wtorek, 25 grudnia 2018

Cmentarz Upadłych XVII "Powrót do normy"

Słońce zaczęło wschodzić, a ja nie miałem już sił na nic. Kiedy nasz czas dobiegł końca, nie przedłużałem go już więcej. Wcześniej odbyliśmy nasz ostatni, pożegnalny numerek, tak samo dobry jak wszystkie poprzednie. Wróciłem do hotelu w o wiele lepszym humorze. Niemal od razu udałem się do swojego pokoju, aby jeszcze trochę odpocząć. Byłem dosłownie padnięty, ale za to usatysfakcjonowany.
~*~
Wszystko było takie straszne. Wokół mnie pojawiały się dziwne postacie, cały czas słyszałam jakieś potworne dźwięki. Nie czułam się ani trochę bezpiecznie. Może i był to sen, ale zbyt koszmarny, a ja nie wiedziałam, jak go przerwać. I miałam wrażenie, że tym razem nie skończy się na jakichś tam zadrapaniach. Moje serce cały czas biło, jakby chciało wyskoczyć mi z piersi. Jednocześnie zaczęłam mieć trudności z oddychaniem. Chciałam uciekać i krzyczeć, ale dosłownie nic nie mogłam zrobić. Nagle jednak...wszystko zniknęło.
~*~
Czekałem na Jacob'a w holu. Co prawda nie rozmawialiśmy o naszym powrocie od czasu naszej "kłótni", ale znałem go i wiedziałem, że nie pomyślał nad załatwieniem sobie innego transportu. Jak się spodziewałem, zszedł dwadzieścia minut po ustalonym czasie (nie do końca "ustalonym". Po prostu po powrocie wysłałem mu jeszcze sms'a, o której i gdzie będę na niego czekał.)
-A Suzanne jeszcze nie ma?-zdziwił się. Zachowywał się tak, jakby zapomniał, że sam jeszcze wczoraj w nocy chciał ją zgwałcić.
-Nie-odparłem.-Też się dziwię-dodałem po chwili.
-Może trzeba po nią iść?-zapytał.
-To idź-powiedziałem.
-Może lepiej nie. Ty idź-odparł Jacob.
-Dlaczego?-udałem zdziwienie.-Myślałem, że ci się podoba i w ogóle...odniosłem wrażenie, że nie chciałbyś, abym za dużo się przy niej kręcił-dodałem.
-Tak, ale...trochę się wczoraj pokłóciliśmy-wyjaśnił Jacob.
-To musiało być ostro, skoro do teraz nie chcesz z nią rozmawiać-powiedziałem, po czym poszedłem do pokoju Suzanne. Zapukałem do niego, chociaż doskonale wiedziałem, że nikt mi nie otworzy. Zawołałem ją nawet kilka razy, żeby brzmieć jak najbardziej wiarygodnie. Potem wróciłem i przekazałem Jacob'owi, że nikt nie otworzył mi drzwi.
-Spytajmy na recepcji, czy w ogóle wróciła do pokoju. Może jeszcze baluje-powiedział mój towarzysz lekko zirytowanym tonem. Przystałem na jego propozycję. Recepcjonistka, młoda dziewczyna około dwudziestu paru lat, przyszła do pracy chwilę wcześniej, więc nie mogła nam powiedzieć, czy widziała w nocy Suzanne i czy wróciła ona do hotelu. Na szczęście zgodziła się nam powiedzieć, czy nasza koleżanka odebrała klucz do pokoju. Jak się oczywiście okazało, nie zrobiła tego.
-I co teraz?-zapytał Jacob.
-Dzwonimy do niej-odparłem. Tak więc na zmianę on i ja próbowaliśmy się do niej dodzwonić, co nie miało szans na powodzenie. W końcu jej komórka znajdowała się kilkadziesiąt kilometrów stąd, zakopana w ziemi wraz z właścicielką.
-To nie ma sensu. Nie odbiera-powiedział w końcu Jacob.
-Więc co robimy?-zapytałem.
-Zadzwońmy do szefa. Może się z nim kontaktowała?-zasugerował. Zgodziłem się porozmawiać z Chuck'iem. Kiedy usłyszał o naszym problemie, stwierdził, że Susanne pewnie za bardzo zabalowała.
-A wydawała się taka cicha, miła i porządna. Jak to mówią, cicha woda brzegi rwie-powiedział przez telefon, po czym zaśmiał się.- Spróbujcie się do niej mimo wszystko dodzwonić. A jak wam nie wyjdzie, to wracajcie sami. W końcu i tak macie jeszcze dzień wolnego, więc wy będziecie odpoczywać, a ona zostanie zmuszona samemu załatwić sobie jakiś transport-dodał Chuck. Następnie pożegnaliśmy się. Przekazałem wszystko Jacob'owi. Spróbowaliśmy jeszcze kilka razy dodzwonić się do Suzanne, ale to się oczywiście nie udało.
-I co robimy? Naprawdę jedziemy bez niej?-spytał mój towarzysz.
-Masz inny pomysł?-zapytałem. Jacob nic nie odpowiedział, wiec kazałem mu iść za sobą na parking. W duchu prosiłem tylko, aby nie okazało się, że podczas mojego szybkich nocnych oględzin auta na parkingu nie przegapiłem żadnej plamy krwi. Na szczęście na przednim siedzeniu w magiczny sposób nie pojawił się litr krwistego płynu, dzięki czemu Jacob niczego się nie spodziewał. Droga do domu niemiłosiernie nam się dłużyła. Po pierwsze, mój towarzysz miał co jakiś czas próbować się dodzwonić do Suzanne, przez co cały czas się stresowałem i myślę, że nie tylko ja. Po drugie, każdy z nas był padnięty, bo to były pełne wrażeń trzy dni. Rozmowa między nami się nie kleiła i chciałem jedynie jak najszybciej wrócić do domu, aby móc zrobić wszystko, żeby odsunąć od siebie wszelkie podejrzenia. Jacob'a wysadziłem jak zwykle przed jego domem. Nasze pożegnanie nie było zbyt wylewne. Zaraz po jego odejściu skierowałem się prosto do szpitala, gdzie leżała Alice. Kiedy skręciłem na parking, czułem się jak rajdowiec na ostatnim zakręcie. Samochód ledwo zatrzymał się w miejscu, a ja już z niego wypadłem (prawie zapomniałem nawet go zamknąć) i pobiegłem prosto w stronę szpitala. Jednocześnie starałem się dodzwonić do Rose. Na szczęście odebrała już za drugim sygnałem. Wyjaśniła mi, gdzie mam się udać. Po dotarciu na miejsce, kiedy ją zobaczyłem, przeraziłem się nie na żarty. Zupełnie nie przypominała mojej Rose, która żegnała mnie razem z naszą córka przed moim wyjazdem na to durne szkolenie. Miała cienie pod oczami, jej włosy były w całkowitym nieładzie, a do tego wyglądała, jakby ubierała się po ciemku. Wiedziałem jednak, że gdybym to ja musiał być w takiej chwili przy Alice, sam pewnie wyglądałbym gorzej.
-Cześć kochanie, co z nią?-zapytałem, całując i przytulając żonę na powitanie.
-Wczoraj w nocy znowu się jej pogorszyło. Teraz jest w śpiączce i mają ją na obserwacji-odparła Rose. Wskazała przy tym w stronę wielkiego, przeszklonego okna. Kiedy do niego podeszliśmy, mogliśmy obserwować naszą córkę, która leżała w białym pokoju, na białym łóżku z białą pościelą, podpięta do tryliarda kabelków. To wygląda bardziej jak psychiatryk niż zwykły szpital-pomyślałem mimochodem. Równocześnie na widok Alice w tak marnym stanie poczułem, jak coś we mnie ściska się z całej. siły. Tego uczucia nie dało się opisać. Czułem się tak bardzo przygnębiony, smutny...winny? Powinienem tu być. Cały czas przy tobie-pomyślałem, kładąc rękę na szkle.
~*~
Minęło kilka dni od mojego powrotu ze szkolenia. Alice ani się nie pogorszyło, ani nie polepszyło. W tym czasie jednak wyszło na jaw zniknięcie Suzanne. Ja oczywiście zdążyłem już dawno razem z moich przyjacielem na czterech kołach odwiedzić myjnie, dlatego czułem się spokojniejszy. Całą sprawą zainteresowała się w końcu i policja. Toteż zanim zostaliśmy wezwani na przesłuchanie, ja i Jacob postanowiliśmy spotkać się na neutralnym gruncie, żeby o tym pogadać. Umówiliśmy się po pracy w kawiarni na drugim końcu miasta. Najbliższa znajdowała się co prawda zaraz naprzeciwko naszego biura, ale tam chodzą niemal wszyscy pracownicy, a to miała być poufna rozmowa. Po wymienieniu koniecznych grzeczności od razu przeszliśmy do rzeczy.
-Co robiłeś przez cały wieczór?-zapytałem.
-Bawiłem się z masą grubych, wpływowych rybek. Jak nam się znudziło przyjęcie, poszliśmy jeszcze do paru zwykłych barów, a nawet takich ze striptizem-odparł niemal natychmiast Jacob. Akurat-pomyślałem. Łżesz jak pies.
-A ty? Gdzie wyparowałeś?-zapytał.
-Wróciłem o hotelu-odparłem.
-Powiedzmy, że byłeś razem ze mną. Reszta i tak nie będzie niczego pamiętać, a wtedy przynajmniej nasze wyjaśnienia będą wiarygodniejsze-powiedział Jacob. Doskonale wiedziałem, co kryło się za tą jego propozycją. W końcu nie miał zielonego pojęcia, co stało się z Suzanne po tym, jak usiłował ją zgwałcić, ale nawet on rozumiał, iż gdyby to wyszło na jaw, stałby się głównym podejrzanym. Biedny idiota myślał, że tą propozycją ratuje tylko własną skórę. Zgodziłem się po kilku chwilach udawanego wahania. Dogadaliśmy szczegóły, po czym postanowiliśmy iść razem popić do baru, aby całe spotkanie w pełni wyglądało tylko na nic nieznaczące, towarzyskie pogawędki.
~*~
Widziałam wiele strasznych rzeczy, każda gorsza od poprzedniej. Myślałam, że ten sen już nigdy się nie skończy. Jednakże po jakimś czasie (dla mnie to były lata) otoczyła mnie całkowita ciemność. Nie było żadnego, najmniejszego nawet źródła światła. Potem, nie jestem w stanie ocenić w jakiej odległości ode mnie, pojawiło się coś jasnego. To "coś" miało bardzo niewyraźny kształt, ale wydawało się być mojej wielkości. Właściwie przypominała nieco...dziewczynkę. Nie widziałam jednak, ani jak wygląda, ani jaki ma wyraz twarzy. Była cała zamazana, a właściwie sprawiała wrażenie trochę rozmytej, jak farba. Choć wcześniej myślałam, że znalazłam się w pustce, gdzie nie ma nic oprócz ciemności, ona stała się jedynym źródłem światła, a powietrze wokół niej zdawało się jakby falować. Widziałam to wszystko przez jakiś ułamek sekundy, a potem wszystko zniknęło.
~*~
Przez pierwszych kilka tygodni policja nic nie znalazła, a nasze życie wróciło do normy. Alice wybudziła się ze śpiączki. Tym większą ulgę razem z Rose odczuliśmy, kiedy okazało się też, że nasza córka nie ma już takich przygód jak ostatnio. Wszystkie dziwne wydarzenia po prostu ustały. Jeszcze przez jakiś czas musieliśmy chodzić z Alice do psychologa, jednak nawet on widział, że jest to już właściwie niekonieczne. Byliśmy znowu normalną, szczęśliwą rodziną. Cieszył mnie też fakt, że moja córka nie ekscytowała się już tak bardzo tą starą lalką. Niemal zupełnie przestała się już nią bawić. Musiałem oczywiście, razem z Jacob'em, udawać załamanego i niesamowicie przejętego zaginięciem Suzanne. Tak naprawdę jednak najbardziej na świecie chciałem, aby nigdy jej nie odnaleźli. W każdym razie tego, co z niej zostało. Niestety po tych kilku tygodniach pojawiły się problemy. Właśnie finalizowałem transakcje sprzedaży mojego samochodu, kiedy dostałem telefon z policji. Okazało się, że mają nowe informacje w sprawie zaginięcia Suzanne. Poinformowałem ich więc, że stawię się jak najszybciej na komendzie. Dokończyłem to, co miałem do dokończenia i pojechałem. Przez drogę starałem się nie myśleć tym, co też to może być. Niedługo jednak wszystko się wyjaśniło. Policja odnalazła ciało jakiegoś chłopaka, który najprawdopodobniej został zadźgany. Od razu zrozumiałem, że chodzi o moją pierwszą ofiarę tamtej nocy. Pytali mnie, czy znałem niejakiego Simon'a Wrengla.
-Nie. Nigdy o nikim takim nie słyszałem-odparłem, co było zresztą prawdą. Nie miałem do tej pory pojęcia, jak nazywał się tamten chłopak.
-A czy widział go pan w trakcie swojego wyjazdu? Był w tej samej restauracji, co pan i pana towarzysze? Może spotkał go pan gdzieś kiedyś?-zapytała policjantka, która mnie przesłuchiwała. Miała odcień skóry, który opisałbym dosłownie jako "kawa z mlekiem", a do tego krótko ostrzyżone, czarne włosy. Jej spojrzenie i postawa sugerowałyby, że jest za delikatna do tej pracy, ale wiedziałem, że pozory często mylą. Kobieta podsunęła mi zdjęcie jakiegoś chłopaka. Był na nim jakiś blondyn, krótko ostrzyżony. Miał zielone oczy. Na zdjęciu uśmiechał się prosto do obiektywu. Biorąc pod uwagę, że kiedy go zabijałem, była noc i lało, mógł to być dla mnie każdy. W ogóle nie byłem w stanie rozpoznać go w żaden sposób, ale wiedziałem, że to musiał być on. Wątpliwe, że w tym czasie ktoś inny zdecydował się zadźgać w tamtym lesie jakiegoś innego młodego chłopaka. Wziąłem do rąk zdjęcie i zacząłem się uważnie przyglądać osobie na nim.
-Wie pani, w swoim życiu widziałem zapewne miliony twarzy, ale większość z nich należy do osób, które mijam codziennie na ulicy. Nie mogę pani z pewnością powiedzieć, że go nie widziałem, ale nie mogę też zapewnić pani, że go widziałem-odparłem, odkładając zdjęcie.
-Może jednak mógłby pan się chwilę zastanowić?-zapytała kobieta. Ponownie wziąłem do rąk fotografię i jeszcze chwilę się jej przypatrywałem.
-Przykro mi, ale nie mogę pani pomóc. Wydaje mi się, że nigdy go nie widziałem-powiedziałem.
~*~
Odkrycie to mocno mną wstrząsnęło. Bałem się, że znajdą jakiś dowód, że to ja byłem wszystkiemu winny. Jednak, jak się okazało, ciałem biednego Simon'a zdążyły się już trochę zająć zwierzęta, dzięki czemu trudno było uzyskać z niego jakieś ślady. Sam nie zostawiłem zbyt wielu śladów, a większością i tak, jak wspomniałem, zajęły się kochane zwierzątka. Ubrania i plecak chłopaka były w strzępach. Ekspertom udało się jedynie ustalić, że chłopak nie został rozszarpany przez żadne dzikie bestie. One zajęły się jego ciałem później, po śmierci, która nastąpiła na skutek ran zadanych nożem. Narzędzia zbrodni jednak nigdzie nie znaleziono, podobnie jak śladów, które mogłyby wskazywać na sprawcę. Policja snuła domysły, że tę zbrodnię i zniknięcie Suzanne coś łączy. Nie mieli nawet pojęcia, jak blisko prawdy się znajdują. Brakowało im jednak świadków, dowodów albo chociaż poszlak. Byłem już teraz pewien, że wkrótce cała ta sytuacja przestanie budzić aż takie poruszenie, aż w końcu Suzanne Donkins i nieznany prawie nikomu, zadźgany chłopak, staną się dla wszystkich tylko nie nieznaczącymi, wyblakłymi wspomnieniami. To wszystko sprawiło jednak, że obiecałem sobie, iż więcej już nikogo nie zabiję. Nie chciałem narażać swojej rodziny. Obietnicy dotrzymałem przez półtora roku. Potem wszystko wróciło do normy, bo nie potrafiłem z tego zrezygnować, choć teraz starałem się być jeszcze ostrożniejszy.
 
~~~~~****~~~~
Wesołych świąt! Mam nadzieję, że każdy w te święta jest szczęśliwy i spędza je tak, jak chce! Nieważna jest liczba gości, prezentów czy potraw, ważne jest, abyśmy wszyscy byli uśmiechnięci i zadowoleni i życzę wszystkim, aby tak właśnie było!
~Ritsu


poniedziałek, 17 grudnia 2018

Cmentarz Upadłych XVI "Pochówek"

Czas się skończył, ale wystarczyło tylko dopłacić. A potem ponownie. I jeszcze raz. I znowu. Przez chwilę zastanawiałem się nawet, czy nie wziąć sobie jeszcze jednej dziewczyny, ale stwierdziłem, że ta tutaj wyprawia cuda, które mnie odpowiednio satysfakcjonują. W końcu mogliby mi dać do kompletu jakąś nudną, niewyćwiczoną jeszcze, szarą myszkę. A teraz miałem przy sobie istny ogień! Zrobiliśmy to jeszcze wiele razy, stosując większość pozycji, jakie znałem. Od przodu, od tyłu, z boku, z góry, z dołu...było wszystko! Ale ani ja, ani na szczęście ta dziewczyna, nie mieliśmy dość.
-Gdzie się podziewałaś, kiedy ja brałem ślub ze swoją wiedźmą?-spytałem w przerwie pomiędzy całowaniem jej pełnych, dużych ust i lizaniem sutków.
-Najprawdopodobniej moja matka mnie jeszcze w planach nie miała-wysapała pomiędzy jednym, a drugim jękiem rozkoszy. Nie odpowiedziałem jej już, tylko ponownie ją pocałowałem, schodząc powoli coraz niżej. W planach miałem jeszcze wiele atrakcji. Dotykałem dłońmi jej piersi, brzucha, ud i pośladków, a kiedy w końcu nabawiłem się już samym dotykaniem jej, wszedłem w nią po raz nie wiem który tej nocy.
~*~
Na szczęście Brintown znajdowało się znacznie bliżej mojego obecnego miejsca docelowego. Wjechałem do lasu, gasząc przy okazji wszystkie światła, aby nie wzbudzić przypadkiem niczyich podejrzeń, a po jakimś czasie zatrzymałem samochód. Wyskoczyłem z niego tylko na chwilę, po klucz i łopatę, które wziąłem ze swojego domku. Kiedy wróciłem, przejechałem jeszcze kawałek i zatrzymałem się przed swoim Cmentarzem Upadłych. Nie było na co czekać. Zgasiłem silnik i wyszedłem, zabierając ze sobą łopatę i klucz. Otworzyłem bramę i zaniosłem narzędzie w pobliżu miejsca, gdzie zamierzałem kopać. Potem wróciłem się po ciało Suzanne. Jak wiadomo, osoba zemdlona lub nieżyjąca sprawia wrażenie, jakby ważyła więcej niż w rzeczywistości. Tak naprawdę kiedy ktoś jest świadomy, ale ma się nie ruszać, a my próbujemy tę osobę podnieść, to ona nawet nieświadomie pomaga nam, używając chociaż trochę swoich mięśni do podtrzymania ciężaru własnego ciała. Po śmierci zaś wszystkie mięśnie całkowicie wiotczeją, więc nie ma co liczyć, że nieboszczyk będzie kogoś nieświadomie wspomagał w noszeniu jego ciała. Na szczęście ja miałem już w tej sprawie doświadczenie, dlatego wyjęcie Suzanne z samochodu i przeniesienie jej, a właściwie dowleczenie na odpowiednie miejsce poszło mi względnie łatwo. Położyłem jej ciało na ziemi, a następnie zacząłem kopać. Czułem się, jakbym był w stanie zrobić dosłownie wszystko. Na brak siły nie mogłem narzekać. Cała ta robota szła mi więc względnie szybko.
~*~
W końcu gdzieś trafiłyśmy. Był to niewielki domek w lesie, w dodatku bardzo zaniedbany. Mój niepokój gwałtownie wzrósł, a do tego czułam się już naprawdę źle.
-Co to za miejsce?-spytałam.
-To jest miejsce, gdzie oddzielono moją duszę od ciała-odparła Annie.
-O czym ty mówisz?-zdziwiłam się, spoglądając na lalkę.
-Aby to zrozumieć w pełni, musisz wejść do środka-odpowiedziała zabawka.
-Jakoś niespecjalnie mam na to ochotę. Tu jest tak strasznie-powiedziałam, po czym przeniosłam wzrok na otaczające nas drzewa, a potem ponownie na domek.
-Właśnie. Nie zasłużyłam nawet na to, by zrobiono to w jakimś miłym miejscu...nawet na to!-zawołała Annie.
-Ale o co ci chodzi?-zapytałam, tym razem bardziej wystraszona niż zdziwiona.
-Wejdź do środka, a być może nawet zdążysz wszystko zrozumieć-odparła Annie. Zawahałam się. Naprawdę nie chciałam tego robić, ale czułam, że to jedyny sposób na skończenie tego. Powoli więc zaczęłam iść w stronę budynku. Zatrzymałam się tuż przed drzwiami, biorąc parę głębokich wdechów. Zaraz, przecież tam mogą być pająki! Albo szczury! Albo jakiś człowiek! Albo i jedno i drugie i trzecie!-pomyślałam z obawą. Mimo to wiedziałam jednak, że teraz już nie mogę wrócić. Jednym szarpnięciem otworzyłam szeroko drzwi. Panujący w domku półmrok rozjaśnił snop wpadającego przez wejście światła. Chwilę stałam niepewnie w miejscu, aż w końcu zrobiłam krok naprzód. Najpierw jeden, potem drugi, aż w końcu znalazłam się w środku. Zaczęłam się rozglądać. Wewnątrz było pełno kurzu, przez który rozkaszlałam się. Kiedy mój wzrok przyzwyczaił się do ciemności, ujrzałam zarysy mebli. Nagle drzwi zamknęły się z hukiem, a ja odwróciłam się wystraszona. Podeszłam do nich i spróbowałam je otworzyć, ale nic to nie dało. Zaczęłam ciągnąć z całej siły, ale nadal nic. Odeszłam kawałek od drzwi, próbując się uspokoić. Wtedy też mój wzrok padł na kształt wiszący na ścianie obok wejścia. Przypominał on strzelbę, taką jaką czasem widziałam w telewizji i jaką pokazywał nam też kiedyś wujek Robert, kiedy pojechaliśmy do niego w odwiedziny. Wystraszyłam się jeszcze bardziej. Usiadłam na podłodze, opierając się plecami o ścianę. Po chwili w mojej głowie pojawiła się znikąd pewna myśl. Nie było przy mnie Annie. Nie wiedziałam, gdzie jest. Czy zostawiłam ją na zewnątrz? Czy wzięłam z sobą tutaj?-pomyślałam, rozglądając się w poszukiwaniu jej. Nagle ciszę przerwał bardzo dziwny i przerażający dźwięk. Brzmiało to jakby ktoś drapał po czymś pazurami. Moje przerażenie wzrosło, a serce zaczęło bić jak oszalałe. Potem do moich uszu dotarł dźwięk sowy. Wystraszyło mnie to, ale po chwili uspokoiło. Przeraziłam się jednak ponownie, kiedy zmienił się on nagle w dziwny ryk. Potem usłyszałam skrobanie w ścianie i kroki dochodzące z góry, jakby ktoś chodził dokładnie nade mną. Potem usłyszałam dźwięk tłuczonego szkła, ale kiedy spojrzałam po kolei na wszystkie okna, wydawały się nienaruszone. Nagle stolik znajdujący się pod jednym z nich przewrócił się, a w stronę przeciwne ściany coś poleciało i się w nią wbiło. Kiedy się temu przyjrzałam, okazało się, że były to noże. Nie zdążyłam wrócić na miejsce, kiedy usłyszałam odgłosy wystrzałów. Gdy jednak spojrzałam na strzelbę, nadal była na swoim miejscu. Wróciłam na swoje miejsce i rozpłakałam się. Wtedy usłyszałam znowu wystrzały, a kiedy spojrzałam na ścianę, strzelby już tam nie było. Przeraziłam się jeszcze bardziej. Moje serce biło jak oszalałe. Nagle po środku pokoju pojawiła się ciemność, ale taka...inna. Wyglądała jak jakiś gaz, czarna chmura, która zaczęła się formować w jakiś nieznany mi kształt. Mgła ta zaczęła się zbliżać w moją stronę, a moje serce biło coraz szybciej. Moje przerażenie sprawiło, że byłam w stanie jedynie siedzieć na swoim miejscu. Nie mogłam się nawet ruszyć chociaż o kawałek. Ponownie usłyszałam wystrzały i dźwięki, jakby ktoś drapał po czymś pazurami, a z czarnej chmury nagle wyłoniła się w moją stronę szponiasta łapa. Płakałam i zaczęłam nawet krzyczeć, ale dalej nie byłam w stanie się ruszyć, chociaż bardzo chciałam. Moje cerce biło przy tym jak oszalałe.
~*~
Obudziłam się nagle i przez chwilę nie wiedziałam, gdzie jestem. Zaraz jednak wszystko sobie przypomniałam. Spojrzałam na Alice i ponownie przeraziłam się. Wiedziałam, że coś musi być z nią nie tak. Była cała czerwona, spocona, jakby odbyła bieg na co najmniej dwa kilometry. Natychmiast zawołałam pielęgniarkę, która stwierdziła niemal od razu, że z moją córką dzieje się coś poważnego. Szybko sprowadzono lekarza, który wykrył jakieś nieprawidłowości w pulsie i podłączyli ją do kardiomonitora, po czym jakieś dwie pielęgniarki wyprowadziły mnie z sali. Mówiłam im, że muszę być przy swoim dziecku, ale one powtarzały, że powinna wyjść, aby nie przeszkadzać. Rozumiałam je poniekąd. Sama, kiedy oglądałam jakieś filmy lub seriale, współczułam bohaterom, ale jednocześnie wiedziałam, że lepiej by zrobili, gdyby od razu opuścili salę szpitalną i pozwolili swobodnie działać lekarzom. Kiedy jednak w niebezpieczeństwie znalazła się moja własna córka, nie potrafiłam się na coś takiego zdobyć. Chciałam być przy swoim dziecku, gdy coś mu zagrażało!
~*~
Skończyłem. Teraz wystarczyło jedynie wrzucić Suzanne do wykopanego dołu i go zakopać. Najtrudniejsza część zadania była już jednak za mną, chociaż reszta również nie była łatwa. Zakopałem Suzanne, a potem zacząłem się zbierać z powrotem. Przed odjazdem popatrzyłem jedynie na ostatni usypany przez mnie nagrobek, należący do małej dziewczynki. Szkoda, że zabijając ją, nie wiedziałem, że w ten sposób na stałe zaproszę ją do swojego życia. Ale mimo że imię "Annie" było w moim domu teraz tak często wspominane, i to przez moją własną córkę, sam miałem wrażenie, jakbym zabił tę dziewczynkę wieki temu. Nie mogłem jednak tak stać i myśleć. Zamknęłam bramę mojego Cmentarza Upadłych, po czym wróciłem do samochodu, który dokładnie obejrzałem. Na szczęście na pierwszy rzut oka nie pozostał w nim żaden ślad, ale na wszelki wypadek będę musiał coś wymyślić. Na pewno pojadę z nim do myjni, a najlepiej by było, gdybym mógł się go jakoś pozbyć. Będę musiał go sprzedać, żeby ryzyko było jak najmniejsze, ale nie za szybko, aby nie wzbudzić podejrzeń-pomyślałem. Zanim wsiadłem do samochodu, porządnie otrzepałem z ziemi łopatę. Następnie wróciłem do domku i zostawiłem ją w środku razem z kluczem od bramy Cmentarza Upadłych. Zaraz potem udałem się jak najszybciej w drogę powrotną. Musiałem wrócić do hotelu i to jak najprędzej, aby móc odsunąć od siebie wszelkie podejrzenia.

czwartek, 6 grudnia 2018

Cmentarz Upadłych XV "Stan nieświadomości"

Przejrzałem cały samochód w poszukiwaniu wszelkich szmat i ręczników, które mogłyby mi jakoś pomóc z krwią. W końcu zawinąłem rany Suzanne w to, co znalazłem, po czym posadziłem ją z powrotem na miejscu pasażera i na wszelki wypadek zapiąłem pasem. Nie chciałem, aby podczas nagłego hamowania po moim samochodzie zaczęło sobie bezwładnie latać martwe ciało. Moje szczęście objawiło się w tym, że nocą raczej nie za wiele aut jeździ po takich drogach, jaką ja musiałem pokonać. Jasne, łączyła kilka miast, ale prowadziła przez środek lasu i każdy normalny człowiek wolał przejechać ją za dnia. Dlatego też, mając ponadto na uwadze, jak rzadko zdarza się tutaj kontrola drogowa, zwłaszcza w środku nocy (tak naprawdę nigdy nie spotkałem tu kontroli drogowej) postanowiłem wycisnąć z mojego samochodu co tylko się dało. Jechałem tak szybko, że nieomal czułem się, jakbym ścigał się z czasem. Mimo to miałem wrażenie, jakby moje zmysły wyostrzyły się. Wszystko widziałem z ogromną dokładnością, wszystko słyszałem, a ponadto byłem niezwykle czujny. Kto jak kto, ale ja doskonale wiedziałem, jak działa adrenalina.
~*~
Powrót do miasta zajął mi naprawdę niewiele czasu, tak samo jak odnalezienie odpowiedniego budynku. Zaparkowałem samochód na pierwszym wolnym miejscu na parkingu, jakie znalazłem, po czym od razu udałem się do środka. Pierwszą rzeczą, jaka rzucała się w oczy, była ciemność. Mimo że była noc to na zewnątrz i tak było dużo jaśniej. W korytarzy stało paru facetów, którzy palili. Przepchnąłem się obok nich, po czym wszedłem do jednej z dużych sal. Po lewej znajdował się długi bar, przy którym oczywiście siedziało paru facetów, a każdemu z nich towarzyszyła jakaś ładna dziewczyna, namawiająca na drogie drinki. Na środku pomieszczenia znajdowało się oświetlane kolorowymi światłami podwyższenie, na którym kilka dziewczyn korzystało z tego, czym obdarzyła ich matka natura, tańcząc na rurze. Pozostałą część pomieszczenia wypełniały stoliki, przy których siedzieli mężczyźni. Ja jednak nie przyszedłem tutaj oglądać. Rozejrzałem się po sali, po czym mój wzrok padł na mężczyznę, który siedział samotnie przy barze i coś pił. Podszedłem do niego, wyciągając po drodze portfel.
-Jeden pokój na jakieś...cztery godziny?-spytałem, przysiadając się. Zaraz potem zamówiłem sobie coś do wypicia na dobry początek.
-Dwieście-powiedział mężczyzna, nawet na mnie nie patrząc.
-Dwieście? Trochę podrożało-odparłem, biorąc pierwszy łyk drinka. Był dość łagodny, bo nieco już dziś wypiłem, a chciałem zaliczyć jakąś laskę, a nie zgona.
-Ostatnio kilka dziewczyn się wyłamało, policja trochę powęszyła i w biznesie jest teraz problem, wiec podrożało. Jak cię nie stać, to spadaj i nie zawracaj mi głowy-powiedział mężczyzna, po czym wyjął z kieszeni papierosa i go zapalił. Pozostałym nie można było tutaj palić, bo brak było klimatyzacji lub jakiegokolwiek okna, więc musieli wychodzić na korytarz, aby ludzie nie potrulili się dymem.
-Nie tak szybko. Jest wola, znajdą się pieniądze-powiedziałem, po czym otworzyłem portfel i wyliczyłem odpowiednią sumę, którą następnie podałem mężczyźnie.
-Pokój numer dwa. Dziesięć minut-powiedział mężczyzna. Nic więcej nie musiał dodawać, bo wiedziałem, jak dotrzeć na miejsce. Po drugiej stronie pomieszczenia, po lewej, znajdował się korytarz. Również i tam parę osób paliło lub całowało się. Doszedłem do schodów i wszedłem na górę, gdzie nie było już nikogo. Po lewej i prawej znajdowało się za to kilkanaście pokoi. Wszedłem do tych z numerem dwa. Wystrój był typowy. Po lewej do ściany przylegało duże, ciemnofioletowe łóżko, a po obu jego stronach znajdowały się małe szafki z ciemnego drewna. Ściany był w kolorze nieco jaśniejszym od łóżka. Po prawej zaś znajdowało się małe podwyższenie, a z jego środka wystawała stalowa rura. Nie wiedziałem jeszcze, czy będę miał ochotę najpierw na mały, prywatny taniec, ale miałem jeszcze trochę czasu. Podszedłem do jednej z szafek i, jak się spodziewałem, znalazłem tam aż kilka prezerwatyw, a do tego parę innych...przyborów. Odpakowałem sobie już jedną z nich, żeby nie tracić potem czasu. Mój członek jakby na to czekał, bo w tej samej chwili poczułem, jak moje podniecenie znowu wzrasta. Na szczęście za chwilę miałem dać mu upust. Po kilka następnych minutach drzwi ponownie się otworzyły. Stanęła w nich wprost zniewalająca dziewczyna. Miała długie, idealnie proste blond włosy, zielone oczy i naprawdę kształtne ciało. Ubrana była (jeszcze) w strój jak najbardziej pasujący do okoliczności.
Lubiłem różne ciekawe stroje, jednak tym razem ucieszyłem się, że nie był zbyt wyszukany. Chciałem się szybko i dobrze zabawić, więc nie miałem ochoty połowy wykupionego czasu spędzić na rozwiązywaniu jakichś sznureczków. Poza tym ta dziewczyna nie potrzebowała odsłaniać całego swojego ciała, bo ono samo aż wylewało się tam, gdzie powinno. Już nie mogłem się doczekać, kiedy będę mógł ją pocałować, dotknąć jej dużych piersi, a potem zrobić jeszcze więcej niemiłych rzeczy. Dziewczyna chyba czytała mi w myślach, bo gdy tylko zamknęła za sobą drzwi, powiedziała do mnie:
-Byłam bardzo niegrzeczną dziewczynką i należy mi się jakaś kara. Będzie surowa?-zapytała, podchodząc do mnie. Złapała mój pasek od spodni i zaczęła go odpinać.
-Bardzo-powiedziałem, po czym uśmiechnąłem się z satysfakcją. O tak, ta noc nie jest jeszcze stracona-pomyślałem, patrząc jak dziewczyna po kolei ściąga mi spodnie, bieliznę, a następnie bierze do ust mojego rwącego się do działania członka. Najpierw wzięła go prawie całego i trochę possała, ale potem wyjęła, chwyciła swoją zgrabną dłonią, uniosła lekko i oblizała parę razy. Następnie pomału zaczęła go ponownie wkładać do buzi, stopniowo ssąc coraz bardziej. Mój członek stawał się coraz twardszy, a ja czułem się wspaniale. Nagle jednak w mojej głowie ponownie pojawiła się Suzanne. Wyobraziłem sobie, że to ona jest na miejscu dziewczyny. Przez chwilę czułem jeszcze większą satysfakcję, ale zaraz ustąpiła ona miejsca złości. Przypomniałem sobie, co ta dz*wka zrobiła. Odepchnąłem od siebie dziewczynę, zupełnie nie zważając na to, że prawie doszedłem. Teraz, kiedy zawładnęła mną taka wściekłość, chwila rozkoszy uzyskana w ten sposób nic by mi nie dała. Dziewczyna była widocznie zaskoczona.
-Nie mówiłem, że masz mi zrobić loda. Mam ochotę na coś innego-powiedziałem, stając nad nią.
-Tak, oczywiście, co tylko pan sobie zażyczy-powiedziała, po czym spróbowała wstać. Chwyciłem ją za ramię i pociągnąłem w górę, a następnie pchnąłem na łóżko.
-I to rozumiem. Dobrze wyszkolona obsługa-powiedziałem, uśmiechając się. Dziewczyna posłała mi spojrzenie, które, o dziwo, było bardziej zaciekawione niż zaskoczone czy wystraszone. Sięgnąłem do szafki, z której wyjąłem potrzebną mi rzecz. Następnie usiadłem przed dziewczyną, pochylając się nad nią i całując ją agresywnie. Jednocześnie złapałem obie jej ręce i zapiąłem w kajdanki, które następnie zaczepiłem o jedną z metalowych rurek, z których składało się wezgłowie. Następnie zszedłem z pocałunkami nieco niżej, na szyję. Kiedy już mogłem do woli używać swoich rąk, jedną z nich położyłem na jej biodrze, a drugą ścisnąłem jej dużą pierś, nie zważając na to, że prawdopodobnie sprawię jej ból. Z ust dziewczyny wydobył się jęk rozkoszy, a ja, kiedy podniosłem głowę, ze zdziwieniem stwierdziłem, że uśmiecha się ona. Widocznie nam obojgu obecna sytuacja bardzo się podobała. Bardzo pragnąłem jak najszybciej osiągnąć maksimum zadowolenia, więc zsunąłem się nieco niżej, po czym rozsunąłem dziewczynie nogi. Chwilę później wszedłem w nią mocno i głęboko, bez ostrzeżenia. Na początku spróbowała się odsunąć, ale zaraz potem ponownie jęknęła i na pewno był to jęk rozkoszy. Kto jak kto, ale doskonale się na tym znałem. Nie czekając już dłużej, zacząłem się w niej szybko i agresywnie poruszać. Pokój wypełniły nasze pełne zadowolenia westchnienia i jęki. Pochyliłem się nad dziewczyną, dotykając oraz całując jej brzucha, piersi, szyi, ust. Potem ponownie wróciłem do jej piersi i polizałem jedną z nich, po czym przygryzłem jej małego, różowego sutka. Dziewczyna jęknęła z rozkoszą. Nie trwało to długo, zanim w niej doszedłem. Oczywiście nie zamierzałem spędzić reszty kupionego czasu na jakichś pogaduszkach. Kazałem dziewczynie klęknąć przede mną, a ona z ochotą wzięła się za ponowne robienie mi loda. Oblizała mojego członka najpierw po całej długości, a potem skupiła się tylko na czubku, który zaczęła drażnić swoim giętkim i wijącym się językiem. Następnie w końcu wzięła go do buzi, ale tylko do połowy. Pewnie nie chciała się spieszyć, ale ja miałem inne plany. Wepchnąłem jej go do samego końca, przez co dziewczyna zakrztusiła się, ale szybko to opanowała i przeszła z powrotem do rzeczy. I to rozumiem. Pełen profesjonalizm-pomyślałem zadowolony. Potem było już tylko z każdą chwilą coraz lepiej.
~*~
Bawiłam się dalej z dziewczynami, kiedy nagle usłyszałam głos. Głos Annie. Spojrzałam na nią, a potem na pozostałych. Sądząc po tym, że w ogóle nie reagowali, tylko ja ją słyszałam.
-Musisz iść-powiedziała do mnie.
-Ale gdzie?-pomyślałam, ale choć nie wypowiedziałam tego na głos, Annie mi odpowiedziała.
-Do lasu.
-Po co?-zdziwiłam się.
-Aby wszystko się dopełniło-odparła.
-Ale co ma się dopełnić?-nadal nic nie rozumiałam.
-Ufasz mi?-spytała lalka. Zawahałam się z odpowiedzią.-Ufasz?-powtórzyła, kładąc na to słowo duży nacisk.
-T-tak-odparłam po chwili.
-To idź.
-Ale co powiedzą rodzice? I dziewczyny? Mają iść ze mną? Poza tym tutaj nie ma żadnego lasu-zauważyłam.
-Pod żadnym pozorem nikomu nic nie mów! Nie zauważą twojego zniknięcia. A lasu może i na pierwszy rzut oka tu nie ma, ale raz już przecież w nim byłaś, prawda?-powiedziała Annie.
-Prawda. Ale czy...na pewno to bezpieczne? I nikt nic nie zauważy? A jak mi się coś stanie?-nadal nie byłam do końca przekonana, zwłaszcza po wszystkich ostatnich wydarzeniach.
-Przecież to tylko sen. Co złego może ci się przydarzyć?-spytała moja zabawka.
-No w sumie to racja. To tylko sen-odparłam dość niepewnie, a po chwili odłączyłam się od moich przyjaciółek i skierowałam w stronę lasu, który ponownie pojawił się dosłownie znikąd, kilkanaście metrów przede mną.
-Ja tobą pokieruję. Idź tam, gdzie cię zaprowadzę-powiedziała Annie.
-Ok-odparłam niepewnie. Moja zabawka dawała mi różne wskazówki, gdzie mam iść. Tym razem nie goniły mnie żadne potwory ani nie atakowały inne dziwne rzeczy. Wokół było bardzo spokojnie...a właściwie aż za spokojnie. Czułam się przez to tak samo źle jak w każdym innym takim śnie. Właśnie, dlaczego ja właściwie wiem, że to sen? Kiedy śni mi się cokolwiek innego, nawet niemożliwie niedorzecznego, i tak nie zdaję sobie sprawy z tego, że to fikcja, dopóki się nie obudzę. Niestety nie znałam odpowiedzi na to pytanie, dlatego zadałam je Annie.
-Nie wiem. Może dlatego, że te sny są...wyjątkowe?-odparła.
-Tyle to ja wiem-powiedziałam, spoglądając na nią smutno.-Chociaż chciałabym, żeby nie były znowu aż tak wyjątkowe. A właściwie to dlaczego mnie gdzieś prowadzisz?-dodałam po chwili.
-Bo od dawna chciałam ci coś pokazać. Tyle czasu czekałam i tak długo to wszystko planowałam...nie chciałam tego jeszcze robić, ale nie mogłam być obojętna wobec ostatnich zdarzeń. Mam nadzieję, że moja niespodzianka ci się spodoba-odparła Annie.
-Jak do tej pory nie podobało mi się nic, co mi się tutaj przydarzyło-powiedziałam z ponurą miną.
-Jak to? A znalezienie mnie?-spytała Annie.
-To tylko jeden mały wyjątek-odparłam.
-Mały? Czyli ja nic dla ciebie nie znaczę?-zapytała lalka. W tonie jej głosu można było wyczuć złość.
-Tego nie powiedziałam...-zaczęłam się bronić.
-Ale tak to zabrzmiało-odparła Annie.
-Wybacz, nie chciałam-powiedziałam smutno, bo było mi przykro, że ją zdenerwowałam.
-Nie liczysz się z innymi ani z tym, że jak wiele ci "inni" znaczą. Ważna jesteś tylko ty i to, co ważne jest dla ciebie. Jesteś taka sama jak twój tata-powiedziała Annie.
-Co masz na myśli? O co ci chodzi?-zdziwiłam się, po czym zatrzymałam się.
-Idź-powiedziała moja lalka.
-Nie, dopóki nie wytłumaczysz mi, o czym mówiłaś-odparłam.
-Dowiesz się tego.
-Gdzie?
-Na miejscu. Więc idź. Już. Natychmiast-Annie mówiła takim tonem, jakiego jeszcze nigdy u niej nie słyszałam. Był taki spokojny, ale jednocześnie mroczny i groźny. I choć nie chciałam, to strach i chęć zrozumienia jej słów sprawiły, że znowu ruszyłam. Ponownie kierowałam się jej wskazówkami, ale teraz oprócz nich nie mówiła do mnie nic więcej. Byłam przestraszona, ale jednocześnie dziwnie smutna i zawiedziona. Towarzyszyło mi też coraz cięższe uczucie bezsensowności wszystkiego. Słowem, czułam się coraz gorzej, ale sama nie wiedziałam, jaki jest tego właściwy powód. Bo to nie mógł być jedynie wynik kłótni z Annie.
 
~~~~****~~~~
Opublikowałam mikołajkowy rozdział na Wattpadzie, więc i tutaj nie mogłam zawieść. Mam nadzieję, że Mikołaj o nikim nie zapomniał i że mój "prezencik" Wam się spodoba:D
~Ritsu


wtorek, 20 listopada 2018

Cmentarz Upadłych XIV "Była sobie kiedyś Suzanne Donkins"

Już miałem odjeżdżać, kiedy do moich uszu dobiegł czyjeś krzyki. Odwróciłem się i zobaczyłem biegnącą postać. Na początku wystraszyłem się, że ktoś może dowiedział się o tym, co zrobiłem...Jednak to było niemożliwe, a do tego w takim przypadku to ta osoba znajdowała się w gorszym położeniu. Wyszedłem z samochodu. Postać zauważyła mnie i zaczęła biec w tę stronę. Wyglądała jak upiór. Miała rozwiane, poplątane włosy, podartą suknię. Po chwili, ku swojemu zaskoczeniu, zauważyłem, że to nikt inny tylko Suzanne. Ona po jakimś czasie chyba też mnie rozpoznała.
-John! O matko, John! Jak dobrze, że to ty!-zawołała Suzanne, po czym rzuciła się w moje ramiona.
-Suzanne! Co się stało?-zdziwiłem się. Odsunąłem się od niej i spojrzałem na jej twarz. Była cała zapłakana.
-Nie pytaj. On...proszę, zabierz mnie stąd-powiedziała, po czym spojrzała na mnie błagalnie.
-Jasne, poczekaj, pomogę ci-powiedziałem, po czym pomogłem jej wejść do samochodu, a sam usiadłem za kierownicą.
-Ale co się takiego stało? Coś ci jest? Zawieźć cię do szpitala?-zapytałem, uruchamiając samochód.
-Nie, tylko nie to! Najlepiej zawieź mnie od razu do hotelu, proszę-odparła cicho Suzanne.
-No dobrze, ale powiedz mi, co ci się stało?-spytałem.
-Jacob'owi odbiło-wyjaśniła krótko dziewczyna.
-Jacob...nie pomyślałbym nawet, że on jest do czegoś takiego zdolny-odparłem.
-Błagam cię, nie wspominaj o nim przy mnie-powiedziała Suzanne. Zapanowała między nami cisza, którą przerywało tylko pochlipywanie dziewczyny.
-To wszystko jest bez sensu...-odezwała się po chwili.
-Nie mów tak-odparłem.
-Tylko mi nie mów, że wszystko będzie dobrze-powiedziała Suzanne.
-Nie powiem tak. Powiem za to, że nie możesz mu tego puścić płazem-odpowiedziałem.
-I nie zamierzam. Zapłaci za to ten sk*rwiel-odparła dziewczyna.-Masz może jakąś chustkę czy cokolwiek? Chcę się trochę ogarnąć-dodała po chwili ciszy.
-Jasne, jest w...-zacząłem, po czym zawahałem się. W schowku, a obecnie zawinięty jest w nią zakrwawiony nóż.
-Schowku?-spytała Suzanne, po czym sięgnęła ręką i otworzyła go.
-Nie-powiedziałem, ale było za późno. Dziewczyna włożyła rękę do schowka, po czym wyjęła z niego jakąś chustkę. Na szczęście była to inna niż ta, w którą zawinąłem nóż. Suzanne wytarła swoją twarz. Na szczęście przestała już płakać.
-Lepiej?-zapytałem.
-Trochę. Ale może mógłbyś się na chwilę zatrzymać? Niedobrze mi-odparła dziewczyna.
-Jasne-powiedziałem, po czym po raz kolejny tej nocy zjechałem na pobocze. Suzanne otworzyła drzwi i wyszła na zewnątrz. Zdecydowałem, że ja również powinienem się trochę przewietrzyć. Suzanne przystanęła kilka metrów dalej, po czym objęła się ramionami, jakby było jej zimno. Każdy, kto by ją wtedy zobaczył, uznałby ją za niezwykle żałosne stworzenie, wymagające czyjejś opieki. Podszedłem do niej, jednak kiedy się zbliżyłem, dziewczyna lekko drgnęła.
-Na pewno wszystko w porządku?-spytałem z troską. Mimo wszystko zdążyłem polubić trochę tę dziewczynę.
-Jasne. Myślę, że nie licząc tego, iż jestem w lesie i przed chwilą prawie zostałam zgwałcona, to wszystko w jak najlepszym porządku-warknęła dziewczyna, po czym zawróciła i szybkim krokiem skierowała się do samochodu. Mimo wszystko zaskoczyła mnie taką reakcją. Chwilę jeszcze stałem w miejscu, po czym odwróciłem się i powolnym krokiem zacząłem się kierować na swoje miejsce. Kiedy przechodziłem obok samochodu, Suzanne nagle otworzyła drzwi.
-J-john-powiedziała drżącym głosem. Bez chwili namysłu zbliżyłem się do niej.
-Co się stało?-zapytałem, ponownie z dużą troską.
-Co to jest?!-teraz już w jej głosie doskonale słyszałem skrywaną wcześniej panikę. Suzanne uchyliła drzwi i moim oczom ukazał się trzymany przez nią, zakrwawiony nóż.
~*~
Nie wiem, co zrobili lekarze, ale to jest nieważne. Ważne było za to, że Alice przestała się dusić. Niestety nie mogłam z nią porozmawiać ani zwyczajnie jej przytulić, gdyż niemal natychmiast po opanowaniu sytuacji została zabrana przez lekarzy na kilka badań. Oczywiście poszłam na nie razem z nią, ale nie wszędzie, niestety, mogłam jej towarzyszyć. I tak podczas gdy mojej biednej, małej Alice robiono tomograf albo jakieś inne badanie, ja czekałam przed salą i niemal wychodziłam z siebie z nerwów. Tak bardzo chciałam, aby to się już skończyło. Nawet sobie nie wyobrażam, co muszą czuć rodzice dzieci, które całe życie spędzają w szpitalu i są śmiertelnie chore. Dlaczego nas to spotyka?-myślałam zrozpaczona. Pragnęłam, aby John wrócił i żeby to wszystko albo się skończyło, albo okazało się tylko i wyłącznie złym snem. W końcu badania dobiegły końca i Alice wróciła na swoją salę. Była naprawdę zmęczona i praktycznie od razu zasnęła. Miałam ogromną ochotę wypytać o wszystko lekarza, ale on nie zaszczycił mnie swoją obecnością, a ja nie zamierzałam zostawiać teraz Alice samej i go szukać. Postanowiłam, że rano dorwę go i dowiem się od niego wszystkiego co wie, a nawet tego czego nie wie. W końcu to moje dziecko i ja muszę wiedzieć, co mu jest. Kiedy tak patrzyłam na moją śpiącą córeczkę, czułam, że sama także robię się coraz bardziej senna. Bałam się jednak zasnąć. Kiedy spałabym, mogłoby ponownie coś się wydarzyć. Co jakiś czas sprawdzałam więc na telefonie godzinę, przeglądałam zdjęcia albo szukałam jakichś ciekawych stron internetowych. W końcu jednak, sama nie wiedziałam kiedy, zasnęłam.
~*~
Byłam na jakiejś łące, otoczonej dookoła polami. Towarzyszyli mi mama i tata oraz Ruby, Bev i Kitty ze swoimi rodzicami. Zrobiliśmy sobie mały piknik. Ja i dziewczyny bawiłyśmy się w berka, podczas gdy nasze rodziny rozkładały koce i szykowały jedzenie. Goniłam ja, ale udało mi się złapać Bev, więc jak najszybciej zaczęłam uciekać. Skierowałam się w stronę wysokich zarośli, w które wbiegłam, bo nie były one zbyt gęste. Chciało mi się głośno śmiać, więc nawet nie próbowałam się powstrzymywać. W pewnym momencie odwróciłam na chwilę głowę, aby zobaczyć, czy Bev nie biegnie za mną. Kiedy z powrotem spojrzałam przed siebie, zamarłam. Znajdowałam się znowu w TYM lesie, otaczała mnie ciemność i mrok. Czym prędzej odwróciłam się, aby wrócić z powrotem do moich rodziców i koleżanek, ale kiedy to zrobiłam, zamiast łąki ujrzałam jedynie ciągnący się w nieskończoność las. Na ziemi zaś, oparta o drzewo znajdujące się naprzeciw mnie, znajdowała się moja lalka. Wtedy do mnie dotarło, od jak dawna się z nią nie bawiłam. Annie musiała się przez ten cały czas czuć bardzo samotnie i na pewno obraziła się na mnie. Zbliżyłam się do niej niepewnie i dotknęłam jej. Po chwili zaś już bez wahania wzięłam ją i przytuliłam. Zamknęłam na chwile oczy, a kiedy je otworzyłam, ponownie znajdowałam się na tej samej łące. Dziewczyny biegały wokół mnie, a nasi rodzice właśnie skończyli wszyscy szykować i zaczęli nas wołać, abyśmy przyszło trochę odpocząć i coś zjeść. Od razu wszystkie cztery do nich poszłyśmy. Choć może raczej powinnam powiedzieć, że wszystkie pięć, skoro teraz była ze mną i Annie.
~*~
I co miałem jej powiedzieć? Że sam się tam jakoś znalazł? Nóż, cały w świeżej krwi? Że ktoś mi go podrzucił? W środku nocy? W lesie?
-Suzanne, spokojnie-powiedziałem, podchodząc do niej.
-Jak mam być spokojna? Może mi to wytłumaczysz?!-zawołała. Ja jedynie szybkim ruchem sięgnąłem po nóż i wyszarpnąłem go z jej ręki. Dziewczyna patrzyła na mnie w osłupieniu.
-Skąd to się mogło tutaj wziąć?-spytałem sam siebie, odwracając się do Suzanne tyłem.
-Chyba mi nie powiesz, że nie wiesz, co robi w schowku twojego samochodu nóż z jeszcze świeżą krwią-powiedziała dziewczyna. W tej samej chwili najszybciej jak mogłem odwróciłem się i chwyciłem ją za ramię, wyszarpując z samochodu. Wykorzystałem moment zaskoczenia, dzięki czemu Suzanne nie opierała się, a ponadto łatwo się potknęła i wylądowała na ziemi. Zdążyła jedynie odwrócić się na plecy, ale nie udało jej się wstać, gdyż popchnąłem ją z powrotem na ziemię, siadając na nią okrakiem i przyciskając ją do podłoża.
-Co ty robisz?! John?! Oszalałeś?! To jakiś żart?! To na pewno jakiś żart! Ty i Jacob postanowiliście zrobić mi kawał? Świetny!-powiedziała Suzanne, po czym zaśmiała się histerycznie.-Ale teraz może już przestaniecie sobie żartować?-dodała, kiedy przestała się śmiać i spróbowała się uwolnić.
-Gdybyś trzymała ręce przy sobie, zamiast grzebać w nie swoich rzeczach, inaczej by się to skończyło-powiedziałem, po czym zbliżyłem do niej ostrze noża. Dziewczyna oczywiście zaczęła się wiercić, krzyczeć i próbowała się wyrwać, ale nie miała szans mnie z siebie zrzucić. Choć, jak często w takich przypadkach się już zdarzało, przekonałem się, że ma o wiele więcej siły, niż zakładałem. Chciałem jak najszybciej to zakończyć, ale Suzanne stawiała czynny opór. Próbowała odepchnąć mnie rękoma i zabrać nóż, a ja usiłowałem dostać się do jej gardła lub serca. Nagle poczułem bolesne pieczenie. Jak się okazało, przez całą tę szarpaninę, sam siebie zraniłem nożem. Spróbowałem po raz kolejny zadać jej cios w serce, ale Suzanne odepchnęła moje ręce w taki sposób, że broń zagłębiła się w jej brzuchu. Otworzyła szeroko oczy, jakby ze zdziwienia. Krew zaczęła wyciekać z jej rany. Czym prędzej wyszarpnąłem nóż. Nadal próbowała się bronić, ale teraz z każdą chwilą była słabsza. W końcu udało mi się jej go wbić prosto w serce. Odetchnąłem z ulgą, po czym niemal natychmiast wyjąłem broń z jej ciała. Wstałem i obejrzałem się, rozmyślając, czy nie zostawiłem po sobie żadnego śladu. Teraz miałem już niemały problem. Oczywiście mogłem jej nie zabijać, ale wtedy trudno byłoby mi wytłumaczyć, skąd wziął się u mnie ten nóż. Niestety przez to musiałem szybko coś wymyślić. Logiczne było, że po jej zaginięciu wszczęte zostaną poszukiwania i ktoś prędzej czy później znalazłby ciało, nawet gdybym je ukrył. Zresztą, gdzie miałbym je ukryć w środku nocy w lesie? Zakopać? Gołymi rękami? Mógłbym ją gdzieś przenieść, ale to tylko mogłoby pogorszyć sprawę. Możliwe że podczas szarpaniny zostawiłem na niej jakoś swoje DNA...cholera, przecież zaciąłem się tym głupim nożem! Gdyby policja znalazła coś, co wskazywałoby na naszą kłótnię, mogłoby się to okazać jakimś punktem zaczepienia do powiązania mnie z tą zbrodnią. Jeśli idzie o tamtego chłopaka to nie mieli podstaw sprawdzać, mnie, ale Suzanne to inna sprawa, w końcu byliśmy na jednym szkoleniu razem z Jacobem... Chwała Bogu za niego! Jak się okaże, że Suzanne nie żyje, raczej nie będzie chciał, aby wyszło na jaw, że próbował ją zgwałcić. Pewnie poprosi mnie, żebym go krył, a dzięki temu sam też będę miał wiarygodniejsze alibi. I pomyśleć, że jeszcze chwile temu uważałem go za skończonego idiotę! Mimo wszystko jednak i on mógł zostawić...na niej jakieś ślady, więc i tak musiałem coś wymyślić. Dotarło jednak do mnie, że zaczynam panikować, i sam sobie kazałem się uspokoić. Na pewno był jakiś sposób, aby wyjść z tej sytuacji cało. Po chwili wpadłem na genialny plan. Że też od razu o tym nie pomyślałem! Musiałem jednak się śpieszyć, gdyż na załatwienie wszystkiego miałem tylko tę jedną noc...
~*~
Nie mogłem uwierzyć, że ta dz*wka to zrobiła! Kiedy udało mi się pozbierać z ziemi, zniknęła już z moich oczu. Nawet nie wiedziałem, w którą stronę pobiegła. Zresztą, nie zamierzałem jej już gonić, bo to nie miałoby sensu. Niech zdechnie tutaj, w środku lasu, najlepiej zeżarta przez wilki. Jak ona wróci do domu? Pewnie spróbuje jechać na stopa i trafi na jakiegoś psychopatę, ale skoro taki jest jej wybór, to proszę bardzo! Nie wie głupia s*ka co traci! Jakoś udało mi się wrócić z powrotem do samochodu. Myślałem na początku nad powrotem do hotelu, ale kiedy usiadłem za kierownicą stwierdziłem, że ten dzień nie może się tak skończyć. Mój obolały ch*j domagał się jakiegoś wynagrodzenia. Niemal słyszałem, jak mówi do mnie: "Ej, stary, co to ma być? Najpierw narobiłeś mi smaka, a teraz nici z zabawy? O nie, i ty i ja dobrze wiemy, że tak to nie może się skończyć! Przecież znamy parę adresów...". O tak, znamy parę naprawdę fajnych adresów-pomyślałem, po czym odpaliłem samochód i skierowałem się z powrotem w stronę miasta.


czwartek, 8 listopada 2018

Cmentarz Upadłych XIII "Poza miastem"

Nie mogąc się uspokoić, pojechałem na przedmieścia, a potem zdecydowałem się pojechać dalej. Cały czas wmawiałem sobie, że jeżdżę, aby się uspokoić. Po jakimś czasie rozpadało się. Wjechałem w las i znalazłem jakąś dróżkę, w której zaparkowałem. Sięgnąłem po batonika i go zjadłem. Potem wziąłem nóż i zacząłem go obracać w dłoniach. Nie wiem, ile czasu upłynęło, nim wrzuciłem go do schowka i zdecydowałem się ruszyć dalej. Nie jechałem szybko, gdyż było późno, ciemna, lało, a do tego mimo wszystko wypiłem tego jednego drinka. Jednak dzięki temu ujrzałem kogoś stojącego przy drodze. Miał na sobie pomarańczową, odblaskową kamizelkę i trzymał świecącą latarkę. Wykonywał gesty świadczące o tym, że jest autostopowiczem, który próbuje złapać transport. Zwolniłem nieco. O tej porze na drodze nie było żadnego innego samochodu. Kiedy się zbliżyłem, spostrzegłem, że ma na plecach duży plecak. Zjechałem na pobocze i wyłączyłem światła. Dzięki temu mój czarny samochód był praktycznie nie do zauważenia. Chłopak podszedł do drzwi od strony kierowcy, a ja w tym czasie sięgnąłem do schowka. Oby nie zmoknąć, miał kaptur od bluzy, ale zasłaniał się też jakąś gazetą.
-Dobry wieczór, czy nie byłoby dla pana problemem, jeśli podwiózłby mnie pan do najbliższego miasta?-spytał chłopak. Miał miły głos, gdyby zechciał, mógłby zostać lektorem albo kimś podobnym. Uśmiechnąłem się, po czym szybko otworzyłem drzwi i wyszedłem. Chłopak był bardzo zdziwiony, ale nie zdążył nic powiedzieć, kiedy wbiłem mu nóż w brzuch. Zgiął się w pół i zacharczał, a ja wyrwałem nóż i zadałem mu kolejny cios w to samo miejsce. Dzięki temu zdołałem osłabić chłopaka i mogłem pociągnąć go głębiej w las. Po chwili przestał nawet stawiać opór. Odszedłem kilkanaście metrów i puściłem chłopaka, który upadł z głuchym łomotem na ziemię. Jedno spojrzenie na jego twarz wystarczyło mi, aby przekonać się, że nadal żyje. Uśmiechnąłem się jeszcze szerzej. Nie miał siły krzyczeć, więc jedynie charczał i wydawał z siebie dziwne dźwięki, które były muzyką dla moich uszu. Wziąłem nóż i trochę pociąłem chłopaka, a potem zadałem mu kilka ran. Uważałem przy tym, aby samemu się nie zranić i nie zabrudzić jego krwią. Niestety to nie był mój Cmentarz Upadłych, więc nie mogłem pozwolić sobie na prawdziwą zabawę. Na sam koniec wbiłem chłopakowi nóż w serce, bo dzięki temu zakończyłem jego życie szybko i skutecznie.
~*~
Niestety nie widziałam nigdzie Johna, za to Jacoba widziałam aż za często. Cały czas pojawiał się znikąd, przynosił mi różne rzeczy, starał się być miły, ale jednocześnie był niesamowicie denerwujący. Tyle razy prosiłam go, aby dał mi spokój, ale do niego nic nie docierało. Miałam tego wszystkiego dość. Jak widać nawet John'owi nie udało się go przekonać, aby dał mi spokój. Po cichu liczyłam na to, że tutaj znajdzie jakąś inną kobietę, na której się skupi, ale nic z tego. Kiedy przyjęcie zaczynało dobiegać końca, marzyłam tylko o tym, aby wrócić już do hotelu, a jeszcze lepiej do własnego domu. "Najbardziej zabawowa część towarzystwa" czyli największe chlejusy postanowiły się jeszcze zabawić w jakichś klubach albo barach. Ja nie miałam na to ochoty. W środku nigdzie nie widziałam John'a, więc wyszłam na zewnątrz. Po cichu liczyłam na to, że znajdę go i może on także będzie miał już ochotę wracać. Wtedy mogłabym zabrać się z nim. Inaczej wynajęłabym po prostu taksówkę. Niestety nigdzie nie znalazłam Johna. Pogodzona z tym faktem, sięgnęłam komótkę, aby zadzwonić po samochód.
-Suzanne? Tutaj jesteś! A ja cię wszędzie szukam!-zawołał Jacob, podchodząc do mnie.-Co tu robisz?-dodał po chwili.
-Szukałam John'a-odparłam zgodnie z prawdą. Od razu zauważyłam, że mężczyzna spochmurniał.
-Po co?-spytał. Swoją drogą dość niegrzecznie.
-Chciałam się z nim zabrać do hotelu-wyjaśniłam.
-Ach tak? I co niby byście tam robili?-zapytał Jacob. Mówił takim tonem, jakby ledwo powstrzymywał wściekłość.
-Przepraszam, ale nie rozumiem, o co ci chodzi. Jak to co mielibyśmy tam robić? Spać. Odpoczywać przed powrotem do domu-odparłam.
-Odpoczywać i spać...razem?-powiedział mężczyzna, spoglądając na mnie jak na kogoś winnego najgorszego przestępstwa.
-O co ci chodzi?!-zawołałam wzburzona, bo w końcu zaczęło do mnie docierać, o czym są jego spekulacje.
-Nie, nic, przepraszam. Naprawdę przepraszam. Nie wiem, co mnie opętało. Zachowałem się jak idiota, bardzo bardzo przepraszam-powiedział Jacob. Brzmiał, jakby mówił naprawdę szczerze, a do tego sprawiał wrażenie, że naprawdę mu przykro.
-Dobrze już, dobrze. I tak go nie znalazłam. Zamawiam taksówkę-odparłam.
-Ale po co? Możesz się zabrać ze mną-Jacob od razu się ożywił.
-Przecież ty też nie masz samochodu. Ale jeśli też chcesz wrócić, możemy zamówić taksówkę razem-odparłam.
-Po co nam taksówka? Myślisz, że jestem jakąś nieogarniętą ciotą? Wiedziałem, że John'a nie ma c liczyć, więc załatwiłem sobie samochód. Firmy wypożyczające samochody dotarły już chyba wszędzie-powiedział Jacob, po czym uśmiechnął się.
-Ach tak...nie jestem pewna...-zawahałam się.
-Przestań, po co masz płacić za taksówkę, skoro jedziemy w to samo miejsce?
-Ale myślałam, że ty będziesz chciał jeszcze zostać-wyjaśniłam.
-Niby po co? Już po przyjęciu-odparł Jacob.
-Właściwie to racja. Jeśli nie sprawi ci to kłopotu, to...-zaczęłam.
-Oczywiście, że to żaden problem. Chodźmy!-powiedział mężczyzna, po czym ruszył przodem. Po chwili wahania ruszyłam za nim. Jacob zatrzymał się przed czarnym oplem astrą. Otworzył mi drzwi, po czym sam usiadł za kierownicą. Coś nie dawało mi spokoju, ale ponieważ wszystko było w porządku, postanowiłam zignorować to uczucie. Ruszyliśmy. Jacob był dziwnie milczący, więc oparłam głowę o fotel i niemal od razu zaczęłam przysypiać. Przez jakiś czas trwałam w dziwnym stanie półsnu. Ocknęłam się dopiero po...sama nie wiem jak długim czasie. Od razu jednak zauważyłam, że zamiast budynków otaczały nas same drzewa. Byliśmy w lesie. Wyjechaliśmy z miasta.
-Jacob, dokąd ty jedziesz?-zapytałam, prostując się.
-W miejsce, gdzie będzie nam obydwojgu dobrze. Nie martw się, wszystko ok-odparł mężczyzna, nie odwracając wzroku od drogi.
-Jacob, o czym ty mówisz? Wyjechałeś z miasta! Masz natychmiast zawrócić-powiedziałam. Jacob na mnie spojrzał.
-Jeśli chcesz, możesz w każdej chwili wysiąść i wrócić sama do miasta. Chociaż ja na twoim miejscu nie wyskakiwałbym z jadącego samochodu i nie chodził nocą po lesie samemu, bo jeszcze coś złego mogłoby ci się przytrafić. A ze mną będzie ci dobrze, uwierz-powiedział Jacob, kładąc swoją dłoń na moim udzie. Mimowolnie wzdrygnęłam się. Jacob, widząc to, zaśmiał się, po czym wziął swoją rękę i położył ją z powrotem na kierownicy. Widząc, że nie dam rady go przekonać, zamilkłam i zaczęłam myśleć nad swoim położeniem. Liczyłam na to, że Jacob nie ma złych zamiarów, ale jaki facet wywozi dziewczynę nocą do środku lasu bez jej zgody i nie ma przy tym złych zamiarów? Musiałam jak najszybciej coś wymyślić. W pewnym momencie Jacob wjechał w jakąś leśną ścieżkę. Przejechał jakieś kilkanaście metrów. Potem zatrzymał się i zgasił wszystkie światła.
-Suzanne...teraz nareszcie możemy pójść na całość. Przez cały wyjazd starałem się zwrócić na siebie twoją uwagę, byłem taki miły, ale ty i tak wolałaś John'a. Teraz sama przekonasz się, że jestem od niego o wiele lepszy pod każdym względem. Zwłaszcza pod tym-powiedział Jacob, przenosząc na mnie swój lubieżny wzrok. Milczałam. Bałam się cokolwiek powiedzieć.-Spytaj pod jakim-wyszeptał z uśmiechem mężczyzna.
-Jakim?-zapytałam drżącym głosem.
-Pod tym-odparł Jacob, po czym odpiął pas i pochylił się w moją stronę. Zaczął mnie całować. Najpierw w usta, a potem też w szyję. Chciałam odpiąć pas i go odepchnąć, ale Jacob złapał obie moje ręce i skutecznie je w ten sposób unieruchomił. Ponownie zaczął mnie całować. Najpierw znowu w usta, potem szyję i kark, aż w końcu dotarł do dekoltu. Chciałam zacząć krzyczeć, ale wiedziałam, że to nic nie da, a bałam się, że tylko go w ten sposób bardziej zdenerwuję. Jacob puścił moją jedną rękę i spróbował odpiąć zamek od mojej sukni, który znajdował się na plecach. Nie był w stanie poradzić sobie jedną ręką. Musiał użyć obydwu, więc znów byłam wolna. Odpięłam pas. Udało mi się jakoś odepchnąć Jacob'a i wyplątać z pasa, po czym otworzyłam drzwi i wyskoczyłam na zewnątrz. Miałam szczęście, że mężczyzna był na swoim fotelu, bo dzięki temu łatwiej mi było się wydostać. Nie oglądając się za siebie, zaczęłam biec. Po chwili usłyszałam krzyki Jacob'a.
-Stój ty mała dz*wko! Słyszysz?! Stój! Niby dokąd teraz uciekniesz?!-wołał, biegnąc za mną. Starałam się biec jak najszybciej, jednak miałam buty na podwyższeniu, co skutecznie mi to utrudniało. Nie mogłam jednak zatrzymać się i ich zdjąć. Za bardzo bałam się, że Jacob mnie wtedy dogoni, a na to nie mogłam sobie pozwolić. Biegłam tak szybko jak tylko mogłam, choć i tak miałam wrażenie, że prawie stoję i że Jacob jest tuż za mną. Zupełnie nie wiedziałam, dokąd biegnę ani co powinnam teraz zrobić. W ciemnościach nie zauważyłam jakiegoś wystającego korzenia i potknęłam się. Kiedy upadłam, zrobiło mi się trochę słabo. Dał o sobie znać wypity alkohol i zmęczenie. Wstałam jednak, nakazując sobie dalej biec. W tej samej chwili poczułam jak ktoś łapie mnie za ramię i szarpie gwałtownie do tyłu. Zachwiałam się i ponownie upadłam. Jacob od razu znalazł się nade mną, uniemożliwiając mi wstanie.
-I na co ci to było głupia szmato? Mogliśmy mieć upojną noc w samochodzie, ale jak wolisz ostre rżnięcie na świerkowych igiełkach, to proszę bardzo-powiedział, po czym sięgnął do zamka i do końca go odpiął. Oczywiście szarpałam się i walczyłam, ale nic to nie dało. Jacob nie zawracał sobie głowy zdejmowaniem mi stanika i po prostu podsunął go do góry. Następnie zacisnął swoje dłonie na moich piersiach. Jęknęłam z bólu.
-Jacob, proszę cię...-wyłkałam, po czym z moich oczu poleciały łzy.
-Skoro prosisz, to proszę bardzo-odparł Jacob, po czym podciągnął moją suknię i rozłożył mi nogi. Spróbowałem wstać, ale facet z powrotem popchnął mnie na ziemię. Nie miałam pojęcia, że ma w sobie tyle siły. Jacob zaczął odpinać spodnie. W końcu zsunął je razem z bielizną i pochylił się ponownie nade mną. Pocałował mnie, jednak udało mi się go ugryźć. Wyprostował się nagle i wytarł krew, które pojawiła się na jego wardze.
-Sunia gryzie, a to nieładnie. Pan będzie musiał sunię ukarać-powiedział, po czym uśmiechnął się zadowolony. Rozchylił mi nogi trochę bardziej. Udało mi się jednak wyrwać i kopnęłam go, odpychając od siebie. Jacob był widocznie zdziwiony takim obrotem sprawy. Szybko podniosłam się i nim zdążył zareagować, kopnęłam go w jego odsłonięte krocze. Mężczyzna zawył z bólu, a ja odbiegłam kawałek, zdjęłam buty, i zaczęłam dalej biec. Teraz mogłam już poruszać się szybciej, a do tego zyskałam kilka minut przewagi.
~*~
Z ciekawości przejrzałem plecak chłopaka. Miał tam śpiwór, trochę kanapek, batoniki, jakieś ubrania, ręczniki. Nie sprawdzałem jej dalej. Doszedłem do wniosku, że pewnie zrobił sobie mały wypad do lasu, ale zaskoczyła go ulewa. Zostawiłem ciało i plecak i wróciłem do samochodu. Był to środek lasu, więc zanim ktoś znalazłby chłopaka, mogłoby minąć naprawdę sporo lasu. A nawet jeśli ktoś odkryłby ciało od razu, to pomimo że są tam moje odciski palców, nikt nie powiązałby mnie z tym morderstwem. Co niby miałby tutaj robić pracownik jakiejś firmy, który przyjechał po prostu na szkolenie do innego miasta? Jasne, moje odciski palców zostaną wrzucone do jakiejś policyjnej bazy danych, ale nie zamierzam nigdy narażać siebie i swoich bliskich na niebezpieczne sytuacje, zatem nikt nie powiąże mnie z tym morderstwem. Jasne, ono też było niepotrzebnym ryzykiem, bo mogłem jeszcze trochę zaczekać i pojechać kogoś zabić na Cmentarz Upadłych, ale dzięki temu zabójstwu czułem się o wiele, wiele lepiej. Od razu uspokoiłem się. Moje problemy co prawda magicznie nie zniknęły, ale byłem już spokojniejszy o przyszłość. Teraz musiałem wrócić do domu i skupić się na żonie oraz Alice. Kiedy doszedłem do samochodu, wyjąłem ze schowka jakąś szmatkę, w którą zawinąłem nóż i tam go schowałem. Miałem to szczęście, że udało mi się nie ubrudzić przy mojej zabawie. Usiadłem za kierownicą i pozwoliłem sobie na chwilę zastanowienia.


wtorek, 30 października 2018

Cmentarz Upadłych XII "Małe zakupy na stacji benzynowej"

Doktor zadał mi jeszcze kilka bezsensownych pytań, co nieco zanotował w swoim notesie i w końcu mnie wypuścił. Była do pora obiadowa, więc dopiero po posiłku poszłam z powrotem na świetlicę, gdzie znowu spotkałam Sam.
-Strasznie długo cię nie było. Nie wróciłaś przed obiadem-odezwała się.
-Ten doktor potrafi naprawdę długo zadawać jakieś dziwne pytania. A czemu ty nie masz z nim zajęć?-spytałam, bo bardzo mnie to ciekawiło.
-Bo ja wiem. Jak tutaj trafiłam to moja mama dużo rozmawiała z lekarzami, a potem kazała mi powiedzieć, że drażniłam psa i mnie zaatakował. I że tak naprawdę kocham psy. No i swoją mamę-odparła Sam.
-A kochasz?-zapytałam.
-Psy? Nienawidzę. I nie wiem, czy kocham moją mamę. Wiem, że jej nie lubię-powiedziała Sam.
-Nie lubisz jej?-spojrzałam na nią mocno zdziwiona. Chociaż, jakby się zastanowić, ja też bym chyba nie przepadała za taką mamą.
-No nie. Bo często na mnie krzyczy. I daje mi kary-odparła Sam.
-Jakie kary?-spytałam. Sam spojrzała na mnie podejrzliwie.
-Nie mogę ci powiedzieć. Mama zakazała mi komukolwiek o tym mówić-odparła moja koleżanka.
-I doktorowi też nie powiedziałaś?-spytałam.
-No nie-odparła Sam.
-Przynajmniej ty nie musisz się z nim męczyć-powiedziałam. Wiedziałam już, że Sam miała nie za dobrze z własną mamą, a do tego miałaby jeszcze użerać się z tym lekarzem? Chociaż przeczuwałam, że nie to w porządku i że Sam także powinna mieć z nim te zajęcia...i jej mama.
-Tylko nikomu nie mów o tym, co ci powiedziałam. Przysięgnij-powiedziała nagle Sam. Spojrzałam na nią niepewnie.
-Przysięgnij. Najlepiej na coś ważnego dla ciebie-dodała Sam.
-Dlaczego?-spytałam.
-Bo tak się robi. Jak nie ma się zamiaru złamać przysięgi, to przysięga się na coś ważnego-wyjaśniła moja koleżanka. Popatrzyłam na nią z podziwem.
-Naprawdę?
-Tak. Przysięgnij więc-odparła Sam.
-Niech będzie...Przysięgam na...moich rodziców, może być?-powiedziałam niepewnie.
-Ja bym nie przysięgała na swoją mamę, ale tobie wierzę-odparła po namyśle Sam.
-A tak właściwie to co się stało z twoim tatą?-zapytałam.
-Zostawił moją mamę zanim się urodziłam i nigdy go nie poznałam-odparła Sam.
-Naprawdę?!-zawołałam. Nie mogłam sobie wyobrazić, jak można nie poznać nigdy swojego taty. Rodzice Ashley, mojej koleżanki z klasy, rozwiedli się i ona widzi się ze swoim ojcem tylko w weekendy, ale nie widzieć ojca w ogóle?
-No tak-odparła obojętnie Sam.
-Możemy już się w coś pobawić? To gadanie jest nudne-dodała po chwili. Postanowiłyśmy więc razem zbudować z klocków największy i najlepszy pałac dla księżniczek.
~*~
Z samego rana, zanim rozpoczęła się kolejna konferencja, udało mi się wyciągnąć Jacoba na kawę.
-Wiesz, tak naprawdę to chciałbym o czymś z tobą pogadać-powiedziałem, odstawiając swoją filiżankę.
-O czym?-spytał Jacob.
-O Suzanne-odparłem. Mój towarzysz natychmiast się ożywił.
-O co chodzi?-zapytał.
-Może powinieneś sobie odpuścić? Ona ewidentnie nie zamierza dać się poderwać. Może wysyłała ci jakieś sprzeczne sygnały, ale ona była po prostu miła. Myślę, że na spokojnie mógłbyś ją sobie odpuścić i poderwać kogoś innego-powiedziałem. Jacob spuścił wzrok. Przez długi czas nie odzywał się. Zauważyłem jednak, że mocno zaciska ręce na swojej filiżance. W końcu odezwał się:
-A więc tak to sobie wykombinowałeś?-zapytał.
-Przepraszam, nie rozumiem, o co ci chodzi-odparłem.
-Dobrze wiesz, o co mi chodzi. Myślisz, że jestem głupi? Udawałeś, że ona cię nie obchodzi, a po kryjomu pewnie tylko obmyślałeś plan, jak się do niej zbliżyć? Wszystkiego się po tobie spodziewałem, ale nie tego! Masz swoją kochankę, której podobno nie zdradzasz. Znaczy, nie licząc żony. Więc daj spokój Suzanne, bo ona jest moja-powiedział Jacob. Zanim zdążyłem cokolwiek dodać, wyszedł z kawiarni, zostawiając prawie nietkniętą kawę. Przed szkoleniem nie udało mi się go już złapać, tak samo jak podczas przerwy. A wieczorem dałem sobie spokój i zamiast tego zadzwoniłem do Rose.
~*~


Podczas rozmowy z lekarzem dowiedziałam się, że jak na razie Alice nie zdradza żadnych...jak on to ujął?...podejrzanych objawów. Jednak kiedy mi to mówił, patrzył na mnie wzrokiem, którym sędzia patrzy na winnego, kiedy jest już pewien jego przewinienia. Ten doktor ewidentnie miał coś do mnie i był zapewne przekonany, że zrobiłam coś Alice. Absurd! Staram się jak najlepiej chronić i wychowywać moją córkę, a potem jestem oskarżana o coś takiego! Mogliby zająć się prawdziwie patologicznym rodzinami, gdzie psychiczny ojciec bije żonę i dzieci. Chyba że akurat leży zalany w trupa, to wtedy nie bije. Mam nadzieję, że wszystko szybko się ułoży. Niech John już wraca, bo sama tutaj nie wytrzymam-była już późna noc, ale mimo to nie potrafiłam przestać myśleć o tym wszystkim i iść spać.
~*~
Kiedy się ocknęłam, zobaczyłam obok siebie ślady krwi. Od razu rozpoznałam to miejsce. To tutaj ostatnio dopadł mnie potwór. Moje przekonanie potwierdzało to, że wokół siebie widziałam ślady krwi. Byłam naprawdę przerażona, ale, na moje szczęście, wokół nie wyczuwałam niczyjej obecności. Zaczęłam powoli iść w przypadkowym kierunku. Skoro już byłam w tym lesie, to nie zamierzałam zostawać w tamtym strasznym miejscu, tylko dokądś dojść. Ale dokąd? Tego niestety nie wiedziałam. Przez długi czas szłam przed siebie, a wszystko wokół wyglądało dokładnie tak samo. Wszędzie dookoła to samo niebo, ziemia, księżyc, gwiazdy i drzewa. Dużo drzew, jak to bywa w lesie. W końcu powietrze ochłodziło się. Po jakimś czasie poczułam, że teren się obniża. Wreszcie dostrzegłam w oddali coś, co przypominało jezioro. Zbiegłam po zboczu i dotarłam aż do jego brzegu. Przez chwilę stałam nad nim, przyglądając się swojemu odbiciu. Nagle jednak z jeziora zaczęła się wyłaniać dziwna, biała mgła. Wyglądała strasznie i nienaturalnie. Po jakimś czasie czułam już, jak mgła otacza całą mnie. Wsysa mnie, wchłania i oblepia. To było przerażające. Mimo to, zamiast uciec jak najdalej, stałam w miejscu. Nie byłam w stanie się ruszyć. Czułam się, jakby moje nogi przyrosły do ziemi. Jednak naprawdę przeraziłam się dopiero, kiedy zaczęłam się dusić...
~*~
Obudziłam się nagle. Przez jedną straszną chwilę nie wiedziałam gdzie jestem, co się dzieje i po co tu przebywam. Zaraz jednak przypomniałam sobie, że jestem w szpitalu z moją córką, która właśnie, o zgrozo, dusi się!
-Alice, oddychaj!-zawołałam, zrywając się na równe nogi. Zaraz potem wezwałam pomoc. Po chwili do sali wpadła pielęgniarka. Gdy zauważyła, co się dzieje, pobiegła po lekarza. Wrócili po czasie, który dla mnie był wiecznością. Wypchnęli mnie z sali, każąc czekać. Byłam okropnie roztrzęsiona, ale jednocześnie cieszyłam się, że w tym szpitalu pozwalali rodzicom zostawać na noc z dziećmi. Inaczej mogłoby skończyć się to o wiele gorzej.
~*~
Rose rano nie zadzwoniła ani nawet nie odebrała ode mnie telefonu. Pomyślałem, że być może Alice ma jakieś badania, więc postanowiłem spróbować skontaktować się z nią później. Niestety Jacob nadal zachowywał się jak obrażone dziecko. W dodatku stał się w stosunku do Suzanne jeszcze bardziej nachalny, jakby za wszelką cenę chciał udowodnić mi, że to właśnie jemu uda się ją zdobyć. Biedna dziewczyna. Kiedy miałem trochę czasu, próbowałem jeszcze kilka razy dodzwonić się do Rose, ale za każdym razem nie odbierała. Dopiero tuż przed moim wyjściem na przyjęcie zadzwoniła i wyjaśniła, co się stało. W nocu Alice miała atak duszności i w związku z tym miała parę badań. Podejrzewali, że może to być jakaś poważna choroba, ale wszystko wykluczyły badania. Zdenerwowałem się. Spróbowałem uspokoić Rose, a przy okazji siebie. Cieszyłem się, że już jutro będę razem z nimi. Po przybyciu na przyjęcie na początku wszystko szło bardzo dobrze. Jednak ja mimo to czułem się źle. Martwiłem się o Alice, wkurzałem się za każdym razem, kiedy widziałem Jacoba. A na samą myśl o powrocie do pracy dostawałem szału. Już widziałem wymuszone współczucie Chuck'a i jego "radość" z naszego powrotu. Czułem się tak nabuzowany, że obawiałem się, iż zaraz nie wytrzymam i zrobię coś, czego będę żałował. W pewnym momencie postanowiłem pójść do łazienki, licząc na to, że przemycie twarzy zimną wodą coś mi da. Po drodze jednak wpadłem na nikogo innego, tylko Jacoba, przy okazji wylewając na niego swojego drinka.
-Człowieku! Uważaj trochę!-zawołał, po czym podniósł na mnie swój wzrok.
-O, proszę, proszę, kogo my tu mamy? Fajnie by było, gdybym musiał zniknąć z powodu ogromnej plamy na garniturze i ktoś musiałby zaopiekować się biedną Suzanne?-spytał ze złośliwym uśmieszkiem.
-Jacob, daj spokój. Wiesz, że nic do niej nie mam-odparłem.
-No ja myślę. Inaczej Rose musiałaby dowiedzieć się o twojej kochanej Kate. A w razie, gdybyś tobie też zachciało się szczerości, to pamiętaj, że ja mam do stracenia tylko małżeństwo ze starą zołzą, a ty także ukochane dziecko-syknął Jacob, po czym odwrócił się i zniknął w tłumie. Kur*a. Kur*a, kur*a, kur*a, kur*a. No to teraz mam prze*bane. Ten idiota jest gotów przez swój debilizm zniszczyć wszystko!-czułem, że dłużej już nie wytrzymam. Odstawiłem pustą szklankę po drinku na jakiś stolik, po czym jak najszybciej wyszedłem z przyjęcia. Przynajmniej nikt mnie nie zatrzymywał. Udałem się prosto do mojego samochodu. Wypiłem tylko jednego słabego drinka, więc nie miałem żadnych obaw. Usiadłem za kierownicą, odpaliłem auto, po czym pojechałem przed siebie. Najpierw zacząłem krążyć bez celu po ulicach miasta. Kiedy po jakimś czasie spojrzałem na zegarek, spostrzegłem, że zmarnowałem w ten sposób dwie godziny. Musiałem pojechać na stację benzynową i napoić mojego staruszka. Zatrzymałem się na pierwszej lepszej z nich, nawet nie patrząc na nazwę. Zatankowałem, po czym udałem się do środka w celu zapłacenia. Kolejka była dość długa mimo późnej pory, więc postanowiłem jeszcze trochę pochodzić po sklepie, aby obejrzeć towar. I tak zawędrowałem do działu "kuchennego", w którym znaleźć mogłem rzeczy od misek, przez garnki i sztućce aż po ściereczki. Zatrzymałem się na chwilę, widząc kilka zapakowanych noży leżących na półce. W mojej głowie zaświtała pewna myśl. Pozwoliłem sobie na chwilę fantazji, zaraz jednak przywołałem się do porządku i poszedłem dalej. Mimo to jednak po chwili ponownie moje nogi właściwie bez udziału mojej woli zaniosły mnie w to samo miejsce. Tym razem sięgnąłem już po jeden z noży i dokładnie go obejrzałem. Był jak każdy inny kuchenny nóż, duży i gładki. A do tego tak przyjemnie trzymało się go w ręce... Nim się spostrzegłem, byłem już przy kasie. Kolejka zdążyła nieco zmaleć. Zapłaciłem za paliwo, batonika, nóż, a także kupiłem sobie kubek kawy. Nigdy nie lubiłem pić tego napoju kupionego na stacji benzynowej, bo jego smak bardziej kojarzył mi się z rozcieńczoną benzyną niż kawą. Prawdopodobnie miałem po prostu takie skojarzenie, gdyż, jak łatwo było zauważyć, byłem raczej jedyną osobą z takim problemem. Teraz jednak kubek pierwszej lepszej kawy był błogosławieństwem, bo potrzebowałem czegoś, dzięki czemu będę mógł myśleć nieco jaśniej w środku nocy. Oczywiście tak zwanej kawy otrzymałem wręcz śmieszną ilość, dlatego wypiłem ją nim dotarłem do samochodu. Pomógł mi w tym fakt, że była bardziej zimna niż ciepła. Kiedy usiadłem za kierownicą, batonika i nóż rzuciłem niedbale na przednie siedzenie. Następnie ruszyłem, mając jedynie jakieś mgliste wizje tego, co zamierzam zrobić.

poniedziałek, 22 października 2018

Cmentarz Upadłych XI "Rodzinna terapia"

-Pani Winslet, mógłbym panią prosić do mojego gabinetu?-na szczęście Alice spała, więc jedynie ucałowałam ją w główkę, po czym poszłam za lekarzem Fosterem, który zajmował się obecnie moją córką. W pomieszczeniu, do którego mnie zaprowadził, czekał już psycholog, który badał Alice. Miałam nadzieję, że w końcu się czegoś dowiem.
-A więc? Wiecie już, co się stało z Alice?-zapytałam, siadając na krześle, które wskazał mi doktor.
-Cóż...z rozmową z nią nasz psycholog wywnioskował wiele ciekawych faktów-zaczął powoli lekarz.
-Jakich faktów? Czy ktoś mi wreszcie powie, o co chodzi?-zapytałam przerażona, ale jednocześnie zdenerwowana.
-Cóż, z moich obserwacji wynikło, że w państwa rodzinie...coś może być nie tak-powiedział psycholog.
-Jak to? Ale o co panu chodzi? Ja nic nie rozumiem! Co niby miałoby być nie tak?-zdziwiłam się.
-Niech się tak pani nie denerwuje-powiedział lekarz Foster.
-Jak mam się nie denerwować, skoro moja córka leży w szpitalu po tym, jak w nocy zaczęła krwawić, a ja nie wiem, dlaczego tak się stało?!-zawołałam, posyłając mu zdenerwowane spojrzenie.
-Proszę pani, moja rozmowa z Alice była naprawdę niepokojąca. Po pierwsze, córka powiedziała, że czasami państwo na siebie krzyczą. Po drugie, na pytanie, czy została kiedyś uderzona, odpowiedziała przeczącą, ale jednocześnie pokręciła głową. W psychologii nazywa się to "podwójnym przeczeniem". Zdarza się, że ofiara przemocy lub jakiegoś przestępstwa, kiedy boi się swojego oprawcy, zaprzecza jego winie jeszcze bardziej, niż robiłaby to w normalnych okolicznościach. Rozumie pani?-chciałam przerwać temu psychologowi i spytać go, o co mu właściwie chodzi, ale nie udało mi się, bo nieprzerwanie ciągnął dalej swoją wypowiedź.- Ponadto pańska córka niechętnie ze mną rozmawiała, być może nie obawiała się, że niechcący powie coś złego. Ostatnio zdarzyło się jej wiele wypadków, a pański mąż podobno nazwał ją "małą niezdarą". Brzmi to jak próba wmówienia dziecku, że to ono jest winne.
-Winne czemu?-zapytałam, bo w końcu miałam szansę się odezwać.
-Zdarza się, że kiedy rodzice znęcają się nad dzieckiem, to wmawiają mu, że to jego wina, bo jest niezdarne lub niegrzeczne-odparł psycholog.
-Chyba nie próbuje mi pan wmówić, że robię coś złego własnemu dziecku? Musiałabym być potworem, żeby tak było!-zawołałam.
-Świat znał, zna i pozna jeszcze wiele takich "potworów"-odparł doktor, spoglądając na mnie z wyższością.
-Teraz to już pan przegiął!-zawołałam.
-Pani Winslet, niech się pani uspokoi. Wspominała pani wcześniej, że Alice zaczęła chodzić do psychologa. Skontaktowaliśmy się z tą kobietą i przesłała nam ona swoją oficjalną opinię na temat Alice. Z powodu małej ilości wizyt doktor Orches nie zdołała jeszcze wyrobić sobie pełnego zdania o pańskiej córce, ale nie zauważyła żadnych niepokojących zachowań, które mogłyby wskazywać na to, że Alice dzieje się w domu coś złego. Z tego powodu uważam, że najlepszym rozwiązaniem byłoby, gdyby cała wasza rodzina została zapisana na rodziną terapię w szpitalu, prowadzoną przez doktora Luzbona-powiedział lekarz Foster, wskazując siedzącego obok mnie psychologa. Ten pomysł strasznie mi się nie podobał, ale wiedziałam, że jeśli się sprzeciwię, to będzie to wyglądać podejrzanie. Byłam jednak pewna, że ten psycholog, zamiast próbować naprawdę się dowiedzieć, co dzieje się z Alice, będzie po prostu rzucał mi i Johnowi kłody pod nogi.
-Niech będzie, ja się zgadzam. Mój mąż też pewnie nie będzie miał nic przeciwko-powiedziałam w końcu.
-Czemu pan Winslet miałby mieć coś przeciwko? Chyba że to on ustala zasady w waszym domu...-odezwał się psycholog.
-Niech pan zachowa swoje teorie spiskowe na później. A teraz przepraszam, idę do swojej córki-powiedziałam, po czym wyszłam z gabinetu. Zaraz potem sięgnęłam telefon. Wiedziałam, że mogę w czymś przeszkodzić mężowi i że i tak prawdopodobnie nie odbierze, bo będzie zajęty, ale i tak musiałam do niego zadzwonić.
~*~
Podczas krótkiej przerwy mój telefon zadzwonił. Kiedy tylko zobaczyłem, że to Rose, od razu skierowałem się do toalety, każąc w razie czego Jacobowi jakoś ukryć moją nieobecność.
-O co chodzi?-spytałem. Rose streściła mi przebieg rozmowy z psychologiem. Kiedy usłyszałem, co ten facet sobie powymyślał, krew się we mnie zagotowała. Oczywiście dla świętego spokoju zgodziłem się na tę ich rodzinną terapię, cokolwiek miało to znaczyć. Jeszcze teraz brakowało mi tego, aby szpital wniósł do sądu jakiś pozew o ograniczenie władzy rodzicielskiej. Jakimś cudem udało mi się uspokoić moją żonę. Kiedy się rozłączyła, obmyłem twarz wodą, starając doprowadzić się do względnego porządku, i wróciłem na szkolenie. Byłem zmuszony spędzić tam jeszcze kilka godzin, w czasie których Jacob poinformował mnie o tym, jak bardzo kręci go niedostępność Suzanne. Zaczynałem żałować, że dziewczyna nie jest jedną z tych osób, które tylko czekają, aż taki facet jak Jacob na nie spojrzy. Przynajmniej wskoczyłaby mu do łóżka już na początku wyjazdu i nie musiałbym przypatrywać się, jak pogrywają ze sobą w coś na kształt zmutowanego kotka i zmutowanej myszki. Ona nie chce, on chce, ona nie potrafi się jasno przeciwstawić, on jest za głupi, aby zrozumieć, że ona ma go dość. A ja nie chcę się w to mieszać, bo mam własne problemy. Miałem tylko nadzieję, że te pozostałe dni miną mi naprawdę szybko.
~*~
Mama wyjaśniła mi, że teraz będę musiała częściej spotykać się z doktorem Dannym. Nie spodobało mi się to, bo go nie lubiłam. Dziś popołudniu także do mnie przyszedł. Tym razem jednak chciał porozmawiać ze mną i z moją mamą.
-Jak się masz?-najpierw odezwał się do mnie.
-Dobrze, dziękuję-odparłam zgodnie z prawdą.
-Cieszę się. Nie przeszkadza ci, że dzisiaj porozmawiamy sobie w obecności twojej mamy?-spytał, uśmiechając się do mnie. Mieliśmy rozmawiać razem z mamą, ale jak na razie ten doktor po mistrzowsku ją ignorował.
-Nie-powiedziałam. Potem, tak jak poprzednio, zadał mi wiele pytań. Czasami zanotował coś w swoim notesie. Kiedy wyszedł, naprawdę odetchnęłam z ulgą.
~*~
Pierwszy dzień miałem za sobą. Po powrocie do hotelu długo rozmawiałem przez telefon z Rose, która streściła mi, co przydarzyło się jej i Alice przez resztę dnia. Na szczęście na razie psycholog nie wynalazł żadnych nowych rewelacji. Planowałem zaraz po wieczornym prysznicy pójść spać, ale kiedy już miałem kłaść się spać, usłyszałem pukanie do drzwi. Poczłapałem więc i wyjrzałem przez wizjer. Najchętniej rozwaliłbym coś po tym, jak po drugiej stronie drzwi ujrzałem Jacoba. Czego on może jeszcze teraz ode mnie chcieć?-pomyślałem. Miałem plan, aby go zignorować, licząc na to, że uzna, iż już śpię. Jednak po chwili pukanie rozległo się ponownie, a potem jeszcze dzwonek. Zdałem sobie sprawę, że mój współpracownik nie zamierza tak łatwo odpuścić. Westchnąłem i otworzyłem drzwi, mając nadzieję, że przyszedł w jakiejś poważniejszej sprawie niż pochwalenie się, że poderwał wreszcie Suzanne i "jak to oni razem nie zaszaleli w łóżku", jak zwykł często mawiać.
-Cześć John! Co tam?-zapytał, wchodząc do mojego pokoju.
-Przyszedłeś do mnie tylko po to, aby spytać "co tam"?-odparłem zniecierpliwiony.
-No tak. W końcu coś tam się stało z Alice, więc martwię się, czy wszystko dobrze-wyjaśnił Jacob.
-Można tak powiedzieć. Coś jeszcze?-zapytałem.
-Czy mi się wydaje, czy ty nie masz ochoty na moje towarzystwo?-odparł Jacob.
-To nie tak. Po prostu jestem zmęczony-odparłem.
-Aha. W takim razie już pójdę-powiedział Jacob. Naprawdę zdziwiłem się, że tak łatwo mi z nim poszło.
-Jasne-powiedziałem.
-A tak przy okazji...-zaczął Jacob, kiedy chciałem już zamknąć drzwi.
-Tak?-spytałem, starając się ukryć swoją irytację.
-Firma, która organizuje szkolenie, rozdała dziś zaproszenia na kolację, które odbędzie się pojutrze wieczorem. Wiesz, chcą zabłysnąć i zrobić dobre wrażenie na potencjalnych partnerach. Ciebie akurat nie było, chyba rozmawiałeś z żoną. To twoje-powiedział mój towarzysz, podając mi zaproszenie.
-Dzięki. To wszystko?-spytałem.
-Tak. I no... pamiętaj, że w razie czego zawsze możesz mi się wygadać...możemy pójść razem do jakiegoś klubu czy coś-dodał Jacob. Nie wiem, czy bardziej mnie zdziwił, czy zirytował. I czy zrobił to swoją nagłą troską o mnie, czy głupią propzycją.
-Jasne, dzięki-powiedziałem, uśmiechając się z, jak miałem nadzieję, wdzięcznością.
-Wiesz, że na mnie zawsze możesz liczyć. Może...-zaczął.
-Wybacz Jacob, ale jedyne, o czym teraz myślę, to sen. Czy masz mi do powiedzenia jeszcze coś ważnego?-przerwałem mu.
-Właściwie to nic. Trzymaj się-powiedział.
-Ty też. Dobrej nocy-odparłem, po czym zamknąłem drzwi. Sprawdziłem jeszcze, co z ciuchami, które planowałem jutro ubrać i sprawdziłem telefon. Chciałem wiedzieć, czy przypadkiem nie przegapiłem jakiejś wiadomości od Rose. Nic takiego nie miało miejsca, więc wróciłem do łóżka. Chwilę później znów usłyszałem cichy pukanie. Najpierw wściekłem się na Jacoba, ale potem pomyślałem, że gdyby był to on, to waliłby w drzwi ile wlezie. A ta osoba wykazała się o wiele większą subtelność. Zwalczyłem więc w sobie pragnienie, by zignorować pojawienie się gościa, wstałem z łóżka i skierowałem się do drzwi. Ku mojemu zdziwieniu, po drugiej ich stronie ujrzałem Suzanne.
-Mogę w czymś pomóc?-zapytałem, otwierając drzwi.
-Tak. Przepraszam, że niepokoję o tej porze, ale w dzień nie dałabym rady o tym porozmawiać, a wcześniej jeszcze musiałam pozbyć się jakoś Jacoba-zaczęła dziewczyna.
-Spokojnie, może wejdziesz?-spytałem, po czym otworzyłem szerzej drzwi.
-Dziękuję-powiedział mój gość. Następnie poprowadziłem ją w stronę kanapy.
-Napijesz się czegoś?-zapytałem.
-Nie, dziękuję. Chcę to jak najszybciej mieć za sobą-odparła Suzanne.
-Zatem jaką masz do mnie sprawę?-spytałem.
-Chodzi o Jacoba. Z tego, co wiem, to jesteście ze sobą dość...blisko. I miałabym taką małą prośbę...właściwie pytanie. Oczywiście rozumiem, że masz teraz na głowie zdrowie swojej córki i pewnie inne, ważniejsze sprawy, dlatego zrozumiem, jeśli nie będziesz mógł mi pomóc...-zaczęła Suzanne.
-Powiedz mi najpierw, o co chodzi. To na pewno wiele nam ułatwi-odparłem.
-Mam już dość Jacoba i jego zachowania. Traktuje mnie jak kogoś, kogo można od tak wyrwać i przelecieć, jeśli tylko ma się w portfelu odpowiednio gruby plik banknotów i kartę członkowską do klubu Najbogatszych i Najbardziej Aroganckich Samców Alfa. Stąd moje pytanie, czy może ty mógłbyś mu jakoś przemówić do rozsądku?-przyznam szczerze, że nie spodziewałem się, iż Suzanne poprosi mnie o pomoc w tej sprawie. Normalnie starałem się trzymać jak najdalej od Jacoba i jego miłosnych podbojów. Moja pierwsza zasada brzmiała: nigdy nie wchodź Jacobowi w drogę, kiedy robi z siebie niewyżytego kretyna. Jednak Suzanne patrzyła na mnie tak błagalnym spojrzeniem, a ja ponadto doskonale wiedziałem, co już przeszła i co jeszcze ją z nim czeka. Westchnąłem.
-Spróbuję-powiedziałem w końcu.
-Naprawdę? Dziękuję! Nie masz pojęcia, jak bardzo jestem ci wdzięczna!-dziewczyna od razu się rozluźniła.
-Ale nie obiecuję, że to cokolwiek da-zaznaczyłem z góry.
-Ciebie na pewno posłucha-odparła Suzanne.
-Miejmy taką nadzieję. Chciałaś porozmawiać o czymś jeszcze?-zapytałem.
-Nie. Dziękuję, że mnie wysłuchałeś i mi pomożesz-odparła dziewczyna.
-Przynajmniej na coś się przydam-powiedziałem. Suzanne wstała, kierując się do wyjścia, a ja udałem się za nią. Pożegnaliśmy się, po czym ja po raz kolejny położyłem się do łóżka. Na szczęście tym  razem nikt już mnie nie niepokoił.
~*~
Po śniadaniu mogłam iść pobawić się na świetlicy. Mama zajęła się rozmową z jakąś nowopoznaną panią, a ja znalazłam sobie koleżankę. Dziewczynka miała na imię Samantha. Była w moim wieku, więc od razu złapałyśmy świetny kontakt. Zaczęłyśmy bawić się misiami, które zdjęłyśmy z półki.
-Jak właściwie tutaj trafiłaś?-zapytała Sam.
-Miałam wypadek. W nocy poleciało mi trochę krwi i musiałam tutaj przyjechać-odparłam zgodnie z prawdą. Nie widziałam potrzeby, aby kłamać.
-A ty?-dodałam po chwili. Dziewczynka w jednej chwili posmutniała.
-Ja... pogryzł mnie pies-odparła w końcu Sam.
-Naprawdę? To musiało być straszne! I co potem z nim zrobili?-spytałam.
-Z kim?-zdziwiła się dziewczynka.
-No z tym psem, co cię pogryzł-wyjaśniłam.
-A, z nim. Zabrali go do fryzjera. Psiego-odparła Sam.
-Jak to? A nie powinni go jakoś ukarać?-zdziwiłam się.
-No coś ty! Przecież to moja wina, że mnie pogryzł. Gdybym była grzeczna, to bym go nie zdenerwowała i do niczego by nie doszło-wyjaśniła mi koleżanka.
-Kto tak powiedział?-zdziwiłam się jeszcze bardziej.
-Moja mama. Ona ciągle powtarza mi, że ze mną same kłopoty, bo jestem niegrzeczna-powiedziała Sam.
-Aha, a gdzie jest teraz twoja mama?-zapytałam.
-W domu-odparła dziewczynka.
-A czemu nie ma jej z tobą?-zdziwiłam się.
-Powiedziała, że sama jestem sobie winna i mam sobie radzić. Ale przyjeżdża raz dziennie na godzinę. Nie może zostawać na dłużej, bo inaczej psy robią się zdenerwowane-odparła Sam.
-Czyli macie więcej psów?
-Ma się rozumieć! Moja mama jest psią trenerką. Szkoli psy i przygotowuje je na pokazy-odparła z dumą Sam.
-I jeden z nich cię pogryzł? Bardzo bolało?-spytałam.
-Tak, ale już mi przeszło. Teraz tylko czekam, aż wszystko się zagoi i wrócę do domu-odparła Sam.
-Cześć dziewczynki! Widzę, że się polubiłyście-nagle znikąd pojawił się doktor Danny.
-Dzień dobry, doktorze-obie wypowiedziałyśmy te słowa niemal jednocześnie.
-Oh, dziewczynki, nie denerwujcie się tak moją obecnością. Spojrzałyśmy na siebie i posłałyśmy lekarzowi słabe uśmiechy.
-Niestety muszę wam przerwać zabawę. Alice, czas na twoje zajęcia-powiedział doktor. Byłam zła, że muszę się pożegnać z Sam, ale nie miałam innego wyjścia. Tym razem ponownie miałam rozmawiać z lekarzem sama, i to w jego gabinecie. Po wejściu do niego poczułam się naprawdę dziwnie. Pokój miał zielone ściany. Były na nich obrazki z bajek, clowny i zwierzątka. Po środku znajdowało się ciemnobrązowe biurko, a za nim jedyne w gabinecie, duże okno. Doktor ominął biurko i kazał mi usiąść przy różowym stoliku z zabawkami, po czym sam zrobił to samo. Oczywiście on wyglądał niesamowicie śmiesznie, siadając na małym, różowym krzesełku.
-Polubiłaś się z Samanthą?-zapytał doktor.
-Tak. Czy ona też ma z panem zajęcia?-nie wiedzieć czemu, zadałam to pytanie.
-Nie, dlaczego miałaby je mieć? Na początku miała mieć, bo obawialiśmy się, że będzie miała jakąś traumę, na przykład strach przed psami. Ale wszystko z nią było dobrze-odparł doktor.
-Naprawdę?-zdziwiłam się.
-Tak. A dlaczego pytasz? Czy coś cię zaniepokoiło?
-Nie, po prostu...Sam mówiła mi, że miała z panem zajęcia i było bardzo fajnie-na poczekaniu wymyśliłam jakieś kłamstwo.
-Naprawdę? Cieszę się. Mam nadzieję, że tobie też się one spodobają. Mama się z tobą, jak zauważyłem, nie bawiła?-spytał doktor.
-Nie, rozmawiała z jakąś panią-odparłam zgodnie z prawdą.
-Jak często rodzice spędzają z tobą czas?
-Często w dzień coś razem robimy, a wieczorem bawimy się albo oglądamy telewizję-powiedziałam.
-Czy rodzice zakazują ci spotykać się z innymi dziećmi?
-Nie. Mogę wyjść do koleżanki, jeśli jestem grzeczna i zrobię wszystkie lekcje-wyjaśniłam.
-Co to znaczy, że "masz być grzeczna"?-spytał lekarz, szykując się do zapisania czegoś.
-No że mam się słuchać rodziców, odrabiać lekcje, pomagać w domu...-zaczęłam wyliczać. Naprawdę nie wierzyłam, że muszę temu doktorowi tłumaczyć, co to znaczy "być grzecznym". Przecież każdy to wie, prawda?
-Rodzice zmuszają cię do pracy w domu?
-Nie. Ja lubię im pomagać. Zazwyczaj szykujemy razem obiad albo sprzątamy po nim. Lub kolację. Lub śniadanie-odparłam z uśmiechem. Doktor ponownie coś zanotował.

niedziela, 14 października 2018

Cmentarz Upadłych X "Co się stało, Alice?"

Punkt 19:20 pojawiłem się w holu hotelu. Przez telefon Jacob poinformował mnie, że właśnie tutaj mamy się spotkać we trzech, aby potem pojechać na tę naszą nieszczęsną, wspólną kolację. Suzanne pojawiła się chwilę po mnie, a Jacob zaraz za nią. Kobieta miała piękną, długą, jasnozieloną suknię, a do tego naszyjnik i kolczyki w kolorze ciemnozielonym. Wszystko to idealnie do niej pasowało. Jacob z kolei włożył jeden ze swoich garniturów. Pojechaliśmy razem na kolację, gdzie oczywiście nasz towarzysz większość czasu przystawiał się do Suzanne. Muszę przyznać, że jestem dla niej pełen podziwu, bo ja na jej miejscu dawno zasadziłbym mu porządnego kopniaka tam, gdzie boli mężczyznę najbardziej.
-Zamawiamy coś do picia?-zapytałem, czym dałem Jacobowi kolejną sposobność do wygłupienia się.
-Z jednej strony chciałbym, ale z drugiej...podobno po alkoholu wszyscy wydają się człowiekowi sto razy bardziej atrakcyjni, a nie wiem, czy zniósłbym wtedy widok takiej piękności-powiedział nasz towarzysz, spoglądając na Suzanne.
-Miło, że pan tak o mnie myśli-odparła zakłopotana dziewczyna. Naprawdę współczułem jej położenia. Podczas trwania naszej kolacji po prostu wyłączyłem się, aby nie musieć słuchać Jacoba. Nie było to trudne, bo on praktycznie cały czas gadał coś do Suzanne, a ona nie wiedziała, jak z tego wybrnąć. W końcu nadszedł czas na zakończenie naszego spotkania. Wróciliśmy taksówką do hotelu. Ja udałem się do swojego pokoju i miałem szczerą nadzieję, że Jacob zrobił to samo. Inaczej Suzanne musiała wymyślić jakiś dobry sposób na pozbycie się go. Kiedy wszedłem do swojego apartamentu, zdjąłem buty i marynarkę, zadzwonił mój telefon.
~*~
Annie cały czas była na mnie potwornie obrażona. Mimo to, kiedy szłam spać, położyłam ją obok siebie. Mama jak zwykle ucałowała mnie na dobranoc. Chwilę jeszcze posiedziała na moim łóżku, a potem wyszła z pokoju. Nie zajęło mi długo usypianie. Tym razem od razu usłyszałam, że coś mnie goni, więc zaczęłam uciekać. Stwór był naprawdę szybki. Słyszałam za sobą jego kroki i czułam gorący oddech potwora na swoim karku. Biegłam między drzewami i krzewami. Ich kolce raniły mi twarz, ręce, nogi i ramiona. Każde rozcięcie zostawiało cienki, krwawy ślad na skórze, bardzo dobrze widoczny w świetle księżyca. Bałam się, że goniący mnie potwór może wyczuwać strach albo krew. Widziałam kiedyś film, w którym było o tym, że rekiny, lwy, wilki lub różne inne drapieżniki potrafią wyczuwać zapach krwi z bardzo daleka. Parę razy się potknęłam, ale na szczęście szybko wstałam. Nagle wokół mnie zapanowała cisza. Zwolniłam, aby wszystko lepiej słyszeć, ale nic to nie dało. Nie słyszałam już, aby coś za mną biegło, ale nie byłam pewna, czy to dobrze czy źle. Przez chwilę stałam w miejscu, aż w końcu zdecydowałam się ruszyć dalej. Kiedy jednak zrobiłam krok, coś spadło na mnie z góry. Przekręciłam się na plecy i ujrzałam nad sobą wysoką, patykowatą, czarną postać z szerokim, białym uśmiechem. Jej zęby były bardzo ostre, podobnie jak długie, wystające z rąk pazury. Krzyknęłam, po czym stwór zadrapał mnie nimi. Wrzasnęłam jeszcze głośniej i w tej samej chwili obudziłam się. Zaraz też poczułem, że pieką mnie ręce. Usiadłam i spojrzałam na nie. Ujrzałam mnóstwo strużek krwi. Miałam na nich masę długich, cienkich cięć. Krwi było coraz więcej. Nagle drzwi do mojego pokoju otworzyły się i stanęła w nich moja mama.
-Alice!-zawołała, dopadając do mnie.- Co ci się stało?!
-Nie wiem! Boli!-zapłakałam.
-Poczekaj tu, biegnę zadzwonić na pogotowie. I po opatrunki!-krzyknęła mama, po czym wybiegła z pokoju. Byłam naprawdę przerażona. Z moich oczu leciały łzy, bo bardzo się bałam. Wtem mój wzrok spoczął na lalce, która znajdywała się w innej pozycji niż ją położyłam. Zauważyłam, że obok niej coś leży. Kiedy wzięłam to do rąk, okazało się, że to żyletka. Zakrwawiona. Zadrżałam, ale zaraz po tym wstałam z łóżka i wrzuciłam ją do śmieci. Nie miałam pojęcia, czemu to zrobiłam. Chwilę później byłam z powrotem w swoim łóżku. Wróciła mama, niosąc ze sobą kilka bandaży i telefon. Dalej wszystko potoczyło się naprawdę szybko. Mama zadzwoniła na pogotowie, zrobiła mi prowizoryczny opatrunek i razem poczekałyśmy na przyjazd pomocy. Potem pojechałyśmy do szpitala.
~*~
Alice natychmiast trafiła na badania, a mi nikt nie chciał nic powiedzieć. Dowiedziałam się jedynie, że jej życiu nic nie zagraża. Kiedy to usłyszałam, usiadłam na krzesełku w poczekalni i rozpłakałam się. Chwilę mi zajęła, nim doprowadziłam się do porządku. Potem postanowiłam zadzwonić do John'a. Na szczęście odebrał telefon już po drugim sygnale.
-Halo? Coś się stało? Stęskniłyście się za mną?-zapytał. Wyobraziłam sobie, jak uśmiecha się, wypowiadając te słowa.
-Alice jest w szpitalu-powiedziałam.
-Co? Czemu? Co się stało?-zapytał mocno przejęty.
-Jeszcze nie wiem dokładnie. W nocy obudził mnie jej krzyk. Pobiegłam do jej pokoju i zobaczyłam ją na łóżku. Płakała, a z rąk leciała jej krew. Przeraziłam się i zadzwoniłam na pogotowie-wyjaśniłam.
-I nic ci na razie nie powiedzieli? Skąd to się wzięło? Co z nią? Co teraz jej robią?
-Wiem jedynie, że już jest z nią dobrze. Nie mam pojęcia, co się stało. John, tak bardzo się o nią bałam-nie wytrzymałam i znowu się rozpłakałam.
-Skoro jest już dobrze, to nie ma co płakać. Dobrze się spisałaś-odparł mój mąż. W tej samej chwili z jednego z pokoi wyszedł lekarz.
-Pani Winslet?-spytał, spoglądając po kolei na wszystkie zebrane w poczekalni osoby.
-To ja-powiedziałam, wstając.
-Proszę za mną. Może się już pani zobaczyć z córką-powiedział lekarz.
-John, muszę kończyć. Idę do Alice. Zadzwonię, jak będę coś więcej wiedzieć-powiedziałam, po czym rozłączyłam się i poszłam za doktorem.
~*~
Kiedy Rose się rozłączyła, ja jeszcze przez moment trzymałem słuchawkę przy uchu. Nie mogłem uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. Po chwili wstałem i poszedłem sobie czegoś nalać. Na szczęście miałem w pokoju swój własny barek. Wybrałem jakąś whisky i wlałem sobie pół szklanki. Kiedy ją wypiłem, telefon nadal milczał. Zacząłem spacerować po pokoju. Cyfry na elektronicznym zegarku koło łóżka zmieniały się, a ja dalej nic nie wiedziałem. Martwiłem się o swoją córkę. Ostatnio coś dziwnego się z nią działo i obawiałem się, czy to nie ma czegoś wspólnego z...tą lalką. Ta zabawka była dziwna. I zła. Czułem to. Kiedy wrócę, muszę się jej jak najszybciej pozbyć. Nie, powinienem o to poprosić Rose, żeby zniknęła z naszego domu jak najszybciej. Nie, muszę zając się tym sam, żeby mieć pewność, że ostatecznie się jej pozbyłem-pomyślałem. W końcu o czwartej zadzwonił mój telefon. To była moja żona.
-Halo, Rose? Coś już wiadomo?-zapytałem.
-Leka-aa-rze twierdzą-ą, żeee...żeee Alice czymś się skaaleczyłaa-usłyszałem zapłakany głos Rose.
-Ale czym?-spytałem.
-Nie mają pojęcia. Uważają, że to musiało być coś cienkiego i ostrego jak nóż albo żyletka, albo...-Rose urwała, zanosząc się płaczem.
-Ale jak to mogło się stać?!-zapytałem. Nawet nie zdawałem sobie sprawy z tego, że krzyczę.
-N-n-nie wiem. Lekarze p-pooowiedzieli, że m-musiała się czymśśśś skaleczyć. Choociaż oni chyba też tro-trochę myślą, że to m-m-moja winaaa-Rose, płacząc, nie była w stanie normalnie się wysłowić.
-Ale jak to?-spytałem.
-Kiedy spytałam, jak to się mogło stać, lekarz odpowiedział, że Alice mogła niechcący czymś się zranić np. podczas zabawy. Że może znalazła jakiś ostry przedmiot i się zraniła. Wyjaśniłam mu, że to niemożliwe, bo nasza córka wie, że zawsze ma uważać. A on odparł, że w takim razie trzeba będzie to sprawdzić, ale tak dziwnie się przy tym na mnie spojrzał. Oni chyba myślą, że próbowałam pociąć własne dziecko!-Rose przestała już zanosić się płaczem, choć wiedziałem, że łzy zapewne nadal płyną z jej oczu. Teraz jednak ton jej głosu wyrażał szczery gniew.
-Oszaleli czy jak? Posłuchaj, nic się tym nie przejmuj. Niech ją lepiej wyleczą. A tak przy okazji, rozmawiałaś już z Alice?
-Oczywiście. Już się uspokoiła i ma się w miarę dobrze. Ale jak ją spytałam, co się stało, to powiedziała, że obudziła się w nocy i już krwawiła-wyjaśniła Rose.
-Przecież to niemożliwe-odparłem.
-Wiem o tym.
-Więc nic więcej ci nie powiedziała?-spytałem.
-Nie. Wiesz co, ja już kończę. Muszę jak najszybciej do niej wrócić, a ty powinieneś trochę odpocząć. W końcu jutro masz pewnie pełno zajęć-powiedziała Rose.
-Daj spokój! Rzucam to wszystko w cholerę i wracam do was!-zawołałem.
-Oboje wiemy, że nie możesz. Twój szef bardzo cię lubi, ale za coś takiego to na bank by cię zabił-odparła Rose. Westchnąłem, bo oboje dobrze wiedzieliśmy, że niestety ma rację.-Będziemy w kontakcie-dodała po chwili, po czym rozłączyła się.
~*~
Byłem niewsypany, zły i zmęczony. Suzanne zauważyła to pierwsza i zaczęła pytać, co się stało. Do niej dołączył się Jacob. Wyjaśniłem im po krótce, że nie spałem całą noc, bo Alice trafiła do szpitala. Skłamałem jedynie, że to z powodu jakiegoś zatrucia czy czegoś. Nie chciałem wciągać tej dwójki w moje kłopoty, bo przez to miałbym jeszcze większe kłopoty. Cały dzień mieliśmy praktycznie zawalony, ale to nie przeszkodziło Jacobowi podrywać Suzanne. Cały czas albo mówił jakieś durne teksty, albo wgapiał się w jej tyłek/dekolt, albo próbował ją jakąś dotknąć. Zauważyłem też, że im bardziej ona go ignorowała, tym bardziej on stawał się nachalniejszy. Zaczynałem się już zastanwiać, czy to przypadkiem nie podchodzi pod molestowanie w pracy. Suzanne na szczęście jakoś sobie radziła, a ja nie miałem teraz głowy do zajmowania się problemami kogokolwiek, bo miałem własne. Rano jeszcze raz zadzwoniłem do Rose i dowiedziałem się, że dzić Alice ma mieć spotkanie z dziecięcym psychologiem, który miał z niej wyciągnąć, co takiego się stało. Bo oczywiście lekarze nie za bardzo byli skłonni uwierzyć w wersję naszej córki. Miałem tylko nadzieję, że do tego czasu nikt mnie już bardziej nie zdenerwuję, bo czułem, że już jestem bliski wybuchu. Szkoda, że nie mogę sobie teraz kogoś zabić-pomyślałem, słuchając kolejnej nudnej prezentacji o nowoczesnych sposobach reklamowania firmy.
~*~
-Witaj Alice, jestem doktor Danny. Dzisiaj chwilę sobie porozmawiamy, dobrze?-zapytał jakiś lekarz, który wszedł do mojej sali chwilę po tym, jak wyszła z niej mama. Miał brązowe włosy i oczy, a do tego okulary w metalowych oprawkach. Wyglądał bardzo młodo, ale mimo to nie spodobał mi się. Coś mi w nim przeszkadzało.
-Jasne-odparłem. Lekarz usiadł na krześle obok mojego łóżka.
-Miałabyś może ochotę porysować?-zapytał.
-Nie mogę rysować-odparłam, podnosząc do góry zabandażowane ręce.
-Ach, no tak! W takim razie może opowiesz mi o swojej rodzinie?-zapytał doktor.
-Moja mama ma na imię Rose Winslet, a tata John Winslet. Ja jestem Alice Winslet-zaczęłam. Następnie podałam nasz adres i opisałam nasz dom. Potem powiedziałam, że razem z rodzicami zawsze jemy wspólnie posiłki, często się bawimy i lubimy chodzić na lody.
-Świetnie. A powiedz mi, czy czasem zdarza się, że rodzice na ciebie krzyczą?-zapytał doktor.
-Rzadko i tylko wtedy, kiedy naprawdę ich zdenerwuję-odparłam zgodnie z prawdą. Lekarz szybko zanotował coś w swoim notesie.
-A czy tata albo mama...krzyczą na siebie? Kłócą się?-zapytał.
-Nie, nigdy na siebie nie krzyczą.
-Jesteś pewna?
-Tak-odparłam zgodnie z prawdą.
-Dobrze, a czy mama albo tata uderzyli cię kiedyś?-spytał doktor.
-Nie-powiedziałam, kręcąc przy tym przecząco głową. Lekarz ponownie coś zanotował.
-A jak często zostajesz z mamą sama w domu?
-Zawsze, kiedy tata wyjeżdża na delegację-odparłam.
-Często mu się to zdarza?
-Różnie bywa-powiedziałam.
-Rozumiem... A czy ostatnio rodzice nie denerwują się na ciebie częściej? Podobno miałaś kilka drobnych wypadków-powiedział lekarz.
-Zgadza się. Ostatnio stałam się małą niezdarą-odparłam.
-Dlaczego tak uważasz?-spytał doktor.
-Tata raz tak mnie nazwał-powiedziałam, po czym uśmiechnęłam się.
-A czy powiesz mi teraz, co się stało ostatniej nocy? Kiedy tu trafiłaś?-zapytał lekarz.
-Mówiłam już przecież. Długo to będzie jeszcze trwało? Jestem trochę zmęczona-odparłam. Doktor Denny ponownie coś zanotował.
-Nie, jeszcze jedno pytanie. Jakie jest twoje pierwsze skojarzenie ze słowem "mama"?-zapytał doktor.
-Moja mama-odparłam zgodnie z prawdą.
-A co najbardziej kojarzy ci się z twoją mamą?-zapytał lekarz.
-Miało być jeszcze jedno pytanie-odparłam.
-Tak, jasne. Już idę, a ty sobie tu odpoczywaj-powiedział doktor. Następnie wstał i pochylił się, aby poczochrać mnie po włosach. Zrobił to dokładnie tak samo jak tata, ale wcale mi się to nie podobało. Kiedy lekarz wyszedł z mojej sali, odetchnęłam z ulgą licząc na to, że mama zaraz wróci.