeszcze raz osobiście zobaczyć miejsce zbrodni i porozmawiać ze świadkami. Wyjechał więc rano i miał wrócić do domu dopiero popołudniu, wtedy kiedy ja miałam już iść na wieczór panieński Ruby. Na szczęście udało mu się wrócić godzinę wcześniej i mogliśmy jeszcze trochę pogadać, co nie zmieniało faktu, iż ze zmęczenia czułam się martwa w środku. O umówionej godzinie przyszła do mnie Kitty i razem zamówiłyśmy taksówkę pod adres, który wskazała nam Ruby. Kitty ubrała się w ciemnoróżową sukienkę na ramiączkach. Sięgała jej do połowy ud i u dołu miała trochę więcej materiału, przez co ładnie się falowała. Ja wybrałam czarną, dość obcisłą, również na ramiączkach. Była trochę dłuższa niż ta Kitty, ale za to miała większy dekolt. Po około czterdziestu minutach jazdy dotarłyśmy do domu Ruby, bo tutaj miałyśmy się wszystkie spotkać. Dziewczyna otworzyła nam drzwi, zaczęła piszczeć z radości i po kolei rzuciła się każdej z nas na szyję. Dałyśmy jej nasze drobne upominki, za co Ruby ponownie się na nas rzuciła i omal każdej z nas nie przewróciła. Miała dość specyficzny sposób wyrażania swojego entuzjazmu. Później Ruby zaprowadziła nas do salonu, gdzie przywitałyśmy się z resztą dziewczyn. Gdy były już wszystkie, otworzyłyśmy pierwszego szampana. Na początku, wiadomo, musiałyśmy się rozkręcić, ale potem już gadałyśmy jak najęte, śpiewałyśmy i tańczyłyśmy ile dusza zapragnie. I oczywiście dużo, dużo piłyśmy. Nasze krzyki i piski mieszały się z muzyką. Dziwiłam się, że sąsiedzi jeszcze nie oszaleli. Po jakiejś godzinie dwie z dziewczyn wyszły gdzieś, konspiracyjnie między sobą szepcząc i śmiejąc się. Zdziwiło mnie to, zresztą  nie tylko mnie.
-Ciekawe, co one kombinują-powiedziała Kitty.
-Nie mam pojęcia, ale też mnie to ciekawi-odparłam z uśmiechem. Po chwili wszystko się wyjaśniło. Jedna z nich weszła do pokoju.
-Dziewczyny! Mam do was prośbę! Teraz musicie mi trochę pomóc to wszystko ogarnąć, bo zaraz wbije nam tu prawdziwa wróżka i będzie wróżyć!-zawołała dziewczyna. Część osób zaczęła się śmiać, część rzuciła się do sprzątania, jedni zaczęli się ekscytować, a i parę dziewczyn było do tego wszystkiego sceptycznie nastawionych, w tym ja. Ale sama Ruby była zachwycona.
-Super! To będzie ekstra! Zaraz wszystko ogarniemy!-zawołała, po czym niemal każda z nas zaczęła pomagać w sprzątaniu.
-W razie czego nie martwcie się, jak nie będziecie chciały, nie musicie brać w tym udziału-powiedziała jedna z dziewczyn, które były za to odpowiedzialne.
~*~
Guzik prawda-myślałam załamana, kiedy lekki pijana Kitty i trochę bardziej pijana Ruby zaczęły mnie niemal siłą ciągnąć do drugiego pokoju, w którym uszykowały miejsce dla wróżki. Chciałam cały ten cyrk przeczekać, ale widocznie nie było mi dane. Wolałam nie awanturować się z będącymi już pod wpływem procentów dziewczynami, więc dałam się im zaprowadzić do tej całej wróżki. Niemal wszystkie pozostałe osoby skorzystały już z jej "usług", więc przyszła pora i na mnie. 
-Witam-powiedziałam, uśmiechając się lekko do kobiety. Nie wiedziałam, jak powinnam się zachować. Usiąść na krześle? Odprawić jakiś rytuał? Magiczne powitanie? Pocałować kryształową kulę?
-Witaj-odparła kobieta, gestem wskazując miejsce przed sobą. Zajęłam je, a Kitty i Ruby wyszły z pokoju, bo podobno podczas wróżb lepiej było, kiedy wróżka i zainteresowana osoba były sam na sam. Jak powiedziały mi osoby, które jako pierwsze poszły sobie powróżyć "obecność innych zakłóca energię". Miałam co do tego wątpliwość, ale dziś postanowiłam dać już święty spokój z tym wszystkim. Im szybciej to wszystko się zacznie, tym szybciej się skończy i będę wolna- pomyślałam. Przyjrzałam się uważnie "wróżce". Spodziewałam się, że będzie to jakaś starsza pani, ubrana w dziwne chusty, kolorowe bransolety, z jakimiś dziwnymi wzorami na skórze, ale nic takiego nie zauważyłam. Kobieta miała na oko z czterdzieści lat i owszem, miała jedną chustę, zarzuconą na ramiona, ale poza tym wyglądała normalnie. Miała blond włosy (farbowane, bo widać już było niewielkie, ciemne odrosty) i wyglądała naprawdę dobrze oraz sympatycznie. Teraz tylko wysłuchać tych paru bzdur-pomyślałam.
-Nazywam się Annabelle-przedstawiła się kobieta.
A nie madame Annabelle? Albo madame Paradise albo jakoś tak? Proszę wybaczyć, że o to pytam, ale ilekroć słyszałam coś o wróżkach, zawsze miały one jakieś wymyślne...pseudonimy?-powiedziałam lekko zaskoczona. Kobieta posłała mi kolejny uśmiech i nawet zaśmiała się krótko.
-Ach tak, to często zjawisko. Wynika to z tego, że wiele z nas za patronów, opiekunów czy powierników swojej działalności obiera jakieś stare bóstwa, które mają nam pomagać. Wtedy też przyjmujemy ich nazwy jako swoje, jak to nazwałaś, pseudonimy-wyjaśniła kobieta.
-Aha, a pani...
-Wystarczy Annabelle. Nie lubię, gdy mówi się do mnie per "pani"-przerwała mi kobieta.
-Dobrze. W takim razie ty, Annabelle, nie masz takiego patrona?-spytałam.
-Och, oczywiście, że mam!-zawołała wróżka.- Jest nim moja babcie, która też była wróżką. I też miała na imię Annabelle. Ona pomaga mi w interesach, że tak to ujmę-wyjaśniła kobieta.
-Więc dlaczego tu z tobą nie przyjechała?-zdziwiłam się.-Chyba że pracujecie w pojedynkę? W sumie nigdy nie słyszałam, żeby jakieś wróżki pracowały razem-dodałam.
-Nie, ona ze mną nie pracuje. Niestety, od wielu lat nie żyje-powiedziała Annabelle, a ton jej głosu lekko się zniżył.
-Jak to? To znaczy, bardzo mi przykro z tego powodu, ale powiedziałaś przecież, że ona ci pomaga-odparłam zaskoczona.
-To prawda. Pomaga mi zza światów-wyjaśniła Annabelle.
-Zza światów?-powtórzyłam po niej zaskoczona.
-Tak. Wiem, że jest w stanie i że to robi-odparła kobieta.
-A skąd to wiesz?-dopytywałam dalej.
-Bo mi to powiedziała.
-Kiedy?
-Gdy z nią rozmawiałam-wyjaśniła wróżka.
-Przed śmiercią?-chciałam się upewnić. Annabelle ponownie uśmiechnęła się lekko.
-Nie, już po-odparła.
-Rozmawiałaś z nią po śmierci? Niby jak?-zdziwiłam się.
-Za pomocą czarów można...może nie pokonać, ale trochę osłabić barierę między światami żywych i umarłych, którą jest śmierć-powiedziała Annabelle. To przywołało mnie do porządku. Przypomniałam sobie, że mam do czynienia z osobą, która żyje z wciskania ludziom takiego kitu.
-Ah...rozumiem-odparłam krótko, po czym chwilowo zapanowała między nami cisza. Annabelle zaczęła mi się uważnie przypatrywać.
-Co jest? Coś się stało?-spytałam.
-Nie. Zastanawiam się tylko, co będzie w tym wypadku najlepsze. Może na sam początek zdradzisz mi swoje imię?-spytała kobieta. Momentalnie zrobiło mi się głupio, że zamiast przedstawić się na początku, od razu zaczęłam ją tak o wszystko wypytywać. 
-Nazywam się Alice-odparłam.
-Alice...Myślę, że wiem już, co będzie dla ciebie dobre-powiedziała Annabelle, po raz kolejny lekko się uśmiechając.


~~~~****~~~~
Rozdział miał być dłuższy, w końcu póki jest strajk, mam trochę więcej czasu na pisanie, ale strasznie boli mnie dziś brzuch. Mam jednak szczerą nadzieję, że w tym miesiącu uda mi się poprawić moją aktywność na blogu:D