poniedziałek, 26 czerwca 2017

Zakazany Romans XV "Powrót panicza"

Canagan delikatnie pieścił zwinnym językiem jeden z jej wrażliwych sutków. Dziewczyna objęła jego głowę dłońmi. Podniecenie dodatkowo doprawione niecierpliwym oczekiwaniem było nie do zniesienia. Elizabeth przebierała nogami, dotykała rękoma swojego ukochanego, leżąc pod jego gorącym ciałem. Wampir był niemniej napalony niż Eliza, jednak nie pozwalał sobie na zbyteczne szaleństwo. Chciał powoli kosztować jej ciała, dotykać go bardzo długo, gdzie tylko się da. Doskonale czuł, w jakim stanie znajduje się dziewczyna. Teraz byłaby w stanie zrobić dla niego wszystko. Elizabeth nie po raz pierwszy w pełni się przed nim osłoniła i to nie tylko fizycznie. Canagan, choć z trudem, oderwał się od piersi Elizy i pocałował ją w jej cudne, zaróżowione usta. Gdy chłopak oderwał się od jej spragnionych warg, dziewczyna wydała z siebie ciche westchnienie pełne zadowolenia, ale i tęsknoty za kolejnymi pieszczotami. Wampir, nie mogąc się powstrzymać, wyprostował się i spojrzał z góry na Elizabeth. Tak jak się spodziewał, ogromnie to ją speszyło. Eliza od razu odwróciła twarz. Jednak gdy tylko to zrobiła, Canagan natychmiast schylił się, chwycił jej podbródek i odwrócił tak, że ich spojrzenia się spotkały. Znów ją pocałował. Delikatnie wsunął język do wnętrz jej ust. Dziewczyna nie protestowała. Wręcz przeciwnie, rozchyliła wargi jeszcze bardziej. Niczym karp wyjęty z wody, łaknący powietrza. Canagan badał językiem wnętrze ust Elizabeth, przesuwał nim po jej zębach, wewnętrznej stronie policzków i podniebieniu. Jego język tańczył w jej ustach. Wkrótce Eliza także zaczęła brać czynny udział w tym "tańcu". Ich języki splotły się ze sobą w nierozerwalną całość. Dziewczyna chwyciła obiema dłońmi głowę chłopaka i przycisnęła go do siebie jeszcze bardziej, aby pocałunek przybrał na mocy. Obie nogi nieświadomie zgięła w kolanach i ścisnęła nimi biodra wampira. Canagan zaś położył dłonie na jej szyi, powoli zjechał nimi na ramiona, następnie bez żadnych oporów zajął się jej piersiami. Sam oczywiście wiedział, że jest to dla dziewczyny dość wstydliwa sytuacja, ale był także pewien, że miłość zaślepiła ją już tak bardzo, iż naprawdę można z nią zrobić wszystko. Jak się spodziewał, Elizabeth nie zaprotestowała. Chłopak lewą dłoń położył na jej policzku i uniósł się lekko, aby móc jej spojrzeć w oczy. Była zziajana, zawstydzona i do granic możliwości podniecona. Prawą dłonią Canagan przesunął po jej piersi, zataczając coraz mniejsze kręgi, aż w końcu dotarł do przyjemnie twardego sutka. Robiąc to, cały czas drugą ręką delikatnie głaskał ją po twarzy. Eliza wydała z siebie stłumione westchnienie zadowolenia. Zażenowana, zakryła usta. Wampir zaraz jednak chwycił jej dłoń i odciągnął od ust.
- Chcę słyszeć, jak ci ze mną dobrze, najukochańsza- wyszeptał zmysłowo wprost do jej ucha. Ta nic nie odpowiedziała, ale kiedy chłopak puścił jej rękę i powrócił do przerwanej czynności pieszczenia jej piersi, nie zakryła już ust. Tym razem Canagan bez oporu chwycił w dłoń od razu całą jej dużą, jędrną pierś. Trzymał ją przez chwilę, napawając się przyjemnością wypełniającą całe ciało, nie tylko jego, ale i obecnej tu z nim dziewczyny. Elizabeth wzdychała, sapała, kręciła się i wiła. Wszystko to robiła z bezsilności. Widać było, że bardzo pragnie, aby ta chwila trwała jak najdłużej, ale jednocześnie chce już dojść do finału. Jednak jak na nieśmiałą dziewoję przystało, nie mówiła nic na ten temat. Za bardzo się wstydziła. Ach, to niezdecydowanie małych, strachliwych dziewczynek- pomyślał wampir, schylając się. Przejechał ciepłym, wilgotnym językiem po jej szyi, obojczyku. Potem zrobił to samo na piersi aż dotarł do sutka, którego lekko przygryzł. Trafił  dziesiątkę. Eliza natychmiast wydala z siebie kolejne, tym razem długie i głośne westchnienie i złapała go mocno za włosy, niechcący lekko pociągając. Spowodowała tym samym ledwo odczuwalny ból. To jednak tylko bardziej podnieciło chłopaka, choć z reguły wolał zadawać cierpienie innym, niż samemu je odczuwać. Był w końcu sadystą. Ku jego niepocieszenie rzadko zdarzało się, że z dziewczyną, którą uwiódł, mógł zrobić wszystko to, co chciał. Tak jak w tym przypadku. Najchętniej chwyciłby tą biedną, niewinną istotę mocno za jej włosy i pociągnął. Tak aby efekt końcowy był jak najdłuższy i najboleśniejszy. Nie mógł jednak tego zrobić. W ten sposób raz na zawsze spłoszyłby tą dziewczynę. Niczym myśliwy, który poluje na dorodną, piękną łanię, wypala ze strzelby i chybia. Zwierzyna bezpowrotnie znika. Dlatego też Canagan w czasie swych podbojów musiał się mieć zawsze na baczności. Skończył zabawę z piersiami Elizy i, cały czas używając języka, zaczął się zsuwać jeszcze niżej i niżej. Dotarł do jej pępka i przesunął językiem tuż przez jego środek. Na tym jego postój w tym miejscu się zakończył. Znów zaczął zjeżdżać coraz niżej.
~~~~~~~~~~~~
Ruchy Canagana były stanowcze, pewne, pełne władczości, ale i skrywanej delikatności. Cały czas całowali się, tylko czasem wampir przerywał i lekko unosił się, aby popatrzeć na Elizę. Ich spojrzenia spotykały się wtedy na kilka sekund. Elizabeth za każdym razem, kiedy to robili, odczuwała lekki wstyd. Zwłaszcza w takich momentach. Zdominowany był on jednak przez wszechobecną w jej ciele, sercu, umyśle i duszy miłość. Wypełniała ją ona w całości. Dziewczyna miała wrażenie, że zaraz ją to uczucie rozerwie od środku. Że w jej sercu nie starczy miejsca dla tej miłości. Ona kochała Canagana nad życie. On kochał ją. On był tu z nią. Od był nad nią i patrzył na jej nagie ciało, twarz, ramiona, szyję, piersi, nogi. On był w niej. Byli teraz nierozerwalną jednością. Połączeni nie tylko fizycznie, ale i psychicznie, emocjonalnie. Choć fizycznie jedynie na parę chwil i tak, zdaniem Elizabeth, miało to dla nich ogromne znaczenie. Znajdowali się w końcu w najbardziej intymnej sytuacji, w jakiej może znajdować się dwoje darzących się tak silnym, pięknym i czystym uczuciem ludzi. Niewyczerpywalna miłość pozwoliła im z dwóch ciał przynajmniej na chwilę zrobić jedno. Aby w małej części, chociaż na kilka sekund, poczuli się choć odrobinę spełnieni. Canagan znów złożył pocałunek na jej szyi, dokładnie w momencie, w którym jej ciałem wstrząsnęła seria przyjemnych dreszczy. Widziała i czuła, że wampir przeżył w tej chwili to samo. Kilka sekund później mogła już czuć jego spermę spływającą powoli po jej udach. Napięcie, które się między nimi wytworzyło, zniknęła w jednej chwili. Powoli wracali do siebie, z czułością całując się i obejmując.
~~~~~~~~~~~~~
- Naprawdę mi przykro, że będę musiał cię opuścić. I nie wiem nawet, kiedy wrócę- powiedział Canagan z udawanym smutkiem, tęsknotą i skruchą w głosie.
- Cóż, nie mogę powiedzieć, że nic się nie stało, bo stało się wiele. Przynajmniej dla mnie. Nie wiem, jak wytrzymam rozłąkę z tobą, ale zdaję sobie sprawę, że jakoś będę musiała. Przecież to nie twoja wina. Byłabym straszną egoistką, gdybym miała do ciebie pretensję o coś takiego. W końcu przez tyle lat żyłeś w niewiedzy, co stało się z twoją siostrą. A teraz, być może, się odnalazła. Nawet gdybyś nie chciał pojechać i przekonać się, czy to wszystko prawda, sama bym cię wysłała. Bo tak trzeba- odparła dziewczyna.
- Jesteś naprawdę wspaniałą, nieziemsko wyrozumiałą kobietą.
Wracali już do domu. Canagan jak zwykle odprowadzał Elizabeth. Trzymali się za ręce i lekko nimi huśtali.
- A tak właściwie, to dokąd jedziesz?- spytała nagle Eliza.
- Kieruję się zachód. Do jakiejś małej wioski. Na pewno nie będziesz kojarzyła jej nazwy. A nawet jeśli chcesz ją poznać, to na mnie nie licz. Sam jej nie pamiętam- skłamał natychmiast Canagan.
- Rozumiem. Nic dziwnego, zachód jest najmniej zamożną i rozwiniętą częścią naszej krainy- powiedziała Eliza.
- Tam się wychowałem- rzucił wampir, aby sprawdzić reakcję dziewczyny i móc się z niej w duchu śmiać.
- Naprawdę? No tak, skoro tam odnalazła się twoja siostra to dość logiczne. Wybacz, nie chciałam cię urazić- Elizabeth wpadła w popłoch i natychmiast zaczęła przepraszać.
- Nic się nie stało, sam zdaję sobie sprawę z tego, jakim dnem jest zachód Antherlend- odparł Canagan. Eliza nie bardzo wiedziała, jak zareagować na te słowa.
- Być może- wypalił nagle wampir.
- Co?- zdziwiła się Elizabeth. Trochę się zamyśliła i obawiała się, iż jej ukochany powiedział jej właśnie coś ważnego i poczuje się teraz przez nią ignorowany.
- Powiedziałaś:" Skoro tam odnalazła się twoja siostra", a powinnaś powiedzieć:" Skoro być może odnalazła się tam twoja siostra".
- Przestań, nie bądź taki dokładny. Trzeba być dobrej myśli.
- Trochę zazdroszczę ci optymizmu. Ja w czasie poszukiwań siostry przeżyłem już tyle rozczarowań, że teraz wolę się tak od razu nie ekscytować. Nic nie jest pewne.
- Rozumiem- powiedziała Eliza. Następnych kilkanaście metrów przeszli w ciszy. W końcu stanęli przed domem Elizabeth.
- Z tego, co wiem, Trix jeszcze nie ma- powiedziała dziewczyna, wyjmując klucze.
- Zostaniesz u mnie trochę?- zapytała, odwracając się do ukochanego.
- Chciałbym, ale nie mogę. Chcę jak najszybciej wyruszyć, aby móc szybko wrócić. Będę już wracał.
- Rozumiem- powtórzyła się Eliza. Canagan zbliżył się do niej i pocałował ją. Przylgnęli do siebie. Chociaż pocałunek był naprawdę długi, dla Elizabeth nadal o wiele za krótki. W końcu jednak musieli go przerwać. Pożegnali się jeszcze i wampir skierował się w stronę lasu. Szedł tyłem, aby cały czas móc patrzeć na Elizę. Co chwila posyłali sobie w powietrzu buziaki. Dziewczyna stała przed domem jeszcze przez chwilę po tym jak chłopak zniknął jej już z oczu. W końcu, mimo wypełniającej ją tęsknoty, musiała wejść do domu. Choć tak naprawdę najchętniej pobiegłaby za swoim ukochanym, aby mu towarzyszyć. W tym czasie jednak Canagan był już bardzo daleko. Gdy tylko zniknął z oczu dziewczyny, zaczął biec. Powrót do hotelu zajął mu kilka minut. Na szczęście konie i kareta były już gotowe, bagaże spakowane, a koszty uregulowane. Chłopak szybko pożegnał się jeszcze tylko z recepcjonistką. Victorowi zaś zajęło to znacznie więcej czasu. Musiał bardzo się z nią zżyć- pomyślał rozbawiony hrabia, obserwując tą scenę z boku. Sługa dziękował Evie i żegnał się z nią, pocałował ją w oba policzku i w ręce. Nie mamy wieczności, Romeo- Canagan wysłał w myślach wiadomości do Victora. Ten wyprostował się i spojrzał na swojego pana, nic nie rozumiejąc. O co mogło mu chodzić z tym "Romeo"?- zastanowił się sługa. Tym niemniej pospieszył się i zakończył swoje pożegnanie z dziewczyną, Otworzył drzwi i zaproponował pomoc przy wejściu do karety swojemu paniczowi, ale ten ją odrzucił. Wszedł więc do wnętrza pojazdu zaraz za Canaganem. Po kilku minutach wyruszyli, żegnani przez gorączkowo machającą im Evę. Victor patrzył na dziewczynę i odmachiwał jej, póki nie zniknęła mu z oczu. Odwrócił się. Siedział teraz obok swojego panicza. Jak poprzednio, zupełnie nie wiedział, co robić. Rozpocząć rozmowę? Ale o czym mielibyśmy rozmawiać? Najchętniej dowiedziałbym się, dlaczego nie mogliśmy wyruszyć od razu- myślał Victor.
- Niech cię to zbytnio nie interesuje. I nie martw się, nie musisz mnie zabawiać konwersacją- powiedział Canagan.
- I nie myśl tak intensywnie, bo nie mogę się skupić- dodał, opierając się rękami o swoje kolana. Dłonie włożył jedna w drugą podłożył pod brodę. Następnie zamknął oczy. Wyglądał jakby chciał coś przemyśleć lub przespać się, dlatego Victor wziął sobie jego ostatnie słowa do serca.
~~~~~~~~~~~~
Chłopak nadal spał. Z jednej strony trochę niepokoiło to staruszkę, z drugiej jednak wiedziała, że musi wiele odpoczywać. Zrobiła sobie więc coś do zjedzenia. Po posiłku posprzątała, jeszcze raz sprawdziła, jak się ma jej podopieczny i zajęła się lekarstwami dla niego. Znała mnóstwa magicznych mikstur, ale żadna nie mogła go postawić na nogi od razu. Dlatego też kobieta musiała cały czas przy nim czuwać i nie mogła powiadomić o jego pobycie tutaj nikogo, nawet jego rodziców. Poza tym nie miała żadnych nadziei na to, że ktoś zabłądzi w te strony. Miejsce, w którym mieszkała, było tak rzadko odwiedzane, że ludzie pewnie już zapomnieli o jego istnieniu.
~~~~~~~~~~~~
Cangan chciał przemyśleć parę spraw. Skupił się przede wszystkim na swojej przyszłej narzeczonej, którą miał niedługo poznać. Wypełniało go mnóstwo sprzecznych odczuć. Niepewność. Ekscytacja. Ciekawość. Niechęć. Zdziwienie. Jaka ona jest? Czy mi się spodoba? Jak mi się będzie z nią żyło?- w jego głowie kłębiło się mnóstwo myśli. Wiedział, że nie miał zbyt wiele do gadania. Jeśli ta dziewczyna została dla niego wybrana, jeśli ich związek został już przez wszystkich zaakceptowany, to właściwie można było stwierdzić, że Canagan i ona już są małżeństwem. Mogłoby ono nie dojść do skutku jedynie w przypadku śmierci któregoś z nich, jednak na to się raczej nie zanosiło. Wampirom obce są choroby, zaś w posiadłości rodziny Phantomhive, niemalże w centrum stolicy świata krwiopijców takich jak on nie groziło im żadne niebezpieczeństwo ze strony łowców czy innych istot magicznych. Pełno straży, zabezpieczeń. Nawet inny wampir nie byłby w stanie zagrozić komukolwiek przebywającemu na dworze jego rodziny. Chłopak rozpoznawał już widoki za oknem i zdawał sobie sprawę z tego, iż ich podróż dobiega końca. W końcu zatrzymali się, gdyż musieli poczekać na otwarcie bramy. Wjechali na teren dworu rodziny Phantomhive. Kareta zatrzymała się tuż przed drzwiami wejściowymi do posiadłości. Victor wyszedł pierwszy, aby przytrzymać drzwi paniczowi. Canagan, gdy tylko wyszedł, został gorąco przywitany przez swoja ciotkę Alyssę.
- Mój kochany Canaganku, nareszcie wróciłeś!- zawołała, rzucając mu się na szyję. Chłoap oczywiście odwzajemnił uścisk.
- Tak bardzo się za tobą stęskniłam- powiedziała Alyssa, nadal przytulając siostrzeńca.
- Ja za tobą też- odparł. Stali tak jeszcze przez jakiś czas. Victor zajął się bagażami.
- Ale nie tylko z tego powodu się cieszę. Mam dla ciebie niespodziankę- powiedziała, puszczając Canagana.
- Cóż takiego?
- Otóż, wiesz już zapewne o tym, że znaleźliśmy dla ciebie kandydatkę na przyszłą żonę. Zaraz po tym niezwłocznie wysłaliśmy do ciebie posłańca z wiadomością. Przewidując czas jej dostarczenia i twojego powrotu, wyznaczyliśmy już datę waszych zaręczyn!- zawołała podekscytowana Alyssa.
- Naprawdę?- Canagan nie był zadowolony z tej wiadomości, ale jego ciotka zdawała się tego nie zauważać.
- Tak, naprawdę. Odbędą się one już pojutrze. Cieszysz się? Na pewno tak! Pewnie nie mogłeś się już doczekać spotkania ze swoją przyszłą żoną! Masz szczęście, od tygodnia już u nas przebywa! Masz więc teraz chwilę na odświeżenie się po podróży i zaraz udamy się do głównego salony. Tam czeka na nas twoja wybranka. Chodźmy zatem- Alyssa zasypała swojego siostrzeńca wiadomościami. Chłopak był w szoku. Totalnie go wmurowało, więc ciotka popchnęła go lekko w stronę drzwi.
- A ty, kontynuuj swoją pracę. Zajmij się bagażami, dobry chłopcze- zwróciła się do Victora. W tym samym czasie woźnica udał się na tyły posiadłości, gdzie miał zamiar zając się karetą i końmi. Alyssa odwróciła się w stronę drzwi. Weszła do domu wraz z Canaganem, który zdążył już dojść do siebie po początkowym szoku.
- A mogę chociaż wiedzieć, jak ma na imię moja wybranka?
- Ależ oczywiście! Dziewczyna nazywa się Aurelina Mariża Cherr. Jest naprawdę niezwykłą, cudowną dizewczyną. Piękna, miła, dobrze wychowana, inteligentna, z dobrego domu. Lepszej kandydatki na żonę nie znajdziesz. Zresztą, sam się przekonasz kiedy ją poznacz.- powiedziała Alyssa.
- Aurelina Mariża Cherr.- wymamrotał po cichu Canagan. To nazwisko coś mi mówi, ale w tej dziewczyny w ogóle nie kojarzę. Nic w tym jednak dziwnego, skoro pochodzi z rado tak zamożnego, że nadaje się na małżonkę dla mnie, musiałem gdzieś słyszeć o jej rodzinie. Mogłem nawet kiedyś poznać jakiegoś jej członka lub ją samą, ale w to akurat wątpię- pomyślał młody hrabia.
- Słucham? Mówiłeś coś, skarbeńku?
- Nie, nic. Myślałem jedynie, że jeśli zaiste jest tak cudowna, jak ciocia mówi, to los mi sprzyja- odparł chłopak.
- Dokładnie! Już nie mogę się doczekać kiedy was sobie przedstawimy!
Przedstawimy? Ach, no tak, skoro pojutrze zaręczyny, to musiała tu przybyć z rodzicami i może nawet z innymi członkami rodziny. Możliwe nawet, że przybyła już część zaproszonych gości. Bardzo możliwe, zważywszy, iż zaręczyny tuż- tuż, a na przyjęcie zaproszonych jest pewnie mnóstwo ważnych osób- rozmyślał chłopak.
- Nareszcie! Doszliśmy do twojej komnaty! Masz pół godzinki na odświeżenie się, następnie udaj się do głównego salonu, a ja na razie się z tobą żegnam- powiedziała Alyssa, ucałowała Cangana w policzek i oddaliła się. Chłopak przez chwilę patrzył się z obojętnością na jej oddalającą się sylwetkę, a następnie wszedł do swojej komnaty. Miał mnóstwo rzeczy do zrobienia i naprawdę mało czasu. Musiał się spieszyć.


sobota, 24 czerwca 2017

Nawiązana współpraca z blogiem Burgundzkie Wino!

Z dumą informuję o nawiązaniu pełnej, ostatecznie już potwierdzonej współpracy z pierwszym blogiem! Mam nadzieję, że przyniesie ona korzyści dla nas wszystkich!
http://burgundzkiewino.blogspot.com/?m=1
 

Zakazany Romans XIV "Zaginiona młodsza siostra jako alibi"

Canagan nadal nie mógł pojąć, jakim cudem się na to zgodził. Chociaż właściwie to znał odpowiedź. Chcąc pociągnąć ten teatrzyk dalej, musiał wykazać się troską o tego Antonia, aby Eliza dalej uważała go, Canagana, za osobę najukochańszą, najtroskliwszą i najlepszą pod słońcem. W taki oto sposób on i Elizabeth wylądowali w lesie na poszukiwaniach tegoż chłopaczyny. Wampir, mimo swojej ogromnej niechęci, znalazł w sobie siły, aby od momentu złożenia przez Elizę pani Criswell propozycji pomocy aż do teraz odgrywać swoją rolę idealnego młodzieńca. Mówiąc w skrócie, chociaż bardzo nie miał ochoty i energii na to, jak zwykle doskonale udawał w pełni zaangażowanego w swoje zadanie. Godzinę temu wyszli z domu pani Criswell i od razu udali się na poszukiwania Antonia. Postanowili sprawdzić las. Oboje głośno nawoływali i szli dość szybkim tempem. Elizabeth naprawdę chciała znaleźć chłopaka, gdyż martwiła się o niego. Nie kochała go co prawda, gdyż jej serce należało tylko i wyłącznie do Canagana, ale uważała go za wspaniałego przyjaciela. Wampir z kolei z jednej strony udawał całe zaangażowanie w sprawę, z drugiej, gdyby przypadkiem wpadł na trop chłopaka, z pewnością złożyłby mu wizytę w miejscu, w którym ten obecnie się znajduje. Zrobiłby to jednak dopiero potem, aby nie musieć zdradzić Elizie tego, że wie, gdzie jest Antonio. Dzięki temu Canagan mógłby dokończyć z nim ich ostatnią, przerwaną rozmowę. Mimo całego ich zaangażowania, nie udało im się wpaść na żaden trop poszukiwanego chłopaka. Z racji zaś, że robiło się coraz później, wampir przekonał dziewczynę do zrobienia sobie małej przerwy. Ponadto Eliza wyglądała na trochę już zmęczoną. Nawet dla niej, osoby, która całe swoje młode życie spędziła w sąsiedztwie lasu, tak długie wędrówki po nim były męczące. Elizabeth, choć niechętnie, zgodziła się. Najbardziej chciałaby w pełni oddać się poszukiwaniom przyjaciela, aż do skutku. Młodzi usiedli obok siebie pod dużym dębem.
- To straszne. Canagan, gdzie on jest? Ja naprawdę się o niego martwię, to mój przyjaciel- powiedziała zrozpaczona Eliza.
- Wiem, wszystko to rozumiem. Ale nie możesz spędzać całego swojego czasu na szukaniu go- odparł chłopak.
- Ale chcę.
- Ale nie możesz. Myślę, że na dziś powinniśmy skończyć- zaproponował wampir.
- O nie, na pewno nie. Jeszcze nie. Czy nie mógłbyś użyć swoich wyostrzonych zmysłów, aby go odnaleźć?- powiedziała Eliza z ledwo wyczuwalnym wyrzutem w głosie.
- Używam ich, cały czas- odparł Canagan.
- A nie mógłbyś na przykład, nie wiem, przebiec się po lesie i go poszukać?
- Nie mógłbym, bo nie chcę cię zostawiać samej.
- To miłe z twojej strony, ale nie musisz się tak o mnie martwić- powiedziała dziewczyna, odwracając głowę w stronę swojego ukochanego i głaszcząc go po policzku.
- Muszę. Tym bardziej, że chciałbym o czymś jeszcze z tobą porozmawiać- odparł Canagan, chwytając Elizabeth za rękę, którą gładziła go po twarzy.
- Co takiego masz mi do powiedzenia?- zapytała natychmiast Eliza, widząc poważny wyraz twarzy ukochanego.
- Widzisz, nie wiem, jak to powiedzieć. Może zwyczajnie, bez owijania w bawełnę. Będę musiał wyjechać.
Dziewczyna, słysząc te słowa, umilkła na chwilę. Przez krótki czas one do niej po prostu nie docierały. Wreszcie otrząsnęła się.
- Jak to? Po co? Dlaczego? Kiedy? A na jak długo?- zasypała go natychmiast gradem pytań.
- Dotyczy to moich starych spraw.
- Jakich?- spytała dziewczyna. Była niezwykle zaskoczona, zasmucona i załamana. Wampir na szczęście już wcześniej przygotował sobie idealne wytłumaczenie.
- Wampiry, jak wiesz, nie są zbyt lubiane. Z tego też powodu nasze życie nie należy do łatwych i bezpiecznych. Choć tak można powiedzieć o żywocie wielu istot. W każdym razie wiele lat temu miałem wątpliwą przyjemność spotkania się z grupą nieprzychylnie nastawionych łowców. Co gorsza, nie byłem wtedy sam. Towarzyszyła mi moja młodsza siostra. Bardzo chciałem zapewnić bezpieczeństwo przede wszystkim jej, uratować ją. Znalazłem dla niej schronienie w pewnym opuszczonym budynku, sam zaś zająłem się łowcami. Nie dałbym sobie z nimi wszystkimi rady w bezpośredniej konfrontacji, więc po prostu wyprowadziłem ich w pole. Rzucili się po prostu za mną w pogoń, dzięki czemu oddalili się od miejsca pobytu mojej siostry. Gdy już uznałem, że oddaliliśmy się dostatecznie daleko, niepostrzeżenie zawróciłem. Dzięki temu oni gnali dalej przed siebie, pewni, że mnie ścigają i już niedługo dopadną. Ja zaś wróciłem po moją siostrę. Udałem się prosto do miejsca, gdzie kazałem jej zostać, ale... jej tam nie było- Canagan opowiedział Elizabeth zmyślony, niezwykle smutny i wzruszający epizod ze swojego życia. Udawał przy tym naprawdę załamanego. Chciał sprawiać wrażenie, że to wszystko rzeczywiście miało miejsce i było dla niego bardzo traumatycznym przeżyciem. Sądząc po reakcji dziewczyny, udało mu się to.
- Ojej, naprawdę bardzo mi przykro. To musiało być straszne. Ale co dokładnie się stało z twoją siostrą?- powiedziała Eliza, poprawiając pozycję tak, aby mogła patrzeć ukochanemu prosto w oczy bez odwracania głowy.
- Nie wiem. Szukałem jej przez naprawdę długi czas, ale nie znalazłem. Aż w końcu musiałem zaprzestać poszukiwań. Inaczej wciągnęłoby mnie to bezpowrotnie i nie mógłbym iść na przód, gdybym stale oglądał się za siebie.
- Rozumiem, ale jaki to ma związek z twoim wyjazdem?
- Niedawno dotarła do mnie wiadomość, że istnieje opcja, iż moja siostra się odnalazła. W pewnym odległym mieście. Rozumiesz więc chyba, iż mimo całej ogromnej miłości, której do ciebie żywię, muszę się tam udać i sprawdzić, czy to prawda. Niestety nie wiem, kiedy wrócę, ale postaram się jak najszybciej. Mam nadzieję, że zrozumiesz.
- Zrozumiem, oczywiście, że zrozumiem. Jedź, jedź natychmiast i sprawdź, czy twoja siostra naprawdę się odnalazła. Ja oczywiście będę za tobą tęsknić i czekać na ciebie codziennie, ale mną się nie przejmuj. Na pewno spędzimy razem jeszcze wiele wspaniałych chwil i zdążymy się nacieszyć swoim towarzystwem. Z siostrą zaś nie widziałeś się wiele lat.... Jeśli okaże się, że to faktycznie ona, to nie krępuj się. Zostań jak długo będziesz chciał. Możesz nawet, kiedy już zdecydujesz się wrócić, zabrać ją ze sobą- powiedziała Eliza. W jej tonie głosu dominowało współczucie. Dało się też wyczuć lekki smutek. Dziewczyna była pełna zrozumienia dla decyzji Canagana, jednak nie umniejszało to jej tęsknoty, którą już zaczynała odczuwać.
- Naprawdę?! Elizabeth, jesteś wspaniałą kobietą, że zgadzasz się na mój wyjazd! Nawet nie wiesz, jak bardzo się bałem, iż nie będziesz zadowolona!
- Zupełnie bezpodstawnie. Jak mogłabym złościć się z takiego powodu?- po wypowiedzeniu tych słów Eliza uśmiechnęła się, aby dodać ich obojgu otuchy.
- Chociaż właściwie to strach odczuwam nadal- powiedział Canagan, odgarniając włosy z czoła dziewczyny.
- Dlaczego?
- Z wielu powodów. Głównie związanych z tobą i moją siostrą. Czy to ona? Bardzo bym tego chciał, ale jednocześnie czuję strach na myśl o naszym spotkaniu. Ponadto boję się też o ciebie.
- O mnie?
- Oczywiście. W czasie mojej nieobecności może ci się coś przydarzyć, czego oczywiście bym nie zniósł. Nie będzie miał się kto o ciebie troszczyć.
- Mam przecież Trix i wielu znajomych oraz przyjaciół...- przerwała mu jego ukochana.
- Tak, ale mnie to nie uspokaja. I tak cały czas będę myślał o tym, co u ciebie, jak się masz, o czym myślisz, z kim przebywasz, czy jesteś cała i bezpieczna- mówiąc to, wampir stopniowo zmniejszał odległość między nimi. Wreszcie, gdy skończył mówić, ich usta się zetknęły. Co prawda ledwo się muskali, jednak i to wystarczyło, aby serce Elizabeth zaczęła bić, jakby zaraz miało wyskoczyć. Canagan położył jedną rękę na szyi dziewczyny, aby bardziej ją do siebie przyciągnąć. Pocałunek był długi, namiętny, ale delikatny.
- Poza tym boję się, że w międzyczasie poznasz kogoś, kto będzie potrafił się o ciebie zatroszczyć jeszcze lepiej niż ja. I że mnie dla tego kogoś porzucisz- wyszeptał wampir, gdy już skończyli się całować.
- Teraz to już pleciesz głupstwa. Nie było, nie ma i nie będzie w moim życiu nikogo, kto mógłby zając twoje miejsce. Ponadto, właściwie to ja też zaczęłam się teraz martwić. A co jeśli to ty znajdziesz kogoś lepszego w czasie tej podróży?- powiedziała dziewczyna, chwytając jego twarz w obie dłonie i patrząc mu prosto w oczy.
- Teraz to ty pleciesz głupstwa. Jadę sprawdzić, czy dziewczyna podająca się za moją siostrę naprawdę z nią jest, a nie zapoznać się z przyszłą narzeczoną- odparł Canagan. Nie mógł się powstrzymać przed taką, a nie inną odpowiedzią. Żałował, że tylko on ma okazję w duchu zaśmiać się z tego, jak niewidocznie dla Elizy sobie z niej zakpił. Mimo to na zewnątrz nie dał po sobie nic poznać i dalej bez jakichkolwiek zarzutów odgrywał swoją rolę zakochanego po uszy pajaca. Elizabeth słysząc słowa Canagana lekko się zaśmiała, a on jej zawtórował. Następnie chłopak ponownie objął dziewczynę w taki sposób jak poprzednio i jeszcze raz pocałował. Jednak ten pocałunek różnił się od wcześniejszego o całe sto milionów lat świetlnych. Był zdecydowanie bardziej erotyczny. Wampir zaczął składać na twarzy Elizabeth drobne pocałunki, aż wreszcie dotarł do jej lewego ucha. Zaczął je całować, lizać, a nawet lekko przygryzać. Dziewczynie bardzo się to podobało i on to wyczuwał.
- Kocham cię...- wyszeptał zmysłowym głosem wprost do jej ucha.
- Ja ciebie też...- odpowiedziała natychmiast.
- Kochana, zróbmy to dziś jeszcze raz- szept Canagana był nieziemsko uwodzicielski. Wampir po raz pierwszy tak otwarcie zaproponował jej zrobienie tego. Normalnie Eliza byłaby... zdziwiona, zszokowana i zawstydzona, ale to nie było żadne "normalnie". Elizabeth nie czuła się w tamtej chwili ani trochę "normalnie". Czuła się jak najzwyklejsza na świecie kobieta, której dane było doświadczyć największego szczęścia. Znalazła swoją prawdziwą miłość. W takim stanie, w takiej chwili Eliza mogła odpowiedzieć tylko jedno:
- Dobrze.
Dziewczyna położyła drobną dłoń na karku ukochanego. Ten przeniósł się z pocałunkami na szyję i w okolicę jej piersi. Elizabeth na moment utkwiła zamyślone spojrzenie w ścianie lasu za plecami Canagana. Przez jej głowę przeleciała szybko myśl: Czy aby na pewno dobrze postępuję? Czy nie jestem zbyt naiwna...? Zaraz jednak pojawiła się inna, o wiele przyjemniejsza, mająca większą moc. Pozostała w głowie dziewczyny na długo: Przestań, Elizo. Przecież kochasz go nad życie, a on tak samo mocno i szczerze kocha ciebie. Wiesz to, więc po co te wątpliwości? KOCHASZ GO! Szczególnie ostatnie słowa, które wypowiedział głos w jej głowie, utkwiły w jej pamięci.

czwartek, 22 czerwca 2017

Zakazany Romans XIII- "Zaginięcie"

Elizabeth z przerażeniem zauważyła, że zaspała. Trix także jeszcze spała, ale ona szła do pracy dopiero za dwie godziny. Dziewczyna jak najszybciej wstała, ubrała się i umyła, wzięła torbę i zbiegła na dół. Tam uszykowała sobie szybko śniadanie, czym prędzej zjadła je i pobiegła do drzwi. Otworzyła je i chciała wybiec, jednak nagle zatrzymała się. Jej wzrok spoczoł na bukiecie polnych kwiatów, leżącym u samego szczytu schodków, prowadzących z małej werandy. Były obwiązane jakąś wstążką i miały doczepioną jakąś karteczkę. Eliza schyliła się i podniosła je. Napis na karteczce z jednej strony głosił:
Dla najpiękniejsze,
Dla tej Jedynej,
Co przy niej piękne
Są wszystkie chwile!
Z drugiej zaś znajdowała się skrócona dedykacja. Wszystko to napisane było pięknym, dokładnym i ozdobnym pismem.
Dla najdroższej memu sercu niewiasty, Elizabeth Morvant.
Kocham cię, Canagan.
Elizabeth od razu zapomniała o całym świecie, także o goniącym ją czasie. Stała dobrych kilka minut, wpatrując się w napis na małej karteczce. Mogła jedynie zachwycać się tym wspaniałym gestem i zastanawiać się, jakie to szczęście, że spotkała swoją prawdziwą miłość! Ja i Canagan na pewno jesteśmy sobie przeznaczeni!- myślała gorączkowo. Dobry humor, jak szybko się pojawił, tak szybko ją opuścił. Przypomniała sobie bowiem o tym, że musi się śpieszyć do szkoły. Nie mogła jednak postąpić inaczej, choć rozwiązanie, którego się podjęła, stanowczo odradzał jej zdrowy rozsądek. Mimo to wróciła do korytarza, w którym stała wielka szafa. W niej znajdowały się przeróżne rzeczy, także wszelkiego rodzaju wazony. Wyjęła jeden z nich. Następnie poszła z nim do łazienki na górze i nalała do niego wody. Stamtąd zaniosła go do swojego pokoju. Postawiła na nocnym stoliku i włożyła do wazonu bukiet od swojego ukochanego. Na szybko ułożyła go i oceniła cały efekt. Dopiero po tym ostatecznie opuściła swój pokój, zeszła na dół i poszła do szkoły. Starała się przy tym zachowywać jak najciszej, aby nie obudzić starszej siostry.
~~~~~~~~~~~
Canagan z samego rana, zaraz po śniadaniu, rozkazał swojemu służącemu spakować większość rzeczy.
- Teraz możesz robić, co zechcesz. Ja wychodzę- powiedział młody hrabia, kiedy sługa stanął u szczytu schodów.
- Ale dokąd panicz wychodzi? I kiedy zamierza wrócić?- Vcitor chciał wszystko wiedzieć, aby móc jak najdokładniej zaplanować powrót.
- Wieczorem, mówiłem ci wczoraj przecież- odparł Canagan.
- Ale czy panicz nie mógłby ująć tego jakoś dokładniej?- zapytał Victor, stając przed swoim panem i przymilnie się uśmiechając. Właśnie to było według niego w pracy lokaja najtrudniejsze. Nieważne, jak wredny potrafi być twój panicz, ty zawsze musisz być dla niego miły aż do zemdlenia.
- Nie, ale na pewno nie wrócę aż tak późno jak wczoraj. Ty i woźnica musicie jeszcze tylko przygotować do drogi powóz i załatwić sprawy związane z hotelem. To jest, wymeldować nas i zapłacić za pobyt.
- Tylko tyle?- upewnił się Victor.
- Tak. Resztę czasu do mojego powrotu możesz spędzić jak chcesz. Albo raczej z kim chcesz. Na przykład z Evą- powiedział Canagan, uśmiechając się lekko do swoich, jak się można łatwo domyślić, grzesznych myśli.
- Właściwie to chyba ma panicz rację. Nie ma tutaj zbyt wiele do roboty, więc pewnie pogadam sobie z tą dziewczyną- odparł sługa, zupełnie nie wyłapując ukrytego w wypowiedzi jego pana drugiego dna. Dobry z niego aktor, przez ten cały czas gdy tu byliśmy nie zauważyłem, że zaczął kręcić z tą Evą. Ale to pewnie dlatego, iż byłem zajęty swoimi sprawami. Ale przecież nie musi aż tak się z tym kryć i udawać, przecież poniekąd ich przyłapałem- pomyślał Canagan, jednak nic nie powiedział. Po prostu wyszedł i udał się w stronę lasu. W hotelu nie miał nic do zrobienia, w lesie zresztą też. Wolał jednak nudzić się na łonie natury niż w tym starym, ledwo stojącym budynku. Miał też szansę przy okazji trafić na trop Antonia lub osoby, która teraz z całą pewnością mu pomagała. Ciekawiło go, kim jest ten ktoś. I chciałby mimo wszystko ostatecznie pokazać, że z nim nie ma żartów. Że to on rządzi. Oprócz tego zastanawiał się, jak będzie wyglądała rozmowa jego i Elizabeth z tym chłopakiem, skoro nie wiadomo, gdzie on jest. Tej nocy, kiedy chciał zabić Antonia, na pewno ktoś mu pomógł. Ale kto? I czy zrobił to przypadkiem, czy też przygotował się do tego? Nie no, musiał się przygotować, przecież nie miałby "przypadkiem" środka odstraszającego. Może był to jakiś pomocnik tego łowcy? Całkiem możliwe, gdyż część z nich działa w pojedynkę, a inni w mniejszych lub większych grupach. W takim razie gdzie teraz jest chłopak? Co o jego losach wiedzą ludzie z miasteczka Elizy, ona sama i rodzice tego Antonia? Ilu ludzi zna już moją prawdziwą postać?- zastanawiał się wampir. Dopiero teraz dotarło do niego, że to pójście do domu jego niedoszłej ofiary może być dla niego niebezpieczne. Bo co, jeśli o jego prawdziwej naturze wie już wielu ludzi i będą chcieli zrobić na niego zasadzkę. Zaraz jednak Canagan przywołał się do porządku. Nie chciał wpadać w paranoję. Nie był w stanie uwierzyć w to, żeby taki scenariusz powstał, mimo że był możliwy. Po prostu miał takie przeczucie, że nic tym razem będzie jak zawsze i nic nadzwyczajnego się nie wydarzy. A jego intuicja, mimo iż nie jest "kobieca", rzadko go zawodzi. Canagan pokręcił się trochę po lesie, jednak nie wpadł na żaden trop. Pomocnik tego chłopaczka musiał znać się na rzeczy. W końcu nadszedł czas, aby udał się do szkoły po Elizabeth. Tak też uczynił.
~~~~~~~~~~~
Eliza zakończyła zajęcia i wyszła ze szkoły. Towarzyszyła jej grupka najmniej lubianych przez nią dziewczyna nie tylko w jej klasie, ale w całej szkole. Jednak Elizabeth oczywiście nigdy im tego nie powiedziała ani starała się nie dać w żaden sposób zauważyć, gdyż nie chciała sprawić im przykrości. Mimo że one nie robiły sobie nic ze sprawiania przykrości jej i innym. Towarzyszyły jej, bo Eliza nieopatrzne troszkę wygadała się, że odbierze ją chłopak. A to było dla tych zazdrośnic taką sensacją, że od razu rozpoczęły swoje przesłuchanie. Uległa zaś i strachliwa Elizabeth dość łatwo zgodziła się opowiedzieć o nim, ale starała się pilnować. Wiedziała, że nie może wyjawić prawdziwej natury Canagana. Pod żadnym warunkiem. W każdym razie jej rozmówczynie okazały się być niezwykle zainteresowane kolejnym jej adoratorem, szczególnie iż Eliza określiła go jako osobę nad wyraz przystojną, romantyczną, kochaną i dobrze wychowaną. W dodatku zdradziła, że nie pochodzi stąd. Zazdrosne o urodę i powodzenie Elizabeth dziewczęta oczywiście nie chciały jej uwierzyć, ale jednocześnie tonem nie znoszącym sprzeciwy oznajmiły, że z chęcią poznają tego chłopaka. Takim oto sposobem Elizabeth znalazła się w obecnej sytuacji. Gdy wyszła, od razu zauważyła Canagana. Opierał się o rosnące kilka metrów dalej na szkolnym boisku drzewo. Stał w cieniu, przez to nikt go nie zauważał.
- I gdzie jest ten niezwykły chłopak, który miał cię dziś odebrać?- zapytała złośliwym głosem jedna z dziewczyn. Widać było, iż razem z resztą ledwo powstrzymują swój wredny i tryumfalny śmiech.
- O tam- odparła Eliza, wskazując miejsce, gdzie stał wampir. Gdy ją zauważył, natychmiast wyszedł z cienia drzewa na oblane słonecznym blaskiem boisku szkoły. Bez paniki, nic mu się nie stało, gdyż przekonanie o tym, że słońce szkodzi takim istotom jak on jest kolejną wymyśloną przez ludzi bajką. Widać było, że koleżanki dziewczyny zamurowało.
- Witaj, kochanie- powiedział Canagan, podchodząc do swojej ukochanej i jak zwykle całując ją na powitanie w rękę. Gdy się wyprostował, najpierw spojrzał na nią, a dopiero potem przeniósł wzrok na stojące za jej plecami dziewczyny.
- Kto to, najdroższa?- zapytał, choć od razu połapał się, o co chodzi. Sprawdzał bowiem myśli wszystkich znajdujących się w pobliżu osób, więc z łatwością się we wszystkim połapał. Przez chwilę panowała cisza, gdyż Eliza była po prostu jak zwykle zawstydzona, ale i zachwycona gestem Canagana, jej koleżanki zaś zwyczajnie zatkało.
- Widzisz, moje znajome bardzo chciały cię poznać- wydusiła w końcu z siebie Eliza.
- W takim razie pozwolą panie, że się przedstawię. Nazywam się Canagan Phantomhive. Miło mi was poznać- powiedział chłopak, po czym jak na dobrze wychowanego dżentelmena przystało, pocałował każda z niewiast w rękę, czym jeszcze bardziej je zadziwił i się im przypodobał. Chłopak był trochę niepocieszony, ponieważ teraz więcej osób znało jego tożsamość, co z kolei może spowodować, iż poznają ją wszyscy. Canagan czasem przedstawiał się swoim prawdziwym imieniem i nazwiskiem, innym razem zmyślonym. Zależało to od jego widzimisię. I mimo iż zdawał sobie sprawę, że to akurat dość nieodpowiedzialne z jego strony, zawsze tak robił i jak do tej pory ani razu mu to nie przeszkodziło. Jednak tym razem wolałby użyć zmyślonego imienia, ale nie mógł, gdyż Elizabeth przedstawił się jako Canagan Phantomhive, więc nie mógł teraz tego zmienić. Na taki obrót sprawy nie był niestety przygotowany, ale miał pewność, że to nie szkodzi. Przybyłe z Elizą niewiasty także po kolei mu się przedstawiły, chichocząc przy tym i poprawiając swoje sukienki oraz włosy. Jednak na Canaganie zabiego te nie roniły wrażenia, zaś Elizabeth zwyczajnie zdenerwowały, jednak nie dała tego po sobie poznać. Mimo próśb koleżanek, aby zdecydowali się zostać i spędzić z nimi trochę czasu, para szybko pożegnała się z nimi. Mieli przecież do załatwienia ważną sprawę. Udali się do domu Antonia. Po drodze rozmawiali jedynie o mało znaczących rzeczach. W końcu dotarli do dworku państwa Criswell. Stanęli przed jego drzwiami, a Elizabeth zapukała. Otworzył jej młody Juan, jeden z dwójki służących Criswell'ów. Obojgu ich Eliza doskonale znała, jak większość mieszkańców Saden.
- Witam, czym mogę służyć?- zapytał oficjalnie.
- Chciałabym porozmawiać z Antoniem- powiedziała Eliza. Zapadła chwila dziwnie niezręcznego milczenia.
- Obawiam się, że to nie będzie teraz możliwe- odparł Juan wreszcie.
- A kiedy będzie. Byłam tutaj wczoraj i też nie mogłam z nim mówić. Jeśli z jakiegoś powodu po prostu nie chce ze mną rozmawiać, proszę mu przekazać, iż bardzo mi na tym zależy.
- Niestety, nie wiem, kiedy będzie mogła panna z nim porozmawiać- powiedział, jak dziewczynie się wydawało, nieco smutnym i przygaszonym głosem. Canagan przysłuchiwał się tej wymianie zdań z doskonale skrywanym zainteresowaniem.
- Juanie, któż to nas odwiedził?- z głębi domu dało się słyszeć głos pani Criswell.
- Panna Elizabeth Morvant z jakimś młodzieńcem- odparł służący.
- A w jakiej sprawie, można wiedzieć?- spytała pani domu, stając obok Juana i posyłając Elizie przyjazny, ale jednocześnie smutny uśmiech. Bardzo lubiła tę dziewczynę, liczyła na to, że w przyszłości zostanie jej synową. Zastanowiła ją jednak i nieco zaniepokoiła obecność tego młodzieńca. Zaś uwagę Elizy i Canagana przykuł wygląd pani Criswell. Wyglądała, jakby przed chwilą płakała.
- Chcieliśmy porozmawiać z Antoniem. Czy coś się stało?- spytała zaniepokojona Elizabeth. W odpowiedzi pani Criswell zagryzła lekko dolną wargę. Wreszcie odezwała się:
- Tak. Jako... przyjaciółka... przyjaciele mojego syna powinniście o tym wiedzieć. Wejdźcie- powiedziała kobieta, gestem zapraszając ich do środka. Poprowadziła ich do salonu. Ściany pomieszczenia były koloru czerwonego, podłoga zaś była z drewna. Na jej środku znajdował się biały, puchaty dywan sporych rozmiarów. Na nim zaś stała czerwona sofa ozdobiona czarną koronką. Przed nią stał biały stolik na kawę, zaś za nim dwa fotele dokładnie takie jak kanapa. Dodatkowo leżały na nich poduszki z tego samego kompletu. Ściana, która znajdowała się po lewej stronie od drzwi, składała się ze średniej wielkości okien w białych drewnianych obramowaniach. Na przeciwległej ścianie znajdowało się mnóstwo półek z roślinami i wszelkiego rodzaju ozdóbkami. W pokoju było też kilka regałów z książkami. Wolne miejsca wypełniały piękne obrazy. Wszystko urządzone było ze smakiem. Widać było przepych, ale nie kłuł on w oczy. Canagan i Elizabeth usiedli na fotelach obok siebie, zaś pani Criswell na sofie.
- Czego sobie państwo życzą do napicia się? Kawy, herbaty, czy czegoś innego?
- Dziękuję, nie trzeba- odparli równocześnie. To sprawiło, że pani domu na chwilę lekko uśmiechnęła się, zaraz jednak na jej twarz powrócił smutek.
- Zrób trzy herbaty i podaj ciasto- powiedziała do służącego, który natychmiast po usłyszeniu rozkazu pożegnał się i wyszedł z pokoju.
- A więc o czym chciała pani porozmawiać?- zapytała przejęta Eliza. Nie mogła już dłużej znieść napięcia. Canagan także udawał zaniepokojonego, choć całą tą sytuacją była dla niego co najwyżej zwyczajnie ciekawa.
- Widzisz, chciałaś rozmawiać o czymś z Antoniem, ale obawiam się, że to nie będzie możliwe. Antonio... zaginął- wydusiła z siebie pani Criswell i zaniosła się płaczem.
- Jak to?!- zdziwiła się Eliza.
- Tak to. Dwie noce wcześniej wróciliśmy naprawdę późno do domu. Myśleliśmy, że Antonio już śpi. Dlatego też nie wiemy, co z nim się wtedy działo, Czy był jeszcze w  mieszkaniu. Rano myśleliśmy, iż po prostu gdzieś wyszedł. Jednak czas mijał, a on nie wracał. Popołudniu zaczęliśmy się niepokoić. Czekaliśmy na niego i czekaliśmy, ale nie wrócił. Mąż postanowił, że z rana zgłosi jego zaginięcie. Tak też zrobił. Teraz szuka go policja, zaś Gieronim wraz z kilkunastoma naszymi sąsiadami zajął się poszukiwaniami na własną rękę.
- O matko, to straszne- wtrącił w odpowiednim momencie Canagan, aby wypaść dobrze w swej roli chłopaka przejętego biednym losem przyjaciela.
- W rzeczy samej- pani Criswell ponownie zaniosła się spazmatycznym płaczem.
- Już, już, już dobrze- Elizabeth zaczęła ją od razu uspokajać. W tym celu usiadła na sofie obok niej. Przez kilka minut pocieszała biedną kobietę.
- A może i my byśmy pomogli w poszukiwaniach?- rzuciła Elizabeth. Zaginięcie Antonia mocno i głęboko nią wstrząsnęło.


poniedziałek, 19 czerwca 2017

Zakazany Romans XII- "Wiadomości od ojca"

Choć powinna zrobić to już wcześnie, z nerwów zupełnie o tym zapomniała. Teraz dopiero zgromadziła wszystkie potrzebne rzeczy i zabrała się za usztywnienie złamanej ręki chłopaka. Miała co prawda w domu apteczkę, ale przecież w niej nie ma żadnych narzędzi przeznaczonych właśnie do tego celu. Musiała improwizować. Znalazła jakąś podłużną, niezbyt szeroką deską. Na niej ułożyła w jak najprostszej pozycji rękę chłopaka i mocno owinęła to wszystko bandażem, aby się trzymało. Ku uciesze staruszki jego stan był już lepszy, ale nadal pozostawiał wiele do życzenia. Najpoważniejszym obrażeniem oprócz złamanej ręki była jeszcze lekka opuchlizna wokół szyi, tak jakby ktoś wcześniej chłopaka poddusił, co było zresztą bardzo możliwe. Oprócz tego stracił dużo krwi i to także miało swój udział w jego obecnym, złym stanie. Staruszka zrobiła młodzieńcowi opatrunek, po czym zajęła się sprzątaniem reszty bandaży i opatrunków. Zebrała wszystko i podeszła do stojącej w rogu pokoju szafy. Otworzyła drzwiczki i włożyła zebrane przedmioty z powrotem do środka. Wtedy usłyszała dochodzący z kanapy cichy jęk. Natychmiast znalazła się przy chłopaku. Na pierwszy rzut oka nie wykazywał żadnych oznak odzyskania przytomności. Jedynie leżał i oddychał. Jednak po chwili kobieta zauważyła, iż młodzieniec zaczął lekko ruszać ustami, jakby chciał coś powiedzieć. Nachyliła się, by lepiej słyszeć.
- Elizabeth- wyszeptał ledwo słyszalnym głosem. Po chwili, ku uciesze, ale i zdumieniu staruszki, powoli otworzył oczy. Na początku sprawiał wrażenie, jakby nadal nie odzyskał przytomności. Wodził jedynie po całym pomieszczeniu niewidzącym wzrokiem. W końcu zatrzymał go na twarzy pochylającej się nad nim staruszki. Zaczynał już powoli kontaktować.
- Kim...?- zaczął, ale nie miał siły, aby dokończyć.
- Możesz mi mówić po imieniu, Violet. Jesteś u mnie w domu, bo znalazłam cię ciężko rannego w lesie- powiedziała kobieta. Chłopak znów obrzucił całe pomieszczenie i ją samą zamglonym spojrzeniem.
- Dobrze się czujesz? Boli cię coś? Starałam się jak najbardziej zniwelować ból za pomocą wszelkich ziół.
Na te słowa kobiety chłopak przecząco pokręcił głową. Nadal nie za bardzo rozumiał, gdzie jest, dlaczego i co się dzieje.
- Czyli czujesz się dobrze?- w odpowiedzi młodzieniec pokiwał potakująco głową.
- W takim razie, skoro odzyskałeś przytomność, zrobię ci coś do zjedzenia i dam trochę wody- powiedziała Violet. Chłopak nic nie odpowiedział.  Zastanawiał się, co myśleć o tej sytuacji. Z trudem mógł sobie cokolwiek przypomnieć, ale zupełnie nie wiedział, skąd i dlaczego się tutaj wziął. Ciekawe, jak długo tu jestem? A moi rodzice o tym wiedzą? Ale gdzie ja w ogóle jestem? Skąd się tutaj wziąłem? Kim jest ta staruszka?- w głowie Antonia kłębiło się mnóstwo myśli. Jednak z jakiegoś powodu nadal nie był w stanie się skupić, dlatego też nie mógł w pełni oddać się rozmyślaniom. Po chwili staruszka wróciła z kubkiem wody i miską, w której znajdowała się jakaś bliżej niezidentyfikowana papka. Najpierw zmieniła trochę jego pozycję z leżącej na leżąco- siedzącą. Następnie przytrzymała mu głowę i pomogła się napić. Potem odłożyła kubek na stolik i wzięła do rąk miskę. Nałożyła na łyżeczkę trochę papki (była koloru żółtego) i skierowała ją w stronę ust chłopaka.
- Co to jest?- wymruczał znów ledwo słyszalnym głosem Antonio.
- Jedzenie. Może nie wygląda najlepiej, ale dzięki temu szybciej staniesz na nogach. I wcale nie smakuje tak źle jak by się mogło wydawać- odparła kobieta. Chłopak, mimo że nadal miał w sobie wiele niepewności i podejrzeń, otworzył usta. Było to dla niego poniekąd uwłaczające. Żebym nie był w stanie samemu się nakarmić? Żeby musiała mnie karmić jakaś obca kobieta? Ale właściwie co się stało?- Antonio w myślach znów powrócił do punktu wyjścia. Violet karmiła go, a on, nie zwracając na nic uwagi, machinalnie otwierał usta i połykał jedzenie. Faktycznie nie było aż takie złe, ale chłopak nie myślał teraz o tym. Jego myśli były obecnie pogrążone w zupełnie innym temacie. Z całych siły próbował sobie przypomnieć, co też wcześniej się stało i jak tu trafił. Niestety, udało mu się jedynie osiągnąć tyle, że lekko rozbolała go głowa.
- Dobrze, że odzyskałeś już przytomność. Ale wciąż nie wyglądasz najlepiej. Napij się teraz wody i prześpij się- powiedziała staruszka, gdy posiłek dobiegł końca. Pomogła młodzieńcowi, przytrzymując kubek, a następnie zadbała o to, żeby wygodnie mu się spało. Potem poszła do kuchni, pozmywać naczynia i przygotować dla niego kolejną porcję ziół. Naprawdę niezwykle cieszyła się, że odzyskał już przytomność. Była to dla niej ogromna ulga. Chłopak zaś, zgodnie z sugestią kobiety, poszedł spać, gdyż był w takim stanie, że ta krótka chwila przytomności już zdążyła go nieźle wymęczyć.
~~~~~~~~~~~~
Canagan kierował się swoimi zmysłami, a także doskonałą pamięcią. Jako "syn nocy" doskonale widział w ciemności i powrót do tamtego miejsca nie był dla niego żadnym problemem. Wrócił dokładnie tam, gdzie zostawił ledwie żywego chłopaka. Ogromnie zdziwiło go, że tego gościa tam nie ma. Sprawdził okolice, jednak nie znalazł go ani żywego, ani martwego. Wyczuł jednak jego zapach, z którego Canagan wywnioskował, że chłopak nadal żyje, związany z zapachem jakiejś obcej osoby. Przypomniało mu się, że zostawił tego całego Antonia, bo coś go odstraszyło. Nieznośny smród, którego resztki wampir chłopak czuł w powietrzu nawet teraz. Chociaż pewnie był on nie do zniesienia tylko pewnie dla niego jako wampira, istoty magicznej. Czyżby ten ktoś odnalazł tego chłopaka i go zabrał? Canagan na początku trochę się tym przejął, w końcu to mogło pokrzyżować mu plany. Co, jeśli ten chłopak powie osobie, która go odnalazła o całej tej sytuacji? Zaraz jednak uspokoił się. Przecież już trochę pobawiłem się tą słodką, niewinną Elizabeth. Jeśli faktycznie o tym, że jestem wampirem wie już więcej niepożądanych osób i wynikną z tego jakieś problemy, po prostu stąd odejdę. Gdy zaś wrócę do swojej ojczyzny, wszystko związane z tym miastem, jego mieszkańcami i tą dziewczyną ostatecznie  się dla mnie zakończy- pomyślał chłopak i pobiegł w stronę hotelu, a nie, jak na początku chciał, tropem chłopaka.
~~~~~~~~~~~~
Wiadomość, którą przekazał mu drugi służący, trzeba było natychmiast przekazać paniczowi. Problem polegał jednak na tym, że nigdzie go nie było. Canagan wyszedł bez słowa, nic nikomu nie mówiąc. Mężczyzna co prawda przybył tutaj dopiero przed chwilą i musiał przede wszystkim dać odpocząć koniom po tak długiej drodze, wiec mimo wszystko minie trochę czasu, zanim będą mogli wrócić. Victor wolałby jednak od razu przekazać wszystko paniczowi. Czas mijał nieubłaganie, a Canagan wciąż nie wracał. Woźnica, z racji przebycia długiej, męczącej podróży, postanowił udać się na spoczynek. W końcu przekazał już wiadomość głównemu służącemu młodego hrabiego, więc teraz to w jego interesie leżało poinformowanie o tym Canagana. Victor został na dole. Usadowił się na kanapie stojącej obok schodów. Postanowił tutaj zaczekać na powrót swojego panicza.
- Poczekam z tobą- zaoferowała się Eva.
- Nie trzeba, hrabia może wrócić naprawdę późno- odparł Victor.
- Ależ dla mnie to żaden problem.
- Jak chcesz, ale pamiętaj, że nie musisz ze mną tutaj siedzieć- powiedział chłopak. Mimo to dziewczyna została. Na początku normalnie ze sobą rozmawiali, żartowali. Robiło się jednak coraz później, a panicz nadal nie wracał. Victor zaczynał się już nawet trochę martwić, ale nie mówił o tym dziewczynie. Wolał nie obarczać jej swoimi zmartwieniami. W dodatku Eva robiła się coraz bardziej senna. Victor wstał i poszedł do toalety, a kiedy wrócił, dziewczyna już spała. Usiadł na swoim miejscu, obok niej. Przez chwile tak siedział. Miał pewien pomysł, co mógłby zrobić, jednak nie był pewien, czy powinien. Doszedł jednak do wniosku, że dziewczynie musi być bardzo niewygodnie. Wstał więc i, jako wampir, z łatwością ją podniósł. Eva spała tak mocno, że nawet w żaden sposób nie zareagowała. Victor zaniósł ją do jej pokoju i wrócił.
~~~~~~~~~~~
Canagan wszedł do hotelu i bez zastanowienia skierował się w stronę schodów. Gdy do nich doszedł, usłyszał dźwięk otwieranych drzwi. Z pokoju, jak już zdążył się wcześniej dowiedzieć Canagan należącego do Evy, do którego drzwi znajdują się obok recepcji, wyszedł jego służący Victor. Wampir, zdziwiony, zatrzymał się.
- Paniczu! Jak dobrze, że już wróciłeś! Mam dla ciebie bardzo ważną wiadomość!- powiedział sługa, zamykając drzwi. Canagan próbował dotrzeć, co było w pokoju, ale nie udało mu się. Właśnie zobaczył swojego służącego, wychodzącego z pokoju recepcjonistki w środku nocy. Sytuacja dość dwuznaczna. Czyżby Victor nie był tak nudny, jak się wydaje? Może też potrafi się od czasu do czasu zabawić?- na tę myśl Canagan lekko się uśmiechnął, ale nic nie powiedział.
- Co to za wiadomość?
- Myślę, że powinniśmy porozmawiać o tym gdzieś indziej, na przykład w pańskim pokoju. Jeśli można.
- Zgoda, chodźmy- powiedział młody hrabia. Ruszyli więc i po chwili byli już w sypialni Canagana. Chłopak położył się, a raczej, zmęczony, rzucił się na łóżko. Victor zaś stanął obok.
- Widzisz, paniczu, tak właściwie to mam dwie wiadomości- zaczął niepewnie służący.
- Wal- rzucił krótko jego panicz, wpatrując się w sufit.
- Zatem, po pierwsze, pański ojciec brał ostatnio udział w pewnym spotkaniu. W drodze powrotnej na jego powóz napadła grupa łowców i dość mocno go zraniła, z tego też powodu podupadł nieco na zdrowiu i pragnie, aby panicz zechciał wrócić i na jakiś czas przejąć część obowiązków- powiedział sługa. Na te słowa Canagan wyprostował się i spojrzał wprost na niego.
- A skąd to wiesz? Przysłali kogoś z tą wiadomością?
- Tak, obecnie wypoczywa.
- Aha, a ta druga wiadomość?- spytał Canagan. Victor wziął głęboki wdech.
- Została dla panicza znaleziona odpowiednia kandydatka na żonę- wyrzucił z siebie.
- Aha- skwitował hrabia.
- "Aha"?- służący nie ukrywał swojego zdziwienia. Był zdania, że jego panicz trochę bardziej się tym przejmie.
- Pewnie szokiem jest dla ciebie to, że przyjąłem tę wiadomość z takim spokojem. Ja jednak od zawsze wiedziałem, że kiedyś zostanie mi wybrana odpowiednia narzeczona, którą zgodnie z wolą jej i moich najbliższych będę musiał poślubić. A obecnie znajduję się w idealnym do ożenku wieku, więc specjalnie mnie to nie zadziwiło.
Victor nic nie odpowiedział, ale w duchu przyznał, że to, co mówi jego panicz, ma sens.
- Zatem, mam rozumieć, że wracamy jutro?- spytał niepewnie sługa.
- Tak, myślę, że tak. Ale dopiero wieczorem.
- Wieczorem?! Przecież powinniśmy wyruszyć jak najwcześniej! Pański ojciec jest ranny, cierpi i czeka na panicza! Nie możemy też kazać zbyt długo czekać narzeczonej! Musicie się jak najprędzej zapoznać, trzeba wyprawić właściwe zaręczyny i zacząć planować ślub!
- Nie przeżywaj tak, bo bielizny nie dopierzesz- skomentował krótko Canagan. Victora na chwilę wmurowało. Zaraz jednak wrócił do siebie. Po prostu przez ostatnie kilka dni rzadko widywał się z młodym hrabiom, a jeśli już, to nie był on dla niego od dawna tak złośliwy i chłopak zwyczajnie zapomniał, jak wredny potrafi być jego pan.
- Taka jest moja decyzja. Jeśli się nie podoba, wracaj sam albo zabierz mnie stąd już teraz, wbrew mej woli. Gwarantuję, że spotka cię za to wysoka kara. Jeśli zaś nie wyruszymy od razu tylko trochę poczekamy, nikt przez to nie ucierpi, prawda?
- Ale czemu nie możemy ruszyć już jutro rano?- spytał Victor. Zupełnie nie rozumiał motywów postępowania jego pana.
- Bo mam ku temu swoje powodu. A teraz żegnam cię, chcę trochę wypocząć- odparł Canagan. Victor więc ukłonił się i wrócił do swojego pokoju. Canagan zaś chwilę po jego wyjściu wstał. Najpierw zaczął spacerować po swojej sypialni, potem przystanął przy oknie, z którego nie było widać nic oprócz ciemności i trochę rozjaśniającego ją z pomocą gwiazd księżyca. Następnie usiadł na skraju łózka i schował twarz w dłoniach. Przez cały ten czas próbował sobie wszystko poukładać. Wcześniej nie pozwolił sobie na chwilę słabości w obecności swojego sługi, ale teraz nie było ku temu żadnych przeciwwskazań. Oczywiście wiedziałem, że prędzej czy później to nastąpi. Wcale mnie to nie dziwi. Dobija mnie jednak fakt, że wydarzenie, o których mówił Victor oznaczają kres mojego rozrywkowego życia. Nie dość, że będę musiał już przejąć część obowiązków, to jeszcze znaleźli mi narzeczoną. Z tym pierwszym nie mam aż takiego problemu. Z jednej strony oznacza to co prawda sporo wysiłku i pracy oraz poświęcenia czasu, ale z drugiej, od dawna nie mogłem się doczekać momentu, w którym przejmę władzę nad naszym rodem od mojego ojca. Zaś to wydarzenie można uznać za taki przedsmak. Z ożenkiem natomiast od zawsze nie mogłem się pogodzić i nadal nie chcę tego robić, ale będę musiał. Nie przeraża mnie wizja bycia z kimś, kogo nie kocham. Żałuję po prostu, iż oznacza to koniec moich miłosnych podbojów. No i jeszcze oznacza to skrócenie zabawy moją obecną zabawką, naiwną Elizką. Chociaż, z drugiej strony, może ta moja narzeczona nie będzie aż taka zła? Oby nie była typową, nudną arystokratką, błagam! Z kolei może jednak, jeśli dobrze to rozegram, nie będę musiał rezygnować z dotychczasowego życia? Poza tym muszę przyznać, iż mimo że Elizabeth jest człowiekiem, to jest też jedną z piękniejszych i zdecydowanie najlepszą kochanką, jaką miałem. Nie dość, że łatwo się nią manipuluje, to jeszcze jest dobra od strony... technicznej. W każdym razie, mogę sobie zostawić u niej "otwartą furtkę", w razie gdybym miał możliwość się nią jeszcze pobawić. A jeśli taka się nie nadarzy, będę miał przed oczyma piękną wizję zakochanej dziewczyny, która każdego dnia wyczekuje powrotu swojego ukochanego. Aż wreszcie bardzo powoli zaczyna do niej docierać, ze nigdy to nie nastąpi. Próbuje go na początku tłumaczyć, nie może uwierzyć, że ją oszukał. W końcu serce pęka jej na pół i poznaje smak największego cierpienia, miłosnego. Taka wizja jest czymś cudownym, przecież jestem sadystą, jak wiele wampirów i ból oraz cierpienie innych są dla mnie jednymi z najpiękniejszych rzeczy pod słońcem. Dodałbym do nich jeszcze piękne kobiety i władzę.
Przez głowę Canagana przewinęło się mnóstwo myśli. Chłopak był na początku lekko przybity nowymi wiadomościami, ale dość szybko wszystko sobie poukładał. Od zawsze był trochę typem luzaka i jednocześnie cwaniaka, który niczym się nie przejmuje i stara się kombinować tak, żeby jak najmniej się narobić, a dostać jak najwięcej. Innymi słowy, mało pracy i obowiązków, dużo przyjemności. Choć nie wszystkie obowiązki mu przeszkadzały. Na przykład kiedy jeszcze pobierał nauki, lubił to robić. Lubił wiedzieć dużo o otaczającym go świecie. Jeśli masz dużą wiedzę, większą niż twój przeciwnik/cel/rozmówca, zawsze daje ci to nad nim przewagę. Mimo wszystkich dzisiejszych przeżyć i rewolucji, Canagan nie miał dziś ochoty spać. Pogodził się już co prawda z nowymi wiadomościami i wszystko sobie ułożył, ale sen nie wydawał mu się teraz zbyt ciekawą opcją. Zamiast tego z nudów wpadł na iście szalony pomysł. Poszukał gdzieś w pokoju pierwszego lepszego zeszytu oraz nożyczek, wyciął w miarę równą i małą karteczkę i napisał coś na niej. Następnie wyszedł z sypialni swoją ulubioną drogą, czyli przez okno i skierował się w stronę lasu dzielącego jego hotel od domu Elizabeth. Zdawał sobie sprawę z tego, jak głupi i dziwny może wydawać się jego pomysł. Kiedy chciał omamić piękną kobietę uciekał się do różnych, najczęściej niebywale romantycznych sztuczek, gdyż one najlepiej się sprawdzały. Na co dzień jednak, jak wiadomo, nie był typem romantyka tylko dwulicowca, który kiedy trzeba, tak jak w tym przypadku, zachowuje pozory dobrze wychowanego młodzieńca, zaś kiedy tylko może ujawnia swą naturę bezwzględnego sadysty i złośliwca. Choć robi tak wiele innych stworzeń, zwłaszcza właśnie wampirów. Canagan posuwał się aż do czegoś takiego tylko i wyłącznie z nudów oraz może jeszcze z ciekawości jak zareaguje Elizabeth. I może jej siostra. Gdyż chłopak ma też w sobie coś z naukowca lubiącego przeprowadzać obserwacje. Nie raz bowiem doprowadzał do jakichś sytuacji tylko po to, aby poznać czyjąś reakcję. Tak jak w tym przypadku.

środa, 14 czerwca 2017

Zakazany Romans XI "Miłość rośnie w siłę"

- Wciąż nie mogę uwierzyć, że udało ci się przekonać moją siostrę, aby pozwoliła mi na spotkanie z tobą sam na sam- powiedziała podekscytowana Elizabeth, chowając do torby ostatnią książkę, która będzie jej jutro potrzebna w szkole. Właśnie z pomocą Canagana odrobiła wszystkie lekcje. Dzięki niemu poszła jej to jeszcze lepiej niż zwykle. Była mu bardzo wdzięczna.
- Dziękuję za pomoc- dodała.
- Ależ nie ma za co. Zakochani pomagają sobie, prawda?- powiedział wampir, podchodząc do dziewczyny od tyłu i obejmując ją w talii.
- Racja- odparła dziewczyna, odwracając się do niego przodem.
- Już nie mogę doczekać się, aż zostaniemy sami- chłopak szepnął jej to wprost do ucha. Elizabeth zarumieniła się i spuściła wzrok.
- Więc, skoro, jak mniema, już skończyłaś wszelkie przygotowania, możemy się przejść?- spytał Canagan, odsuwając się od niej, jednocześnie łapiąc za rękę.
- Ale dokąd?- dziewczyna była tak pijana szczęściem, że prawie przestała kontaktować.
- Jak to "dokąd"? Do naszego miejsca, czyli do lasu- odparł chłopak, obrzucając Elizabeth pobłażliwym spojrzeniem w stylu: "och, głupiutkie, nic nierozumiejące dziecko". Chociaż ona oczywiście uznała to za objaw troski. Zeszli razem na dół. Trix akurat siedziała w salonie. Pożegnali się z nią i poszli na spacer. Od razu skierowali się w stronę lasu. Szli wolnym krokiem, trzymając się za ręce. Gdy znaleźli się już w lesie i przeszli kilka metrów, Canagan niespodziewanie przyciągnął do siebie dziewczynę i pocałował. Jedną ręką objął ją w talii, zaś opuszkami drugiej dłoni delikatnie dotykał jej twarzy. Pocałunek był długi i namiętny. Tym dłuższy i namiętniejszy, gdyż wampir zupełnie zaskoczył Elizę, a ta bez żadnego namysłu zareagowała instynktownie i oddała pocałunek. Po przerwaniu go przez chwilę wpatrywali się sobie w oczy. Oddech Elizabeth był przyspieszony, tak samo jak bicie jej serca. Policzki zaś miała znacznie zaróżowione. Canagan bez słowa objął ją ramieniem i ruszyli razem dalej. Przeszli jeszcze kilkadziesiąt metrów. Znaleźli się na innej niż dotąd łące. Porastała ją w zupełności tylko trawa, nigdzie nie dało się zobaczyć choćby najmniejszego kwiatka. Przez jej środek przepływała za to mała rzeczka. Przy jej brzegu znajdował się zaś duży, płaski głaz. Tam też udali się Canagan i Elizabeth. Usiedli na nim obok siebie, nogi spuszczając ze strony, z której płynęła woda. Nie zamoczyli ich jednak w niej, gdyż kamień był na to za wysoki. Gdy usiedli, chłopak położył swoją dłoń na ręce dziewczyny. Siedzieli tak przez chwilę, wpatrując się w roztaczającym się przed nimi, może niezbyt piękny, ale uspokajający widok. Ściana lasu, łąka i przepływająca przez nią rzeka. Eliza myślała nad tym, jak dobrze się teraz czuje i jaka jest szczęśliwa. Canagan zaś układał sobie w głowie plan, w jaki sposób powinien teraz pokierować zdarzeniami. W końcu zdecydował się zaryzykować, licząc na to, że Elizabeth ponownie ulegnie jego urokowi.
- Elizabeth?- zwrócił na siebie jej uwagę.
- Tak?- spytała dziewczyna i odwróciła głowę w jego stronę. Canagan chwycił ją w obie ręce i pocałował. Pocałunek był długi. Chłopak powoli zaczął schodzić coraz niżej, całując ją po szyi. Zatrzymał się tuż nad jej piersiami. Potem zaczął wracać do jej ust tą samą drogą. Jednocześnie zmienił swoją pozycję i włożył kolano między jej nogi. Znów pocałował Elizę w usta, a następnie zaczął delikatnie pieścić i gryźć jej lewe ucho.
- Nie... czekaj...proszę...przestań- powiedziała ledwie słyszalnym szeptem dziewczyna, starając się od siebie Canagana odepchnąć. Jednak w gruncie rzeczy sama zdawała sobie sprawę z tego, że nie chciała, aby chłopak przerywał. Fakt ten potwierdzało to, że jej opór nie był zbyt silny. Wampir przestał na chwilę całować Elizabeth i odpiął dwa małe, znajdujące się z przodu guziki jej sukienki.
- Chyba nie powinniśmy- powiedziała cicho dziewczyna.
- Dlaczego? Tak bardzo się za tobą stęskniłem od wczoraj. Zresztą, już to zrobiliśmy raz, było nam dobrze, a teraz też oboje tego chcemy, prawda? I nikogo w ten sposób nie krzywdzimy- odparł Canagan. W ten sposób nieumyślnie dodatkowo speszył dziewczynę. Zaraz jednak skutecznie temu zaradził.
- Kocham cię- powiedział i pocałował ją.
- Ja ciebie też- wyszeptała mu do ucha Eliza, kiedy tylko pocałunek dobiegł końca. Chłopak zsunął jej sukienkę z ramion i jego oczom ukazał się jej biały stanik. Elizabeth była tak zgrabna, że ubranie z łatwością dało się po prostu z niej zsunąć. Następnie zaczął szybko i sprawnie odpinać guziki swojej koszuli, potem zdjął ją i rzucił w bok. Wylądowała na samym skraju kamienia. Elizabeth patrzyła na niego delikatnie przymrużonymi oczami. Jej ciałem wstrząsały dreszcze. Trudno było stwierdzić, czy z zimna (gdyż zrobiło się trochę chłodno), czy z podniecenia. Canagan nawet z odległości kilkudziesięciu centymetrów słyszał jej przyspieszony puls. Wampir znów się do niej przysunął. Jedną rękę wczepił w jej włosy i pocałował ją. Drugą dłonią delikatnie jeździł po jej nagich biodrach, talii i brzuchu. Dziewczyna, nieco ośmielona, położyła swoje drobne dłonie na nagiej klatce piersiowej chłopaka. Następnie powoli zsunęła je na brzuch, a potem, po chwili namysłu rozpięła rozporek u jego spodni i trochę niepewnie lekko je zsunęła. Elizabeth nie ośmieliła się posunąć dalej, więc Canagan samemu szybko zdjął spodnie. Następnie objął jedną ręką Elizę w talii, ta zaś lekko odchyliła się do tyłu. Wampir przesunął dłonią po jej udzie. Zasypał pocałunkami brzuch dziewczyny, a następnie zaczął powoli kierować się do góry. W końcu zaczął całować Elizabeth po twarzy. Jej usta. Jej oczy. Jej czoło. Jej brwi. Jej uszy. Jej szyja. Tym razem Canagan był troszeczkę szybszy i mniej uważny oraz delikatny niż poprzednio. Skoro już raz dziewczyna mu się oddała, był pewien, że zrobi to także teraz, więc nie był już tak uważnym. Canagan położył dłonie na ramionach Elizy. Trzymał je tak przez chwilę, a następnie zaczął nimi przesuwać po plecach Elizabeth. Trwało to krótko, bowiem jego zamysłem było po prostu odpiąć dziewczynie stanik. Gdy to zrobił, odrzucił go, nie patrząc gdzie. Usta chłopaka ponownie przebyły dobrze znaną drogę od płatka ucha przez żuchwę do szyi. Oba jej obojczyki obdarzył seria krótkich pocałunków. Następnie ucałował Elizabeth w usta, lewą ręką lekko chwycił, a potem zaczął delikatnie głaskać jedną z jej piersi. Następnie Canagan złapał obiema rękoma jej głowę i złożył pocałunek na jej czole. Zaczął przesuwać się w dół, całując w ten sposób jej nos, usta, podbródek, szyję, następnie przerwę między piersiami, brzuch, pępek. Eliza nie była już w stanie dłużej opierać się na rękach, dlatego też po prostu położyła się. Wampir tylko na to czekał. Szybko zdjął jej, a później swoją bieliznę. Eliza nie protestowała. Z jednej strony miała co prawda lekkie wyrzuty sumienia, że dopuszcza się takiego czynu z mężczyzną, ale przecież kochała go, a on ją. Jednak nie tak łatwo postąpić wbrew wpajanym od dziecka zasadom. Mimo to dziewczyna nie była w stanie oprzeć się swojemu ukochanemu. Prawdopodobnie dlatego, że jest on niezwykle przystojnym i pociągającym wampirem, ale Elizabeth nie dopuszczała do siebie takiej myśli. Wierzyła, że to po prostu prawdziwa miłość tak na nią działa. Pomyśleć, iż to właśnie z jej powodu robiła teraz ze swoim najukochańszym rzeczy, o których wcześniej nawet nie śniła. Canagan całował i pieścił całe jej ciało, a Eliza bez najmniejszego oporu mu się poddawała. Nawet gdyby chciała, nie byłaby w stanie w tej chwili zrobić nic innego, jak tylko się z nim kochać. Chłopak znów przesunął dłonią po jej udzie. Następnie pocałował ją w lewe kolano. Potem rozchylił lekko jej nogi. Prawą trochę uniósł i założył sobie na ramię. Przez cały ten czas dziewczyna, oczarowana jego osobą, nie protestowała.
~~~~~~~~~~~
Gdy skończyli, oboje byli niesamowicie zziajani, zmęczeni, ale jednocześnie ogromnie zadowoleni i w pełni spełnieni. Był już wieczór, więc nie mieli tyle czasu co wtedy, aby poleżeć obok siebie, pomarzyć, spędzić z sobą chociaż trochę więcej czasu. Jasne, kiedy tylko skończyli, chłopak objął dziewczynę i przyciągnął ją jak najbliżej do siebie, przytulając. Elizabeth schowała twarz w zagłębieniu jego szyi. Jednak nie mogli tak zbyt długo leżeć. W końcu musieli zacząć się zbierać. Najpierw zaczęli od pozbierania swoich ubrań.
- Wiesz, Canagan, zastanawiam się, czy nie powinniśmy oboje złożyć wizyty Antoniowi i z nim porozmawiać- powiedziała Elizabeth.
- Dlaczego?- zdziwił się mocno chłopak. Zupełnie nie rozumiał motywów jej postępowania.
- Ponieważ on wie, że jesteś wampirem i uważa cię za niebezpieczeństwo, nawet dla mnie. Moglibyśmy oboje z nim razem porozmawiać i mu to wyjaśnić. Chciałam zrobić to dziś samemu, ale go nie było- odparła Eliza. I już nigdy go nie będzie. Przynajmniej nie w tym świecie-pomyślał Canagan. Dobrze, że stał akurat do dziewczyny tyłem, gdyż tym razem nie byłby w stanie ukryć uśmiechu. Ledwo też powstrzymał się od śmiechu.
- Właściwie to dlaczego nie- powiedział wampir. Wiedział, że w ten sposób dziewczyna może szybciej dowiedzieć się o zniknięciu Antonia, jednak nieszczególnie go to obchodziło. Prędzej czy później zostałaby o tym poinformowana. Skoro się znali, to mogłaby to jej powiedzieć jego rodzina albo też usłyszałaby to jako jakąś miastową plotkę. A przecież nie miał się czego bać, jego ciało było ukryte w lesie. Nawet jeśliby je znaleźli, nie mogliby go powiązać z tym w żaden sposób. Co prawda ugryzł go, ale o tym, że jest wampirem, wiedziała tylko Elizabeth. Ponadto zawsze można by było zwalić to na jakiegoś węża, mnóstwo ich tutaj. Najprostszy scenariusz. Ugryzł go wąż i umarł. Jeśli komuś zachciałoby się bawić w dokładniejsze sprawdzanie tego, resztę obrażeń zawsze można zrzucić na to, że zwłoki leżą już kilka dni, więc rozpoczął się rozkład, a do tego mogły mieć też w tym swój udział dzikie zwierzęta.
- Więc co powiesz na to, żebyśmy poszli do niego jutro po szkole?- zapytała Eliza.
- Mam przyjść po ciebie, kiedy skończysz lekcje? O której?
- Około 15- odpowiedziała dziewczyna.
- Zgoda, zatem przyjdę i razem pójdziemy do tego Antonia- powiedział Canagan. Dziewczyną zawładnęły w tej chwili różne uczucia. Strach, podekscytowanie, ciekawość, radość. Jak zareagują wszyscy, gdy Canagan odbierze mnie ze szkoły?-pomyślała. To właśnie był powód wystąpienia tej nagłej mieszanki uczuć. Postarała się jednak nie dać nic po sobie poznać i przywołała się do porządku.
- Ehm, wiem, że to może dziwnie zabrzmieć, ale widziałeś gdzieś mój stanik- powiedziała p chwili. Wampir odwrócił się w jej stronę. Dziewczyna stała na trawie w samych majtkach i starała się jedynie zakryć ciało sukienką. Chłopak uniósł pytająco brwi i zapytał:
- A to nie ty powinnaś wiedzieć, gdzie on jest?
- Ty widziałeś i miałeś go w rękach jako ostatni- przypomniała mu Eliza.
- W sumie racja. Zaraz go znajdę- rzucił Canagan. Obszedł skałę prawie dookoła, ale nie zauważył go. Czyżby wpadł do wody? Już chciał do niej wejść, aby to sprawdzić, ale zauważył wyżej wspomniany stanik tuż pod powierzchnią wody, na środku strumyka. Falował lekko, najpewniej zaczepiony o jakiś kamień lub patyk. Poinformował Elizabeth o swoim znalezisku. Dziewczyna mocna zmartwiła się.
- Mokry stanik poplami mi sukienkę i będzie to dziwnie wyglądało. Nawet gdybym powiedziała, ze wpadłam do wody. W końcu jakim cudem pomoczyłby się tylko stanik?
- Załóż sukienkę i wróć bez niego- odparł Canagan.
- Chyba będę musiała tak zrobić- powiedziała zrezygnowana Eliza.
- Kiedy wrócę do domu, postaram się zasłonić rękami i szybko pobiegnę do góry założyć nowy.
- A ten ci sięgnąć?- zażartował chłopak.
- Głupiś? Jak miałabym z nim wrócić? Lepiej go zostawić. Popłynie sobie zwiedzić świat, a nawet jak tu zostanie na wieczność, nikt go na szczęście ze mną nie powiąże- powiedziała Eliza.
- A jeśli ktoś nas widział?- Canagan znowu zażartował. Podszedł do dziewczyny od tyłu, objął ją w pasie i delikatnie pocałował w ucho.
- Przestań! Nawet tak nie żartuj!- odparła Elizabeth, odpychając go lekko.
- Lepiej wracajmy- dodała po chwili. Tak też zrobili. Tym razem Canagan odprowadził dziewczynę pod same drzwi. Pożegnał się z Trix i odszedł w stronę lasu. Eliza, gdy tylko zamknęły się drzwi, pognała jak błyskawica do swojej sypialni pod pretekstem sprawdzenia pewnej książki. W tym czasie wampir przebywał w cieniu drzew, dzięki czemu nie było go widać. Nie odszedł jeszcze. Przez kilka minut obserwował dom. Następnie odwrócił się w stronę lasu i pognał przed siebie, jednak nie zamierzał wracać jeszcze do hotelu. Chciał coś jeszcze załatwić.

niedziela, 11 czerwca 2017

Zakazany Romans X "Wszystko wydaje się być w porządku"

Canagan leżał na łóżku Elizy. Dziewczyna położyła głowę na jego klatce piersiowej, uprzednio podłożywszy sobie pod nią jedną z rąk. Ułożyła się tak, by móc patrzeć na swojego ukochanego. Drugą dłonią dotykała jego twarzy. Chociaż wiedziała, że takie zachowanie nie przystoi, nie mogła się powstrzymać. Przecież nie tylko tu, ale w całej krainie Antherlend panowało przekonanie, że to wszystko, czego ona i Canagan dopuścili się do tej pory, może mieć miejsce dopiero po ślubie. Chociaż były osoby, które z łatwością te zasady łamały. Elizabeth nigdy nie przyszłoby do głowy, że i ona stanie się kimś takim. Jednak gdy w pobliżu był jej ukochany, wszystko traciło swoje znaczenie. Choć i tak czuła swego rodzaju poczucie winy z powodu tego, co się zdarzyło. I nadal miała lekki żal do chłopaka, że nie powiedział jej wcześniej o sobie wszystkiego, choć i tak już mu wybaczyła. Właściwie to nie zdawała sobie z tego sprawy, ale wybaczyła mu jeszcze zanim o wszystkim się dowiedziała. Bo tak czy tak, nie była w stanie się na niego gniewać zbyt długo. Canagan zaś w tej samej chwili również patrzył na dziewczynę. Jedną rękę także miał pod głową, drugą w jej włosach, którymi się bawił. W myślach zaś uśmiechał się do możliwości, jakie roztaczała przed nim najbliższa przyszłość. Teraz już nic nie stało na przeszkodzie, aby wykorzystał dziewczynę do reszty, dla własnej przyjemności.
- I jak to teraz będzie?- zapytała Elizabeth.
- A jak ma być? Kocham ciebie, ty kochasz mnie. Wszystko jest bardzo proste i jasne- odparł wampir.
- Czyli... będziemy razem?- dziewczyna zadała to pytanie bardzo niepewnie. Mimo że była naprawdę piękna i kręciło się wokół niej wielu mężczyzn, pierwszy raz znajdowała się w takiej sytuacji.
- Ależ oczywiście, zawsze i wszędzie- powiedział Canagan, po czym pocałował ją. Eliza miała w sobie wiele niepewności. Nie wiedziała dokładnie, co to wyznanie między nimi zmienia. I czy w ogóle coś zmienia. Jednak nie była w stanie dłużej opierać się jakże gorącym ustom chłopaka, więc po chwili zatraciła się w tym pocałunku. Postanowiła, że gdy tylko dobiegnie on końca, wyjaśni sobie to wszystko ze swoim ukochanym.
~~~~~~~~~~~~
Chociaż Trix zżerała ciekawość, jak zwykle starała się zachować kamienną twarz. Należała do tych osób, które nie są zbyt wylewne w okazywaniu emocji i wolą je ukrywać przed światem zewnętrznym, nawet gdy są same. Czas jednak mijał i dziewczyna zaczynała się coraz bardziej niecierpliwić, ale i martwić, czy nawet lekko złościć. Nie tylko chciała jak najszybciej dowiedzieć się wszystkiego o nowopoznanym chłopaku od swojej siostry, ale też uważała, że nie powinien on przebywać z nią tak długo. Zwłaszcza w jej sypialni, sam na sam. W końcu zdecydowała się pójść na górę do pokoju Elizabeth i grzecznie uświadomić gościowi, że najwyższy czas na zakończenie odwiedzin, jeśli zaś ma ochotę zostać, to bardzo proszę, ale będzie się musiał zadowolić spaniem w naszym salonie na niezbyt wygodnej, małej kanapie. Jak postanowiła, tak też uczyniła. Weszła po schodach do góry i poszła do pokoju siostry, a następnie nacisnęła klamkę i otworzyła drzwi.
~~~~~~~~~~~~
Canagan na wszelki wypadek cały czas kontrolował myśli Trix, to jest sprawdzał, o czym rozmyśla. Dzięki temu doskonale wiedział o jej zamiarach. Ponadto usłyszał jej kroki. Gdy tylko nacisnęła klamkę, by otworzyć drzwi, wampir poderwał się na równe nogi i stanął przy oknie. Jednocześnie pociągnął za sobą dziewczynę, dzięki czemu w oczach Trix, która właśnie weszła do pokoju, wyglądali jakby rozmawiali sobie w świetle księżyca przy oknie.
- Tak jak mówiłem, droga Elizabeth, muszę już niestety cię opuścić- powiedział, biorąc jej drobną dłoń w swoje. Eliza zamrugała ze zdziwieniem. Zaraz jednak zrozumiała, o co mu chodzi.
- Naprawdę musisz? Dlaczego nie możesz zostać?- spytała. Nie musiała nawet udawać smutku, gdyż rzeczywiście smuciła ją myśl o nawet tymczasowym rozstaniu z ukochanym.
- Dlatego, że moja obecność tutaj w nocy mogłaby ci zaszkodzić. Ktoś mógłby mnie zauważyć i zrodziłyby się z tego jakieś nieprawdziwe plotki, ponadto po prostu nie wypada, aby chłopak i dziewczyna, nie będący rodziną, spali pod jednym dachem. Ale nie martw się. Słodycz następnego spotkania z pewnością wynagrodzi nam żal spowodowany tym rozstaniem. Bo spotkasz się jeszcze ze mną, prawda?
- Oczywiście- zapewniła go Elizabeth, gorączkowo potrząsając głową.
- W takim razie pozostaje mi tylko powiedzieć: do zobaczenia!- powiedział Canagan, po czym schylił się i ucałował dziewczynę na pożegnanie w rękę. Następnie podszedł do drzwi, w których cały czas stała Trix.
- Naprawdę miło mi było panią poznać, zważywszy na to, że jest pani siostrą tego cudownego dziewczęcia. Jest pani niezwykłą kobietą, na pewno się jeszcze spotkamy. Żegnam- powiedział wampir i ją również, jak na dżentelmena przystało, pocałował na pożegnanie w rękę.
- Mi również bardzo miło było pana poznać- odparła lekko zaskoczona i zawstydzona starsza siostra Elizy.
- Odprowadzić pana do drzwi?- zapytała, gdy chłopak ją minął.
- Dziękuję, jest pani bardzo miła, ale poradzę sobie. Znam drogę- odparł chłopak. Uśmiechnął się przy tym w taki sposób, że nawet Trix nie mogła się powstrzymać i na jej twarzy także pojawił się uśmiech. Canagan zszedł po schodach, po chwili zaś dało się słyszeć ciche trzaśnięcie drzwi.
- Dobrze, więc opowiadaj- powiedziała po chwili Trix. Weszła do jej pokoju i usiadła na łóżku. Nie musiała jakoś specjalnie zachęcać swojej młodszej siostry do zwierzeń. Elizabeth opowiedziała jej bez wahania prawie wszystko. Prawie, gdyż pominęła kilka nieistotnych (wmawiała to sobie, aby oszukać sumienie niespokojne z powodu wzrastającej ilości kłamstw) szczegółów. Eliza nie powiedziała Trix, że Canagan jest wampirem, nie mówiła też nic o spotkaniu z łowcą ani o tym, co wydarzyło dziś na leśnej łące między nią a jej ukochanym. Powiedziała za to, że kilka razy się już z nim całowała. Trix od razu odparła, że nie pochwala czegoś takiego, w końcu zna tego chłopaka od niedawna i nie zdążyła przedstawić go nawet swojej siostrze. Może gdyby tu nie przyszedł ona wciąż nie wiedziałaby o jego istnieniu? Ostatecznie jednak wybaczyła to trochę niestosowne według niej zachowanie Elizy. Ilość informacji, które Elizabeth przekazała siostrze może się wydawać mała, ale dziewczyna rozgadała się, dokładnie opisując to, co jej zdaniem mogła Trix przekazać. W efekcie dziewczyny straciły na rozmowę pół nocy. W końcu jednak zakończyła się ona. Obie szybko uszykowały się do snu. Mimo to Eliza miała problemy z zaśnięciem. Martwiła się tym, co przypomniała sobie w czasie rozmowy z Trix. Antonio wie o tym, że Canagan jest wampirem. Trzeba będzie coś z tym fantem zrobić. Najlepszym rozwiązaniem wydaje mi się po prostu z nim o tym porozmawiać. Tak, to jest myśl. Jutro zaraz po szkolę się do niego udam i wszystko mu wytłumaczę- pomyślała Eliza. Gdy już wszystko sobie zaplanowała, wreszcie mogła spokojnie udać się na ostatni pociąg do krainy snów. Kto by pomyślał, że spotkam na swojej drodze kogoś tak niezwykłego jak Canagan. I że połączy nas miłość- to była ostatnia myśl dziewczyny przed snem.
~~~~~~~~~~~
Dziewczyna, tak jak postanowiła nocą, zaraz po szkole udała się do domu Antonia. Przed domem spotkała jego ojca.
- Dzień dobry panu- przywitała się.
- Witaj panienko Elizabeth. Co cię do nas sprowadza?- odparł.
- Przyszłam do Antonia, muszę z nim o czymś porozmawiać.
- Obawiam się, że nie jest to w tej chwili możliwe, gdyż nie ma go w domu.
- Rozumiem, kiedy w takim razie wróci?- zapytała Eliza.
- Nie wiem. Gdy tylko dziś wstaliśmy, jego już nie było. To do niego trochę niepodobne, gdyż on zawsze wstaje o prawie tej samej porze co my i jemy razem śniadanie. Bez tego codziennego rytuału ani rusz. Wiadomo jednak, wy, młodzi, postrzegacie świat w zupełnie inny sposób- odpowiedział pan Criswell.
- Rozumie, w takim razie nie zajmuję panu więcej  czasu. Do widzenia!- pożegnała się dziewczyna i ruszyła do domu.
- Do widzenia!
Elizabeth szybko przeszła drogę dzielącą ją od jej domu. Gdy tylko do niego dotarła, zanim jeszcze dotknęła klamki, jej ciało przeszedł dziwny dreszcz podniecenia, a serce nieznacznie przyspieszyła. Gdy weszła do środka, od razu zorientowała się, że w domu jest Trix i ktoś jeszcze. Elizabeth wiedziała, że dziś jej siostra ma wolne, zaś tego, kim jest ta druga osoba, domyślała się. Weszła do salonu i zobaczyła rozmawiających Trix i Canagan.
- Witaj w domu, Elizabeth- powiedziała jej siostra.
- Jak dobrze cię znów widzieć, moja piękna- wampir wstał i podszedł do Elizy, następnie ucałował ją w rękę i bez słowa wziął jej torbę na książki.
- Co ty tu robisz?- spytała wreszcie zdziwiona Elizabeth, gdy już wróciła jej zdolność mówienia.
- Przyszedłem cię odwiedzić. W końcu mieliśmy się jeszcze spotkać. Przeczuwałem, o której możesz skończyć lekcję, ale jak widać trochę się pomyliłem- odparł chłopak.
- A właściwie, to czemu dziś wróciłaś później niż zwykle?- zainteresowała się Trix.
- Och, po prostu zeszło mi dziś trochę dłużej, bo poszła do Antonia- palnęła bez zastanowienia Eliza.
- Do Antonia?- spytali równocześnie zdziwieni Canagan i Trix. Z tym, że głoś i twarz siostry Elizabeth zdradzały tylko i wyłącznie zadziwienie, zaś w głosie wampira, gdyby ktoś się przysłuchał, usłyszałby nutkę lęku i złości. Twarz jego zaś w ułamku sekundy spoważniała.
- Tak, chciałam z nim o czymś porozmawiać, ale go nie było- dziewczyna miała nadzieję, że w ten sposób wszystko odkręci. Tak też się stało. Zarówno Trix jak i Canagan od razu się uspokoili, choć chłopak nadal zdawał się być lekko spiętym, może nawet złym.
- Wracając do właściwego tematu. Jak już wspomniałem, przyszedłem tu, aby się z tobą spotkać. Miałem nadzieję, że uda mi się wyciągnąć cię na jakiś spacer. Niestety trafiłem na mur prawie nie do przebicia w postaci twojej siostry. Udało mi się jednak zawrzeć z nią pewien układ. Pójdziemy na spacer, jak tylko odrobisz lekcję, w których zamierzam ci pomóc- powiedział wampir.
- Och, naprawdę? To cudownie! Nie dość, że będę mogła liczyć na twoją pomoc i spędzić z tobą trochę czasu, to jeszcze potem pójdziemy razem na spacer! I spędzę z tobą jeszcze więcej czasu!- ucieszyła się Elizabeth.
- Trix, bardzo ci dziękuję, że się zgodziłaś- mówiąc to, Eliza rzuciła się swojej siostrze na szyję. Przytuliły się.
- To na co jeszcze czekamy? Chodźmy odrabiać moje lekcje!- zawołała Elizabeth i wbiegła po schodach do swojego pokoju. Canagan podążył tuż za nią.
~~~~~~~~~~~
Na szczęście chłopak przeżył noc. Staruszka trochę się uspokoiła, ale niewiele. Ta noc była co prawda decydująca, ale mimo że młodzieniec ją przeżył, niczego to nie gwarantowało. Jego stan wciąż był ciężki i dosłownie w każdej chwili mógł umrzeć. Z tego też powodu staruszka musiała cały czas przy chłopaku czuwać. To wykluczało możliwość zebrania nowych ziół leczniczych, a także powiadomienia o wszystkim chociażby rodziców chłopaka. Nie mogła w końcu do nich pójść, telefonu zaś nie miała, gdyż nie było jej na to stać. A nawet jeśli mogłaby sobie pozwolić na taki luksus i tak by go nie kupiła. Ten sprzęt jakoś niespecjalnie do niej przemawiał. Jednak trzeba było przyznać, że przydawał się na przykład w takich momentach. Staruszka doszła do wniosku, iż będzie musiała zmienić swoje zdanie na temat telefonu i zacząć na niego oszczędzać. Kobieta zmieniła chłopakowi opatrunki, w międzyczasie ponownie też obmyła mu rany. Do tego celu używał odpowiedniego naparu z ziół. Z logicznych powodów nie mogła dać mu nic do picia czy jedzenia. Dlatego też postanowiła dodatkowo natrzeć go mieszanką sproszkowanego alhibisa i kireny. Zioła te były magiczne, ich mc była naprawdę wielka i jeśli nie one, to nic mu już nie pomoże. Na szczęście miała ich dość spory zapas, jednak jeśli chłopak nie odzyska przytomności i jego stan się nie polepszy, to w końcu ich zabraknie. Ponadto istniało ryzyko, że młodzieniec umrze z powodu głodu czy pragnienia. Staruszka jednak nie bała się już tak bardzo, jak wcześniej. Początkowy strach minął, ponadto kobieta znała się na leczeniu. Miała nadzieję, że uda się jej uratować chłopaka. Jednak cały czas w głowie kołatała jej myśl, kto mógł się dopuścić tak potwornego czynu. Intuicja nieśmiało starała się jej podpowiedzieć, czyje to dzieło, ale staruszka nie chciała przyjąć, poznać takiej odpowiedzi. Gdyby bowiem karty i jej intuicja mówiły prawdę (a jeszcze nigdy się nie pomyliły), całemu Saden groziło niebezpieczeństwo. Co prawda obecnie panuje pokój między wszystkimi istotami, jednak pewnym z nich nigdy nie należy do końca ufać. Na przykład wampirom.
- Wampir- staruszka wypowiedziała na głos to słowo, aby sprawdzić, jak ono brzmi. Przeszedł ją mimowolny dreszcze i poczuła się dość nieswojo. Ponadto zdawało się jej przez chwilę, że wyraz twarzy chłopaka na sekundę zmienił się, młodzieniec wyglądał, jakby poczuł to samo co ona. Nie zdziwiło to kobiety. Większość pewnie uznałaby to niemożliwe. W końcu on był nieprzytomny i jak w ogóle coś takiego mogłoby się wydarzyć? Jednak staruszka już nie takie rzeczy w swoim długim życiu widziała.




sobota, 3 czerwca 2017

Nieobecność

Będzie krótko i bez owijania w bawełnę. Nie będzie mnie od 4 do 9 czerwca. Wyjeżdżam na wycieczkę w Bieszczady (rzucam wszystko i jadę w Bieszczady, a co!). W dodatku będą co najmniej dwie dłuższe przerwy latem, ale o tym dokładnie później. Mimo to będę się starała dodawać opowiadania jak najczęściej, ale przez te pięć dni nie macie na co liczyć. Nawet jeśli będę miała czas, przystopuje mnie brak środków. Nie zamierzam w końcu pisać opowiadań na telefonie, dla mnie to samobójstwo, po prostu nie do zniesienia. Tylko bym się wkurzyła i ucierpiałaby na tym jakość postów. Także na razie to tyle:)