Po pożegnaniu z niejakim Victorem, Elizabeth zawróciła i udała się w stronę, gdzie ostatni raz widziała siostrę. Trix stała tam, gdzie Eliza ją zostawiła, czyli przy straganie z butami. Jej sandały nie nadawały się już zupełnie do chodzenia i chcąc nie chcąc, musiała kupić nowe. Denerwowało to Trix, gdyż oznaczało to kolejny wydatek.
- Gdzie poszłaś?- spytała dziewczyna, gdy Elizabeth stanęła za nią. Następnie wzięła w rękę jeden z sandałów i schyliła się, aby go przymierzyć. Elizę zdziwił fakt, skąd siostra wiedziała, kto za nią stanął.
- Poszłam się trochę przejść- odparła Eliza.
- Aha.
Trix jeszcze kilka minut zastanawiała się nad tym, jakie buty kupić. W końcu zdecydowała się na niskie sandały z brązowym rzemykiem. Potem kupiły trochę jedzenia. Zajęło im to tyle czasu, że zaraz po zakupach Trix musiała udać się do pracy. Elizabeth musiałaby więc sama dźwigać wszystko do ich domu, gdyby na horyzoncie nie pojawił się Antonio Criswell. Był on młodym szlachcicem i mimo że ogólnie w porównaniu z resztą szlachty jego majątek był raczej średniej wartości, jego rodzina należała do najbogatszych w Saden. Trix to właśnie w nim widziała przyszłego męża Elizabeth, w przeciwieństwie do dziewczyny. Eliza lubiła tego młodzieńca, lecz jego dłuższe towarzystwo go męczyło. Potrafił godzinami gadać o jakichś nudnych rzeczach i mimo że miał spory zasób słownictwa, zdawał się w ogóle nie znać znaczenia słowa "romantyzm". Ponadto chłopak typem dżentelmena, ale jednocześnie człowieka niespotykanie zasadniczego, jak zresztą wszyscy członkowie jego rodziny. Przez to, że należeli do osób bogatszych w Saden, uważali się niemal za elitę i swoje zachowanie, postępowanie, sposób myślenia, rządzenia majątkiem, wszystko wzorowali na bogaczach z innych miast, hrabiach i lordach. Dlatego też czasem wywyższali się lekko i byli po prostu sztywni, spokojni, kierujący się zazwyczaj rozsądkiem, a nie emocjami. Jednak wyżej wspomniany rozsądek nie miał zbyt wiele do gadania w starciu z urodą i dobrocią Elizabeth, przez co młody Antonio zakochał po uszy i od dawna zalecał się do młodej panny Morvant.
- Czy to niebo się rozstąpiło? Bo widzę anioła- powiedział, zbliżając się, aby ucałować dziewczynę w rękę. Szybko jednak zdał sobie sprawę, że nie jest to możliwie, gdyż trzyma ona torby wypełnione różnymi rzeczami kupionymi na targu.
- Pozwól, że to od ciebie wezmę. Płeć przepiękna nie powinna dźwigać takich ciężarów- powiedział Antonio. Elizabeth ledwo powstrzymała się od śmiechu, słysząc tę próbę wykazania się romantyzmem. Wiedziała jednak, że gdyby się zaśmiała, byłoby to niegrzeczne z jej strony. Ponadto nie chciała urazić Antonia. Dlatego też nigdy nie powiedziała mu, jak beznadziejny z niego romantyk.
- Dokąd zmierzasz, Elizuniu?- spytała, gdy wziął już od niej wszystkie pakunki.
- Do domu. Mam to wszystko tam zanieść. Daj, poradzę sobie- powiedziała dziewczyna, robiąc krok w jego stronę i wyciągając ręce po torby.
- Nawet tak nie żartuj, mój ty aniołku nad aniołkami! Pomogę ci to wszystko zanieść- odparł Antonio, na co Eliza znów omal nie wybuchła śmiechem.
- Dobrze, zatem chodźmy- powiedziała i oboje opuścili plac targowy, na którym było już tylko kilka straganów. Przez dość długi czas szli w ciszy. Elizabeth nie przeszkadzała ona, przeciwnie, podobało się jej, że może sobie na spokojnie pomyśleć i poobserwować przyrodę. To działało na nią uspokajająco, ale jednocześnie stresowała ją lekko myśl o następnym spotkaniu z Canaganem wieczorem. Antonio z kolei desperacko próbował wymyślić sposób, w jaki mógłby przerwać tę ciszę.
- Wiesz...- rozpoczął nieśmiało.
- Ostatnio, gdy o tobie myślałem, doszedłem do pewnego wniosku- dodał już śmielej. Eliza odwróciła się i spojrzała na niego wyczekująco.
- Któreś z twoich rodziców musiało skraść gwiazdom blask i wsadzić go w twoje oczy- powiedział, najwyraźniej będąc z siebie dumnym, że udało mu się wymyśleć coś tak romantycznego.
- Och, miło mi, że tak sądzisz- skromnie odparła Eliza. Jako iż znała już trochę Antoniego, w miarę łatwo było jej przestawić się na znoszenie jego "romantycznych" tekstów. Znów szli trochę czasu w milczeniu. Znajdowali się już na obrzeżach Saden. Tutaj różne wąskie uliczki tworzyły labirynt, w którym naprawdę łatwo można było się zgubić. Antonie postanowił i to wykorzystać do podrywu.
- Łatwo się tutaj zgubić- powiedział.
- Aha-odparła obojętnie Eliza.
- Ale nie tak łatwo, jak w twoich oczach- dodał chłopak. Elizabeth nic nie powiedziała, jedynie uśmiechnęła się skromnie. Doskonale wiedziała, kiedy i jak powinna reagować. W końcu uganiało się za nią wielu adoratorów i musiała się nauczyć jakoś sobie z tym radzić.
- A jak tam interesy twojego ojca?- spytała dziewczyna, by nie musieć już znosić tych prób poderwania jej. Chłopak wyraźnie się ożywił i poczuł się pewniej. Zaczął opowiadać jej o jakichś zyskach i inwestycjach, jednak Eliza i tak po zadaniu pytanie po prostu się wyłączyła. Wiedziała, że nie powinna była tak postępować, jednak nie mogła słuchać o tych rzeczach. Były dla niej stanowczo za nudne. Co chwila w odpowiednich (jej zdaniem) momentach rzucała tylko krótkie "aha", "och", "wspaniale". W końcu dotarli pod jej dom.
- Dziękuję za pomoc- powiedziała Eliza, próbując zabrać Antoniowi torby z zakupami. Ten jednak zrobił unik.
- Wniosę je do domu- zaoferował się. Liczył na to, że w ten sposób uda mu się spędzić z dziewczyną jeszcze trochę czasu.
- Nie, naprawdę nie musisz- odparła Eliza, licząc na to, że uda się jej jakoś zniechęcić chłopaka do tego pomysłu. Niestety, Antonio był albo uparty, albo zdesperowany. Lub i to i to. W każdym razie nie dało się go pozbyć. Elizabeth wpuściła go więc do domu. Jako iż był tu nie pierwszy raz, wiedział, gdzie jest kuchnia i udał się tam, zostawić torby.
- Zatem, Eizuniu, co zamierzasz teraz robić?- spytał.
- Powinnam się pouczyć, gdyż jutro czeka mnie szkoła- odparła Eliza.
- O, a może chcesz, żebym ci pomógł? W końcu zawsze byłem najlepszym uczniem- powiedział ochoczo chłopak. Eliza westchnęła z rezygnacją. Spodziewała się takiego pytania.
- Dziękuję, ale zazwyczaj najlepiej uczy mi się samej- odparła dziewczyna. To była akurat najprawdziwsza prawda. Elizabeth najczęściej nie prosiła nikogo o pomoc, gdyż albo wszystko rozumiała, albo wręcz przeciwnie i dosłownie nikt nie był jej w stanie tego wytłumaczyć.
- Rozumiem, w takim razie ja jednak pójdę, żeby nie przeszkadzać- powiedział ze smutkiem Antonio.
- Chyba, że chcesz, abym pomógł ci w czymś innym w czasie, gdy ty będziesz się uczyć- zaproponował z nadzieją w głosie chłopak.
- Naprawdę miło z twojej strony, ale niczego nie potrzebuję- odparła Eliza. Następnie pożegnali się i Antonio opuścił dom. Zaraz po jego wyjściu dziewczyna znów smutno westchnęła, opierając się z rezygnacją czołem o ścianę. Myśl o nauce przypomniała jej o czekającej ją niedługo poprawce z chemii. Do teraz nie potrafiła zrozumieć, czym różni się wiązanie jonowe od kowalencyjnego albo alkany od alkenów, czy alkinów. Sama nie wiedziała, jakim cudem udało się jej aż do tej pory ujść cało z tego przedmiotu. Jednak ostatnio doszło tyle nowych, skomplikowanych rzeczy, że głowa mała. Skąd ona miała niby wiedzieć, co to jest indywiduum chemiczne czy mol albo współczynnik stechiometryczny. I chociaż starała się jak mogła, za nic nie mogła się tego wszystkiego nauczyć. Niczego nie rozumiała, nawet jeśli próbowała jej to tłumaczyć nauczycielka, stara panna Cillin. Po prostu ani ona sama, ani nikt inny nie był w stanie jej pomóc, a ta poprawka to jej ostatnia szansa. Po chwili jednak dziewczyna ożywiła się i odzyskała swój dobry humor. Miała dziś w końcu spotkać się z tajemniczym Canaganem Phantomhive'em. Myśl o tym napawała ją ekscytacją i przekonaniem, że życie jest piękne, a jeden zawalony test, nawet tak ważny, nie jest w stanie tego zmienić. Elizabeth odwróciła się i pobiegła po schodach do swojego pokoju. Jednak w połowie zawróciła i skierowała się w stronę kuchni. Tam rozpakowała i pochowała zakupione wcześniej z siostrą produkty. Dopiero potem udała się do swojej sypialni i zaczęła naukę. Jednak nie była ona zbyt owocna. Głowę Elizy zaprzątały zupełnie inne myśli, więc tym trudniej jej się było skupić. Poza tym dość szybko zakończyła naukę i rozpoczęła przygotowania do spotkania z Canaganem. Potem zapewne będzie tego żałować, płacząc gorzko nad oblanym testem. Elizabeth udała się do łazienki, gdzie wzięła szybki prysznic. Następnie zastanowiła się nad tym, w co powinna się ubrać. Nie chciał, aby jej wygląd zdradzał, że jakoś specjalnie się do tego spotkania przygotowywała, jednak pragnęła wyglądać zniewalająco. W końcu zdecydowała się na skromną, jasnozieloną sukienkę na ramiączkach, który podkreślała kolor jej oczu. Sięgała jej ona do kolan. Jej jedynymi ozdobami było kilka ciemnozielonych wstążeczek na ramiączkach. Następnie wzięła szeroką wstążkę tego samego koloru i owinęła wokół swojej talii. Zawiązała sobie z przodu piękną kokardę, zostawiła jednak trochę materiału, aby mógł on swobodnie falować przy każdym jej ruchu. Potem odwróciła powstały w ten sposób pasek tak, aby kokarda znajdowała się z tyłu. Przyszła kolej na włosy. Zdecydowała, że na spotkanie z chłopakiem pójdzie w rozpuszczonych. Może i jest to tradycyjna oraz przewidywalna fryzura, ale jakże piękna. Pasuje chyba do każdego rodzaju urody, zresztą właśnie takie uczesanie Eliza lubiła najbardziej. Z przygotowaniami zmieściła się idealnie w czasie. Wyszła z domu i zamknęła go na klucz, a następnie skierowała się w miejsce, gdzie poprzedniego wieczoru spotkała niejakiego Canagana. Podążała dokładnie tą samą ścieżką, co wczoraj. I kiedy tak szła i szła, a serce waliło jej coraz mocniej, w końcu się spotkali. Zauważyli się już z daleka i oboje przyspieszyli.
- Witaj, moja piękna- powiedział Canagan z szarmanckim uśmiechem, po czym powoli i majestatycznie skłonił się, aby ucałować ją w rękę. Eliza poczuła się jak prawdziwa dama.
- Witaj... mój drogi...Canaganie- z przejęcia aż zabrakło jej słów.
- Miła moja, jesteś strasznie spięta- powiedział, stając obok niej i obejmując ją ramieniem. Serce Elizabeth na chwilę przystanęło, a potem zaczęło bić jak oszalałe.
- Ja... tak, jestem trochę spięta.
- Dlaczego?
- Bo... bo to dopiero nasze drugie spotkanie- odparła dziewczyna.
- Wiem to. Ale mimo tego mam wrażenie, jak byśmy znali się całe życie- wyszeptał chłopak tuż przy jej uchu, obejmując ją w talii. Eliza nie wiedziała, co się z nią dzieje. Nigdy nie czuła czegoś takiego. Takiej ekscytacji. Takiego podniecenia. Takiego pożądania- podszepnął głos w jej głowie. Nim zdała sobie sprawę, co to oznacza, Canagan pewnym gestem złapał jej brodę i odwrócił w swoją stronę, następnie spojrzał głęboko w oczy. Elizabeth miała wrażenie, że to spojrzenie w pełni ją prześwietliło, dotarło do najgłębszych czeluści jej duszy. W oczach chłopaka było coś tak pięknego, magnetycznego, że dziewczyna mogłaby wpatrywać się w nie cały czas. Mogłaby utonąć w tej czerwienie. W tej krwistej czerwieni. W tej krwi. Canagan myślał w tej chwili o tym samym, jednak z mniejszą pasją. W końcu zdecydował się i przysunął do dziewczyny jeszcze bardziej, aby złączyć ich usta w długim, namiętnym pocałunku. Elizabeth bez oporu pozwoliła się objąć. Zatracili się w tym pocałunku bez reszty. W końcu jednak, niechętnie, musieli go przerwać. Oddalili od siebie swoje twarze i znów przez chwilę wpatrywali się sobie nawzajem w oczy.
- Mam dla ciebie prezent- powiedział w końcu Canagan.
- Jaki?- spytała prawie niesłyszalnie dziewczyna.
- Zaraz zobaczysz. Starałem się wybrać coś równie pięknego jak ty, ale, tak jak sądziłem, taka rzecz nie istnieje. Bo ty jesteś najpiękniejsza i nie masz sobie nigdzie równych- powiedział chłopak. Dziewczyna zarumieniła się i przeniosła wzrok na trawę. Dopiero po chwili znów spojrzała na chłopaka.
- A teraz zamknij oczy i odwróć się- wydał polecenie, które dziewczyna bez oporu wykonała. Chłopak wyjął naszyjnik i zapił jej go.
- Już.
Elizabeth otworzyła oczy. Czuła, że ma coś na szyi. Najpierw dotknęła tego dłonią i stwierdziła, że to naszyjnik. Potem złapała za wisiorek i spojrzała na niego. Na chwilę zamarła. Był to najpiękniejszy naszyjnik, jaki kiedykolwiek widziała, jednak doskonale pamiętała, że dziś już miała okazję go zobaczyć. Dokładnie taki sam kupił ten chłopak, którego spotkała na targu, chyba Victor. Dziewczyna wytłumaczyło to sobie tak, iż jest to zwykły zbieg okoliczności. Odwróciła się w stronę Canagana i rzuciła mu na szyję.
- Dziękuję! Tak bardzo dziękuję!- zawołała. Canagan roześmiał się, widząc reakcję dziewczyny. Większość kobiet właśnie tak reagowała na prezenty od niego, gdyż były bardzo trafione. I w końcu nie były od byle kogo, tylko od niego, Canagana Phantomhive'a. Chłopak postanowił wykorzystać zachowanie dziewczyny. Złapał ją w talii i wykonał z nią kilka piruetów. Gdy ją postawił, oboje się roześmiali.
- Jest taki piękny- dodała dziewczyna, znów łapiąc wisiorek w dłoń i podziwiając.
- To fakt. Mówiłem już jednak, że i tak nie dorównuje urodą tobie.
- Jesteś naprawdę miły.
- Mówię jedynie prawdę- dodał chłopak.
- Przespacerujmy się- zaproponował nagle wampir, łapiąc dziewczynę za rękę.
- Zgoda- odparła bez wahania, choć propozycja Canagana trochę ją zaskoczyła. Ale w końcu po co się tu spotkali? Po to, aby razem pospacerować i porozmawiać. Ruszyli więc razem w głąb lasu. Na początku rozmawiali trochę jeszcze o prezencie od chłopaka, potem Eliza opowiedziała mu wszystko od momentu, kiedy się rozstali ostatniej nocy, prawie aż do ich ponownego spotkania. Gdy mówiła o tym, jak doradziła pewnemu chłopakowi, aby kupił dokładnie taki naszyjnik, jaki otrzymała od Canagana, jego twarz przybrała dziwny wyraz. Widać było na niej mieszankę niedowierzania, wściekłości i lekkiego przestrachu. Chłopak obawiał się, że dziewczyna powiąże ze sobą te fakty, jednak nie zanosiło się na to, więc czym prędzej przybrał normalny wyraz twarzy.
- Nazywał się chyba Victor Simor, czy jakoś tak- powiedziała niepewnie.
- Ach tak? No cóż, jestem tutaj od niedawna, więc praktycznie nikogo nie znam- odparł wampir.
- A właśnie, gdzie ty się mieszkasz, skoro nie pochodzisz stąd?
- Obecnie po drugiej stronie lasu.
- Ojej, to na spotkanie ze mną musiałeś przebyć kawał drogi- Eliza była pod ogromnym wrażeniem.
- Było warto- odpowiedział krótko chłopak.
- Musiałeś wyruszyć już w południe, aby zdążyć na czas. Nie jesteś zmęczony?
- Sił dodała mi wizja spotkania z tobą, moja piękna- powiedział, śmiejąc się w myślach z tego, jak łatwo jest okłamać ludzi, a już zwłaszcza tę kobietę.
- Mówisz o mnie takie piękne rzeczy- powiedziała dziewczyna.
- Za to ty o mnie nic. Lubisz mnie?
- Lubię- odparła Elizabeth nieco zdziwiona tym bezpośrednim pytaniem.
- A podobam ci się? Bo ty mi bardzo- chłopak, mówiąc to, przystanął i znów przyciągnął ją do siebie.
- Chhybaa... tak- odparła niepewnie dziewczyna, gdyż jako skromne i ciche dziewczę, wychowane w przekonaniu, że mimo wszystko z uczuciami trzeba uważać, miała opory, by powiedzieć komuś wprost, że się jej podoba.
- Chyba?- chłopak znów spojrzał prosto w jej oczy. W dziewczynę nagle wstąpiła jakaś dziwna pewność.
- Na pewno- poprawiła się i podniosła lekko na palcach, by złożyć na ustach Canagana krótki pocałunek. Chłopak uśmiechnął się lekko, zadowolony. Dziewczyna zaś nie mogła zrozumieć, co się właśnie stało. Z jednej strony nie była pewna, czy dobrze postąpiła, ale z drugiej... wiedziała, że jeśli by mogła, zrobiłaby to samo jeszcze raz. W końcu to było wspaniałe. Wampir najwyraźniej miał ochotę na więcej i pochylił się, chcąc ucałować dziewczynę, jednak ta zrobiła szybki unik.
- A ty na razie strasznie mało mi o sobie powiedziałeś.
- Przecież powiedziałem ci już wszystko. Przybyłem tutaj z daleka, aby cię spotkać.
- Ale skąd?
- Nie powiem ci. Może kiedyś sama się domyślisz- chłopak uśmiechnął się tajemniczo.-
- Ty!- powiedziała jedynie dziewczyna, uderzając go lekko w klatkę piersiową.
- Tak ja, przecież widzisz, że ja- Canagan wesoło się uśmiechnął.
- A może powiesz mi, co dziś robiłeś?
- Wstałem, ubrałem się i udałem po prezent dla ciebie. Po powrocie od razu poszedłem na nasze spotkanie.
- Aha, czyli ty nic nie jadłeś cały dzień?- przeraziła się dziewczyna.
- Jadłem, jadłem- wampir na śmierć zapomniał o uwzględnieniu w swoim opisie dnia posiłku.
- A kiedy?
- Śniadanie i po drodze tutaj zrobiłem sobie kilka przerw.
- Aha- dziewczyna odetchnęła z ulgą. Canagan w myślach też to zrobił.
- Może zrobimy sobie tutaj mały postój- zaproponował chłopak, siadając na kamieniu.
- Z chęcią- odparła dziewczyna, robiąc to samo. Znów zaczęli rozmowę. Oczywiście Canagan w większości kłamał, choć nieraz mówił też prawdę. Głównie wtedy, gdy uważał, że nie będzie to zbyt szkodliwe. Takim sposobem chłopak dowiedział się, że Elizabeth pochodzi z niezbyt zamożnej rodziny, jej rodzice zginęli w wypadku cztery lata temu. Chodzi do pobliskiej szkoły, gdzie radzi sobie całkiem nieźle, zwłaszcza z przedmiotów humanistycznych. Uwielbia pisać wiersze i jest zapaloną romantyczką. Eliza zaś dowiedziała się o Canaganie, że skończył szkołę rok temu i od tego momentu głównie podróżuje. Jego matka umarła w czasie porodu, a wychowywali go ciotka i ojciec. Dodatkowo pochodzi z rodziny mieszczańskiej. Obecnie żyje głównie z chwytania się różnych prac. Rozmawiało się im naprawdę miło, jednak w końcu musieli zacząć się szykować do powrotu. Canagan odprowadził Elizę do tego samego miejsca, co ostatnio.
- Jutro też się spotkamy?- spytał chłopak z nadzieją.
- Jutro nie mogę- powiedziała smutno Elizabeth, spuszczając wzrok. Przypomniała sobie o poprawce z chemii, którą miała pisać pojutrze. Oczywiście w porównaniu z być może prawdziwą miłości jest ona niczym, ale nie zmienia to faktu, iż to ważna rzecz.
- Czemu?- zapytał wampir, chwytając dziewczę za brodę i zmuszając, by spojrzała mi w oczy.
- Pojutrze mam poprawkę z chemii, a zupełnie nic nie umiem. Cały dzień po powrocie ze szkoły będę się uczyć- westchnęła z rezygnacją.
- W takim razie może ci pomogę?- zaproponował chłopak. Dziewczyna spojrzała na niego pytająco.
- Wytłumaczę ci wszystko. W końcu sam już to miałem.
- Nie jestem tego pewna. Wielu próbowało mnie już uczyć chemii, ale jak ja czegoś nie umiem, to za nic się tego nie nauczę- odparła nieprzekonana.
- Myślę, że moje umiejętności pedagogiczne są na dość dobrym poziomie i poradzę sobie z każdym uczniem- powiedział pewnie Canagan.
- Więc może jednak się spotkamy? Na naukę?
- Właściwie, co mi szkodzi?- dziewczyna nawet nie zauważyła, iż sytuacja była bardzo podobna do tej z Antoniem, jednak jej zachowanie zupełnie inne.
- Ale w takim razie nie możemy się spotkać wieczorem, ale wcześniej- dodała.
- Jestem do twojej dyspozycji.
- Może o 16? To będzie prawie zaraz po moim powrocie ze szkoły. Może tam, gdzie dziś urządziliśmy sobie postój?
- Zgoda- powiedział chłopak.
- Zatem ustalone- dziewczyna, mimo że nie była przekonana do tego pomysłu, uśmiechnęła się wesoło na myśl o kolejnym spotkaniu z Canaganem.
- Do zobaczenia- dodała, chcąc wyminąć wampira. Ten jednak złapał ją za rękę i pociągnął lekko do tyłu.
- Nie zapomniałaś o czymś? A pożegnanie?- uśmiechnął się, odwracając w jej stronę. Dziewczyna nie czekała na nic więcej i pocałowała Canagana. Ich pocałunek znów był długi i niezwykle przyjemny dla obojga. Elizabeth wczepiła swoje dłonie we włosy chłopaka. Były gęste i przyjemnie miękkie. Wampir zaś znów złapał ja w talii. Mimo iż najchętniej trwaliby tak w nieskończoność, musieli przerwać swój pocałunek. Ponownie się pożegnali i każde poszło w swoją stronę. Gdy tylko Elizabeth zniknęła z pola widzenia, Canagan popędził w stronę swojego hotelu. Dziewczyna zaś szła do domu, jednak nagle zawróciła. Chciała jeszcze zapytać chłopaka, czy i co powinna ze sobą wziąć. Gdy wróciła na miejsce, gdzie się pożegnali, głośno go zawołała, ale odpowiedziała jej tylko głucha cisza. Ruszyła więc, aby go znaleźć. W końcu nie mógł odejść daleko, prawda?- pomyślała. Jednak kiedy po kilku metrach i kilkunastu próbach przywołania go nie otrzymała żadnej odpowiedzi i nawet go nie spotkała, uznała że chłopak musiał odejść już dość daleko, co było dosyć dziwne.
- Jest nad wyraz szybki- powiedziała do siebie samej pod nosem. Następnie zawróciła do domu. Trix jeszcze nie wróciła z pracy, więc Eliza nie musiała się tłumaczyć ze swojego późnego powrotu. Elizabeth przebrała się, umyła i poszła spać. Gdy jej siostra wróciła do domu, dziewczyna dawno już spała.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz