sobota, 23 września 2017

Zakazany Romans XXII "Nowa teraźniejszość"

Deszcz siekł tak mocno, że Canaganowi zajęło chwilę rozpoznanie leżącego pod nim wampira.
- Victor? Co ty tutaj robisz?!- zapytał, starając się przekrzyczeć ulewę. Nawet nie krył zdziwienia.
- Dostaliśmy ważne, niecierpiące zwłoki wiadomości od pańskiej rodziny, więc czym prędzej udałem się na poszukiwania panicza- wyrecytował na jednym tchu służący.
- Co to za wiadomości?- Canagan zadał natychmiast kolejne pytanie.
- Panie, z całym szacunkiem, ale czy możesz ze mnie zejść? Wszystko wytłumaczę w drodze do hotelu albo w powrotnej do domu- powiedział błagalnym głosem Victor. To przywołało Canagan trochę do porządku. Był tak nabuzowany, że nawet nie zwrócił uwagi, iż jego sługa nadal leży na ziemi i nie może wstać. Podniósł się więc, a po chwili to samo uczynił Victor. Służący był w opłakanym stanie. Włosy, twarz i ubranie pokrywało mu błoto. Do tego był cholernie mocno przemoczony. Pewnie nie wyglądam wiele lepiej- pomyślał Canagan.
- Wracajmy więc- powiedział wampir. Razem zawrócili w stronę hotelu. Jako że okoliczności nie sprzyjały pogadankom, Victor nie zdołał wytłumaczyć swojemu panu, co właściwie się stało. Mimo że lało jak z cebra i było ciemno, dotarcie do miejsca docelowego nie zajęło im dłużej niż 10 minut. Oboje musieli jednak poświęcić jeszcze trochę czasu, aby doprowadzić się do porządku. Bieg w nocy w deszczu przez las nie służył ich wyglądowi. Kiedy byli już gotowi, szybko wykwaterowali się z hotelu  i czym prędzej udali w drogę powrotną.
- Dobra, dałem się przekonać bez wyjaśnień, ale teraz żądam wytłumaczenia. O co chodzi?- zapytał Canagan, kiedy tylko usiadł w powozie.
- Widzisz, paniczu, w czasie twojej nieobecności otrzymałem bardzo ważną wiadomość- zaczął lekko drżącym głosem Victor. Zupełnie nie wiedział, jak powinien się teraz zachowywać i w jaki sposób przekazać ma Canaganowi tą wiadomość.
- Tyle to już wiem- odparł zirytowany wampir.- Jak brzmi ta wiadomość?- zapytał po chwili.
- W czasie naszej nieobecności stało się coś straszliwego...
- Na litość Boską, weź ty w końcu się wysłów!- zawołał mocno już zdenerwowany Canagan.
- Pański ojciec bardzo podupadł na zdrowiu. Rany, które odniósł w czasie tamtego napadu, okazały się poważniejsze, niż ktokolwiek mógł sądzić.
- Do rzeczy- Canagan ponaglił swojego służącego.
- Pański ojciec... nie żyje- powiedział w końcu Victor. W karecie zapanowała niczym niezmącona cisza. Młody Phantomhive analizował słowa, które właśnie usłyszał. Mój ojciec nie żyje. Znaczy, że teraz oficjalnie zostałem panem całego naszego majątku...? No nareszcie! Przynajmniej będę mógł już zacząć naprawdę rządzić! Koniec z udawaniem miłego i potulnego!- pomyślał radośnie Canagan. Nie pozwolił jednak tej radości ujrzeć światła dziennego. Musiał wyglądać na wstrząśniętego i załamanego śmiercią ojca. Nie można powiedzieć, że zupełnie go to nie obeszło. W końcu przez tyle lat przynajmniej przyzwyczaił się do jego obecności. A kiedy ktoś przez tak długo jest częścią naszego życia, nawet jeśli niespecjalnie czujemy się z tą osobą związani, czujemy jako taką pustkę, kiedy ona zniknie.
- Jak to?- zapytał zasmuconym i zszokowanym głosem Canagan.- Jak to możliwe?- dodał.
- Nie wiem, paniczu. Mi także jest niezmiernie przykro- odpowiedział drżącym, cichym i smutnym głosem Victor.
- Panie lub hrabio- poprawiła go natychmiast nowa głowa rodu Phantomhive. Sługa spojrzał na Canagana nic nierozumiejącym wzrokiem.
- Teraz nie zwracaj się już do mnie "paniczu", ani też zbyt poufale. Rób to tak, jak powinieneś. W końcu teraz jestem głównym i najwyższym hrabią Phantomhive- wyjaśnił rzeczowym tonem wampir. Victor spojrzał na niego zszokowany z szeroko otwartymi oczami i ustami ułożonymi w kształt litery "o". Nie spodziewał się po swoim panie takiej reakcji w obliczu śmierci ojca.
- Nie patrz tak na mnie. Im prędzej się przyzwyczaisz, tym lepiej- powiedział Canagan, przenosząc wzrok na widok za oknem.- Teraz już rozumiem, czemu musimy tak szybko wracać. Muszę załatwić sprawę pogrzebu, do tego skoro mam już narzeczoną, tradycja nakazuje przyspieszenia ślubu. I to wszystko na mojej głowie- dodał, udając, że się zamartwia. Tak naprawdę był pewien, że doskonale sobie z tym poradzi i będzie to dla niego kolejna "zabawa w udawanie" z tym, iż teraz to nie on będzie musiał nadskakiwać wszystkim, ale wszyscy będą zabiegać o jego uwagę, uznanie oraz szacunek. W końcu miał znaleźć się po drugiej stronie barykady. Ile można było na to czekać? Wreszcie zajmę należne mi miejsce. Chociaż mój ród już teraz ma poważną i wysoką pozycję, liczę na to, że za mojego panowania będzie mu się wiodło jeszcze lepiej. W końcu nie od dziś wiadomo, że rodzina królewska ma problemy z płodnością. Niegdyś ród Dess for tui Jamo był niezwykle liczny, ale teraz żyło jedynie kilku  jego członków. Król jest już bardzo stary, jego małżonka wiele lat temu została otruta, a dzieci nie mieli. Być może dynastia wygaśnie, a wtedy ktoś będzie musiał zająć to odpowiedzialne stanowisko- Canagan uśmiechnął się do swoich myśli. Dobrze, że siedział teraz bokiem do Victora i patrzył w przeciwnym kierunku, więc sługa nie mógł widzieć jego miny. Służący doszedł bowiem do wniosku, że jego pan po prostu udaje, iż tak dobrze się trzyma, bo wymaga się od niego jak najszybszego zajęcia miejsca ojca i bezbłędnego pokierowania rodem. Nie może więc okazywać słabości ani tracić czasu na żałobę. Musi jak najszybciej się otrząsnąć, prawda? W karecie zapadła cisza. Canagan planował w myślach jednocześnie przebieg pogrzebu i ślubu. Prawdopodobnie kiedy przybędzie, niedługo zjawi się także rodzina Cherr, poinformowana jako pierwsza ze względu na właściwie nieodwołalną, łączącą ich zażyłość (w końcu oficjalnych zaręczyn między dwoma tak znakomitymi rodami się nie zrywa), a być może są już na miejscu. Na początek zajmę się planowaniem pogrzebu. Być może zrobię jakieś zebranie rodzinne zarówno w sprawie ślubu jak i pogrzebu. Choć połączenie tych dwóch rzeczy mogłoby zostać źle odebrane przez ród Cherr. Nie, lepiej będzie najpierw zając się pogrzebem, a zaraz po nim przygotowaniami do zaślubin. W końcu mamy na to aż tydzień- Canagan westchnął, zdając sobie wreszcie sprawę z tego, jaki ogrom pracy go czeka. Tradycja nakazywała bowiem, aby rodem władała zawsze para, choć decydujący głos zawsze miał mężczyzna, a kobieta pełniła jedynie funkcję reprezentantki. Dlatego właśnie narzeczonych dla następców szukano jeszcze za życia obecnych władców. Jeśli zaś rządzący rodem zmarł przed zaślubinami jego następcy, ten miał tydzień po pogrzebie na ożenek. W takich wypadkach, które były bardzo rzadkie, żałobę noszono tylko przez te siedem dni, gdyż potem odbywał się ślub, a po nim młode małżeństwo musiało natychmiast stanąć na własne nogi i zacząć rządzić rodem. Żałoba zaś uniemożliwiała wszelkie publiczne wystąpienia i noszenie kolorowych, rzucających się w oczy strojów.
~~~~~~~~~~~~
Deszcz nadal padał z taką samą częstotliwością. Innymi słowy, lało jak z cebra. Było ciemno, zimno, mokro. Jednak zarówno Trix jak i Elizabeth nie czuły ani żadnej z powyższych rzeczy, ani zmęczenia. W takich sytuacjach jak ta nie myśli się o tak przyziemnych sprawach. Pędziły jeszcze długo przed siebie, nie odzywając się do siebie słowem z powodu deszczu. Popędzane co chwila konie dawały z siebie ile mogły. Jednak każde zwierzę ma swoje granice wytrzymałości. Zwierzęta po pewnym czasie poczuły się już wycieńczone i zaczęły zwalniać. Po około pięciu godzinach ciemność zaczęła z wolna, ledwo widocznie szarzeć. Konie niestety nie były już nawet w stanie biec. Wtedy to znajdująca się z przodu Trix zatrzymała konia. Elizabeth zrobiła to samo, a następnie jej siostra zeszła na ziemię i pomogła Elizie. Dopiero w chwili kiedy stopy obydwu kobiet dotknęły podłoża, poczuły, jak bardzo są zmęczone. Cudem nadal stały, chociaż każda z nich najchętniej położyłaby się nawet tutaj, na zwykłej, mokrej, brudnej i błotnistej ziemi. Powstrzymały się jednak przynajmniej tymczasowo od tego zamiaru.
- Najchętniej nadal bym uciekała, gdyż nie mamy pewności, iż on zaraz się tu nie zjawi. Jednak zarówno my jak i konie musimy wypocząć. Rozłożymy więc koce, które z sobą wzięłam. Najpierw prześpisz się ty, a ja będę stała na warcie. Potem będzie zmiana. Choć Eliza miała już resztki sił, nadal była w stanie dyskutować z siostrą.
- Myślę, że to ty powinnaś pierwsza odpocząć. W końcu jesteś starsza i... to dla mnie się tak poświęcasz- powiedziała Elizabeth.
- Ale to nie ja jestem w ciąży- wyjaśniła z troską Trix. Mimo że w jej głosie nie było słychać ani krzty nagany, Eliza poczuła się, jakby ktoś właśnie cios w twarz. Słowa siostry przypomniały jej bowiem, z powodu czyjej głupoty i naiwności znalazły się w takim położeniu.
- Nie zamartwiaj się tak. Każdy popełnia błędy, a on był doskonałym, dobrze wychowanym i przystojnym kłamcą oraz manipulatorem. Nawet ja dałam się nabrać na jego oszustwa. Ponadto ani ty, ani to biedne dziecko nie jesteście niczemu winne. W końcu gdyby nie to wszystko, ono nie miałoby nawet szansy powstać, prawda?- mówiąc to, Trix nieco uspokoiła Elizę.
- Problem w tym, że...- zaczęła Elizabeth, ale siostra przerwała jej stanowczo:
- Potem mi powiesz. Teraz musimy wypocząć.
~~~~~~~~~~~~
Równo o wschodzie słońca kareta zawitała przed główną rezydencją rodu Phantomhive. Tym razem wszędzie na jej terenie kręciło się o wiele więcej osób, tak jak w czasie zaręczyn. W większości byli to nawet ci sami goście, dalsi i bliżsi krewni i przyjaciele rodziny Phantomhive oraz najważniejsi członkowie rodu Cherr. Oprócz tego wszędzie kręciło się też mnóstwo służby. Wszyscy ubrani byli na czarno, jednak w świecie wampirów to nic nadzwyczajnego. Powóz zatrzymał się przed wejściem. Pierwszy wyskoczył z niego Victor, który pomógł wyjść swojemu panu. Na podjeździe na Canagana czekali państwo Cherr, Aurelina i ciotka Alyssa. Młodego panicza najbardziej chyba zdziwił widok siostry jego matki w czarnej sukni, gdyż ona najrzadziej z wszystkich wampirów nosiła ubrania w tym kolorze. Ostatni raz miało to prawdopodobnie miejsce na pogrzebie matki Canagana, ale on sam był wtedy zbyt mały, by cokolwiek zapamiętać. Alyssa rzuciła się swojemu siostrzeńcowi na szyję, objęła go rękoma i rozpłakała się na jego ramieniu.
- Och, mój drogi Canaganku! To takie straszne! Tak bardzo jest mi smutno, ale przede wszystkim żałuję ciebie! Teraz nie masz już ani matki, ani ojca!- wołała, podczas gdy pozostali stali za nią i patrzyli jedynie na nich ze współczującymi minami.
- Nie płacz, ciociu. Ja także cierpię, ale ojciec nie chciałby, abyśmy smucili się z powodu jego śmierci. Najlepszym sposobem okazania mu szacunku będzie jeszcze większe wzmocnienie pozycji rodu. W końcu szacunek, władza i dobre imię naszej rodziny były dla niego najważniejsze. Jednak nadal nie wiem, jak mój ojciec umarł?- powiedział Canagan, udając rozpacz.
- To... to było... morderstwo, mój drogi- odpowiedziała po chwili wahania Alyssa.
- Jak to?- szok młodego wampira był w 100% autentyczny. Nie rozumiał, jak jego ojciec mógł zostać zabity, przecież miał tyle strażników, którzy towarzyszyli mu na każdym kroku i sam także umiał doskonale walczyć.
- Ktoś go otruł, ale nie wiemy kto- powiedziała Aurelina, odłączając się od rodziców i podchodząc do ukochanego.- Tak mi przykro z powodu twojej straty- dodała, głosem przesyconym emocjami. Alyssa zwolniła już uścisk, Canagan mógł więc przytulić teraz swoją narzeczoną.
- Czyli że tym kimś mógłby być każdy i może nadal być gdzieś tutaj?- w głowie Canagana dało słyszeć się przerażenie. Wszyscy zebrani uznali, że przejął się tak bardzo śmiercią ojca, jednak on tak naprawdę wystraszył się o własne bezpieczeństwo.
- W takim razie trzeba zwiększyć liczbę straży i...- zaczął chłopak.
- Nie martw się, kochaniutki, zajęliśmy się prawie wszystkim, abyś mógł pogodzić się ze swoją stratą. Zrobiliśmy już to. Mamy także więcej testerów- powiedziała Alyssa.
- Dobrze- Canagan skinął głową.- Pozwólcie zatem, że was przeproszę i udam się teraz do swojej komnaty. Spotkajmy się w głównym salonie- dodał po chwili. Pozostali zgodzili się z nim i tak całą chmarą weszli do rezydencji. Młody wampir wraz ze służącym odłączyli się prawie natychmiast od pochodu i skierowali w stronę komnaty Canagana. Ten musiał jak najszybciej odświeżyć się po podróży, tak samo sam Victor.
~~~~~~~~~~~~
Kiedy Elizabeth otworzyła oczy, słońce wisiało już wysoko na niebie. Musiało być co najmniej południe. Deszcze już dawno przestał padać, a jedyna oznaką po nim było tylko kilka małych kałuży, gdyż większość zdołała już wyschnąć. Konie pasły się, przywiązane do drzew, których było tu mnóstwo. W końcu był to las. Eliza natychmiast zerwała się na równe nogi, czego od razu pożałowała, gdyż zakręciło się jej w głowie i musiała przytrzymać się drzewa. Rozejrzała się gwałtownie w poszukiwaniu siostry, gdy wtem usłyszała jej znajomy, spokojny głos z nutką przygany za sobą:
- Nie powinnaś tak gwałtownie wstawać- powiedziała. Elizabeth odwróciła się w jej stronę.
- A ty powinnaś była mnie obudzić, kiedy nadeszła moja kolej na czuwanie- odparła Eliza.
- Nie obudziłam, bo jeszcze nie nadeszła. Musisz jak najwięcej wypoczywać- powiedziała spokojnym głosem Trix.
- Przestań mi to ciągle powtarzać! Wiem, że jestem w ciąży i powinnam na siebie uważać, ale w obecnej sytuacji jest to niemożliwe! Po prostu niemożliwe! Dlatego nie możesz się tak dla mnie poświęcać, bo to bez sensu!- Elizabeth wybuchła.
- Elizo, uspokój się. Wiem, że to dla ciebie trudne, ale razem damy radę i pokonamy i tę przeszkodę. Musimy jednak współpracować. Ty skup się na tym, żeby zadbać o siebie i dziecko, a ja zajmę się resztą, zgoda?- powiedziała Trix, na co Elizabeth niespodziewanie się rozpłakała.
- Hej, nie płacz. Wszystko naprawdę będzie dobrze- mówiąc to, kobieta położyła dłonie na twarzy siostry, aby wytrzeć jej łzy.
- Nadal nie mogę w to wszystko uwierzyć- wychlipała Eliza.
- Ja także, ale tak właśnie jest- odparła Trix.
- Z tym, że... Gdybyś wiedziała wszystko...- zaczęła Elizabeth.
- Co rozumiesz poprzez "wszystko"?- spytała Trix. Mimo że starała się zachować łagodny wyraz twarzy, nie mogła się powstrzymać przed lekkim, mimowolnym ściągnięciem brwi.
- Ja... zostałam ostrzeżona. Antonia zaczął coś podejrzewać i ostrzegł mnie, kiedy się odnalazł, a ja mu nie uwierzyłam. Powiedział, że to Canagan go tak załatwił. Do tego, kiedy wtedy uciekałam przed nim... ktoś mnie uratował. Ktoś stanął do walki z wampirem w moim imieniu! Pamiętam, że ten ktoś miał znajomy głos. Im dłużej nad tym myślę, tym bardziej boje się, a właściwie jestem pewna, iż to był Antonio!- ciałem Elizabeth wstrząsnął spazmatyczny wstrząs. Znów zaczęła płakać, jednocześnie czekała jednak na reakcję siostry.
- To nie twoja wina. Nie mogłaś wiedzieć. Nie mogłaś temu zapobiec. My, ludzie, w porównaniu z wampiry jesteśmy naprawdę słabi. Nie mamy z nimi szans. To naprawdę nie twoja wina, że to wszystko się tak potoczyło. Winić możemy tylko i wyłącznie los. Za to, że postawił na twojej drodze Canagana. A właśnie, może to nie najlepszy moment, ale miałaś mi powiedzieć, co właściwie stało się między tobą a tym wampirem, że postanowił cię zabić.
Elizabeth zdążyła już zapomnieć, że miała wszystko wytłumaczyć siostrze. Wzięła jednak głęboki wdech i zaczęła mówić, starając się zachować spokój:
- Powiedział mi po krótce, że nie jest takim zwykłym wampirem. Jest główny, dziedzicem jednego z najznakomitszych wampirzych rodów, Phantomhive. Wyjaśnił, że jestem jedną z wielu, z którą chciał się tylko zabawić i nie zamierza ani wiązać się ze mną, ani ryzykować wydaniem się swojej tajemnicy. Z tego, co mówił, wywnioskowałam, że normalnie nie zdradzał swojego prawdziwego pochodzenia i to ratowały te dziewczyny, bo nie wiedziały. Ja jednak zaszłam z nim w ciążę i gdyby to się jakoś przez przypadek wydało, wiadomo, co by to oznaczało. Hańbę dla niego i jego rodziny, a do tego utrata pozycji. A jeśli dziecko okaże się być płci męskiej, jako pierworodny syn będzie dziedzicem. Aby do tego wszystkiego nie doszło, Canagan postanowił pozbyć się problemu- mimo że Elizabeth z całych sił starała się przed tym powstrzymać, przy ostatnich wypowiedzianych słowach głos się jej lekko załamał.
- Rozumiem- powiedziała Trix, po czym zbliżyła się do siostry jeszcze bardziej i przytuliła ją. Może i był to niewielki gest i błahe słowa, ale w tym momencie pokrzepiły Elizę jak nic innego.- Razem damy sobie ze wszystkim radę- powtórzyła po raz kolejny Trix.
~~~~~~~~~~~~~
Na początku zebrania wampir jeszcze raz się przywitał, tym razem także z rodzicami Aureliny, których wcześniej pominął. Nikt jednak nie miał z tym problemu, gdyż wszyscy zrzucli to na winę szoku i smutku po śmierci ojca. Ku uciesze Canagana, wszystko poszło po jego myśli. Co prawda zebranie trwało bardzo długo, ale przynajmniej wszystko udało się załatwić jednego dnia. Canagan wraz z ciotką i rodziną Cherr zgodnie ustalili, że należy jak najszybciej zająć się organizacją pogrzebu, a potem wesela. Jako że wszystkie poważne rody są w zażyłych stosunkach, tak czy inaczej także i najważniejsi członkowie rodziny Cherr zostaliby zaproszeni. Od razu zajęto się ustalaniem liczby gości. Ci sami mieli być na pogrzebie i weselu, aby nie wprowadzać niepotrzebnego zamieszania. Oczywiście wszystko to było przesycone ogromną ilością melodramatyzmu z powodu śmierci kochanego przez wszystkich Richtera. Co ważniejsze, ku większej uciesze Canagana, Alyssa zaczęła rozpaczać, iż rezydencja za bardzo przypomina jej o zmarłej siostrze i szwagrze. Wspomniała coś o przeprowadzce do jakiegoś mniejszego lokum, ale jednocześnie cały czas podkreślała, że nie chce zostawiać swojego biednego, ukochanego siostrzeńca. Canaganowi udało się jednak tak ją zmanipulować, że, nadal udając zrozpaczonego po śmierci ojca, przekonał ją do przeprowadzki. Dodatkowo potem jeszcze rodzina Cherr zaproponowała, że Alyssa może przeprowadzić się do ich rezydencji. To akurat za bardzo nie obchodziło młodego panicza, jednak przynajmniej dzięki temu będzie miał potem jeszcze większą władzę, gdyż nie będzie też musiał udawać przed ciotką. Kiedy każdemu zostały przydzielone zadania, wszyscy oprócz Canagana opuścili pomieszczenie. Wampir, siedząc na fotelu, przymknął na chwile oczy. Trzymał je zamknięte przez dłuższą chwilę, aż usłyszał za sobą ciche chrząknięcie. Otworzył oczy, a po chwili poczuł na swoim ramieniu czyjąś drobną dłoń.
- Znam cię już trochę i wiem, że takie słodzenie frazesami: "wiem jak ci źle" albo "naprawdę mi przykro" niespecjalnie do ciebie przemawia. Poza tym to też i nie w moim stylu. Jak więc mogłabym cię pocieszyć?- powiedziała Aurelina, masując lekko ramiona narzeczonego. Canagan położył swoje dłonie na jej rękach.
- Spraw, bym zapomniał o wszystkich zmartwieniach- odparł bez namysłu wampir, ponownie przymykając oczy.
- Ale jak?- dopytywała nic nieprzeczuwająca Aurelina. Canagan nagle wstał, odwrócił się i przyciągnął dziewczynę do siebie. Nim ta się zorientowała, ich usta zetknęły się ze sobą. Przez ciało ich obojga przeszła naelektryzowana fala. Było tak, jakby wzajemnie napełniali się energią, która krążyła między nimi, przepływając przez złączone usta.
- Jesteś cudowna- wyszeptał wampir, odrywając się od słodkich warg narzeczonej.- Ale teraz muszę trochę pobyć sam- dodał. Wcale tak nie było, jednak miał już pewien plan, a kłamstwo to miało na celu pomóc wdrożyć go w życie.
- Dobrze, odejdę więc stąd. W razie gdybyś stwierdził, że potrzebujesz mojego towarzystwa, będę w swoim pokoju- odparła Aurelina. Wszystko znów szło po myśli Canagana. Było lepiej, niż mógłby się tego spodziewać.
- Do zobaczenia, ukochana- powiedział wampir, siadając ponownie w fotelu.
- Do zobaczenia, kochany- odpowiedziała wampirzyca, puszczając powoli jego rękę. Po chwili wyszła z pokoju. Canagan posiedział w nim jeszcze jakiś czas, aż stwierdził, że ma ochotę się trochę przejść po posiadłości, póki ma czas.
~~~~~~~~~~~~
Trix udała się na spoczynek, podczas gdy Elizabeth poszła na krótki spacer. Nie miała jednak zamiaru oddalać się za bardzo w razie gdyby pojawił się Canagan. Normalnie dawno by już je pewnie wytropił, ale jakimś cudem nie było go tutaj. Oczywiście Eliza cieszyła się z tego powodu, ale jednocześnie odczuwała niepokój. Czemu go nie ma? Gdzie jest? Co zamierza? Obecnie jednak Elizabeth postanowiła skupić się na poszukiwaniach jedzenia. Znalazła kilka krzaków porzeczek i nazbierała ich, a kiedy wróciła, Trix już nie spała. Razem zjadły owoce, a potem po krótkich przygotowaniach wyruszyły w dalszą drogę. Tym razem nie spieszyły się aż tak bardzo, ale nadal pamiętały, że uciekają przed potrafiącym doskonale tropić i niewyobrażalnie szybko biegać wampirem, który dodatkowo ma nadludzką siłę i nie zawaha się przed zabiciem ich. Stanowczo popędzały swoje konie. Mijały masę drzew. Las po pewnym czasie przerodził się w tereny bardziej podmokłe. Musiały zwolnić i uważać na siebie. Udało się im jednak przejść przez to miejsce. Po kilku następnych kilometrach znów rozpoczął się las. Obydwie wiedziały, że zanim dotrą do celu podróży, czeka je kilka podobnych dni.
~~~~~~~~~~~~
Tak naprawdę Canagan poszedł na spacer dla niepoznaki, chociaż nie można powiedzieć, że mu się on nie podobał. Jednak po godzinie stał już pod drzwiami pokoju Aureliny. Wampir zapukał cicho, tak jakby robił to niepewnie i nieśmiało. Po chwili drzwi uchyliły się i stanęła w nich jego narzeczona.
- Zmieniłem zdanie. Czy mógłbym jednak spędzić z tobą trochę czasu?- zapytał Canagan, udając ból i smutek.
- Oczywiście!- odparła szybko Aurelina, uchylając jeszcze bardziej drzwi. Wampir wślizgnął się do środka. Okno było prawie w całości zasłonięte, przez co w sypialni panował półmrok.
- Wybacz, akurat drzemałam- powiedziała dziewczyna, kierując się w stronę okna. Chciała je odsłonić, jednak Canagan ją powstrzymał.
- Nie, poczekaj, to może być dobry pomysł. Może powinienem się przespać. Może to mi pomoże. Ale nie chcę być sam. Mogę zostać tutaj, z tobą?- zapytał.
- Oczywiście, że tak- odparła. Wampir podszedł powoli do łóżka i usiadł na nim.
- Poczekaj, poprawię poduszki- powiedziała Aurelina i także podeszła do mebla. Nachyliła się w stronę narzeczonego i wyciągnęła rękę w stronę poduszek za nim. Oczywiście zdawała sobie sprawę, że kiedy jest w takiej pozycji, Canagan ma doskonały widok na jej dekolt.
- Gdzie się patrzysz?- zapytała.
- Nigdzie- odparł wampir, podnoszą wzrok na jej twarz przed nim. -Nie poprawiaj poduszek- dodał po chwili chłopak, kładąc się.
- Skoro tak chcesz- powiedziała Aurelina i już chciała się wyprostować, ale Canagan chwycił ją za rękę.
- Nie, proszę, zostań ze mną- powiedział.
- Nie martw się, zostanę- odparła jego narzeczona.
- Nie o to mi chodzi. Połóż się obok, abym mógł się do ciebie przytulić i czuć twoją obecność- wyjaśnił chłopak.
- Przecież i tak będziesz wyczuwał, że tutaj jestem. Jesteś w końcu wampirem, prawda?
- Aurelino, proszę...- wyszeptał błagalnie Canagan, robiąc najbardziej zbolałą minę, na jaką tylko było go stać.
- No dobrze, posuń się- odparła dziewczyna. Wgramoliła się na łoże i położyła obok ukochanego. Ten niemal natychmiast przylgnął do niej, co skutecznie uniemożliwiło jej rozsądne myślnie. Nie minęło wiele czasu, jak ich usta odnalazły się. Aurelina niemal automatycznie położyła dłoń na szyi ukochanego. Jego ręce zaczęła zaś wędrówkę po jej plecach. Wampir przerwał na chwilę pocałunek, by zaczerpnąć tchu. Zrobił to z przyzwyczajenia, gdyż przy swoich ludzkich kochankach musiał bardzo często udawać, że oddech jest mu równie potrzebny jak im. Na szczęście Aurelina tego nie zauważyła.
- Pociesz mnie, Aurelino- Canagan wyszeptał te słowa wprost do ucha ukochanej, gdy tylko udało mu się je odnaleźć wśród plątaniny jasnych loków. Nie spodziewał się jednak otrzymać odpowiedzi:
- Zgoda- powiedziała jego narzeczona, tonem niespotykanie u niej słodkim i podniecającym. Jakby obiecywała mu wynagrodzić jakieś wielkie cierpienia. Zapewne jego wielkim cierpieniem według niej była śmierć Richtera. Głupiutka jak każda inna, ale przynajmniej łatwo będzie nią manipulować i ją oszukiwać- pomyślał zadowolony i jeszcze bardziej niż przedtem rozochocony Canagan.



niedziela, 3 września 2017

Zakazany Romans XXI "Cała prawda"

Antonio pogodził się już z tym, że nikt mu nie uwierzy. Przestał więc mówić o tym, że zaatakował go wampir, który uwiódł Elizabeth. Jego rodzice uznali zatem, że mu się polepszyło. On za to ułożył sobie nowy plan działania. Na początek, kiedy już ochłonął po kłótni z Elizabeth, postanowił złożyć jej jeszcze jedną wizytę, aby ostrzec ją przed tym wampirem. Nie mógł tak po prosty z niej zrezygnować. Nie mógł oddać jej temu potworowi. W końcu nadszedł ten dzień, kiedy już prawie w pełni wyzdrowiał i mógł udać się do Elizy. Na całe szczęście rodzice pozwolili mu na to pierwsze od czasu jego "zaginięcia" wyjście, a jeszcze bardziej, gdy dowiedzieli się, iż ich syn zamierza udać się do tak lubianej przez nich Elizabeth Morvant. Dotarcie do domu dziewczyny zajmuje mu jakieś pół godziny. Gdy staje przed drzwiami, wprost tryska pewnością siebie i energią. Tak często powtarzał sobie, że Eliza w końcu mu uwierzy i uda mu się ją ocalić, że sam w to uwierzył. Puka i czeka. Czeka. Czeka... Wreszcie za drzwiami daje się słyszeć czyjeś kroki. Otwiera mu nie kto inny, jak Trix.
- Dień dobry, zastałem może Elizabeth?- wita się Antonio.
- Powinieneś chyba powiedzieć: dobry wieczór- odpowiedziała Trix i uśmiechnęła się przyjaźnie.
- Oj tam, oj tam, dopiero zaczyna się trochę ściemniać- odparł chłopak.- Więc jest Elizabeth?- powtórzył po chwili swoje pytanie.
- Niestety nie ma jej. Byłam dziś bardzo długo w pracy, a kiedy wróciłam, Elizy już nie było. Znając ją, pewnie poszła do lasu. Może poczekasz na nią u nas w domu?- zasugerowała Trix. Antonia nagle ogarnęła fala przerażenia. Uważał, że Elizabeth nigdzie nie powinna chodzić teraz sama, zwłaszcza po lesie. Dodatkowo zaniepokoił go fakt, że ostatnio to właśnie tam widział ją z tamtym wampirem. Choć wiedział, że ma bardzo małą szansę, musiał jej natychmiast poszukać.
- Nie, w takim razie pójdę ją znaleźć- powiedział szybko Antonio.
- Do lasu? Czemu aż tak zależy ci na spotkaniu z nią? Coś się stało? Zresztą i tak nie masz szansy jej odszukać, chociaż możesz sprawdzić ulubione miejsca Elizy- powiedziała zdziwiona Trix.
- Właśnie, zamierzam sprawdzić wszystkie miejsca, w których mogłaby być- odparł trochę zbyt szybko i nerwowo Antonio, czym jeszcze bardziej zdziwił, a nawet zaniepokoił Trix.
- Co się takiego stało?- zapytała.
- Proszę mi wybaczyć, ale nie mam czasu teraz tego tłumaczyć. Muszę się spotkać z Elizabeth- powiedział chłopak, po czym odwrócił się i niemalże pobiegł w stronę lasu, zostawiając za sobą zdziwioną i mocno zaniepokojoną Trix. Antonio udał się najpierw do miejsca, gdzie nakrył Canagana i Elizabeth. Biegł, ile tylko miał sił. Jednak tam jej nie było. Spanikowany, zaczął po prostu krążyć w biegu i popłochu po całym lesie, licząc na to, że jakoś ją znajdzie. Z każdą minutą miał coraz gorsze przeczucia. Boję się. Tak cholernie się o nią boję. Boże, proszę, uratuj ją. Sama co prawda wybrała tego wampira, ale przecież to nie jej wina, że dała się omotać samemu diabłu. Jeśli ty jej nie chcesz uratować, pozwól chociaż zrobić to mi- myślał Antonio. Cały czas rozglądał się rozpaczliwie wokoło, szukając jakiejkolwiek wskazówki. Miał szczerą, ogromną nadzieję, że zaraz gdzieś między konarami drzew ujrzy czarne, gęste włosy swojej ukochanej lub jej trawiaście zielone oczęta.
~~~~~~~~~~~~
- Jestem w ciąży- powiedziała drżącym głosem Elizabeth. Dziewczyna spodziewała się każdej reakcji. Od radości nawet po złość. Jednak zupełnie nie była przygotowana na to, co się stało. Canagan wybuchł śmiechem. Szczerym, ani odrobinę nie złośliwym, bardzo długim i głośnym. Śmiał się tak bardzo, że aż musiał złapać się za brzuch. Zgiął się lekko, przez co ich czoła się ze sobą zetknęły. Następnie opadł na plecy i jeszcze przez jakiś czas się śmiał, aż w końcu wydał z siebie ostatnie tchnienie. Przez bardzo długi czas między nimi panowała cisza. Zresztą nie tylko między nimi. Cały las jakby zastygł, w napięciu na coś oczekując. Drzewa zdawały się milczeć i nie ruszać, jakby specjalnie po to, by móc obserwować rozgrywającą się przed nimi scenę. Nagle całe to otoczenie wydało się dziewczynie straszne i nieznane, choć przecież spędziła tutaj całe życie. Eliza przełknęła nerwowo ślinę.
- Dlaczego... dlaczego się śmiejesz?- zapytała, jednocześnie z nieznanych jej przyczyn obawiając się odpowiedzi.
- Sam nie wiem- odpowiedział Canagan.- Z ciebie. Tak mi się wydaje. Z twojej naiwności. I tego, że sądziłaś, iż twoja miłość oraz wiadomość o ciąży zrobią na mnie jakieś wrażenie. Bo zapewne tak właśnie myślałaś. Oraz z tego, że z powodu własnej głupoty stracisz życie- dodał wampir, po czym znowu się zaśmiał, jakby powiedział coś niezwykle zabawnego.
- C-co?!- zawołała Eliza.
- Słuchaj uważnie, bo wytłumaczę ci to tylko jeden raz- powiedział Canagan. Teraz mówił już zupełnie innym głosem. Nie było w nim śladu dawnego rozbawienia. Brzmiał poważnie i groźnie. Wampir wstał, przez co Elizabeth spadła z jego kolan i wylądowała u stóp chłopaka. Nie spuszczała jednak z niego swojego zszokowanego i błagalnego spojrzenia. Zszokowane, bo zachowanie Canagana ją mocno wystraszyło. Zupełnie nie pasowało do wizerunku jej idealnego ukochanego. Błagalne, bo po cichu błagała, by to wszystko okazało się być nieprawdą. Okropnym i nieśmiesznym żartem z jego strony. Wszystkim, ale nie prawdą. Jednak Canagan dalej kontynuował, jakby to wszystko było zupełnie normalne.
- Zacznijmy może od wyrazów podziwu dla mnie samego, za to, że udało mi się sprowadzić na złą drogę kolejną piękną i naiwną panienkę. Choć na moim koncie mam nie tylko panny- przerwał na chwilę, aby uśmiechnąć się, ale już nie tak miło i uwodzicielsko jak kiedyś- Ponadto możesz być wdzięczna, iż jestem na tyle wspaniałomyślny, by przed ostatecznym końcem wytłumaczyć ci to wszystko, choć wcale nie muszę tego robić. Miej chociaż jednak tę ostatnią radość z tego, że poznasz prawdę, chociaż niespecjalnie ci się ona później przyda. Jak mogłem się spodziewać, skoro mieszkasz w tak zapomnianym i zapuszczonym miejscu i jesteś nikim innym, jak biedną, ludzką dziewczyną, kiedy ci się przedstawiłem, nie rozpoznałaś mnie. Powtórzę więc jeszcze raz. Nazywam się Canagan Phantomhive i jestem dziedzicem jednego z najznakomitszych wampirzych rodów, dziewczynko. Hobby? Zabawianie się takimi naiwnymi istotkami jak ty- schylił się, aby ostatnie zdanie wyszeptać jej złowrogim tonem wprost do ucha. Następnie wyprostował się i kontynuował:
- Robię tak od dobrych kilku lat. Nawet nie wiesz, jak łatwo sprowadzić takie jak ty na manowce. Podejrzewam już nawet, że każda piękna dziewczyna jest głupia i naiwna, inaczej się tego wytłumaczyć nie da. Nie masz jednak pojęcia, jaką frajdę daje sprowadzanie was na manowce, a potem ucieczka pod byle pretekstem, kiedy już się wami znudzę. I jeszcze delektowanie się świadomością, jak bardzo za mną tęsknicie, mimo że potraktowałem wasze serca jak wycieraczki. Zawsze tak robię. Mały flirt, kilka czułych słówek, mówienie tego, co chcecie usłyszeć. A potem kilka razy was przelecę i ulatniam się. Czasem jednak pojawiają się komplikacje. Chyba zdajesz sobie sprawę, że od kogoś takiego jak ja wymaga się nienagannego prowadzenia się, idealnych manier i zachowania. Wiesz, gdyby ktoś się dowiedział, że postępowałem w taki sposób to... Nie byłoby to mile widziane- Canagan pokręcił potępiająco głową.- A o wiele trudniej ukryć coś takiego, kiedy na świat przychodzi dziecko dziedzica. A jeśli to jest syn, to już w ogóle. Wiesz, nie pierwszy raz zdarza mi się taka sytuacja, więc postąpię, jak zawsze. Wyeliminuję zbędne ryzyko- wampir znów schylił się do Elizabeth.
- Nie...- szepnęła tak cicho, że sama nie była pewna, czy wypowiedziała to na głos, czy tylko pomyślała.
- Nie mam jednak ani czasu, ani ochoty tkwić tu przez dziewięć miesięcy, żeby się tego pozbyć. Nie zamierzam też wracać tutaj specjalnie po to, aby to zrobić. Załatwię więc wszystko od razu, ale najpierw zabawimy się jeszcze ten ostatni raz, dobrze, dziecinko?- gdy wampir to powiedział, uśmiechnął się złowieszczo i rozchylił lekko usta, ukazując tym samym swoje wydłużone kły.-  Muszę ci powiedzieć, że umiejętnościami przy seksie to się zbytnio nie wykazałaś, byłaś jak każda inna. Ale jeśli idzie o urodę, to przyznaję, że nie mogą się z tobą równać nawet wampirzycę. To naprawdę wielki komplement z mojej strony, więc doceń go- Canagan pogłaskał Elizę po głowie, niczym małe dziecko, kiedy się je za coś nagradza. Elizabeth wpatrywała się tępo przed siebie. Miała wrażenie, że głos chłopaka dochodzi do niej gdzieś z bardzo daleka. Słyszała, co mówił, ale nie mogła w to uwierzyć.
- Nie, nie, nie...- powtarzała, a jej oczy wypełniały się łzami.
- Tak, tak, tak, kochana- odparł Canagan, po czym chwycił dziewczynę za ramię i gwałtownie poderwał ją w górę. Następnie objął w talii i przysunął do siebie, składając pocałunek na jej ustach. Dziewczyna natychmiast wyrwała się z odrętwienia.
- Nie, zostaw!- wrzasnęła, uwalniając się z ramion Canagana. Wampir był pewien, że Elizabeth mu nie ucieknie.- Nie zbliżaj się do mnie!- dodała. Chciała jeszcze krzyknąć: "potworze", ale mimo tego, co powiedział jej Canagan, nadal nie potrafiła go tak nazwać. Chłopak uśmiechnął się.
- Daj spokój. JAK I DOKĄD chcesz mi uciec, co?- mówiąc to, wampir zaśmiał się. Skoro teraz mógł już do woli śmiać się z głupoty i naiwności Elizy, korzystał z tego.
- Chodź do mnie, maleńka, a obiecuję ci, że twój ostatni raz będzie w miarę przyjemny. Nie zmuszaj mnie, żebym musiał do ciebie podejść- powiedział chłodnym , pozbawionym uczuć głosem.
- Nie! Nigdy! Odejdź ode mnie!- wrzasnęła dziewczyna, rzucając się do ucieczki. Biegła na oślep przez leśną gęstwinę, a gałęzie krzewów raniły ją po całym ciele. Nie ubiegła jednak za daleko, kiedy poczuła, jak coś łapię ją z tyłu za ramię, gwałtownie obraca i rzuca na ziemię.
- A ty dokąd? Czyli chcesz się dziś ze mną ostro zabawić?- Canagan ponownie zaczął się śmiać. Dziewczyna już nie powstrzymywała łez. Mimo że całym jej ciałem wstrząsały dreszcze, wypełniało ją przerażenie i przestawała wierzyć, iż uda się jej z tego wyjść cało, podniosła się z ziemi.
- Już wstałaś? Po co, skoro zaraz znowu będziesz leżeć?- wampir przestał się śmiać, ale na jego ustach gościł uśmiech samozadowolenia. Dziewczyna przymknęła na chwilę oczy, by trochę się uspokoić. Nie liczyła nawet, że to wszystko okaże się jednak nieprawdą. Już nie. Otworzyła oczy i zaczęła się odwracać, aby jeszcze raz rzucić się do ucieczki. Wtem zauważyła kątem oka jakąś biegnącą postać, a po chwili usłyszała znajomy głos:
- Elizabeth, uciekaj!
Nie miała nawet czasu zastanawiać się ani spojrzeć, do kogo należy. Dosłownie wszystko zniknęło z jej głowy i pozostała tam tylko jedna myśl: Uciekaj! Przeżyj! Eliza zaczęła więc uciekać, nie oglądając się nawet za siebie. Nie była w stanie myśleć teraz o niczym innym jak ucieczka. Miała szansę, gdyż Canagan został właśnie przez coś, a raczej kogoś, powalony na ziemię. Zdecydowanie zbyt długo przebywał z ludźmi. Jego moce trochę osłabły, przez co dał się tak łatwo podejść. Teraz jednak czuł, jak z każdą chwilą jego umiejętności wracały na właściwy poziom. Najpierw oswobodził się z objęć człowieka, który przeszkodził mu w schwytaniu Elizabeth. Wampir ze zdziwieniem dostrzegł, że jest to ten sam chłopak, który wtedy nakrył go z Elizą i nasłał na niego tego łowcę. Jedyny, który wiedział, kim Canagan jest. Wampir uśmiechnął się. Już raz próbował się na nim zemścić i go zabić, ale mu nie wyszło. Teraz nie pozwoli, by ktokolwiek mu przeszkodził. Zajmie się nim, a potem tamtą dziewczyną. Ku jego zdziwieniu, chłopak podniósł się z ziemi zadziwiająco szybko jak na człowieka. Natychmiast rzucił się w stronę Canagana. Zaintrygowany wampir postanowił chwilę się pobawić i pozwolił się ponownie obalić. Antonio od razu usiadł na nim okrakiem i najmocniej jak tylko mógł zacisnął dłonie na jego szyi. Nie miał przy sobie broni, więc tylko tak mógł walczyć z tym potworem. Canagan przez chwilę pozwalał chłopakowi sądzić, że wygrywa. Choć w duchu sądził, że ten doskonale wie, iż w taki sposób nie uda mu się zabić wampira. Krwiopijca ponownie nie wytrzymał i zaniósł się głośnym śmiechem. Mógł to zrobić mimo braku dostępu do powietrza, bo nie było mu ono tak potrzebne do funkcjonowania jak człowiekowi. Ten dzień był jednym z najzabawniejszych w ciągu całego życia Canagana. Jak tak dalej pójdzie, to wyczerpię swój życiowy limit śmiechu. No ale dojść tej zabawy. Muszę się pospieszyć, bo jeśli Elizabeth dotrze do miasta i poinformuje o swojej sytuacji kogokolwiek, to dopiero zrobi się nieciekawie. Jakby to, co miał teraz, nie było wystarczającym gównem. To chyba jedna z mocniejszych zalet i jednocześnie wad tego, że się żenię. Oznacza to koniec z moimi podbojami miłosnymi. Same w sobie były super, ale sprzątanie po nich często jest wykańczające- myślał wampir, kiedy Antonio gorączkowo próbował wymyśleć kolejny sposób, aby kupić Elizabeth dodatkowe minuty na ucieczkę. Wampir uśmiechnął się blado do wspomnień swoich poprzednich intryg miłosnych. Następnie ostatecznie odpędził od siebie wszelkie myśli tego typu, powtarzając sobie, że kto jak kto, ale on przecież nie jest żadnym sentymentalnym idiotą. Miał w końcu kilka rzeczy do zrobienia. W kilka sekund wstał z ziemi, zrzucając z siebie bezradnego i przerażonego Antonia. Wampir bez jakiegokolwiek wysiłku chwycił chłopaka za ubranie i rzucił nim daleko przed siebie. Nim jednak ten zdołał się ponownie podnieść, Canagan już był przy nim i pochylał się z krzywym uśmiechem na ustach.
- Dawno nie piłem świeżej, prawdziwie ludzkiej, jeszcze ciepłej krwi. A taka jest przecież najlepsza- powiedział cicho wampir, jednak Antonio doskonale to usłyszał. Mimo że wiedział, iż zaraz umrze, był szczęśliwy, że straci życie w obronie swojej ukochanej. Miał szczerą nadzieję, że jego ofiara pomoże jej przeżyć. Chłopak podniósł swoją drżącą dłoń, jakby chciał ostatni raz spróbować odgonić jakoś zagrożenie. Wampir szybko chwycił ją swoją silną ręką i przygwoździł do ziemie. Klęknął obok Antonia i drugą dłoń położył mu na lewym ramieniu, aby ten za bardzo się nie rzucał i nie przeszkadzał mu tym samym. Był tak podekscytowany. Schylił się do szyi chłopaka i zatopił w niej swoje ostre kły. Najprzyjemniejsze uczucie, jakie tylko można sobie wyobrazić. Nie czekając na nic, od razu zaczął łapczywie pić. Na początku chciał się delektować metalicznym smakiem krwi, ale czas naglił. Ponadto kiedy tylko posmakował tego przepysznego napoju bogów, nie mógł się opanować. To chyba było najlepsze w czasach, kiedy różne rasy były ze sobą skłócone. Wampiry mogły do woli polować na ludzi. Canagan zamknął oczy, aby jeszcze lepiej poczuć ten wspaniały smak. Antonio oczywiście widział to trochę inaczej. Kiedy kły wampira przecięły jego skórę, poczuł się dokładnie tak, jakby ktoś zrobił to niebywale ostrym sztyletem czy brzytwą. Zaraz potem pojawiło się uczucie wysysania. Nie da się go z niczym porównać. Było po prostu cholernie nieprzyjemne. Antonio czuł się jak wyciskana do cna pomarańcza. Mógłby przysiąc, że czuł, jak krwi zaczyna brakować w poszczególnych częściach jego ciała, jak jego serce bije coraz słabiej i ciężej. Po chwili oczy przysnuła mu mgła. Wiedział już, że śmierć jest blisko. Bardzo, bardzo blisko. Kiedy spojrzał na pochylającą się nad nim postać, przez chwilę miał wrażenie, że ma przed sobą samą Śmierć. A gdzie kosa?- pomyślał. Potrzebował kilku sekund, żeby przypomnieć sobie, że to nie Ponury Żniwiarz, tylko wampir. Potem przed oczami zaczęło mu coraz bardziej ciemnieć. Pojawiła się ciemność gęsta jak smoła. Antonio miał wrażenie, że ona go przyzywa, pochłania. W tym samym czasie Canagan zaczął wyczuwać, że krew w ciele chłopaka się kończy. Tak jak sądził, po chwili nie było już nic więcej do wypicia. Jak przystało na porządnego wampira, wypił go do końca. Kolejna ludzka wada: zawsze mają tak mało krwi. Canagan chciał od razu ruszyć w pościg za Elizabeth, ale przyzwyczajenie było silniejsze od niego. Najpierw poprawił nieco swój wygląd, dopiero potem wciągnął głęboko powietrze przez nos. Od razu wyczuł słodki zapach młodego, dziewczęcego ciała.
~~~~~~~~~~~~
Elizabeth biegła co sił w nogach. Na szczęście przewróciła się tylko raz i natychmiast podniosła. Sama zdziwiła się, jak szybko udało się jej dotrzeć do domu. Gdy tylko dobiegła do drzwi, szarpnęła za nie mocno, modląc się, aby Trix już wróciła. Był późny wieczór, więc powinna być w domu. Dziewczyna z impetem wpadła do środka.
- Co się stało?- zapytała mocno zaniepokojona Trix, wychodząc z kuchni ze ściereczką i szklanką w rękach.
- Musimy uciekać!- zawołała Elizabeth, zanosząc się łzami.
- Ale o co chodzi?- zaniepokojenie Trix rosła z każdą chwilą. Pierwszy raz widziała siostrę w takim stanie. Ponadto nadal miała w pamięci dziwne zachowanie Antonia.
- Canagan...
- Co z nim?- starsza siostra nie sądziła, że ten chłopak ma coś wspólnego z tą sytuacją.
- On jest wampirem!- wykrzyczała spanikowana Eliza.
- Co? Nie wygaduj głupot!- Trix była pewna, że dziewczynie coś się pomyliło.
- Tak jest! I to on stoi za zniknięciem Antonia! A teraz chce mnie zabić!- wołała Elizabeth. Siostra musiała jej uwierzyć. Twarz Trix przybrała poważny wyraz.
- Ty mówisz na serio? Ale... jak? Dlaczego miałby chcieć zabić akurat ciebie? Co miałby tutaj robić wampir? I co wspólnego ma z tym Antonio? O co chodzi?- gorączkowo zastanawiała się Trix. Na jej usta cisnęło się milion, a nawet więcej, pytań.
- Obiecuję, ze potem ci to wszystko wytłumaczę. Ale teraz musimy uciekać, ale nie wiem, dokąd!- Elizą wstrząsnęła kolejna fala płaczu.
- Nie martw się, wszystko będzie dobrze- powiedziała spokojnym głosem Trix, tuląc do siebie Elizabeth.-Chociaż to, co mówisz, brzmi niedorzecznie, wierzę ci. Znam cię. Nigdy nie kłamałaś, zwłaszcza w tak ważnej sprawie. Musimy spakować najpotrzebniejsze rzeczy. On może w każdej chwili tutaj się zjawić. Uciekniemy do Sillas de Meanum- powiedziała spokojnie starsza siostra. Obie wzięły jedynie kilka najpotrzebniejszych rzeczy. Choć żadna z nich nie chciała tego robić, następnie zakradły się do stajni należącej do właściciela karczmy, w której pracowała Trix. Dał on swoim pracownikom klucze zarówno do baru (aby mogli go samemu otwierać) jak i właśnie do stajni, aby zajmowali się też jego końmi. W niczym nie zmąconej ciszy dziewczęta dotarły na miejsce. Udało im się zaprząc dwa konie. Na początku chciały jednego, ale ten szybciej zmęczyłby się, mając na grzbiecie aż dwie osoby. Nie oglądając się za siebie, ruszyły do Sillas de Meanum. Było to miasto położone przy samej granicy Antherlend. Wielu o nim słyszało. Swojej sławy nie zawdzięczało jednak pięknemu krajobrazowi, miłym mieszkańcom czy dobrej lokalizacji. To ostatnie odpadało zupełnie, gdyż miejscowość leżała w centrum pustyni, a woda dostarczana była do niego dzięki czarom. Zostało założone przez elfy w czasach wiecznych konfliktów międzyrasowych. W tamtym czasie istoty te wycofały się na niedostępne tereny, gdzie było najbezpieczniej i żyły tam używając magii. Kiedy jednak nastały lepsze czasy, większość z elfów wróciła do zwykłych, ukochanych lasów. W mieście zostało ich tylko kilka. Stało się ono bardzo wyludnione, jednocześnie nadal było trudno dostępne. Właśnie wtedy zaczęli tam przybywać przedstawiciele innych ras, licząc na to, że w mieście założonym przez elfy będzie się im wspaniale żyło. Jednak przybysze nie potrafili dostosować się do elfich zasad, przez co Sillas de Meanum zaczęło podupadać. Tutaj także skrywali się różne zbiegli więźniowie. Przez to miasta wkrótce przekształciło się w największe slumsy w całym królestwie. Normalna część miast obejmowała jedynie kilka sklepów, stary i podniszczony ratusz oraz domy, w których nadal mieszkają potomkowie elfów, które pozostały w Sillas de Meanum po zawarciu pokoju z resztą ras. To właśnie oni rządzą teraz miastem, ale nim nawet nie da się już rządzić. Może i życie jest tam trudne, niepewne i pełne niebezpieczeństw, ale z Saden jest tam najbliżej, ponadto w Sillas de Meanum najłatwiej jest się ukryć. Zwłaszcza przed tak groźnym przeciwnikiem. Dlatego właśnie Trix i Elizabeth skierowały się właśnie tam. Najpierw musiały przebyć spory kawałek drogą przez las, które w tej części był o wiele gęstszy i większy. Nawet za dnia strach było się do niego udawać, a co dopiero w nocy. Krążyło mnóstwo opowieści o śmiałkach, którzy stamtąd nie wrócili. Miejsce to nosiło nawet nazwę, Przeklęty Mroczny Las. W ciągu dnia zdawało się, jakby w samym lesie nigdy nie nastawała jasność. Przed linią drzew często świeciło słońce, ale w lesie promienie były pożerane przez mrok, gigantyczne drzewa i pnącza. Poniżej rosły tylko rośliny cieniolubne. Wszystkie rośliny zdawały się wyciągać swoje powykręcane gałęzie w stronę dwóch przerażonych, uciekających w popłochu dziewcząt. Miały bardzo dużą szanse, że jeśli nie dopadnie ich wampir, same umrą z przerażenia lub pożre je coś w tym lesie. Kiedy nagle wybrzmiało głośne pohukiwanie, puls obydwu sióstr Morvant przyspieszył jeszcze bardziej, chociaż wydawało się to niemożliwe. Proszę, proszę, proszę...- powtarzała w myślach Elizabeth, sama nie wiedząc do kogo. Była tak zmęczona i przerażona, że ledwo mogła utrzymać się w siodle i jeszcze pozbierać do kupy myśli. Zadziwiający był fakt, jak dobrze jej szło, mimo że ostatni raz jechała konno kilka lat temu, jeszcze przed śmiercią rodziców. Trix z kolei nie zawracała sobie głowy niczym niepotrzebnym. Jak zwykle całą sobą skupiła się na zadaniu, którym teraz było po prostu przetrwanie. Obydwu siostrom serce omal nie stanęły, gdyż obie były pewne że usłyszały i zobaczyły kątem oka, jak coś przeskakuje z drzewa na drzewa. Coś dużego. Chrzęst gałęzi był aż nazbyt słyszalny. Po chwili dało się też słyszeć głuchy łomot, świadczący o tym, że coś dużego upadło z wysoka na ziemię. Dziwne było jednak to, że postać przybyła z naprzeciwka i zdawała się kierować w stronę, z której przybyły Trix i Elizabeth. Obie zaczęły się z przerażeniem rozglądać wokoło. Starsza siostra szybko jednak ponownie skupiła się na drodze, a po chwili w jej ślady poszła także Eliza. Jak na złość, zaczęło padać, a właściwie lać. Już po kilku minutach obie były przemoczone do suchej nitki. Deszcze siekł zapamiętale, skutecznie ograniczając widoczność. Dziewczęta uparcie jednak dążyły przed siebie, po cichu licząc na to, że ulewa przeszkodzi też lub może nawet zniechęci ich prześladowcę. Mimo to Trix podjęła decyzję, że uciekać będą jak najdłużej, a postój dla bezpieczeństwa zrobią jak najpóźniej i najdalej.
~~~~~~~~~~~~
Canagan szybko dotarł do domu Elizy, ale napotkał otwarte drzwi. Wątpił, że dziewczyna tam jest, ponadto nie czuł jej nawet. Mimo to z łatwością dostał się do środka przez okno. Równie dobrze mógł ścigać Elizabeth dalej bez żadnych wskazówek, ale nie mógł powstrzymać się przed szybkim przeszukaniem jej domu. Nie znalazł nic ciekawego, nawet w pokojach sióstr. Wyskoczył więc przez okno prosto w mrok nocy. Był to dodatkowy plus dla niego. W końcu to on należał do rasy synów nocy. Ta pora dnia była ulubioną dla każdego wampira. Mogły wtedy bez większych obaw ujawniać swoje zdolności, a nawet zabijać ludzi i zatajać ślady. Canagan od razu wyczuł woń, tym razem wzmocnioną, gdyż pochodzącą aż z dwóch ciał. Zaczął biec. Minęło kilkanaście minut, a zaczęło potwornie lać. To zdenerwowała wampira już do końca. Nie miał najmniejszej ochoty zabawiać się potem jeszcze z tą dziewczyną. Chciał ją jak najszybciej dopaść i zabić. Tyle krwi jednego dnia- pomyślał Canagan. Miał nadzieję, że już niedługo doścignie Elizę. Będzie długo cierpiała za wszystkie kłopoty, których przysporzyła wampirowi. Walka z łowcą, kłopoty z tamtym chłopakiem, ciąża, bieganie w deszczu... Oj, nagrabiła sobie, nagrabiła- pomyślał wampir, uśmiechając się złowieszczo pod nosem. Wtem jego wyostrzone zmysły zarejestrowały coś dziwnego. Wyczuł nadciągającego z naprzeciwko wampira. To mocno zbiło go z tropu. Miał nadzieję, że pobratymiec nie pozbawił go zabawy. Jako że sam należał do tej rasy, wiedział jak niebezpieczni, źli, okrutni i zakłamani są jej przedstawiciele, nie zamierzał więc na nic czekać. Przyspieszył i już po chwili mógł dostrzec podążającą w jego stronę postać w pelerynie i z kapturem na głowie. Wydała mu się znajoma, ale wolał nie ryzykować. Rzucił się na nią, ale ta zrobiła szybki unik. Na szczęście Canagan szybko odwrócił się i ponowił tak, który tym razem się udał. Przygniótł swym ciężarem i siłą drugiego wampira do mokrej, lepiącej się ziemi.