wtorek, 30 października 2018

Cmentarz Upadłych XII "Małe zakupy na stacji benzynowej"

Doktor zadał mi jeszcze kilka bezsensownych pytań, co nieco zanotował w swoim notesie i w końcu mnie wypuścił. Była do pora obiadowa, więc dopiero po posiłku poszłam z powrotem na świetlicę, gdzie znowu spotkałam Sam.
-Strasznie długo cię nie było. Nie wróciłaś przed obiadem-odezwała się.
-Ten doktor potrafi naprawdę długo zadawać jakieś dziwne pytania. A czemu ty nie masz z nim zajęć?-spytałam, bo bardzo mnie to ciekawiło.
-Bo ja wiem. Jak tutaj trafiłam to moja mama dużo rozmawiała z lekarzami, a potem kazała mi powiedzieć, że drażniłam psa i mnie zaatakował. I że tak naprawdę kocham psy. No i swoją mamę-odparła Sam.
-A kochasz?-zapytałam.
-Psy? Nienawidzę. I nie wiem, czy kocham moją mamę. Wiem, że jej nie lubię-powiedziała Sam.
-Nie lubisz jej?-spojrzałam na nią mocno zdziwiona. Chociaż, jakby się zastanowić, ja też bym chyba nie przepadała za taką mamą.
-No nie. Bo często na mnie krzyczy. I daje mi kary-odparła Sam.
-Jakie kary?-spytałam. Sam spojrzała na mnie podejrzliwie.
-Nie mogę ci powiedzieć. Mama zakazała mi komukolwiek o tym mówić-odparła moja koleżanka.
-I doktorowi też nie powiedziałaś?-spytałam.
-No nie-odparła Sam.
-Przynajmniej ty nie musisz się z nim męczyć-powiedziałam. Wiedziałam już, że Sam miała nie za dobrze z własną mamą, a do tego miałaby jeszcze użerać się z tym lekarzem? Chociaż przeczuwałam, że nie to w porządku i że Sam także powinna mieć z nim te zajęcia...i jej mama.
-Tylko nikomu nie mów o tym, co ci powiedziałam. Przysięgnij-powiedziała nagle Sam. Spojrzałam na nią niepewnie.
-Przysięgnij. Najlepiej na coś ważnego dla ciebie-dodała Sam.
-Dlaczego?-spytałam.
-Bo tak się robi. Jak nie ma się zamiaru złamać przysięgi, to przysięga się na coś ważnego-wyjaśniła moja koleżanka. Popatrzyłam na nią z podziwem.
-Naprawdę?
-Tak. Przysięgnij więc-odparła Sam.
-Niech będzie...Przysięgam na...moich rodziców, może być?-powiedziałam niepewnie.
-Ja bym nie przysięgała na swoją mamę, ale tobie wierzę-odparła po namyśle Sam.
-A tak właściwie to co się stało z twoim tatą?-zapytałam.
-Zostawił moją mamę zanim się urodziłam i nigdy go nie poznałam-odparła Sam.
-Naprawdę?!-zawołałam. Nie mogłam sobie wyobrazić, jak można nie poznać nigdy swojego taty. Rodzice Ashley, mojej koleżanki z klasy, rozwiedli się i ona widzi się ze swoim ojcem tylko w weekendy, ale nie widzieć ojca w ogóle?
-No tak-odparła obojętnie Sam.
-Możemy już się w coś pobawić? To gadanie jest nudne-dodała po chwili. Postanowiłyśmy więc razem zbudować z klocków największy i najlepszy pałac dla księżniczek.
~*~
Z samego rana, zanim rozpoczęła się kolejna konferencja, udało mi się wyciągnąć Jacoba na kawę.
-Wiesz, tak naprawdę to chciałbym o czymś z tobą pogadać-powiedziałem, odstawiając swoją filiżankę.
-O czym?-spytał Jacob.
-O Suzanne-odparłem. Mój towarzysz natychmiast się ożywił.
-O co chodzi?-zapytał.
-Może powinieneś sobie odpuścić? Ona ewidentnie nie zamierza dać się poderwać. Może wysyłała ci jakieś sprzeczne sygnały, ale ona była po prostu miła. Myślę, że na spokojnie mógłbyś ją sobie odpuścić i poderwać kogoś innego-powiedziałem. Jacob spuścił wzrok. Przez długi czas nie odzywał się. Zauważyłem jednak, że mocno zaciska ręce na swojej filiżance. W końcu odezwał się:
-A więc tak to sobie wykombinowałeś?-zapytał.
-Przepraszam, nie rozumiem, o co ci chodzi-odparłem.
-Dobrze wiesz, o co mi chodzi. Myślisz, że jestem głupi? Udawałeś, że ona cię nie obchodzi, a po kryjomu pewnie tylko obmyślałeś plan, jak się do niej zbliżyć? Wszystkiego się po tobie spodziewałem, ale nie tego! Masz swoją kochankę, której podobno nie zdradzasz. Znaczy, nie licząc żony. Więc daj spokój Suzanne, bo ona jest moja-powiedział Jacob. Zanim zdążyłem cokolwiek dodać, wyszedł z kawiarni, zostawiając prawie nietkniętą kawę. Przed szkoleniem nie udało mi się go już złapać, tak samo jak podczas przerwy. A wieczorem dałem sobie spokój i zamiast tego zadzwoniłem do Rose.
~*~


Podczas rozmowy z lekarzem dowiedziałam się, że jak na razie Alice nie zdradza żadnych...jak on to ujął?...podejrzanych objawów. Jednak kiedy mi to mówił, patrzył na mnie wzrokiem, którym sędzia patrzy na winnego, kiedy jest już pewien jego przewinienia. Ten doktor ewidentnie miał coś do mnie i był zapewne przekonany, że zrobiłam coś Alice. Absurd! Staram się jak najlepiej chronić i wychowywać moją córkę, a potem jestem oskarżana o coś takiego! Mogliby zająć się prawdziwie patologicznym rodzinami, gdzie psychiczny ojciec bije żonę i dzieci. Chyba że akurat leży zalany w trupa, to wtedy nie bije. Mam nadzieję, że wszystko szybko się ułoży. Niech John już wraca, bo sama tutaj nie wytrzymam-była już późna noc, ale mimo to nie potrafiłam przestać myśleć o tym wszystkim i iść spać.
~*~
Kiedy się ocknęłam, zobaczyłam obok siebie ślady krwi. Od razu rozpoznałam to miejsce. To tutaj ostatnio dopadł mnie potwór. Moje przekonanie potwierdzało to, że wokół siebie widziałam ślady krwi. Byłam naprawdę przerażona, ale, na moje szczęście, wokół nie wyczuwałam niczyjej obecności. Zaczęłam powoli iść w przypadkowym kierunku. Skoro już byłam w tym lesie, to nie zamierzałam zostawać w tamtym strasznym miejscu, tylko dokądś dojść. Ale dokąd? Tego niestety nie wiedziałam. Przez długi czas szłam przed siebie, a wszystko wokół wyglądało dokładnie tak samo. Wszędzie dookoła to samo niebo, ziemia, księżyc, gwiazdy i drzewa. Dużo drzew, jak to bywa w lesie. W końcu powietrze ochłodziło się. Po jakimś czasie poczułam, że teren się obniża. Wreszcie dostrzegłam w oddali coś, co przypominało jezioro. Zbiegłam po zboczu i dotarłam aż do jego brzegu. Przez chwilę stałam nad nim, przyglądając się swojemu odbiciu. Nagle jednak z jeziora zaczęła się wyłaniać dziwna, biała mgła. Wyglądała strasznie i nienaturalnie. Po jakimś czasie czułam już, jak mgła otacza całą mnie. Wsysa mnie, wchłania i oblepia. To było przerażające. Mimo to, zamiast uciec jak najdalej, stałam w miejscu. Nie byłam w stanie się ruszyć. Czułam się, jakby moje nogi przyrosły do ziemi. Jednak naprawdę przeraziłam się dopiero, kiedy zaczęłam się dusić...
~*~
Obudziłam się nagle. Przez jedną straszną chwilę nie wiedziałam gdzie jestem, co się dzieje i po co tu przebywam. Zaraz jednak przypomniałam sobie, że jestem w szpitalu z moją córką, która właśnie, o zgrozo, dusi się!
-Alice, oddychaj!-zawołałam, zrywając się na równe nogi. Zaraz potem wezwałam pomoc. Po chwili do sali wpadła pielęgniarka. Gdy zauważyła, co się dzieje, pobiegła po lekarza. Wrócili po czasie, który dla mnie był wiecznością. Wypchnęli mnie z sali, każąc czekać. Byłam okropnie roztrzęsiona, ale jednocześnie cieszyłam się, że w tym szpitalu pozwalali rodzicom zostawać na noc z dziećmi. Inaczej mogłoby skończyć się to o wiele gorzej.
~*~
Rose rano nie zadzwoniła ani nawet nie odebrała ode mnie telefonu. Pomyślałem, że być może Alice ma jakieś badania, więc postanowiłem spróbować skontaktować się z nią później. Niestety Jacob nadal zachowywał się jak obrażone dziecko. W dodatku stał się w stosunku do Suzanne jeszcze bardziej nachalny, jakby za wszelką cenę chciał udowodnić mi, że to właśnie jemu uda się ją zdobyć. Biedna dziewczyna. Kiedy miałem trochę czasu, próbowałem jeszcze kilka razy dodzwonić się do Rose, ale za każdym razem nie odbierała. Dopiero tuż przed moim wyjściem na przyjęcie zadzwoniła i wyjaśniła, co się stało. W nocu Alice miała atak duszności i w związku z tym miała parę badań. Podejrzewali, że może to być jakaś poważna choroba, ale wszystko wykluczyły badania. Zdenerwowałem się. Spróbowałem uspokoić Rose, a przy okazji siebie. Cieszyłem się, że już jutro będę razem z nimi. Po przybyciu na przyjęcie na początku wszystko szło bardzo dobrze. Jednak ja mimo to czułem się źle. Martwiłem się o Alice, wkurzałem się za każdym razem, kiedy widziałem Jacoba. A na samą myśl o powrocie do pracy dostawałem szału. Już widziałem wymuszone współczucie Chuck'a i jego "radość" z naszego powrotu. Czułem się tak nabuzowany, że obawiałem się, iż zaraz nie wytrzymam i zrobię coś, czego będę żałował. W pewnym momencie postanowiłem pójść do łazienki, licząc na to, że przemycie twarzy zimną wodą coś mi da. Po drodze jednak wpadłem na nikogo innego, tylko Jacoba, przy okazji wylewając na niego swojego drinka.
-Człowieku! Uważaj trochę!-zawołał, po czym podniósł na mnie swój wzrok.
-O, proszę, proszę, kogo my tu mamy? Fajnie by było, gdybym musiał zniknąć z powodu ogromnej plamy na garniturze i ktoś musiałby zaopiekować się biedną Suzanne?-spytał ze złośliwym uśmieszkiem.
-Jacob, daj spokój. Wiesz, że nic do niej nie mam-odparłem.
-No ja myślę. Inaczej Rose musiałaby dowiedzieć się o twojej kochanej Kate. A w razie, gdybyś tobie też zachciało się szczerości, to pamiętaj, że ja mam do stracenia tylko małżeństwo ze starą zołzą, a ty także ukochane dziecko-syknął Jacob, po czym odwrócił się i zniknął w tłumie. Kur*a. Kur*a, kur*a, kur*a, kur*a. No to teraz mam prze*bane. Ten idiota jest gotów przez swój debilizm zniszczyć wszystko!-czułem, że dłużej już nie wytrzymam. Odstawiłem pustą szklankę po drinku na jakiś stolik, po czym jak najszybciej wyszedłem z przyjęcia. Przynajmniej nikt mnie nie zatrzymywał. Udałem się prosto do mojego samochodu. Wypiłem tylko jednego słabego drinka, więc nie miałem żadnych obaw. Usiadłem za kierownicą, odpaliłem auto, po czym pojechałem przed siebie. Najpierw zacząłem krążyć bez celu po ulicach miasta. Kiedy po jakimś czasie spojrzałem na zegarek, spostrzegłem, że zmarnowałem w ten sposób dwie godziny. Musiałem pojechać na stację benzynową i napoić mojego staruszka. Zatrzymałem się na pierwszej lepszej z nich, nawet nie patrząc na nazwę. Zatankowałem, po czym udałem się do środka w celu zapłacenia. Kolejka była dość długa mimo późnej pory, więc postanowiłem jeszcze trochę pochodzić po sklepie, aby obejrzeć towar. I tak zawędrowałem do działu "kuchennego", w którym znaleźć mogłem rzeczy od misek, przez garnki i sztućce aż po ściereczki. Zatrzymałem się na chwilę, widząc kilka zapakowanych noży leżących na półce. W mojej głowie zaświtała pewna myśl. Pozwoliłem sobie na chwilę fantazji, zaraz jednak przywołałem się do porządku i poszedłem dalej. Mimo to jednak po chwili ponownie moje nogi właściwie bez udziału mojej woli zaniosły mnie w to samo miejsce. Tym razem sięgnąłem już po jeden z noży i dokładnie go obejrzałem. Był jak każdy inny kuchenny nóż, duży i gładki. A do tego tak przyjemnie trzymało się go w ręce... Nim się spostrzegłem, byłem już przy kasie. Kolejka zdążyła nieco zmaleć. Zapłaciłem za paliwo, batonika, nóż, a także kupiłem sobie kubek kawy. Nigdy nie lubiłem pić tego napoju kupionego na stacji benzynowej, bo jego smak bardziej kojarzył mi się z rozcieńczoną benzyną niż kawą. Prawdopodobnie miałem po prostu takie skojarzenie, gdyż, jak łatwo było zauważyć, byłem raczej jedyną osobą z takim problemem. Teraz jednak kubek pierwszej lepszej kawy był błogosławieństwem, bo potrzebowałem czegoś, dzięki czemu będę mógł myśleć nieco jaśniej w środku nocy. Oczywiście tak zwanej kawy otrzymałem wręcz śmieszną ilość, dlatego wypiłem ją nim dotarłem do samochodu. Pomógł mi w tym fakt, że była bardziej zimna niż ciepła. Kiedy usiadłem za kierownicą, batonika i nóż rzuciłem niedbale na przednie siedzenie. Następnie ruszyłem, mając jedynie jakieś mgliste wizje tego, co zamierzam zrobić.

poniedziałek, 22 października 2018

Cmentarz Upadłych XI "Rodzinna terapia"

-Pani Winslet, mógłbym panią prosić do mojego gabinetu?-na szczęście Alice spała, więc jedynie ucałowałam ją w główkę, po czym poszłam za lekarzem Fosterem, który zajmował się obecnie moją córką. W pomieszczeniu, do którego mnie zaprowadził, czekał już psycholog, który badał Alice. Miałam nadzieję, że w końcu się czegoś dowiem.
-A więc? Wiecie już, co się stało z Alice?-zapytałam, siadając na krześle, które wskazał mi doktor.
-Cóż...z rozmową z nią nasz psycholog wywnioskował wiele ciekawych faktów-zaczął powoli lekarz.
-Jakich faktów? Czy ktoś mi wreszcie powie, o co chodzi?-zapytałam przerażona, ale jednocześnie zdenerwowana.
-Cóż, z moich obserwacji wynikło, że w państwa rodzinie...coś może być nie tak-powiedział psycholog.
-Jak to? Ale o co panu chodzi? Ja nic nie rozumiem! Co niby miałoby być nie tak?-zdziwiłam się.
-Niech się tak pani nie denerwuje-powiedział lekarz Foster.
-Jak mam się nie denerwować, skoro moja córka leży w szpitalu po tym, jak w nocy zaczęła krwawić, a ja nie wiem, dlaczego tak się stało?!-zawołałam, posyłając mu zdenerwowane spojrzenie.
-Proszę pani, moja rozmowa z Alice była naprawdę niepokojąca. Po pierwsze, córka powiedziała, że czasami państwo na siebie krzyczą. Po drugie, na pytanie, czy została kiedyś uderzona, odpowiedziała przeczącą, ale jednocześnie pokręciła głową. W psychologii nazywa się to "podwójnym przeczeniem". Zdarza się, że ofiara przemocy lub jakiegoś przestępstwa, kiedy boi się swojego oprawcy, zaprzecza jego winie jeszcze bardziej, niż robiłaby to w normalnych okolicznościach. Rozumie pani?-chciałam przerwać temu psychologowi i spytać go, o co mu właściwie chodzi, ale nie udało mi się, bo nieprzerwanie ciągnął dalej swoją wypowiedź.- Ponadto pańska córka niechętnie ze mną rozmawiała, być może nie obawiała się, że niechcący powie coś złego. Ostatnio zdarzyło się jej wiele wypadków, a pański mąż podobno nazwał ją "małą niezdarą". Brzmi to jak próba wmówienia dziecku, że to ono jest winne.
-Winne czemu?-zapytałam, bo w końcu miałam szansę się odezwać.
-Zdarza się, że kiedy rodzice znęcają się nad dzieckiem, to wmawiają mu, że to jego wina, bo jest niezdarne lub niegrzeczne-odparł psycholog.
-Chyba nie próbuje mi pan wmówić, że robię coś złego własnemu dziecku? Musiałabym być potworem, żeby tak było!-zawołałam.
-Świat znał, zna i pozna jeszcze wiele takich "potworów"-odparł doktor, spoglądając na mnie z wyższością.
-Teraz to już pan przegiął!-zawołałam.
-Pani Winslet, niech się pani uspokoi. Wspominała pani wcześniej, że Alice zaczęła chodzić do psychologa. Skontaktowaliśmy się z tą kobietą i przesłała nam ona swoją oficjalną opinię na temat Alice. Z powodu małej ilości wizyt doktor Orches nie zdołała jeszcze wyrobić sobie pełnego zdania o pańskiej córce, ale nie zauważyła żadnych niepokojących zachowań, które mogłyby wskazywać na to, że Alice dzieje się w domu coś złego. Z tego powodu uważam, że najlepszym rozwiązaniem byłoby, gdyby cała wasza rodzina została zapisana na rodziną terapię w szpitalu, prowadzoną przez doktora Luzbona-powiedział lekarz Foster, wskazując siedzącego obok mnie psychologa. Ten pomysł strasznie mi się nie podobał, ale wiedziałam, że jeśli się sprzeciwię, to będzie to wyglądać podejrzanie. Byłam jednak pewna, że ten psycholog, zamiast próbować naprawdę się dowiedzieć, co dzieje się z Alice, będzie po prostu rzucał mi i Johnowi kłody pod nogi.
-Niech będzie, ja się zgadzam. Mój mąż też pewnie nie będzie miał nic przeciwko-powiedziałam w końcu.
-Czemu pan Winslet miałby mieć coś przeciwko? Chyba że to on ustala zasady w waszym domu...-odezwał się psycholog.
-Niech pan zachowa swoje teorie spiskowe na później. A teraz przepraszam, idę do swojej córki-powiedziałam, po czym wyszłam z gabinetu. Zaraz potem sięgnęłam telefon. Wiedziałam, że mogę w czymś przeszkodzić mężowi i że i tak prawdopodobnie nie odbierze, bo będzie zajęty, ale i tak musiałam do niego zadzwonić.
~*~
Podczas krótkiej przerwy mój telefon zadzwonił. Kiedy tylko zobaczyłem, że to Rose, od razu skierowałem się do toalety, każąc w razie czego Jacobowi jakoś ukryć moją nieobecność.
-O co chodzi?-spytałem. Rose streściła mi przebieg rozmowy z psychologiem. Kiedy usłyszałem, co ten facet sobie powymyślał, krew się we mnie zagotowała. Oczywiście dla świętego spokoju zgodziłem się na tę ich rodzinną terapię, cokolwiek miało to znaczyć. Jeszcze teraz brakowało mi tego, aby szpital wniósł do sądu jakiś pozew o ograniczenie władzy rodzicielskiej. Jakimś cudem udało mi się uspokoić moją żonę. Kiedy się rozłączyła, obmyłem twarz wodą, starając doprowadzić się do względnego porządku, i wróciłem na szkolenie. Byłem zmuszony spędzić tam jeszcze kilka godzin, w czasie których Jacob poinformował mnie o tym, jak bardzo kręci go niedostępność Suzanne. Zaczynałem żałować, że dziewczyna nie jest jedną z tych osób, które tylko czekają, aż taki facet jak Jacob na nie spojrzy. Przynajmniej wskoczyłaby mu do łóżka już na początku wyjazdu i nie musiałbym przypatrywać się, jak pogrywają ze sobą w coś na kształt zmutowanego kotka i zmutowanej myszki. Ona nie chce, on chce, ona nie potrafi się jasno przeciwstawić, on jest za głupi, aby zrozumieć, że ona ma go dość. A ja nie chcę się w to mieszać, bo mam własne problemy. Miałem tylko nadzieję, że te pozostałe dni miną mi naprawdę szybko.
~*~
Mama wyjaśniła mi, że teraz będę musiała częściej spotykać się z doktorem Dannym. Nie spodobało mi się to, bo go nie lubiłam. Dziś popołudniu także do mnie przyszedł. Tym razem jednak chciał porozmawiać ze mną i z moją mamą.
-Jak się masz?-najpierw odezwał się do mnie.
-Dobrze, dziękuję-odparłam zgodnie z prawdą.
-Cieszę się. Nie przeszkadza ci, że dzisiaj porozmawiamy sobie w obecności twojej mamy?-spytał, uśmiechając się do mnie. Mieliśmy rozmawiać razem z mamą, ale jak na razie ten doktor po mistrzowsku ją ignorował.
-Nie-powiedziałam. Potem, tak jak poprzednio, zadał mi wiele pytań. Czasami zanotował coś w swoim notesie. Kiedy wyszedł, naprawdę odetchnęłam z ulgą.
~*~
Pierwszy dzień miałem za sobą. Po powrocie do hotelu długo rozmawiałem przez telefon z Rose, która streściła mi, co przydarzyło się jej i Alice przez resztę dnia. Na szczęście na razie psycholog nie wynalazł żadnych nowych rewelacji. Planowałem zaraz po wieczornym prysznicy pójść spać, ale kiedy już miałem kłaść się spać, usłyszałem pukanie do drzwi. Poczłapałem więc i wyjrzałem przez wizjer. Najchętniej rozwaliłbym coś po tym, jak po drugiej stronie drzwi ujrzałem Jacoba. Czego on może jeszcze teraz ode mnie chcieć?-pomyślałem. Miałem plan, aby go zignorować, licząc na to, że uzna, iż już śpię. Jednak po chwili pukanie rozległo się ponownie, a potem jeszcze dzwonek. Zdałem sobie sprawę, że mój współpracownik nie zamierza tak łatwo odpuścić. Westchnąłem i otworzyłem drzwi, mając nadzieję, że przyszedł w jakiejś poważniejszej sprawie niż pochwalenie się, że poderwał wreszcie Suzanne i "jak to oni razem nie zaszaleli w łóżku", jak zwykł często mawiać.
-Cześć John! Co tam?-zapytał, wchodząc do mojego pokoju.
-Przyszedłeś do mnie tylko po to, aby spytać "co tam"?-odparłem zniecierpliwiony.
-No tak. W końcu coś tam się stało z Alice, więc martwię się, czy wszystko dobrze-wyjaśnił Jacob.
-Można tak powiedzieć. Coś jeszcze?-zapytałem.
-Czy mi się wydaje, czy ty nie masz ochoty na moje towarzystwo?-odparł Jacob.
-To nie tak. Po prostu jestem zmęczony-odparłem.
-Aha. W takim razie już pójdę-powiedział Jacob. Naprawdę zdziwiłem się, że tak łatwo mi z nim poszło.
-Jasne-powiedziałem.
-A tak przy okazji...-zaczął Jacob, kiedy chciałem już zamknąć drzwi.
-Tak?-spytałem, starając się ukryć swoją irytację.
-Firma, która organizuje szkolenie, rozdała dziś zaproszenia na kolację, które odbędzie się pojutrze wieczorem. Wiesz, chcą zabłysnąć i zrobić dobre wrażenie na potencjalnych partnerach. Ciebie akurat nie było, chyba rozmawiałeś z żoną. To twoje-powiedział mój towarzysz, podając mi zaproszenie.
-Dzięki. To wszystko?-spytałem.
-Tak. I no... pamiętaj, że w razie czego zawsze możesz mi się wygadać...możemy pójść razem do jakiegoś klubu czy coś-dodał Jacob. Nie wiem, czy bardziej mnie zdziwił, czy zirytował. I czy zrobił to swoją nagłą troską o mnie, czy głupią propzycją.
-Jasne, dzięki-powiedziałem, uśmiechając się z, jak miałem nadzieję, wdzięcznością.
-Wiesz, że na mnie zawsze możesz liczyć. Może...-zaczął.
-Wybacz Jacob, ale jedyne, o czym teraz myślę, to sen. Czy masz mi do powiedzenia jeszcze coś ważnego?-przerwałem mu.
-Właściwie to nic. Trzymaj się-powiedział.
-Ty też. Dobrej nocy-odparłem, po czym zamknąłem drzwi. Sprawdziłem jeszcze, co z ciuchami, które planowałem jutro ubrać i sprawdziłem telefon. Chciałem wiedzieć, czy przypadkiem nie przegapiłem jakiejś wiadomości od Rose. Nic takiego nie miało miejsca, więc wróciłem do łóżka. Chwilę później znów usłyszałem cichy pukanie. Najpierw wściekłem się na Jacoba, ale potem pomyślałem, że gdyby był to on, to waliłby w drzwi ile wlezie. A ta osoba wykazała się o wiele większą subtelność. Zwalczyłem więc w sobie pragnienie, by zignorować pojawienie się gościa, wstałem z łóżka i skierowałem się do drzwi. Ku mojemu zdziwieniu, po drugiej ich stronie ujrzałem Suzanne.
-Mogę w czymś pomóc?-zapytałem, otwierając drzwi.
-Tak. Przepraszam, że niepokoję o tej porze, ale w dzień nie dałabym rady o tym porozmawiać, a wcześniej jeszcze musiałam pozbyć się jakoś Jacoba-zaczęła dziewczyna.
-Spokojnie, może wejdziesz?-spytałem, po czym otworzyłem szerzej drzwi.
-Dziękuję-powiedział mój gość. Następnie poprowadziłem ją w stronę kanapy.
-Napijesz się czegoś?-zapytałem.
-Nie, dziękuję. Chcę to jak najszybciej mieć za sobą-odparła Suzanne.
-Zatem jaką masz do mnie sprawę?-spytałem.
-Chodzi o Jacoba. Z tego, co wiem, to jesteście ze sobą dość...blisko. I miałabym taką małą prośbę...właściwie pytanie. Oczywiście rozumiem, że masz teraz na głowie zdrowie swojej córki i pewnie inne, ważniejsze sprawy, dlatego zrozumiem, jeśli nie będziesz mógł mi pomóc...-zaczęła Suzanne.
-Powiedz mi najpierw, o co chodzi. To na pewno wiele nam ułatwi-odparłem.
-Mam już dość Jacoba i jego zachowania. Traktuje mnie jak kogoś, kogo można od tak wyrwać i przelecieć, jeśli tylko ma się w portfelu odpowiednio gruby plik banknotów i kartę członkowską do klubu Najbogatszych i Najbardziej Aroganckich Samców Alfa. Stąd moje pytanie, czy może ty mógłbyś mu jakoś przemówić do rozsądku?-przyznam szczerze, że nie spodziewałem się, iż Suzanne poprosi mnie o pomoc w tej sprawie. Normalnie starałem się trzymać jak najdalej od Jacoba i jego miłosnych podbojów. Moja pierwsza zasada brzmiała: nigdy nie wchodź Jacobowi w drogę, kiedy robi z siebie niewyżytego kretyna. Jednak Suzanne patrzyła na mnie tak błagalnym spojrzeniem, a ja ponadto doskonale wiedziałem, co już przeszła i co jeszcze ją z nim czeka. Westchnąłem.
-Spróbuję-powiedziałem w końcu.
-Naprawdę? Dziękuję! Nie masz pojęcia, jak bardzo jestem ci wdzięczna!-dziewczyna od razu się rozluźniła.
-Ale nie obiecuję, że to cokolwiek da-zaznaczyłem z góry.
-Ciebie na pewno posłucha-odparła Suzanne.
-Miejmy taką nadzieję. Chciałaś porozmawiać o czymś jeszcze?-zapytałem.
-Nie. Dziękuję, że mnie wysłuchałeś i mi pomożesz-odparła dziewczyna.
-Przynajmniej na coś się przydam-powiedziałem. Suzanne wstała, kierując się do wyjścia, a ja udałem się za nią. Pożegnaliśmy się, po czym ja po raz kolejny położyłem się do łóżka. Na szczęście tym  razem nikt już mnie nie niepokoił.
~*~
Po śniadaniu mogłam iść pobawić się na świetlicy. Mama zajęła się rozmową z jakąś nowopoznaną panią, a ja znalazłam sobie koleżankę. Dziewczynka miała na imię Samantha. Była w moim wieku, więc od razu złapałyśmy świetny kontakt. Zaczęłyśmy bawić się misiami, które zdjęłyśmy z półki.
-Jak właściwie tutaj trafiłaś?-zapytała Sam.
-Miałam wypadek. W nocy poleciało mi trochę krwi i musiałam tutaj przyjechać-odparłam zgodnie z prawdą. Nie widziałam potrzeby, aby kłamać.
-A ty?-dodałam po chwili. Dziewczynka w jednej chwili posmutniała.
-Ja... pogryzł mnie pies-odparła w końcu Sam.
-Naprawdę? To musiało być straszne! I co potem z nim zrobili?-spytałam.
-Z kim?-zdziwiła się dziewczynka.
-No z tym psem, co cię pogryzł-wyjaśniłam.
-A, z nim. Zabrali go do fryzjera. Psiego-odparła Sam.
-Jak to? A nie powinni go jakoś ukarać?-zdziwiłam się.
-No coś ty! Przecież to moja wina, że mnie pogryzł. Gdybym była grzeczna, to bym go nie zdenerwowała i do niczego by nie doszło-wyjaśniła mi koleżanka.
-Kto tak powiedział?-zdziwiłam się jeszcze bardziej.
-Moja mama. Ona ciągle powtarza mi, że ze mną same kłopoty, bo jestem niegrzeczna-powiedziała Sam.
-Aha, a gdzie jest teraz twoja mama?-zapytałam.
-W domu-odparła dziewczynka.
-A czemu nie ma jej z tobą?-zdziwiłam się.
-Powiedziała, że sama jestem sobie winna i mam sobie radzić. Ale przyjeżdża raz dziennie na godzinę. Nie może zostawać na dłużej, bo inaczej psy robią się zdenerwowane-odparła Sam.
-Czyli macie więcej psów?
-Ma się rozumieć! Moja mama jest psią trenerką. Szkoli psy i przygotowuje je na pokazy-odparła z dumą Sam.
-I jeden z nich cię pogryzł? Bardzo bolało?-spytałam.
-Tak, ale już mi przeszło. Teraz tylko czekam, aż wszystko się zagoi i wrócę do domu-odparła Sam.
-Cześć dziewczynki! Widzę, że się polubiłyście-nagle znikąd pojawił się doktor Danny.
-Dzień dobry, doktorze-obie wypowiedziałyśmy te słowa niemal jednocześnie.
-Oh, dziewczynki, nie denerwujcie się tak moją obecnością. Spojrzałyśmy na siebie i posłałyśmy lekarzowi słabe uśmiechy.
-Niestety muszę wam przerwać zabawę. Alice, czas na twoje zajęcia-powiedział doktor. Byłam zła, że muszę się pożegnać z Sam, ale nie miałam innego wyjścia. Tym razem ponownie miałam rozmawiać z lekarzem sama, i to w jego gabinecie. Po wejściu do niego poczułam się naprawdę dziwnie. Pokój miał zielone ściany. Były na nich obrazki z bajek, clowny i zwierzątka. Po środku znajdowało się ciemnobrązowe biurko, a za nim jedyne w gabinecie, duże okno. Doktor ominął biurko i kazał mi usiąść przy różowym stoliku z zabawkami, po czym sam zrobił to samo. Oczywiście on wyglądał niesamowicie śmiesznie, siadając na małym, różowym krzesełku.
-Polubiłaś się z Samanthą?-zapytał doktor.
-Tak. Czy ona też ma z panem zajęcia?-nie wiedzieć czemu, zadałam to pytanie.
-Nie, dlaczego miałaby je mieć? Na początku miała mieć, bo obawialiśmy się, że będzie miała jakąś traumę, na przykład strach przed psami. Ale wszystko z nią było dobrze-odparł doktor.
-Naprawdę?-zdziwiłam się.
-Tak. A dlaczego pytasz? Czy coś cię zaniepokoiło?
-Nie, po prostu...Sam mówiła mi, że miała z panem zajęcia i było bardzo fajnie-na poczekaniu wymyśliłam jakieś kłamstwo.
-Naprawdę? Cieszę się. Mam nadzieję, że tobie też się one spodobają. Mama się z tobą, jak zauważyłem, nie bawiła?-spytał doktor.
-Nie, rozmawiała z jakąś panią-odparłam zgodnie z prawdą.
-Jak często rodzice spędzają z tobą czas?
-Często w dzień coś razem robimy, a wieczorem bawimy się albo oglądamy telewizję-powiedziałam.
-Czy rodzice zakazują ci spotykać się z innymi dziećmi?
-Nie. Mogę wyjść do koleżanki, jeśli jestem grzeczna i zrobię wszystkie lekcje-wyjaśniłam.
-Co to znaczy, że "masz być grzeczna"?-spytał lekarz, szykując się do zapisania czegoś.
-No że mam się słuchać rodziców, odrabiać lekcje, pomagać w domu...-zaczęłam wyliczać. Naprawdę nie wierzyłam, że muszę temu doktorowi tłumaczyć, co to znaczy "być grzecznym". Przecież każdy to wie, prawda?
-Rodzice zmuszają cię do pracy w domu?
-Nie. Ja lubię im pomagać. Zazwyczaj szykujemy razem obiad albo sprzątamy po nim. Lub kolację. Lub śniadanie-odparłam z uśmiechem. Doktor ponownie coś zanotował.

niedziela, 14 października 2018

Cmentarz Upadłych X "Co się stało, Alice?"

Punkt 19:20 pojawiłem się w holu hotelu. Przez telefon Jacob poinformował mnie, że właśnie tutaj mamy się spotkać we trzech, aby potem pojechać na tę naszą nieszczęsną, wspólną kolację. Suzanne pojawiła się chwilę po mnie, a Jacob zaraz za nią. Kobieta miała piękną, długą, jasnozieloną suknię, a do tego naszyjnik i kolczyki w kolorze ciemnozielonym. Wszystko to idealnie do niej pasowało. Jacob z kolei włożył jeden ze swoich garniturów. Pojechaliśmy razem na kolację, gdzie oczywiście nasz towarzysz większość czasu przystawiał się do Suzanne. Muszę przyznać, że jestem dla niej pełen podziwu, bo ja na jej miejscu dawno zasadziłbym mu porządnego kopniaka tam, gdzie boli mężczyznę najbardziej.
-Zamawiamy coś do picia?-zapytałem, czym dałem Jacobowi kolejną sposobność do wygłupienia się.
-Z jednej strony chciałbym, ale z drugiej...podobno po alkoholu wszyscy wydają się człowiekowi sto razy bardziej atrakcyjni, a nie wiem, czy zniósłbym wtedy widok takiej piękności-powiedział nasz towarzysz, spoglądając na Suzanne.
-Miło, że pan tak o mnie myśli-odparła zakłopotana dziewczyna. Naprawdę współczułem jej położenia. Podczas trwania naszej kolacji po prostu wyłączyłem się, aby nie musieć słuchać Jacoba. Nie było to trudne, bo on praktycznie cały czas gadał coś do Suzanne, a ona nie wiedziała, jak z tego wybrnąć. W końcu nadszedł czas na zakończenie naszego spotkania. Wróciliśmy taksówką do hotelu. Ja udałem się do swojego pokoju i miałem szczerą nadzieję, że Jacob zrobił to samo. Inaczej Suzanne musiała wymyślić jakiś dobry sposób na pozbycie się go. Kiedy wszedłem do swojego apartamentu, zdjąłem buty i marynarkę, zadzwonił mój telefon.
~*~
Annie cały czas była na mnie potwornie obrażona. Mimo to, kiedy szłam spać, położyłam ją obok siebie. Mama jak zwykle ucałowała mnie na dobranoc. Chwilę jeszcze posiedziała na moim łóżku, a potem wyszła z pokoju. Nie zajęło mi długo usypianie. Tym razem od razu usłyszałam, że coś mnie goni, więc zaczęłam uciekać. Stwór był naprawdę szybki. Słyszałam za sobą jego kroki i czułam gorący oddech potwora na swoim karku. Biegłam między drzewami i krzewami. Ich kolce raniły mi twarz, ręce, nogi i ramiona. Każde rozcięcie zostawiało cienki, krwawy ślad na skórze, bardzo dobrze widoczny w świetle księżyca. Bałam się, że goniący mnie potwór może wyczuwać strach albo krew. Widziałam kiedyś film, w którym było o tym, że rekiny, lwy, wilki lub różne inne drapieżniki potrafią wyczuwać zapach krwi z bardzo daleka. Parę razy się potknęłam, ale na szczęście szybko wstałam. Nagle wokół mnie zapanowała cisza. Zwolniłam, aby wszystko lepiej słyszeć, ale nic to nie dało. Nie słyszałam już, aby coś za mną biegło, ale nie byłam pewna, czy to dobrze czy źle. Przez chwilę stałam w miejscu, aż w końcu zdecydowałam się ruszyć dalej. Kiedy jednak zrobiłam krok, coś spadło na mnie z góry. Przekręciłam się na plecy i ujrzałam nad sobą wysoką, patykowatą, czarną postać z szerokim, białym uśmiechem. Jej zęby były bardzo ostre, podobnie jak długie, wystające z rąk pazury. Krzyknęłam, po czym stwór zadrapał mnie nimi. Wrzasnęłam jeszcze głośniej i w tej samej chwili obudziłam się. Zaraz też poczułem, że pieką mnie ręce. Usiadłam i spojrzałam na nie. Ujrzałam mnóstwo strużek krwi. Miałam na nich masę długich, cienkich cięć. Krwi było coraz więcej. Nagle drzwi do mojego pokoju otworzyły się i stanęła w nich moja mama.
-Alice!-zawołała, dopadając do mnie.- Co ci się stało?!
-Nie wiem! Boli!-zapłakałam.
-Poczekaj tu, biegnę zadzwonić na pogotowie. I po opatrunki!-krzyknęła mama, po czym wybiegła z pokoju. Byłam naprawdę przerażona. Z moich oczu leciały łzy, bo bardzo się bałam. Wtem mój wzrok spoczął na lalce, która znajdywała się w innej pozycji niż ją położyłam. Zauważyłam, że obok niej coś leży. Kiedy wzięłam to do rąk, okazało się, że to żyletka. Zakrwawiona. Zadrżałam, ale zaraz po tym wstałam z łóżka i wrzuciłam ją do śmieci. Nie miałam pojęcia, czemu to zrobiłam. Chwilę później byłam z powrotem w swoim łóżku. Wróciła mama, niosąc ze sobą kilka bandaży i telefon. Dalej wszystko potoczyło się naprawdę szybko. Mama zadzwoniła na pogotowie, zrobiła mi prowizoryczny opatrunek i razem poczekałyśmy na przyjazd pomocy. Potem pojechałyśmy do szpitala.
~*~
Alice natychmiast trafiła na badania, a mi nikt nie chciał nic powiedzieć. Dowiedziałam się jedynie, że jej życiu nic nie zagraża. Kiedy to usłyszałam, usiadłam na krzesełku w poczekalni i rozpłakałam się. Chwilę mi zajęła, nim doprowadziłam się do porządku. Potem postanowiłam zadzwonić do John'a. Na szczęście odebrał telefon już po drugim sygnale.
-Halo? Coś się stało? Stęskniłyście się za mną?-zapytał. Wyobraziłam sobie, jak uśmiecha się, wypowiadając te słowa.
-Alice jest w szpitalu-powiedziałam.
-Co? Czemu? Co się stało?-zapytał mocno przejęty.
-Jeszcze nie wiem dokładnie. W nocy obudził mnie jej krzyk. Pobiegłam do jej pokoju i zobaczyłam ją na łóżku. Płakała, a z rąk leciała jej krew. Przeraziłam się i zadzwoniłam na pogotowie-wyjaśniłam.
-I nic ci na razie nie powiedzieli? Skąd to się wzięło? Co z nią? Co teraz jej robią?
-Wiem jedynie, że już jest z nią dobrze. Nie mam pojęcia, co się stało. John, tak bardzo się o nią bałam-nie wytrzymałam i znowu się rozpłakałam.
-Skoro jest już dobrze, to nie ma co płakać. Dobrze się spisałaś-odparł mój mąż. W tej samej chwili z jednego z pokoi wyszedł lekarz.
-Pani Winslet?-spytał, spoglądając po kolei na wszystkie zebrane w poczekalni osoby.
-To ja-powiedziałam, wstając.
-Proszę za mną. Może się już pani zobaczyć z córką-powiedział lekarz.
-John, muszę kończyć. Idę do Alice. Zadzwonię, jak będę coś więcej wiedzieć-powiedziałam, po czym rozłączyłam się i poszłam za doktorem.
~*~
Kiedy Rose się rozłączyła, ja jeszcze przez moment trzymałem słuchawkę przy uchu. Nie mogłem uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. Po chwili wstałem i poszedłem sobie czegoś nalać. Na szczęście miałem w pokoju swój własny barek. Wybrałem jakąś whisky i wlałem sobie pół szklanki. Kiedy ją wypiłem, telefon nadal milczał. Zacząłem spacerować po pokoju. Cyfry na elektronicznym zegarku koło łóżka zmieniały się, a ja dalej nic nie wiedziałem. Martwiłem się o swoją córkę. Ostatnio coś dziwnego się z nią działo i obawiałem się, czy to nie ma czegoś wspólnego z...tą lalką. Ta zabawka była dziwna. I zła. Czułem to. Kiedy wrócę, muszę się jej jak najszybciej pozbyć. Nie, powinienem o to poprosić Rose, żeby zniknęła z naszego domu jak najszybciej. Nie, muszę zając się tym sam, żeby mieć pewność, że ostatecznie się jej pozbyłem-pomyślałem. W końcu o czwartej zadzwonił mój telefon. To była moja żona.
-Halo, Rose? Coś już wiadomo?-zapytałem.
-Leka-aa-rze twierdzą-ą, żeee...żeee Alice czymś się skaaleczyłaa-usłyszałem zapłakany głos Rose.
-Ale czym?-spytałem.
-Nie mają pojęcia. Uważają, że to musiało być coś cienkiego i ostrego jak nóż albo żyletka, albo...-Rose urwała, zanosząc się płaczem.
-Ale jak to mogło się stać?!-zapytałem. Nawet nie zdawałem sobie sprawy z tego, że krzyczę.
-N-n-nie wiem. Lekarze p-pooowiedzieli, że m-musiała się czymśśśś skaleczyć. Choociaż oni chyba też tro-trochę myślą, że to m-m-moja winaaa-Rose, płacząc, nie była w stanie normalnie się wysłowić.
-Ale jak to?-spytałem.
-Kiedy spytałam, jak to się mogło stać, lekarz odpowiedział, że Alice mogła niechcący czymś się zranić np. podczas zabawy. Że może znalazła jakiś ostry przedmiot i się zraniła. Wyjaśniłam mu, że to niemożliwe, bo nasza córka wie, że zawsze ma uważać. A on odparł, że w takim razie trzeba będzie to sprawdzić, ale tak dziwnie się przy tym na mnie spojrzał. Oni chyba myślą, że próbowałam pociąć własne dziecko!-Rose przestała już zanosić się płaczem, choć wiedziałem, że łzy zapewne nadal płyną z jej oczu. Teraz jednak ton jej głosu wyrażał szczery gniew.
-Oszaleli czy jak? Posłuchaj, nic się tym nie przejmuj. Niech ją lepiej wyleczą. A tak przy okazji, rozmawiałaś już z Alice?
-Oczywiście. Już się uspokoiła i ma się w miarę dobrze. Ale jak ją spytałam, co się stało, to powiedziała, że obudziła się w nocy i już krwawiła-wyjaśniła Rose.
-Przecież to niemożliwe-odparłem.
-Wiem o tym.
-Więc nic więcej ci nie powiedziała?-spytałem.
-Nie. Wiesz co, ja już kończę. Muszę jak najszybciej do niej wrócić, a ty powinieneś trochę odpocząć. W końcu jutro masz pewnie pełno zajęć-powiedziała Rose.
-Daj spokój! Rzucam to wszystko w cholerę i wracam do was!-zawołałem.
-Oboje wiemy, że nie możesz. Twój szef bardzo cię lubi, ale za coś takiego to na bank by cię zabił-odparła Rose. Westchnąłem, bo oboje dobrze wiedzieliśmy, że niestety ma rację.-Będziemy w kontakcie-dodała po chwili, po czym rozłączyła się.
~*~
Byłem niewsypany, zły i zmęczony. Suzanne zauważyła to pierwsza i zaczęła pytać, co się stało. Do niej dołączył się Jacob. Wyjaśniłem im po krótce, że nie spałem całą noc, bo Alice trafiła do szpitala. Skłamałem jedynie, że to z powodu jakiegoś zatrucia czy czegoś. Nie chciałem wciągać tej dwójki w moje kłopoty, bo przez to miałbym jeszcze większe kłopoty. Cały dzień mieliśmy praktycznie zawalony, ale to nie przeszkodziło Jacobowi podrywać Suzanne. Cały czas albo mówił jakieś durne teksty, albo wgapiał się w jej tyłek/dekolt, albo próbował ją jakąś dotknąć. Zauważyłem też, że im bardziej ona go ignorowała, tym bardziej on stawał się nachalniejszy. Zaczynałem się już zastanwiać, czy to przypadkiem nie podchodzi pod molestowanie w pracy. Suzanne na szczęście jakoś sobie radziła, a ja nie miałem teraz głowy do zajmowania się problemami kogokolwiek, bo miałem własne. Rano jeszcze raz zadzwoniłem do Rose i dowiedziałem się, że dzić Alice ma mieć spotkanie z dziecięcym psychologiem, który miał z niej wyciągnąć, co takiego się stało. Bo oczywiście lekarze nie za bardzo byli skłonni uwierzyć w wersję naszej córki. Miałem tylko nadzieję, że do tego czasu nikt mnie już bardziej nie zdenerwuję, bo czułem, że już jestem bliski wybuchu. Szkoda, że nie mogę sobie teraz kogoś zabić-pomyślałem, słuchając kolejnej nudnej prezentacji o nowoczesnych sposobach reklamowania firmy.
~*~
-Witaj Alice, jestem doktor Danny. Dzisiaj chwilę sobie porozmawiamy, dobrze?-zapytał jakiś lekarz, który wszedł do mojej sali chwilę po tym, jak wyszła z niej mama. Miał brązowe włosy i oczy, a do tego okulary w metalowych oprawkach. Wyglądał bardzo młodo, ale mimo to nie spodobał mi się. Coś mi w nim przeszkadzało.
-Jasne-odparłem. Lekarz usiadł na krześle obok mojego łóżka.
-Miałabyś może ochotę porysować?-zapytał.
-Nie mogę rysować-odparłam, podnosząc do góry zabandażowane ręce.
-Ach, no tak! W takim razie może opowiesz mi o swojej rodzinie?-zapytał doktor.
-Moja mama ma na imię Rose Winslet, a tata John Winslet. Ja jestem Alice Winslet-zaczęłam. Następnie podałam nasz adres i opisałam nasz dom. Potem powiedziałam, że razem z rodzicami zawsze jemy wspólnie posiłki, często się bawimy i lubimy chodzić na lody.
-Świetnie. A powiedz mi, czy czasem zdarza się, że rodzice na ciebie krzyczą?-zapytał doktor.
-Rzadko i tylko wtedy, kiedy naprawdę ich zdenerwuję-odparłam zgodnie z prawdą. Lekarz szybko zanotował coś w swoim notesie.
-A czy tata albo mama...krzyczą na siebie? Kłócą się?-zapytał.
-Nie, nigdy na siebie nie krzyczą.
-Jesteś pewna?
-Tak-odparłam zgodnie z prawdą.
-Dobrze, a czy mama albo tata uderzyli cię kiedyś?-spytał doktor.
-Nie-powiedziałam, kręcąc przy tym przecząco głową. Lekarz ponownie coś zanotował.
-A jak często zostajesz z mamą sama w domu?
-Zawsze, kiedy tata wyjeżdża na delegację-odparłam.
-Często mu się to zdarza?
-Różnie bywa-powiedziałam.
-Rozumiem... A czy ostatnio rodzice nie denerwują się na ciebie częściej? Podobno miałaś kilka drobnych wypadków-powiedział lekarz.
-Zgadza się. Ostatnio stałam się małą niezdarą-odparłam.
-Dlaczego tak uważasz?-spytał doktor.
-Tata raz tak mnie nazwał-powiedziałam, po czym uśmiechnęłam się.
-A czy powiesz mi teraz, co się stało ostatniej nocy? Kiedy tu trafiłaś?-zapytał lekarz.
-Mówiłam już przecież. Długo to będzie jeszcze trwało? Jestem trochę zmęczona-odparłam. Doktor Denny ponownie coś zanotował.
-Nie, jeszcze jedno pytanie. Jakie jest twoje pierwsze skojarzenie ze słowem "mama"?-zapytał doktor.
-Moja mama-odparłam zgodnie z prawdą.
-A co najbardziej kojarzy ci się z twoją mamą?-zapytał lekarz.
-Miało być jeszcze jedno pytanie-odparłam.
-Tak, jasne. Już idę, a ty sobie tu odpoczywaj-powiedział doktor. Następnie wstał i pochylił się, aby poczochrać mnie po włosach. Zrobił to dokładnie tak samo jak tata, ale wcale mi się to nie podobało. Kiedy lekarz wyszedł z mojej sali, odetchnęłam z ulgą licząc na to, że mama zaraz wróci.

sobota, 13 października 2018

Wyjaśnienia

Bardzo przepraszam, że na blogu znowu taki zastój. Mam masę różnych zajęć (szkoła, szkoła, szkoła), ale postaram się jak najszybciej dodać kolejną część opowiadania. Mam nadzieję, że mi to wybaczycie.
~Ritsu