niedziela, 24 grudnia 2017

Zakazany Romans XXVII "Powrót"

- Witam ponownie, panno Morvant-odezwał się wilkołak.
- Ja również witam. Nawet zapamiętał pan, jak mam na imię- powiedziała Trix.
- Naturalnie, jakżeby inaczej? Jednakże widzieliśmy się dość krótko, dlatego pozwolę sobie przypomnieć panience me imię, gdyby nie pamiętała. Nazywam się Asban Nikotev. To ja miałem zająłem się koniem panienki- powiedział mężczyzna, ratując tym samym Trix z opresji. Dziewczyna bowiem faktycznie nie pamiętała jego imienia.
- Więc to pan będzie mi towarzyszył?- zapytała niepewnie Trix.
- Zgadza się. I pozwolę sobie panienkę ponaglić, mamy bardzo mało czasu- odparł Asban. Dziewczyna podeszła do wilkołaka. Ten, ku jej zdziwieniu, niczym dżentelmen podał jej swe ramię, by się na nim oparła. Trix była zaskoczona tym bardziej, że nigdy nie spotkała się z takim zachowaniem, gdyż nie brała udziału w żadnych ekskluzywnych przyjęciach. Tym bardziej nie spodziewała się spotkać się z takim postępowaniem tutaj. Razem wyszli przed dom, gdzie, jak się okazało, miało odbyć się przyjęcie. Na dworze ustawiono jeden po drugim podłużne stoły, przy których siedziało już wiele osób. Asban poprowadził Trix ku dwójce z nich, mężczyźnie i kobiecie. Ci zaś, kiedy tylko ich zauważyli, wstali i zbliżyli się.
- Już nie mogliśmy się was doczekać- powiedział obcy mężczyzna.
- Jasne, nie udawaj. Chciałeś pewnie, żeby jak najdłużej mnie nie było- odpowiedział towarzysz Trix.
- Jak możesz tak mówić! Przecież wiesz, jak bardzo cię kocham, braciszku!- odparł nieznajomy, krzyżując ręce i odrzucając głowę w geście obrazy.
- Zwłaszcza w takich momentach, kiedy się na mnie wkurzasz i próbujesz wgnieść w ziemię- powiedział Asban. Cała trójka wybuchła śmiechem, oprócz Trix, która nie za bardzo zdając sobie sprawę z tego, o co chodzi, tylko lekko się zaśmiała.
- Och, wybacz mi, panienko. Pozwól, że ponownie przedstawię ci mojego brata, którego co prawda miałaś już okazję poznać. To Salwe Nikotev, a to jego nowa żona, Mirai- powiedział Asban, wskazując kolejno wybrane osoby. Mężczyzna wyglądał zupełnie jak jego brat. Z kolei kobieta miała długie blond włosy i jasną cerę. Najbardziej jednak w jej wyglądzie przykuwały uwagę oczy w kolorze intensywnie ciemnofioletowym.
- Moja pierwsza i jedyna żona- dopowiedział Salwe.
- Przecież to właśnie powiedziałem.
- To zabrzmiało, jakby Mirai była już moją kolejną żoną- odparł Salwe.
- Być może to właśnie tak miało zabrzmieć- odparł Asban, na co obaj mężczyźni ponownie się zaśmiali.
- Miło nam Cię poznać- powiedziała Mirai, niespodziewanie znajdując się tuż przy Trix i wyciągając do niej rękę. Kobiety przywitały się.
- Mnie Ciebie również- odparła lekko zdezorientowana dziewczyna.- Czy oni tak zawsze?- dodała.
- Tak. Od zawsze sobie dogryzają, potem się kłócą, próbują wzajemnie zabić, obrażają się i nie odzywają do siebie, a na koniec godzą i wszystko od nowa się powtarza- odpowiedziała Mirai, po czym głośno odchrząknęła, zwracając na siebie tym samym uwagę wszystkich zebranych.
- Salwe, może byś tak przywitał się z panną Morvant?- powiedziała Mirai.
- Och, racja, gdzie moje maniery...
- Nie martw się Salwe, nie zgubiłeś ich. Nie można zgubić czegoś, czego nie ma- powiedział szybko Asban, na co jego brat i szwagierka posłali mu mordercze spojrzenia.
- Jak już panienka zapewne wie, widzieliśmy się przedtem dzisiaj, jednak nie mieliśmy okazji się sobie lepiej przedstawić. Miło mi pannę poznać- powiedział Salwe, ignorując słowa brata.
- Swoją drogą to naprawdę niebezpieczne wyruszać w taką podróż, będąc młodą kobietą. Musi być panienka bardzo odważna- powiedział Asban.
- Cóż, czasem nie ma innego wyjścia i trzeba zrobić coś, czego bardzo się nie chce- odparła Trix, wzruszając lekko ramionami.
- Racja. Nie zmienia to jednak faktu, że musi być Ci bardzo ciężko. Gdyby to ode mnie zależało, pomogłabym ci natychmiast!- powiedziała Mirai.- Swoją drogą, nie jesteś chyba zła, że nie zwracam się do Ciebie w formalny sposób? Dla mnie brzmi to strasznie sztywno- dodała, uśmiechając się od ucha do ucha.
- Ależ skąd, nie mam z tym żadnego problemu- odpowiedziała dziewczyna.
- Świetnie, więc nie widzę powodu, dla którego nie mielibyśmy wszyscy zwracać się do siebie po imieniu- powiedziała Mirai, na co wszyscy się zgodzili. Ich rozmowę przerwało niestety pojawienie się Aldaryka, a co za tym idzie, rozpoczęcie przyjęcia. Wszyscy zebrani zajęli swoje miejsce przy  stołach. Trix usiadła tak, że po prawej miała Asbana, a po lewej Mirai. Obok niej zaś siedział jej mąż. Wszystkich ich dziewczyna zdążyła już polubić i właściwie zapomniała, że ma do czynienia z wilkołakami. Uczta przebiegała zadziwiająco dobrze. Co prawda co jakiś czas Trix czuła na sobie czyjeś wzgardliwe spojrzenie, ale starała się to ignorować. Po uczcie przyszła kolej na zabawę i różne tańce. Jako pierwszy chciał z Trix tańczyć Asban. Następnie kobieta miała okazję zatańczyć z Salwe. Po ich tańcu Trix spostrzegła, że zbliża się do nich sam Adalryk w otoczeniu swojej służby.
- Jak się panienka bawi na naszym przyjęciu?- spytał, uśmiechając się wesoło.
- Wyśmienicie! Dawno nikt nie zafundował mi takiej rozrywki!- odparła Trix.
- Cieszę się. Czy zatem zaszczyci mnie panienka jednym tańcem? Co prawda jestem już niemłody, ale nadal mam jeszcze trochę werby do takich zabaw- powiedział Adalryk. Kobieta zgodziła się i przetańczyła kolejny taniec. Potem ponownie podszedł do niej Asban, z którym spędziła właściwie resztę uczty. Kiedy zrobiło się późno jej obecny opiekun wraz z Adalrykiem odprowadzili ją do tymczasowo przeznaczonego jej pokoju w domu władcy wioski.
- Jutro z samego rana wszystko będzie gotowe do twojego wyjazdu, panienko. Dostaniesz zapasy na drogę, a moja służba odprowadzi Cię kawałek. Wybacz, że nie będą Ci towarzyszyć całą drogę, ale mamy zbyt małą liczbę straży w wiosce, by mogli wyjechać na dłużej- powiedział Adalryk z wyraźnie słyszalnym w głosie smutkiem.
- Ależ nic się nie stało! I tak jestem Wam wszystkim naprawdę bardzo, bardzo wdzięczna!- zapewniła żarliwie Trix. Następnie wszyscy się pożegnali i życzyli sobie dobrej nocy. Trix została też poinstruowana co robić, gdyby miała jakiś problem. Następnie została sama w swoim tymczasowym pokoju. Był dość mały, cały w odcieniach brązu. Ściany były jasne, podłoga ciemna. Po jednej stronie znajdowały się dwa okna, po drugiej regał z książkami i mała szafa. Pod ścianą na środku stało łóżko, a obok niego po lewej stolik nocny. Po prawej znajdowała się mała toaletka. Na stojącym przy niej krześle ktoś powiesił przeznaczoną dla Trix koszulę nocną. Trix przebrała się więc i położyła do łóżka. Mimo że miała naprawdę wiele zmartwień, trudy ostatnich dni sprawiły, że niemal natychmiast zasnęła.
~~~~~~~~~~~~
Musieli być bardzo uważni, aby nikt nie nakrył ich szwędających się bez celu po posiadłości. Mieliby duży kłopot z wytłumaczeniem się. Canagan szedł przodem, szybkim i energicznym krokiem. Trzymał Aurelinę za rękę. Wampirzyca ledwo za nim nadążała, ale jakoś dawała radę. Kiedy tylko dotarli do pokoju chłopaka, ten otworzył drzwi i wpadł do środka jak huragan, ciągnąc swoją narzeczoną za sobą. Wampir puścił Aurelinę, lecz siła, z jaką ją pociągnął, sprawiła, że dziewczyna poleciała jeszcze kilka kroków do przodu. Gdy już się zatrzymała, wyprostowała się i poprawiła swoją sukienkę oraz włosy. Potem zrobiła kilka kroków w stronę łóżka, na którym chciała za chwilę przysiąść. W tym samym czasie Canagan szybko i gwałtownie zamknął drzwi, po czym odwrócił się w stronę wampirzycy.
- No wiesz! Opanuj się trochę, bo jak na razie zachowujesz się jak...!- zaczęła Aurelina, jednak nie zdołała dokończyć. Chłopak jednym susem pokonał dzielącą ich odległość i pocałował ją. Pocałunek był gorący, dziki, namiętny. Taki, jaki powinien być. Canagan objął dłońmi twarz i szyję narzeczonej. Dziewczyna chwyciła go mocno za ręce, wbijając mu w skórę swoje paznokcie, jednak wampir zdawał się tego nie zauważać. Wampirzyca szczerze chciała przerwać ten pocałunek, ale nie potrafiła znaleźć w sobie tyle siły. Był on zdecydowanie zbyt doskonały, aby tego dokonać. Zresztą jak każdy pocałunek Canagana. W końcu to chłopak zdecydował o przerwie w całowaniu i odsunął się trochę od Aureliny. Następnie brutalnie popchnął swoją narzeczoną w stronę łóżka. Dziewczyna potknęła się i upadła na nie. Zaraz jednak uniosła się lekko i podparła łokciami.
- Więc to jest ta twoja niespodzianka...?- trudno było do końca stwierdzić, czy wampirzyca pyta, czy też stwierdza fakt.
- A co, nie podoba się?- zapytał Canagan, nawet nie oczekując odpowiedzi. Szybki rozpiął guziki swojej koszuli i wszedł na łóżko. Kiedy tylko znalazł się nad Aureliną, schylił się i ponownie ją pocałował. Choć wydawałoby się to niemożliwe, ten pocałunek był jeszcze bardziej udany niż poprzedni. Aurelinie w zupełności odjęło mowę. Canagan był o wiele bardziej szalony, napalony, brutalny niż zwykle. Dziewczyną zawładnęło pożądanie i choć nie chciała się mu poddać, była już na straconej pozycji. Na początku, kiedy wampir znienacka ponownie ją pocałował, była zupełnie zaskoczona. Uczepiła się dłońmi jego ramion. Jednocześnie chciała go od siebie odepchnąć i przyciągnąć bliżej. Niemal natychmiast wygrało to drugie pragnienie. Canagan z łatwością rozerwał górną część sukni Aureliny. Jak szalony całował całe jej ciało, twarz, usta, szyję, piersi. Był niczym wygłodzone zwierzę, które po wielu tygodniach głodówki zdobyło pożywienie. Każdy wie, że kiedy Canagan czegoś chce, nic nie jest w stanie przeszkodzić mu w zdobyciu tego. Zwłaszcza rzecz tak nieznacząca jak ubranie. Wampir pozbył się wszystkich zbędnych ciuchów, większość z nich po prostu zdzierając z Aureliny i rozszarpując je. Gdy oboje byli już nadzy, jego dłonie zrobiły sobie spacer po ciele jego narzeczonej. Piersi, biodra, uda. Był jednocześnie delikatny, ale i stanowczy oraz brutalny. Jego narzeczona nigdy go takim nie widziała, zawsze był taki czuły i kochany. Kochając się z nim, czuła się kiedyś przecudownie, wspaniale. Canagan podchodził do niej z ogromnym szacunkiem. A teraz traktował ją właściwie jako przedmiot do zaspokojenia tylko jego żądz. Jak nic nie wartą zabawkę. Jak osobę niegodną jakiejkolwiek czci. Czuła się niczym jego podwładna. W pełni zniewolona, zależna od niego, oszalała z pożądania, które tylko Canagan może zaspokoić. Podobało się jej to. Wampir jeszcze tylko chwilę pobawił się jej sutkami, pieszcząc je językiem. Po wewnętrznej stronie jej uda spokojnie rysował kółka. Nagle wszystko to się urwało. Zupełnie niespodziewanie chłopak przerwał wszystkie pieszczoty i bez ostrzeżenia wszedł w nią brutalnie. Aurelina krótko krzyknęła, Canagan natychmiast jednak zamknął jej usta kolejnym dzikim pocałunkiem. Dziewczyna nie miała już przed sobą swojego ukochanego, tylko sadystycznego, drapieżnego, nieczułego wampira, który nie zamierzał mieć dla niej litości. Chłopak poruszał się w Aurelinie niezwykle brutalnie i ostro. I choć wampirzyca czuła ból, pragnęła jednocześnie więcej. Więcej wszystkiego. Więcej Canagana. Więcej tego, co teraz robią. Objęła ukochanego dłońmi i przyciągnęła go jeszcze bliżej. To, zdawać by się mogło, nieco ostudziło wampira, który trochę przystopował. Nadal jednak zachowywał się, jakby liczył się tylko on. Tej nocy nie był czułym kochankiem, tylko bezlitosnym drapieżnikiem.
~~~~~~~~~~~~
Trix była tak zmęczona, że obudziła się dopiero, kiedy dotarło do niej, iż od dłuższego czasu ktoś bardzo mocno wali w drzwi jej pokoju. Przez chwilę przeraziła się, gdyż nie miała pojęcia, gdzie się znajduje. Kiedy już przypomniała sobie wszystko, natychmiast wydostała się z pościeli i pobiegła otworzyć. Przed nią pojawił się Asban.
- Wybacz, nie chciałem cię budzić, ale właśnie w tym celu zostałem tu przysłany. Jak minęła noc?
- Bardzo dobrze, dziękuję. Ale o co właściwie chodzi?- spytała zdziwiona Trix.
- O to, że za niedługo zacznie się śniadanie. Wielki Aldaryk chciałby jeszcze z tobą porozmawiać przed twym odjazdem- wyjaśnił Asban.
- O jejku, nie chcę się spóźnić!- zawołała wystraszona Trix.- Ile czasu zostało?- dodała niemal natychmiast.
- Jakieś pół godzinki. Nie martw się, poczekam tutaj na ciebie, abyś mogła w spokoju się uszykować- odparł Asban.
- Naprawdę? Jesteś wspaniały!- zawołała dziewczyna. Zniknęła w swoim pokoju na kilkanaście minut. Szybko się obmyła i ubrała oraz posłała łóżko, a także złożyła w kostkę swoją nocną koszulę. Kiedy otworzyła drzwi, okazało się, że oprócz Asbana był już tam też Indolf.
- Dzień dobry, mam nadzieję, że dobrze się panience spało- rzucił od niechcenia kamerdyner, mijając Trix w drzwiach jej tymczasowego pokoju.
- Wygląda na to, że Trix już wyręczyła cię w pracy- powiedział Asban, zaglądając do środka.
- Mimo to posprzątam tutaj- odparł oschle Indolf.
- Skoro mało ci pracy...- powiedział cicho Asban, wzruszając ramionami. Wilkołak zaprowadził Trix do jadalni, gdzie czekali już na nich Knor i Aldaryk. Kiedy wszyscy się już ze sobą przywitali, zasiedli do stołu.
- Pozwoliłem sobie zaprosić Knora, gdyż to on będzie dowodzić towarzyszącą ci strażą oraz Asabana, ponieważ zauważyłem, że najlepiej się ze sobą dogadujecie- wyjaśnił Aldaryk. Śniadanie minęło w poprawnej, nawet miłej atmosferze. Tylko Knor i pojawiający się co jakiś czas Indolf traktowali Trix z rezerwą. W końcu jednak nadeszła pora na pożegnanie. Wilkołaki uszykowały konia dziewczyny i pomogli jej na niego wsiąść. Trix otrzymała wiele podarunków, z tego powodu część z nich znalazła się na grzbiecie drugiego konia, którego nikt nie dosiadał.
- To stary i spokojny koń. Nam się już nie bardzo przyda, ale na pewno wtrzyma drogę do Sillas de Meanum. Twój rumak nie byłby w stanie wszystkiego udźwignąć, z tego powodu dajemy ci to zwierzę- wyjaśnił Aldaryk.
- Ależ to zbyt wiele! Prosiłam o pomoc i jestem za nią ogromnie wdzięczna, ale nie musieliście się tak starać!- zawołała Trix. Aldaryk był jednak nieugięty. Dziewczynie towarzyszyć miały te same osoby, które ją tutaj przyprowadziły.
- Jeśli jeszcze kiedyś będziesz w pobliżu, odwiedź nas!- zawołał do Trix na pożegnanie Aldaryk. W końcu ona i jej towarzysze wyruszyli w drogę. Przez długi czas nikt nic nie mówił. Dziewczyna jechała w tyle, na samym przodzie zaś znajdował się Knor.
- Trochę smutno, że będziemy musieli się rozstać- zagadał do niej Asban. Trix była tak zamyślona, że spostrzegła nawet, kiedy wilkołak się do niej przybliżył. Była zbyt zajęta walką z wyrzutami sumienia, które pożerały ją od środka. Ja ich okłamałam, a oni byli dla mnie tacy dobrzy. Może nie wszyscy się do mnie przekonali, ale Asban, Aldaryk... Chociaż zrobiłam to przecież, aby uratować życie mi i Elizabeth- myślała Trix. I temu dziecku- dodała po chwili w myślach. Na wspomnienie tego brzdąca, który żył sobie teraz w łonie jej siostry, Trix ogarnęła złość, jednak dziewczyna zaraz postarała się ją odgonić. Dziecko nie jest niczemu winne, pamiętaj- pomyślała.
- Faktycznie, smutno- powiedziała w końcu Trix, kiedy Asban stracił już właściwie nadzieję, że otrzyma od niej jakąkolwiek odpowiedź.
- Może i nie znaliśmy się ani dość długo, ani zbyt dobrze, ale będę za tobą tęsknić- powiedział wilkołak, patrząc na Trix niemalże z... czułością? Po raz pierwszy od dawna dziewczyna na jakiś czas zapomniała o problemach swojej siostry i skupiła się tylko na sobie, co było poniekąd zasługą Asbana.
- Mnie ciebie również. Nawet nie wiesz, jak wiele dałeś mi zwykłą rozmową ze mną- odparła Trix, uśmiechając się smutno.
- Domyślam się, że musi ci być ciężko.
- Bardzo, ale nie mówmy teraz o tym. Nie chcę rozdrapywać ran- powiedziała szybko Trix. Było to zupełną bzdurą, gdyż dziewczyna chciała przede wszystkim za wszelką cenę zagłuszyć wyrzuty sumienia. Jednocześnie odczuwała prawdziwy smutek z powodu ich nadchodzącego rozstania i tego, że prawdopodobnie nigdy już się więcej nie spotkają. Trix nie miała zamiaru dać się teraz złamać nagromadzonym w niej negatywnym emocjom, dlatego nie chciała teraz mówić o niczym, co się z nimi wiązało. W tym także o wymyślonym przez siebie kłamstwie.
- Mam nadzieję, że może jeszcze się spotkamy. W życiu różnie bywa- powiedział Asban.
- Ja także na to liczę. I że wtedy będą to znacznie milsze okoliczności- odparła Trix. Dalsza droga zleciała jej na takiej właśnie niezobowiązującej pogawędce z Asbanem. W końcu dotarli do miejsca, gdzie dziewczyna spotkała wilkołaki.
- To by było na tyle. Dotąd właśnie mieliśmy cię odprowadzić- powiedział Knor, odwracając się w stronę Trix.- Dalej będzie panienka musiała poradzić sobie sama- dodał. Jeden z mężczyzn, który do tej pory prowadził dodatkowego konia, zbliżył się do dziewczyny. Trix nie była zbyt doświadczona w jeżdżeniu konno, choć bardzo dobrze sobie radziła. Nie była jednak pewna co do tego, jak poradzi sobie, kiedy będzie musiała prowadzić dodatkowego konia, którego nikt nie dosiada.
- Może chociaż ja mógłbym ją jeszcze trochę odprowadzić?- zasugerował Asban. W tej samej chwili spojrzenia wszystkich obecnych spoczęły na nim. Trix spojrzała na niego z wdzięcznością, ale i niepokojem, gdyż nie chciała ryzykować, że w ich dalszej wspólnej podróży wyjdzie na jaw jej kłamstwo. Pozostałe wilkołaki po prostu popatrzyły na swojego towarzysza ze zdziwieniem, prócz Knor, który rzucił Asbanowi oburzone spojrzenie.
- Wystarczająco jej już pomogliśmy- powiedział stanowczo. Choć mówił spokojnie, wydawało się, że jest naprawdę zdenerwowany.
- Ale przecież to tak niewiele- Asban nie poddawał się.
- Wykluczone! Musimy słuchać poleceń Wielkiego Aldaryka, poza tym naszym głównym zadaniem jest ochrona wioski w razie niebezpieczeństwa, a nie pilnowanie ludzkich dziewcząt!- rzucił Knor.
- Ale przecież...- Asban nie dawał za wgraną.
- Powiedziałem: nie! A ty masz słuchać poleceń swojego dowódcy- odparł Knor, mrużąc przy tym oczy.
- On ma rację. Wystarczająco mi już pomogliście, zwłaszcza ty, drogi Asbanie- powiedziała spokojnie Trix. Wilkołak przeniósł na nią wzrok. Ich spojrzenia spotkały się na ułamek sekundy. W jej oczach widać było spokój, zdawało się nawet, że dziewczyna uśmiecha się nimi do niego. Spojrzenie Asbana było początkowo pełne pretensji i złości, lecz pod wpływem wzroku Trix mężczyzna poczuł, że się uspokaja. Przez chwilę patrzyli sobie w oczy, Asban czuł się, jakby na świecie byli tylko oni. Trix również poczuła coś dziwnego, coś czego nie mogła określić. To "coś" było bardzo przyjemne, ale dziewczyna wiedziała, że nie może się poddać temu "czemuś".
- Żegnaj- wyszeptała tak, że tylko Asban był w stanie ją usłyszeć.- Żegnajcie wszyscy! Z całego serca dziękuję wam za pomoc niewieście w potrzebie!- zawołała po chwili głośno, tak, by wszyscy ją usłyszeli, po czym zaczęła się oddalać. Mimo że miała ogromną ochotę się odwrócić i ostatni raz spojrzeć na Asbana, którego tak bardzo zdążyła polubić, nie zrobiła tego. Wiedziała, że wtedy tylko niepotrzebnie przysporzyła by sobie i jemu więcej smutku z powodu rozstania.
~~~~~~~~~~~~
Pierwsza noc minęła Elizabeth bardzo dziwnie. Była pełna strachu. Dziewczyna przebywała sama w środku ogromnego, strasznego, ciemnego lasu. Jedynym jej towarzyszem był koń i pohukująca co jakiś czas sowa. Ona jednak mogłaby dać sobie spokój, gdyż wydawane przez nią odgłosy tylko bardziej denerwowały Elizę. Jakimś cudem jednak przetrwała tę noc i nawet przespała kilka godzin. Gdyby nie zmęczenie, cały czas by czuwała. Poranek rozpoczęła od zwrócenia wszystkiego, co zjadła poprzedniego dnia.
- Dziecko, ty się jeszcze nie urodziłeś lub nie urodziłaś, a już chcesz mnie wykończyć- powiedziała, lekko się przy tym uśmiechając. Ostatnio coraz częściej mówiła do swojego nienarodzonego potomka. Niby wiedziała, że ono jej nawet nie rozumie, ale i tak tego nie zaprzestawała. Wręcz przeciwnie, miała wrażenie, że dzięki tym rozmowom tylko bardziej przywiązuje się do swojej kruszynki. Kiedy już doprowadziła się do porządku, nakarmiła konia i poszła się przejść. Sama nie miała ochoty nic jeść. Na spacerze rozmyślała głównie o tym, co się dzieje z jej siostrą, kiedy wróci i jak to wszystko się dalej potoczy. Nie martwiła się jednak, gdyż wiedziała, że tylko jej to może zaszkodzić. Poza tym nadal towarzyszyło jej to przeświadczenie, że wszystko będzie dobrze. W końcu Elizabeth wróciła do ich prowizorycznego obozu. Ponownie podjęła próbę rozpalenia ogniska, jednak znów jej nie wyszło.
- Mamy szczęście, dziecino, że noce są tu dość ciepłe. I drapieżniki się nami niepotrzebnie nie interesują. W dodatku twój ojciec dał nam chyba spokój. To wszystko na pewno są dobre oznaki- powiedziała Elizabeth. Skoro nie mogła zjeść nic na ciepło, zadowoliła się kolejną porcją owoców. Słońce świeciło wysoko na niebie, ptaki ćwierkały, co jakiś czas przelatywał kolorowy motyl. Las zupełnie nie przypominał tego mrocznego miejsca, którym staje się po zmroku. Eliza nie była w stanie dłużej opierać się senności. Nie wiedziała, jak długo spała. Obudził ja hałas świadczący o tym, że ktoś jedzie konno. Poderwała się z miejsca, pewna, że to jej siostra. Miała rację. Po chwili z gąszczu wyłoniła się Trix jadąca na swoim koniu oraz prowadząca jeszcze jednego. Kiedy tylko znalazła się przy siostrze, zeszła na ziemię i obie rzuciły się sobie w ramiona.
- Tak się cieszę, że cię widzę!- wrzeszczały na przemian, płacząc przy tym i śmiejąc się. Trwało to kilka minut.
- Jednak udało cię się znaleźć pomoc! Gdzie? Jak? Od kogo?- zaczęła dopytywać Elizabeth, gdy już się sobą nacieszyły. Trix opowiedziała jej wszystko zgodnie z prawdą, pomijając tylko to, jak bardzo zdążyła polubić jednego z wilkołaków. Wspomniała tylko, że z niejakim Asbanem dogadywała się wyśmienicie i aż żal jej było go opuszczać. Uznała, że nie jest to wiadomość, którą Elizabeth musi koniecznie usłyszeć.
- Wiedziałam jednak, że muszę. Bo ty, twoje dobro i bezpieczeństwo są dla mnie najważniejsze- powiedziała Trix. Nie dodała, że czasem nachodzą ją niemiłe myśli względem Elizy. Że zdarza się jej obarczać ją winą za tą sytuację. Że ma za złe jej naiwność i to, że nie zgodziła się po prostu już dawno na ślub z Antonim, kiedy był na to czas. Trix zawsze jednak odgania te myśli, gdyż wie, nie można nikogo za nic winić. Oprócz tego wampira, to on przysporzył im wszystkich kłopotów. To wszystko jego wina! Przez niego cierpimy, boimy się, uciekamy!- pomyślała Trix.
- O czym myślisz?- spytała nagle Elizabeth. Obie siedziały teraz pod drzewem i zajadały się jagodami. Trix spojrzała na nią z pytaniem w oczach.
- Miałaś minę, jakbyś chciała kogoś zabić, więc zaciekawiło mnie, o czym myślisz- wyjaśniła Eliza.
- Nieważne. Po prostu się zamyśliłam i straciłam kontrolę nad mimiką twarzy- odparła Trix, uśmiechając się sztucznie. Eliza poczuła, że coś jest nie tak, ale nie chciała naciskać na siostrę. Ona zaś nie miała zamiaru mówić Elizabeth prawdy, gdyż bała się, że przywołała by tym samym niemiłe wspomnienia i wzbudziła u niej poczucie winy, a bardzo tego nie chciała.
~~~~~~~~~~~~
Droga powrotna mijała wszystkim w takiej samej ciszy. Z jakiegoś powodu nikt nie kwapił się do rozmowy. Początkowo tak jak wcześniej Knor jechał na przodzie, z tyłu zaś Asban, ale już bez Trix. Wilkołak był bardzo zamyślony i cały czas rozpamiętywał krótki czas, jaki spędził z tą ludzką dziewczyną, którą bardzo polubił. Nie zauważył więc, kiedy Knor się do niego zbliżył.
- I co to niby miało być?- zapytał cicho. Asban spojrzał na niego ze zdziwieniem. Skąd on się tu wziął i o co może mu chodzić?- pomyślał.
- Ale o czym mówisz?- zapytał Asban.
- O całej tej scenie. A właściwie o twoim zachowaniu od wczoraj, kiedy to spotkaliśmy tę dziewczynę. Zachowywałeś się jak nie ty i nawet ja zdążyłem zauważyć, że polubiłeś tą Trix- wyjaśnił Knor.
- Tak, i co z tego?- Asban nadal nic nie rozumiał.
- To, że chyba aż za bardzo ją polubiłeś. Żeby upaść tak nisko, Asbanie? Zadurzyć się w człowieku? I nawet nie starać się tego ukrywać?
- Ale o co ci chodzi? Chyba coś źle odczytałeś- Asban próbował uspokoić Knora.
- Przestań, nie jestem ślepy. Reszta też nie. Każdy zauważył, że polubiłeś tę kobietę, a wiadomo, że kiedy mężczyzna okazuje kobiecie zainteresowanie i przywiązanie, to nie chodzi mu o przyjaźń. Samo to, że poniżyłeś tak siebie, swoją rodzinę, a nawet wszystkie wilkołaki to jakiś żart. Ale jeśli koniecznie chcesz niczym szczenię biegać za ludzką kobietą, to proszę bardzo, droga wolna. Pamiętaj jednak przy okazji, żeby łaskawie słuchać rozkazów swoich dowódców- powiedział z wściekłością Knor.
- Mógłbyś przestać mówić o niej tak lekceważąco?! Jak o kimś gorszego sortu?!- zawołał Asban, którego Knor zdążył już zdenerwować swoim zachowaniem i słowami.
- Ale taka jest prawda. To człowiek, więc ktoś o wiele gorszy od wilkołaka- odparł, tym razem już spokojnie Knor. Uważał to za rzecz oczywistą i nie spodziewał się, że ktokolwiek mógłby uważać inaczej.
- Ja tak nie twierdzę. Więc przestań się tak zachowywać, jakby to była jakaś niepodważalna prawda! Wszystkie rasy są równe!- zawołał Asban. Słysząc to, Knor zatrzymał swego konia. Asban także przystanął, zatrzymali się też pozostali.
- Wszyscy to powtarzają, ale każdy wie, że nic się nie zmieniło! Wampiry, magowie, wróżki, elfy wciąż się wywyższają! Wilkołaki to dla nich wciąż nieucywilizowani barbarzyńcy! A ludzie to... to nic! Oni nic nie znaczą! Nie są ważni! Nie mają żadnych mocy ani umiejętności, więc tak naprawdę się nie liczą!- zaczął wykrzykiwać rozwścieczony Knor.- I żyją tylko dlatego, że wampiry lubią sobie na nich od czasu do czasu zapolować- dodał po chwili, już nieco ciszej.
- Powtórz to wszystko jeszcze raz, a pożałujesz- odparł Asban przez zaciśnięte zęby.
- Co to? Wyzwanie? Chcesz walczyć ze swoim przywódcą z powodu tej głupiej kobiety?!
- Nie mów tak o niej!- zawołał Asban. Wszyscy pozostali przypatrywali się kłótni z rosnącym niepokojem.
- Uspokójcie się. Nie ma sensu walczyć- zawołał jeden z towarzyszy.
- Jest sens. Trzeba komuś przemówić do rozsądku i wytłumaczyć, że ludzie są gorsi, niepotrzebni, nie liczą się!- krzyknął wściekły Knor.
- Ostrzegałem! Przeproś i przyznaj, że ludzie są tacy sami jak inne rasy! Jak wilkołaki!- zawołał Asban.
- Po moim trupie!- odkrzyknął Knor.
~~~~~~~~~~~~
Wystarczyło kilka minut tak brutalnej zabawy. Zarówno Canagan jak i Aurelina byli już bliscy spełnienia. Chłopak naparł na wampirzycę z całej siły, niemalże wciskając ją w materac. Dziewczyna przylgnęła do ciała ukochanego. Ponownie cicho krzyknęła. Krzyk po chwili przerodził się w jęk. Jej ciało po chwili wygięło się w łuk, kiedy doszła, otoczona rozkoszą. Canagan także doczekał spełnienia. Wyszedł z niej jednak dopiero po dłuższej chwili. Od razu położył się obok niej i objął ramieniem. Aurelina odwróciła twarz w jego stronę, choć nie wiedziała zupełnie, jak powinna się teraz zachować. Nigdy wcześniej tak tego nie robili...
- Mam nadzieję, że tobie podobało się równie mocno jak mi- powiedział, po czym uśmiechnął się i przysunął do swojej narzeczonej, aby pocałować ją w czoło.



czwartek, 30 listopada 2017

Zakazany Romans XXVI "Przygotowania tu, przygotowania tam"

Już pierwszego dnia po pogrzebie Canagan miał nieoficjalne spotkanie z innymi ważnymi lordami, hrabiami i całą resztą "ważniaków", którzy według niego byli zupełnie zbyteczni, a nawet szkodliwi. Gdyby ich nie było, on jako jedyny stałby się najbliższym współpracownikiem króla wampirów. Fakty są jednak takie, że władca polegał na całej rzeszy doradców, tworzących Wampirzą Radę. Richter zajmował w niej wysokie miejsce przewodniczącego, zaś po jego śmierci Canagan naturalnie przejął je po nim. Dziś właśnie w jego rezydencji odbyło się pierwsze spotkanie Wampirzej Rady, na którym głos młodego hrabiego się liczył i to bardzo. Canagan brał bowiem udział wcześniej w paru takich zgromadzeniach, ale zazwyczaj tak jak to obecne, nie były one zbyt poważne lub też wampir miał za zadanie jedynie obserwować przebieg spotkania, nie udzielać się i nie przeszkadzać. Logiczne więc, że był bardzo podekscytowany. Już nie mógł się doczekać, aż zasiądzie na najważniejszym miejscu i wszyscy zaczną mu się jak jeden mąż podlizywać, a on owinie sobie ich wokół palca i będzie się nimi bawił. Na tymże spotkaniu członkowie Wampirzej Rady mieli mu między innymi przybliżyć jego obowiązki. Jakbym nie przygotowywał się do pełnienia tej funkcji całe życie- myślał pogardliwie Canagan, szykując się rankiem. Wampir prosto ze swojego pokoju udał się do sypialni Aureliny. Na szczęście dziewczyna była już gotowa, tak więc razem zeszli na śniadanie. Zjedli je w obecności wszystkich przebywających aktualnie w posiadłości gości. Kiedy wszyscy odeszli od stołu i oni udali się, by załatwić swoje sprawy.
- Dziś zajmiemy się organizacją naszego ślubu! Przyjadą projektanci, dekoratorzy, malarze i cała masa innych ludzi- powiedziała podekscytowana Aurelina.- Mam czekać z tym wszystkim, aż wrócisz z Rady, czy zacząć ustalać niektóre rzeczy bez ciebie?- zapytała po chwili.
- Nie musisz na mnie czekać. Zresztą, ja się nie znam i nie mam głowy do takich rzeczy- odparł Canagan.
- Rozumiem, ale jakie masz w takim razie wymagania? Albo prośby? Warunki? Nie chcę w końcu wymyśleć czegoś, co ci się zupełnie nie spodoba. W końcu to najważniejsze dzień w naszym życiu!- zawołała Aurelina.
- Kochanie, dla mnie najważniejsze jest, abyś ty była zadowolona. A teraz wybacz, muszę już iść- odpowiedział Canagan, po czym uniósł dłoń swojej narzeczonej i ucałował ją. Potem złożył jeszcze przelotny pocałunek na jej policzku.- Do zobaczenia, najdroższa- wyszeptał i udał się na posiedzenie Rady. Doskonale wiedział, że będzie żałował swoich słów. Kto wie, co jej uderzy do głowy? Sam nie wiem, jak to wytrzymam, ale jakoś będę musiał. Aż mnie mdli na myśl o tym ślubie. Na pogrzebie przynajmniej nie musiałem się do wszystkich szczerzyć i udawać wniebowziętego. Zaś podczas zaślubin właśnie tak powinienem się zachowywać...- myślał z goryczą i gniewem wampir, kierując się do pomieszczenia, w którym miała odbyć się Rada. Kiedy wszedł do środka, okazało się, że wszyscy już są. Zebrani zajmowali swoje miejsca wokół prostokątnego stołu. U jego szczuty znajdowały się na podwyższeniu aż trzy zdobione fotele, z czego środkowy był z nich wszystkich najwyższy i najbardziej przykuwał uwagę swoją prezencją. Było on przeznaczony dla przewodniczącego Rady, czyli Canagana. Pozostałe dwa, znajdujące się po jego bokach, były miejscem, gdzie zasiadać mieli najbliżsi i najbardziej zaufani współpracownicy przewodniczącego. Dopóki żył Richter, zasiadali tam wybrani przez niego członkowie Rady, ale po śmierci stracili ten przywilej. Bowiem według prawa, każdy nowy zwierzchnik tejże instytucji wybiera własnych "pomocników". Po wejściu Canagana wszyscy wstali, on zaś od razu udał się w stronę swojego miejsca.
- Niniejszym mam zaszczyt powitać wszystkich zebranych na pierwszym zebraniu Wampirzej Rady pod przewodnictwem Canagana Phantomhive'a- powiedział wampir, po czym wszyscy zajęli swoje miejsca. Dzisiejsze zgromadzenie nie trwało zbyt długo. Było swego rodzaju powtórką z rozrywki dla młodego wampira. Wszyscy najpierw po raz kolejny złożyli mu kondolencje, by zaraz potem pogratulować ożenku, co w pewien sposób rozbawiło Canagana, ale nie dał tego po sobie poznać. Następnie członkowie Rady złożyli nowemu przewodniczącemu sprawozdanie z obecnej sytuacji całego królestwa i zaplanowanych posunięć. Jako syn samego Richtera Phantomhive'a, Canagan od zawsze miał szansę wiedzieć na każdy temat nieco więcej nawet od innych przedstawicieli arystokracji. Dlatego też niewiele z przytoczonych przez zebrane wampiry rzeczy go zaskoczyło. Wiedział przede wszystkim, co jest obecnie najważniejszym celem do zrealizowania.
- Proponuję ustalenie spotkania Rady, na którym zajmiemy się rozpatrywaniem tylko kwestii nowego, trwalszego, a co za tym idzie, bardziej wiążącego traktatu pokojowego z magami- powiedział Canagan, kiedy już zostały omówione mniej ważne zagadnienia.
- Oczywiście, hrabio. Pragnę jedynie poinformować cię, iż data ta została już ustalona przez twego ojca, świętej pamięci Richtera- zaczął jeden z członków. Wampir omal nie roześmiał się, słysząc nowy "przydomek" swojego ojca.- Za dwa miesiące odbędzie się pierwsze ważniejsze spotkanie z magami w te sprawie, dlatego zgromadzenie Rady miało odbyć się już za dwa tygodnie- kontynuował ten sam wampir.
- Dobrze, zatem w tej kwestii niczego nie zmieniamy- odparł Canagan. Dalej rozmowa dotyczyła właśnie tego tematu, ale dość pobieżnie omawianego. W końcu zebranie dobiegło końca. Jednakże dla samego Canagana był to dopiero początek szaleństwa dzisiejszego dnia. Niedługo potem odnalazła go Aurelina, jej matka i ciotka Alyssa. Obie zaczęły trajkotać o dekoracjach i ich kreacjach (przy czym w przypadku jego narzeczonej starali się nic mu nie zdradzić, ale jednocześnie nie były w stanie powstrzymać się od mówienia o tym). Następnie Canagan został zaciągnięty do rodzinnej kaplicy zaślubin, gdzie miał miejsce dalszy etap torturowania go gadaniną o dekoracjach. Do tego musiał to wszystko podziwiać (i się zachwycać najdrobniejszym szczególikiem), a dodatkowo został zmuszony do dokonania kilku wyborów. Z tym, że każda jego decyzja była niemalże od razu krytykowana i zmieniana, lecz mimo to nie pozwolono mu spokojnie odejść. W końcu został zabrany na ostatnie tortury, które nie były takie złe. Spokojnie stał w miejscu, kiedy to krawiec zdejmował z niego miarę na nowy garnitur. Następnie sam wybrał krój i kolor. Również w tej kwestii ogarnięte szałem przygotowań do wesela wampirzyce chciały mu "pomóc", jednak tym razem nie ustąpił tak łatwo i postawił na swoim. Nie zamierzał bowiem dać zrobić z siebie dziwadła. Kiedy w końcu skończyły się zaplanowane na dzisiejszy dzień zajęcia, zaczynało już zmierzchać. Była to idealna pora na kolację, na którą wszyscy się udali.
- Co powiesz na małą przejażdżkę konną po posiłku? Żeby rozładować cały ten stres związany z przygotowaniami do ślubu? I, przede wszystkim, pobyć trochę sam na sam?- zapytał Canagan, zatrzymując na chwilę Aurelinę, poprzez objęcie jej od tyłu, i upewniając się, że nie ma nikogo w pobliżu. Ponadto mówiąc to, zbliżył swe usta niebezpiecznie blisko jej ucha.
- M-myślę, że to doskonały pomysł- wyjąkała zaskoczona wampirzyca, uśmiechając się lekko. Narzeczeni udali się więc razem na kolację, a tuż po niej wyruszyli na małą wycieczkę. Canagan wcześniej dopilnował, aby uszykowano im konie, na których mieli już okazję jechać.
- Proponuję zwiedzanie kolejnych terenów rodziny Phantomhive, o których nie masz nawet pojęcia- zaproponował wampir, na co Aurelina z ochotą przystała. Canagan pokazał jej kilka ciekawych miejsc. Na koniec udali się na jedną z polan. Przywiązali konie do drzewa, po czym skierowali się na sam środek łąki.
- Proszę, moja droga, spocznij sobie- powiedział wampir, kładąc na ziemi swój płaszcz. Aurelina podziękowała, po czym usiadła, a obok niej jej narzeczony.
- Pięknie, prawda?- powiedziała wampirzyca, patrząc w niebo. Zmrok zapadł już dawno, ponadto widoczność była doskonała, dlatego nieboskłon zdobiły setki iskrzących się małych punkcików.
- Zapewne olśniewałyby mnie swoją dzisiejszą urodą, gdybyś ty nie siedziała obok. Twój blask w pełni przyćmiewa światłość wszystkich gwiazd- wyszeptał Canagan, nachylając się w stronę Aureliny. Jego chłodny oddech popieścił delikatnie jej policzek, ulotnie, niczym dotyk promienia słońca w deszczowy dzień. Zdawało jej się ponadto, że poczuła lekkie muśnięcie jego języka. Chwila ta jednak trwała tylko ułamek sekundy, gdyż, ku niepocieszeniu Aureliny, Canagan od razu odsunął się od niej na początkową odległość.
- Ja...ja...dziękuję za komplement- powiedziała zawstydzona wampirzyca.
- Ja po prostu mówię, jak się rzeczy mają- odparł Canagan, uśmiechając się nonszalancko.
- Przestań, lepiej skup się na podziwianiu gwiazd- powiedziała niby surowym tonem, odwracając głowę. Mimo wszystko uśmiechnęła się pod nosem, co nie umknęło uwadze spostrzegawczego wampira.
- Skoro tak lubisz gwiazdy, to mogę ci obiecać, że po ślubie będziemy oglądać je co noc- powiedział Canagan. Na jakiś czas zapadła cisza. Oboje bowiem skupili się faktycznie na obserwowaniu gwiazd.
- Niewygodnie mi- odezwał się po kilku minutach wampir.- Pozwolisz?- zapytał, kładąc głowę na kolanach narzeczonej. Na początku była trochę oburzona i chciała zaprotestować, ale ostatecznie przymknęła na to oko. Przez pewien czas znów w ciszy podziwiali gwiazdy. To znaczy Aurelina je podziwiała, gdyż myśli Canagana zaprzątnięte były znacznie bardziej przyziemnymi sprawami. W końcu, kiedy już miał jako-taki plan na zabawę, przekręcił głowę i powiedział, zataczając przy tym palcem drobne kółka przez materiał sukienki na jej brzuchu:
- Zmęczony już jestem tym wszystkim strasznie.
- Już mówiłeś coś podobnego- odparła Aurelina, kierując na niego swój wzrok i zakładając mu niesforny kosmyk za ucho. Tym samym dała się wciągnąć w jego grę.
- A ty nie jesteś zmęczona?- zapytał.
- Jestem, zapewne równie jak ty. Niby wampiry się nie męczą, ale ja mam wrażenie, że tak nie jest- zaśmiała się cicho Aurelina. Canagan spojrzał na nią z dołu i uśmiechnął się.
- Odpocznijmy więc nieco. Poddajmy się rozrywce- zaproponował, uśmiechając się jeszcze szerzej.
- Jakiej znowu "rozrywce"?- zapytała wampirzyca, nic nie przeczuwając. W odpowiedzi Canagan zerwał się na równe nogi i natychmiast pobiegł do ich koni, po czym zaczął je rozwiązywać.
- Co ty robisz?!- zawołała zdziwiona Aurelina. Wstała z ziemi i otrzepała się, choć nie było to konieczne, gdyż przez cały czas siedziała na płaszczu narzeczonego.
- Odwiązuje nasze konie- wyjaśnił spokojnie, nieco protekcjonalnym tonem wampir.
- Ale po co? Czemu ty mi nic nie chcesz powiedzieć?
- Przecież ci mówię, tylko niekoniecznie to, co chcesz usłyszeć- wymamrotał Canagan tak szybko i cicho, że Aurelina nic nie zrozumiała.
- Co?! Powtórz jeszcze raz, ale głośniej i wolniej.
- Wracamy do posiadłości.
- Ale po co?
- Po co, po co, po co... bo tam będziemy mogli oddać się tej rozrywce, kochanie- odpowiedział wampir, odzyskując swoje utracony na chwilę spokój i cierpliwość.
- Rozumiem... czyli koniecznie chcesz mi ją pokazać? I nie może to poczekać?
- A chcesz, żeby niespodzianka na ciebie czekała? To dziwne, wszyscy, których znałem do tej pory woleliby jak najszybciej ją poznać.
- Niespodzianka? Teraz mówisz w moim języku- zaśmiała się Aurelina.
- Cieszę się, że w końcu nauczyłem się posługiwać językiem własnym kobiety mego życia. A teraz bądź tak miła, weź ze sobą mój płaszcz, podejdź tutaj i pojedźmy- powiedział Canagan.
~~~~~~~~~~~~
Aldaryk udał się na krótki odpoczynek, zaś Knor go odprowadził. Ingolf dostał zadanie, aby pomóc Trix przygotować się na przyjęcie. Nie było innego sposoby, jak zaprowadzić ją do dawnego pokoju zmarłej żony Aldaryka, aby wybrała sobie jedną z jej kreacji.
- Dokąd idziemy?- zapytała nieśmiało Trix.
- Wybierzemy ci jakąś kreację na przyjęcie- wyjaśnił Ingolf tonem, który sprawił, że dziewczyna nie odzywała się już więcej aż dotarli na miejsce.
- Co to za pokój?- zapytała Trix, przekraczając próg pomieszczenia. Mimo że było ono nienagannie czyste, jak zresztą każdy inny zakątek tego domu, Trix miała wrażenie, że nieczęsto ktoś tutaj przebywa.
- Ten pokój był kiedyś osobistą komnatą żony Wielkiego Aldaryka, jednak, niestety, dwa lata temu naszej pani się zmarło- powiedział Ingolf. Podczas mówienia tego głos mu się lekko załamał, co było jak na razie dla Trix pierwszą oznaką, odkąd tu przybyła, że ten mężczyzna ma jakieś uczucia.
- Bardzo mi przykro...- powiedziała.
- Niepotrzebnie. Wilkołaki nie potrzebują ludzkiej litości- odparł natychmiast oschle służący.
- Spokojnie, nie musi się pan tak denerwować. Chciałam tylko być miła- powiedziała lekko urażona Trix.
- Tego ludzkiego, sztucznego bycia miłym też nam nie trzeba- odpowiedział Ingolf. Dziewczyna ponownie chciała mu coś powiedzieć, ale w porę ugryzła się w język, przypominając sobie, gdzie i po co właśnie jest. Sługa podszedł do jednej ze znajdujących się w pomieszczeniu szaf i otworzył ją, a oczom Trix ukazało się mnóstwo kolorowych, pięknych sukienek. W rzeczywistości nie były one najlepszej jakości, ale dziewczyna tego nie zauważała. Ona przecież nigdy w życiu nie mogłaby sobie pozwolić nawet na takie kreacje. Rozpoczęły się przymiarki. Ingolf krytykował właściwie każdy strój, nawet ten, który sam wybrał. Trix szybko zorientowała się, że on chce ją po prostu wkurzyć i upokorzyć, dlatego zdała się na siebie i grzecznie go wyprosiła. Służący rzucił jej zdziwione i oburzone spojrzenie.
- Jasne, ja sobie stąd pójdę, a ty coś zabierzesz coś sobie na pamiątkę bez naszej wiedzy?- zapytał podejrzliwie. Trix nie miała pojęcia, jak zareagować na tak jawne oskarżenie jej o kradzież, która nawet nie miała miejsca.
- A jak niby miałabym to wynieść? W zębach?- zdenerwowała się dziewczyna. Kobiety mają więcej schowków niż mężczyźni- pomyślał Ingolf, ale powstrzymał się przed powiedzeniem tego.
- Cóż, ja nie jestem złodziejem, więc nie dam pani takiej złodziejskiej rady. Jednak na pani szczęście muszę iść dopilnować przygotowań do przyjęcia, zatem żegnam na ten czas. Ma pani jeszcze godzinę na przygotowania, a potem ktoś po panienkę przyjdzie- powiedział Ingolf, po czym wyszedł. Trix z wielką ulgą zajęła się dalszym wyborem kreacji. Po bardzo długim zastanawianiu się ostatecznie zdecydowała się na czerwoną, koronkową sukienkę.
Po ubraniu się w nią poczekała jeszcze jakieś dwadzieścia minut, po czym usłyszała kroki. Była przekonana, że to osoba, która miała po nią przyjść. Nie myliła się. Po jakimś czasie drzwi otworzyły się i stanęła w nich wysoka, dobrze zbudowana postać. Miała na sobie nieco bardziej odświętny strój, z tego powodu Trix nie poznała jej od razu. Po chwili jednak spostrzegła, iż tą postacią jest wilkołak, którego już zdążyła poznać, ale nie dane jej było zaznajomić się z nim bliżej...

poniedziałek, 20 listopada 2017

Zakazany Romans XXV "Wioska wilkołaków"

- Na pewno jesteś pewna? Może jest jakiś inny sposób? Nadal możemy zmienić nasz plan- powiedziała Elizabeth, pomagając Trix wejść na jej konia.
- Nie ma takiej potrzeby. Pamiętaj tylko, że po trzech dniach mojej nieobecności masz wyruszyć dalej. Nie czekaj na mnie dłużej ani tym bardziej nie szukaj mnie. Jeśli nie dotrę do wioski w odpowiednim czasie, zawrócę. Jak cię nie znajdę, udam się od razu do Sillas de Meanum. Bez wody na pewno będzie tam trudniej dotrzeć, ale damy z siebie wszystko- powiedziała Trix.
- A jak się zgubisz?- zapytała niepewnym głosem Eliza.
- Będę musiała sobie jakoś w takim przypadku poradzić- odparła Trix, wzruszając ramionami.
- No nic, trzymaj się i pamiętaj o naszym planie. Do zobaczenia za trzy dni!- zawołała dziewczyna, po czym ruszyła w stronę wioski. To, gdzie osada powinna się znajdować i jak się nazywa (a przynajmniej pod jaką nazwą jest znana siostrze Trix) Eliza wytłumaczyła jej na tyle, na ile potrafiła. Początkowo droga przebiegała bez żadnych zakłóceń. Galopujący koń zachowywał się tak spokojnie, jakby znał te tereny. Dziewczyna dotarła w końcu do skrzyżowania leśnych dróg. Gdyby puściła się prosto, według jej informacji, skierowałaby się na pustynię, czyli w stronę Sillas de Meanum. Aby jednak trafić do wioski, musiała odbić w prawo. Obie trasy były mocno zarośnięte i wyglądały na zdradzieckie oraz niebezpieczne. Mimo to droga prowadząca do osady wydała się Trix mroczniejsza. Dziewczyna jednak postanowiła się tym nie przejmować i ruszyła dalej, tym bardziej, iż znała, jej zdaniem, główny powód takiego stanu rzeczy. Sillas de Meanum może nie cieszyło się zbytnią popularnością i dobrą opinią, ale zdecydowanie podróżowało tam więcej osób niż do starej, zapomnianej wioski wilkołaków. Dlatego zapewne ścieżka wydaje się być mroczniejsza, bo jest bardziej zarośnięta. Trix jechała dalej według wskazówek Elizabeth, jednak nie były one zbyt dokładne, więc często musiała zdawać się na własną intuicję. Pierwszym problemem okazało się następne skrzyżowanie, o którym Eliza nie wspominała. Tu jednak Trix poszło dość łatwo. Wiedziała, że musi kierować się głębiej w las. Z wskazówek jej siostry wynikało bowiem, iż wioska ma się znajdować zaraz za jednym z większych, bardziej zagęszczonych kawałków lasu. Trix skłamałaby, gdyby powiedziała, że nie czuła strachu. Przede wszystkim starała się zapamiętywać jak najwięcej szczegółów. Do wieczora udało się jej dotrwać bez większych problemów. Znalazła dogodne miejsce na obóz i zatrzymała się tam. Dopiero po zejściu z konia poczuła, jak bardzo jest spragniona, głodna i zmęczona. Na szczęście miała ze sobą trochę zapasów, w tym wodę. Elizabeth wcisnęła jej siłą manierkę, tłumacząc to tym, że ilość zawartej w niej wody nikomu nie wystarczy na trzy dni, więc ona i tak musiałaby udać się na poszukiwania czegoś do zaspokojenia pragnienia. Według Elizy jeszcze Trix miałaby mieć na to mniej czasu i energii po wyczerpującej drodze do wioski. I proszę, miała dziewczyna rację. Starsza z sióstr wypiła od razu całą wodę, obwiniając się jednak przy tym trochę, że nie była bardziej stanowcza. Na pewno Elizabeth przydałaby się ona bardziej niż mnie- pomyślała. Sięgając po jedzenie, pocieszyła się myślą, że przynajmniej przed swoim odjazdem zostawiła siostrze większe zapasy jedzenia. Pozostawała jeszcze kwestia niebezpiecznego wypoczynku, w końcu teraz nikt nie będzie stał na warcie. Zarówno ona jak i Elizabeth przez te trzy dni są zmuszone zdać się na łaskę losu i liczyć na to, że żadnej z nich nie odnajdzie ten wampir, ani nie przytrafi się im coś innego.
~~~~~~~~~~~~
Elizabeth całą resztę dnia zadręczała się faktem, iż Trix musi dla niej narażać się na tak wielkie niebezpieczeństwo. Ona sama, po odjeździe siostry, nie za wiele mogła już zrobić. Przez pewien czas spacerowała po lesie, nie oddalając się jednak zbytnio od obozu. Potem uszykowała sobie coś do jedzenia. Niestety, miała do wyboru tylko owoce oraz grzyby, które mogła przyrządzić przy ognisku, o ile udałoby się je rozpalić. Poczuła nieodpartą chęć zjedzenia czegoś innego, najlepiej jakiejś ryby. Zaraz jednak zganiła się w myślach za coś takiego, a po chwili powiedziała cicho i spokojnie na głos, kładąc sobie przy tym z czułością rękę na brzuchu:
- Ciii, dziecino. Nie miej takich wymagań, bo nie jesteśmy w stanie ich teraz zaspokoić. Walczymy o nasze życia, dlatego musimy jakoś to przetrwać. W nagrodę obiecuję ci, że kiedy już się urodzisz,  zrobię wszystko, aby cię uszczęśliwić. Przenigdy nie pozwolę cię skrzywdzić. Ani twojemu ojcu, ani nikomu innemu. Po jedzeniu Elizabeth postanowiła chwilę się zdrzemnąć. Po krótkiej drzemce wybrała się na poszukiwania wody, na szczęście szybko znalazła małą rzeczkę, z której mogła się napić. Potem z rozkoszą obmyła się i wróciła do swojego konia. Dała mu jeść, po czym jeszcze trochę pospacerowała. Odkąd wybudziła się z drzemki, zupełnie przestała się czymkolwiek zadręczać. Nabrała dziwnego przeczucia, że wszystko będzie dobrze. Po prostu tak czuła. Kiedy wróciła ze spaceru, od razu udała się na spoczynek.
~~~~~~~~~~~~
Z samego rana Trix jak najszybciej spakowała się, posiliła, uzupełniła zapasy wody i ruszyła w dalszą podróż. Już po kilku minutach jazdy natrafiła na powalony pień drzewa, cały pokryty śladami po pazurach. Mimo że po plecach przebiegły jej ciarki, nie zatrzymała się ani na chwilę. Gdyby tak zrobiła, na pewno łatwiej byłoby jej spanikować i zawrócić. Przez jakiś czas wspomnienie obdrapanego drzewa było jedyną rzeczą świadczącą o tym, że zbliża się do wioski. Po jakimś czasie zaczęła jednak natrafiać na więcej śladów pazurów, odcisków ogromnych wilczych łap, a dwa razy nawet zobaczyła pozostałości po posiłku. Na szczęście zawsze zdążyła wtedy odwrócić głowę i skupić się na czymś innym, byleby tylko nie puścić soczystego i kolorowego pawia. Po około półtorej godziny usłyszała przed sobą jakieś hałasy. Potem dojrzała ruch, a po chwili obtoczył ją krąg składający się z siedmiu mężczyzn. Wszyscy mieli ciemne, gęsye włosy, od brązowych po czarne, które zdawały się porastać każdy milimetr ich ciała. Oczy wszyscy posiadali zielone. Czaiła się w nich dobrze skrywana dzikość, ale i coś tajemniczego, nieznanego, zakazanego... Ubrani byli jak zwykli pracujący na polu ludzie i takie też mieli ze sobą narzędzia. Jakby właśnie szli lub wracali z pracy na roli. Wszyscy patrzyli na Trix poważnym i podejrzliwym wzrokiem. Widać było po nich ogromne napięcie, jakby w każdej chwili byli gotowi do ataku. Właśnie wtedy do Trix dotarło, na co się porwała. Zapuściła się w pojedynkę do wioski pełnej wilkołaków. W końcu jeden z nich przemówił poważnym, niskim głosem:
- Kim jesteś i czego tutaj szukasz, ludzka kobieto?- spytał nieznajomy. Styl wypowiadania się mężczyzny nieco zaskoczył Trix, ale szybko opanowała się i odezwała.
- Jestem zwykłą mieszczanką. Pochodzę z miasteczka Saden. Obecnie kieruję się do Sillas de Meanum, a przed dalszą podróżą chciałabym jeszcze uzupełnić zapasy wody. Czy może mogliby mi panowie dopomóc w tej kwestii?- Trix starała się brzmieć jednocześnie pewnie, ale i w miarę miło oraz spokojnie. Musiała za wszelką cenę przekonać do siebie tych mężczyzn.
- A w jakim celu udaje się panna...- zaczął ten sam nieznajomy.
- Morvant. Trix Morvant- powiedziała kobieta.
- Miło mi poznać. Ja nazywam się Knor Tibalt- odparł mężczyzna, po czym po kolei przedstawił swoich towarzyszy.- To Salwe, Diron, Izquar, Asban, Makato i Figz- po tych słowach zapanowała cisza. Trix i tak nie udało się zapamiętać za bardzo, kto jest kim, gdyż wszyscy byli zbyt podobni. Wiedziała tylko, z kim rozmawia.- Zatem w jakim celu panna Morvant planuje udać się do Sillas de Meanum?- dodał po chwili. Trix szybko musiała coś wymyślić. Nie mogła powiedzieć, że wraz z siostrą ucieka przed groźnym wampirem. W takim przypadku pewnie nie miałaby co liczyć na pomoc, gdyż zapewne wilkołaki nie chciałyby w żaden sposób ryzykować i wchodzić w drogę jakiemuś krwiopijcy. Miała bowiem wszelkie podstawy, by sądzić, iż napotkani nieznajomi potrafią zmieniać się w wilki.
- W rodzinnym Saden moją jedyną rodziną byli rodzice, którzy niedawno zmarli. W Sillas de Meanum mieszka moja ostatnia żyjąca krewna, daleka ciotka. Dlatego właśnie tam zmierzam- wyjaśniła Trix.
- No tak, to nieco wyjaśnia. Młoda kobieta nie powinna mieszkać samemu. Jednak dziwi mnie, dlaczego podróżuje panienka sama. Przecież to strach jechać tak daleko w pojedynkę, w dodatku to niełatwe zadanie- powiedział Knor. Jego bezpośredniość mocno zniesmaczyła Trix, ale, chcąc nie chcąc, musiała to ukryć.
- W Saden nie było nikogo odpowiedniego do towarzyszenia w takiej podróży młodej kobiecie- odparła.
- Doprawdy?- Knor wyraził swoje powątpiewanie. Nie wydawał się być przekonanym, ale mimo to nie wypytywał więcej o powody i okoliczności wyjazdu.
- Prosi nas panienka o pomoc, ale czy zdaje sobie sprawę z tego, kim jesteśmy?- zapytał. Trix przełknęła ślinę i wyprostowała się w siodle, chcąc dodać sobie w ten sposób pewności.
- Nie jestem pewna, ale podejrzewam, że... wilkołakami?
- Zgadza się. Skąd panna to wie?- zdziwił się inny z mężczyzn. Trix odwróciła się w jego stronę, ale chociaż bardzo chciała, nie była w stanie przypomnieć sobie jego imienia.
- Przed rozpoczęciem podróży odpowiednio się przygotowałam. Znalazłam starą mapę, na której była zaznaczona znajdująca się w pobliżu wioska. Z tej samej mapy wynikało, że mieszkają w niej wilkołaki. Stąd moje przypuszczenia- wyjaśniła Trix.
- Jednak mimo tej wiedzy poprosiła nas panienka, abyśmy jej pomogli- stwierdził Knor.
- Tak. Miałam do wyboru zaryzykować albo uschnąć z pragnienia w podróży. Nie byłam bowiem w stanie zabrać ze sobą odpowiedniej ilości zapasów- odparła kobieta. Na jakiś czas zapadła cisza. Wilkołaki tylko patrzyły po sobie. Wyglądały, jakby ze sobą rozmawiały, ale przecież nie poruszały ustami i stały zbyt daleko od siebie. Zapewne porozumiewają się w myślach. W końcu wilkołaki pochodzące z jednej watahy to potrafią- pomyślała Trix.
- Na razie możemy zaoferować panience tylko wypoczynek. Może panna udać się razem z nami do wioski, jeśli ma na to ochotę- odezwał się w końcu Knor. Był to ten decydujący moment. Zaryzykować i udać się z nimi, czy zawrócić?- pomyślała dziewczyna, ale zaraz zganiła się w myślach. Przecież po to właśnie tutaj przyszłaś! Poza tym, nie ma już czasu na odwrót!
- Jeśli mogłabym, to z chęcią się z państwem udam- odparła Trix.
- Zarem postanowione. Ruszamy!- zawołał Knor, po czym odwrócił się i zaczął iść. Pozostali mężczyźni niemal natychmiast poszli za nim. Trix wyrwała się jakby z transu i ponagliła konia. Ten ruszył pomału. Kobieta czuła się dziwnie. Oni wszyscy normalnie szli, podczas gdy ona jechała na koniu. Szli w zupełnej ciszy. Kobieta podejrzewała, że oni i tak rozmawiają ze sobą w myślach. Trix miała wrażenie, że idą bez końca. W pewnym momencie skręcili za grupę drzew, które ściśle do siebie przylegały. Za zakrętem oczom Trix ukazała się sporej wielkości polana, otoczona z trzech stron gęsto rosnącymi drzewami i krzakami. Na niej znajdowało się kilka różnych domów. Wszystkie były drewniane. Większość z nich była mała i szara, brązowa lub zielona, gdyż drewno prawie w całości porośnięte było roślinami. Tylko jeden budynek, znajdujący się w najbardziej oddalonej od Trix części polany był bardzo duży i kolorowy. Ściany miał białe, ale znajdowały się na nich różnokolorowe wzory. Albo były to tylko nic nieznaczące malunki, albo, co bardziej prawdopodobne, Trix nie potrafiła dopatrzeć się w nich niczego sensownego. Nie zmieniało to faktu, że ten dom najbardziej rzucał się w oczy i wyglądał najładniej. Przez środek polany przepływał strumień, którego wcześniej kobieta nawet nie słyszała. Wioska była idealnie ukryta, w dodatku dostać się mogło do niej tylko z jednej strony. Trix stała przez chwilę w miejscu i przypatrywała się temu wszystkiemu. Wioska wyglądała tak...zwyczajnie? Na pewno nie jak miejsce zamieszkane przez wilkołaki. Wtem kątem oka zauważyła, że jeden z towarzyszących jej mężczyzn zaczął się do niej zbliżać.
- Musi teraz panienka zejść z konia- powiedział miłym głosem, wyciągając do niej rękę. Trix skorzystała z pomocy i już po chwili stała na ziemi.
- Chwila, dokąd go zabieracie?!- zawołała wystraszona, widząc, że mężczyzna oddala się z jej koniem.
- Asban się nim dobrze zajmie. Nakarmi, napoi i pozwoli wypocząć. Panienka zaś pozwoli za mną- powiedział Knor.
- A-ale dokąd?- zapytała dziewczyna.
- Musimy przedstawić panny problem osobą, które mogą podjąć w tej sprawie jakąkolwiek decyzję. Proszę o więcej nie pytać i iść ze mną- odparł stanowczo wilkołak. Trix przełknęła ślinę i z głośno bijącym sercem ruszyła za mężczyzną. Szli przez środek osady, co spowodowały, że oczy wszystkich skierowały się na nich. Mieszkańcy zaprzestali swoich codziennych czynności i bezwstydnie się na nich gapili. Nikt nawet nie pisnął słówka. Niektórzy z ciekawością, inni z niechęcią, a reszta z obojętnością. Po chwili Trix zdała sobie sprawę, że kierują się w stronę najładniejszego z domów. W końcu oddalili się od centrum wioski. Do uszu kobiety zaczęły docierać dźwięki mówiące o tym, że wszyscy powrócili do swoich przerwanych czynności. Dom znajdował się tak daleko od reszty, że wszelkie hałasy prawie w całości ucichły nim Knor i Trix dotarli do jego drzwi. Mężczyzna podszedł i zastukał ogromną, mosiężną kołatką w kształcie wilka. Po chwili drzwi otworzyły się i stanął w nich ubrany w garnitur mężczyzna. Był zdecydowanie starszy niż Knor. Na jego skroni dało się już dojrzeć początki siwienia. Spojrzał z wyniosłością na towarzysza Trix.
- Czym ci mogę służyć, Knorze?- zapytał mężczyzna.
- Mam ważną sprawę, którą musi rozpatrzyć Wielki Adalryk- wyjaśnił Knor.
- A jakąż to ważną sprawę masz do Wielkiego Adalryka?- spytał z powątpiewaniem służący.
- Przecież mówię, że to sprawa dla Wielkiego Adalryka, nie dla ciebie. Ale jeśli musisz wiedzieć, to dotyczy ona tej niewiasty- powiedział Knor, wskazując na stojącą kilka kroków za nim Trix.
- A któż to?- zainteresował się natychmiast drugi z mężczyzn, po czym wziął długi i głęboki wdech.- Człowiek- wyrzucił z siebie to słowo niczym najgorsze przekleństwo.
- Zgadza się, jesteś bardzo spostrzegawczy, drogi Ingolfie- powiedział z lekkim szyderstwem Knor. Służący rzucił mu wściekłe spojrzenie.
- Z jakiego powodu Wielki Adalryk miałby się spotykać z człowiekiem?
- Wcale nie musi. Jeśli w końcu zechcesz nas łaskawie wpuścić do domu, ja udam się na audiencję do Wielkiego Adalryka i przedstawię mu sprawę tej kobiety. Jeśli zechce, to się z nią spotka- wyjaśnił Knor. Ingolf zmierzył ich dwójkę nieprzychylnym spojrzeniem. Trix była pewna, że nie zgodzi się ich wpuścić. Po kilku chwilach jednak niespodziewanie otworzył szerzej drzwi.
- Pozwólcie za mną- powiedział, po czym ruszył szybkim krokiem w głąb domu. Szli długim, pomalowanym na biało korytarzem. Oświetlało go światło ze znajdujących się po bokach okien, jednak miedzy nimi przyczepione były pochodnie, które jednak obecnie nie płonęły. Na podłodze znajdował się brązowo- zielony dywan z wyhaftowanymi leśnymi motywami. Były tam wilki, sarny, jakieś rośliny itp. Oprócz tego na ścianach znajdowało się kilka obrazów, gdzieniegdzie zaś stały jakieś rzeźby, wazy i wazony, ale Trix nie miała czasu przyjrzeć się im dokładniej. Przeszli szybko przez korytarz i znaleźli się w pomieszczeniu przypominającym mały salon.
- Tutaj panienka zaczeka na mnie. A ty- zwrócił się do Knora.- pozwolisz za mną- dodał. Po chwili mężczyźni przeszli przez salon do znajdujących się po jego drugiej stronie drzwi i wszyli przez nie. Trix nie miała pojęcia, co o tym wszystkim myśleć. Pokój, w którym się znalazła, miał jasnobrązową podłogę, na której położony był duży, zwyczajny, zielony dywan. Ściany także były ciemnobrązowe. Po lewej stronie pokoju znajdował się kominek. Naprzeciw niego stały mały brązowy stolik, za nim dwuosobowa kanapa w kolorze czerwonym, a po bokach dwa fotele, skierowane w stronę ognia. W rogach pokoju stały białe cokoły, na nich zaś kolejno znajdowały się: jakaś beżowa waza z namalowanymi białymi wzorami, mała rzeźba przedstawiająca wilka, błękitny wazon z ciemnoniebieskimi kwiatami i druga rzeźba o bliżej niezidentyfikowanym kształcie. Całą wolną przestrzeń pod każdą wolną ścianą zajmowały regały wypełnione książkami. Trix podeszła do jednego z nich i z ciekawością zaczęła przeglądać tytuły. Po kilku minutach ktoś wszedł do pokoju. Kobieta podskoczyła i szybko odwróciła się. Jej oczom ukazał się idący w stronę kominka służący.
- Pozwoliłem sobie zrobić dla panienki herbatę i przynieść poczęstunek- powiedział, po czym postawił na stoliku filiżankę z gorącą cieczą i talerzyk z kawałkiem ciasta. Po tym pożegnał się i nie czekając na żadną reakcję ze strony Trix, wyszedł. Kobieta zamrugała ze zdziwieniem i podeszła do kanapy, na której usiadła. Teraz już była w 100% pewna, że nie jest tutaj mile widziany. Mimo pewnych obaw zdecydowała się jednak upić pierwszy łyk herbaty. Ledwo to zrobiła, a za drzwiami rozległy się przytłumione głosy.
- Ależ nie ma potrzeby, byś się tutaj fatygował Wielki Adalryku, to znaczy Adalryku- powiedział służący, który pojawił się w pomieszczeniu, kiedy tylko otworzyły się drzwi.
- Ingolf ma rację, ta sprawa nie jest tego warta- Trix usłyszała głos Knora. Ten także po chwili znalazł się w pomieszczeniu, zaś wraz z nim wszedł jeszcze jeden wilkołak. Był dużo niższy od pozostałej dwójki, jego włosy były w całości białe, skórę zaś pokrywały liczne zmarszczki.
- Ależ to żaden problem, przynajmniej będzie to dla mnie jakaś ciekawa odmiana. Dość już mam tej wiecznej nudy!- zawołał wesoło starzec. Po chwili jego oczy zauważyły Trix. Zaczął kierować się w jej stronę, mimo protestów pozostałych wilkołaków. Kobieta wstała.
- Nazywam się Aldaryk i jestem obecnym władcą tejże wioski. Miło mi panienkę poznać- powiedział, po czym pocałował ją w rękę.
- Nazywam się Trix Morvant. Mi również niezmiernie miło pana poznać- odpowiedziała zdziwiona dziewczyna.
- Ingolfie, bądź tak miły i przynieść po herbacie i czymś na ząb także dla naszej dwójki- powiedział niejaki Aldaryk. Służący niemal natychmiast zniknął za drzwiami. Ledwo wszyscy zdążyli usiąść (Trix i Aldaryk na kanapie, Knor na fotelu) wrócił Ingolf, niosąc na tacy jeszcze dwa kawałki ciasta i filiżanki z herbatą. Postawił to wszystko na stole, razem z cukiernicą. Już chciał się wziąć za słodzenie herbaty Aldarykowi, ale ten powstrzymał go gestem i powiedział:
- Poradzimy sobie. Wracaj do swoich obowiązków, Ingolfie. Albo idź sobie odpocząć.
- Na odpoczynek trzeba zasłużyć. Teraz zaś, skoro niepotrzebna panu moja pomoc, zajmę się czymś pożytecznym- odpowiedział Ingolf i zniknął za drzwiami.
- Ile panienka słodzi?- zapytał Aldaryk, sięgając po cukiernicę.
- Dziękuję, poradzę sobie sama- powiedziała szybko Trix. Kiedy już wszyscy posłodzili sobie herbaty, odezwał się starzec:
- Słyszałem od Knora, że prosi nas panienka o pomoc- zaczął.
- Tak, zgadza się. Udaję się do...
- Sillas de Meanum, wiem. Knor wszystko mi już opowiedział. Musze przyznać, że historia panienki bardzo mnie poruszyła...- powiedział, celowo przeciągając każde słowo. Trix czuła, że jej serce zaraz wyskoczy z piersi.
- I?- nie wytrzymała Trix.
- I zdecydowałem się panienkę poznać i jej pomóc, ale tylko pod jednym warunkiem- odpowiedział Aldaryk.
- Jakim?- zapytała Trix.
- Nieczęsto mamy tutaj gości. Sam nawet, jako najstarszy mieszkaniec wioski, ledwo pamiętam odwiedzimy kogoś z zewnątrz, które zresztą niechętnie wspominam, gdyż był to wampir. Powinniśmy zatem odpowiednio ugościć panienkę i zaprosić ją na jedno z naszych przyjęć- powiedział Aldaryk.
- Co?- zapytali z niedowierzaniem równocześnie Trix i Knor.
- To, co słyszeliście.
- Ależ to niedopuszczalne! Zapraszać na nasze wilkołacze przyjęcie jakiegoś... człowieka!- zawołał Knor.
- Ciii... Mój drogi współbracie, przypominam ci, że mamy równość ras- powiedział z uśmiechem Aldaryk.
- Ale...- zaczął Knor, ale starzec uciszył go, widząc, że Trix chce coś powiedzieć.
- Dajmy i tej panience coś powiedzieć.
- No cóż... jestem bardzo wdzięczna za tą propozycję, ale muszę odmówić. Nie jestem godna takiego zaszczuty, poza tym muszę jak najprędzej znaleźć się w Sillas de Meanum- powiedziała Trix.
- Ależ niech się panienka nie martwi. Przyjęcie odbędzie się dziś wieczorem, więc nie będzie panna musiała zbyt długo czekać, a przy okazji wypocznie sobie po zapewne wyczerpującej podróży. Poza tym nie jesteśmy kimś lepszym czy gorszym, żeby panienka "nie była godna" uczestniczenia w naszym przyjęciu. No i, jak wspomniałem, inaczej nie trzyma panna naszej pomocy- powiedział Aldaryk, po czym się zaśmiał i puścił do Trix przyjacielskie oczko. Dziewczynę mocno zdziwiło zachowanie starca. Widocznie należał do tego typu ludzi, którzy są bardzo bezpośredni. Nie mam teraz jednak czasu na myślenie o zachowaniu Aldaryka, a o jego propozycji. Starzec wydaje się być nieugiętym, a ja i Elizabeth potrzebujemy pomocy. Ostatecznie gdyby chcieli mi zrobić coś złego, już dawno by to miało miejsce. Mogę zaś sobie pozwolić na zabawienie tutaj do jutra, w końcu na wykonanie swojego zadania miałam aż trzy dni...

sobota, 21 października 2017

Zakazany Romans XXIV "Wampirzy pogrzeb"

Nie musiał dług szukać. Udał się do tego samego ogrodu, do którego poszli kiedyś razem na spacer. Tam właśnie znalazł Aurelinę, która jak gdyby nigdy nic nachylała się nad jakimiś kwiatami. Canagan skorzystał z okazji i podszedł do niej jak najszybciej od tyłu, aby jej wampirze zmysły nie zdążyły go wyczuć. Objął swoją narzeczoną w talii, na co ta się wyprostowała.
- Co ty robisz?!- zawołała, nieudolnie próbując się od niego odsunąć. Canagan był jednak silniejszy. Trzymał ją mocno w swoich objęciach.
- Stęskniłem się za tobą- wyszeptał tuż przy jej uchu.
- Nie widzieliśmy się raptem... całkiem niedawno- Aurelina nie bardzo była w stanie wyswobodzić się spod uroku swojego ukochanego i powiedzieć coś sensownego.
- Każda sekunda rozłąki z tobą jest dla mnie męczarnią- powiedział wampir, po czym złożył delikatny pocałunek na płatku jej ucha.
- Przestań! Mamy teraz ważniejsze rzeczy do zrobienia!- wołała Aurelina, nadal próbując zapanować nad sobą i swoim ukochanym. Tyle że nie zdawała sobie sprawy, iż odkąd po raz pierwszy ostatecznie mu się poddała, to on sprawuje władzę nad sytuacją między nimi. Przynajmniej w normalnych warunkach.
- A niby co to za "ważniejsze rzeczy do zrobienia", co?- zapytał wampir, mocniej tuląc ją do siebie. Teraz już bez skrępowania zaczął całować ją po szyi. Z minuty na minutę jego pocałunki stawały się coraz bardziej natarczywe.
- Powinniśmy w końcu przywitać się ze wszystkimi gośćmi. Ty, jako nowy hrabia Phantomhive i ja, jako jego przyszła żona. Tego wymaga przecież tradycja. To nasz obowiązek...- Aurelina nakręciła się na przywoływanie Canagana do porządku. Ten jednak brutalnie jej to przerwał. Pewnym ruchem złapał ją za brodę i odwrócił w swoją stronę, składając na jej ustach szybki, ale jednocześnie przesycony dominacją pocałunek.
- Wiem, czego wymaga ode mnie tradycja i co jest moim obowiązkiem- powiedział agresywnie. Ich wargi znajdowały się tak blisko, że Aurelina czuła, jakby Canagan usiłował wcisnąć te słowa w jej usta. Następnie wypuścił wampirzycę ze swych objęć i zaczął kierować się w stronę wyjścia z ogrodu. Zszokowana Aurelina patrzyła za nim z niedowierzaniem.
- Idziesz, moja oblubienico? W końcu tradycja się bez ciebie nie obejdzie- powiedział, uśmiechając się z lekką, przyjacielską, a właściwie pobłażliwą kpiną. Narzeczona Canagana sama już nie wiedziała, co o tym wszystkim myśleć. Raz jest czuły i kochany, a po chwili staje się agresywny i dominujący. Zaczynam się już w tym wszystkim gubić! Nie podoba mi się to. Będziemy musieli później poważnie na ten temat porozmawiać- pomyślała Aurelina, ale posłusznie podeszła do swojego narzeczonego i poszła razem z nim witać gości przybyłych na pogrzeb.
~~~~~~~~~~~~
Kolejny dzień podróży minął im we względnym spokoju, nie licząc tajemniczej przygody Trix nad strumienie, o której Elizabeth nadal nie wiedziała. Jechały spokojnie, kiedy nagle koń Elizy zatrzymał się, a dziewczyna czym prędzej zsiadła z niego i pobiegła w las. Nie na żarty wystraszona siostra dziewczyny natychmiast postąpiła tak samo. Na szczęście szybko odnalazła Elizabeth. Stała oparta o drzewo, zwracając pod nie to, co jakiś czas temu zjadła. Trix podeszła do niej, chcąc upewnić się, że wszystko gra. Ostatecznie okazało się, że to zwykłe ciążowe dolegliwości. Siostra Elizabeth zawróciła więc do ich koni, które z powodu pośpiechu nie zostały nigdzie przywiązane. Szczęśliwym trafem nie zdołały uciec.
- Wyglądasz na wyczerpaną- powiedziała Trix, kiedy już Eliza wyszła z lasu.
- Nic mi nie jest- odparła dziewczyna, siląc się na niezobowiązujący uśmiech. Każdy jednak rozpoznałby, że nie jest on szczery.
- Daj spokój z byciem taką miłą i mało wymagającą, która zawsze się dla wszystkich poświęca i nie chce sprawiać nikomu żadnych kłopotów- powiedziała Trix. Bo ci to nie wychodzi- szepnął złośliwie głos w jej głowie, ale kobieta szybko skupiła się z powrotem na tym, co chciała powiedzieć siostrze.- Zacznij w końcu myśleć o swoich potrzebach. Pamiętaj, że teraz musisz dbać nie tylko o siebie- Eliza nie odpowiedziała już na te słowa siostry. Razem rozłożyły obóz. Trix kazała Elizabeth iść się przespać, sama udała się jak zwykle na poszukiwania jedzenia i picia.
~~~~~~~~~~~~
Jak nakazywała tradycja, pogrzeb odbywał się w Sali Pogrzebowej. W miejscu, które odwiedzano tylko i wyłącznie w okolicznościach śmierci. Własnej lub kogoś innego. Ostatnim razem Canagan był tu na pogrzebie matki, więc nic z tego nie pamiętał. Szedł na czele całego pochodu, trzymając pod rękę swoją narzeczoną. On miał na sobie czarny garnitur i płaszcz, ona ciemną, koronkową i długą suknię oraz kapelusz z woalką. Dla ozdoby miała także przyczepionych kilka czarnych piór. Zaraz za nimi kroczyli rodzice Aureliny i ciotka Alyssa. Następni w kolejności byli doradcy Richtera (według Canagana zgraja starców, która będzie mu tylko przeszkadzać w rządzeniu) oraz bliscy krewni, przyjaciele, a na szarym końcu najdalsza rodzina oraz pozostali goście. Jeszcze przed wyruszeniem pochodu z rezydencji wampir nie czuł się najlepiej, a co dopiero teraz. Miał mieszane uczucia. W końcu właśnie miało się odbyć ostateczne potwierdzenie jego tryumfu, od teraz już naprawdę nikt nie będzie nim rządził. Z drugiej jednak strony, Canagan musiał poprowadzić całą uroczystość. Mimo że stres i zakłopotanie były mu zupełnie obcymi odczuciami i tak strasznie się denerwował. Głównie znaczeniem tego miejsca. Na co dzień nigdy nad tym nie rozmyślał i nawet się tutaj nie zbliżał. Nie chciał i nie myślał nigdy nad tym. W końcu to Sala Pogrzebowa. Ostateczne miejsce podróży każdego członka jego rodu. Najbardziej przerażała go myśl, że będzie musiał nie tylko być świadkiem, ale poprowadzić uroczystość pogrzebu z myślą, że jeśli kiedyś zginie, on będzie chowany dokładnie tak samo. Wszyscy będą po nim "z żalem" płakać, wykazując się przy tym swoją obłudą. W duszy zaś będą się zapewne cieszyć z jego śmierci, tak jak on i zapewne parę innych osób raduje się z powodu umarcia Richtera. Zawsze uważał, że wampirza ceremonia pogrzebowa jest trochę straszna, mimo że całe życie wampirów składa się nawet z gorszych rzeczy. Canagan zawsze sądził, że przy pogrzebie można by już było sobie odpuścić. Nigdy się jednak nie ujawnił z tą myślą, gdyż sam przed sobą ledwo się do niej przyznał. Jak to on miałby powiedzieć, że coś wydaje mu się nieodpowiednie i zbyt straszne? Jego wątpliwości i niepewność skumulowały się w nim i uderzyły z podwójną siłą, kiedy stanął przed drzwiami Sali Pogrzebowej. Miał ogromną ochotę przystanąć chociaż na chwilę, ale zamiast tego pewnym ruchem otworzył drzwi i przekroczył próg. W tej samej chwili wszystkie wewnętrzne rozterki opuściły go. Poczuł się znów pusty, wypełniony ewentualnie żądzą władzy, zabijania i seksu. Pewnym krokiem zaczął kroczyć środkiem sali ku ołtarzowi na jej środku. Miał on kształt średniej wielkości prostokąta, na którym położone było ciało Richtera. Wykonano go z białego drewna. Ojciec Canagana wyglądał jak każdy zmarły, czyli jakby spał. Wokół ołtarza stały wysokie, ustawione w krąg świeczniki z płonącymi świecami. Wampir wraz z Aureliną, jej rodzicami i Alyssą weszli w ułożony okrąg. Usiedli na specjalnie przygotowanych krzesłach po bokach koła. Po lewej siedzieli rodzice wampirzyca i ciotka Canagana, po prawej wampir wraz z narzeczoną. Kiedy weszli pozostali i zajęli miejsca na ławach poza okręgiem ze świec, chłopak powstał i ze wzrokiem utkwionym w twarzy ojca, skierował się do ołtarza. Ustawił się obok, a następnie omiótł wzrokiem całą Salę Pogrzebową. Wszystko było czarne. Podłoga, sufit, ściany, ławy, nawet dywan, po którym szli. Jedynym wyjątkiem był biały ołtarz i herb rodu Phantomhive. Powieszony był co kawałek na ścianach po boku, namalowany był też na całym suficie. Na ścianie za plecami Canagana namalowane było szare drzewo genealogiczne jego rodzina wraz z portretami, datami narodzin i śmierci jej członków. Już niedługo pojawi się tam także obraz Richtera. Wampir w końcu znów przeniósł wzrok na zebranych i rozpoczął ceremonię.
- Drodzy Krewni i Przyjaciele rodu Phantomhive! Wszyscy doskonale zdają sobie sprawę, że znaleźliśmy się tutaj, by pożegnać Richtera Deivera Phantomvive'a. Doskonałego hrabiego, cudownego zarządcę, najlepszego wampira i idealnego ojca. Gdybym miał tutaj wymienić każde Jego osiągnięcie, nie starczyłoby mi wieczności. Wyniósł znaczenie rodu Phantomhive na szczyt w świecie wampirów. Rozwiązał wiele problemów naszego królestwa. Nawiązał mnóstwo sojuszy. Był najlepszym doradcą i przyjacielem króla, który bardzo ubolewa, że nie może stawić się na pogrzebie. Jest to idealnym dowodem na to, w jak zażyłych byli stosunkach. Dokonał tego wszystkiego, a na koniec wychował w pojedynkę mnie, swojego jedynego syna, będąc mi jednocześnie ojcem i matką, bym mógł kontynuować jego dzieło. Dokonał tego, bo był surowy, sprawiedliwy ale i wyrozumiały. Przestrzegał zasad, wszystko dokładnie planował. Służył radą i pomocą. Zawsze można było liczyć na zrozumienie z jego strony. Nie znał słów takich jak: strach, hańba, nieokazanie szacunku. Dobre maniery były dla niego sprawą priorytetową w towarzystwie. Wielu nauczył właściwego postępowania, a jeszcze więcej wampirów mogłoby wziąć z niego przykład, gdyby nie zabrano nam go przedwcześnie. Nigdy nie będziemy w stanie w pełni pogodzić się z tak wielką stratą. Jest to cios dla nas wszystkich, w szczególności zaś dla mnie. Przenigdy nie pogodzę się ze śmiercią mojego ojca. Dlatego z ciężkim sercem i bólem przejmuję dziś oficjalnie władzę nad naszym rodem- Canagan przerwał na chwilę i odwrócił się w stronę ołtarza, na którym leżało ciało Richtera.- Ojcze, zrobię wszystko, abyś mógł być ze mnie dumny. Spoczywaj w spokoju- powiedział wampir. Podszedł do swojego ojca i pożegnał się z nim szybko, po czym wrócił na swoje miejsce. Wszyscy zebrani zaczęli po kolei wstawać. Podchodzili do ciała Richtera i żegnali się z nim, a następnie wychodzili z Sali Pogrzebowej. Canagan, Alyssa oraz państwo Cherr z Aureliną powinni teraz siedzieć z lekko zwieszonym głowami. Tak nakazywała tradycja. Wampir jednak nie mógł powstrzymać się i ukradkiem spoglądał na podchodzące osoby. Większość z nich miała zbolałe miny, nieliczni płakali. Zdarzali się też tacy, którzy wyglądali na obojętnych lub nawet zadowolonych. Nie dziwiło go to. Śmierć kogoś tak ważnego jak jego ojciec zawsze jest dla niektórych obojętna, dla innych straszna lub wręcz przeciwnie, wspaniała. On sam przecież cieszył się z tego, że Richtera już nie ma i nikt nie stoi mu na drodze do pełni władzy. Kiedy sala opustoszała i pozostali na niej jedynie Canagan z narzeczoną, Alyssa i państwo Cherr, młody wampir powstał. Zaraz po nim to samo uczynili pozostali. Hrabia podszedł do jednego ze świeczników, srebrnego ze złotymi zdobieniami oraz wysadzanego drogocennymi kamieniami. Wziął go w rękę, a następnie odwrócił się i podszedł do ołtarza. Cały czas miał lekko spuszczoną głowę, przez co pozostali nie widzieli wyrazu jego twarzy. Wszyscy sądzili jednak, iż gości na niej ból. Tak naprawdę Canagan ledwo powstrzymywał się, aby nie uśmiechnąć się. Wampir przechylił świecę najpierw w stronę włosów, bo je najłatwiej zapalić. Potem podpalił ubranie swego ojca. Jednocześnie szeptał przy tym pewne znane zaklęcia. Ogień, wzmocniony czarami, szybko urósł w siłę i rozprzestrzenił się. Wampir cofnął się w stronę pozostałych zgromadzonych. Wszyscy razem w zupełnej ciszy odczekali, aż ciało Richtera spłonie. Kiedy pozostały po nim tylko prochy, Canagan podszedł i wyjął spod ołtarza przygotowaną wcześniej urnę. Była złota, wysadzana szmaragdami, rubinami, ametystami, diamentami, a także innymi klejnotami. Wampir włożył do niej prochy swego ojca, a następnie ruszył w stronę drzwi, trzymając przed sobą urnę. Natychmiast dołączyli do niego pozostali. Tworzyli swego rodzaju pochód. Na zewnątrz Sali Pogrzebowej czekali pozostali żałobnicy. Przyłączyli się do konduktu żałobnego. Canagan skierował się ku rodzinnej kaplicy.
Wszyscy po kolei, zaczynając od wampira niosącego urnę, weszli do niej po schodach. Znaleźli się w okrągłym pomieszczeniu, oświetlanym tylko przez znajdujące się na ścianach pochodnie. Naprzeciw wejścia znajdował się ołtarz, a zaraz za nim sięgający do sufitu posąg niejakiego Samaela. Był to pradawny i legendarny władca Vampireos, uznawanu obecnie za swego rodzaju boga wampirów. Prawą rękę miał opuszczoną w dół i trzymał w niej różę, która u nocnych krwiopijców jest symbolem nie miłości, lecz śmierci. W lewej zaś miał wzniesiony w górę miecz, symbol władzy i potęgi. Posąg ten pokazywał, że wampiry zachowują swą wielkość nawet po śmierci, a ich współbracia zawsze pamiętają o ich dokonaniach. Od wejścia aż do ołtarza ciągnął się długi i szeroki, czerwony dywan, zdobiony złotymi nićmi. Wyraźnie odcinał się na tle podłogi w odcieniu brązu. Podobnego koloru były także ściany. Po lewej stronie ołtarza znajdował się wysoki świecznik ze świecą. Najważniejszym zadaniem dozorcy tego miejsca było pilnowanie, aby płomień nigdy nie zgasł i wymienianie świecy w odpowiednim czasie. Po prawej stał jeszcze jeden posąg. Był to kawałek ciała wraz z głową węża, który najbardziej przypominał kobrę. Reszta jego ogromnego i długiego cielska wiła się wokół ołtarza, kończąc na prowadzących do niego schodach. Węże przez większość ras uznawane były za strażników zaświatów. Canagan podszedł do głowy stwora i przekrzywił ją. W ten sposób w podłodze przed ołtarzem pojawiła się dziura. Wampir zszedł po krętych schodach do krypty, tym razem samemu. Znalazł się w długiej, stosunkowo szerokiej grocie. Po jej bokach były kamienne bloki, w których wyrzeźbiono otwory. W każdym z nich znajdowała się urna zmarłego członka rodu Phantomhive. Nad otworem znajdowały się najważniejsze informację o danym wampirze, jego imiona, przyznane tytuły, data narodzin oraz śmierci, a także mały portret. Canagan szybko odszukał miejsce wyznaczone jego ojcu. Czym prędzej złożył w nim urnę. Następnie wyprostował się i spuścił puste ręce po bokach. Stał tak przez chwilę, wpatrując się w miejsce spoczynku prochów Richtera. Powinien teraz jeszcze, ostatecznie, na osobności pożegnać się ze swoim ojcem. Tego wymagała od niego pradawna, zawsze przestrzegana wampirza tradycja.
- Powinienem pogratulować temu, kto wyrządził mi tak wielką przysługę i się ciebie pozbył. Najchętniej bym to zrobił, ale zamiast tego muszę zając się teraz pilnowaniem własnego bezpieczeństwa- wyszeptał Canagan, po czym lekko uśmiechnął się. W końcu spadł z niego ten ciężar, który narastał w nim od ponownego powrotu. Wszystko dobiegło końca. Nikt już nie będzie mógł mu w niczym przeszkodzić. Absolutnie każda rzecz poszła po jego myśli. Teraz już będzie tylko lepiej. Lepiej dla niego, Canagana. Już chciał odwrócić się i odejść, ale wtedy jego wzrok padł na inicjały wyryte obok miejsce spoczynku Richtera. Należały one do jego matki. Mimo że właściwie jej nie znał, słyszał o niej same dobre rzeczy. Podobno była niespotykanie dobrotliwą, wyrozumiałą i kochaną przez wszystkich wampirzycą. Przekonywała inne wampiry, aby nie uważały innych ras za gorsze, nawet ludzi. Canagan w duchu zawsze pogardzał takim sposobem myślenia i z tego powodu uważał, że jego matka nigdy nie była w pełni normalna, tak samo zresztą jak jej siostra. Teraz jednak, przypominając sobie o niej, poczuł dziwne zmieszanie. Nie tracił jednak czasu na to uczucie, czym prędzej odwrócił się i wyszedł, postanawiając, że będzie tutaj przychodził jak najrzadziej.
~~~~~~~~~~~~
- Wydaje mi się, że już jutro albo pojutrze powinniśmy przynajmniej dotrzeć do pustyni. Zastanawiam się jednak, jak przedostaniemy się przez nią, skoro nie będziemy w stanie zgromadzić odpowiedniej ilości wody? Mamy przecież tylko jedną manierkę- powiedziała Trix, kiedy obie wraz z siostra jadły śniadanie.
- Wiesz, miałam to już wcześniej powiedzieć, ale zupełnie zapomniałam. Możemy spróbować zboczyć nieco z trasy. Z tego, co wiem, niedaleko powinna znajdować się jakaś mała wioska. Tam mogłybyśmy znaleźć więcej wody- odparła Elizabeth, biorąc do ust jedną z jagód.
- Skąd o tym wiesz?- spytała zaskoczona Trix.
- Będąc pewnego dnia u Antonia, razem z nim przeglądałam stare mapy. Wspomniał o tej wiosce, gdyż fenomenem było dla niego, iż ktoś naprawdę bez problemów chce żyć tak blisko pustyni, w dodatku w Przeklętym Lesie- odpowiedziała Eliza.
- Rozumiem...- odparła Trix.
- Jest jednak kilka problemów. Nie jestem pewna, czy wioska nadal istnieje. Ponadto nie mieszkają w niej ludzie- powiedziała Elizabeth.
- Jaka więc rasa ją zamieszkuje?- zapytała starsza siostra.
- Wilkołaki- odparła krótko Eliza. Było to dla nich jednocześnie dobrą i złą wiadomością. Rasa ta w postaci człowieka nie miała absolutnie żadnych ponadnaturalnych zdolności. Gdy zaś jej przedstawiciele zmieniali się w wilki, stawali się barbarzyńskimi bestiami, które praktycznie nie były w stanie spokojnie i racjonalnie myśleć. Z jednej strony wilkołaki były więc dla ludzi równie niebezpieczne jak inne magiczne istoty. Jednocześnie jednak stworzenia te nie wywyższały się tak bardzo jak inne. Pozostałe rasy pogardzały bowiem wilkołakami niemal na równi z ludźmi, właśnie z powodu ich porywczej natury. Wielu ludzi także nie przepadało za nimi z tej samej przyczyny. Nienawiść zaś rodzi nienawiść. Dlatego w zależności od sytuacji i podejścia różnych osób, z wilkołakami można było się w miarę dobrze dogadać, skłócić lub stracić życie w ataku jednego z nich.
- To trudna decyzja. Niesie ze sobą wielkie ryzyko. Jak myślisz, ile zajęłaby podróż w tamto miejsce?- spytała Trix.
- Myślę, że około jednego dnia, ale mogę się mylić. A co, masz może jakiś pomysł?
- Tak, mam pewien plan, z tym, że trochę ryzykowny- odparła starsza z sióstr.
- Jaki?- zapytała natychmiast Elizabeth.
- Mogłabym się tam wybrać i uzupełnić zapasy naszej wody. Ty byś w tym czasie poczekała tutaj na mnie. Jeśli nie wróciłabym w czasie trzech dni, wyruszyłabyś w dalszą podróż- odpowiedziała Trix.
- Mowy nie ma! Zapomnij! Nie pozwolę ci się tam wybrać samej!- Eliza zerwała się na równe nogi i zaczęła natychmiast protestować. Trix od razu wstała i położyła jej ręce na ramionach, aby ją uspokoić.
- Elizabeth Morvant! Przywołuję cię do porządku! Zrozum, że to na razie najlepszy pomysł! Nie przeprawimy się przez pustynię bez wody, to jasne. Ale nie możemy jechać tam obie. Jeśli coś się stanie, to i tak żadna z nas nie będzie mogła drugiej pomóc, w końcu nie mamy szans z wilkołakami. Ja zaś mam większe szanse sobie poradzić, bo nie jestem w ciąży. Z tego samego powodu ty musisz na siebie bardziej uważać- Trix próbowała przemówić Elizie do rozsądku.
- Najzwyczajniej w świecie nie mogę pozwolić ci jechać samej!- zawołała dziewczyna.
- Argumenty mówią same za siebie. Poza tym, szczerze, w takim stanie tylko byś przeszkadzała.
- Ciąża to nie choroba!- zawołała Eliza.
- Dobrze, załóżmy więc, że tam jedziemy i atakują nas wilkołaki. Jak miałby nas uratować fakt, że byłybyśmy we dwie?- spytała Trix.
- Jedna z nas mogłaby spróbować zwieść je- odparła cicho Elizabeth.
- Jasne, już teraz nie możemy się dogadać. A co by się stało dopiero w takiej sytuacji? Zanim podjęłybyśmy jakąkolwiek decyzję, byłoby za późno. Poza tym i tak oznaczałoby to zapewne śmierć dla jednej z nas. I nie miałybyśmy pewności, że nasz plan się powiedzie.
- Teraz też jej nie mamy- odpowiedziała cicho Eliza, spuszczając wzrok.
- Musimy zaryzykować- odparła Trix.
- Nie chcę. Tyle razy musiałaś już dla mnie się czegoś wyrzekać czy pomagać mi, a ja przysporzyłam ci jeszcze więcej kłopotów. Ty zaś mimo to jesteś gotowa na kolejne poświęcenia dla mnie. Nie chcę, żebyś musiała dla mnie robić jeszcze więcej, bo już zrobiłaś za dużo. Nie chcę być problemem. Nie chcę cię tracić. I przede wszystkim, nie chcę być powodem twojego nieszczęścia, czy...- w trakcie tej przemowy po policzkach Elizabeth zaczęły lecieć łzy.- ...śmierci- dodała po chwili, pociągając nosem. Trix przytuliła do siebie swoją młodszą siostrę.
- Już dobrze, nie płacz. Mogłaś od razu to powiedzieć. Uspokój się i przegadamy to na spokojnie. Może znajdziemy jakieś lepsze rozwiązanie?- powiedziała Trix, głaszcząc Elizę po włosach.- No już, przecież nie mamy chusteczek!- zawołała żartobliwie surowym tonem, odsuwając się od siostry i spoglądając z troską na jej zapłakaną twarz. Elizabeth przetarła dłońmi oczy, aby otrzeć łzy i zaśmiała się leciutko.
- Widzisz? Już jest lepiej. Przestań płakać i porozmawiamy na spokojnie, bez zbędnych emocji- powiedziała Trix.
 

niedziela, 8 października 2017

Zakazany Romans XXIII "Najlepsze pocieszenie"

Właściwie to trudno jednoznacznie stwierdzić, na ile Aurelina chciała w jakikolwiek sposób pomóc narzeczonemu, a na ile sama nie mogła się już po prostu dłużej mu oprzeć. Na początku tylko leżeli obok siebie, całując się delikatnie. Oboje położyli się na boku. Canagan jedną dłoń położył na talii dziewczyny, a drugą na jej ramieniu. Na zmianę przesuwał nimi po całym jej ciele. Plecach, twarzy, dekolcie, brzuchu. Starał się być jak najdelikatniejszym. Po pierwsze, nie chciał spłoszyć Aureliny, po drugie, po tych wszystkich przygodach miał ochotę na trochę spokojniejszego seksu. Przez dość długi czas tylko tak właśnie leżeli. Tak blisko siebie, że niemal wydawali się być jednością. Ich pocałunki z minuty na minutę pogłębiały się, aby nagle stracić na sile. Spragnione dłonie przesuwały się po ciałach z zawrotną szybkością, by po chwili zatrzymać się w miejscu. Obrzucali siebie wygłodniałymi spojrzeniami, aby potem zamykać z rozmarzeniem oczy i oddawać się rozkoszy. Obojgu taka zabawa jak najbardziej odpowiadała, nawet Canaganowi, a przecież była ona zupełnie nie w jego stylu. Dlatego właśnie to on jako pierwszy poczuł w końcu chęć posunięcia się dalej. Uniósł się lekko i, nadal całując Aurelinę, oparł jedną rękę po przeciwnej stronie jej głowy, a następnie oparł się na niej. Dziewczyna odwróciła się na plecy, by było im obojgu wygodniej. Canagan zawisł nad nią, ona zaś objęła dłońmi jego kark. Ich pocałunki znów stawały się coraz głębsze, ale tym razem nic nie wskazywało na to, by miało się to zmienić. Po pewnym czasie wampir przełożył nad ciałem Aureliny także swoją nogę. Podniósł się na kolana i pociągnął za sobą dziewczynę, którą zmusił w ten sposób do siadu. Jej twarz znalazła się na wysokości jego piersi. Nie zastanawiając się nad swoim zachowaniem, wampirzyca poddała się swemu prymitywnemu instynktowi i szybko rozpięła wszystkie guziki koszuli Canagana. Sama miała wrażenie, że ciuchy, które ma na sobie parzą jej ciało. Nie mogła się wprost doczekać, kiedy wampir się ich z niej pozbędzie. Pochyliła lekko głowę i złożyła serię pocałunków na jego piersi, stopniowo kierując się w górę. Canagan starał się odwzajemniać pieszczoty, ale jednocześnie powstrzymywał się przed pełnym zaangażowaniem. Chciał bowiem sprawdzić, jak daleko jest w stanie posunąć się jego narzeczona. W końcu jej pocałunki dotarła do szyi. Objęła dłońmi swojego ukochanego i podciągnęła się na nim, aby móc kontynuować pieszczoty. Czuła, jakby całe jej ciało wypełniał ogień, na którego ugaszenie był tylko jeden sposób, choć ona sama nigdy nie przyznałaby się nawet przed sobą, że tego pragnie. W tej chwili również nie myślała nad swoim postępowaniem. W końcu kto byłby w stanie myśleć, idąc do łóżka z tak cholernie pociągającym, młodym wampirem jak Canagan? Aurelina pocałowała narzeczonego w usta z całą namiętnością, na jaką tylko było j stać. Potem złożyła pocałunek nad jego wargami, na nosie, czole, policzkach. Kiedy ona obcałowywała mu całą twarz, chłopak starał się powstrzymać żądzę szalejącą w jego spodniach. Skupił się więc na odpinaniu sukni swojej narzeczonej. Było to o tyle trudniejsze zadanie, że zapięcie znajdowała się na plecach, więc Canagan musiał działaś na wyczucie. W końcu sukienka poddała się, wampir wypuścił ją z rąk, a ta lekko zsunęła się z ramion Aureliny, odsłaniając cały jej dekolt. Jednak materiał, ku niezadowoleniu wampira, nie odsłonił ani skrawka jej piersi. Canagan chwycił materiał sukni i pociągnął w dół, ściągając ją z małym oporem aż do pasa. Wampir nie czekał na nic, tylko pochylił się lekko, całując wgłębienie między piersiami, tuż nad stanikiem. W tej chwili zabawa się dla niego skończyła. Do tej pory było miło, ale Canagan nie traktował tego seksu tak jak zwykle, gdyż dziwnym trafem nie miał aż takiej ochoty. Kiedy jednak zobaczył przed sobą półnagą Aurelinę, żądza, którą do tej pory ledwo odczuwał, uderzyła w niego w poczwórną wnet siłą. Poczuł dobrze znane pożądanie, popęd, chęć, pociąganie... Jak zwał, tak zwał. W każdym razie miał teraz niewyobrażalną, wprost niemożliwą do powstrzymania ochotę na uprawianie ze swoją narzeczoną miłości fizycznej. Aurelina w tym czasie ponownie nadal obejmowała ukochanego dłońmi, z tym, że teraz odchyliła lekko głowę do tyło i wydała z siebie serię "ochów" i "achów". Canagan nie mógł już dłużej wytrzymać i popchnął dziewczynę do tyłu, a ta wylądowała na poduszkach. Ledwo powstrzymał się, aby nie zrobić tego agresywnie i z siłą, bowiem właśnie na to miał ochotę. Cudownie byłoby, gdybym choć raz mógł pozwolić sobie na zrobienie naprawdę WSZYSTKIEGO w taki sposób, w jaki JA CHCĘ- pomyślał, pochylając się nad swoją narzeczoną. Zsunął suknię do końca z jej nóg, a potem rajstopy. Teraz dziewczyna leżała pod nim w samej bieliźnie. Już samo to podniecało Canagana do granic możliwości. To, że choć Aurelina zupełnie nie zdaje sobie z tego sprawy, w pełni dała się zmanipulować narzeczonemu. Chłopak schylił się ponownie i z całą zaborczością pocałował narzeczoną w usta. Wampirzyca zacisnęła dłonie na pościeli, chcąc dać w ten sposób choć odrobinę upust szalejącemu w niej pożarowi pożądania. Po chwili uniosła ręce i położyła je na plecach ukochanego. Przesunęła po nich lekko kilka razy, a potem zatrzymała obie dłonie na jego talii. Przez chwilę tak leżeli, Canagan trzymał ręce po bokach głowy Aureliny, a ona swoje na jego pasie. Potem dziewczyna, kierowana jakimś nieznanym sobie przymusem, przesunęła dłonie na spodnie ukochanego i pogładziła przez nie jego członka. Gdyby nie profesjonalne opanowanie i doświadczenie wampira, już dawno miałby w spodniach rozstawiony namiot. Postanowił nie czekać już ani sekundy dłużej. Aurelina, spłoszona trochę swoim własnym zachowaniem, odsunęła po chwili obie dłonie. W tym czasie Canagan rozpiął swoje spodnie i zaczął je zdejmować.
~~~~~~~~~~~~
W tym miejscu las był jeszcze gęstszy. Nikt przy zdrowych zmysłach by się tutaj nie zatrzymał, ale Eliza i Trix nie miały wyjścia. Choć były w drodze tylko kilka godzin, obie miały wrażenie, jakby trwało to całą wieczność. Nie wypoczęły dość dobrze na poprzednim postoju. W końcu udało im się wypatrzeć jakąś polanę. Jednak mimo że drzewa rosły tylko wokół, łąka zdawała się być równie mroczna jak las. Miało się takie wrażenie zwłaszcza, gdy stojąc na środku polany, patrzyło się na ścianę drzew, wysokich i solidnych, budzących sobą ogromny respekt. Elizabeth miała wrażenie, że pochylają się one w stronę środka łąki, jakby przyglądały się jej, wyszukując czegoś co by je zaciekawiło lub zaniepokoił albo chciały się na nią zawalić, niszcząc ją w całości. Elizie i Trix nie uśmiechało się robienie postoju w tym miejscu, ale nie mogły inaczej postąpić. Znalazły dogodne miejsce pod jednym z drzew na skraju lasu. Dzięki temu z jednej strony były osłonięte od wiatru, a z drugiej miały dobry widok na jakąś otwartą przestrzeń. Bowiem gdyby nie ta łąka, obie nie byłyby w stanie wytrzymać nocy w tej części lasu. Drzewa rosły niemalże jedne na drugich, przez co człowiek czuł się tutaj jak w pułapce. Po zejściu z koni i przywiązaniu ich do drzew, obie rozłożyły jedynie zabrane ze sobą koce. Trix głosem nieznoszącym sprzeciwu kazała Elizabeth się przespać, po czym sama udała się na poszukiwania czegoś do jedzenia. Na szczęście na łące udało się jej znaleźć dość dużo wszelkiego rodzaju jagód, malin i tym podobnych roślin. Oczywiście Trix dokładnie się im przyglądała, aby upewnić się, że nie są one trujące. Po drugiej stronie lasu dziewczynie udało się też znaleźć kilka grzybów. Musimy jak najszybciej dotrzeć do Sillas de Meanum. Długo tak nie pociągniemy, poza tym on w każdej chwili może wrócić- pomyślała Trix, zawracając. Wróciła do ich prowizorycznego obozu. Pośród zabranych naprędce rzeczy udało się jej odnaleźć w końcu małą manierkę. Kobieta obudziła siostrę, aby uprzedzić ją, że zamierza wybrać się na poszukiwania wody. Oczywiście Eliza chciała iść z nią, ale Trix ostro zaprotestowała. Zostawiła całe znalezione jedzenie i udała się na poszukiwania. Z niemałym strachem weszła w gęsty las, powtarzała sobie jednak, że musi być odważna dla całej ich dwójki, a niedługo trójki. Minęła wielkie, przewrócone drzewa, a po kilku krokach do jej uszu dotarł szum wody z naprzeciwka. Przyspieszyła nieco i już po chwili znalazła mały strumień. Woda w nim wydawała się być tak czysta, że Trix nie mogła się powstrzymać i od razu zanurzyła w niej dłonie, by napić się i trochę obmyć twarz. Potem napełniła nią manierkę. Dobrze, że tak łatwo znalazłam wodę. Przynajmniej nie zgubię się w drodze powrotnej ani kiedy będę musiała tutaj przyjść po więcej wody- pomyślała kobieta. Najchętniej zostałaby jeszcze chwilę nad strumykiem, ale wiedziała, że nie ma na to czasu. Zawróciła więc z powrotem do Elizabeth. Idąc tutaj szła cały czas prosto, więc gdy wracała, także nigdzie nie skręcała. Po pewnym czasie stwierdziła jednak, że w otaczający ją las nie wydawał się być aż tak ciemnym i gęstym, kiedy tutaj szła. Miała wrażenie, że korony drzew zrosły się w jeden wielki parasol, który za wszelką cenę nie chce przepuścić światła. Przyspieszyła kroku, chcąc jak najszybciej wrócić z powrotem na polanę. Po dłuższym czasie ze strachem spostrzegła, że idzie już stanowczo za długo. Dawno powinna być z powrotem na miejscu. Zdesperowana zaczęła biec, a gdy opuściły ją wszystkie siły, usiadła pod jednym z drzew i schowała głowę między kolanami. Chciało jej się płakać z bezsilności i złości. Dlaczego to właśnie ja straciłam rodziców?! Czemu moją siostrę uwiódł ten wampir?! Po co i jak ją w ogóle odnalazł?! Jakim cudem się tutaj zgubiłam?! Zginę w tym przeklętym lesie i niewykluczone, że Elizabeth i jej dziecko także! Zresztą, jej się to akurat należy, bo to ona sprowadziła na nas te kłopoty. Ona i ten jej bękart. Gdyby zwyczajnie zdecydowała się wyjść za Antonia, nic takiego by się nie wydarzyło!- Trix była tak przerażona i zdesperowana, że zaczęła już nawet złościć się na własną siostrę. Szybko jednak postarała się odgonić te myśli i skupić na swojej obecnej sytuacji. Za wszelką cenę musiała znaleźć jakieś rozwiązanie. Po krótkim namyśle zdecydowała się wrócić z powrotem do strumienia, o ile będzie to możliwe. Podniosła się z ziemi i zaczęła powoli iść. Do przejścia miała spory kawałek drogi. Kiedy znalazła się nie miejscu, ponownie napiła się wody i przysiadła, by zastanowić się nad kolejnym krokiem. Położenie, w którym się znalazła, było naprawdę nieciekawe i nie zostawiało wiele perspektyw. Jako że przekonała się, iż po tamtej stronie lasu nic dobrego jej nie czeka, postanowiła sprawdzić, co jest na drugim brzegu strumienia. Przeszła przez niego po kamieniach i już po chwili była na tamtej stronie. Nie oglądając się za siebie ani nie mając zbyt wielkiej nadziei, ruszyła przed siebie. Szła dosłownie chwilę, po czym spostrzegła, że wszystko wokół wydaje się jej być znajome. Kiedy zaś ujrzała przewrócone drzewa, które widziała, gdy szła szukać wody, nie mogła wprost uwierzyć we własne szczęście, ale i w to, co się stało. Była pewna, że wcześniej szła dobrze. Dlaczego więc przyszłam z jednej strony strumienia, a wrócić musiałam, przechodząc na drugą?- pomyślała Trix, po czym puściła się pędem przed siebie, Chciała jak najszybciej wrócić do Elizabeth. Cały czas martwiła się o nią, a także o to, iż to wszystko okaże się jakimś przewidzeniem i zaraz zniknie. Nie znikło jednak i już po chwili Trix znalazła się na tej samej polanie. Po jej drugiej stronie siedziała Eliza, ze smakiem pałaszując zebrane przez siostrę jagody. Kobieta natychmiast pobiegła w jej stronę. Kiedy Elizabeth spostrzegła biegnącą Trix, natychmiast zerwała się na równe i utkwiła w niej swoje przerażone i zatroskane spojrzenie.
- Stało się coś?- zapytała.
- Oj stało się, stało. Zaraz ci to wszystko wyjaśnię. Pewnie odchodziłaś tutaj od zmysłów, bo tak długo mnie nie było- powiedziała Trix.
- Długo?- zdziwiła się Eliza.
- No tak, pewnie z kilka godzin, co?
- Trix, przecież ty poszłaś szukać wody kilka minut temu. Wystraszyłam się, kiedy ujrzałam cię biegnącą tutaj, jakby od tego zależało twoje życie, bo już myślałam, że może coś cię goni albo...- głos Elizabeth lekko załamał się w tym momencie.
- Albo odnalazł nas ten wampir? Nie martw się, nic podobnego. Znalazłam wodę, ale po prostu potem straciłam na chwilę orientację w terenie i zgubiłam się. Wydawało mi się, że trwało to co najmniej kilka godzin, ale widocznie mózg spłatał mi figla. Dlatego gdy cię ujrzałam, puściłam się biegiem. Miałam wrażenie, że bardzo długo mnie nie było i chciałam się upewnić, że nic ci nie jest oraz że to nie przewidzenie- wyjaśniła Trix. Nie chciała bardziej martwić siostry, więc postanowiła nie wspominać jej o kilku sprawach i przedstawić ogólną wersję wydarzeń. W końcu właściwie mówiła prawdę, bo zgubiła się w lesie, tylko okoliczności tego zdarzenia były trochę dziwne.
- No i, co najważniejsze, znalazłam wodę. Przyniosłam ci jej trochę. Proponuję, żebyśmy teraz coś zjadły i odpoczęły- powiedziała Trix, na co Eliza przystała z ochotą.
~~~~~~~~~~~~
Kiedy Canagan ściągnął spodnie, niemalże czuł upływający boleśnie wolno czas. Wydawało mu się, że każda sekunda trwa godzinę. Już dawno doszedł do wniosku, że bielizna to najgorszy wróg wszystkich tych, którzy tak jak on, lubią się dobrze zabawić. Nachylił się nad twarzą dziewczyny. Przypatrywał się jej przez chwilę, po czym pocałował. Jedną rękę położył na jej policzku i zaczął kreślić na nim kciukiem kółka. Drugą dłoń włożył pod drobne ciało narzeczonej. Napięcie rosło w nim i rosło, miał wrażenie, że jego ciało zaraz eksploduje. Aurelina czuła się w tym samym czasie, jakby brała kąpiel w samej rozkoszy. Prawa ręka Canagana w końcu znalazła to, czego chłopak tak uparcie szukał. Jednym sprawnym ruchem odpiął zapięcie stanika, po czym oderwał swoje spragnione usta od warg ukochanej i zdjął go do końca. W ten sposób, niesamowicie uradowany, pozbył się jednej z przeszkód. Jeszcze chwila i będzie mógł zaspokoić wszystkie swoje żądze w ulubiony sposób. Wyciągnął rękę i zawiesił stanik na wezgłowiu. Dotknął lewą ręką piersi Aureliny, w skutek czego jej ciałem wstrząsnął przyjemny dreszcz. Zaczął sunąć nim w dół, jednocześnie kierując się na środek jej brzucha, a potem jeszcze niżej. W końcu zaczepił palcem o brzeg jej majtek. Schylił się i po raz kolejny ją pocałował, jednocześnie gładząc prawą ręką jej szyję. Jej ciało było tak ponętne i pociągające... Cieszyła go myśl, że będzie miał bardzo dużo czasu, aby spróbować go w każdej pozycji. Lewa dłoń wampira wsunęła się jeszcze trochę pod bieliznę dziewczyny. Canagan potrzymał ją tam przez krótką chwilę, a następnie pewnym i zdecydowanym ruchem pozbył się ostatniej części garderoby swojej ukochanej. Zostało mu już tylko pozbycie się swoich majtek. Zrobił to bardzo szybko i sprawnie, choć im obojgu i tak wydawało się, że trwało to o wiele za długo. Aurelina pragnęła już mieć w sobie swojego ukochanego. Kiedy ten spojrzał na nią z góry, uśmiechała się do niego lekko i patrzyła na niego z uwielbieniem i wyczekiwaniem spod wpółprzymkniętych powiek. Przywarł do niej ciałem i zaczął całować po twarzy, szyi i piersiach. Jednocześnie błądził dłońmi po jej ciele, aż dotarł do ud i rozchylił je na bok, torując sobie tym samym drogę do zaspokojenia swych potrzeb. Już po chwili wszedł w nią, agresywnie i bez uprzedzenia, czyli tak, jak sam uwielbiał. Aurelina jęknęła, unosząc lekko na chwilę biodra. Zaraz kiedy tylko z powrotem opadła na pościel, Canagan zaczął się w niej pewnie i szybko poruszać. Dziewczyna mocno zacisnęła dłonie na jego karku. Mimo że nie pierwszy raz uprawiała seks ze swoim narzeczonym, czuła, że nigdy jej się to nie znudzi. Canagan cały czas pamiętał zaś nie tylko o sobie, ale i o Aurelinie. Delikatnie gładził jej ciało, całował, ssał, gryzł. Robił wszystko, aby doświadczyła równie wielkiej jak on rozkoszy. W końcu jeśli zaspokoiłby tylko swoje potrzeby, nie miałby co liczyć na powtórkę. Wampir z radością wsłuchiwał się w jęki, jakie wydawała pod nim ta niewiasta. Już niedługo jego niewiasta. Zapomniał o wszystkim, co go do tej pory trafiło. Elizabeth i jej dziecko byli dla niego czymś tak odległym, że niemal nie istniejącym. Liczyło się tylko "tu i teraz" i wzrastające w nich obojgu napięcie, które coraz głośniej domagało się uwolnienia. Następne chwile zlały się w jedną, wypełnioną jękami rozkoszy i parzącym dotykiem. Canagan coraz bardziej przyspieszał. Co prawda nigdzie się im nie spieszyło, ale wampir nie był już w stanie dłużej wytrzymać. Aurelina przepiękni wiła się w jego ramionach, przyciągając go do siebie drobnymi ramionami. Wszystko szło dobrą drogę ku dobrze znanemu im zakończeniu. W końcu doświadczony Canagan chwycił obiema dłońmi biodra dziewczyny i wykonał ostatnie pchnięcie, w które włożył całe swoje zepsute serce. Oboje głośno jęknęli, by po minucie dojść do siebie. Canagan opadł obok Aureliny, zaraz jednak uniósł się na łokciu i spojrzał na ukochaną. Przez chwilę leżeli obok siebie w milczeniu.
- Co teraz?- spytał.- Mamy jeszcze sporo czasu. Dopiero...- Canagan uniósł się, by sprawdzić godzinę na wielkim, zdobionym złotymi wykończeniami zegarze.- 14.
- Co?! Która już jest?!- Aurelina natychmiast się wyprostowała.
- 14. Co ci się stało?- spytał Canagan, także się prostując.
- Na 14:30 jesteśmy umówieni z projektantem, który zaprojektuje nam ubrania na pogrzeb i ślub!- zawołała wampirzyca, zrywając się na równe nogi. Dopiero po chwili przypomniała sobie, że jest zupełnie naga, natychmiast więc chwyciła z ziemi swoją suknię i się nią zakryła. Canagan ledwo powstrzymał się, aby nie wybuchnąć śmiechem. Jeszcze przed chwilą bez śladu skrępowania uprawiała ze mną seks, a teraz wstydzi się przede mną swojej nagości?- pomyślał rozbawiony wampir. Na zewnątrz jednak nie dał nic po sobie poznać. Nie chciał w żaden sposób ponownie zrazić do siebie Aureliny. Niechętnie podniósł się z łóżka i ubrał. W czasie tej czynności spojrzał na swoją ukochaną i dostrzegł, że ta ukradkiem mu się przygląda. Gdy spostrzegła, że na nią patrzę, speszona odwróciła wzrok i już więcej na mnie nie spojrzała.
- Gdzie mamy się z nim spotkać?- zapytałem.
- W salonie przy bibliotece- odparła cicho Aurelina.
- Zatem do zobaczenia wkrótce- powiedziałem, szybko podchodząc do niej. Chwyciłem jej brodę i odwróciłem w swoją stronę, by skraść całusa. Zanim zdążyła jakkolwiek zareagować, wampir ulotnił się z pokoju.
~~~~~~~~~~~~
Kiedy tylko Elizabeth i Trix się obudziły, zajęły się pakowaniem. Starsza z sióstr zasugerowała też, że pójdzie uzupełnić zapasy wody. Co prawda po ostatniej przygodzie nieco się bała, ale wiedziała, iż nie ma innej opcji. Ruszyła więc w stronę strumienia. Odnalazła go równie szybko jak poprzednio. Tak samo jak ostatnim razem, napiła się trochę wody, po czym napełniła manierkę. Wyprostowała się i zmrużyła oczy, przyglądając się drugiemu brzegowi. Po długich i dogłębnych przemyśleniach postanowiła jednak przejść na drugą stronę strumienia. Szła niepewnym krokiem, ale ulżyło jej, gdy rozpoznała drogę, którą szła poprzednio. Nie zdziwiło jej to aż tak. O lesie tym krążyło niezliczone mrowie legend i opowieści, od których zwykłego człowieka mogłaby nawet rozboleć głowa. Każda z nich mówiła o jakimś dziwnym zdarzeniu. Trix stwierdziła, że razem z Elizabeth muszą bardziej na siebie uważać. Canagan to dla nich niejedyne zagrożenie. Ten wampir nie może przyćmiewać ich umysłów i sprawiać, że będą głuche na inne niebezpieczeństwa. Kiedy Trix wróciła na polanę, wszystko było już gotowe do drogi.
~~~~~~~~~~~~
Salon obok biblioteki został tymczasową pracownią projektanta, gdyż składał się tak jakby z dwóch części. Pomieszczenie podzielone była ścianą na dwie części, ale do drugiego z pokoi można było się dostać tylko przechodząc przez ten pierwszy, dlatego traktowano je jak jeden salon. Dzięki temu Canagan, Alyssa i Cornelius mogli spokojnie zaczekać. W drugim pomieszczeniu razem z projektantem przebywały teraz Aurelina i jej matka. Według tradycji bowiem, nie tylko narzeczony, ale i cała jego rodzina nie może wiedzieć przed ślubem, jak będzie wyglądać suknia panny młodej. Ponadto kobiety nigdy nie zamawiają swoich sukni w obecności mężczyzn.
- Wysłałam już wszystkie zaproszenia. Pogrzeb ma być pojutrze. Wesele odbędzie się cztery dni później. Służba zajęła się już dekoracjami pogrzebowymi- powiedziała Alyssa. Hrabia Cherr zachwycił się tym, że wszystko zostało tak szybko zorganizowane. Canagan zaś wyraził swoją aprobatę skinieniem głowy.Po około dwóch godzinach obie kobiety wyszły uradowane z pokoju. Młody Phantomhive był już załamany czekaniem. Dodatkowo wiedział, że teraz kolej jego ciotki i że to również potrwa niewyobrażalnie długo. Tak jak się domyślał, Alyssa wyszła dopiero po godzinie. Następny w kolejce był Cornelius. Jemu na szczęście nie zajęło to długo. Gdy Canagan wszedł do pomieszczenia, projektant natychmiast doskoczył do niego z miarą w ręku.
- Witaj najjaśniejszy panie!- zawołał, kłaniając się.
- Witaj. Nie trać czasu i rób swoje- odpowiedział Canagan. Mężczyzna, a raczej młodzieniec, przystąpił do pracy. To, co najbardziej rzucało się u niego w oczy, to jego rozbiegany wzrok skryty za okularami. Wampiry rzadko muszę je nosić, dlatego bardziej prawdopodobne, że chłopak zakłada je, aby wyglądać poważniej. Mimo to nie sprawdzały się one w tym celu, gdyż projektant był zbyt energiczny i rozbiegany. Szybko jednak wypełnił swoje zadanie i zapisał wszystkie wymagania Canagana.
- Strój na pogrzeb będzie gotowy już na jutro, dlatego musi się pan stawić tutaj na przymiarki. Myślę, że 18 będzie odpowiednią godziną- powiedział projektant.
- Naprawdę szybko- skomentował Canagan.
- Zgadzam się, ale takie tempo zostało mi narzucone- wyjaśnił chłopak. Hrabia nic nie odpowiedział, tylko pożegnał się z projektantem i wyszedł. Komu jak komu, ale jemu chłopaka nie było ani trochę żal. Taki jest jego zawód, a że jest jednym z najlepszych, to logiczne, iż ma pełne ręce roboty. Jego wybór, więc nie ma na co narzekać- pomyślał wampir. Nie wiedział za bardzo, dokąd pójść. Postanowił więc odszukać Aurelinę, aby zobaczyć, co jeszcze będzie mógł z nią dziś zrobić.