środa, 17 maja 2017

Zakazany romans III "Prosto do Elizabeth"

Canagan wpatrywał się w widok za oknem. Dawno już wyjechali z ostatniego miasta na trasie. Teraz aż do Sadon będą mogli podziwiać wszelkiego rodzaju drzewa. Wampir nawet nie starał się udawać, że widok za oknem go interesuje. Nie był nim ani znudzony, ani specjalnie zainteresowany. Po prostu patrzył. Od wyjazdu z Morvin, czyli od kilku godzin, Canagan i Victor zamienili ze sobą tylko kilka słów. Dla pierwszego z nich nie było to nic nadzwyczajnego, jednak drugi czuł się dość nieswojo siedząc w takiej ciszy. Nie za bardzo wiedział, jak powinien się zachować. Próbować nawiązać rozmowę. Lepiej nie. Wiedział, że hrabia Canagan, jeśli będzie miał ochotę porozmawiać, sam rozpocznie rozmowę. Ponadto Victor nie wiedział nawet, o czym miałby rozmawiać ze swoim panem. Nie mógł też bezustannie patrzeć się na chłopaka, bo ten zauważyłby to i mógłby nawet uznać to za brak szacunku. Pozostało jedynie wpatrywanie się w okno, jak Canagan. Tak spędzili kilka następnych godzin jazdy. Wtem Victor poczuł, że zatrzymali się.
- Ruszaj się- rzucił krótko wampir, wstając.
- Wychodzimy?
- A jak ci się zdaje? No dalej, chyba że zostajesz na noc tutaj- odparł Canagan. Victorowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Migiem wstał i już po chwili stał na zewnątrz, obok panicza. Tym razem wyjęciem bagaży zajął się woźnica. Kareta zatrzymała się przed szarym, niskim, nieciekawie wyglądającym budynkiem.
- Co to za miejsce?- spytał Victor.
- Nasz hotel- odparł krótko Canagan. - Co...?- zdziwił się służący, ale niedane mu było dokończyć.
- To, co słyszałeś. Zajmij się tym, co do ciebie należy, czyli wnieś bagaże- przerwał mu młody hrabia. Sam wszedł do środka. Od wejścia uderzył go smród tanich papierosów i alkoholu. Starając się to ignorować, pierwsze swe kroki skierował do recepcji.
- Witam. Chciałbym prosić o trzy pokoje na jedną noc, każdy z łazienką. To chyba nie będzie dla państwa zbyt wielkim problemem, zważywszy, że nie widzę tutaj tłumów- powiedział Canagan.
- Oczywiście, że nie- odparła młoda recepcjonistka, mocno przejęta wizyta tak wytwornie wyglądającego gościa.
- Musi pan jednak podać swoje imię i nazwisko- dodała.
- Canagan Phantomhive.
- Zapłaci pan dziś, czy jutro przy zdawaniu pokoju?- spytała dziewczyna, zapisując coś w swoim notesie.
- Dziś. Wolę mieć to już z głowy- odparł Canagan, wyjmując z podręcznej torby kilka wartościowych banknotów i monet. - Tyle wystarczy? - Och, to będzie aż za dużo.
- W takim razie reszty nie trzeba. Mam jednak jeszcze jedno pytanie. Czy jest tu gdzieś miejsce dla karety? Oraz na wypoczynek dla koni?
- Oczywiście. Liczymy się z tym, że hotel to instytucja stworzona przede wszystkim dla podróżnych, prawda? Za budynkiem jest stajnia oraz specjalnie miejsce dla karet, otoczone ogrodzeniem- powiedziała recepcjonistka, szykując numerki do trzech pokoi. Podała mu także klucz do bramy wyżej wspomnianego ogrodzenia. W tym czasie do recepcji wszedł Victor z bagażami.
- Weź kluczyki i zanieść rzeczy moje, twoje i woźnicy do naszych pokoi- powiedział do służącego Canagan, kierując się w stronę wyjścia.
- Pomogę panu. Ja otworzę pokoje- powiedziała recepcjonistka do Victora, gdy hrabia już wyszedł.
- Bardzo dziękuję.
- Tak w ogóle, cieszę się, że zatrzymali się państwo w naszym hotelu. Rzadko mamy tutaj gości, zwłaszcza tak wytwornych- powiedziała dziewczyna.
- Miło mi to słyszeć.
- Tak w ogóle, nazywam się Eva.
- Rety, przepraszam, gdzie moje maniery. Od razu powinienem się przedstawić. Jestem Victor Simor. Jestem osobistym służącym hrabiego Canagana Phantomhive'a.
- Ojej, ty tak oficjalnie, a ja po prostu się przedstawiłam- odparła Eva.
- Ja także po prostu się przedstawiłem- zaśmiał się Victor. W tym samym momencie dotarli do pierwszego pokoju. Wszystkie trzy są obok siebie. To najlepsze miejsca, jakie mamy. A naszą perełką jest ten pokój. Myślę, że zajmie go hrabia Canagan- powiedziała dziewczyna, otwierając kluczem pierwsze drzwi. Weszli do pokoju o jasnożółtych ścianach. Zmartwiło to trochę Victora, gdyż jego pan nie lubił tego koloru. Podłoga pokryta była czerwoną wykładziną. Pokój urządzony był skromnie, ale z dobrym gustem. Ponadto był przynajmniej czysty. Osobną sprawą było to, że nie był to styl Canagana. Jednak cóż poradzić. Victor postawił walizkę w kącie.
- Zaczekam tutaj na młodego panicza. Dziękuję za pomoc, na razie nie będzie potrzebna- powiedział chłopak.
- Ależ nie ma za co. Jeśli będę potrzebna, proszę od razu mnie o tym powiadomić. O każdej porze dnia i nocy- zaśmiała się dziewczyna, wychodząc z pokoju.


~~~~~~~~~~~~

W tym samym czasie Canagan wyszedł na zewnątrz i dał klucz do bramy woźnicy.
- Z tyłu hotelu ma być specjalne miejsce dla karet. Jest też stajnia. Zajmij się końmi- powiedział. Mężczyzna bez słowa chwycił klucz, usiadł na siedzeniu woźnicy i ruszył we wskazanym kierunku. Canagan chwilę jeszcze postał w miejscu. Następnie wszedł do środka hotelu i udał się do recepcji. Tam stał przez kilka minut. Po chwili usłyszał kroki na schodach. Recepcjonistka zeszła na dół.
- O, dobrze, że pana widzę. Chciałam jeszcze uzgodnić kwestię kolacji i śniadania- powiedziała dziewczyna.
- Kolacji nie zjemy. Śniadanie może być o 9?- spytał Canagan.
- O 9- odparła kobieta. Wampir udał się na górę i skierował do swojego pokoju. Wcześniej nawet nie sprawdził, jaki numer ma jego pokój. Jednak jako wampir miał wyostrzony słuch, dzięki czemu wiedział, w którym z nich przebywa Victor. Do tego obstawił, że służący będzie na niego czekać właśnie w jego kwaterze. Gdy Canagan otworzył drzwi, nie zareagował aż tak źle, jak spodziewał się młody Simor. Hrabia był już po prostu przyzwyczajony do różnych rzeczy, z którymi musiał się mierzyć w czasie poprzednich podróży. Spotykał się już z gorszymi rzeczami niż jasnożółte ściany i koronkowe firanki.
- Gdzie moja walizka?- spytał, rozglądając się po pokoju.
- O, już widzę. Na razie mamy spokój, więc możesz iść do siebie do pokoju. Powiedz jeszcze woźnicy, że o 20 idziemy na małą wycieczkę do lasu- powiedział Canagan. Victor od razu zrozumiał. Canagan planował małe polowanie. Wyszedł więc i od razu poszukał woźnicy. Znalazł go po kilkudziesięciu minutach w stajni za hotelem. Zajmował się z końmi. Przekazał mu informację od młodego panicza. Przez chwilę przyglądał się pracy mężczyzny, po czym zaproponował pomoc, jednak ten odmówił.
- Lepiej nie, nie znasz się na tym. Wracaj do hotelu- powiedział. Victor więc pożegnał się i odszedł.

~~~~~~~~~~~~~~

Po kilku godzinach cała trójka spotkała się w holu.
- Wybieramy się na mały spacer- powiedział Canagan do przypatrującej się im recepcjonistki.
- Rozumiem, o której planują państwo wrócić?- spytała.
- Myślę, że około 22- odparł hrabia. Następnie cała trójka udała się do lasu. Okazało się, że mimo, iż miejsce jest tak ciche i bezludne, niełatwo znaleźć tutaj zwierzęta. Canagan postanowił oddzielić się od grupy.
- Wolę polować sam- powiedział, wspinając się na drzewo. Gdy dotarł do koron, zaczął bezszelestnie przeskakiwać z jednego na drugie. Właściwie to Canagan nie miał większej ochoty na polowanie. Sam nie wiedział, po co to zarządził. Po jakimś czasie usiadł na gałęzi, opierając się plecami o drzewo i przymknął powieki. Nie był pewien, ile spędził tam czasu. Jednak z zamyślenia wyrwały go dźwięki wskazujące na to, że ktoś jest w pobliżu. Wyprostował się i po wyciągnięciu odpowiednio mocno szyi, zdołał zauważyć jakąś postać. Była to młoda kobieta. Miała czarne włosy, była też szczupła. Zauważył też kolor jej oczu, były zielone. Zielone jak trawa. Taka świeża, wiosenna trawa, zieleniąca się radośnie w słońcu. Od razu poczuł, że musi ją poznać. Być może to dziewczyna, której szuka? Bezszelestnie zeskoczył z drzewa i powoli wyłonił się z jego cienia. Od razu zauważył, że zrobił na nieznajomej wrażenie. Ona na nim także, jednak postanowił nie dać tego po sobie poznać. Dlaczego? Po tylu latach doskonale wiedział, że kobietom bardziej podobają się mężczyźni tajemniczy. Poza tym lepiej nie pokazywać od razu, że komuś zależy na jakiejś znajomości.
-Nazywam się Canagan Phantomhive. Jak ma na imię leśna nimfa, którą spotykam?- spytał, podchodząc do dziewczyny i całując ją na powitanie w rękę. Widać było, że zrobił na niej jeszcze większe wrażenie.
- Ja... ja nazywam się Elizabeth Morvant. I nie jestem... żadną leśną nimfą- powiedziała cichutko kobieta. Sprawiała wrażenie cichej, skromnej i nieśmiałej. Bingo! Rozpoczynamy prawdziwe polowanie!- przemknęło przez myśl Canaganowi.
- Nie? Zatem wybacz mi moją omyłkę. Po prostu uznałem, że ktoś o tak boskiej urodzie, przechadzający się po lesie, musi być leśną boginką. Po prostu, gdy cię ujrzałem, zdałaś mi się być częścią tego lasu. Najważniejszą i zarazem najpiękniejszą częścią tego lasu- powiedział chłopak, posyłając jej uwodzicielski uśmiech.
- Więc nazywa się pan Canagan Phantomhive. Jestem pewna, że skądś kojarzę już to nazwisko- odezwała się po dłuższej chwili milczenia Elizabeth. Canagan trochę się zdziwił i lekko wystraszył, że dziewczyna może wiedzieć, kim on jest. To trochę skomplikowałoby sprawy, choć nie uniemożliwiło mu dalszej gry. W końcu miał doskonały sposób na uciszenie zbyt głośnych i niewygodnych byłych kochanek.
- Tak? Jestem ciekawy gdzie- powiedział młodzieniec, zdając sobie sprawę, że na chwilę się zawiesił.
- A co pana tu sprowadza?
- Ty, piękności.
- Ja?- zdziwiła się Eliza.
- Tak.
- Nie rozumiem.
- Przybyłem tutaj z daleka. Nieważne skąd. Liczy się to, dlaczego się tu zjawiłem. Jeden z moich przyjaciół wspomniał mi, że w mieście Sadon mieszka przepiękna zarówno z wyglądu jak i z charakteru kobieta, niejaka Elizabeth Morvant. Czym prędzej wyruszyłem w podróż, aby ją odnaleźć. Być może okaże się ona moją drugą połówką? I teraz mogę śmiało powiedzieć, że tak się właśnie stało. Zakochałem się w tobie od pierwszego wejrzenia. Nie, zakochałem się w tobie już wtedy, gdy opowiedział mi o tobie mój przyjaciel. Podświadomie czułem, że jesteś moją miłością- powiedział Canagan, zmniejszając odległość między nimi. Dziewczynę znów na dłuższą siłę wmurowało.
- Pan, czy pan właśnie...
- Tylko nie "pan". Mów mi ukochany. Jeśli zaś nie pozwolisz mi nim się stać, jeśli powiesz mi, że nie czujesz tego co ja i nigdy nie poczujesz, moje życie nie ma sensu.
- Zatem czy ty właśnie...
- Wyznałem ci miłość, ukochana- dokończył Canagan.
- Ja... ja nie wiem co powiedzieć- odparła Eliza. Chłopak, doświadczony już w tych sprawach, od razu spostrzegł, że dziewczyna jest pod coraz większym wrażeniem.
- Powiedz, że mnie kochasz- odparł młodzieniec.
- Na miłość trzeba sobie zasłużyć, mój drogi. - Ach, wybacz mi kochana, że byłem tak głupi i arogancki. Przecież to pewne, że zdobyć serce tak pięknej istoty nie może być łatwo- powiedział Canagan i znów pocałował ją w rękę.
- Właśnie, musisz się wykazać, piękny panie- odparła dziewczyna. Sposób, w jaki wypowiedziała to zdanie, jednoznacznie wskazywał, że ma ochotę na mały flirt.
- A czymże ja zasłużyłam sobie na twą miłość?- dodała Eliza.
- Samym istnieniem- odparł Canagan. Dziewczę znów nic nie powiedziało.
- Czy mógłbym ci chociaż, księżniczko, towarzyszyć w czasie spaceru?- spytał.
- Myślę, że nie ma żadnych przeciwskazań- odparła Elizabeth, mijając młodzieńca. Ten odwrócił się i ochoczo podążył za nią. Kto by pomyślał, że właśnie tak zakończy się ten pozornie zwyczajny dzień-pomyślał chłopak. Spacerowali po lesie, rozmawiając o różnych rzeczach i flirtując, jak na dwoje młodych, zafascynowanych sobą ludzi przystało. Elizabeth ewidentnie Canagan podobał się coraz bardziej. Z tego wszystkiego spacer bardzo się im przedłużył.
- O rety, tak dobrze mi się z tobą rozmawiało. Zupełnie straciłam poczucie czasu. Niestety, muszę już wracać. Trix pewnie odchodzi od zmysłów- powiedziała Eliza. W jej głosie słychać było lekką nutkę żalu. Smuciło ją, że to niezwykłe spotkanie dobiegało końca.
- Kim jest Trix?
- To moja starsza siostra.
- Rozumiem. Czy mogę w takim razie cię odprowadzić?
- Wiesz, bardzo bym chciała, ale co jeśli Trix lub ktoś inny nas zauważy? Co sobie o nas pomyślą, widząc, że wychodzimy razem z lasu?- spytała dziewczyna.
- Nie obchodzi mnie, co inni sobie pomyślą- powiedział Canagan, łapiąc Elizę za rękę. Dziewczynie znów odjęło mowę. Mimo iż dłoń chłopaka była lodowato zimna, brunetka poczuła, jak po jej ciele, począwszy od dłoni, rozchodzi się przyjemnie ciepło.
- Więc w którą to stronę?- spytał chłopak. Dziewczyna nadal będąc w lekkim szoku, ruszyła przodem i pociągnęła za sobą Canagana. Po hwili oboje zrównali się i szli obok siebie, trzymając się za ręce. Przeszli tak spory kawałek drogi.
- Wybacz, ale dalej nie możemy już iść razem- powiedziała Elizabeth, przystając.
- Rozumiem, ale uprzedzam, że nie puszczę cię do domu ot tak!
- Jak to? Zamierzasz mnie tu przetrzymywać? Gdzie? Jak? Zresztą, będę krzyczeć!- zaśmiała się dziewczyna.
- Spokojnie, musisz się po prostu wykupić- odparł tajemniczo Canagan.
- Wykupić?- powtórzyła po nim zdezorientowana Eliza.
- Tak. Myślę, że całus wystarczy- powiedział, zmniejszając odległość między nimi i lekko pochylając się nad dziewczyną. Obie ręce oparł na korze drzewa za nią, tworząc w ten sposób pułapkę, z której nie byłoby w stanie się wydostać. Dziewczyna, zahipnotyzowana, wpatrywała się w jego krwistoczerwone oczy. Stali tak przez chwilę, aż w końcu Elizabeth zdecydowała się. Uniosła głowę do góry. Usta obojga złączyły się w długim, namiętnym pocałunku. Musieli go jednak w końcu przerwać, a by dziewczyna zaczerpnęła powietrza. Canagan w ogóle by tego nie przerywał.
- Naprawdę muszę już iść- powiedziała Eliza.
- Nie musisz- chłopak wyszeptał jej to wprost do ucha. Eliza wzięła głęboki wdech.
- Niestety, ale muszę- powtórzyła, odsuwając się od młodzieńca, angażując w to całą swoją wolę. Miała straszną ochotę, aby zostać tutaj z nowo poznanym. Jednak nie mogła pozwolić sobie na coś takiego.
- Zatem żegnaj- powiedział Canagan.
- Spotkamy się jeszcze?
- Oczywiście. Jutro. Ta sama pora, to samo miejsce. Albo nie, może trochę wcześniej? Będziemy mieli więcej czasu dla siebie- odparł chłopak.
- Z chęcią. 18?
- Idealnie.
- Więc żegnaj- powiedziała Elizabeth. Jeszcze chwilę stali, wpatrując się w siebie nawzajem. W końcu dziewczyna zaczęła się oddalać. Jednak co chwila odwracała się, by znów spojrzeć na młodzieńca, który cały czas stał w miejscu, obserwując oddalającą się kobietę. Zawrócił dopiero, gdy ta zniknęła za zakrętem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz