sobota, 20 maja 2017

Zakazany Romans V "Wymagania Canagana"

Niech to szlag, ledwo się udało!- pomyślał Canagan, pędząc przez zarośla. Dziewczyna albo nie spała, albo jej sen był wyjątkowo płytki. Wampir nie przewidział tego, że kiedy wskoczy na okna, jeden ze złotych guzików z jego płaszcza uderzy o szybę. A już w ogóle nie sądził, że przez to Elizabeth się zbudzi. Canaganowi ledwo udało się skryć w lesie. Jednak to wydarzenie skutecznie zniechęciło go do dalszych obserwacji. Postanowił więc wrócić do hotelu. Do swojego pokoju wszedł dokładnie w taki sam sposób, jak z niego wyszedł. Gdy znalazł się w sypialni, odwiesił płaszcz do szafy i skierował się w stronę łóżko. Na szczęście problemy ze snem zniknęły i udało mu się zasnąć. Spał jednak tylko kilka godzin i jak zwykle obudził się już o 7. Przez chwilę znowu wpatrywał się pustym wzrokiem w sufit, następnie odwrócił się na lewy bok, licząc na to, że prześpi jeszcze kilka minut. Sen jednak odszedł na dobre, pozostało mu więc tylko wstać i zacząć się szykować na śniadanie. Takim oto sposobem, gdy Victor o 8 przybył, aby sprawdzić, czy hrabia już wstał i ewentualnie mu w czymś pomóc, Canagan był już gotowy.
- Panie, nie musiałeś wstawać tak wcześnie. Przecież do śniadania mamy jeszcze godzinę- powiedział zdziwiony sługa, przenosząc wzrok z zegara na ścianie na swój naręczny.
- Wiem, nie jestem idiotą. Gdybym miał jakiś wybór, obudziłbym się później- odparł zirytowany Canagan, wymijając stojącego w drzwiach służącego i kierując się w stronę schodów. Po drodze jeszcze złapał swój płaszcz i ubrał go. Victor, niepewny, jak powinien postąpić, po krótkiej chwili ruszył za swoim panem. Młody hrabia udał się na hotelowy ganek. Tam przystanął na chwilę, wpatrując się w las. Następnie zaczął szukać czegoś po kieszeniach. Po chwili z jednej z wewnętrznych kieszeni płaszcza wyjął małą, pogniecioną paczuszkę. Wyjął z niej zapalniczkę oraz jednego papierosa, którego wsadził do ust i natychmiast odpalił. Victor skierował ku hrabiemu swoje zdziwione i lekko zszokowane oblicze. W końcu jak dziedzic rodu Phantomhive mógł korzystać z takich używek?
- Co, też byś chciał zapalić? Wybacz, ale został mi tylko jeden papieros. Zresztą, nawet gdybym miał ich więcej i tak pewnie bym cię nie poczęstował. Jesteś w pracy, a palić to sobie możesz co najwyżej, jak ją skończysz. Ach, no tak, zapomniałem, że jako mój sługa musisz być do mojej dyspozycji 24/24- powiedział Canagan, uśmiechając się złośliwie. Widać było, że dogadywanie młodemu służącemu sprawia wampirowi wiele radości. Victor jednak był nad wyraz cierpliwy, a ponadto przygotowany na takie traktowanie ze strony hrabiego, dlatego nie dawał się łatwo sprowokować.
- A właśnie, na dziś zaplanowałem dla ciebie kilka rzeczy do zrobienia. Plany się zmieniły i jednak zostajemy tutaj na dłużej- powiedział Canagan i znów zaciągnął się papierosem.
- Jak długo?- spytał Victor.
- Jeszcze nie wiem.
- Rozumiem, a czy mogę wiedzieć, czemu tak postanowiłeś, panie?
- Nie możesz- odparł krótko młody hrabia.
- A czy obsługa została o tym poinformowana?
- A co ty się o to martwisz? Zaraz im powiem, że zostajemy jeszcze trochę. Wątpię, żeby był to jakiś problem.
- Dobrze, co w takim mam dzisiaj zrobić?
- Odeślesz woźnicę wraz z karetą z powrotem do domu...- zaczął Canagan.
- Co? A jak będziemy podróżować? I czym wrócimy do domu?- zdziwił się Victor.
- Po pierwsze, nie przerywaj mi. Nie uczyli cię w szkole dla służących, że nie przerywa się swojemu panu?
- Nie istnieje taka szkoła- odparł Victor, starając się skryć urazę. W końcu nawet jego cierpliwość miała granicę.
- Nawet gdyby istniała, to za takie zachowanie zostałbyś z niej wyrzucony- powiedział wampir, gasząc papierosa o drewnianą poręcz.
- A po drugie, są inne środki transportu. Wybierając się gdziekolwiek karetą, zwracalibyśmy na siebie zbyt dużą uwagę. Na powrót do domu znam zaś wiele sposobów- dodał hrabia.
- Oprócz tego, kupisz dziś kilka rzeczy.
- Gdzie?- zdziwił się służący. Gdy tutaj jechali, nie widział ani jednego sklepu w odległości mniejszej niż 100 kilometrów.
- Jaki ty jesteś nie zorganizowany!- Canagan ponownie rzucił Victorowi zirytowane spojrzenie. Kilka kilometrów za tym lasem w drugą stronę znajduje się nasz cel podróży, Saden.
- A, więc to dlatego zatrzymujemy się w tym obs... hotelu?- sługa o mało co nie wypowiedział słowa "obskurnym". To mogło się dla niego źle skończyć. Jego pan mógłby uznać to za podważanie jego decyzji, czy nawet krytykowanie jej. W końcu wypowiedziałby się źle o hotelu, który Canagan sam wybrał. Taka nadgorliwość może dziwić, jednak ilu arystokratów, tyle charakterów i nigdy nie wiadomo, o co ktoś się przyczepi.
- Brawo, geniuszu. Jesteś tak pojętny, że może nawet zostaniesz porządnym sługą. Gdy stuknie ci 540 lat, jak mojemu ojcu- Victor udał, że nie słyszał tej uwagi, jednak zaczął odliczać w myślach do 10, aby się uspokoić.
- Więc co mam kupić, panie?- zapytał, siląc się na miłe brzmienie głosu.
- Kilka rzeczy do jedzenia, które by mi smakowały. Wątpię, że tknę dzisiejsze śniadanie. Ponadto mam nadzieję, że umiesz dobrze gotować, bo to ty będziesz się zajmował przygotowywaniem posiłków.
- Moje umiejętności kulinarne są chyba na dobrym poziomie.
- Przekonamy się.
- A co do jedzenia mam kupić?- Victor dla pewności chciał się jeszcze upewnić.
- Jakieś warzywa, owoce, no nie wiem, banany, truskawki, czereśnie, pomidory, jabłka, gruszki, porzeczki, ogórki, cebule, kukurydzę, co tylko znajdziesz.
Służący wybałuszył ze zdziwienia oczy. Nie spodziewał się, że będzie tego aż tyle.
- To wszystko mam kupić?
- Czy ty mnie w ogóle słuchasz? Bo jeśli nie, to kiepski z ciebie sługa, a jeśli tak, to musisz być idiotą. Przecież mówię, że masz coś wybrać! Coś dobrego i tyle! I żeby była w tym jakaś różnorodność, dużo różnych rzeczy. Ponadto może być jagnięcina albo cielęcina.
- Rozumiem, coś poza tym?
- Nieeee, chociaż tak! Kup jakąś błyskotkę. Chodzi mi o damską biżuterię. Tylko taką najlepszą i najpiękniejszą, jaką uda ci się znaleźć- dodał Canagan.
- Co? Po co?- teraz Victor przeżył zupełny szok.
- Nie interesuj się sprawami, które ciebie nie dotyczą. Po prostu kup jakiś ładny naszyjnik, bransoletkę, pierścionek lub kolczyki. Ale takie, żeby podobały się każdej dziewczynie, najcudniejsze, jakie znajdziesz, rozumiesz? To najważniejsze z twoich zadań. Tu masz pieniądze- powiedział hrabia. Victor pokiwał ze zrozumieniem głową, jednocześnie odbierając od swojego pana sakiewkę z duża liczbą miedziaków i kilkoma złotymi oraz srebrnymi monetami.
- Powinno wystarczyć- dodał Canagan. Było już tuż przed 9, więc młody hrabia skierował się w stronę jadalni, Victor zaś wpadł jeszcze na chwilę do swojego pokoju, aby wziąć notes i ołówek. Gdy zszedł na dół, przy stole siedzieli już obaj jego towarzysze podróży, Eva zaś z pomocą jakiegoś mężczyzny nosiła potrawy. Victor uśmiechnął się do niej na przywitanie. Dziewczyna odwzajemniła się tym samym. Chłopak usiadł po prawej stronie swojego pana i zajął się notowaniem swoich dzisiejszych zadań. Postanowił zrobić to, zanim na stole pojawi się całe jedzenie. W ten sposób w odpowiedni sposób wykorzysta czas oczekiwania na śniadanie. Po kilku minutach miał już gotową notatkę.

Lista rzeczy do zrobienia:
1. Odesłać woźnicę
2. Kupić jedzenie (owoce, warzywa, JAGNIĘCINA/CIELĘCINA)
3. Kupić najcudniejszą biżuterię!
 
- Chciałbym poinformować, że zostaniemy tu jeszcze kilka dni- powiedział Canagan. Victor podniósł głowę i spojrzał na Evę, do której skierowane były te słowa.
- Dobrze, bardzo się cieszymy z pobytu państwa u nas- odparła uradowana dziewczyna. Chciała jeszcze coś dodać, ale hrabia uciszył ją gestem dłoni, więc kobieta posłusznie wycofała się do recepcji.
- A, właśnie, panie Filhermoon- Victor zwrócił się do woźnicy, gdy dziewczyna już wyszła. Odłożył na bok swój notes. Mężczyzna spojrzał na niego, jednocześnie nakładając sobie na talerz sporą ilość jajecznicy.
- Tak?- spytał.
-Chciałbym pana poinformować, że pańska pomoc nie będzie już potrzebna paniczowi, więc może pan wrócić do naszego królestwa- powiedział Victor.
- Rozumiem- odparł krótko pan Filhermoon. Służący zaś rozejrzał się po stole. Oprócz wspomnienej jajecznicy znajdował się na nim jeszcze chleb biały, dżem, szynka, ser i tosty, a także naleśniki. Hrabia na swoje śniadanie postanowił zjeść to ostatnie. Victor zaś sięgnął po kilka tostów z serem. Śniadanie minęło szybko. Pan Filhermoon podziękował za gościnę Evie, następnie pożegnał się i wyszedł przygotować się do drogi powrotnej. Canagan zaś udał się do swojego pokoju, uprzednio zaznaczając, że nie życzy sobie być niepokojonym bez powodu. Wampir po wejściu do sypialni od razu podszedł w stronę walizki i zaczął się rozpakowywać. Następnie wziął jedną ze spakowanych przez Victora książek. Na szczęście wziął tę dobrą. Nosiła ona tytuł "1001 magicznych eliksirów wymyślonych przez ludzi". Była ona nawet ciekawa, gdyż nigdy nie wiadomo, jaka wiedza może się przydać. W szkole Canagana, jak zresztą w każdej innej, w której ludzie należą do mniejszości lub nie ma ich tam wcale, rzadko o nich mówiono. A zwłaszcza o ich osiągnięciach w dziedzinie magii i eliksirów, gdyż nie uznawano ich za zbyt interesujące. Jednak Sir Eric Sinleu, znakomity twórca i znawca eliksirów, który dodatkowo nauczał w szkole Canagana właśnie o magicznych miksturach, jeszcze za czasów szkolnych polecał swoim uczniom tę książkę. Jednocześnie ubolewał nad tym, że nigdy nie udało mu się skończyć wcześniej materiału z podstawy nauczania i nie mógł omówić tej księgi na lekcje. Młody hrabia, zainteresowany ową książkę, postanowił ją przeczytać. Może to wydać się dziwne lub zupełnie niepasujące do Canagana, ale wampir ten bardzo lubił się uczyć. Głównie dlatego, że doskonale wiedział, iż zawsze powinien być najlepszy, w dodatku wiedza jeszcze nikomu nie zaszkodziła. Dlatego też chłopak nieraz czytał naraz nawet kilka ksiąg, jednak na zajecie się tą znalazł czas dopiero niedawno. Chwycił więc książkę i usiadł naprzeciw okna, opierając się plecami o łóżko.
~~~~~~~~~~~~~
Victor zaś zaraz po śniadaniu, za które nie omieszkał podziękować Evie, przeprosił ją i poprosiła, aby pozwoliła mu sprawdzić kuchnię. Wyjaśnił, że jego pan bardzo wysokie wymagania. Dziewczyna zrobiła lekko smutną minę, gdyż wydało jej się, że Canaganowi nie podoba się w tym hotelu.
- Wiem, że nasz hotelik nie jest pałacem. Właściwie wygląda jak 7 nieszczęść, przepraszam, że musicie mieszkać w takich warunkach- powiedziała dziewczyna. Victorowi wydawało się, że zaraz się rozpłacze, więc zapewnił ją, iż wcale nie jest tak źle. Mimo tego co podpowiadał mu rozsądek, posunął się do małego kłamstwa i powiedział dziewczynie, że Canagan jest nawet zadowolony z pobytu tutaj. Eva od razu jakby odżyła. Chłopak zaś mógł bez skrępowania sprawdzić kuchnię. Uznał, że brakuje tam wielu rzeczy, które będzie musiał dokupić.
- Rzadko miewamy gości i nie byliśmy przygotowani- powiedziała dziewczyna przepraszającym tonem.
- Nic się nie stało. W końcu i tak idę dziś do sklepu. Dokupię, czego potrzeba- powiedział.
- W takim razie powinnam dać ci pieniądze. I ktoś musi z tobą pójść.
- Nie trzeba, mam wystarczającą kwotę. Poradzę sobie też sam, powinnaś zostać tutaj, w razie gdyby hrabia czegoś chciał.
- No dobrze, ale jesteś pewien, że sam sobie poradzisz?
- Oczywiście- odparł chłopak, po czym wrócił na chwilę do pokoju, aby wziąć swój płaszcz. Następnie pożegnał się z Evą i wyszedł na zewnątrz. Gdy stanął na ganku, zdołał jeszcze zobaczyć odjeżdżającego woźnicę. Westchnął, po czym spojrzał na swoją notatkę, a następnie na las. Wiedział mniej więcej, gdzie powinien się udać, jednak trochę się bał, że coś się nie powiedzie. Victor od zawsze bowiem wolał mieć wszystko dokładnie zaplanowane i być dobrze poinformowanym. Teoretycznie Sadon powinno się znajdować kilka kilometrów za tym lasem, ale w praktyce może być różnie. Wampir schwał kartkę do kieszeni płaszcza i pobiegł w stronę lasu. Przemieszczał się z ogromną szybkością. Po kilkunastu minutach minął jakiś dom, więc zwolnił. Zgadnął, że jest na obrzeżach Saden. Skierował się więc w stronę centrum, gdyż wydawało mu się, że właśnie tam znajduje się najwięcej sklepów. Już stąd doskonale słyszał, że tam właśnie miasto tętniło życiem. Dobiegało stamtąd mnóstwo dźwięków. Victor, jako wampir, słyszał wszystko nad wyraz dobrze. Skierował się więc w stronę, skąd dochodziły hałasy. Z każdym jego krokiem przybierały one na sile. Aż w końcu chłopak znalazł się na ogromnym placu, na którym właśnie odbywał się targ. Idealnie. Targowisko oznacza masę kupców i towarów, więc powinienem łatwiej wszystko znaleźć-pomyślał Victor. Trochę się jednak przeliczył. Zdał sobie z tego sprawę po około godzinie krążenia po targu. Ludzie jako istoty niemagiczne nie używali do uprawy magii, przez co ich jedzenie było mniej... interesujące. Ponadto można było tutaj znaleźć tylko zwykłe rzeczy do zjedzenia, nic magicznego. Dodatkowo ludzie siali i zbierali plony w określonych porach roku, więc nie było opcji, aby wiosną trafić na dojrzałe gruszki, czy jabłka, które dodatkowo smakowałyby Canaganowi. Poza tym klimat Saden nie pozwalał na uprawę niektórych roślin, a szklarnie nie były tu zbyt popularne, więc na pomarańcze czy banany także trudno było trafić. Miasto żyło głównie z rybołówstwa. Ku goryczy Victora, gdyż jego pan nie przepadał za rybami. Jednak chłopakowi udało zdobyć się jajka, mąkę, kukurydzę, pomidory, marchewki i kilka innych warzyw. Jak to wszystko dźwigał. Na szczęście miał ze sobą magiczną torbę. Przez to jednak przez cały czas, gdy chował do niej cokolwiek, ludzie wokół dziwnie się na niego patrzyli. Nie ma co się im dziwić. To dość niecodzienny widok, gdy ktoś wkłada 4 kilo mąki do małej torby, która nawet się po tym nie powiększa, a za chwilę pakuje do niej jeszcze kilka pęków rzodkiewek, prawda? Jednakże na Victora czekało więcej kłopotów. Nigdzie nie mógł znaleźć straganu z jakimkolwiek mięsem ani nawet zwykłego sklepu w którymś z budynków. Czyżby ludzie tutaj nie jedli mięsa?- pomyślał wampir. Rozejrzał się znudzonym i zrezygnowanym wzrokiem po najbliższych mu straganach. Wtem jeden z nich przykuł jego uwagę, więc do niego podszedł. Znajdowało się na nim mnóstwo biżuterii. Zaczął przeglądać towar. Spodobał mu się pewien naszyjnik, więc wziął go do ręki, aby lepiej mu się przyjrzeć.
- Pańska ukochana na pewno będzie zadowolona- powiedział ktoś, kto stał obok Victora. Chłopak odwrócił się i ujrzał młodą, czarnowłosą dziewczynę o zielonych oczach, która promiennie się do niego uśmiechała.
- Tak pani myśli?- spytał.
- Właśnie tak. Jest najpiękniejszy z wszystkich. I pewnie cholernie drogi- powiedziało dziewczę. Victor spojrzał na trzymany w ręku przedmiot i zamyślił się.
-Czyli uważa pani, że jest najpiękniejszy?
- Dokładnie- przytaknęła dziewczyna.
- Więc go biorę- powiedział, zwracając się do sprzedawcy.
- Zapakować ozdobnie?
- Eeee...., niech będzie- odparł Victor, który nie był pewien, jak wolałby Canagan. Jednak w razie czego mógł go sobie potem odpakować. Po chwili sprzedawca podał wampirowi małą paczuszkę i odebrał zapłatę.
- Dziękuję za pomoc przy wyborze- powiedział chłopak, zwracając się do dziewczyny.
- Nie ma za co- odparła.
- Tak w ogóle, nazywam się Victor Simor- przedstawił się, całując dziewczę w rękę.
- Elizabeth Morvant. Miło mi- odrzekła dziewczyna.
- A może mogłabyś pomóc mi jeszcze w jednej kwestii? Można gdzieś tutaj kupić cielęcinę albo jagnięcinę?- spytał.
- Właściwie i tak i nie.
- To znaczy?
- Wiesz, jedynym sposobem jest kupienie żywego cielaka lub jagnięcia i... no wiadomo- powiedziała Elizabeth.
- Ach, rozumiem. A czy wiesz, gdzie można te zwierzęta zdobyć?
- Jasne, najczęściej sprzedaje się je tam- odpowiedziało dziewczę, wskazując ruchem głowy kilka straganów na skraju targowiska.
- W takim razie dziękuję za pomoc. Do widzenia!- powiedział Victor i ruszył we wskazanym kierunku.
- Nie ma za co. Do widzenia!- odparła dziewczyna, po czym odwróciła się i ruszyła w przeciwnym kierunku. Chłopak zaś znalazł się po chwili w części targowiska, gdzie handlowano żywym towarem, czyli zwierzętami. Po szybkich przemyśleniach zakupił 2 cielaki i 2 jagniątka, a także taką samą liczbę gęsi, gdyż był to ulubiony gatunek drobiu jego pana. Upewniwszy się, że ma już wszystko, ruszył w drogę powrotną. Tym razem szło mu znacznie wolniej. Co prawda postanowił zaryzykować i klatki z gęsiami także schować do magicznej torby, jednak pozostałe zwierzaki prowadził za sobą na sznurku. Po około półtorej godziny był już z powrotem w hotelu. Najpierw udał się do kuchni, gdzie zostawił wszystko oprócz zwierząt. Postanowił załatwić sprawę czym prędzej. Właśnie gdy wychodził, aby się nimi zając, schodami zeszła Eva.
- Kupiłeś także zwierzaki?- zdziwiła się.
- Jak widać.
- Tylko zabij je daleko stąd, żebym nie słyszała i nie widziała, bo tego nie zniosę- powiedziała dziewczyna, kierując się do kuchni.
- Dobrze, czyli gdzie mam to zrobić?
- Najlepiej za stodołą. Mój ojciec tam jest, więc może ci pomóc- odparła Eva. Victor udał się więc za stodołę. Spotkał tam tatę dziewczyny, którym okazał się mężczyzną pomagającym jej przy śniadaniu.
- Masz tutaj sporą kolekcję- powiedział, widząc, co przywlókł ze sobą chłopak.
- Nie wyglądasz, jakbyś się znał na tych rzeczach. Daj zwierzaki, ja się nimi zajmę. Do wieczora powinno być wszystko gotowe- powiedział mężczyzna.
- Dziękuję- odparł Victor.
- Ależ nie ma za co, drogi chłopcze. W końcu jesteście naszymi gośćmi, więc musimy dbać o wasz komfort, prawda?- wampir nie za bardzo wiedział, co powiedzieć, więc jeszcze chwilę postał, a potem wrócił do hotelu.
- Czyś ty oszalał? Musiałeś się strasznie na to wszystko wykosztować!- zawołała Eva, wybiegając z kuchni.
- To nic takiego.
- Nic takiego?  On mówi, że tyle pieniędzy to nic takiego! W sumie dla ciebie może i tak. Ale pozwól oddać sobie choć część pieniędzy.
- Nie ma mowy- odparł stanowczo Victor.
- Ale możesz mi pomóc w czym innym. Chciałbym przygotować podwieczorek dla mojego pana. Pomożesz mi?
- Oczywiście!- odparła dziewczyna. Oboje udali się natychmiast do kuchni, gdzie ubrali białe fartuchy.
- Co zamierzasz zrobić?
- Mały torcik cytrynowo- cynamonowy- odpowiedział chłopak.
- Brzmi smakowicie- odparła Eva.
- Co mam robić?- spytała. Victor zaczął wydawać jej polecenia. Torcik przyrządza się nawet szybko, ale trzeba to robić dokładnie, aby był tak dobry, jak powinien. Z pomocą dziewczyny wszystko szło jeszcze lepiej i szybciej. Wampir zrobił ciasto, a następnie ułożył je w płaskie kółka na blasze do pieczenia i wsunął do piekarnika. W tym czasie Eva zrobiła masę, którą poprzekłada się potem torcik.
- Właściwie to czemu do tej pory widziałem tutaj tylko ciebie i twojego ojca? Nikt inny tutaj nie pracuje?- spytał Victor, gdy czekali, aż upiecze się ciasto. Dziewczyna westchnęła.
- Hotel należy do mojego ojca. Nie prosperuje zbyt dobrze, więc nie stać nas na służbę. Jednak tata go nie zamknie, gdyż to tak jakby jego drugie dziecko- odparła Eva.
- Teraz rozumiem.
Porozmawiali jeszcze trochę, a następnie zajęli się dokańczaniem tortu, gdyż ciasto już się upiekło. Na zmianę układali jedną z jego warstw, a potem smarowali ją cynamonową masą. Na sam koniec pokryli torcik cytrynowym lukrem. Następnie przyozdobili torcik truskawkami i czekoladą. W oczekiwaniu na zaschnięcie lukru, Eva zaoferowała się przygotować herbatę.
- Dobry pomysł. Najlepiej różaną lub lipową, są to ulubione rodzaje hrabiego- powiedział chłopak. Sam zaś uszykował tackę, na której ustawił mały talerzyk z widelcem. Po chwili trafił tam też torcik, a na koniec filiżanka herbaty.
- Dziękuję za pomoc- powiedział Victor, po czym wziął tackę i udał się w stronę pokoju Canagana.~
~~~~~~~~~~~~
Canagan zaś prawie skończył czytać swoją książkę, jednak pod koniec zmorzył go sen. Śniła mu się Elizabeth. Była taka piękna, kochana i uległa. Sen zaczął się dość niewinnie, ale potem sprawy nabrały tempa. Właśnie w najbardziej ekscytującej chwili, gdy oboje kochali się tuż nad przepaścią, ze snu wyrwało go pukanie do drzwi. Canagan przetarł zaspane oczy, po czym spojrzał na zegarek. Godzina 15, czyli pora podwieczorku.
- Panie, mogę wejść?- usłyszał głos Victora zza drzwi.
- Wejdź- powiedział hrabia, wstając z podłogi i odkładając książkę na stolik nocny.
- Przyniosłem panu podwieczorek- powiedział chłopak. Gdzie mam postawić?
- Tam- odparł Canagan, wskazując biurko. Sługa posłusznie postawił tam tackę i odsunął się, robiąc miejsce swojemu panu. Ten odsunął krzesło, usiadł i napił się herbaty. Potem ukroił sobie kawałek torcika.
- Pyszny- powiedział. Przynajmniej tak się Victorowi wydawało, choć nie mógł uwierzyć w to, co słyszy. Czy Canagan naprawdę go pochwalił? Czy to objaw choroby jego pana? Ma wezwać pomoc? Lekarza? Mimo swoich obaw chłopak na początku nie odezwał się ani słowem. Dopiero po chwili zdołał wydukać z siebie nieśmiałe:
- Dziękuję za komplement.
Potem na chwilę zapadła cisza, która przerwał Canagan.
- Możesz już iść- powiedział.
- Poczekam, aż pan zje i odniosę tackę i naczynia do kuchni- odparł służący.
- Jak tam chcesz- hrabia wzruszył ramionami. Zjadł dwa kawałki torcika i wypił całą filiżankę herbaty. Następnie Victor zabrał wszystko i zszedł do kuchni pozmywać naczynia. Canagan zaś powrócił do swojej książki. Gdy skończył ją czytać, zaczął szykować się do spotkania z Elizabeth. Przypomniał też sobie, że jego służący miał zakupić dla niej prezent. Odnalazł go w recepcji, rozmawiającego z pracownicą.
- Moja biżuteria- rzucił krótko. Victor od razu załapał, o co chodzi.
- Wybacz, panie, że nie oddałem ci tego od razu. Zapomniałem.
- Daruj sobie tę gadkę i daj mi tą rzecz!- Canagan był już mocno zniecierpliwiony. Wyciągnął przed siebie dłoń, na której po chwili wylądowała mała paczuszka. Hrabia westchnął i pobiegł do swojego pokoju. Opakowanie uznał za ohydne i liczył na to, że sam prezent okaże się lepszy. Na szczęście naszyjnik był niczego sobie. Złoty łańcuszek, z rubinowym wisiorkiem w kształcie serca. Proste i jednocześnie pięknie. Idealnie- pomyślał chłopak, przypatrując się naszyjnikowi. Następnie przeszukał swoją walizkę i pokój, ale nie znalazł nic nadającego się do spakowania prezentu. Mógłby jeszcze zapytać pracownicy, jednak po przemyśleniu tej kwestii stwierdził, że lepiej będzie dać prezent bez opakowania. Miał już bowiem mały plan, jak to będzie wyglądało. Gdy był już gotowy, chwycił swój płaszcz i zszedł na dół.
- Wychodzę. Nie wiem, kiedy wrócę- rzucił, przechodząc przez recepcję. Zanim Eva lub Victor zdążyli zareagować, już był na zewnątrz i szedł w stronę lasu.

 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz