- I jak poszło? Co z Antoniem?- zapytała.
- Poszło tak, jak powinno pójść, moja droga. W subtelny sposób przekazałem mu, żeby odczepił się od ciebie- odparł Canagan, śmiejąc się w myślach na wspomnienie przerażenia, jakie widział w oczach tego małego, nic nieznaczącego człowieczka.
- Ale... nie pobiliście się ani nic takiego?
- A czy wyglądam, jakbym brał udział w jakiejś walce? Chociaż, musze przyznać, gdyby przyszła taka potrzeby, niczym rycerz stanąłbym w obronie honoru damy mego serca.
- Przestań, nawet tak nie mów! To znaczy, to co mówisz jest bardzo miłe i mi pochlebia, ale nie życzę sobie żadnych bójek!
- Rozkaz, moja pani- odparł wampir, zadowolony w duchu, że jak na razie przedstawienie idzie prawie w całości po jego myśli. Co prawda teraz ten chłopak mógł trochę namieszać, ale Canagan aż tak się nim nie przejmował.
- A co z Antoniem? Nic mu nie jest? Wrócił do domu?
- Czemu ty się tak nim interesujesz? Może powinienem być zazdrosny?- odparł chłopak, uśmiechając się lekko.
- Przestań, to wcale nie tak- odparła dziewczyna.
- Taak? A jak?- spytał, chwytając dziewczynę w talii i przechylając lekko. Zrobił to tak szybko i zwinnie, że Eliza nawet nie zdążyła zareagować. Przez chwilę patrzyli sobie w oczy, a wokół panowała cisza. Canagan wyraźnie czegoś od niej oczekiwał.
- No więc pozwolę sobie powtórzyć pytanie- zaczął, widząc iż dziewczyna nie rozumie jego oczekiwań.
- Jak to właściwie między nami jest?- zadał to pytanie prawie szepcząc. Mimo to Elizabeth i tak doskonale je usłyszała, gdyż Canagan także się nad nią nachylił i ich twarze dzieliło tylko kilka centymetrów. W spojrzeniu wampira było coś takiego, że już z daleko trudno było mu się oprzeć, a co dopiero z bliska.
- Pocałuj mnie- powiedziała dziewczyna, kładąc jedną z rąk na jego głowie, drugą zaś delikatnie muskając mu kark. Sama była zaskoczona śmiałością i pewnością, z jaką wypowiedziała te słowa. Canagan bez chwili namysłu spełnił jej żądanie. Ich usta po raz kolejny złączyły się w pocałunku i mimo że był on podobny do wszystkich innych, żadnego z nich nie zaspokoił dostatecznie, tak jak poprzednie. Był tym rodzajem przystawki przed daniem głównym, która jedynie zwiększa apetyt. Gdy chłopak oderwał swe usta od spragnionych i szalenie kuszących warg dziewczyny, od razu wyszeptał jej do ucha dobrze znaną i wyuczoną na pamięć frazę:
- Kocham cię.
Zrobił to jak najbardziej kuszącym i uwodzicielskim tonem, na jaki tylko było go stać. Planował odczekać chwilę, a następnie przystąpić do dalszego działania. Wtem Eliza odwróciła twarz w jego stronę.
