wtorek, 25 grudnia 2018

Cmentarz Upadłych XVII "Powrót do normy"

Słońce zaczęło wschodzić, a ja nie miałem już sił na nic. Kiedy nasz czas dobiegł końca, nie przedłużałem go już więcej. Wcześniej odbyliśmy nasz ostatni, pożegnalny numerek, tak samo dobry jak wszystkie poprzednie. Wróciłem do hotelu w o wiele lepszym humorze. Niemal od razu udałem się do swojego pokoju, aby jeszcze trochę odpocząć. Byłem dosłownie padnięty, ale za to usatysfakcjonowany.
~*~
Wszystko było takie straszne. Wokół mnie pojawiały się dziwne postacie, cały czas słyszałam jakieś potworne dźwięki. Nie czułam się ani trochę bezpiecznie. Może i był to sen, ale zbyt koszmarny, a ja nie wiedziałam, jak go przerwać. I miałam wrażenie, że tym razem nie skończy się na jakichś tam zadrapaniach. Moje serce cały czas biło, jakby chciało wyskoczyć mi z piersi. Jednocześnie zaczęłam mieć trudności z oddychaniem. Chciałam uciekać i krzyczeć, ale dosłownie nic nie mogłam zrobić. Nagle jednak...wszystko zniknęło.
~*~
Czekałem na Jacob'a w holu. Co prawda nie rozmawialiśmy o naszym powrocie od czasu naszej "kłótni", ale znałem go i wiedziałem, że nie pomyślał nad załatwieniem sobie innego transportu. Jak się spodziewałem, zszedł dwadzieścia minut po ustalonym czasie (nie do końca "ustalonym". Po prostu po powrocie wysłałem mu jeszcze sms'a, o której i gdzie będę na niego czekał.)
-A Suzanne jeszcze nie ma?-zdziwił się. Zachowywał się tak, jakby zapomniał, że sam jeszcze wczoraj w nocy chciał ją zgwałcić.
-Nie-odparłem.-Też się dziwię-dodałem po chwili.
-Może trzeba po nią iść?-zapytał.
-To idź-powiedziałem.
-Może lepiej nie. Ty idź-odparł Jacob.
-Dlaczego?-udałem zdziwienie.-Myślałem, że ci się podoba i w ogóle...odniosłem wrażenie, że nie chciałbyś, abym za dużo się przy niej kręcił-dodałem.
-Tak, ale...trochę się wczoraj pokłóciliśmy-wyjaśnił Jacob.
-To musiało być ostro, skoro do teraz nie chcesz z nią rozmawiać-powiedziałem, po czym poszedłem do pokoju Suzanne. Zapukałem do niego, chociaż doskonale wiedziałem, że nikt mi nie otworzy. Zawołałem ją nawet kilka razy, żeby brzmieć jak najbardziej wiarygodnie. Potem wróciłem i przekazałem Jacob'owi, że nikt nie otworzył mi drzwi.
-Spytajmy na recepcji, czy w ogóle wróciła do pokoju. Może jeszcze baluje-powiedział mój towarzysz lekko zirytowanym tonem. Przystałem na jego propozycję. Recepcjonistka, młoda dziewczyna około dwudziestu paru lat, przyszła do pracy chwilę wcześniej, więc nie mogła nam powiedzieć, czy widziała w nocy Suzanne i czy wróciła ona do hotelu. Na szczęście zgodziła się nam powiedzieć, czy nasza koleżanka odebrała klucz do pokoju. Jak się oczywiście okazało, nie zrobiła tego.
-I co teraz?-zapytał Jacob.
-Dzwonimy do niej-odparłem. Tak więc na zmianę on i ja próbowaliśmy się do niej dodzwonić, co nie miało szans na powodzenie. W końcu jej komórka znajdowała się kilkadziesiąt kilometrów stąd, zakopana w ziemi wraz z właścicielką.
-To nie ma sensu. Nie odbiera-powiedział w końcu Jacob.
-Więc co robimy?-zapytałem.
-Zadzwońmy do szefa. Może się z nim kontaktowała?-zasugerował. Zgodziłem się porozmawiać z Chuck'iem. Kiedy usłyszał o naszym problemie, stwierdził, że Susanne pewnie za bardzo zabalowała.
-A wydawała się taka cicha, miła i porządna. Jak to mówią, cicha woda brzegi rwie-powiedział przez telefon, po czym zaśmiał się.- Spróbujcie się do niej mimo wszystko dodzwonić. A jak wam nie wyjdzie, to wracajcie sami. W końcu i tak macie jeszcze dzień wolnego, więc wy będziecie odpoczywać, a ona zostanie zmuszona samemu załatwić sobie jakiś transport-dodał Chuck. Następnie pożegnaliśmy się. Przekazałem wszystko Jacob'owi. Spróbowaliśmy jeszcze kilka razy dodzwonić się do Suzanne, ale to się oczywiście nie udało.
-I co robimy? Naprawdę jedziemy bez niej?-spytał mój towarzysz.
-Masz inny pomysł?-zapytałem. Jacob nic nie odpowiedział, wiec kazałem mu iść za sobą na parking. W duchu prosiłem tylko, aby nie okazało się, że podczas mojego szybkich nocnych oględzin auta na parkingu nie przegapiłem żadnej plamy krwi. Na szczęście na przednim siedzeniu w magiczny sposób nie pojawił się litr krwistego płynu, dzięki czemu Jacob niczego się nie spodziewał. Droga do domu niemiłosiernie nam się dłużyła. Po pierwsze, mój towarzysz miał co jakiś czas próbować się dodzwonić do Suzanne, przez co cały czas się stresowałem i myślę, że nie tylko ja. Po drugie, każdy z nas był padnięty, bo to były pełne wrażeń trzy dni. Rozmowa między nami się nie kleiła i chciałem jedynie jak najszybciej wrócić do domu, aby móc zrobić wszystko, żeby odsunąć od siebie wszelkie podejrzenia. Jacob'a wysadziłem jak zwykle przed jego domem. Nasze pożegnanie nie było zbyt wylewne. Zaraz po jego odejściu skierowałem się prosto do szpitala, gdzie leżała Alice. Kiedy skręciłem na parking, czułem się jak rajdowiec na ostatnim zakręcie. Samochód ledwo zatrzymał się w miejscu, a ja już z niego wypadłem (prawie zapomniałem nawet go zamknąć) i pobiegłem prosto w stronę szpitala. Jednocześnie starałem się dodzwonić do Rose. Na szczęście odebrała już za drugim sygnałem. Wyjaśniła mi, gdzie mam się udać. Po dotarciu na miejsce, kiedy ją zobaczyłem, przeraziłem się nie na żarty. Zupełnie nie przypominała mojej Rose, która żegnała mnie razem z naszą córka przed moim wyjazdem na to durne szkolenie. Miała cienie pod oczami, jej włosy były w całkowitym nieładzie, a do tego wyglądała, jakby ubierała się po ciemku. Wiedziałem jednak, że gdybym to ja musiał być w takiej chwili przy Alice, sam pewnie wyglądałbym gorzej.
-Cześć kochanie, co z nią?-zapytałem, całując i przytulając żonę na powitanie.
-Wczoraj w nocy znowu się jej pogorszyło. Teraz jest w śpiączce i mają ją na obserwacji-odparła Rose. Wskazała przy tym w stronę wielkiego, przeszklonego okna. Kiedy do niego podeszliśmy, mogliśmy obserwować naszą córkę, która leżała w białym pokoju, na białym łóżku z białą pościelą, podpięta do tryliarda kabelków. To wygląda bardziej jak psychiatryk niż zwykły szpital-pomyślałem mimochodem. Równocześnie na widok Alice w tak marnym stanie poczułem, jak coś we mnie ściska się z całej. siły. Tego uczucia nie dało się opisać. Czułem się tak bardzo przygnębiony, smutny...winny? Powinienem tu być. Cały czas przy tobie-pomyślałem, kładąc rękę na szkle.
~*~
Minęło kilka dni od mojego powrotu ze szkolenia. Alice ani się nie pogorszyło, ani nie polepszyło. W tym czasie jednak wyszło na jaw zniknięcie Suzanne. Ja oczywiście zdążyłem już dawno razem z moich przyjacielem na czterech kołach odwiedzić myjnie, dlatego czułem się spokojniejszy. Całą sprawą zainteresowała się w końcu i policja. Toteż zanim zostaliśmy wezwani na przesłuchanie, ja i Jacob postanowiliśmy spotkać się na neutralnym gruncie, żeby o tym pogadać. Umówiliśmy się po pracy w kawiarni na drugim końcu miasta. Najbliższa znajdowała się co prawda zaraz naprzeciwko naszego biura, ale tam chodzą niemal wszyscy pracownicy, a to miała być poufna rozmowa. Po wymienieniu koniecznych grzeczności od razu przeszliśmy do rzeczy.
-Co robiłeś przez cały wieczór?-zapytałem.
-Bawiłem się z masą grubych, wpływowych rybek. Jak nam się znudziło przyjęcie, poszliśmy jeszcze do paru zwykłych barów, a nawet takich ze striptizem-odparł niemal natychmiast Jacob. Akurat-pomyślałem. Łżesz jak pies.
-A ty? Gdzie wyparowałeś?-zapytał.
-Wróciłem o hotelu-odparłem.
-Powiedzmy, że byłeś razem ze mną. Reszta i tak nie będzie niczego pamiętać, a wtedy przynajmniej nasze wyjaśnienia będą wiarygodniejsze-powiedział Jacob. Doskonale wiedziałem, co kryło się za tą jego propozycją. W końcu nie miał zielonego pojęcia, co stało się z Suzanne po tym, jak usiłował ją zgwałcić, ale nawet on rozumiał, iż gdyby to wyszło na jaw, stałby się głównym podejrzanym. Biedny idiota myślał, że tą propozycją ratuje tylko własną skórę. Zgodziłem się po kilku chwilach udawanego wahania. Dogadaliśmy szczegóły, po czym postanowiliśmy iść razem popić do baru, aby całe spotkanie w pełni wyglądało tylko na nic nieznaczące, towarzyskie pogawędki.
~*~
Widziałam wiele strasznych rzeczy, każda gorsza od poprzedniej. Myślałam, że ten sen już nigdy się nie skończy. Jednakże po jakimś czasie (dla mnie to były lata) otoczyła mnie całkowita ciemność. Nie było żadnego, najmniejszego nawet źródła światła. Potem, nie jestem w stanie ocenić w jakiej odległości ode mnie, pojawiło się coś jasnego. To "coś" miało bardzo niewyraźny kształt, ale wydawało się być mojej wielkości. Właściwie przypominała nieco...dziewczynkę. Nie widziałam jednak, ani jak wygląda, ani jaki ma wyraz twarzy. Była cała zamazana, a właściwie sprawiała wrażenie trochę rozmytej, jak farba. Choć wcześniej myślałam, że znalazłam się w pustce, gdzie nie ma nic oprócz ciemności, ona stała się jedynym źródłem światła, a powietrze wokół niej zdawało się jakby falować. Widziałam to wszystko przez jakiś ułamek sekundy, a potem wszystko zniknęło.
~*~
Przez pierwszych kilka tygodni policja nic nie znalazła, a nasze życie wróciło do normy. Alice wybudziła się ze śpiączki. Tym większą ulgę razem z Rose odczuliśmy, kiedy okazało się też, że nasza córka nie ma już takich przygód jak ostatnio. Wszystkie dziwne wydarzenia po prostu ustały. Jeszcze przez jakiś czas musieliśmy chodzić z Alice do psychologa, jednak nawet on widział, że jest to już właściwie niekonieczne. Byliśmy znowu normalną, szczęśliwą rodziną. Cieszył mnie też fakt, że moja córka nie ekscytowała się już tak bardzo tą starą lalką. Niemal zupełnie przestała się już nią bawić. Musiałem oczywiście, razem z Jacob'em, udawać załamanego i niesamowicie przejętego zaginięciem Suzanne. Tak naprawdę jednak najbardziej na świecie chciałem, aby nigdy jej nie odnaleźli. W każdym razie tego, co z niej zostało. Niestety po tych kilku tygodniach pojawiły się problemy. Właśnie finalizowałem transakcje sprzedaży mojego samochodu, kiedy dostałem telefon z policji. Okazało się, że mają nowe informacje w sprawie zaginięcia Suzanne. Poinformowałem ich więc, że stawię się jak najszybciej na komendzie. Dokończyłem to, co miałem do dokończenia i pojechałem. Przez drogę starałem się nie myśleć tym, co też to może być. Niedługo jednak wszystko się wyjaśniło. Policja odnalazła ciało jakiegoś chłopaka, który najprawdopodobniej został zadźgany. Od razu zrozumiałem, że chodzi o moją pierwszą ofiarę tamtej nocy. Pytali mnie, czy znałem niejakiego Simon'a Wrengla.
-Nie. Nigdy o nikim takim nie słyszałem-odparłem, co było zresztą prawdą. Nie miałem do tej pory pojęcia, jak nazywał się tamten chłopak.
-A czy widział go pan w trakcie swojego wyjazdu? Był w tej samej restauracji, co pan i pana towarzysze? Może spotkał go pan gdzieś kiedyś?-zapytała policjantka, która mnie przesłuchiwała. Miała odcień skóry, który opisałbym dosłownie jako "kawa z mlekiem", a do tego krótko ostrzyżone, czarne włosy. Jej spojrzenie i postawa sugerowałyby, że jest za delikatna do tej pracy, ale wiedziałem, że pozory często mylą. Kobieta podsunęła mi zdjęcie jakiegoś chłopaka. Był na nim jakiś blondyn, krótko ostrzyżony. Miał zielone oczy. Na zdjęciu uśmiechał się prosto do obiektywu. Biorąc pod uwagę, że kiedy go zabijałem, była noc i lało, mógł to być dla mnie każdy. W ogóle nie byłem w stanie rozpoznać go w żaden sposób, ale wiedziałem, że to musiał być on. Wątpliwe, że w tym czasie ktoś inny zdecydował się zadźgać w tamtym lesie jakiegoś innego młodego chłopaka. Wziąłem do rąk zdjęcie i zacząłem się uważnie przyglądać osobie na nim.
-Wie pani, w swoim życiu widziałem zapewne miliony twarzy, ale większość z nich należy do osób, które mijam codziennie na ulicy. Nie mogę pani z pewnością powiedzieć, że go nie widziałem, ale nie mogę też zapewnić pani, że go widziałem-odparłem, odkładając zdjęcie.
-Może jednak mógłby pan się chwilę zastanowić?-zapytała kobieta. Ponownie wziąłem do rąk fotografię i jeszcze chwilę się jej przypatrywałem.
-Przykro mi, ale nie mogę pani pomóc. Wydaje mi się, że nigdy go nie widziałem-powiedziałem.
~*~
Odkrycie to mocno mną wstrząsnęło. Bałem się, że znajdą jakiś dowód, że to ja byłem wszystkiemu winny. Jednak, jak się okazało, ciałem biednego Simon'a zdążyły się już trochę zająć zwierzęta, dzięki czemu trudno było uzyskać z niego jakieś ślady. Sam nie zostawiłem zbyt wielu śladów, a większością i tak, jak wspomniałem, zajęły się kochane zwierzątka. Ubrania i plecak chłopaka były w strzępach. Ekspertom udało się jedynie ustalić, że chłopak nie został rozszarpany przez żadne dzikie bestie. One zajęły się jego ciałem później, po śmierci, która nastąpiła na skutek ran zadanych nożem. Narzędzia zbrodni jednak nigdzie nie znaleziono, podobnie jak śladów, które mogłyby wskazywać na sprawcę. Policja snuła domysły, że tę zbrodnię i zniknięcie Suzanne coś łączy. Nie mieli nawet pojęcia, jak blisko prawdy się znajdują. Brakowało im jednak świadków, dowodów albo chociaż poszlak. Byłem już teraz pewien, że wkrótce cała ta sytuacja przestanie budzić aż takie poruszenie, aż w końcu Suzanne Donkins i nieznany prawie nikomu, zadźgany chłopak, staną się dla wszystkich tylko nie nieznaczącymi, wyblakłymi wspomnieniami. To wszystko sprawiło jednak, że obiecałem sobie, iż więcej już nikogo nie zabiję. Nie chciałem narażać swojej rodziny. Obietnicy dotrzymałem przez półtora roku. Potem wszystko wróciło do normy, bo nie potrafiłem z tego zrezygnować, choć teraz starałem się być jeszcze ostrożniejszy.
 
~~~~~****~~~~
Wesołych świąt! Mam nadzieję, że każdy w te święta jest szczęśliwy i spędza je tak, jak chce! Nieważna jest liczba gości, prezentów czy potraw, ważne jest, abyśmy wszyscy byli uśmiechnięci i zadowoleni i życzę wszystkim, aby tak właśnie było!
~Ritsu


poniedziałek, 17 grudnia 2018

Cmentarz Upadłych XVI "Pochówek"

Czas się skończył, ale wystarczyło tylko dopłacić. A potem ponownie. I jeszcze raz. I znowu. Przez chwilę zastanawiałem się nawet, czy nie wziąć sobie jeszcze jednej dziewczyny, ale stwierdziłem, że ta tutaj wyprawia cuda, które mnie odpowiednio satysfakcjonują. W końcu mogliby mi dać do kompletu jakąś nudną, niewyćwiczoną jeszcze, szarą myszkę. A teraz miałem przy sobie istny ogień! Zrobiliśmy to jeszcze wiele razy, stosując większość pozycji, jakie znałem. Od przodu, od tyłu, z boku, z góry, z dołu...było wszystko! Ale ani ja, ani na szczęście ta dziewczyna, nie mieliśmy dość.
-Gdzie się podziewałaś, kiedy ja brałem ślub ze swoją wiedźmą?-spytałem w przerwie pomiędzy całowaniem jej pełnych, dużych ust i lizaniem sutków.
-Najprawdopodobniej moja matka mnie jeszcze w planach nie miała-wysapała pomiędzy jednym, a drugim jękiem rozkoszy. Nie odpowiedziałem jej już, tylko ponownie ją pocałowałem, schodząc powoli coraz niżej. W planach miałem jeszcze wiele atrakcji. Dotykałem dłońmi jej piersi, brzucha, ud i pośladków, a kiedy w końcu nabawiłem się już samym dotykaniem jej, wszedłem w nią po raz nie wiem który tej nocy.
~*~
Na szczęście Brintown znajdowało się znacznie bliżej mojego obecnego miejsca docelowego. Wjechałem do lasu, gasząc przy okazji wszystkie światła, aby nie wzbudzić przypadkiem niczyich podejrzeń, a po jakimś czasie zatrzymałem samochód. Wyskoczyłem z niego tylko na chwilę, po klucz i łopatę, które wziąłem ze swojego domku. Kiedy wróciłem, przejechałem jeszcze kawałek i zatrzymałem się przed swoim Cmentarzem Upadłych. Nie było na co czekać. Zgasiłem silnik i wyszedłem, zabierając ze sobą łopatę i klucz. Otworzyłem bramę i zaniosłem narzędzie w pobliżu miejsca, gdzie zamierzałem kopać. Potem wróciłem się po ciało Suzanne. Jak wiadomo, osoba zemdlona lub nieżyjąca sprawia wrażenie, jakby ważyła więcej niż w rzeczywistości. Tak naprawdę kiedy ktoś jest świadomy, ale ma się nie ruszać, a my próbujemy tę osobę podnieść, to ona nawet nieświadomie pomaga nam, używając chociaż trochę swoich mięśni do podtrzymania ciężaru własnego ciała. Po śmierci zaś wszystkie mięśnie całkowicie wiotczeją, więc nie ma co liczyć, że nieboszczyk będzie kogoś nieświadomie wspomagał w noszeniu jego ciała. Na szczęście ja miałem już w tej sprawie doświadczenie, dlatego wyjęcie Suzanne z samochodu i przeniesienie jej, a właściwie dowleczenie na odpowiednie miejsce poszło mi względnie łatwo. Położyłem jej ciało na ziemi, a następnie zacząłem kopać. Czułem się, jakbym był w stanie zrobić dosłownie wszystko. Na brak siły nie mogłem narzekać. Cała ta robota szła mi więc względnie szybko.
~*~
W końcu gdzieś trafiłyśmy. Był to niewielki domek w lesie, w dodatku bardzo zaniedbany. Mój niepokój gwałtownie wzrósł, a do tego czułam się już naprawdę źle.
-Co to za miejsce?-spytałam.
-To jest miejsce, gdzie oddzielono moją duszę od ciała-odparła Annie.
-O czym ty mówisz?-zdziwiłam się, spoglądając na lalkę.
-Aby to zrozumieć w pełni, musisz wejść do środka-odpowiedziała zabawka.
-Jakoś niespecjalnie mam na to ochotę. Tu jest tak strasznie-powiedziałam, po czym przeniosłam wzrok na otaczające nas drzewa, a potem ponownie na domek.
-Właśnie. Nie zasłużyłam nawet na to, by zrobiono to w jakimś miłym miejscu...nawet na to!-zawołała Annie.
-Ale o co ci chodzi?-zapytałam, tym razem bardziej wystraszona niż zdziwiona.
-Wejdź do środka, a być może nawet zdążysz wszystko zrozumieć-odparła Annie. Zawahałam się. Naprawdę nie chciałam tego robić, ale czułam, że to jedyny sposób na skończenie tego. Powoli więc zaczęłam iść w stronę budynku. Zatrzymałam się tuż przed drzwiami, biorąc parę głębokich wdechów. Zaraz, przecież tam mogą być pająki! Albo szczury! Albo jakiś człowiek! Albo i jedno i drugie i trzecie!-pomyślałam z obawą. Mimo to wiedziałam jednak, że teraz już nie mogę wrócić. Jednym szarpnięciem otworzyłam szeroko drzwi. Panujący w domku półmrok rozjaśnił snop wpadającego przez wejście światła. Chwilę stałam niepewnie w miejscu, aż w końcu zrobiłam krok naprzód. Najpierw jeden, potem drugi, aż w końcu znalazłam się w środku. Zaczęłam się rozglądać. Wewnątrz było pełno kurzu, przez który rozkaszlałam się. Kiedy mój wzrok przyzwyczaił się do ciemności, ujrzałam zarysy mebli. Nagle drzwi zamknęły się z hukiem, a ja odwróciłam się wystraszona. Podeszłam do nich i spróbowałam je otworzyć, ale nic to nie dało. Zaczęłam ciągnąć z całej siły, ale nadal nic. Odeszłam kawałek od drzwi, próbując się uspokoić. Wtedy też mój wzrok padł na kształt wiszący na ścianie obok wejścia. Przypominał on strzelbę, taką jaką czasem widziałam w telewizji i jaką pokazywał nam też kiedyś wujek Robert, kiedy pojechaliśmy do niego w odwiedziny. Wystraszyłam się jeszcze bardziej. Usiadłam na podłodze, opierając się plecami o ścianę. Po chwili w mojej głowie pojawiła się znikąd pewna myśl. Nie było przy mnie Annie. Nie wiedziałam, gdzie jest. Czy zostawiłam ją na zewnątrz? Czy wzięłam z sobą tutaj?-pomyślałam, rozglądając się w poszukiwaniu jej. Nagle ciszę przerwał bardzo dziwny i przerażający dźwięk. Brzmiało to jakby ktoś drapał po czymś pazurami. Moje przerażenie wzrosło, a serce zaczęło bić jak oszalałe. Potem do moich uszu dotarł dźwięk sowy. Wystraszyło mnie to, ale po chwili uspokoiło. Przeraziłam się jednak ponownie, kiedy zmienił się on nagle w dziwny ryk. Potem usłyszałam skrobanie w ścianie i kroki dochodzące z góry, jakby ktoś chodził dokładnie nade mną. Potem usłyszałam dźwięk tłuczonego szkła, ale kiedy spojrzałam po kolei na wszystkie okna, wydawały się nienaruszone. Nagle stolik znajdujący się pod jednym z nich przewrócił się, a w stronę przeciwne ściany coś poleciało i się w nią wbiło. Kiedy się temu przyjrzałam, okazało się, że były to noże. Nie zdążyłam wrócić na miejsce, kiedy usłyszałam odgłosy wystrzałów. Gdy jednak spojrzałam na strzelbę, nadal była na swoim miejscu. Wróciłam na swoje miejsce i rozpłakałam się. Wtedy usłyszałam znowu wystrzały, a kiedy spojrzałam na ścianę, strzelby już tam nie było. Przeraziłam się jeszcze bardziej. Moje serce biło jak oszalałe. Nagle po środku pokoju pojawiła się ciemność, ale taka...inna. Wyglądała jak jakiś gaz, czarna chmura, która zaczęła się formować w jakiś nieznany mi kształt. Mgła ta zaczęła się zbliżać w moją stronę, a moje serce biło coraz szybciej. Moje przerażenie sprawiło, że byłam w stanie jedynie siedzieć na swoim miejscu. Nie mogłam się nawet ruszyć chociaż o kawałek. Ponownie usłyszałam wystrzały i dźwięki, jakby ktoś drapał po czymś pazurami, a z czarnej chmury nagle wyłoniła się w moją stronę szponiasta łapa. Płakałam i zaczęłam nawet krzyczeć, ale dalej nie byłam w stanie się ruszyć, chociaż bardzo chciałam. Moje cerce biło przy tym jak oszalałe.
~*~
Obudziłam się nagle i przez chwilę nie wiedziałam, gdzie jestem. Zaraz jednak wszystko sobie przypomniałam. Spojrzałam na Alice i ponownie przeraziłam się. Wiedziałam, że coś musi być z nią nie tak. Była cała czerwona, spocona, jakby odbyła bieg na co najmniej dwa kilometry. Natychmiast zawołałam pielęgniarkę, która stwierdziła niemal od razu, że z moją córką dzieje się coś poważnego. Szybko sprowadzono lekarza, który wykrył jakieś nieprawidłowości w pulsie i podłączyli ją do kardiomonitora, po czym jakieś dwie pielęgniarki wyprowadziły mnie z sali. Mówiłam im, że muszę być przy swoim dziecku, ale one powtarzały, że powinna wyjść, aby nie przeszkadzać. Rozumiałam je poniekąd. Sama, kiedy oglądałam jakieś filmy lub seriale, współczułam bohaterom, ale jednocześnie wiedziałam, że lepiej by zrobili, gdyby od razu opuścili salę szpitalną i pozwolili swobodnie działać lekarzom. Kiedy jednak w niebezpieczeństwie znalazła się moja własna córka, nie potrafiłam się na coś takiego zdobyć. Chciałam być przy swoim dziecku, gdy coś mu zagrażało!
~*~
Skończyłem. Teraz wystarczyło jedynie wrzucić Suzanne do wykopanego dołu i go zakopać. Najtrudniejsza część zadania była już jednak za mną, chociaż reszta również nie była łatwa. Zakopałem Suzanne, a potem zacząłem się zbierać z powrotem. Przed odjazdem popatrzyłem jedynie na ostatni usypany przez mnie nagrobek, należący do małej dziewczynki. Szkoda, że zabijając ją, nie wiedziałem, że w ten sposób na stałe zaproszę ją do swojego życia. Ale mimo że imię "Annie" było w moim domu teraz tak często wspominane, i to przez moją własną córkę, sam miałem wrażenie, jakbym zabił tę dziewczynkę wieki temu. Nie mogłem jednak tak stać i myśleć. Zamknęłam bramę mojego Cmentarza Upadłych, po czym wróciłem do samochodu, który dokładnie obejrzałem. Na szczęście na pierwszy rzut oka nie pozostał w nim żaden ślad, ale na wszelki wypadek będę musiał coś wymyślić. Na pewno pojadę z nim do myjni, a najlepiej by było, gdybym mógł się go jakoś pozbyć. Będę musiał go sprzedać, żeby ryzyko było jak najmniejsze, ale nie za szybko, aby nie wzbudzić podejrzeń-pomyślałem. Zanim wsiadłem do samochodu, porządnie otrzepałem z ziemi łopatę. Następnie wróciłem do domku i zostawiłem ją w środku razem z kluczem od bramy Cmentarza Upadłych. Zaraz potem udałem się jak najszybciej w drogę powrotną. Musiałem wrócić do hotelu i to jak najprędzej, aby móc odsunąć od siebie wszelkie podejrzenia.

czwartek, 6 grudnia 2018

Cmentarz Upadłych XV "Stan nieświadomości"

Przejrzałem cały samochód w poszukiwaniu wszelkich szmat i ręczników, które mogłyby mi jakoś pomóc z krwią. W końcu zawinąłem rany Suzanne w to, co znalazłem, po czym posadziłem ją z powrotem na miejscu pasażera i na wszelki wypadek zapiąłem pasem. Nie chciałem, aby podczas nagłego hamowania po moim samochodzie zaczęło sobie bezwładnie latać martwe ciało. Moje szczęście objawiło się w tym, że nocą raczej nie za wiele aut jeździ po takich drogach, jaką ja musiałem pokonać. Jasne, łączyła kilka miast, ale prowadziła przez środek lasu i każdy normalny człowiek wolał przejechać ją za dnia. Dlatego też, mając ponadto na uwadze, jak rzadko zdarza się tutaj kontrola drogowa, zwłaszcza w środku nocy (tak naprawdę nigdy nie spotkałem tu kontroli drogowej) postanowiłem wycisnąć z mojego samochodu co tylko się dało. Jechałem tak szybko, że nieomal czułem się, jakbym ścigał się z czasem. Mimo to miałem wrażenie, jakby moje zmysły wyostrzyły się. Wszystko widziałem z ogromną dokładnością, wszystko słyszałem, a ponadto byłem niezwykle czujny. Kto jak kto, ale ja doskonale wiedziałem, jak działa adrenalina.
~*~
Powrót do miasta zajął mi naprawdę niewiele czasu, tak samo jak odnalezienie odpowiedniego budynku. Zaparkowałem samochód na pierwszym wolnym miejscu na parkingu, jakie znalazłem, po czym od razu udałem się do środka. Pierwszą rzeczą, jaka rzucała się w oczy, była ciemność. Mimo że była noc to na zewnątrz i tak było dużo jaśniej. W korytarzy stało paru facetów, którzy palili. Przepchnąłem się obok nich, po czym wszedłem do jednej z dużych sal. Po lewej znajdował się długi bar, przy którym oczywiście siedziało paru facetów, a każdemu z nich towarzyszyła jakaś ładna dziewczyna, namawiająca na drogie drinki. Na środku pomieszczenia znajdowało się oświetlane kolorowymi światłami podwyższenie, na którym kilka dziewczyn korzystało z tego, czym obdarzyła ich matka natura, tańcząc na rurze. Pozostałą część pomieszczenia wypełniały stoliki, przy których siedzieli mężczyźni. Ja jednak nie przyszedłem tutaj oglądać. Rozejrzałem się po sali, po czym mój wzrok padł na mężczyznę, który siedział samotnie przy barze i coś pił. Podszedłem do niego, wyciągając po drodze portfel.
-Jeden pokój na jakieś...cztery godziny?-spytałem, przysiadając się. Zaraz potem zamówiłem sobie coś do wypicia na dobry początek.
-Dwieście-powiedział mężczyzna, nawet na mnie nie patrząc.
-Dwieście? Trochę podrożało-odparłem, biorąc pierwszy łyk drinka. Był dość łagodny, bo nieco już dziś wypiłem, a chciałem zaliczyć jakąś laskę, a nie zgona.
-Ostatnio kilka dziewczyn się wyłamało, policja trochę powęszyła i w biznesie jest teraz problem, wiec podrożało. Jak cię nie stać, to spadaj i nie zawracaj mi głowy-powiedział mężczyzna, po czym wyjął z kieszeni papierosa i go zapalił. Pozostałym nie można było tutaj palić, bo brak było klimatyzacji lub jakiegokolwiek okna, więc musieli wychodzić na korytarz, aby ludzie nie potrulili się dymem.
-Nie tak szybko. Jest wola, znajdą się pieniądze-powiedziałem, po czym otworzyłem portfel i wyliczyłem odpowiednią sumę, którą następnie podałem mężczyźnie.
-Pokój numer dwa. Dziesięć minut-powiedział mężczyzna. Nic więcej nie musiał dodawać, bo wiedziałem, jak dotrzeć na miejsce. Po drugiej stronie pomieszczenia, po lewej, znajdował się korytarz. Również i tam parę osób paliło lub całowało się. Doszedłem do schodów i wszedłem na górę, gdzie nie było już nikogo. Po lewej i prawej znajdowało się za to kilkanaście pokoi. Wszedłem do tych z numerem dwa. Wystrój był typowy. Po lewej do ściany przylegało duże, ciemnofioletowe łóżko, a po obu jego stronach znajdowały się małe szafki z ciemnego drewna. Ściany był w kolorze nieco jaśniejszym od łóżka. Po prawej zaś znajdowało się małe podwyższenie, a z jego środka wystawała stalowa rura. Nie wiedziałem jeszcze, czy będę miał ochotę najpierw na mały, prywatny taniec, ale miałem jeszcze trochę czasu. Podszedłem do jednej z szafek i, jak się spodziewałem, znalazłem tam aż kilka prezerwatyw, a do tego parę innych...przyborów. Odpakowałem sobie już jedną z nich, żeby nie tracić potem czasu. Mój członek jakby na to czekał, bo w tej samej chwili poczułem, jak moje podniecenie znowu wzrasta. Na szczęście za chwilę miałem dać mu upust. Po kilka następnych minutach drzwi ponownie się otworzyły. Stanęła w nich wprost zniewalająca dziewczyna. Miała długie, idealnie proste blond włosy, zielone oczy i naprawdę kształtne ciało. Ubrana była (jeszcze) w strój jak najbardziej pasujący do okoliczności.
Lubiłem różne ciekawe stroje, jednak tym razem ucieszyłem się, że nie był zbyt wyszukany. Chciałem się szybko i dobrze zabawić, więc nie miałem ochoty połowy wykupionego czasu spędzić na rozwiązywaniu jakichś sznureczków. Poza tym ta dziewczyna nie potrzebowała odsłaniać całego swojego ciała, bo ono samo aż wylewało się tam, gdzie powinno. Już nie mogłem się doczekać, kiedy będę mógł ją pocałować, dotknąć jej dużych piersi, a potem zrobić jeszcze więcej niemiłych rzeczy. Dziewczyna chyba czytała mi w myślach, bo gdy tylko zamknęła za sobą drzwi, powiedziała do mnie:
-Byłam bardzo niegrzeczną dziewczynką i należy mi się jakaś kara. Będzie surowa?-zapytała, podchodząc do mnie. Złapała mój pasek od spodni i zaczęła go odpinać.
-Bardzo-powiedziałem, po czym uśmiechnąłem się z satysfakcją. O tak, ta noc nie jest jeszcze stracona-pomyślałem, patrząc jak dziewczyna po kolei ściąga mi spodnie, bieliznę, a następnie bierze do ust mojego rwącego się do działania członka. Najpierw wzięła go prawie całego i trochę possała, ale potem wyjęła, chwyciła swoją zgrabną dłonią, uniosła lekko i oblizała parę razy. Następnie pomału zaczęła go ponownie wkładać do buzi, stopniowo ssąc coraz bardziej. Mój członek stawał się coraz twardszy, a ja czułem się wspaniale. Nagle jednak w mojej głowie ponownie pojawiła się Suzanne. Wyobraziłem sobie, że to ona jest na miejscu dziewczyny. Przez chwilę czułem jeszcze większą satysfakcję, ale zaraz ustąpiła ona miejsca złości. Przypomniałem sobie, co ta dz*wka zrobiła. Odepchnąłem od siebie dziewczynę, zupełnie nie zważając na to, że prawie doszedłem. Teraz, kiedy zawładnęła mną taka wściekłość, chwila rozkoszy uzyskana w ten sposób nic by mi nie dała. Dziewczyna była widocznie zaskoczona.
-Nie mówiłem, że masz mi zrobić loda. Mam ochotę na coś innego-powiedziałem, stając nad nią.
-Tak, oczywiście, co tylko pan sobie zażyczy-powiedziała, po czym spróbowała wstać. Chwyciłem ją za ramię i pociągnąłem w górę, a następnie pchnąłem na łóżko.
-I to rozumiem. Dobrze wyszkolona obsługa-powiedziałem, uśmiechając się. Dziewczyna posłała mi spojrzenie, które, o dziwo, było bardziej zaciekawione niż zaskoczone czy wystraszone. Sięgnąłem do szafki, z której wyjąłem potrzebną mi rzecz. Następnie usiadłem przed dziewczyną, pochylając się nad nią i całując ją agresywnie. Jednocześnie złapałem obie jej ręce i zapiąłem w kajdanki, które następnie zaczepiłem o jedną z metalowych rurek, z których składało się wezgłowie. Następnie zszedłem z pocałunkami nieco niżej, na szyję. Kiedy już mogłem do woli używać swoich rąk, jedną z nich położyłem na jej biodrze, a drugą ścisnąłem jej dużą pierś, nie zważając na to, że prawdopodobnie sprawię jej ból. Z ust dziewczyny wydobył się jęk rozkoszy, a ja, kiedy podniosłem głowę, ze zdziwieniem stwierdziłem, że uśmiecha się ona. Widocznie nam obojgu obecna sytuacja bardzo się podobała. Bardzo pragnąłem jak najszybciej osiągnąć maksimum zadowolenia, więc zsunąłem się nieco niżej, po czym rozsunąłem dziewczynie nogi. Chwilę później wszedłem w nią mocno i głęboko, bez ostrzeżenia. Na początku spróbowała się odsunąć, ale zaraz potem ponownie jęknęła i na pewno był to jęk rozkoszy. Kto jak kto, ale doskonale się na tym znałem. Nie czekając już dłużej, zacząłem się w niej szybko i agresywnie poruszać. Pokój wypełniły nasze pełne zadowolenia westchnienia i jęki. Pochyliłem się nad dziewczyną, dotykając oraz całując jej brzucha, piersi, szyi, ust. Potem ponownie wróciłem do jej piersi i polizałem jedną z nich, po czym przygryzłem jej małego, różowego sutka. Dziewczyna jęknęła z rozkoszą. Nie trwało to długo, zanim w niej doszedłem. Oczywiście nie zamierzałem spędzić reszty kupionego czasu na jakichś pogaduszkach. Kazałem dziewczynie klęknąć przede mną, a ona z ochotą wzięła się za ponowne robienie mi loda. Oblizała mojego członka najpierw po całej długości, a potem skupiła się tylko na czubku, który zaczęła drażnić swoim giętkim i wijącym się językiem. Następnie w końcu wzięła go do buzi, ale tylko do połowy. Pewnie nie chciała się spieszyć, ale ja miałem inne plany. Wepchnąłem jej go do samego końca, przez co dziewczyna zakrztusiła się, ale szybko to opanowała i przeszła z powrotem do rzeczy. I to rozumiem. Pełen profesjonalizm-pomyślałem zadowolony. Potem było już tylko z każdą chwilą coraz lepiej.
~*~
Bawiłam się dalej z dziewczynami, kiedy nagle usłyszałam głos. Głos Annie. Spojrzałam na nią, a potem na pozostałych. Sądząc po tym, że w ogóle nie reagowali, tylko ja ją słyszałam.
-Musisz iść-powiedziała do mnie.
-Ale gdzie?-pomyślałam, ale choć nie wypowiedziałam tego na głos, Annie mi odpowiedziała.
-Do lasu.
-Po co?-zdziwiłam się.
-Aby wszystko się dopełniło-odparła.
-Ale co ma się dopełnić?-nadal nic nie rozumiałam.
-Ufasz mi?-spytała lalka. Zawahałam się z odpowiedzią.-Ufasz?-powtórzyła, kładąc na to słowo duży nacisk.
-T-tak-odparłam po chwili.
-To idź.
-Ale co powiedzą rodzice? I dziewczyny? Mają iść ze mną? Poza tym tutaj nie ma żadnego lasu-zauważyłam.
-Pod żadnym pozorem nikomu nic nie mów! Nie zauważą twojego zniknięcia. A lasu może i na pierwszy rzut oka tu nie ma, ale raz już przecież w nim byłaś, prawda?-powiedziała Annie.
-Prawda. Ale czy...na pewno to bezpieczne? I nikt nic nie zauważy? A jak mi się coś stanie?-nadal nie byłam do końca przekonana, zwłaszcza po wszystkich ostatnich wydarzeniach.
-Przecież to tylko sen. Co złego może ci się przydarzyć?-spytała moja zabawka.
-No w sumie to racja. To tylko sen-odparłam dość niepewnie, a po chwili odłączyłam się od moich przyjaciółek i skierowałam w stronę lasu, który ponownie pojawił się dosłownie znikąd, kilkanaście metrów przede mną.
-Ja tobą pokieruję. Idź tam, gdzie cię zaprowadzę-powiedziała Annie.
-Ok-odparłam niepewnie. Moja zabawka dawała mi różne wskazówki, gdzie mam iść. Tym razem nie goniły mnie żadne potwory ani nie atakowały inne dziwne rzeczy. Wokół było bardzo spokojnie...a właściwie aż za spokojnie. Czułam się przez to tak samo źle jak w każdym innym takim śnie. Właśnie, dlaczego ja właściwie wiem, że to sen? Kiedy śni mi się cokolwiek innego, nawet niemożliwie niedorzecznego, i tak nie zdaję sobie sprawy z tego, że to fikcja, dopóki się nie obudzę. Niestety nie znałam odpowiedzi na to pytanie, dlatego zadałam je Annie.
-Nie wiem. Może dlatego, że te sny są...wyjątkowe?-odparła.
-Tyle to ja wiem-powiedziałam, spoglądając na nią smutno.-Chociaż chciałabym, żeby nie były znowu aż tak wyjątkowe. A właściwie to dlaczego mnie gdzieś prowadzisz?-dodałam po chwili.
-Bo od dawna chciałam ci coś pokazać. Tyle czasu czekałam i tak długo to wszystko planowałam...nie chciałam tego jeszcze robić, ale nie mogłam być obojętna wobec ostatnich zdarzeń. Mam nadzieję, że moja niespodzianka ci się spodoba-odparła Annie.
-Jak do tej pory nie podobało mi się nic, co mi się tutaj przydarzyło-powiedziałam z ponurą miną.
-Jak to? A znalezienie mnie?-spytała Annie.
-To tylko jeden mały wyjątek-odparłam.
-Mały? Czyli ja nic dla ciebie nie znaczę?-zapytała lalka. W tonie jej głosu można było wyczuć złość.
-Tego nie powiedziałam...-zaczęłam się bronić.
-Ale tak to zabrzmiało-odparła Annie.
-Wybacz, nie chciałam-powiedziałam smutno, bo było mi przykro, że ją zdenerwowałam.
-Nie liczysz się z innymi ani z tym, że jak wiele ci "inni" znaczą. Ważna jesteś tylko ty i to, co ważne jest dla ciebie. Jesteś taka sama jak twój tata-powiedziała Annie.
-Co masz na myśli? O co ci chodzi?-zdziwiłam się, po czym zatrzymałam się.
-Idź-powiedziała moja lalka.
-Nie, dopóki nie wytłumaczysz mi, o czym mówiłaś-odparłam.
-Dowiesz się tego.
-Gdzie?
-Na miejscu. Więc idź. Już. Natychmiast-Annie mówiła takim tonem, jakiego jeszcze nigdy u niej nie słyszałam. Był taki spokojny, ale jednocześnie mroczny i groźny. I choć nie chciałam, to strach i chęć zrozumienia jej słów sprawiły, że znowu ruszyłam. Ponownie kierowałam się jej wskazówkami, ale teraz oprócz nich nie mówiła do mnie nic więcej. Byłam przestraszona, ale jednocześnie dziwnie smutna i zawiedziona. Towarzyszyło mi też coraz cięższe uczucie bezsensowności wszystkiego. Słowem, czułam się coraz gorzej, ale sama nie wiedziałam, jaki jest tego właściwy powód. Bo to nie mógł być jedynie wynik kłótni z Annie.
 
~~~~****~~~~
Opublikowałam mikołajkowy rozdział na Wattpadzie, więc i tutaj nie mogłam zawieść. Mam nadzieję, że Mikołaj o nikim nie zapomniał i że mój "prezencik" Wam się spodoba:D
~Ritsu