niedziela, 27 maja 2018

Cmentarz Upadłych IV "Rysunki"

Nigdy nie potrafiłam wstać na czas do szkoły, toteż i dziś jak zwykle obudziła mnie mama. Dziś jednak wydawała się jakaś inna, jakby nieco sfrustrowana.
-Wstawaj, śpiąca królewno, czas do szkoły-powiedziała, witając mnie z uśmiechem.-Uszykujesz się sama, czy ci pomóc?-dodała.
-Sama-odparłam, więc mama tylko pocałowała mnie w czoło i wyszła z pokoju. Podniosłam się do siadu i opuściłam nogi na podłogę, chcąc wstać. Jednak jak tylko przeniosłam na nie ciężar swojego ciała, od razu tego pożałowałam. Ból rozszedł się od stóp po całym moim ciele. Natychmiast podniosłam je z podłogi i przyjrzałam im się. Od spodu pokryte były kilkoma ranami, które wyglądały, jakby dopiero niedawno się zabliźniły. Ze zdziwienia otworzyłam szerzej oczy.
-Co...? Jak...?-nie mogłam w to uwierzyć. Przecież zraniłam się tylko we śnie! Jednak zastanawianie się nad przyczyną tego stanu rzeczy nie powinno być teraz moim priorytetem. Musiałam uszykować się do szkoły. Ponownie więc, tym razem ostrożniej, opuściłam stopy na podłogę. Jakoś udało mi się umyć zęby i się ubrać. Powoli zeszłam na dół na śniadanie, oczywiście biorąc ze sobą ukochana Annie.
-Cześć, księżniczko-powiedział zaspanym głosem tata, jak tylko weszłam do kuchni. Dziś miał na sobie swój czarny garnitur, bo jechał do pracy. Jak tylko pojawiłam się w kuchni, obdarzył też podejrzliwym spojrzeniem Annie.
-Cześć tato-odparłam, kierując się w stronę stołu. Starałam się iść tak, żeby za bardzo nie obciążać poranionych stóp.
-Co ty tak dziwnie chodzisz?-zdziwiła się mama.
-Mam poranione stopy-odparłem zgodnie z prawdą.
-Pokaż-powiedziała mama. Zgodnie z jej poleceniem zdjęłam skarpetkę i pokazałam jej swoje drobne rany.
-Pięknie. Pewnie nie posprzątaliśmy wszystkich odłamków szkła, a ty się tam przeszłaś na boso. Bardzo boli? Mama ma przykleić plasterek?-powiedziała. Alice wolała nie pytać, o co dokładnie jej chodziło. Ważne, że wyjaśniło się, skąd miała te rany.
-Nie trzeba-powiedziałam, kręcąc głową. Całą rodziną zjedliśmy śniadanie.
-Mamo, mogłabym wziąć Annie do szkoły? Nie chcę jej zostawiać samej-powiedziałam.
-Nie ma mowy- powiedziała mama.
-Tato?-spytałam, licząc na poparcie przynajmniej z jego strony.
-Nic z tego. W szkole masz się uczyć. Pobawisz się lalką po powrocie-powiedział tata. Spuściłam wzrok i zrobiłam smutną minę, ale i tym nie zdołałam niczego wskórać. Po śniadaniu razem z tatą pożegnaliśmy się z mamą, a potem wsiedliśmy do samochodu. Najpierw tata miał mnie zawieźć do szkoły, a potem sam jechać do pracy.
-Powiedz mi, czemu właściwie tak bardzo lubisz tę lalkę?-zapytał tata.
-Bo jest fajna-odparłam.
-Ale czemu jest taka fajna?-spytał ojciec. W odpowiedzi wzruszyłam ramionami.
-Bo super mi się nią bawi-powiedziałam z uśmiechem. Nie zdołaliśmy już więcej o niczym pomówić, bo zajechaliśmy przed szkołę. Droga trwała krótko, bo budynek jest blisko naszego domu.
-Paaa!-zawołałam, dając tacie całusa, po czym wyszłam z samochodu.
~*~
Kiedy w końcu ponownie usiadłem za kierownicą mojego samochodu, poczułem się jak rzymski niewolnik, któremu właściciel właśnie zwrócił wolność po wielu latach oddanej służby. To znaczy, nie mogłem wiedzieć, jak czułby się taki niewolnik, ale pewien byłem, że właśnie tak jak ja w danej chwili. Po całym dniu spędzonym w tej firmie człowiek mógł tylko chcieć albo wyładować się na pierwszej lepszej osobie lub przedmiocie, albo wrócić do domu i poczuć spokój domowego ogniska. Należałem do tej drugiej grupy ludzi, więc zaraz po pracy, najszybciej jak się dało opuściłem budynek, by pojechać do ukochanego mieszkania, gdzie czekała na mnie ukochana żona i ukochana córeczka. Myśl o mojej księżniczce spowodowała jednak, że przypomniałem sobie o tej zabawce, a to jeszcze bardziej mnie dobiło. Czemu to właśnie mi muszą się przydarzać takie rzeczy?!-pomyślałem ze złością, mając na myśli nie tylko pojawienie się tej lalki, ale i ostatni nieudany seks z żoną oraz sytuację z dzisiaj, kiedy to nowa asystentka potrąciła kubek z kawą, wylewając jego zawartość na bardzo ważne papiery. Oczywiście kto potem musiał za nią świecić oczami przed zarządem? Ja! Zawsze ja! Kiedy na dodatek utknąłem w korku, ze złości walnąłem pięścią kierownicę. Super. Żegnaj ciepły obiedzie. Pozdrów ode mnie miły wieczór spędzony z rodziną, pewnie jak zwykle szef poprosi mnie jeszcze dziś przez telefon o wyświadczenie "małej przysługi". Oczywiście "małej" ze względu na wysokość wynagrodzenia, które za nią otrzymam-myślałem z coraz większą irytacją. Zadzwoniłem do domu z wiadomością, że się spóźnię. W końcu samochody ruszyły i po około dwóch godzinach udało mi się dotrzeć do domu. Już w progu przywitały mnie dwie najważniejsze w moim życiu istoty. Zauważyłem jednak, że Rose coś gryzie, choć starała się nie dać tego po sobie poznać, przynajmniej na razie. Zasiedliśmy wszyscy razem do wspólnego obiadu, z którym moja ukochana rodzina specjalnie na mnie poczekała. Moja żona jak zwykle przeszła samą siebie. W czasie pałaszowania jej kulinarnych arcydzieł z uwagą słuchałem najpierw relacji Alice z jej dnia spędzonego w szkole, a potem zapytałem Rose, jak minął jej dzień. Odpowiedziała jednak krótki i zdawkowo, że "dość miło, jak zwykle", po czym uśmiechnęła się przyjaźnie. Ja jednak poczułem, że uśmiech ten jest zapowiedzią rozmowy, którą zapewne chce ze mną przeprowadzić, jak tylko znajdziemy się sami, we dwoje.
-Mogę iść się pobawić?-spytała Alice, gdy już zjedliśmy obiad i posprzątaliśmy po nim.
-A odrobiłaś lekcje?-zapytała Rose.
-Tak, mogę pokazać-odparła nasza córka.
-Nie trzeba, chyba uwierzymy ci dziś na słowo. Idź i się grzecznie baw-powiedziała Rose. Zaraz po jej słowach Alice pognała jak strzała po schodach do swojego pokoju.
-Więc?-zapytałem, wstając od stołu. Od razu zabrałem się za sprzątanie, biorąc przykład z Rose.
-Martwię się o Alice-wyznała mi bez ogródek. Natychmiast zamieniłem się w słuch.
-Ale czemu? Co się stało?-spytałem mocno przejęty.
-Dziś poszłam do jej pokoju, aby posprzątać. Zauważyłam, że w koszu jest dużo papierów, więc postanowiłam wziąć je ze sobą. Kiedy się jednak schyliłam, zobaczyłam, że to rysunki. I to nie byle jakie rysunki-powiedziała Rose.
-Co na nich było?-spytałem od razu. Na litość boską, kobieto, mówże wszystko od razu!-pomyślałem ze zdenerwowaniem.
-Pokaże ci-powiedziała i kazała mi za sobą iść. Wykonałem posłusznie jej polecenie. Poszliśmy do naszej sypialni. Następnie Rose schyliła się i wyciągnęła zza łóżka mały worek na śmieci.
-Po co przyniosłaś do naszej sypialni jakieś odpadki?-zdziwiłem się.
-Zaraz ci pokażę. Spójrz-powiedziała moja żona, wyciągając jakiś pognieciony kawałek papieru. Wygładziłem go, aby dokładniej przyjrzeć się temu, co na nim jest. Prezentował on całą naszą rodzinę, jednak każda osoba była skreślona czerwonym "X".
-Co to takiego?-zapytałem, nic nie rozumiejąc.
-To nie wszystko-odparła Rose i podała mi worek. Zrozumiałem, że resztę mam sam sobie obejrzeć. Wyjąłem od razu kilka kartek i zacząłem po kolei im się przyglądać. Każdy rysunek był dokładnie taki sam.
-Co to? Nic z tego nie rozumiem-powiedziałem, pakując papier z powrotem do worka.
-Ja tym bardziej. Musimy porozmawiać o tym z Alice-powiedziała Rose.
-I to jak najszybciej-odparłem, czując, jak przyspiesza mi tętno. Nigdy wcześniej nie mieliśmy żadnych problemów z naszą córeczką, dopóki nie pojawiła się ta lalka. Natychmiast wyparowałem z sypialni i skierowałem się do pokoju Alice. Słyszałem, że moja żona idzie za mną. Kiedy weszliśmy, nasza córka akurat bawiła się tą zabawką. Gdy to zobaczyłem, ledwo się opanowałem.
-Alice, skarbie, odłóż lalkę. Musimy porozmawiać-powiedziałem tak spokojnie, że aż sam się zdziwiłem, iż potrafiłem się zdobyć na taki spokój. Nasza córka posłusznie odłożyła lalkę i usiadła na łóżku, czekając na to, co mamy jej do powiedzenia. Rose usiadła obok niej, a ja na krześle od biurka. Wziąłem jeszcze jeden głęboki wdech, aby uspokoić się przed rozpoczęciem tej rozmowy.
-Czemu narysowałaś takie obrazki?-zapytałem. Alice spojrzała na mnie ze zdziwieniem.
-Jakie obrazki?-spytała, patrząc na mnie w taki sposób, jakby naprawdę nic nie rozumiała.
-Skarbie, widzieliśmy twoje rysunki i bardzo nas one zaniepokoiły-wtrąciła się Rose.
-Ale jakie rysunki?-spytała Alice. Moja żona westchnęła i wstała.
-Poczekaj. Beze mnie nie waż się nic jej mówić-powiedziała Rose, obdarzając mnie surowym spojrzeniem. To akurat było w niej bardzo denerwujące. Zawsze uważała mnie za kogoś, kto sobie nie poradzi lub nie będzie umiał się opanować. Postanowiłem jednak zaczekać, gdyż byłem ciekawy, co znowu wykombinowała.
-Zrobiłam coś złego?-zapytała nagle Alice. Sprawiała szczere wrażenie, że nie wie, o co chodzi, a mimo to już dało się wyczuć w jej głosie skruchę. Po chwili wróciła Rose z pogniecionym rysunkiem w ręku.
-Czemu to narysowałaś? Coś się stało?-zapytała moja żona, siadając obok Alice i pokazując jej rysunek.
-Ale to nie ja-powiedziała ze szczerością Alice.
-Jak to nie? A kto inny miałby to narysować?-odezwałem się. Moja córka otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć. Po chwili jednak zamknęła je szybko.
-Nie wiem-odparła po chwili wahania, spuszczając wzrok.
-Nie kłam. Widać, że nie mówisz prawdy-powiedziałem, starając się zachować jak największy spokój.
-Kiedy ja mówię prawdę!-zawołała Alice, zrywając się z łóżka. W jej oczach zobaczyłem łzy, w każdej chwili gotowe, aby zacząć spływać po jej twarzy.
-Nie płacz. Musisz powiedzieć nam, czemu to narysowałaś. Zostawimy cię teraz na chwilę samą, a ty sobie wszystko przemyślisz-powiedziała Rose, po czym wstała. Zrobiłem to samo i wyszedłem za nią z pokoju.
-Zamierzasz to tak zostawić?-spytałem mocno poirytowany.
-Nie, ale nic nie zdziałamy, jeśli sama nam nie powie, o co chodzi z tym rysunkiem-odparła Rose. Wziąłem głęboki wdech, aby się uspokoić.
-No dobrze. Być może to tylko zwykła dziecięca fantazja. Wybujała wyobraźni. I tyle-powiedziałem, nie wiedząc nawet, czy próbuję to wmówić swojej żonie, czy sobie samemu.
-Nie wydaje mi się. Dzieci raczej nie rysują takich rzeczy bez powodu-powiedziała Rose.
~*~
Nie mogła nic zrozumieć. Skąd rodzice wzięli ten rysunek? Miałam tylko nadzieję, że nie będą na mnie źli. Ja naprawdę nie wiedziałam, jak to się stało.
-To wina twoich rodziców-odezwała się nagle Annie.
-Co? Czemu?-zapytałam, ponownie podnosząc lalkę.
-Nie doceniają twych starań. W końcu narysowałaś ten rysunek, a on im się nie podoba-odparła zabawka.
-Tak naprawdę mi też nie. Jest straszny. I ja go nie zrobiłam-powiedziałam.
-W takim razie nie są w stanie uwierzyć nawet własnej, podobno kochanej córeczce-odparła Annie. W tej samej chwili usłyszałam, że drzwi się otwierają.
-Kochanie, z kim rozmawiałaś?-zapytała mama.
-Z Annie-odparłam. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że jak zawsze nie powinnam była o tym mówić.
-Z lalką? Niby jak to możliwe?!-zawołał mocno zdenerwowany tata. Spojrzała na niego wystraszona.
-John, uspokój się-powiedziała mama, kładąc ojcu rękę na ramieniu. Tata nie wyglądał, jakby był spokojny, ale więcej już nic nie powiedział.
-To jak? Powiesz nam, o co chodzi z tymi rysunkami?-zapytała mama.
-Rysunkami?-powtórzyłam po niej.
-Tak. Zrobiłaś przecież masę takich samych obrazków-odparła.
-Wcale nie! Annie...! Znaczy...wy mi nie wierzycie, a przecież mówię prawdę!-zawołałam, w duchu przyznając rację mojej zabawce. Moi rodzice naprawdę mi nie wierzyli, a przecież mówiła najprawdziwszą prawdę! Z nerwów o mało co ponownie nie wygadałam się przy nich o Annie.
-To nie tak. Chcemy po prostu poznać prawdę. Może coś się stało?-spytała mama.
-Nic się nie stało. I mówię prawdę-odpowiedziałam. W odpowiedzi usłyszałam tylko ciężkie westchnienie. Przez chwilę żadne z nas się nie odzywało.
-Skoro tak, to chyba skończyliśmy już rozmawiać. Jeśli będziesz jednak chciała nam coś powiedzieć, to nie wahaj się-powiedziała mama i pociągnęła tatę z sobą. Oboje wyszli z mojego pokoju, a ja odetchnęłam z ulgą.
-Mało brakowało. Oni cię nie rozumieją i wiecznie tylko ci szkodzą-odezwała się Annie.
-Wcale nie-odparłem, choć nie byłam tego już tak pewna jak kiedyś.
-Sama przecież widzisz. Mam pomysł! Pobawmy się w coś, wtedy poprawi ci się humor!-zawołała moja lalka.
-Niech będzie, ale w co?-spytałam.
-Lubisz skakać na trampolinie?-zapytała Annie.
-Pytanie!
-Dobrze więc. Podejdź do okna-powiedziała moja zabawka, ja podniosłam ją i wypełniłam jej polecenie.
-I co teraz?-spytałam.
-Mówił ci ktoś kiedyś o sile wyobraźni?-spytała lalka.
-Oczywiście! W szkole cały czas nam nawijają o tym, że wyobraźnia jest super, każą nam wymyślać jakieś opowiadania czy wierszyki-odparłam.
-Widzisz, jeśli wyobrazisz sobie mocno, że tam na dole jest trampolina, to jak wyskoczysz, odbijesz się i polecisz super wysoko!-odparła Annie.
-Nie wydaje mi się. Jak coś napiszę, to nie staje się to prawdą-powiedziałam.
-Jak chcesz, to proszę, zrezygnuj z super zabawy. Tylko nie wiem, czemu mi nie ufasz. Zachowujesz się dokładnie jak twoi rodzice-Annie powiedziała to takim tonem, jakby poczuła się obrażona. Zrobiło mi się przykro, bo nie chciałam jej denerwować, zwłaszcza w taki sam sposób, jak rodzice wkurzyli mnie.
-No nie wiem...-powiedziałam nieprzekonana.-Chociaż to nie tak wysoko-dodałam.
-Tym akurat nie musisz się martwić, bo nie spadniesz, uwierz mi-powiedziała Alice.
~*~
-Co ty robisz? Musimy tam wrócić i z nią porozmawiać-powiedziałem do Rose, jak tylko zamknęły się drzwi do sypialni naszej córki.
-I tak nic nam się nie uda z niej wyciągnąć. Nic nam nie powie-odparła moja żona.
-Więc musimy ją do tego zmusić-powiedziałem.
-Niby jak? Nie da się. Ale martwię się o nią, tak jak ty-odparła Rose.
-Więc musimy coś zrobić! Takie rysunki nie są normalne!-zawołałem.
-Wiem przecież! Dlatego musimy ją obserwować! Może nawet powinniśmy skorzystać z pomocy-odparła moja żona.
-Niby czyjej?-spytałem zdziwiony.
-Psychologa dziecięcego. On się zna na takich sprawach, a my nie za bardzo-powiedziała Rose.
-Daj spokój. Przecież dobrze wiemy, co się dzieje z naszym dzieckiem-odparłem.
-Tak? To czemu narysowała te rysunku?-spytała. Zamilkłem, bo zagięła mnie tym pytaniem. Przez chwilę panowała cisza.
-Rozumiem, że to twoja odpowiedź?-spytała Rose.
-Nie potrzebujemy niczyjej pomocy, sami sobie poradzimy z problemami naszej córki-powiedziałem wkurzony, otwierając drzwi.
-Alice! Co ty robisz?!-zawołała Rose, wbiegając do pokoju jak tylko uchyliłem drzwi. Nasza córka siedziała na parapecie w taki sposób, że jedna noga zwisała jej już poza domem.
-Alice!-zawołałem i do nich podbiegłem. Rose pomogła jej zejść z parapetu.
-Masz coś na swoje usprawiedliwienie?-zapytała przestraszona, ale i zdenerwowana Rose. Nasza córka jednak uparcie milczała. Moja żona rzuciła mi ponad jej ramieniem porozumiewawcze i jednocześnie stanowcze spojrzenie. 

poniedziałek, 21 maja 2018

Zakazany Romans "Życie toczy się swoim rytmem"

Przechadzał się długim korytarzem, napawając rzeczywistością, w której przyszło mu żyć. Czyż mógł liczyć na lepszy los? Całe życie marzył właściwie tylko o tym, aby zdobyć pozycję i władzę, którą miał jego ojciec oraz aby nie musieć już przed nikim niczego udawać. A teraz los tak się do niego uśmiechnął. Już od miesięcy nieoficjalnie mówiło się o bliskiej śmierci króla wampirów, który nie posiadał przecież żadnego potomka. Canagan po cichu coraz bardziej liczył na to, że to on zasiądzie na tronie. Miał do tego wiele predyspozycji, zajmował niezwykle ważną funkcję, jego ojciec przysłużył się królestwu piastując to stanowisko, a on nie pracował do tej pory gorzej od niego. Tego typu rozmyślania towarzyszyły wampirowi podczas jego przechadzki.
-Witaj, panie-powiedziała jedna ze służących, która wyszła właśnie z pokoju dla służby. Zaraz jednak przyłożyła dłoń do ust, zdając sobie sprawę z tego, czego się dopuściła.
-Prze...-zaczęła, ale Canagan szybko zgromił ją wzrokiem, więc zamilkła, spuściła wzrok i poszła w przeciwną stronę. Dopiero po przejściu paru metrów odważyła się spojrzeć za siebie, Canagan jednak dawno stracił nią zainteresowanie, choć szczerze zdenerwowało go zachowanie służącej. Była młoda i jeszcze nie do końca radziła sobie ze swoimi obowiązkami, dlatego zapomniała o tym, iż służba powinna być "niewidzialna" dla wszystkich domowników i gości. Wampir przeszedł przez pół rezydencji, aż dotarł do swojej sypialni. Wślizgnął się do niej szybko i cicho. Następnie udał się do garderoby, z której dochodziły go dźwięki świadczące o tym, iż ktoś tam obecnie przebywa. Wszedł do niej niemal bezgłośnie i oparł się o futrynę. Mógł swobodnie podziwiać swoją ukochaną, wypinającą w jego stronę swój zgrabny tyłeczek w czerwonej bieliźnie. Canagan z chęcią więc obserwował, jak jego żona nachyla się, aby podnieść upuszczoną suknię. Gdy Aurelina to zrobiła, odwróciła się.
-Ach!-zawołała, po czym ponownie upuściła swój strój.-Zaskoczyłeś mnie. Nieładnie tak się zakradać-powiedziała wampirzyca, uśmiechając się lekko i sięgając po ciuch.
-Bardzo ładna suknia-odpowiedział wampir.
-Zamówiłam ją specjalnie na tę okazję. Ale lepiej już stąd idź. Zaraz przyjdzie tutaj służąca, która pomoże mi się ubrać-powiedziała Aurelina, zasłaniając się wybraną przez siebie suknią.
-W ciągu tego "zaraz" zamierzam się tobą nacieszyć, bo nie wiem, czy inaczej starczy mi mej słabej woli, abym wytrzymał aż do naszego powrotu-odparł wampir, po czym w ułamku sekundy znalazł się przy swojej żonie, objął ją, lekko pochylił i pocałował. Muszę przyznać, że całkiem polubiłem udawanie przed Aureliną. To zapewne dlatego, że tak łatwo ją zwieść-pomyślał Canagan. Potem jednak skupił się już tylko na pocałunku, który z chwili na chwilę pozwalał sobie coraz bardziej pogłębiać. Auerlina próbowała nieudolnie protestować, ale to tylko jeszcze bardziej podniecało wampira. Poza tym gdyby naprawdę pragnęła to zakończyć, zrobiłaby to i nie pozwoliła Canaganowi kontynuować. On jednak miał nad nią większą władzę, niż ona nad nim.
-Przestań! Muszę się przygotować, bo potem się spóźnimy! I zaraz przyjdzie służąca!-zaczęła wołać Aurelina, kiedy  Canagan wsunął palec pod jej zapięcie od stanika i z łatwością go odpiął. Po chwili zbędny ciuch wylądował na podłodze.
-Canagan!-powiedziała oburzona Aurelina, schylając się po niego, a następnie próbując go nieudolnie założyć. Wampir patrzył na nią pożądliwym wzrokiem, choć w głębi czuł się także rozbawiony. Przecież tylko on panuje nad sytuacją i od niego zależy, jak wszystko się potoczy. Uśmiechnął się lekko i spojrzał na swoją żonę przez ramię, kiedy wychodził.
-Tylko nie spędź na przygotowaniach całej wieczności. Nie mamy tyle czasu-powiedział, a Aurelina posłała mu oburzone spojrzenie.
~~~~~~~~~~~~
Całe szczęście, że tym razem w ogóle go nie było, kiedy przyszedł ten mężczyzna po zapłatę. Ostatnim razem on po prostu podłożył temu facetowi nogę, kiedy ten wychodził. Nie wiedziałam, czy najpierw zabiję go ja, czy ten mężczyzna. Mieliśmy niewyobrażalne szczęście, a od tego, czy Y pozwoli nam tutaj zostać, zależało nasze życie. A ten mały smyk tak rozrabiał! Jakby w ogóle był diabłem wcielonym! Zawsze, kiedy na niego patrzę, widzę, jak mało ma on w sobie z Elizabeth. Ona była piękną, dobrą i kochaną istotą, a Caspian jest złośliwy, niegrzeczny, nieczuły, lubi robić na złość. Po matce odziedziczył chyba tylko kolor włosów, ale oprócz tego nic innego. Wygląda jak wierna kopia swojego ojca. Te same rysy twarzy, kolor oczu. Patrząc na niego mam wrażenie, że patrzę na Canagana, który odebrał mi siostrę. Caspian zresztą też jest za to odpowiedzialny-myślała Trix. Zaraz jednak pokręciła z dezaprobatą głową i westchnęła. Nie mogła tak myśleć. Nie mogła obwiniać Caspiana o to, że istnieje. W końcu to nie jego wina, że jego ojciec jest, kim jest i zrobił, co zrobił. Trix jednak często łapała się na tego typu myślach, ponadto czasem aż czuła, że nie może w ogóle patrzeć na swojego siostrzeńca. Za bardzo kojarzył się jej ze stratą ukochanej siostry i nie pozwalał zapomnieć o winnym tego wampirze. Ponadto kobieta czuła, że z tego powodu nie opiekuje się Caspianem tak, jak powinna. Czuła, że jego zachowanie to też jej wina i to ona powinna jakoś zmienić swoje nastawienie, ale nie potrafiła. To jednak przypominało jej, że nie spełniała ostatniej prośby przed śmiercią Elizabeth. Nie opiekowała się dobrze Caspianem. Przez to czuła się jeszcze gorzej i, choć o tym nie wiedziała, także i o to miała podświadomy żal do swego siostrzeńca. To z kolei sprawiało, że błędne koło się zamykało. Trix właśnie sprzątała, kiedy do jej uszu dotarły dzikie wrzaski dobiegające z zewnątrz. Natychmiast zostawiła kawałek tkaniny, którym myła podłogę, i wybiegła na dwór. Nic nie zauważyła, toteż poszła w stronę hałasu, który brzmiał jak ciche skomlenie. Poszła za dom, gdzie jednak nadal nic nie zobaczyła. Dopiero kiedy zajrzała za stertę drewna, ujrzała scenę, która wydała się jej jedną z najgorszych rzeczy, jakie widziała w życiu. Caspian trzymał mocno obiema rękami małego psa, jakiegoś kundla. Pies, zagoniony do kąta, nie miał jak uciec. Chłopiec zaś wbił się w jego ciało zębami i wyglądało na to, że pił jego krew. Kiedy usłyszał, że przyszła jego ciotka, podniósł na nią swój obojętny wzrok. Przez chwilę Trix stała jak zamroczona, ale w końcu oprzytomniała.
-Zostaw go!-zawołała głośno. Caspian dalej patrzył się na nią tym samym wzrokiem. Jakby jednocześnie nie obchodziły go słowa ciotki, ale z drugiej strony chciałby zobaczyć jej reakcję.
-Powiedziałam: zostaw!-krzyknęła Trix i zrobiła krok do przodu, po czym chwyciła Caspiana i spróbowała go odciągnąć od zwierzęcia. Chwilę po tym pies był już wolny i od razu uciekł jak najdalej mógł. Trix spojrzała na Caspiana z mieszanką zdziwienia, zakłopotania i przerażenia. On był w połowie wampirem, więc musiała się liczyć z tym, że będzie przejawiał także skłonności podobne do tych, które mają przedstawiciele tej rasy. Zupełnie jednak nie była przygotowana na coś takiego. Nie znała się zupełnie na Mieszańcach, nie była nawet pewna, czy ktokolwiek zajął się kiedyś na poważnie opisywaniem tych istot. Czy Caspian musiał pić krew? Czy nie było to konieczne, a ona mogła wymagać od niego pełnej abstynencji w tej kwestii? Jak powinna zareagować?
-Dlaczego to zrobiłeś?-spytała po chwili, gdy już zdołała się uspokoić. Caspian wzruszył ramionami.
-Chciało mi się pić i byłem głodny. Wtedy tak jakoś...wyczułem tego psa i jednocześnie coś podpowiedziało mi, żebym zrobił to, co zrobiłem. I to było dobre, bo teraz nie jestem ani głodny, ani spragniony-powiedział Caspian. Trix oniemiała. Nie wiedziała, co ma w tej sytuacji powiedzieć. Do tego, że chłopiec rozwijał się szybciej, niż ludzie dzieci, już dawno jakoś przywykła. W końcu jak na 5- letnie dziecko wysławiał się lepiej niż niektórzy dorośli i kiedy chciał, potrafił zachowywać się poważnie. Umiał po prostu więcej, niż inne dzieci. Kobieta nie uznawała tego za normalne i była pewna, że to spowodowane jest jego pochodzeniem. Jednak obecna sytuacja była o wiele gorsza niż szybszy od przeciętnego rozwój.
-Natychmiast wracaj do domu!-zawołała Trix, wskazując Caspianowi ręką kierunek, gdzie ma się udać.
-Po co? Ja chcę jeszcze krwi, to jest dobre-odparł chłopiec.
-Nie! Zakazuję ci robić coś takiego. Czy widziałeś, abym ja lub ktokolwiek inny tak robił?-spytała kobieta. Chłopiec nic nie odpowiedział, tylko posłusznie udał się do domu. Po drodze rzucił Trix obojętne spojrzenie, co tylko upewniło ją w tym, że Caspian nic sobie nie zrobił z jej słów.
~~~~~~~~~~~~
Wjechali na dziedziniec swoją złotą karetą. Odczekali następnie, aż jeden ze sług otworzy im drzwi. Wyszli na zewnątrz i od razu otoczyło ich wszechobecne piękno. Ja bym jednak mimo wszystko zdecydował się na kilka innych rozwiązań. Wkrótce jednak będę mógł tutaj trochę pozmieniać-pomyślał Canagan, dyskretnie rozglądając się po budynku. Vampire Palace* prezentował się naprawdę cudownie. Wampir wraz z małżonką stanął u podnóża schodów. Po bokach stały dwa wyrzeźbiony w białym kamieniu lwy, a obok nich dwaj strażnicy. Małżonkowie weszli po nich do góry, gdzie stały jeszcze cztery wampiry odpowiadające za bezpieczeństwo króla. On sam wyszedł na zewnątrz w towarzystwie kilku sług, aby powitać swych gości. Stanął między marmurowymi kolumnami i jak tylko Canagan i Aurelina weszli po schodach, podszedł do nich.
-Witam w moich skromnych progach, hrabio Phantomhive. Witam także szanowną małżonkę-powiedział król. Canagan z Aureliną jak na zawołanie dygnęli.
-To dla nas wielki zaszczyt, Panie-odparł wampir.
-Dla mnie  nie mniejszy. Pozwólcie, że moi słudzy wezmą od was peleryny, a my udamy się od razu do jadalni. Canagan i Aurelina postąpili tak, jak kazał im król. Znaleźli się w ogromnej sali, której podłoga była czarna, marmurowa, a ściany czerwone. Na nich zaś znajdowały się złote wzory, układające się w królewski herb, czyli kroplę krwi w okręgu, mającym symbolizować księżyc. Pośrodku pomieszczenia znajdował się duży stół z białym obrusem. Na nim znajdowały się złote świeczniki. Pod sufitem zaś wisiało kilka monstrualnie dużych żyrandoli, także złotych. W towarzystwie całego zastępu służących zasiedli do stołu. Król rozpoczął konwersację pytaniem o to, jak minęła im podróż. W ten sposób rozpoczął zwyczajową, grzeczną rozmowę. Canaganowi bardzo zależało, aby władca się do niego przekonał. Co prawda do tej pory nie wydarzyło się nic, przez co wampir miałby się bać o swoją teraźniejszość lub przyszłość. Chciał jednak za wszelką cenę zostać uznanym przez króla za jego godnego następcę. Wizyta u władcy wampirów przebiegła nad wyraz pomyślnie i Canagan był z niej bardzo zadowolony. Całą drogę powrotną gadał o tym Aurelinie, nie mogąc wyjątkowo nad sobą zapanować. Po powrocie Canagan zapragnął nawet udać się ze swoją żoną na spacer, czego normalnie nienawidził, bo nie lubił spędzać czasu z nią czasu, oczywiście nie licząc seksu.
-Może innym razem, dziś trochę źle się czuję-odparła Aurelina, uśmiechając się blado.
-Uhm, no dobrze. Może powinnaś w takim razie udać się do lekarza?-spytał Canagan, ukrywając swoje niezadowolenie. Raz w życiu miałem szczerą ochotę spędzić z nią trochę czasu, a ona akurat teraz źle się czuje-pomyślał.
-Tak chyba zrobię. Tym bardziej, że czuję się tak już kilka dni-odparła Aurelina.
-Czyli jak?-spytał wampir, przenosząc na nią wzrok.
-Trochę niedobrze, czasem słabo, czasem z kolei czuję, że mam aż za dużo energii-wyjaśniła Aurelina.
-Faktycznie powinnaś iść do lekarza-skomentował Canagan.
-To pewnie i tak nic poważnego- odparła wampirzyca.
-Nie wolno ci tak mówić! Jesteś moją żoną i wszystko, co jest z tobą związane, jest dla mnie najważniejsze-powiedział wampir, aby zachować pozory. Kiedy dotarli do domu, Canagan polecił wezwać lekarza, po czym udał się ze swoją żoną do ich komnaty. Jego humory nie mogła popsuć mu nawet wizja towarzyszenia Aurelinie podczas jej badania. Na dotarcie doktora musieli czekać jakieś półtorej godziny. W tym czasie wampirzyca zdążyła się odpowiednio przebrać. Znany i ceniony na wampirzym dworze lekarz Leonard Throx-Sant został od razu zaprowadzony przez służbę do pokoju hrabiny Phantomhive, gdzie wszystko było już gotowe na jego przyjście.
-Witam. Niezmiernie miło mi u państwa gościć-powiedział doktor, lekko się kłaniając.
-My również witamy i dziękujemy za przybycie. Domyślamy się, że ma pan wiele spraw na głowie, szczególnie teraz, kiedy nasz król ma się nie najlepiej-odparł Canagan.
-To dla mnie zaszczyt, że mogę służyć pomocą tak znakomitym wampirom. Czy mógłbym jednak prosić pana o opuszczenie tego pokoju, kiedy będę badał pacjentkę?-spytał doktor, rozpakowując swoje narzędzia do badań.
-Oczywiście, nie chcę państwu przeszkadzać-powiedział Canagan.- Będę na zewnątrz, w razie gdybyś mnie potrzebowała-dodał, posyłając Aurelinie lekki oraz przyjazny uśmiech i spojrzenie pełne troski.
~~~~~~~~~~~~
-Wybacz ciotce, że tak cię skrzyczała. Zachowałam się karygodnie. Nie powinnam była tak na ciebie krzyczeć. Nie wiedziałeś, że to złe i nie powinieneś tak robić. Poza tym  zareagowałam w ten sposób, bo pomyślałam o twoim ojcu-Trix wypowiedziała te słowa, zanim zdążyła pomyśleć. Oczy Caspiana jakby się zaświeciły na dźwięk tych słów.
-O moim ojcu? On też pił krew?-zapytało dziecko. Trix miała ochotę uderzyć się z całej siły za nieuwagę. Skupiła się jednak na rozważeniu wszystkich możliwych opcji odpowiedzi i wybraniu najlepszej.
-Twój ojciec to zamknięty temat-powiedziała.
-Ale dlaczego?-zapytał Caspian.
-Bo nie żyje, tak samo jak twoja mama. A o zmarłych nie ma po co mówić, nie zwróci im to życia-odparła Trix.
-Ale jak miał na imię? Mama nazywała się Elizabeth Morvant, ja nazywam się Caspian Morvant, a ty Trix Morvant i jesteś siostrą mamy. A jak na imię miał tata? Nie miał innej rodziny? I czemu wszyscy mamy to samo nazwisko? Pan Sheow mówił, że kiedy jakaś kobieta wychodzi za mąż, zmienia nazwisko. Czy mama nie wzięła ślubu z tatą?-Caspian, bystry jak zwykle, zasypał Trix gradem pytań i domysłów.
-Po pierwsze, milion razy mówiłam ci, żebyś się nie zadawał z panem Sheow. To podejrzany człowiek-powiedziała kobieta. Wątpię nawet, czy on na pewno jest człowiekiem, tak jak samo mówi-pomyślała.
-Tutaj wszyscy są podejrzani- odparł Caspian, uśmiechając się jak ktoś, kto tłumaczy coś bardzo oczywistego niezbyt rozgarniętemu dziecku. Czasem mam wrażenie, że to on próbuje wychować mnie, a nie na odwrót-pomyślała jednocześnie zdziwiony i rozzłoszczona Trix. Postarała się jednak ukryć swoje negatywne emocje i spróbować jakoś wyjaśnić wszystko chłopcu. Skoro obiecała Elizabeth, to teraz musiała się nim jak najlepiej opiekować.
-Twój tata nie żyje i pogódź się z tym. A w tym domu nie mówi się o nim, jedynie o twojej matce, która była wspaniałą kobietą-powiedziała Trix, nie mając już siły na wymyślanie dalszych kłamstw. Ku uldze kobiety, Caspian po jeszcze chwili przekonywania, dał w końcu spokój. Trix odniosła co prawda wrażenie, że chłopiec zrobił to dla świętego spokoju, a tak naprawdę w ogóle nie wziął sobie do serca słów ciotki. Kobieta jednak postanowiła nie ciągnąć dłużej tego tematu, bo nie miała już ani chęci, ani siły. Do tego planowała po prostu lepiej pilnować Caspiana.
-No dobrze, teraz czas zacząć szykować się do snu-powiedziała Trix. Chłopiec jak zwykle zrobił niechętną minę, ale tym razem nie protestował. Po godzinie Caspian był już wykąpany i kobieta poszła z nim do sypialni.
-Dobranoc, aniołku-powiedziała, przykrywając chłopca kołdrą i schylając się, aby pocałować do w czoło.
-Dobranoc, ciociu-odpowiedział dość radośnie Caspian. Trix wróciła do drzwi i jeszcze raz spojrzała na swojego siostrzeńca, posyłając mu lekki uśmiech. Chłopiec zamknął oczy i poszedł spać, a kobieta zamknęła drzwi, po czym cicho westchnęła i zeszła na dół. Mimo wszystko bolało ją to, jak wiele kosztowało ją okazywanie jakichkolwiek czułości własnemu siostrzeńcowi. Dlaczego nie potrafię zaakceptować go i pokochać jak zrobiła to Elizabeth? Staram się z całych sił, ale obawiam się, że to wciąż za mało-pomyślała Trix.
~~~~~~~~~~~~
Badania przeciągały się, a Canagan zaczynał się rzeczywiście niepokoić. Nie na rękę byłaby mu teraz jakaś poważna choroba Aureliny. W końcu po jakichś trzech godzinach, które dla niego wydawały się trwać wieczność (a dla wampira powiedzenie ma to jeszcze większą moc niż dla człowieka), drzwi otworzył mu doktor Throx i pozwolił wejść do środka. Uwadze hrabiego nie umknęło to, że lekarz starał się ukryć uśmiech, jednak przed kimś takim jak Canagan niełatwo coś zataić. Wampir wszedł do pomieszczenia i zauważyła leżącą na ich łożu Aurelinę, która z kolei nie ukrywała już swojego uśmiechu. To zupełnie pomieszało w głowie hrabiemu. To w końcu coś jej poważnego dolega czy nie? Jeśli nie, to czemu to tyle trwało?-myślał hrabia, podchodząc do swojej małżonki.
-Usiądź-powiedziała Auerlina, wskazując mu miejsce na łóżku.-Mam ci coś bardzo ważnego do powiedzenia.
-O co chodzi?-spytał wampir, wykonując jej polecenie.-Czy coś się stało? Jesteś na coś poważnie chora?-dodał po chwili.
-Nie do końca...-powiedziała Aurelina, z czego oczywiście Canagan nie mógł nic wywnioskować.
-Wyrzuć to z siebie w końcu-odparł wampir, starając się ukryć swoje zdenerwowanie i zniecierpliwienie.
-Jestem w ciąży-powiedziała w końcu wampirzyca. Choć mogło się to wydawać niemożliwe, jej uśmiech jeszcze się poszerzył.
-To...cudownie-odparł Canagan, uśmiechając się lekko. Jednak dopiero po chwili dotarł do niego prawdziwy sens tych słów. Na początku nie był zadowolony, ale zaraz zdał sobie sprawę, że posiadanie męskiego potomka byłoby dla niego dodatkowym atutem przy próbie ubiegania się o tron. Jeśli będzie miał syna, da to pewność, że nowa dynastia nie wygaśnie.
-To naprawdę cudownie!-wykrzyczał po chwili wampir, po czym objął swoją ukochaną i lekko musnął jej wargi swoimi.- To dlatego to tyle trwało?-spytał po chwili, odsuwając się od wampirzycy. W odpowiedzi Aurelina pokiwała głową. W jej oczach tańczyły iskierki szczęścia.
-Doktorze, nie wiem, jak mam panu dziękować-powiedział Canagan, wstając i podchodząc do lekarza Throx'a.
-Ależ ja tylko stwierdziłem fakt-odparł skromnie wampir.
-Ale za to bardzo radosny dla nas fakt-powiedział hrabia. Pożegnał lekarza i odprowadził go aż do drzwi, po czym wrócił do swojej ukochanej. Był świadom tego, że dziecko dość mocno wpłynie na jego życie, ale jednocześnie cieszył się, że w większości obowiązek jego wychowania spadnie na Aurelinę. Jemu pozostało tylko udawać troskę o nią i o jego syna. Canagan nawet nie dopuszczał do myśli, że mógłby mieć córkę. W grę wchodził tylko syn, którego posiadanie jest przecież dodatkową zaletą być może przyszłego władcy.
KONIEC

 
 

czwartek, 17 maja 2018

I Rocznica Bloga!

Tak, właśnie dziś, czyli 17 maja 2018 roku, "Świat moich opowiadań" obchodzi swoje pierwsze urodziny! Na samym początku chciałabym przede wszystkim podziękować wszystkim czytelnikom, zarówno tym, którzy czytają tego bloga od początku, jak i tym, którzy dołączyli w trakcie jego istnienia. Bez Was przecież nie miałabym po co pisać. Przyznam szczerze, że nawet nie zauważyłam, kiedy minął ten rok. Na początku wydawało mi się, że pisanie bloga to nic trudnego. Potem jednak okazało się, że i to wymaga pracy, wysiłku i zaangażowania. Nieraz i nie dwa nie chciało mi się nawet wchodzić na bloggera, żeby zacząć coś pisać. Myślę, że przez ten rok cały czas najtrudniejsze było dla mnie właśnie to zwalczenie niechęci. O tym, jak bardzo blog się rozwinął oraz czy wyszło mu to na dobre, czy na złe, nie mam chyba za dużo co pisać. Każdy widzi jak jest i ma o tym własne zdanie. Na dziś dzień "Świat moich opowiadań" może się pochwalić zakończonym opowiadaniem "Zakazany Romans" oraz niedawno rozpoczętym "Cmentarzem Upadłych". Nieskromnie przyznam też, iż sama uważam, że pisanie idzie mi nieco lepiej, ale jedyną obiektywną ocenę mogę uzyskać tylko od Was, moich czytelników. Nie da się jednak ukryć, że w moich opowiadaniach często dało się znaleźć spore braki i różne błędy, jak na przykład jednocześnie niebieski i czerwony kolor oczu Canagana. Przepraszam za to i obiecuję przyłożyć się ze wszystkich sił i nie popełniać więcej takich gaf. Z tego też powodu uprzedzam, że w przypadku "Zakazanego Romansu" może zmienić się kilka kwestii dotyczących głównie umiejętności i zachowania niektórych ras. Wiem, że nie powinno robić się czegoś takiego po napisaniu już 32 części opowiadania, ale pokornie proszę o przebaczenie. Przyznam szczerze, że z powodu braku doświadczenia w pisaniu nie przemyślałam dobrze wszystkiego, dlatego postanowiłam dokonać kilku zmian. Uważam, że wyjdą one jak najbardziej na dobre. Mam też szczerą nadzieję, że następny rok będzie jeszcze wspanialszy! No ale dobrze, dojść już tej mojej gadaniny, a raczej pisaniny. Myślę, że dobrym pomysłem byłoby zamieszczenie tutaj paru informacji dotyczących rozwoju tegoż bloga. Przez cały ten rok "Świat moich opowiadań" został wyświetlony w kilku państwach w różnej liczbie:

Polska- 822

Rosja- 44

Stany Zjednoczone- 39

Niemcy- 22

Hiszpania- 5

Francja, Tajlandia- 4

Belgia, Wielka Brytania, Filipiny- 2
 
Ciekawostką może też być, że, jak do tej pory, najpopularniejszym postem na blogu była jedna z części Zakazanego Romansu "Zaginiona młodsza siostra jako alibi", który został opublikowany 24 czerwca 2017 roku. W obecnej chwili ma on 14 wyświetleń. Na drugim miejscu są "Wieści o niespotykanie urodziwej", które dorobiły się 13 wyświetleń.
 
Czy to dużo, czy mało, to zależy jak na to spojrzeć. Dla mnie jednak to ogromny powód do dumy i jeszcze raz bardzo dziękuję Wam wszystkim za to, że weszliście na tego bloga, a już zwłaszcza, jeśli zdecydowaliście się stać się stałymi gośćmi na nim! Z powodu pierwszego jubileuszu postanowiłam na krótki czas wrócić do jak na razie jedynego ukończonego opowiadania i sprawdzić co tam się dzieje u Canagana i jak się ma jego pierworodny dziedzic tronu Caspian. W tym opowiadaniu mogę już zawrzeć kilka zmian, ale ponieważ to tylko pojedynczy fragment, przedstawię wszystkie reformacje przed rozpoczęciem II części "Zakazanego Romansu". Jeśli tylko uda mi się wyrobić, opowiadanie to pojawi się na blogu już dziś. Jeżeli jednak mi się nie powiedzie, opublikuję je w przeciągu kilku następnych dni. Pozostaje mi tylko życzyć Wam dobrego dnia/wieczora/nocy oraz tego, abyście zostali w "Świecie moich opowiadań" jak najdłużej!
~Ritsu

czwartek, 10 maja 2018

Cmentarz Upadłych III "Coraz śmielsze posunięcia"

Obudziłam się rano strasznie niewyspana. Od razu przypomniałam sobie, co miało miejsce poprzedniej nocy. Przewróciłam się na bok i spojrzałam na leżącą obok Annie.
-Też miałaś taki koszmar?-zapytałam.
-Ja doświadczyłam czegoś gorszego-odparła lalka.
-Czyli czego?-zapytałam, nie mogąc sobie wyobrazić, by coś mogłoby być jeszcze straszniejsze niż wydarzenia z zeszłej nocy.
-To teraz nieważne. Szykuj się lepiej, bo zaraz tutaj przyjdzie twoja mama-odpowiedziała zabawka.
-Masz rację!-zawołałam, wyskakując z łóżka. Wtedy przypomniało mi się, że wczoraj w nocy coś uniemożliwiało mi oddychanie, a ja potem tą rzecz strąciłam na podłogę. Kucnęłam więc i zaczęłam przeszukiwać miejsce koło łóżka, a nawet pod nim, ale niczego nie znalazłam. Utwierdziło mnie to w przekonaniu, że doświadczyłam niezwykle realistycznego i strasznego snu. Ubrałam się więc i uszykowałam. Rzeczywiście niedługo po tym do pokoju przyszła mama i tak jak poprzedniego dnia, poszłyśmy na śniadanie. Również i dziś wzięłam ze sobą Annie. Kiedy zeszłyśmy na dół, tata już siedział w kuchni.
-Czy dziś nie wywozili śmieci?-spytała mama.
-Zgadza się-odparł tata. Zachowywał się zupełnie inaczej niż wczoraj rano. Miał wspaniały humor.
-Zapomniałam o tym, a mogłam dać ci śmieci do wyniesienia-powiedziała mama.
-Nie martw się, za dwa dni znowu przecież przyjadą-kiedy tata to powiedział, spojrzał na mamę, a potem przeniósł wzrok na mnie. Zamarł z widelcem w połowie drogi do ust.
-Skąd masz tę lalkę?!-krzyknął tak, że znowu podskoczyłam jednocześnie zaskoczona i przestraszona.
-Znowu zaczynasz? Sam ją jej dałeś-odparła mama, spoglądając podejrzliwie na tatę.
-Przecież wiem-wycedził ojciec przez zaciśnięte zęby.
-To przestań się tak zachowywać-odparła mama.
-Ja po prosty dbam o dobro naszej córki!-zawołał tata.
-Alice, na co byś miała ochotę? Zaniosę to do ogrodu i zjemy sobie razem śniadanie, póki tata się nie uspokoi.
-Mowy nie ma! Alice, oddaj mi tę cholerną lalkę!-krzyknął ojciec.
-Opamiętaj się i nie przeklinaj przy dziecku!-odkrzyknęła mama, biorąc ze stołu talerz z jajecznicą, chlebem i sałatką.-Jak już się uspokoisz, możesz do nas dołączyć-dodała po chwili, po czym kazała mi iść za sobą do ogrodu. Poszłam za nią ze spuszczoną głową. Już drugi raz dzień zaczynał się od kłótni, w dodatku spowodowanej przez Annie. Pocieszałam się jedynie tym, że wczoraj rodzice szybko się pogodzili, więc może i dziś tak będzie. Usiadłam z mamą przy stole w ogrodzie i zaczęłam jeść.
~*~
Nie mogłem wprost uwierzyć w to, co miało miejsce. Jak?! Tego już nie dało się racjonalnie wyjaśnić! Co to wszystko miało znaczyć?! W jaki sposób pozbyć się tej zabawki?!Z wściekłości zacząłem chodzić po kuchni. Nie mogłem pozwolić, aby ta lalka została tutaj choćby przez chwilę! Chodziłem tak w tę i z powrotem. Uznałem w końcu, że nic nie wskóram, jeśli najpierw się nie uspokoję. Usiadłem więc i ze spokojem zacząłem myśleć nad rozwiązaniami. Przede wszystkim musiałem pozbyć się tej lalki. Najlepiej byłoby ją spalić albo umieścić gdzieś, skąd nie mogłaby już wrócić i gdzie Alice by jej nie spotkała. Nagle wpadłem na pewien pomysł. Natychmiast wyszedłem do ogrodu.
-Alice, skąd wzięłaś tę lalkę?-zapytałem drżącym głosem.
~*~
Kiedy tata wrócił, razem z mamą jadłyśmy już kanapki. Annie ostatecznie położyłam na stole. Zaraz jak tylko zobaczyłam zdenerwowanego ojca wchodzącego do ogrodu, chwyciłam lalkę i przesunęłam ją bliżej siebie.
-Alice, skąd wzięłaś tę lalkę?-zapytał.
-Znowu zaczynasz? Jeszcze ci nie przeszło? Wpadniesz w paranoję-powiedziała zdenerwowana mama. W tym samym czasie lalka, którą trzymałam tuż przy swojej głowie, niemal bezgłośnie wyszeptała: Wygrzebałaś mnie ze śmietnika.
-Wygrzebałam ją ze śmietnika-bez namysłu powtórzyłam usłyszane wcześniej zdanie. Rodzice spojrzeli na mnie z ogromnym zdziwieniem.
-Kiedy?-spytał tata.
-I co ona tam miała niby robić?-dodała mama. W tym samym czasie poczułam się jakoś dziwnie. Słowa same zaczęły wydobywać się z moich ust, choć ja tego nie chciałam. Ja ich nie mówiłam. Czułam się, jakby ktoś mną sterował.
-Rano jak tylko wstałam miałam do wyrzucenia chusteczkę. Pamiętałam, że dziś jest wywóz śmieci, więc wyszłam na dwór i wrzuciłam to do pojemnika. Wtedy zauważyłam w nim Annie i ją wyjęłam, a potem wróciłam na górę-powiedziałam.
-Dziwne. Nie słyszałam, żeby ktoś wychodził. Ale nawet jeśli było jak mówisz, skąd miałaby się tam wziąć ta lalka?-spytała mama.
-Tata jej nie lubi-powiedziałam także wbrew sobie i spojrzałam na ojca, by zobaczyć jego reakcję. Dopiero po tym poczułam, że wszystko wróciło do normy i mogłam już mówić co chciałam. Nie wyjaśniłam jednak tego rodzicom, bo...sama nie wiem czemu. Może się bałam, a może myślałam, że mi nie uwierzą? Nie wiedziałam zresztą, jak miałabym im to wytłumaczyć.
-Aż tak chyba tacie nie odbiło na punkcie tej zabawki-powiedziała mama, spoglądając wymownie na ojca.-Pewnie zostawiłaś ją w pobliżu śmieci i ktoś przez przypadek ją wyrzucił-dodała po chwili.
-Zapewne- powiedział tata, który wyglądał, jakby właśnie doznał ogromnej ulgi, choć ton jego głosu zdradzał niezdecydowanie. Na szczęście tatuś już z nami został i w trójkę zjedliśmy śniadanie, po którym potem razem posprzątaliśmy.
-Może przejdziemy się na lody? Trzeba jakoś uczcić ostatni wolny dzień-zawyrokował ojciec. Już jutro miał iść do pracy, a ja do szkoły. Pomysł bardzo nam się spodobał. Oczywiście wzięłam ze sobą Annie. Przespacerowaliśmy się do naszej ulubionej budki z lodami. Ja zamówiłam czekoladowe, jak zawsze, a mama i tata waniliowe. Miałam wrażenie, że Annie też chce ich trochę, więc przytknęłam loda do jej plastikowych ust.
-Alice, nie brudź lalki. Przecież wiesz, że zabawki naprawdę nie jedzą-powiedziała mama, po czym zabrała Annie i ją wyczyściła. Spędziliśmy razem naprawdę miłe popołudnie, aż nie chciało mi się wracać do domu. Po powrocie poszłam do swojego pokoju. Chciałam pobawić się z Annie, ale ona w ogóle się do mnie nie odzywała, więc położyłam ją na łóżka, a sama  zaczęłam rysować przy biurku. Narysowałam dzisiejsze popołudnie, czyli mnie, mamę i tatę na lodach. Oczywiście na rysunku, tak jak w rzeczywistości, miałam ze sobą swoją ulubioną zabawkę. Po około godzinie mama zawołała mnie na dół, żebym pomogła jej nakryć do posiłku. Po powrocie zastałam swój rysunek całkowicie zniszczony. Na każdej z trzech postaci postawiony był krzywy, czerwony "X".
-Co tu się stało?!-zawołałam zaskoczona, ale i wystraszona. Rozejrzałam się gwałtownie po pokoju. Po chwili spostrzegłam siedzącą na łóżku Annie. Była w innej pozycji, niż ta, w której ją zostawiłam.
-Annie, czy wiesz, co tu się stało? To twoja sprawka?-zapytałam, pokazując jej swój obrazek.
-Przecież sama to rysowałaś-odparła.
-Tego nie-powiedziałam, przejeżdżając palcem po jednej z liter "X". Lalka nic już nie odparła, więc Alice oznajmiła, że niczego więcej się od niej nie dowie. Wzięła więc obrazek i wyrzuciła go do kosza, a następnie poszła na dół, aby wziąć od mamy kilka kartek do rysowania, gdyż jej blok już się skończył.
-Niektórzy muszą po prostu zostać skreśleni przez życie za winy swoich najbliższych-wyszeptała Annie jak tylko za dziewczynką zatrzasnęły się drzwi.
~*~
Po usłyszeniu rankiem tej niedorzecznej historii z ust mojej Alice, mimo wszystko, poczułem ogromna ulgę. W gruncie rzeczy faktycznie tak to mogło wyglądać. A przynajmniej bardzo chciałem wierzyć w tę opowieść. Coś jednak mówiło mi, że się nie myliłem. Jednocześnie czułem, że z tą lalką było coś nie tak, ale też zdawałem sobie sprawę, że, na dobrą sprawę, nic takiego się nie wydarzyło, abym mógł jakoś udowodnić niebezpieczeństwo tkwiące w zabawce. Jednak niemal cały dzień spędzony z rodziną, podczas którego nie działo się nic podejrzanego, nieco mnie uspokoił. Postanowiłem po prostu uważniej obserwować otoczenie, a zwłaszcza moją córeczkę i tę przeklętą zabawkę. Podczas kolacji na szczęście nie działo się nic podejrzanego. Resztę wieczoru spędziliśmy całą rodziną grając w grę planszową. Po Alice poszła spać do swojego pokoju. Ze zdenerwowaniem obserwowałem, jak wchodzi do góry po schodach, niosąc ze sobą tę lalkę. Najchętniej poderwałbym się z miejsce i wyrwał jej tę przeklętą zabawkę. Musiałem jednak opanować się, gdyż nie wytłumaczyłbym się z takiego zachowania. Musiałem albo zdobyć dowody na groźność lalki, albo czym prędzej pozbyć się jej w tajemnicy przed wszystkimi, aby uniknąć konfliktu. Po wyjściu Alice jeszcze przez chwilę oglądaliśmy z Rose jej ulubiony serial telewizyjny "Pani Plotkareczka". Naprawdę próbowałem się skupić na problemach sercowych głównej bohaterki, która nie wiedziała, czy powinna wrócić do byłego męża, czy wyjechać z młodym kochankiem na dwutygodniowy urlop na Krecie, jednak nie byłem w stanie tego dokonać. Moje myśli cały czas mimowolnie kręciły się wokół tematu cholernej zabawki. Gdybym wiedział, że tyle mi to przysporzy problemów, wybrałbym sobie wtedy kogoś innego. Albo w ogóle odpuścił sobie tym razem ten wyjazd. Po około godzinie Rose zaczęła się zbierać, więc ja także razem z nią udałem się do naszej sypialni. Szybko uszykowałem się do snu, licząc na to, że przynajmniej w nocy będę mógł nieco odpocząć od dręczących mnie myśli. Sprawdziłem jeszcze raz, czy mam wszystkie potrzebne mi na jutro do pracy papiery i położyłem się do łóżka. Z nocnej szafki sięgnąłem książkę "Wyznania psychiatry", z myślą, że lektura przed snem dobrze mi zrobi. Nieraz miałem ochotę wybuchnąć śmiechem, czytając o niektórych zaburzeniach psychicznych. Sam nie byłem taki jak opisania w tej książce, chorzy psychicznie ludzie, bo ja, w przeciwieństwie do nich, potrafiłem się opanować, a to, co robiłem, było tylko moim hobby, a nie sensem życia. Rose jednak miała na wieczór nieco inne plany.
-Nie chciałbyś jakoś szczególnie zakończyć ostatniego dnia przed ponownym rzuceniem się w wir pracy?-spytała uwodzicielskim tonem, kładąc głowę na mojej klatce piersiowej i tym samym skutecznie uniemożliwiając mi czytanie. Spojrzałem na swoją żonę, która, jak się okazało, miała na sobie tylko czarne, koronkowe majtki i tego samego koloru stanik oraz cienki, jasnoróżowy szlafroczek. Nie powiem, zawarta między wersami jej wypowiedzi propozycja wydała się bardzo kusząca. Praca, zmęczenie, przeklęta lalka, wszystko to odeszła w danej chwili w zapomnienie. Zamknąłem książkę i odłożyłem ją na nocną szafkę.
-A co masz mi do zaproponowania?-zapytałem, głaszcząc swoją kochaną żonę po włosach.
-Chciałbyś się przekonać?-zapytała, podpierając się jedną ręką.
-A w jaki sposób?-zapytałem, ciągnąc dalej naszą grę.
-Cóż, ja ci tego nie powiem. Sam musisz na to wpaść-odparła Rose.
-Mogę wypróbować po kolei wszystkie pomysły, które przyjdą mi do głowy?-zapytałem, przysuwając się do niej. Wyciągnąłem rękę i dotknąłem jej podbródka, po czym złączyłem nasze usta w pocałunku. Najpierw Rose zachowywała się jak nieśmiała nastolatka, ale szybko pogłębiła pocałunek, zmieniając się w pewną siebie kobietę, opętaną dziką żądzą. Zanosiło się na to, że będzie ciekawie. Przyciągnąłem ją do siebie, obejmując ramieniem. Przez długi czas całowaliśmy się, leżąc obok siebie. W końcu Rose przewróciła się na plecy i pociągnęła mnie za sobą. Położyłem obie ręce po bokach jej głowy i lekko się uniosłem, spoglądając na nią z góry.
-O co chodzi?-spytała po chwili moja żona.
-Podziwiam widoki. Ale to mi w tym bardzo przeszkadza-powiedziałem, wsuwając dłoń pod jej plecy, by odpiąć stanik.
-Ależ jesteś szybki!-zaśmiała się Rose, kiedy chwilę później niepotrzebna część garderoby znalazła się na podłodze. Nasze usta ponownie złączyły się w pocałunku. Całowaliśmy się namiętne, ale z wyczuciem, jak przystało na doświadczone małżeństwo. Pozbyłem się swoich ubrań, a następnie ponownie skupiłem się na swojej żonie.
-To też ci nie będzie potrzebne-wymruczałem jej do ucha, starając się w miarę jak najsprawniej pozbyć jej uroczej, aczkolwiek przeszkadzającej bielizny. Po wykonaniu tego zadania znów zaczęliśmy się całować. Rose zatopiła palce w moich włosach, a ja błądziłem palcami po jej ciele, aż znalazłem jej piersi, które zacząłem delikatnie pieścić i masować. Robiło się coraz goręcej. Poczułem, jak mój członek zaczyna szykować się do wypełnienia swojej, jakby nie patrzeć głównej, roli. Rose rozchyliła nieznacznie nogi, z czego wywnioskowałem, że i ona jest już w pełni gotowa. W chwili, gdy już miałem w nią wejść, gdzieś w domu rozległ się ogromny huk, a potem trzask szkła.
-Co to było?!-zawołała wystraszona Rose, podnosząc się na łokciach.
-Nie mam pojęcia. Pójdę to sprawdzić-powiedziałem, gdyż nie dało się tego hałasu zbagatelizować zwykłym zdaniem "to nic takiego" i obojętnym machnięciem ręki. Choć z chęcią zignorowałbym to i powrócił do naszego wcześniejszego zajęcia.
-Idę z tobą-odparła Rose, wstając z łóżka i zakładając bieliznę. Ja także się ubrałem. Moja żona otuliła się szczelnie szlafrokiem i ruszyliśmy przeszukać nasz dom. Huk zdawał się dochodzić z okolicy schodów, więc tam też na początku się udaliśmy. Szybko znaleźliśmy źródło hałasu, którym okazało się być nasze rodzinne zdjęcie zrobione podczas wycieczki nad morze. Spadło ze ściany i rozbiło się.
-No pięknie, trzeba to posprzątać. Ty tu poczekaj, a ja pójdę po zmiotkę i jakiś pojemnik-powiedziała Rose, ostrożne przechodząc między kawałkami rozbitego szkła. Kiedy zeszła na dół, kucnąłem i podniosłem ramkę, a potem odwróciłem, by przyjrzeć się naszemu zdjęciu. Cała nasza trójka uśmiechała się na nim. W tle widać było błękitne niebo i o jakieś dwa odcienie ciemniejsze morze. Widoczny był także złoty piasek. Uśmiechnąłem się po przywołaniu wspomnienia tej wspaniałej wycieczki. Alice miała wtedy cztery lata i najchętniej cały czas siedziałaby w wodzie. Siłą trzeba ją było z niej wyganiać. Zaraz jednak spochmurniałem. Dlaczego to zdjęcie spadło? Co niby miało to spowodować?-zastanawiałem się. Nie miałem jednak więcej czasu na rozmyślania, gdyż wróciła Rose. Razem posprzątaliśmy wszystkie odłamki szkła, które udało nam się dostrzec. Następnie położyłem zdjęcie na szafce obok schodów.
-Jutro kupię nową ramkę-powiedziała Rose.-Dobrze, że Alice się przynajmniej nie obudziła-dodała po chwili. W tym akurat mogłem jej przyznać rację. Odniosłem wszystko, a następnie wróciłem do sypialni. Cały nastrój, który wcześniej udało nam się wypracować, prysł.
-Dobranoc-powiedziałem zmęczonym głosem. Martwiłem się, co miało znaczyć zniszczenie tego zdjęcia. Nie miałem już ochoty na dalsze figle.
-Dobranoc-odparła Rose z nutką rozczarowania słyszalną w głosie. A podobno to kobiety nie mają prawie nigdy ochoty na seks, a mężczyźni robiliby to na okrągło-pomyślałem, starając się przestać myśleć o wszystkich dręczących mnie kwestiach, by móc zasnąć.
~*~
Tym razem także starałam się biec jak najszybciej. Niebezpieczeństwo, które mi groziło, zdawało się być coraz to silniejsze w każdym kolejnym śnie. Czułam jednak, że jeśli odnajdę to coś, czego nie udało mi się znaleźć ostatnio, będę bezpieczna. To dawało mi nadzieję na ucieczkę. Pościg zdawał się trwać w nieskończoność. Wiele bym dała, aby się już skończył. Nie chciałam ponadto, aby skończyło się to jak ostatnio. Do moich uszu dotarł szum wody. Stwierdziłam, że będę kierować się w jej kierunku. Nie byłam na początku pewna, czy biegnę w dobrą stronę. Jednak hałas zdawał się przybierać na sile. Wybiegłam na polanę, starając się ignorować wszystkie nocne odgłosy, z trzaskami łamiących się gałęzi na czele. Przez środek łąki przepływała leniwie rzeka. Postanowiłam chwilę odpocząć, ale jak tylko za swoimi plecami usłyszałam kolejny trzask, natychmiast podbiegłam do rzeki. Na szczęście nie była ani głęboka, ani zbyt szeroka. Ponadto gdzieniegdzie z wody wystawały kamienie, więc postanowiłam przejść po nich na drugi brzeg. Szłam dość szybko, przez to gdzieś w połowie drogi moja stopa ześlizgnęła się z kamienia. Wpadłam do wody. Szybko się wynurzyłam, ale nie oszczędziło mi to cierpień spowodowanych upadkiem na mnóstwo małych, ostrych kamyczków. Moje stopy niemiłosiernie bolały. Jakoś udało mi się wyjść na drugi brzeg. Usiadłam na trawie, chcąc obejrzeć swoje obrażenia. Z moich stóp sączyły się strużki krwi. Byłam załamana, bo nie wyobrażałam sobie, żebym mogła dalej uciekać. Położyłem się z rezygnacją na ziemi i zamknęłam oczy.