- Ja ciebie też kocham... mój drogi- powiedziała ledwo dosłyszalnym szeptem, kładąc mu dłoń na policzku. Stali tak przez chwilę, Canagan jedną ręką obejmował dziewczę w pasie, drugą zaś złapał jej dłoń. Obie ręce, splecone palcami, powędrowały w dół. Jednocześnie ich właściciele zaczęli się zapamiętale całować. Następnie uwolnili swoje dłonie z uścisku. Elizabeth jedną ręką zaczęła lekko mierzwić włosy chłopaka, drugą zaś położyła mu na ramieniu. On zaś obiema objął ją mocna. Trwali jakiś czas w takim uścisku, cały czas całując się w usta, po szyi, twarzy. Canagan zaryzykował nawet i lekko ugryzł dziewczynę w ucho, pilnował się jednak, aby nie było to za mocno. Po pierwsze, mógł w ten sposób zepsuć tę idealną atmosferę. Po drugie, był prawie pewien, że w takiej sytuacji nie zapanowałby nad pragnieniem. Na szczęście wszystko poszło według planu, a lekkie podgryzienie ucha tylko jeszcze bardziej podnieciło dziewczynę. Obojgu zdawało się, że wokół robi się coraz goręcej. Zaryzykował i podwinął lekko sukienkę dziewczyny, a następnie położył dłoń na jej udzie. Eliza na początku nie reagowała, co wampir uznał za przyzwolenie do dalszego działania. Wtem jej obie zwinne dłonie zaczęły powoli rozpinać guziki koszuli Canagana. Elizabeth nie mogła pojąc, co się z nią dzieje. Zresztą nie miała teraz czasu o tym myśleć, tak samo jak o tym, czy postępuje słusznie. Czuła, jakby jej ciałem zawładnął jakiś pierwotny, ale jednocześnie niezwykle silny, niepokonany instynkt. Guziki koszuli chłopaka ustępowały z dziecinną łatwością. W końcu przeszkoda ta została usunięta. Ku zaskoczeniu dziewczyny, Canagan odsunął się nagle, jednak okazało się, że tylko po to, aby zdjąć koszulę i odrzucić ją na bok. Potem znowu przysunął się do Elizy. Złapał ją za rękę i pociągnął lekko za sobą w cień drzew. Dziewczyna pozwoliła mu się poprowadzić. Gdy stanęli, Canagan odwrócił się w jej stronę, Elizabeth postanowiła za to wziąć go z zaskoczenia i rzuciła mu się na szyję. Jako że wampir całym sercem wcielał się w swą rolę zwyczajnego człowieka, także i tym razem zareagował jak większość ludzi, pozwalając się przewrócić. Normalnie jako wampir skorzystałby ze swojej zręczności, jednak wtedy akurat nie pomyślał o tym, gdyż głowę zaprzątały mu zgoła inne myśli. Jednak koniec końców, wyszło mu to na dobre. Zarówno on, jak i Eliza, znaleźli się w pozycji leżącej. Ponadto dziewczyna leżała na nim. Miała lekko zawstydzoną minę, ale sprawiała wrażenie, że ma ochotę na dalsze igraszki. Canagan złapał ją więc za ręce i przeturlał się na bok. Teraz to ona leżała pod nim. Wampir uśmiechnął się i ułożył jej dłonie po obu bokach głowy dziewczyny. Następnie znów zaczął ją całować. Oboje coraz bardziej zatracali się w tym pocałunku. Jednocześnie chłopak przesunął jej dłonie nad głowę i złapał jedną ręką, drugą zaś powoli zaczął sunąć wzdłuż jej ciała w dół. Najpierw zatrzymał się w okolicy piersi. Dużych, jędrnych piersi Elizabeth, które unosiły się i opadały w rytm jej przyspieszonego oddechu. Zaczął je delikatnie masować. Potem znów zaczął sunąć dłonią w dół. Planował teraz zająć się jej sukienką, która w obecnej chwili była jego zdaniem zbędnym dodatkiem. Puścił jej dłonie i obiema rękoma podwinął jej sukienkę. Dziewczyna bez oporu podniosła do góry biodra i pozwoliła mu zdjąć ją górą. Teraz leżała pod nim jedynie w kuszącej bieliźnie, patrząc na niego pożądliwie. Jedyną rzeczą, która oprócz pożądania samej Elizy przepełniała jego umysł, była chęć skosztowania jej krwi. Canagan jednak wiedział, że nie może sobie na to pozwolić. Chciał zachować to, kim jest, jak najdłużej w tajemnicy, a może nawet do samego końca. Wampir zwinnie i szybko zdjął spodnie, a potem zajął się stanikiem dziewczyny. Gdy już ją go pozbawił, nie czekał ani chwili i polizał jej prawy sutek, który teraz był przyjemnie twardy. Dziewczyna wydała z siebie jęk rozkoszy i wczepiła palce w jego włosy. Chłopak zaś złapał ją w talii i jął dalej lizać ją po sutku, a następnie wziął go do buzi. Potem podciągnął się trochę w górę i pocałował ją w usta, następnie zjechał po szyi i mostku, dokładnie między piersiami, aż do pępka. Potem znów tą samą drogą wrócił. Dziewczyna była niezwykle uległa, tak jak lubił. Jej dłonie nieśmiało błądziły po jego ciele. Elizabeth nie była tak śmiała w swoich poczynaniach jak Canagan, choć to, co obecnie robili, widocznie się jej podobało. Wampir, zanim ściągnął jej majtki, spojrzał jej prosto w oczy, szukając tam jakiejś wskazówki. Jeśli bowiem okazałoby się, że dziewczyna zmieniła zdanie albo że źle odczytał sygnały, które mu dawało jej ciało (chociaż były bardzo wyraźne), mógł pożegnać się już ze swoimi marzeniami. W najlepszym wypadku zostałby uznany za dupka, który myśli tylko o jednym, a z takiego położenia bardzo ciężko jest wyjść. Nie mówiąc już o powtórnym nawiązaniu tak bliskiej i intymnej więzi. Jednak napotkawszy spojrzenie Elizy, uśmiechnął się lekko pod nosem i śmiałym ruchem, już bez żadnych oporów, zsunął resztę jej bielizny.
~~~~~~~~~~~~~
Canagan i Elizabeth leżeli obok siebie w ciszy. Jednak była to cisza niezwykła, pełna zadowolenia i pewności. Czego byli pewni? Można powiedzieć, że jednocześnie wszystkiego i niczego? Elizabeth była pewna, że znalazła miłość swego życia, że teraz już będzie pięknie i kolorowo. Canagan z kolei pewien był, że będzie miał jeszcze trochę zabawy. Jednakże żadne z nich nie było pewne, jak to wszystko dokładnie dalej się potoczy. Każde z nich miało jakieś swoje plany, jednak nie wiedzieli, iż wkrótce los zamierza okrutnie z nich obojga zadrwić. Trzymali się za ręce. Elizabeth miała na sobie jedynie bieliznę, tak samo Canagan. W końcu chłopak podparł się na ramieniu i spojrzał z udawaną czułością na dziewczynę. Urwał jedno ze źdźbeł otaczającej ich trawy i zaczął nim drażnić delikatną skórę dziewczyny. Tej jednak bardzo się to podobało. Odwzajemniła jego spojrzenie. Eliza wciąż była w szoku na myśl o tym, co zrobili, chociaż musiała przyznać, że nie żałowała tego. Bała się jedynie, że ktoś może się dowiedzieć i donieść na przykład jej siostrze. A jeśli już ktoś by się dowiedział, nie omieszkałby pewnie powiedzieć o tym każdemu. I tak oto skromnej, cichej i miłej Elizabeth zostałaby przyczepiona łatka puszczalskiej szmaty. A ona sama kimś takim się nie czuła. Po prostu ofiarowała największy kobiecy skarb, cnotę, mężczyźnie, którego szczerze kochała i który szczerze kochał ją (była o tym święcie przekonana) trochę wcześniej niż po ślubie. Jednak jeśli oboje się kochają, ślub to jedynie kwestia czasu, prawda? Wiedziała, że małżeństwo z kimś przybyłym z daleka będzie sensacją dla wszystkich mieszkańców jej miasta i oboje z Canaganem przez bardzo długo będą tematem lokalnych plotek, ale nie przejmowała się tym aż tak bardzo. A propos "przybyły z daleka", nadal nie wiem, skąd pochodzi Canagan. Muszę się w końcu dowiedzieć-pomyślała Eliza. W tym czasie chłopak miał po części podobne uczucia. On, podobnie jak Elizabeth, nie żałował tego, co miało miejsce, jednak nie był aż pod takim wrażeniem. Nie było dla niego to nic nadzwyczajnego. I nie planował już ich wspólnej przyszłości. Jeszcze trochę poleżeli w trawie o poprzytulali się, w końcu jednak musieli wstać. Słońce przesunęło się już na niebie, przez co nie leżeli teraz już w cieniu. Promienie słoneczne tańczyły na ich twarzach, rękach, nogach, całych ciałach, a także wokół nich. Sprawiało to cudowne wrażenie, jednak w końcu zdecydowali się wstać. Mimo późniejszej pory dnia, słońce i tak mocno grzało, a im nie uśmiechało stać się dwoma spalonymi tostami. Powoli ubrali się, między nimi cały czas panowała cisza, gdyż oboje przeżywali w myślach wspólny seks.
- Było wspaniale. Kocham cię- wyszeptał w końcu do ucha dziewczyny Canagan, gdy już zdążył się ubrać.
- Ja ciebie też. Bardzo- odparła lekko zawstydzona i speszona Eliza. Mimo to odwróciła się i pozwoliła pocałować chłopakowi w usta.
- Powinnam się już zbierać- powiedziała, kiedy już skończyli się całować. Wampir zdał sobie sprawę, że są teraz dość daleko od miejsca, gdzie się spotkali. Gdyby Elizabeth zechciała wracać teraz na piechotę do domu, zdziwiłoby ja zapewne jakim cudem w tak krótkim czasie pokonał taki dystans. Ułożył więc sobie w głowie szybki plan.
- Skoro tak mówisz- powiedział i podniósł dziewczynę tak jak poprzednio. Ta bez oporu chwyciła się go. Wampir przebył drogę powrotną do miejsce ich spotkania trochę wolniej, niż poprzednio. Chciał się dodatkowo upewnić, że Eliza nie będzie niczego podejrzewać. W końcu zatrzymał się i puścił dziewczynę, ale nie pozwolił jej odejść. Znów ją pocałował.
- Zatem naprawdę chcesz już wracać?- spytał, gdy ich usta wreszcie się od siebie odkleiły.
- Muszę- odparła smutnym głosem dziewczyna.
- Zatem pozwól się jak zwykle odprowadzić.
- Z chęcią.
- Mam też nadzieję, że trochę pomogłem z kłopotliwą chemią- powiedział chłopak.
- O ta, bardzo dziękuję- Elizabeth uśmiechnęła się z wdzięcznością. Wtem z zarośli z prawej strony Elizy wypadła srebrna strzała. Canagan schylił głowę i dzięki temu trafił ona w stojące nieopodal nich drzewa. Przez ułamek sekundy oboje wpatrywali się w sterczącą z kory strzałę. Elizabeth była w szoku. Zaraz też zdała sobie sprawę, że leciała ona wprost na jej ukochanego, który cudem uniknął śmierci. Elizabeth równo z chłopakiem spojrzała w stronę, z której nadleciała strzała. Po chwili z zarośli wyskoczył mężczyzna. Nie byle jaki mężczyzna. Najkrócej można go opisać jako dwumetrową górę mięśni. Miał średniej długości, czarne, gęste, ale trochę już siwiejące włosy. Całą jego twarz pokrywały blizny. Jedna ciągnęła się od brwi, przez oko i pół policzka. Druga przez nos i kończyła się tuż nad ustami. Trzecia zaś zaczynała się pod drugim okiem i kończyła też nad górną wargę. Dopiero po chwili do Elizy dotarło, że są to ślady pazurów. Jednak żadne zwyczajne zwierzę nie byłoby w stanie zadać takich ran. Chyba, że człowiek ten był łowcą. Nie mogła tego jednoznacznie potwierdzić ani też zaprzeczyć temu. Nigdy nie spotkała kogoś uprawiającego ten zawód, jednak w jej krainie każde dziecko od maleńkości uczone było nie tylko umiejętności siadania czy mówienia, ale też rozpoznawania łowców. A poznać ich można głównie po wyglądzie. Najczęściej mają blizny, są ubrani w strój przypominający zbroję i mają przy sobie mnóstwo broni. Ten mężczyzna spełniał wszystkie te kryteria. Na wierzchu dłoni, a także na udach, łydkach i klatce piersiowej oraz plecach miał właśnie coś, co wyglądało jak części zbroi. Z tyłu miał kołczan wypełniony lekko pobłyskującymi strzałami, do paska u spodni przeczepionych było mnóstwo sztyletów do rzucania, a także pochwa, w której schowany był miecz. Oprócz tego mężczyzna ten miał tez przy pasku dwa pistolety i zapewne skryte gdzieś naboje do nich. Kim więc byli łowcy i czemu każdy musiał ich znać? Byli to w większości ludzie (choć zdarzały się wyjątki, ale bardzo rzadko), którzy trudnili się pomocą wszystkim w razie problemu z magicznymi istotami. Wilkołak biega po twoim podwórku i zabija owce, krowy, świnie czy inne zwierzęta domowe? Zadzwoń po łowce! W twojej piwnicy zamieszkał smok? Zadzwoń po łowcę! Zaatakował cię elf? Zadzwoń po łowcę! Właśnie takimi sprawami zajmowali się ci ludzie. Oczywiście z ich usług korzystali tylko i wyłącznie inne istoty ludzkie, gdyż te magiczne raczej nie potrzebowały ludzkiej pomocy do załatwiania swoich spraw. Zresztą, zajęcie to zrodziło się właśnie po to, aby pomagać ludziom, którzy przecież w zetknięciu z wszelkimi magicznymi stworzeniami nie mieli żadnych szans. Ponadto od czasu zawarcia pokoju między rasami spadło zapotrzebowanie na takich ludzi, więc już nie tak łatwo było kogoś takiego znaleźć. Ludzie od dziecka byli jednak nadal uczeni, kim są łowcy, aby wiedzieli, do kogo w ostateczności zwrócić się po pomoc i by umieli takiego łowcę odróżnić. Inne zaś istoty od dziecka uczone były, aby nie ufać łowcom i na nich uważać. Elizabeth była więc prawie pewna, że ma przed sobą łowcę. Nie rozumiała za to w ogóle, czemu ten człowiek emanował taką... bezwzględnością i chęcią mordu, gdyż właśnie to widać było w jego ponurym i pewnym spojrzeniu, którym obrzucił ją i jej ukochanego. I dlaczego omal nie zabił Canagana? Eliza miała nadzieję, że to wszystko było po prostu pomyłką. Ale to nie była pomyłka. Mężczyzna czym prędzej sięgnął po kolejną strzałę i wycelował w jej ukochanego. Zrobił to tak szybko, że dziewczyna gotowa już była krzyczeć, pewna śmierci chłopaka, jednak zdążyła jedynie otworzyć usta. Wampir zrobił zręczny unik, zanim jednak znów stanął pewniej na nogach, w jego stronę leciała już kolejna strzała, a po niej następna. I wtedy Canagan zrobił coś niezwykłego. Wybił się na jakieś 1,5 metra w górę, odskakując jednocześnie trochę w bok.
- Uciekaj, dziewczyno! Uciekaj od tego krwiopijcy!- zawołał mężczyzna, znów strzelając do jej ukochanego. Dziewczyna w końcu wyszła z początkowego szoku.
- Niech pan przestanie do niego strzelać!- zawołała.
- Nie rozumiesz, nie wtrącaj się! Uciekaj, a ja już się nim zajmę!
- Nie pomoże pan! Niech pan przestanie w niego strzelać!- w głosie Elizy słychać było gniew, desperację, ale i przerażenie. Jeśli ten mężczyzna nie przestanie strzelać do Canagana, zapewne marny nie tylko jego, ale i jej los. Chłopak zginie, a ona zostanie tu sam na sam z szaleńcem. W najlepszym wypadku też zostanie zabita.
- Oszalałaś?! Żal ci wampira?! Odsuń się albo uciekaj!- mężczyzna nie dawał za wygraną. Elizabeth zaś na chwilę ucichła. Słowo "wampir" zrobiło na niej wrażenie. Canagan zauważył to i czym prędzej ułożył plan działania. Udał, że ucieka. Tak jak myślał, łowca udał się za nim w pościg. Czy się bał? Jako trochę już doświadczony wampir mógł powiedzieć, że odczuwał pewien lęk. Nigdy jeszcze nie spotkał się sam na sam z łowcą, który chciałby go zabić. Kiedyś co prawda spotkał kogoś takiego, ale było naprawdę dawno. Skończył szkołę i aby to uczcić na spokojnie, tak jak chcą tego młodzi szlachcice, a nie ich rodzice, udał się wraz ze znajomymi z innych, zamożnych wampirzych rodzin na wycieczkę do Resserd. Jest to miasto, gdzie spotkać można przedstawicieli praktycznie każdego gatunku. Tam też w barze spotkali starego łowcę, który nie pytając ich o rasę, opowiedział nawet kilka historii ze swojej pracy. Teraz jednak była to zupełnie inna sytuacja. Oczywiście mimo to, gdyby ktoś spytałby go, czy się boi, zaprzeczyłby. Ponadto był pewien, że uda mu się wygrać też walkę, jednak i tak towarzyszył mu lęk. Gdy uznał, że odbiegł wystarczająco daleko, wskoczył na drzewa i skrył się wśród gałęzi. Co prawda musiał trochę czekać na łowcę, mimo to krócej niż na przeciętnego człowieka. Nie zdziwiło go to, bo wiedział, że ktoś taki jest szybszy, silniejszy i zręczniejszy od innych ludzi. Ku jego zdziwieniu, mężczyzna wypatrzył go wśród koron drzew i wystrzelił w jego stronę z łuku. Canagan zrobił unik i strzała trafiła tuż obok jego głowy. Przyjrzał się jej na szybko i stwierdził, że nawet tu, w cieniu drzew, strzała lekko się błyszczy. Znaczyło to, że pokryta jest lihibrimium. Tylko ta substancja w połączeniu z bronią wykonaną ze srebra była w stanie zaszkodzić wampirowi. Sama srebrna broń była śmiercionośna dla wilkołaków, zaś lihibrimium samo w sobie nie szkodziło żadnej rasie. W połączeniu były jednak koszmarem każdego wampira. Chłopak zeskoczył z drzewa i ruszył w stronę łowcy. Mężczyzna zrezygnował z próby ponownego strzału i zdecydował uderzyć go łukiem. Canagan jednak przechytrzył go. Nie miał zamiaru teraz atakować łowcy. Odbił się do ziemi i przeskoczył ponad mężczyzną. Ten akurat trzymał w górze uniesiony do ataku łuk, więc wampir złapał go i złamał, wykorzystując do tego swoją siłę i wagę. Wylądował z tyłu mężczyzny. Połowa łuku wylądowała pod stopami łowcy. Drugą zaś trzymał w rękach. Był w lekkim szoku, ale mimo to szybko odwrócił się z jeszcze większą wściekłością w oczach.
- Jak ja was nienawidzę, wy podstępne, podłe bestie!- zawołał, rzucając w Canagana nożem. Wampir z łatwością złapał go tuż przed swoją twarzą.
- No ale widzę, że z tobą przynajmniej będzie trochę zabawy- dodał łowca i posłał w stronę chłopaka kolejny trzy sztylety. Także je Canagan złapał. Wszystkie trzymał w jednej ręce, więc teraz mógł się bronić tylko jedną. Mężczyzna nie robił już żadnej przerwy w rzucaniu nożami. Wampir łapał jak najwięcej z nich, robiąc przy tym uniki przed resztą. Łowca w końcu wziął jeden z pistoletów. Teraz jedną ręką strzelał, drugą rzucał. Chłopak chciał zrobić sobie chwilę przerwy, więc skoczył w gęste zarośla, licząc, iż tam się ukryje. Jednak mężczyzna od razu ruszył za nim. Skubany, dobry jest-pomyślał Canagan. W ułamku sekundy odwrócił się i rzucił jednym ze sztyletów, które złapał od łowcy. Z łatwością wytrącił nim pistolet z ręki mężczyzny. Jako że biegli, facet skończył ze sztyletowaniem i tylko strzelał. Gdy więc wampir wytrącił mu broń, nie miał czasu zatrzymać się, by ją podnieść. Wyjął zatem drugą. Wtedy to niespodziewanie zarośla się skończyły i wybiegli na otwarta przestrzeń. Chłopak postanowił to wykorzystać. Odbił się wysoko od ziemi i przeleciał nad mężczyzną. Łowca miał problemu z pistoletem, który się zaciął. Wkrótce jednak udało mu się go odblokować. Strzelił do Canagana kilka razu akurat, gdy ten nad nim przelatywał i nie miał możliwości się obronić. Trafił go. Kule były lepsze od zwyczajnych, jednak nadal ludzkie. Przez to jedynie lekko zraniły go. Z kilku ran na plecach delikatnie sączyła się krew. Wampir zaklął. Rzucił po raz kolejny, aby wytrącić mężczyźnie broń z ręki, jednak tym razem łowcy udało się zrobić unik przed pierwszym sztyletem. Jednak drugi rzut był nawet celniejszy niż Canagan by się spodziewał. Trafił mężczyznę w rękę. Łowca upuścił broń i chwycił się za krwawiącą dłoń. Szybko jednak doszedł do siebie. Wyjął z pochwy miecz i ruszył do ataku. Wampir nie zrobił uniku. Po prostu gdy miecz był ledwie kilka centymetrów od niego, złapał go obiema rękami i z łatwością zatrzymał. Chłopak był przygotowany na to, że broń pokryta będzie lihibrimium. Ręce od razu zaczęły go parzyć, odepchnął więc od siebie miecz. Trzymający go mężczyzna zatoczył się, ale nie stracił równowagi. Spróbował kolejnego ataku. Jednak Canagan podskoczył w górę, tuż nad gałąź znajdującą się kilka metrów wyżej. Zrobił to szybki i z łatwością. Wycelował w stronę mężczyzny kilka sztyletów. Łowca odbił je mieczem. Jednak sztyletowanie było akurat jednym z największych hobby młodego hrabi Phantomhive'a. Chłopak zeskoczył z drzewa i przyklęknął przed mężczyznom. Ten zaś zadowolony, przymierzył się do ataku i uniósł wysoko miecz. W innych okolicznościach zapewne uznałby takie podłożenie się ze strony wampira za podejrzane, teraz jednak nie miał na to czasu. Canagan zaś uśmiechnął się pod nosem, zadowolony, że wszystko idzie po jego myśli. Był już pewien, że wygra. Trafił sztyletem w dłoń mężczyzny, a ten, jak przewidział wampir, upuścił miecz. Chłopak znów skoczył wysoko w górę i posłał w stronę łowcy wszystkie sztylety, które posiadał. Miał ich co prawda już tylko trzy, jednak zostały celnie wymierzone. W dodatku mężczyzna nie był w stanie się obronić, gdyż trwał jeszcze w szoku. Jeden znów trafił go w rękę, gdy łowca mimo wszystko próbował się zasłonić. Drugi w ramię u drugiej ręki. Śmiertelny cios zadał nóż trzeci, który wylądował w czole. Wampir wylądował tuż przed mężczyzną, który osunął się na kolana.
- Biedna dziewczyna- zdążył jedynie powiedzieć mężczyzna i padł martwy u stóp chłopaka. Canagan uśmiechnął się triumfująco i z satysfakcją przyglądał się swojemu dziełu. Miał prawo być z siebie dumnym. W końcu nie każdy może się pochwalić, że przeżył spotkanie z łowcy, w dodatku zabił go. Wampir był naprawdę zadowolony i najchętniej napawał by się jeszcze tą chwilą, ale musiał wrócić do Elizabeth. Obejrzał się na szybko. Nie krwawił już nigdzie, jedynie na rękach widoczne były oparzenia, jednak jak wszystkie inne obrażenia u wampirów i te wkrótce się zagoją. Może to jedynie zając trochę dużej niż zwykle, w końcu są po kontakcie z lihibrimium. Canagan skupił się i usłyszał gdzieś szum wody. Udał się tam biegiem. Znalazł mały potok, w którym przemył ręce (niewiele to pomogło). Zdjął koszulę, gdyż z tyłu była lekko zakrwawiona i poszarpana przez naboje. Zwinął ją w kłębek i zawrócił do Elizabeth.
~~~~~~~~~~~~
Eliza była zupełnie przerażona i nie wiedziała, co ze sobą zrobić. Nie była w stanie się ruszyć, a gdy już odzyskała władzę nad swym ciałem, pobiegła w stronę, gdzie ruszyli Canagan i ten mężczyzna. Biegła przez kilka metrów, ale w końcu poddała się. Zrozumiała, że za nic w świecie ich nie znajdzie. Elizabeth usiadła pod drzewem i skryła twarz w dłoniach. Nie mogła uwierzyć w to, co się stało. Ktoś zaatakował mojego ukochanego. Dlaczego? Po co?- myślała dziewczyna. W jej oczach pojawiły się łzy i zaczęła szlochać. Po kilku minutach takiego cichego płaczu w jej głowie znikąd zabrzmiał głos mężczyzny: "Oszalałaś?! Żal ci wampira?! Odsuń się albo uciekaj!". Elizabeth zastanowiła się nad znaczeniem tych słów. W jednej chwili wszystko to, co dotąd wydawało się jej przypadkiem lub co sama sobie próbowała jakoś logicznie tłumaczyć, przestało wydawać się przypadkiem. Szybkość i siła Canagana. W końcu potrafił z łatwością ją podnosić i biec. Ponadto wydawało się jej, a właściwie była pewna, że dziś, kiedy zabrał ją z miejsca, gdzie spotkali Antonia, chłopak przebiegł naprawdę dużą odległość w bardzo krótkim czasie. Do tego jeszcze jego zwinność... Z łatwością uniknął wszystkich strzał, ponadto wyskoczył na półtora metra w górę! I do tego jakim cudem oboje, razem z tym mężczyzną, tak szybko zniknęli? A propos szybkich zniknięć, przecież dzień wcześniej także zawróciła po pożegnaniu się z Canaganem, by zapytać go o książki, ale go już nie było. Wtedy wmówiła sobie, że jest po prostu bardzo szybki, co zresztą było prawdą, ale teraz nie była już pewna, czy szybkość ta mieści się w graniach ludzkiej normy. W dodatku te jego pokrętne tłumaczenia związane z miejscem pochodzenia. I na koniec jego wygląd. Był przystojny i miał czerwone oczy. Uroda i czerwone oczy. Nawet dziecko wie, że po tym rozpoznaje się właśnie wampiry.
- Myślałam, że to przypadek. Przecież ludziom też zdarza się mieć takie oczy. I być ładnymi- powiedziała na głos Elizabeth, chcąc usprawiedliwić się przed samą sobą. -Muszę to w końcu przyjąć do wiadomości. Powiedzieć sobie wprost- pomyślała Eliza.
- Mój ukochany jest wampirem- wzdrygnęła się nieznacznie na dźwięk tych słów. Znów skryła twarz w dłoniach. Wtem usłyszała jakieś szelesty. Po chwili podniosła głowę. Przed nią stał Canagan. Nie miał na sobie koszuli. Trzymał ją w dłoniach. Elizabeth spojrzała na nie. Były lekko poparzone. Eliza wstała. Była lekko wystraszona, ale mimo to wrodzona empatia wzięła nad nią górę.
- Co ci się stało?- spytała.
- Długo by gadać. Po prostu zranił mnie ten gość- odparł chłopak.
- To był łowca, prawda?- zapytała po chwili ciszy dziewczyna.
- Tak- odpowiedział Canagan po chwili namysłu.
- Nie mam zielonego pojęcia, dlaczego mnie zaatakował- wampir spróbował ciągnąć przedstawienie dalej.
- Jesteś wampirem- rzuciła krótko Elizabeth. Chłopak nie zaprzeczył, ale też nie potwierdził.
- To by wiele wyjaśniało- dodała po chwili.
- Dlaczego nie powiedziałeś mi od początku?
- Elizabeth, posłuchaj- zaczął Canagan. Wyciągnął w jej stronę rękę, ale ona odsunęła się.
- Właśnie dlatego. Wiedziałem, że tak zareagujesz. Będziesz się mnie bała- powiedział wampir.
- Oszukałeś mnie- Elizą targały naprawdę silne uczucia, ale mówiła z naprawdę dużym spokojem.
- Kochana, przepraszam.
- Co się stało z tym łowcą?- zapytała podejrzliwie dziewczyna.
- Zgubiłem go daleko w lesie- skłamał chłopak.
- Na pewno? Nie tak łatwo jest przechytrzyć łowcę- tym razem Elizabeth nie była już tak łatwowierna.
- Wiesz już, że jestem wampirem, więc powinnaś też wiedzieć o moich umiejętnościach- powiedział Canagan.
- Racja.
Między nimi zapadła martwa cisza. Eliza myślała nad tym, jak powinna teraz zareagować. W końcu zdecydowała, że musi od tego chwilę odpocząć, pomyśleć. Z dala od Canagana i lasu, który teraz już się jej z nim kojarzył. Chłopak z kolei, choć wyglądał na bardzo zatroskanego, nie przejmował się wszystkim aż tak bardzo. Jako wytrawny łowca, ale kobiecych serc, był pewien, że uda mu się wybrnąć cało z tej sytuacji. Wystarczy teraz pozwolić dziewczynie trochę odpocząć. Zdążył ją już w sobie rozkochać, więc Elizabeth zapewne będzie najpierw na niego wkurzona, potem gniew zacznie ustępować miejsca miłości, którą przecież do niego żywi. Pojawią się wątpliwości i wtedy znowu pojawi się on, kochany i skruszony, błagając o wybaczenie. Plan był prosty. Canagan cieszył się też na myśl o zabawie, jaka czeka go w najbliższym czasie.
- Pójdę już- powiedziała w końcu.
- Może cię odprowadzę.
- Nie- rzuciła krótko i pewnie dziewczyna. Wampir jeszcze trochę nalegał i udawał, że bardzo tego chce, ze przeprasza i bardzo żałuje.
- Dziękuję, ale teraz wolę być sama- odparła wreszcie dziewczyna. Chłopak udał smutnego i zawiedzionego. Elizabeth skierowała się w stronę domu. Canagan stał dość długo, wpatrując się smutnym wzrokiem w malejącą sylwetkę. Gdy już zniknęła mu z oczu, jak gdyby nigdy nic odwrócił się i wskoczył na jedną z gałęzi, uśmiechając pod nosem. Elizabeth zaś wróciła do domu, przywitała się z siostrą i od razu poszła do swojego pokoju. Położyła się na łóżku i zaszlochała.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz