- Posłuchaj Elizo, spójrzmy prawdzie w oczy. Kiedy rodzice żyli, dawaliśmy sobie dość dobrze radę. Jednak po ich śmierci, sama dobrze wiesz, miałyśmy trochę kłopotów. Musiałyśmy sprzedać młyn ojca, a sama wiesz, jaki był dla niego ważny. Mimo to nie nacieszyłyśmy się długo pieniędzmi. Ledwo udało mi się znaleźć jakieś dobre zajęcie, chociaż praca w karczmie do najłatwiejszych i najprzyjemniejszych nie należy. W dodatku ty nie możesz pracować, bo musisz najpierw skończyć szkołę. Gdyby rodzice zmartwychwstali i zobaczyli, że pracujesz zamiast się uczyć, umarliby po raz drugi. Sama o tym wiesz.
- Jestem pewna, że udałoby mi się pogodzić pracę z nauką- rzekła cicho Elizabeth, korzystając z tego, że Trix musiała zrobić dłuższą przerwę na zaczerpnięcie powietrza. Ich przyszłość od kilku dni była głównym tematem wspólnych rozmów. Dwie samotne, młode mieszczanki w Sadon nie miały lekko. Idealne rozwiązanie, które jakiś czas temu zaproponowała Trix, nie przemawiało do Elizy. Chociaż po tylu namowach zaczynała się już skłaniać ku podjęciu decyzji, do której przekonywała ją siostra.
- Elizabeth, pracę nie tak łatwo znaleźć. Zwłaszcza taką, która nie przeszkadzałaby zbytnio w nauce- powiedziała Trix.
- Najmowałabym się do jakichś drobnych robót. Tych jest mnóstwo. - Tak, ale niewiele z nich pieniędzy. Poza tym wymagają najczęściej tyle samo czasu i zaangażowania, co zwyczajna praca. Różnica jest taka, że nie robisz tego na stałe i płacą ci mniej.
- Mogłabym się zatrudnić gdzieś jako pomoc domowa- zasugerowała dziewczyna.
- Obie dobrze wiemy, że to z kolei wyklucza naukę. I to definitywnie. Wątpię, abyś trafiła na ludzi, którzy będą chcieli dać ci trochę wolnego czasu na uczenie się, a co dopiero na chodzenie do szkoły- odpowiedziała rzeczowym tonem Trix.
- Wiem, ale...- tu głos Elizy trochę się załamał, a w jej oczach pojawiły się łzy.
- Ja wiem, że zrobienie czegoś takiego nie jest łatwe. W końcu to decyzja na całe życie i zależy ona tylko od ciebie, jednak osobiście uważam, że ma ona same plusy.
- Trix, ja to wszystko rozumiem, ale... nie jestem w stanie sobie tego wyobrazić. Znam wielu chłopców i jak sama zauważyłaś dzięki mojej urodzie mam wielu adoratorów. Także tych zamożniejszych. Z tym, że ja ich wszystkich bardzo lubię i nie potrafiłabym wybrać jednego. A to znaczy, że jeszcze nie spotkałam tego jedynego! A co, jeśli poznam go po ślubie? Jak wtedy będzie wyglądało moje życie? Stanie się wieczną udręką? Zresztą, może po pewnym czasie przestanę nawet lubić mojego męża. Dlaczego miałabym dawać nam obojgu złudną nadzieję na szczęście, a potem sprawiać, że oboje będziemy cierpieć?
- Ech..- westchnęła Trix.
- Eliza, ja wiem, że dla ciebie miłość jest bardzo ważną rzeczą. Jesteś typową romantyczką i nic na to nie poradzimy. Ale nie bójmy się tego powiedzieć, zbyt naiwna i niemądra z ciebie osóbka. To fakt, miłość istnieje. Jednak prawda jest taka, że nie zawsze daje szczęście. Czasem lepiej jest żyć bez niej. Poza tym nie ma nawet pewności, że każdy na świecie ma tą swoją druga połówkę i że ją spotka.
- Trix, pleciesz bzdury. Miłość to największe szczęście, jakie może spotkać człowieka. Celem naszego życia jest właśnie ją znaleźć. Chociaż i tak wiem, że nie zmienisz zdania. Dla ciebie to wszystko bzdury. Pozostaje mi mieć nadzieję, że napotkasz w swym życiu kogoś, dzięki komu zweryfikujesz swój pogląd na tę sprawę.
- Masz rację Elizo. Podsumujmy zatem wszystko. Ja wiem, jak to brzmi, ale powinnyśmy wykorzystać twoją niespotykane piękno. Pamiętaj, że uroda i młodość szybko przemijają, a takie rozwiązanie miałoby naprawdę wiele korzyści. Jak sama powiedziałaś, polubiłaś wielu ze swoich adoratorów. Jeśli zdecydowałabyś się wyjść za mąż za któregoś z bogatszych, otworzyłoby nam to drzwi do nowego, lepszego życia. Sama nie do końca wierzę w to, co mówię. Brzmi to, jakbym traktowała cię jak towar, na którym można zarobić- w głosie Trix słychać było szczerą skruchę.
- Nie musisz się tłumaczyć. Przecież wiem, że po prostu chcesz dla nas jak najlepiej. Ale ja nadal nie podjęłam ostatecznej decyzji. Nie potrafię się zdecydować na coś takiego. Wiem, że wielu tak robi, ale... nie mogę. Nie wyobrażam sobie wyjść za mąż za kogoś, kogo nie kocham. Wiem jednak, że to nasza jedyna szansa. Muszę to jeszcze przemyśleć.
- Wiesz, rozumiem to wszystko, ale po raz pierwszy zaproponowałam ci to rozwiązanie już kilka tygodni temu. Wiem, że nie jest ci łatwo podjąć tą decyzję i potrzebujesz czasu, ale mamy go coraz mniej. Potencjalni narzeczeni mogą uznać, że nie chcesz wybrać jednego z nich, bo kogoś już masz. Albo uważasz ich za nieodpowiednich i czekasz na kogoś lepszego, niczym jakaś wybredna księżniczka. Mogą też po prostu znudzić się czekaniem na twoją decyzję.
- Trix, postaram się dać ci odpowiedź do końca tego miesiąca- powiedziała Eliza, wstając z krzesła.
- Nie "postaram się", tylko "dam ci" odpowiedź do końca miesiąca. Obiecaj mi, że w końcu podejmiesz decyzję- powiedziała Trix, łapiąc młodszą siostrę za ramię.
- No dobrze, do tego czasu zdecyduję, jak postąpię.
- Masz 3 tygodnie!- zawołała Trix za wychodzącą Elizabeth, ale dziewczyna już tego nie słyszała. Jak prawie co wieczór poszła na wieczorny spacer. Gdy tylko przekroczyła próg domu i skierowała się w stronę pobliskiego lasu, poczuła jak ulatują z niej wszelkie troski. Stawała się coraz lżejsza. Czuła, że jeszcze chwila, a odleci wysoko w niebo. Z jednej strony byłoby to cudowne, gdyż nie musiałaby myśleć nad decyzją w tej sprawie. Z drugiej jednak nie chciałaby zostawiać siostry. Ach, gdyby tak razem mogły wybrać się w podniebną podróż! Może spotkałyby rodziców? Ciekawe, gdzie teraz są i jak im się powodzi. Obie z Trix wierzą, że po śmierci gdzieś się idzie, ale gdzie? Oto jest pytanie. Czy nie lepiej by było, gdyby obie dołączyły do matki i ojca? Chociaż zapewne byłoby to zwykłe tchórzostwo, ewentualnie poddanie się. A gdyby tak ona, Eliza, nie mogąc podjąć żadnej decyzji, odebrałaby sobie życie w jakiś tragiczny sposób? Co prawda nie zrobiłaby czegoś takiego siostrze, ale pomarzyć o jakiejś dramatycznej historii zawsze można. Choć i tak najpiękniejsze opowieści to te o miłości. Szczęśliwej, nieszczęśliwej, wszystko jedno- w głowie Elizy jak zwykle kłębiło się tysiące myśli. Chociaż nawet jeśli zachowywałaby największą ostrożność i tak prawdopodobnie nie usłyszałaby ani nawet nie zauważyła, że nieopodal ktoś właśnie zeskoczył z drzewa. O obecności kogoś innego w tym lesie dowiedziała się dopiero, kiedy z cienia rzucanego przez drzewa naprzeciw niej wyłoniła się postać. Elizabeth od razu spostrzegła, że jest mężczyzna. I to niezwykle przystojny mężczyzna. Miał czerwone oczy, a także włosy kolory jasny blond. Był wysoki i dobrze umięśniony. Ponadto miał pełne, czerwone usta, układające się w tajemniczy i jednocześnie uwodzicielski uśmiech. Miał bladą skórę. Z jego postawy emanował spokój i pewność siebie, a także można było odnieść wrażenie, iż nieznajomy jest osobą, która nie ma żadnych złych zamiarów. Wszystko to tworzyło niezwykle pociągającą mieszankę. Nieznajomy podszedł do Elizy.
- Nazywam się Canagan Phantomhive. Jak ma na imię leśna nimfa, którą spotykam?- powiedział, całując dziewczynę w rękę. Elizabeth przez chwilę stała w osłupieniu nie była w stanie wykonać żadnego ruchu, będąc pod wrażeniem urody i zachowania młodzieńca. Nie pomagał tez fakt, że mężczyzna, po tym jak pocałował ją w rękę, wyprostował się i zaczął się w nią wpatrywać z ciekawością, wyczekując odpowiedzi.
- Ja... ja nazywam się Elizabeth Morvant. I nie jestem... żadną leśną nimfą- powiedziała dziewczyna.
- Nie? Zatem wybacz mi moją omyłkę. Po prostu uznałem, że ktoś o tak boskiej urodzie, przechadzający się po lesie, musi być leśną boginką. Po prostu, gdy cię ujrzałem, zdałaś mi się być częścią tego lasu. Najważniejszą i zarazem najpiękniejszą częścią tego lasu- powiedział młodzieniec, posyłając jej uśmiech. Eliza znów zamilkła. Po prostu nie była w stanie niczego powiedzieć.
- Więc nazywa się pan Canagan Phantomhive. Jestem pewna, że skądś kojarzę już to nazwisko- powiedziała Eliza, gdy już odzyskała mowę. Na twarzy młodzieńca przez ułamek sekundy pojawiła się dziwna mieszanka uczuć: niedowierzania i szoku, a nawet lekkiego strachu.
- Tak? Jestem ciekawy gdzie- powiedział, odzyskując normalny wyraz twarzy. Elizabetn nawet nie zauważyła jego dziwnej reakcji na jej poprzednią wypowiedź.
- A co pana tu sprowadza?- spytała dziewczyna.
- Ty, piękności- odparł Canagan.
- Ja?- zdziwiła się Eliza.
- Tak.
- Nie rozumiem.
- Przybyłem tutaj z daleka. Nieważne skąd. Liczy się to, dlaczego się tu zjawiłem. Jeden z moich przyjaciół wspomniał mi, że w mieście Sadon mieszka przepiękna zarówno z wyglądu jak i z charakteru kobieta, niejaka Elizabeth Morvant. Czym prędzej wyruszyłem w podróż, aby ją odnaleźć. Być może okaże się ona moją drugą połówką? I teraz mogę śmiało powiedzieć, że tak się właśnie stało. Zakochałem się w tobie od pierwszego wejrzenia. Nie, zakochałem się w tobie już wtedy, gdy opowiedział mi o tobie mój przyjaciel. Podświadomie czułem, że jesteś moją miłością- powiedział Canagan, zmniejszając odległość między nimi. Elizabeth znów wmurowała. Jej serce przyspieszyło. Czuła się lekka jak piórko i najchętniej zaczęłaby teraz tańczyć z radości.Czy to właśnie jest miłość?- pomyślała Elizabeth.
- Pan, czy pan właśnie...
- Tylko nie "pan". Mów mi ukochany. Jeśli zaś nie pozwolisz mi nim się stać, jeśli powiesz mi, że nie czujesz tego co ja i nigdy nie poczujesz, moje życie nie ma sensu.
- Zatem czy ty właśnie...
- Wyznałem ci miłość, ukochana- dokończył Canagan.
- Ja... ja nie wiem co powiedzieć- mimo że nie był to pierwszy raz, kiedy ktoś wyznawał Elizie miłość i tak ją zamurowało. Powodem tego było to, że nikt nigdy nie zrobił tego w taki sposób. Nikt nigdy się tak do niej nie zwracał, nie mówił tak romantycznym językiem. Jej językiem. Było zupełnie inaczej niż zazwyczaj i Elizabeth od razu to poczuła. Jednak postanowiła spróbować opanować emocje i w miarę możliwości nie dać niczego po sobie poznać. Mimo że można było odnieść zupełnie inne wrażenie, Eliza starała się być czujną i nie dać się zwieść. Ponadto uwielbiała wszelkie miłosne gierki, więc zafascynowana postanowiła kontynuować znajomość.
- Powiedz, że mnie kochasz- odparł młodzieniec.
- Na miłość trzeba sobie zasłużyć, mój drogi. - Ach, wybacz mi kochana, że byłem tak głupi i arogancki. Przecież to pewne, że zdobyć serce tak pięknej istoty nie może być łatwo- powiedział mężczyzna, na przeproszenie znów całując ją w rękę.
- Właśnie, musisz się wykazać, piękny panie- odparła Eliza, chichocząc i jednocześnie posyłając Canaganowi figlarne spojrzenie.
- A czymże ja zasłużyłam sobie na twą miłość?- dodała dziewczyna.
- Samym istnieniem- odparł Canagan. Eliza nie za bardzo wiedziała, jak zareagować na takie wyznanie.
- Czy mógłbym ci chociaż, księżniczko, towarzyszyć w czasie spaceru?- spytał.
- Myślę, że nie ma żadnych przeciwskazań- odparła Elizabeth, mijając młodzieńca. Ten odwrócił się i ochoczo podążył za nią.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz