wtorek, 20 listopada 2018

Cmentarz Upadłych XIV "Była sobie kiedyś Suzanne Donkins"

Już miałem odjeżdżać, kiedy do moich uszu dobiegł czyjeś krzyki. Odwróciłem się i zobaczyłem biegnącą postać. Na początku wystraszyłem się, że ktoś może dowiedział się o tym, co zrobiłem...Jednak to było niemożliwe, a do tego w takim przypadku to ta osoba znajdowała się w gorszym położeniu. Wyszedłem z samochodu. Postać zauważyła mnie i zaczęła biec w tę stronę. Wyglądała jak upiór. Miała rozwiane, poplątane włosy, podartą suknię. Po chwili, ku swojemu zaskoczeniu, zauważyłem, że to nikt inny tylko Suzanne. Ona po jakimś czasie chyba też mnie rozpoznała.
-John! O matko, John! Jak dobrze, że to ty!-zawołała Suzanne, po czym rzuciła się w moje ramiona.
-Suzanne! Co się stało?-zdziwiłem się. Odsunąłem się od niej i spojrzałem na jej twarz. Była cała zapłakana.
-Nie pytaj. On...proszę, zabierz mnie stąd-powiedziała, po czym spojrzała na mnie błagalnie.
-Jasne, poczekaj, pomogę ci-powiedziałem, po czym pomogłem jej wejść do samochodu, a sam usiadłem za kierownicą.
-Ale co się takiego stało? Coś ci jest? Zawieźć cię do szpitala?-zapytałem, uruchamiając samochód.
-Nie, tylko nie to! Najlepiej zawieź mnie od razu do hotelu, proszę-odparła cicho Suzanne.
-No dobrze, ale powiedz mi, co ci się stało?-spytałem.
-Jacob'owi odbiło-wyjaśniła krótko dziewczyna.
-Jacob...nie pomyślałbym nawet, że on jest do czegoś takiego zdolny-odparłem.
-Błagam cię, nie wspominaj o nim przy mnie-powiedziała Suzanne. Zapanowała między nami cisza, którą przerywało tylko pochlipywanie dziewczyny.
-To wszystko jest bez sensu...-odezwała się po chwili.
-Nie mów tak-odparłem.
-Tylko mi nie mów, że wszystko będzie dobrze-powiedziała Suzanne.
-Nie powiem tak. Powiem za to, że nie możesz mu tego puścić płazem-odpowiedziałem.
-I nie zamierzam. Zapłaci za to ten sk*rwiel-odparła dziewczyna.-Masz może jakąś chustkę czy cokolwiek? Chcę się trochę ogarnąć-dodała po chwili ciszy.
-Jasne, jest w...-zacząłem, po czym zawahałem się. W schowku, a obecnie zawinięty jest w nią zakrwawiony nóż.
-Schowku?-spytała Suzanne, po czym sięgnęła ręką i otworzyła go.
-Nie-powiedziałem, ale było za późno. Dziewczyna włożyła rękę do schowka, po czym wyjęła z niego jakąś chustkę. Na szczęście była to inna niż ta, w którą zawinąłem nóż. Suzanne wytarła swoją twarz. Na szczęście przestała już płakać.
-Lepiej?-zapytałem.
-Trochę. Ale może mógłbyś się na chwilę zatrzymać? Niedobrze mi-odparła dziewczyna.
-Jasne-powiedziałem, po czym po raz kolejny tej nocy zjechałem na pobocze. Suzanne otworzyła drzwi i wyszła na zewnątrz. Zdecydowałem, że ja również powinienem się trochę przewietrzyć. Suzanne przystanęła kilka metrów dalej, po czym objęła się ramionami, jakby było jej zimno. Każdy, kto by ją wtedy zobaczył, uznałby ją za niezwykle żałosne stworzenie, wymagające czyjejś opieki. Podszedłem do niej, jednak kiedy się zbliżyłem, dziewczyna lekko drgnęła.
-Na pewno wszystko w porządku?-spytałem z troską. Mimo wszystko zdążyłem polubić trochę tę dziewczynę.
-Jasne. Myślę, że nie licząc tego, iż jestem w lesie i przed chwilą prawie zostałam zgwałcona, to wszystko w jak najlepszym porządku-warknęła dziewczyna, po czym zawróciła i szybkim krokiem skierowała się do samochodu. Mimo wszystko zaskoczyła mnie taką reakcją. Chwilę jeszcze stałem w miejscu, po czym odwróciłem się i powolnym krokiem zacząłem się kierować na swoje miejsce. Kiedy przechodziłem obok samochodu, Suzanne nagle otworzyła drzwi.
-J-john-powiedziała drżącym głosem. Bez chwili namysłu zbliżyłem się do niej.
-Co się stało?-zapytałem, ponownie z dużą troską.
-Co to jest?!-teraz już w jej głosie doskonale słyszałem skrywaną wcześniej panikę. Suzanne uchyliła drzwi i moim oczom ukazał się trzymany przez nią, zakrwawiony nóż.
~*~
Nie wiem, co zrobili lekarze, ale to jest nieważne. Ważne było za to, że Alice przestała się dusić. Niestety nie mogłam z nią porozmawiać ani zwyczajnie jej przytulić, gdyż niemal natychmiast po opanowaniu sytuacji została zabrana przez lekarzy na kilka badań. Oczywiście poszłam na nie razem z nią, ale nie wszędzie, niestety, mogłam jej towarzyszyć. I tak podczas gdy mojej biednej, małej Alice robiono tomograf albo jakieś inne badanie, ja czekałam przed salą i niemal wychodziłam z siebie z nerwów. Tak bardzo chciałam, aby to się już skończyło. Nawet sobie nie wyobrażam, co muszą czuć rodzice dzieci, które całe życie spędzają w szpitalu i są śmiertelnie chore. Dlaczego nas to spotyka?-myślałam zrozpaczona. Pragnęłam, aby John wrócił i żeby to wszystko albo się skończyło, albo okazało się tylko i wyłącznie złym snem. W końcu badania dobiegły końca i Alice wróciła na swoją salę. Była naprawdę zmęczona i praktycznie od razu zasnęła. Miałam ogromną ochotę wypytać o wszystko lekarza, ale on nie zaszczycił mnie swoją obecnością, a ja nie zamierzałam zostawiać teraz Alice samej i go szukać. Postanowiłam, że rano dorwę go i dowiem się od niego wszystkiego co wie, a nawet tego czego nie wie. W końcu to moje dziecko i ja muszę wiedzieć, co mu jest. Kiedy tak patrzyłam na moją śpiącą córeczkę, czułam, że sama także robię się coraz bardziej senna. Bałam się jednak zasnąć. Kiedy spałabym, mogłoby ponownie coś się wydarzyć. Co jakiś czas sprawdzałam więc na telefonie godzinę, przeglądałam zdjęcia albo szukałam jakichś ciekawych stron internetowych. W końcu jednak, sama nie wiedziałam kiedy, zasnęłam.
~*~
Byłam na jakiejś łące, otoczonej dookoła polami. Towarzyszyli mi mama i tata oraz Ruby, Bev i Kitty ze swoimi rodzicami. Zrobiliśmy sobie mały piknik. Ja i dziewczyny bawiłyśmy się w berka, podczas gdy nasze rodziny rozkładały koce i szykowały jedzenie. Goniłam ja, ale udało mi się złapać Bev, więc jak najszybciej zaczęłam uciekać. Skierowałam się w stronę wysokich zarośli, w które wbiegłam, bo nie były one zbyt gęste. Chciało mi się głośno śmiać, więc nawet nie próbowałam się powstrzymywać. W pewnym momencie odwróciłam na chwilę głowę, aby zobaczyć, czy Bev nie biegnie za mną. Kiedy z powrotem spojrzałam przed siebie, zamarłam. Znajdowałam się znowu w TYM lesie, otaczała mnie ciemność i mrok. Czym prędzej odwróciłam się, aby wrócić z powrotem do moich rodziców i koleżanek, ale kiedy to zrobiłam, zamiast łąki ujrzałam jedynie ciągnący się w nieskończoność las. Na ziemi zaś, oparta o drzewo znajdujące się naprzeciw mnie, znajdowała się moja lalka. Wtedy do mnie dotarło, od jak dawna się z nią nie bawiłam. Annie musiała się przez ten cały czas czuć bardzo samotnie i na pewno obraziła się na mnie. Zbliżyłam się do niej niepewnie i dotknęłam jej. Po chwili zaś już bez wahania wzięłam ją i przytuliłam. Zamknęłam na chwile oczy, a kiedy je otworzyłam, ponownie znajdowałam się na tej samej łące. Dziewczyny biegały wokół mnie, a nasi rodzice właśnie skończyli wszyscy szykować i zaczęli nas wołać, abyśmy przyszło trochę odpocząć i coś zjeść. Od razu wszystkie cztery do nich poszłyśmy. Choć może raczej powinnam powiedzieć, że wszystkie pięć, skoro teraz była ze mną i Annie.
~*~
I co miałem jej powiedzieć? Że sam się tam jakoś znalazł? Nóż, cały w świeżej krwi? Że ktoś mi go podrzucił? W środku nocy? W lesie?
-Suzanne, spokojnie-powiedziałem, podchodząc do niej.
-Jak mam być spokojna? Może mi to wytłumaczysz?!-zawołała. Ja jedynie szybkim ruchem sięgnąłem po nóż i wyszarpnąłem go z jej ręki. Dziewczyna patrzyła na mnie w osłupieniu.
-Skąd to się mogło tutaj wziąć?-spytałem sam siebie, odwracając się do Suzanne tyłem.
-Chyba mi nie powiesz, że nie wiesz, co robi w schowku twojego samochodu nóż z jeszcze świeżą krwią-powiedziała dziewczyna. W tej samej chwili najszybciej jak mogłem odwróciłem się i chwyciłem ją za ramię, wyszarpując z samochodu. Wykorzystałem moment zaskoczenia, dzięki czemu Suzanne nie opierała się, a ponadto łatwo się potknęła i wylądowała na ziemi. Zdążyła jedynie odwrócić się na plecy, ale nie udało jej się wstać, gdyż popchnąłem ją z powrotem na ziemię, siadając na nią okrakiem i przyciskając ją do podłoża.
-Co ty robisz?! John?! Oszalałeś?! To jakiś żart?! To na pewno jakiś żart! Ty i Jacob postanowiliście zrobić mi kawał? Świetny!-powiedziała Suzanne, po czym zaśmiała się histerycznie.-Ale teraz może już przestaniecie sobie żartować?-dodała, kiedy przestała się śmiać i spróbowała się uwolnić.
-Gdybyś trzymała ręce przy sobie, zamiast grzebać w nie swoich rzeczach, inaczej by się to skończyło-powiedziałem, po czym zbliżyłem do niej ostrze noża. Dziewczyna oczywiście zaczęła się wiercić, krzyczeć i próbowała się wyrwać, ale nie miała szans mnie z siebie zrzucić. Choć, jak często w takich przypadkach się już zdarzało, przekonałem się, że ma o wiele więcej siły, niż zakładałem. Chciałem jak najszybciej to zakończyć, ale Suzanne stawiała czynny opór. Próbowała odepchnąć mnie rękoma i zabrać nóż, a ja usiłowałem dostać się do jej gardła lub serca. Nagle poczułem bolesne pieczenie. Jak się okazało, przez całą tę szarpaninę, sam siebie zraniłem nożem. Spróbowałem po raz kolejny zadać jej cios w serce, ale Suzanne odepchnęła moje ręce w taki sposób, że broń zagłębiła się w jej brzuchu. Otworzyła szeroko oczy, jakby ze zdziwienia. Krew zaczęła wyciekać z jej rany. Czym prędzej wyszarpnąłem nóż. Nadal próbowała się bronić, ale teraz z każdą chwilą była słabsza. W końcu udało mi się jej go wbić prosto w serce. Odetchnąłem z ulgą, po czym niemal natychmiast wyjąłem broń z jej ciała. Wstałem i obejrzałem się, rozmyślając, czy nie zostawiłem po sobie żadnego śladu. Teraz miałem już niemały problem. Oczywiście mogłem jej nie zabijać, ale wtedy trudno byłoby mi wytłumaczyć, skąd wziął się u mnie ten nóż. Niestety przez to musiałem szybko coś wymyślić. Logiczne było, że po jej zaginięciu wszczęte zostaną poszukiwania i ktoś prędzej czy później znalazłby ciało, nawet gdybym je ukrył. Zresztą, gdzie miałbym je ukryć w środku nocy w lesie? Zakopać? Gołymi rękami? Mógłbym ją gdzieś przenieść, ale to tylko mogłoby pogorszyć sprawę. Możliwe że podczas szarpaniny zostawiłem na niej jakoś swoje DNA...cholera, przecież zaciąłem się tym głupim nożem! Gdyby policja znalazła coś, co wskazywałoby na naszą kłótnię, mogłoby się to okazać jakimś punktem zaczepienia do powiązania mnie z tą zbrodnią. Jeśli idzie o tamtego chłopaka to nie mieli podstaw sprawdzać, mnie, ale Suzanne to inna sprawa, w końcu byliśmy na jednym szkoleniu razem z Jacobem... Chwała Bogu za niego! Jak się okaże, że Suzanne nie żyje, raczej nie będzie chciał, aby wyszło na jaw, że próbował ją zgwałcić. Pewnie poprosi mnie, żebym go krył, a dzięki temu sam też będę miał wiarygodniejsze alibi. I pomyśleć, że jeszcze chwile temu uważałem go za skończonego idiotę! Mimo wszystko jednak i on mógł zostawić...na niej jakieś ślady, więc i tak musiałem coś wymyślić. Dotarło jednak do mnie, że zaczynam panikować, i sam sobie kazałem się uspokoić. Na pewno był jakiś sposób, aby wyjść z tej sytuacji cało. Po chwili wpadłem na genialny plan. Że też od razu o tym nie pomyślałem! Musiałem jednak się śpieszyć, gdyż na załatwienie wszystkiego miałem tylko tę jedną noc...
~*~
Nie mogłem uwierzyć, że ta dz*wka to zrobiła! Kiedy udało mi się pozbierać z ziemi, zniknęła już z moich oczu. Nawet nie wiedziałem, w którą stronę pobiegła. Zresztą, nie zamierzałem jej już gonić, bo to nie miałoby sensu. Niech zdechnie tutaj, w środku lasu, najlepiej zeżarta przez wilki. Jak ona wróci do domu? Pewnie spróbuje jechać na stopa i trafi na jakiegoś psychopatę, ale skoro taki jest jej wybór, to proszę bardzo! Nie wie głupia s*ka co traci! Jakoś udało mi się wrócić z powrotem do samochodu. Myślałem na początku nad powrotem do hotelu, ale kiedy usiadłem za kierownicą stwierdziłem, że ten dzień nie może się tak skończyć. Mój obolały ch*j domagał się jakiegoś wynagrodzenia. Niemal słyszałem, jak mówi do mnie: "Ej, stary, co to ma być? Najpierw narobiłeś mi smaka, a teraz nici z zabawy? O nie, i ty i ja dobrze wiemy, że tak to nie może się skończyć! Przecież znamy parę adresów...". O tak, znamy parę naprawdę fajnych adresów-pomyślałem, po czym odpaliłem samochód i skierowałem się z powrotem w stronę miasta.


czwartek, 8 listopada 2018

Cmentarz Upadłych XIII "Poza miastem"

Nie mogąc się uspokoić, pojechałem na przedmieścia, a potem zdecydowałem się pojechać dalej. Cały czas wmawiałem sobie, że jeżdżę, aby się uspokoić. Po jakimś czasie rozpadało się. Wjechałem w las i znalazłem jakąś dróżkę, w której zaparkowałem. Sięgnąłem po batonika i go zjadłem. Potem wziąłem nóż i zacząłem go obracać w dłoniach. Nie wiem, ile czasu upłynęło, nim wrzuciłem go do schowka i zdecydowałem się ruszyć dalej. Nie jechałem szybko, gdyż było późno, ciemna, lało, a do tego mimo wszystko wypiłem tego jednego drinka. Jednak dzięki temu ujrzałem kogoś stojącego przy drodze. Miał na sobie pomarańczową, odblaskową kamizelkę i trzymał świecącą latarkę. Wykonywał gesty świadczące o tym, że jest autostopowiczem, który próbuje złapać transport. Zwolniłem nieco. O tej porze na drodze nie było żadnego innego samochodu. Kiedy się zbliżyłem, spostrzegłem, że ma na plecach duży plecak. Zjechałem na pobocze i wyłączyłem światła. Dzięki temu mój czarny samochód był praktycznie nie do zauważenia. Chłopak podszedł do drzwi od strony kierowcy, a ja w tym czasie sięgnąłem do schowka. Oby nie zmoknąć, miał kaptur od bluzy, ale zasłaniał się też jakąś gazetą.
-Dobry wieczór, czy nie byłoby dla pana problemem, jeśli podwiózłby mnie pan do najbliższego miasta?-spytał chłopak. Miał miły głos, gdyby zechciał, mógłby zostać lektorem albo kimś podobnym. Uśmiechnąłem się, po czym szybko otworzyłem drzwi i wyszedłem. Chłopak był bardzo zdziwiony, ale nie zdążył nic powiedzieć, kiedy wbiłem mu nóż w brzuch. Zgiął się w pół i zacharczał, a ja wyrwałem nóż i zadałem mu kolejny cios w to samo miejsce. Dzięki temu zdołałem osłabić chłopaka i mogłem pociągnąć go głębiej w las. Po chwili przestał nawet stawiać opór. Odszedłem kilkanaście metrów i puściłem chłopaka, który upadł z głuchym łomotem na ziemię. Jedno spojrzenie na jego twarz wystarczyło mi, aby przekonać się, że nadal żyje. Uśmiechnąłem się jeszcze szerzej. Nie miał siły krzyczeć, więc jedynie charczał i wydawał z siebie dziwne dźwięki, które były muzyką dla moich uszu. Wziąłem nóż i trochę pociąłem chłopaka, a potem zadałem mu kilka ran. Uważałem przy tym, aby samemu się nie zranić i nie zabrudzić jego krwią. Niestety to nie był mój Cmentarz Upadłych, więc nie mogłem pozwolić sobie na prawdziwą zabawę. Na sam koniec wbiłem chłopakowi nóż w serce, bo dzięki temu zakończyłem jego życie szybko i skutecznie.
~*~
Niestety nie widziałam nigdzie Johna, za to Jacoba widziałam aż za często. Cały czas pojawiał się znikąd, przynosił mi różne rzeczy, starał się być miły, ale jednocześnie był niesamowicie denerwujący. Tyle razy prosiłam go, aby dał mi spokój, ale do niego nic nie docierało. Miałam tego wszystkiego dość. Jak widać nawet John'owi nie udało się go przekonać, aby dał mi spokój. Po cichu liczyłam na to, że tutaj znajdzie jakąś inną kobietę, na której się skupi, ale nic z tego. Kiedy przyjęcie zaczynało dobiegać końca, marzyłam tylko o tym, aby wrócić już do hotelu, a jeszcze lepiej do własnego domu. "Najbardziej zabawowa część towarzystwa" czyli największe chlejusy postanowiły się jeszcze zabawić w jakichś klubach albo barach. Ja nie miałam na to ochoty. W środku nigdzie nie widziałam John'a, więc wyszłam na zewnątrz. Po cichu liczyłam na to, że znajdę go i może on także będzie miał już ochotę wracać. Wtedy mogłabym zabrać się z nim. Inaczej wynajęłabym po prostu taksówkę. Niestety nigdzie nie znalazłam Johna. Pogodzona z tym faktem, sięgnęłam komótkę, aby zadzwonić po samochód.
-Suzanne? Tutaj jesteś! A ja cię wszędzie szukam!-zawołał Jacob, podchodząc do mnie.-Co tu robisz?-dodał po chwili.
-Szukałam John'a-odparłam zgodnie z prawdą. Od razu zauważyłam, że mężczyzna spochmurniał.
-Po co?-spytał. Swoją drogą dość niegrzecznie.
-Chciałam się z nim zabrać do hotelu-wyjaśniłam.
-Ach tak? I co niby byście tam robili?-zapytał Jacob. Mówił takim tonem, jakby ledwo powstrzymywał wściekłość.
-Przepraszam, ale nie rozumiem, o co ci chodzi. Jak to co mielibyśmy tam robić? Spać. Odpoczywać przed powrotem do domu-odparłam.
-Odpoczywać i spać...razem?-powiedział mężczyzna, spoglądając na mnie jak na kogoś winnego najgorszego przestępstwa.
-O co ci chodzi?!-zawołałam wzburzona, bo w końcu zaczęło do mnie docierać, o czym są jego spekulacje.
-Nie, nic, przepraszam. Naprawdę przepraszam. Nie wiem, co mnie opętało. Zachowałem się jak idiota, bardzo bardzo przepraszam-powiedział Jacob. Brzmiał, jakby mówił naprawdę szczerze, a do tego sprawiał wrażenie, że naprawdę mu przykro.
-Dobrze już, dobrze. I tak go nie znalazłam. Zamawiam taksówkę-odparłam.
-Ale po co? Możesz się zabrać ze mną-Jacob od razu się ożywił.
-Przecież ty też nie masz samochodu. Ale jeśli też chcesz wrócić, możemy zamówić taksówkę razem-odparłam.
-Po co nam taksówka? Myślisz, że jestem jakąś nieogarniętą ciotą? Wiedziałem, że John'a nie ma c liczyć, więc załatwiłem sobie samochód. Firmy wypożyczające samochody dotarły już chyba wszędzie-powiedział Jacob, po czym uśmiechnął się.
-Ach tak...nie jestem pewna...-zawahałam się.
-Przestań, po co masz płacić za taksówkę, skoro jedziemy w to samo miejsce?
-Ale myślałam, że ty będziesz chciał jeszcze zostać-wyjaśniłam.
-Niby po co? Już po przyjęciu-odparł Jacob.
-Właściwie to racja. Jeśli nie sprawi ci to kłopotu, to...-zaczęłam.
-Oczywiście, że to żaden problem. Chodźmy!-powiedział mężczyzna, po czym ruszył przodem. Po chwili wahania ruszyłam za nim. Jacob zatrzymał się przed czarnym oplem astrą. Otworzył mi drzwi, po czym sam usiadł za kierownicą. Coś nie dawało mi spokoju, ale ponieważ wszystko było w porządku, postanowiłam zignorować to uczucie. Ruszyliśmy. Jacob był dziwnie milczący, więc oparłam głowę o fotel i niemal od razu zaczęłam przysypiać. Przez jakiś czas trwałam w dziwnym stanie półsnu. Ocknęłam się dopiero po...sama nie wiem jak długim czasie. Od razu jednak zauważyłam, że zamiast budynków otaczały nas same drzewa. Byliśmy w lesie. Wyjechaliśmy z miasta.
-Jacob, dokąd ty jedziesz?-zapytałam, prostując się.
-W miejsce, gdzie będzie nam obydwojgu dobrze. Nie martw się, wszystko ok-odparł mężczyzna, nie odwracając wzroku od drogi.
-Jacob, o czym ty mówisz? Wyjechałeś z miasta! Masz natychmiast zawrócić-powiedziałam. Jacob na mnie spojrzał.
-Jeśli chcesz, możesz w każdej chwili wysiąść i wrócić sama do miasta. Chociaż ja na twoim miejscu nie wyskakiwałbym z jadącego samochodu i nie chodził nocą po lesie samemu, bo jeszcze coś złego mogłoby ci się przytrafić. A ze mną będzie ci dobrze, uwierz-powiedział Jacob, kładąc swoją dłoń na moim udzie. Mimowolnie wzdrygnęłam się. Jacob, widząc to, zaśmiał się, po czym wziął swoją rękę i położył ją z powrotem na kierownicy. Widząc, że nie dam rady go przekonać, zamilkłam i zaczęłam myśleć nad swoim położeniem. Liczyłam na to, że Jacob nie ma złych zamiarów, ale jaki facet wywozi dziewczynę nocą do środku lasu bez jej zgody i nie ma przy tym złych zamiarów? Musiałam jak najszybciej coś wymyślić. W pewnym momencie Jacob wjechał w jakąś leśną ścieżkę. Przejechał jakieś kilkanaście metrów. Potem zatrzymał się i zgasił wszystkie światła.
-Suzanne...teraz nareszcie możemy pójść na całość. Przez cały wyjazd starałem się zwrócić na siebie twoją uwagę, byłem taki miły, ale ty i tak wolałaś John'a. Teraz sama przekonasz się, że jestem od niego o wiele lepszy pod każdym względem. Zwłaszcza pod tym-powiedział Jacob, przenosząc na mnie swój lubieżny wzrok. Milczałam. Bałam się cokolwiek powiedzieć.-Spytaj pod jakim-wyszeptał z uśmiechem mężczyzna.
-Jakim?-zapytałam drżącym głosem.
-Pod tym-odparł Jacob, po czym odpiął pas i pochylił się w moją stronę. Zaczął mnie całować. Najpierw w usta, a potem też w szyję. Chciałam odpiąć pas i go odepchnąć, ale Jacob złapał obie moje ręce i skutecznie je w ten sposób unieruchomił. Ponownie zaczął mnie całować. Najpierw znowu w usta, potem szyję i kark, aż w końcu dotarł do dekoltu. Chciałam zacząć krzyczeć, ale wiedziałam, że to nic nie da, a bałam się, że tylko go w ten sposób bardziej zdenerwuję. Jacob puścił moją jedną rękę i spróbował odpiąć zamek od mojej sukni, który znajdował się na plecach. Nie był w stanie poradzić sobie jedną ręką. Musiał użyć obydwu, więc znów byłam wolna. Odpięłam pas. Udało mi się jakoś odepchnąć Jacob'a i wyplątać z pasa, po czym otworzyłam drzwi i wyskoczyłam na zewnątrz. Miałam szczęście, że mężczyzna był na swoim fotelu, bo dzięki temu łatwiej mi było się wydostać. Nie oglądając się za siebie, zaczęłam biec. Po chwili usłyszałam krzyki Jacob'a.
-Stój ty mała dz*wko! Słyszysz?! Stój! Niby dokąd teraz uciekniesz?!-wołał, biegnąc za mną. Starałam się biec jak najszybciej, jednak miałam buty na podwyższeniu, co skutecznie mi to utrudniało. Nie mogłam jednak zatrzymać się i ich zdjąć. Za bardzo bałam się, że Jacob mnie wtedy dogoni, a na to nie mogłam sobie pozwolić. Biegłam tak szybko jak tylko mogłam, choć i tak miałam wrażenie, że prawie stoję i że Jacob jest tuż za mną. Zupełnie nie wiedziałam, dokąd biegnę ani co powinnam teraz zrobić. W ciemnościach nie zauważyłam jakiegoś wystającego korzenia i potknęłam się. Kiedy upadłam, zrobiło mi się trochę słabo. Dał o sobie znać wypity alkohol i zmęczenie. Wstałam jednak, nakazując sobie dalej biec. W tej samej chwili poczułam jak ktoś łapie mnie za ramię i szarpie gwałtownie do tyłu. Zachwiałam się i ponownie upadłam. Jacob od razu znalazł się nade mną, uniemożliwiając mi wstanie.
-I na co ci to było głupia szmato? Mogliśmy mieć upojną noc w samochodzie, ale jak wolisz ostre rżnięcie na świerkowych igiełkach, to proszę bardzo-powiedział, po czym sięgnął do zamka i do końca go odpiął. Oczywiście szarpałam się i walczyłam, ale nic to nie dało. Jacob nie zawracał sobie głowy zdejmowaniem mi stanika i po prostu podsunął go do góry. Następnie zacisnął swoje dłonie na moich piersiach. Jęknęłam z bólu.
-Jacob, proszę cię...-wyłkałam, po czym z moich oczu poleciały łzy.
-Skoro prosisz, to proszę bardzo-odparł Jacob, po czym podciągnął moją suknię i rozłożył mi nogi. Spróbowałem wstać, ale facet z powrotem popchnął mnie na ziemię. Nie miałam pojęcia, że ma w sobie tyle siły. Jacob zaczął odpinać spodnie. W końcu zsunął je razem z bielizną i pochylił się ponownie nade mną. Pocałował mnie, jednak udało mi się go ugryźć. Wyprostował się nagle i wytarł krew, które pojawiła się na jego wardze.
-Sunia gryzie, a to nieładnie. Pan będzie musiał sunię ukarać-powiedział, po czym uśmiechnął się zadowolony. Rozchylił mi nogi trochę bardziej. Udało mi się jednak wyrwać i kopnęłam go, odpychając od siebie. Jacob był widocznie zdziwiony takim obrotem sprawy. Szybko podniosłam się i nim zdążył zareagować, kopnęłam go w jego odsłonięte krocze. Mężczyzna zawył z bólu, a ja odbiegłam kawałek, zdjęłam buty, i zaczęłam dalej biec. Teraz mogłam już poruszać się szybciej, a do tego zyskałam kilka minut przewagi.
~*~
Z ciekawości przejrzałem plecak chłopaka. Miał tam śpiwór, trochę kanapek, batoniki, jakieś ubrania, ręczniki. Nie sprawdzałem jej dalej. Doszedłem do wniosku, że pewnie zrobił sobie mały wypad do lasu, ale zaskoczyła go ulewa. Zostawiłem ciało i plecak i wróciłem do samochodu. Był to środek lasu, więc zanim ktoś znalazłby chłopaka, mogłoby minąć naprawdę sporo lasu. A nawet jeśli ktoś odkryłby ciało od razu, to pomimo że są tam moje odciski palców, nikt nie powiązałby mnie z tym morderstwem. Co niby miałby tutaj robić pracownik jakiejś firmy, który przyjechał po prostu na szkolenie do innego miasta? Jasne, moje odciski palców zostaną wrzucone do jakiejś policyjnej bazy danych, ale nie zamierzam nigdy narażać siebie i swoich bliskich na niebezpieczne sytuacje, zatem nikt nie powiąże mnie z tym morderstwem. Jasne, ono też było niepotrzebnym ryzykiem, bo mogłem jeszcze trochę zaczekać i pojechać kogoś zabić na Cmentarz Upadłych, ale dzięki temu zabójstwu czułem się o wiele, wiele lepiej. Od razu uspokoiłem się. Moje problemy co prawda magicznie nie zniknęły, ale byłem już spokojniejszy o przyszłość. Teraz musiałem wrócić do domu i skupić się na żonie oraz Alice. Kiedy doszedłem do samochodu, wyjąłem ze schowka jakąś szmatkę, w którą zawinąłem nóż i tam go schowałem. Miałem to szczęście, że udało mi się nie ubrudzić przy mojej zabawie. Usiadłem za kierownicą i pozwoliłem sobie na chwilę zastanowienia.