- Ja bym to zrobiła. Poszłaś wczoraj spać później ode mnie, a wstałaś wcześniej i zrobiłaś śniadanie- powiedziała Eliza.
- Daj spokój- Trix machnęła ręką, a następnie przyłożyła ją do ust, aby ukryć ziewnięcie.
- Jesteś przemęczona. Może mogłabym coś dla ciebie zrobić?- spytała młodsza siostra, biorąc jedną ze sterty kanapek.
- Mogłabyś dzisiaj zacząć sprzątanie domu- powiedziała Trix. Elizabeth na chwilę zamarła. Bardzo chciała pomóc siostrze, ale to wykluczałoby spotkanie z Canaganem i naukę.
- Z chęcią, tylko że... jutro mam test z chemii, pamiętasz?- powiedziała bez przekonania Eliza.
- Ach, no tak, zapomniałam. W takim razie skup się na nauce- odparła Trix.
- Nie, postaram ci się pomóc- dziewczyna wpadła na pomysł, że może uda się jej połączyć obie te rzeczy. Na pewno jej się uda. Musi.
- Nie, nie musisz, lepiej skup się na nauce- odparła siostra. Elizabeth skończyła śniadanie i udała się do szkoły. Szła powoli, właściwie spacerowała, gdyż miała jeszcze dużo czasu. Wtem usłyszała za sobą głos:
- I dokąd tak kopytkujesz, piękna gazelo?- po głosie rozpoznała Antonia. Zatrzymała się i odwróciła w stronę, z której dochodził, z przyjaznym uśmiechem na ustach.
- Jak to gdzie? Do szkoły- odparła tonem, jakim zwraca się do małego, mało pojętnego dziecka, kiedy się chce mu coś wytłumaczyć.
- Ja... wiedziałem, tylko...chciałem jakoś rozpocząć rozmowę- Antonio nie był przygotowany na taką reakcję ze strony dziewczyny.
- Rozumiem- dziewczyna zaśmiała się lekko i ruszyła, a chłopak po chwili wahania do niej dołączył.
- Wiesz, wczoraj po naszym spotkaniu...- zaczął tajemniczo, aby zbudować napięcie.
- Tak?- ponagliła go Eliza.
- Dzwonili do mnie z nieba i mówili, że im anioł uciekł. Nie martw się, nie powiem im, gdzie jesteś- powiedział Antonio, spoglądając na dziewczynę z miłością w oczach. Bardzo ją to speszyło, więc odwróciła wzrok i udała, że tego nie widzi. Sama najchętniej od razu powiedziałaby mu, żeby dał sobie spokój, bo ona go tylko lubi. Jednak Trix namówiła ją, żeby z tym jeszcze poczekała. Teraz jednak poczuła, że nie może dłużej zwodzić chłopaka.
- Antonio, posłuchaj, ja.... bardzo cię lubię, ale...- zaczęła, przystając i spoglądając na chłopaka. Ten także się zatrzymał.
- Tak jak ja ciebie- odparł wesoło i uśmiechnął się.
- Właśnie nie tak, jak ty mnie. Bo ja ciebie tylko lubię. Nic więcej- powiedziała Eliza i wstrzymała oddech, czekając na reakcję chłopaka.
- Zaraz, zaraz, o czym ty mówisz?- chłopak był wyraźnie zaskoczony i zdziwiony.
- Mówię, żebyś dał sobie ze mną spokój. Między nami nic nie ma i nie będzie- odparła łagodnie, ale stanowczo.
- Co? Ale jak to? Przecież tak dobrze się dogadujemy, lubimy spędzać razem czas, więc o co ci chodzi?
- O to, że cię lubię, ale nie w taki sposób, jak ty mnie. Lubię, ale nie kocham- odpowiedziała spokojnie dziewczyna.
- Ale jak możesz mnie nie kochać?! Dlaczego?! Ja się pytam: JAK?! Przecież idealnie do siebie pasujemy! Ty jesteś mądra i ładna! Ja, nie chwaląc się, też spełniam te dwa warunki! Więc o co chodzi?!- początkowe zdziwienie zaczęła się u Antonia przeradzać w złość i poczucie upokorzenia. Eliza spojrzała na niego z lekkim przestrachem. Tego się po nim nie spodziewała. Nigdy wcześniej nie widziała go w takim stanie.
- Aby narodziła się prawdziwa miłość, potrzeba więcej niż zgodności w kwestii wyglądu i inteligencji- powiedziała wreszcie. Jej głos brzmiał spokojnie, ale jednocześnie obco. Nią samą targały silne uczucia i nie mogła uwierzyć w to, że jest w stanie mówić coś takiego z takim spokojem. Antonia najwyraźniej także nie był w stanie w to uwierzyć.
- Ty mi tu o prawdziwej miłości nie pieprz!- wrzasnął rozjuszony. Między nimi zapadła martwa cisza. Elizabeth patrzyła się jedynie na chłopaka z przerażeniem w oczach, trzymając jedną rękę na klatce piersiowej. Antonio przez chwilę dyszał ciężko, niczym byk gotowy w każdej chwili do ataku. Po chwili jednak zdał sobie sprawę z tego, co właśnie miało miejsce. Zachował się jak ostatnia świnia, nakrzyczał na biedną Elizabeth, zwyzywał ją i zachował się jak jakieś zwierzę. Spojrzał jeszcze raz na dziewczynę, która była wyraźnie przerażona. Ponadto, choć nie było tego teraz widać, na pewno śmiertelnie się na niego obraziła. Usta zaczęły mu drżeć z emocji. Uchylił je, aby coś powiedzieć. Chwilę jeszcze odczekał i wyszeptał jedynie tak, aby Eliza go usłyszała.
- Przepraszam. Mam nadzieję, że mi kiedyś wybaczysz to karygodne zachowanie- powiedział, po czym schylił się, żeby ucałować dziewczynę w rękę na pożegnanie. Elizabeth wmurowało, Antonia zaś czym prędzej oddalił się w kierunku swojego domu. Dziewczyna stała jeszcze przez chwilę, wpatrując się w oddalającą się sylwetkę młodego chłopaka. Sama nie wiedziała, co powinna o tym wszystkim myśleć. Starała się uświadomić Antonia, że nic do niego nie czuje, w jak najłagodniejszy sposób. Zdawała sobie sprawę, że odrzucenie może go zaboleć, jednak nie spodziewała się takiej reakcji. Ciekawe, co zamierza teraz zrobić? Może powinnam za nim pójść? Nieeee...., faktycznie, wykazał się impulsywnością, ale mimo wszystko to dobry i inteligentny chłopak, nie zrobi niczego głupiego- pomyślała dziewczyna, oddalając się w stronę szkoły. Poza tym miała teraz na głowie jeszcze jedno zmartwienie. Trix raczej nie ucieszy się z wieści, że dałam Antoniowi kosza- pomyślała Eliza, przekraczając próg szkoły.
~~~~~~~~~~~~~~~
Canagan po porannej toalecie zabrał się do szybkiego przeglądu posiadanych w podróży książek. Były to jednak w większości różne księgi, które dotyczyły raczej chemii związanej z magią, a raczej nie takich rzeczy uczono w szkołach dla ludzi. Choć może w tych najlepszych owszem, ale szczerze wątpił, by Elizabeth do takiej uczęszczała. Skoro nie znalazł żadnej przydatniej książki, wyjął jedynie zeszyt i długopis. Następnie postanowił poszukać odpowiednich lektur w małej biblioteczce, załadowanej po brzegi jakimiś książkami, która stała w holu. Choć szczerze wątpił, że coś tam znajdzie. Akurat gdy otworzył drzwi pokoju, aby wyjść, zobaczył przed nimi Victora z dłonią zwiniętą w pięść i gotową do zapukania. Nic dziwnego, była 8, więc jak zwykle przyszedł obudzić swojego pana, który też jak zwykle już od dawna nie spał. Młody hrabia bez słowa minął swojego służącego i skierował się na dół. Stanął przed biblioteczką i szybko przejrzał jej zawartość. Jak się spodziewał, nie znalazł nic pożytecznego.
- Potrzebujesz czegoś, panie?- spytał Victor, stając za plecami Canagana.
- Tak, ale sam sobie to załatwię. Idę do miasta- rzucił krótko hrabia i w oka mgnieniu pognał do drzwi. Za nimi jak zwykle przyspieszył i pognał w stronę Saden. Victor z lekka zdziwiony stał nadal w tym samym miejscu. Jednak jego zdziwienie nie było tak wielkie, jak mogłoby się zdawać. Zaczynał już przyzwyczajać się do dziwnego zachowania swojego pana. Wtem z kuchni do recepcji wyszła Eva.
- Coś się stało? Słyszałam jakieś głosy- powiedziała.
- Nic, rozmawiałem tylko z moim panem-odparł wampir.
- Aha. W takim razie szykujcie się pomału obaj na śniadanie- dziewczyna już chciała wracać do kuchni, ale powstrzymał ją głos Victora.
- Zdaje mi się, że mój pan nie będzie dziś jadł śniadania- powiedział niepewnie chłopak. W końcu nie wiedział, co planował Canagan i gdzie się udał ani też czy zamierza wrócić na śniadanie. Jednak wydawało mu się, że hrabia nieprędko załatwi swoje sprawy.
- A, rozumiem, w takim razie przygotuję tylko dla ciebie- odparła dziewczyna.
- Może zjesz ze mną? Głupio mi będzie tak jeść samemu.
- Z chęcią- odpowiedziała Eva i wróciła do kuchni, Victor zaś udał się do pokoju swojego pana, gdzie zamierzał trochę posprzątać. Uprzątnął ubrania i pościelił łóżko. Robiąc to, na chwilę przeniósł leżący na nim zeszyt z długopisem na podłogę, ale zaraz potem przedmioty wróciły na swoje miejsce. Victor zszedł na dół, gdzie Eva znosiła już wszelkie potrawy, postanowił więc jej pomóc.
~~~~~~~~~~~~~
Canagan po kilku minutach był już w pobliżu miasta. Jak zwykle zwolnił kawałek przed nim. Dotarcie do "centrum" miasta ludzkim tempem zajęło mu w jego mniemaniu zbyt wiele czasu. Nie mógł pojąć, jak ludzie mogą poruszać się tak wolno i nie denerwować się z tego powodu. Skupił się głównie na szukaniu książek, jednak sklepów było tu obecnie tyle, co kot napłakał. Nie znalazł nic, więc pospacerował trochę po samym mieście. Następnie zawrócił do domu, jednak tym razem nie spieszył się zbytnio. Gdy znalazł się z powrotem w hotelu, była godzina 14. Chłopak czuł mocne pragnienie, które chciał ugasić. Kiedy wszedł do budynku, zauważył rozmawiających Victora i Evę.
- Victorze, pozwól na chwilę- powiedział hrabia, wchodząc do góry po schodach. Sługa czym prędzej udał się za swoim panem.
- Przynieś mi trochę naszego wina- powiedział Canagan, wchodząc do pokoju. Skierował się w stronę łóżka, na którym położył się w oczekiwaniu na swojego służącego. Victor zaś przez dość długi czas stał za drzwiami pokoju swego pana jak wryty. Ogarniało go coraz większe przerażenie. Otóż zapakował wiele rzeczy, ale o wampirzym winie zupełnie zapomniał. Sam zaczynał odczuwać coraz większe pragnienie i liczył na to, że niedługo Canagan zarządzi polowanie, a jeśli nie, sam się na nie wybierze. Po kilku chwilach zdał sobie w końcu sprawę, że nieważne jak długo by tu stał, nie odwlecze czekającej go kary. Zapukał więc z ociąganiem do drzwi.
- Właź!- usłyszał krótki rozkaz swego pana. Niechętnie otworzył i wszedł.
- Nareszcie! Ile można czekać?- spytał zniecierpliwiony Canagan, wstając z łózka twarzą do okna. Dopiero gdy się odwrócił, spostrzegł, że jego służący niczego nie ma.
- Gdzie wino?- rzucił, podejrzliwie przyglądając się chłopakowi.
- Nie ma- powiedział cicho Victor.
- Co?!- wrzasnął hrabia, zmuszając tym samym sługę do powtórzenia swojej odpowiedzi, chociaż doskonale słyszał, co ten powiedział.
- Nie ma- odparł głośniej. Wyprostował się i zacisnął położone wzdłuż ciała ręce w pięści, następnie zamknął oczy w oczekiwaniu na jakąś karę, wyzwiska, uderzenia, śmierć, cokolwiek ze strony swego pana, ale ten nic takiego nie zrobił. Victor nie śmiało otworzył oczu. Canagan stał w tym samym miejscu, co wcześniej, jednak teraz był lekko pochylony, zaciskał pięści i dyszał ze zdenerwowania. Młody hrabia posłał służącemu nienawistne spojrzenie, które już samo w sobie było karą, ale jednocześnie zapowiedzią dalszych nieprzyjemności.
- Idiota!- wrzasnął w końcu Canagan, stając przed przerażonym chłopakiem i wymachując groźnie pięściami.
- Jak mogłeś zapomnieć o tak podstawowej rzeczy! Co my teraz zrobimy! Będziemy biegać po lesie jak jakieś dzikusy cały czas, jednocześnie wspaniałomyślnie powstrzymując się przed zabijaniem ludzi? Cóż, ja niczego nie obiecuję... Wynocha!- Canagan wypchnął ze złością Victora za drzwi. Sam zaś jeszcze przez chwilę próbował się uspokoić, potem wziął uszykowane wcześniej kartki i długopis i wyszedł swoją ulubioną drogą, czyli przez okno. Zamierzał zapolować, a potem udać się na spotkanie z Elizabeth.
~~~~~~~~~~~~
Eliza wyszła ze szkoły. Jej koleżanki szły akurat do jednej z nich uczyć się. Zaprosiły także i ją, jednak dziewczyna musiała odmówić. W końcu była dzisiaj już umówiona. Od razu po szkole poszła do domu, tam zaś przepakowała kilka książek. Następnie uszykowała się na spotkanie i poszła na nie, biorąc ze sobą książki od chemii. Gdy doszła na miejsce, gdzie mieli się spotkać, Canagan już tam był. Posłał jej zniewalający, uwodzicielski uśmiech. Elizabeth nieśmiało odwzajemniła go, chowając za ucho niesforny lok. Tym razem, gdy chłopak do niej podszedł, nie pocałował jej na przywitanie w rękę, ale od razu w usta. Dziewczynie taka zmiana bardzo się spodobała. Canagan położył jej ręce na ramionach, tak jak ona jemu. Chłopak jednak po chwili zaczął nimi powoli zjeżdżać w dół. Mimo że Eliza wiedziała, iż powinna była go powstrzymać, nie potrafiła się na to zdobyć. Poczynania wampira powodowały, że jej ciałem wstrząsały ledwo wyczuwalne, przyjemne dreszcze. Canagan zatrzymał swoje dłonie na dłuższą chwilę na jej talii, a potem zaczął nimi sunąć raz w górę, raz w dół. Po chwili jego prawa ręka, zjeżdżając w dół, nie zatrzymała się na jej talii, ale dopiero na jej lewym udzie. Chłopak oderwał swoje usta od jej spragnionych pieszczot warg. Przesunął nimi po jej szyi, lekko otwierając usta. Serce jeszcze bardziej jej przyspieszyło. Wtem Canagan niespodziewanie szybko zamknął usta i, będąc jakby spłoszonym, odsunął się od niej na chwilę. Dziewczyna spojrzała na niego zdziwiona, chłopak zaraz jednak przysunął się do niej i szepnął uwodzicielsko do ucha:
- A my przypadkiem nie mieliśmy się uczyć?- zażartował i zbliżył się do jej ust, licząc na kolejny, równie namiętny pocałunek. Elizabeth jednak odsunęła się nagle.
- Masz rację. Zupełnie zapomniałam. Proszę cię, jesteś moją ostatnią deską ratunku- powiedziała Eliza błagalnym tonem.
- Ależ ja tylko żartowałem. Wracajmy do przyjemności- odparł chłopak. Jednak dziewczyna przysłoniła mu usta dłonią.
- Później, dobrze?- tym razem to Canagan był zaskoczony. Jeszcze nie zdarzyło mu się, aby dostał odmowę od jakiejkolwiek dziewczyny w takiej sytuacji. Postanowił jednak pociągnąć to przedstawienie dalej tak, jak sobie tego życzyła Eliza. Rozpoczął więc lekcję chemii.
~~~~~~~~~~~~~
Antonia już się uspokoił. Początkowa złość go opuściła. Zrobiło mu się strasznie wstyd za jego zachowanie. Postanowił pójść przeprosić Elizabeth. Przy okazji może coś jeszcze sobie wyjaśnią. Udał się do jej domu, jednak nikogo tam nie było. Wiedział, że dziewczyna uwielbiała spacery po lesie, więc udał się tam w poszukiwaniu jej, choć miał bardzo małe szanse ją znaleźć. Las był w końcu ogromny, a ona mogła pójść wszędzie. Dość długo jego poszukiwania nie przynosiły żadnego efektu. Gdy chciał się już poddać, usłyszał coś. Skierował się w miejsce, z którego dochodził dźwięk. W końcu zobaczył całującą się parę. Na początku chciał machnąć na to ręką i wrócić do domu, jednak po chwili, ku swojemu niezadowoleniu, rozpoznał w dziewczynie Elizabeth.
~~~~~~~~~~~~
Canagan nie bał się ani trochę jak wypadnie, gdyż żył w przekonaniu, że czego on się nie dotknie, będzie w tym najlepszy. Choć oczywiście, gdy trzeba było, wykazywał się niespotykaną skromnością. Tak też było i tym razem, kiedy to w półtorej godziny wytłumaczył Elizie wszystko, z czego miała jutro pisać poprawkę.
- Jesteś niesamowity!- powtarzała Elizabeth, patrząc się z niedowierzaniem to na chłopaka, to znów na niezwykle zrozumiałe dla niej notatki, jakie zapisała z jego pomocą.
- To nic takiego- odparł skromnie.
- Czy w takim razie należy mi się nagroda?- dodał, przysuwając się do dziewczyny.
- Myślę, że może i jakaś maleńka- odparła Eliza, pozwalając się chłopakowi pocałować. Siedzieli przez chwilę obok siebie, całując się i ciesząc swoim towarzystwem. Wtem Canagan usłyszał, jak ktoś przedziera się w ich stronę. Nie uznał jednak tego za niebezpieczeństwo, więc postanowił nie przerywać pocałunku. Jednak ten ktoś po chwili pojawił się przed nimi i brutalnie przerwał im ich spokój.
- Co tu się dzieje?!- Elizabeth usłyszała dobrze znany sobie głos i jeszcze zanim odwróciła głowę wiedziała, co zobaczy. Antonio stał naprzeciw nich, dysząc z wściekłości.
- Antonio...- zdążyła jedynie powiedzieć cicho Eliza.
- Jak to "co"? Spotkanie dwójki zakochanych w sobie ludzi- odparł śmiało Canagan, chwytając Elizę za rękę.
- Coś ty powiedział?!- Antonia rozzłościł się jeszcze bardziej.
- To, co słyszałeś- odparł pewnie wampir.
- Odczep się od mojej...- zaczął chłopak, ruszając w stronę Canagana z rękami zaciśniętymi w pięści. Następnie zamachnął się i wykonał cios.
- Jakiej twojej?!- wrzasnął wampir, uchylając się od ciosu i wykręcając Antoniowi rękę. Następnie puścił ją i odwrócił się w stronę Elizy. Zanim ta zdążyła coś powiedzieć, Canagan podniósł ją.
- Obejmij mnie mocno rękami i nogami- poradził chłopak. Dziewczyna zrobiła to, a wampir ruszył przed siebie. Dziewczynę zdziwiło to, jak szybko i łatwo biegł w dodatku cały czas ją niosąc. W końcu zatrzymał się i ją postawił. Elizabeth wydawało się, że przebiegli raptem kilka metrów, jednak zdała sobie sprawę, że musiała to być o wiele większa odległość.
- Wybacz mi, miła moja, ale muszę iść zrobić porządek z tym panem- powiedział spokojnie.
- Ale nie zrób niczego głupiego!
- Spokojnie, przecież mnie znasz- odparł Canagan, całując ją w dłonią. Następnie zawrócił i pobiegł w stronę, z której przybyli. Elizabeth zdała sobie sprawę z tego, że wcale nie zna chłopaka tak dobrze, jakby się jej wydawało, ale i tak mu ufała.
~~~~~~~~~~~~
Antonio nie mógł uwierzyć w to, co przed chwilą się stało. Tamten chłopak podniósł Elizę i pobiegł przed siebie szybciej nawet, niż potrafiłby nie jeden biegacz. Tak jakby dziewczyna nie ważyła co najmniej kilkudziesięciu kilogramów, tylko tyle, co piórko. Mimo to Antonio bez namysłu pobiegł za nimi, chociaż nie miał żadnych szans ich dogonić. Wtem usłyszał jakieś szelesty przed sobą, tak jakby ktoś biegł z niespotykaną szybkością. Zatrzymał się na chwilę zdziwiony, ale jednocześnie zaciekawiony. Nagle coś wielkości człowieka z rozpędu uderzyło go. Chwilę później Antonio wisiał w powietrzu, a na jego szyi ktoś mocno zaciskał rękę. Był to ten sam chłopak, który wcześniej całował się z Elizabeth. Antonio ledwo łapał oddech.
- Dobrze ci radzę...- zaczął nieznajomy, a jego oczy czerwone oczy dodatkowo podświetliły się, nadając twarzy naprawdę upiorny wyraz.
-... odczep się od tej dziewczyny. Ona już jest MOJA! Inaczej będę zmuszony cię ukarać. Na twoich oczach najpierw zabiję ją, potem twoją rodzinę, a na koniec ciebie!- zawołał wampir, ciskając chłopakiem w drzewo. Następnie odwrócił się i wskoczył na jakąś gałąź.
- Mam nadzieję, że zrozumiałeś- dodał Canagan, zerkając na Antonia przez ramię. Chłopak pocierał się jedną ręką o nadal bolącą szyję, drugą zaś o głowę, którą uderzył się o drzewo. Wampir prychnął z pogardą i z szybkością błyskawicy ruszył przed siebie. Antonio zaś wziął się w garść i czym prędzej pozbierał. Wiedział jedno. To coś nie było człowiekiem, tylko jakimś potworem. Jako iż częściej opuszczał Saden niż reszta jego mieszkańców, w tym Eliza, miał większą wiedzę i spotkał nawet kilka istot magicznych. Podejrzewał więc, czym może być to coś. Jednak jego podejrzenia nie podobały mu się zbytnio. Jeśli miał rację, Elizabeth była w ogromnym niebezpieczeństwie, on zaś musiał jej pomóc. Pozbierał się i najszybciej jak tylko się dało, zawrócił do domu. Gdyby tylko mógł, od razu pobiegłby pomóc dziewczynie, jednak nie wiedział nawet, gdzie tamten ją zabrał. W dodatku sam z takim stworzeniem nie miałby najmniejszych szans. Przeszedł kilka kroków, a gdy już bardziej doszedł do siebie, zaczął biec. W końcu dotarł do domu. Rodziców nie było, gdyż akurat byli z wizytą u swoich przyjaciół. Po szybkim przeszukaniu mieszkania wreszcie udało mu się odnaleźć dawna nieużywaną książkę telefoniczną. Czym prędzej stanął przy telefonie i otworzył ja na samym końcu, gdzie znajdowały się numery do osób, do których strach był nawet dzwonić. Prawdopodobnie ich posiadacze nie narzekali na zbyt częste telefony. Antonio odnalazł odpowiedni numer i wykręcił go. Nikt nie odbierał. Zaczynał już tracić nadzieję, kiedy to w końcu ktoś odebrał.
- Halo?- w słuchawce dało się słyszeć męski, nieprzyjemny głos. Antonia zupełnie nie myślał teraz o zasadach dobrego wychowania, więc bez namysłu powiedział prosto z mostu:
- Dzień dobry, czy dodzwoniłem się do niejakiego Willa, łowcy wampirów?- spytał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz