poniedziałek, 29 lipca 2019

Informacja

Blog był przez jakiś zawieszony, co nawet nie było planowane... Po prostu straciłam nagle chęć do pisania na nim czegokolwiek. Skupiłam się bardziej na nieco "lżejszych" fanfikach na wattpadzie, a kiedy tylko myślałam o pisaniu tutaj, od razu mi się odechciewało. Bardzo za to przepraszam, nie mam pojęcia, skąd to się wzięło, nawet jednego posta nie byłam wstanie napisać, chociaż powinnam wam coś wyjaśnić, wytłumaczyć swoją nieobecność. Naprawdę bardzo przepraszam. Po prostu dopadła mnie całkowita niemoc twórcza. Czy to jest jakieś usprawiedliwienie? Oczywiście, że nie, powinnam przynajmniej ostrzec, że przez jakiś czas posty nie będą się pojawiać, a ja po prostu zamilkłam. Co dalej z blogiem? Cóż, nadal do końca tego nie rozstrzygnęłam. Nie chciałabym całkowicie porzucać zaczętych tutaj opowiadań, może nie są zbyt górnolotne, ale jednak fajnie byłoby je kontynuować. Jednak nawet tą opcję biorę pod uwagę. Bliżej mi jednak do wznowienia wszelkiej twórczości na tym blogu lub do przeniesienia się całkowicie na wattpada. Głównie zastanawiam się nad dwiema ostatnimi opcjami i nadal nie wiem, jak postąpię. Tym razem już jednak obiecuję, że pod koniec tygodnia, czyli w okolicach weekendu, pojawi się post dotyczący tego, co ostatecznie zamierzam zrobić z blogiem (o ile jeszcze kogoś to obchodzi po mojej tak długiej nieaktywności). Tak więc jeszcze raz bardzo przepraszam, bo ostatnio przez długi czas tylko zawodziłam i teraz zawiodłam ostatecznie swoim zniknięciem bez słowa wyjaśnienia. Tym, którzy mimo wszystko to przeczytają, jestem wdzięczna.
~Ritsu

piątek, 17 maja 2019

II Rocznica bloga

I tak upłynął kolejny rok Świata Moich Opowiadań. Przez ten rok, nieznacznie, ale jednak ten świat się powiększył. Myślę, że tym razem niekoniecznie dobrym pomysłem będzie zanudzanie statystykami, a w kwestii opowiadań każdy łatwo może sobie sprawdzić, co się zmieniło. W tym poście chciałabym przede wszystkim serdecznie z całego serca podziękować Wam, czyli ludziom, którzy tego mojego bloga odwiedzacie i czytacie. Nie obchodzi mnie, czy jest to jedna osoba, pięć, czy dziesięć. Dla mnie liczy się, że ktokolwiek poświęca uwagę moim opowiadań, którym i tak wiele jeszcze brakuje. Staram się to nadrabiać, myślę, że "Cmentarz Upadłych" jest już pisany lepiej niż "Zakazany Romans", a w "Zakazany Romans: Dziedzic" zamierzam włożyć jeszcze więcej starań, gdyż mam co do tego opowiadanie duże plany. Może się mylę, może wcale nie piszę lepiej. Może piszę jeszcze gorzej niż rok temu, ale wtedy tym bardziej jestem Wam wdzięczna za to, że jesteście i to czytacie. Często nie mam czasu, jestem zmęczona lub po prostu brakuje mi ochoty, aby coś napisać, ale kiedy już opublikuję kolejny rozdział, wejdę na bloga i zobaczę liczbę wyświetleń, która wzrośnie choćby o kilka, od razu czuję się szczęśliwsza. Uwielbiam pisać i naprawdę cieszę się, że mogę to robić oraz że mam swoich czytelników. Wracając do podsumowania tego roku, na razie niewiele jeszcze się zmieniło, choć teraz postanowiłam pisać kilka opowiadań na raz. Może za jakiś czas ruszę z następnym, kto wie? Mam masę pomysłów, niestety czasu trochę mniej... Tym niemniej jednak z okazji II Rocznicy Bloga przydałoby się coś zrobić. Planują zmienić nieco ogólny wygląd bloga lub ruszyć z kolejnym opowiadaniem. Nie wiem jeszcze, jak mi to wyjdzie, tym bardziej, że wszystko nadal jest w fazie "planu". W razie czego, czekam na Wasze propozycję odnośnie tego, co chcielibyście zmienić na blogu. Na koniec tego postu jeszcze raz dziękuję Wam wszystkim za to, że jesteście i czytacie:D
~Ritsu

piątek, 10 maja 2019

Drobne zmiany

Otóż, jak można zauważyć, coś się na blogu zmieniło. Zniknął prolog "Prawdziwego Zła", za co bardzo przepraszam. Nie powinnam publikować czegoś, a potem tego cofać, wiem. Chciałabym jednak ten prolog nieco przerobić, ulepszyć i zrobić z niego początek mojej pracy na konkurs. W zamian za to postanowiłam wystartować już z II częścią Zakazanego Romansu. Jeszcze raz przepraszam i proszę o zrozumienie. I tak samo mam nadzieję, że nie zapomnieliście jeszcze o naszych bohaterach z Antherlend'u i cieszycie się tak samo jak ja, że do nich powracamy.
~Ritsu

Zakazany Romans: Dziedzic I "Interesy"

Zatoka Henoa była ostatnim miejscem jej pobytu, o którym wiedział klient. Dlatego też właśnie tam zdecydował się rozpocząć poszukiwania. Doskonale wiedział, że łatwiej będzie spotkać ją lub którąś z jej sióstr w nocy, więc wtedy też wyruszył  na łowy. Wynajął pokój w jednej z karczm w porcie. Wieczorem opuścił go, biorąc tylko uprzednio uszykowaną torbę, i udał się do właściciela kilku łodzi, z którym wcześniej umówił się co do wynajmu jednej z nich. Mężczyzna zaprowadził go na drewniany pomost, utrzymany w zadziwiająco dobrej formie. Ale co się dziwić, on nie wynająłby łodzi od człowieka, który nie dba odpowiednio o swój własny interes. Perfekcja, ona sama w sobie była jedną z jego zasad.
-Nadal uważam, że wyruszanie na morze o takiej porze to samobójstwo. Tutaj naprawdę czasem aż roi się od syren, zwłaszcza jak się oddali od portu-powiedział mężczyzna, odwiązując łódź.
-Dziękuję za ostrzeżenie, ale jestem pewien swojej decyzji-odparł. Właściciel spojrzał na niego podejrzliwie, chwilowo zatrzymując się ze sznurem w ręku.
-Ale chyba nie jest pan jednym z tych...no...łowców, czy innego diabelstwa? Znaczy, nie żebym miał coś do nich, jak chcą, to niech sobie łowią syreny i sprzedają je bogatym szlachcicom, niech łapią wilkołaki na futra, niech zabijają wampiry, żeby z kłów zrobić sobie naszyjniki, ale wie pan, pan wszystkich syren nie wyłapie, a taki atak tylko je jeszcze rozwścieczy, te bestie jedne. I one potem mścić się będą na nas, a rozumiesz pan, ja mam tu żonę, dzieci...
-Spokojnie, ja nie z tych. Mój ojciec tutaj zginął. Jestem pewien, że zjadły go syreny, ale matka...ona nie chce w to wierzyć. Chcę więc znaleźć jakiś dowód-odparłem.
-I tylko dlatego chcesz ryzykować swoim życiem? Dziecko drogie, przecież przed tobą jeszcze całe życie! Wróć lepiej do domu i...
-Nie.-przerwał mu. A powiedział to z taką pewnością i determinacją oraz takim wyrazem twarzy, że mężczyzna nie zadawał już więcej pytań. Uznał, że ów młodzieniec jest szaleńcem zdecydowanym na śmierć, a takich za nic w świecie się nie przekona. Młodzieniec osiągnął swój cel, bo właściciel łodzi uwierzył, iż jest on tylko oszalałym po stracie ojca wariatem. Cieszyło go, że mężczyzna nie będzie drążyć dalej. Kiedy wszystko było już gotowe, wsiadł do łodzi. Właściciel pożegnał go, życząc mu powodzenia i szczęśliwego powrotu, a potem jeszcze długo stał na pomoście i patrzył na łódź z oddalającym się, dziwnym młodzieńcem, przybyłym nie wiadomo skąd i nie wiadomo po co. Caspian wiosłował i wiosłował, wiosłował, wiosłował, mącąc wodę, która przywodziła na myśl jakąś czarną przepaść bez dna. Za dnia nad brzegiem zatoki zapewne bawiły się dzieci, woda była przejrzysta, czysta. Ale w nocy na odległość mniejszą niż kilometr do zatoki zbliżali się tylko ci, którzy mieli pecha i musieli sprawować wartę lub też sprowadziły ich tam inne interesy. Caspian wiosłował coraz dłużej, ale nadal nie czuł ani odrobiny zmęczenia. Podejrzewał, że mógłby długo tak jeszcze płynąć niemal bez celu, gdyby nie usłyszał nagle cichego plusku, który na pewno nie był sprawką jego wiosła. Zatrzymał się na chwilę, a wokół niego zapanowała całkowita cisza. Po kilku minutach uważnego przysłuchiwania się ruszył dalej. Przepłynął kawałek i znowu usłyszał plusk, tym razem nieco głośniejszy. Przystanął, nic więcej nie dało się usłyszeć, więc ponownie ruszył dalej. Sytuacja powtórzyła się jeszcze dwa razy, zanim Caspian, nabrawszy już większych podejrzeń, zauważył w oddali ogromną skałę. Wznosiła się ona na wysokość kilkunastu metrów, mocno więc wystawała ponad wodę. O ile chłopak się orientował, był to głaz nieoficjalnie dzielący zatokę na dwie połowy. Za nim, po drugiej stronie, powinna się jeszcze znajdować niewielka kamienna wysepka, a nawet mała plaża. Caspiana coś tknęło. Postanowił nie podpływać do skały, tylko przepłynąć obok niej, ale w bezpiecznej odległości. Musiał być jednocześnie cichy i szybki, choć podejrzewał, że nie musi się już wcale kryć. Kiedy wypłynął zza skały, jego hipoteza się potwierdziła. Na skalnej wysepce, kawałek od brzegu, kilkaset metrów od jego łodzi, siedziały trzy postacie. Caspian, mimo ciemności, nie musiał nawet specjalnie się starać, aby dokładnie je ujrzeć. Niestety, jej wśród nich nie było, co przysparzało mu pewnych problemów, ale nie aż tak wielkich. Gdyby jej siostry zdecydowały się zaatakować go już teraz, po prostu zabiłby je w oczekiwaniu na nią samą. Ledwo jednak skończył swoje przemyślenia, do istot na wysepce dołączyły jeszcze dwie kolejne syreny. Najpierw zauważył pierwszą z nich, która także okazała się nie tą, której szukał, ale druga... Caspian porównał jej wygląd z dokładnym opisem, który otrzymał. Długie, białe włosy. Fioletowe oczy. I najważniejsze, blizna ciągnąca się przez całą szyję, która szpeciła idealny wygląd syreny. Przynajmniej jej górnej części. Caspian musiał działać szybko, zanim zdecydują się użyć na nim swej broni, przed którą ciężko było się obronić. Nim jednak zdołał zrobić cokolwiek, to one wykonały pierwszy krok. Rzuciły się naraz do wody i zniknęły w jej ciemnych odmętach, ale on dobrze wiedział, że już do niego zmierzają. Położył się na dnie łodzi, uniemożliwiając im tym samym pochwycenie go z niej. Aby to zrobić, musiały wyskoczyć z wody i chwycić się brzegu łodzi, co też uczyniły po kolei wszystkie. Następnie zaczęły mu się przypatrywać. Przyglądały mu się z niemą ciekawością, trochę tak, jak on czasem patrzył na swoje ofiary, z których wysysał krew. Jakby myślały nad tym, jak on zareaguje, kiedy wszystkie na raz rzucą się na niego, aby go rozszarpać. Zanim jednak to się stało, ku jego zaskoczeniu, jedna z nich przemówiła.
-Przypłynąłeś tutaj sam, nocą...Głupiś, albo pełen pychy i dumy. Może myślałeś, że sam jeden pochwycisz jedną z nas? Albo chcesz umrzeć, a przed śmiercią chciałeś jeszcze zobaczyć syrenę...?-powiedziała cichym, melodyjnym głosem. Już w samym jego tonie można było się zakochać. To był głos, po którego usłyszeniu już o niczym innym nie mogło się myśleć i tęskniło się latami, aby usłyszeć go choćby tylko jeszcze jeden raz, choćby przez chwilę...
-Przed śmiercią to ja się osobiście jeszcze zdążę spotkać z Demonem i napluć mu w twarz-powiedział. Uśmiechnął się szeroko, co widocznie zadziwiło je wszystkie, nawykłe do tego, że zwykli śmiertelnicy nawet kiedy są przez nich pożerani, nadal postrzegają je jako boginie. Zerwał się na równe nogi, schwycił "jego" syrenę i pociągnął ją tak, że jej ludzka połowa znalazła się na łodzi. Syreny, może i są okrutne i żarłoczne, ale też niezwykle płochliwe. Odskoczyły jak oparzone od tej dwójki i zniknęły gdzieś pod powierzchnią mętnej toni. Pozostawiona sama sobie syrena zasyczała wściekle i wykrzywiła swoją piękną twarz w grymasie złości, podczas gdy on sięgnął po swój długi nóż, dobrze ukryty, i dźgnął ją, celując w okolic serca. Łodzią jednak zakołysało, przez co chybił i nóż wbił niżej, w dodatku nie tak głęboko, jak chciał. Pozostałe syreny po kolei zaczęły wynurzać się z wody. Syrena na łodzi pochwyciła go, one ją, i w ten sposób wszyscy zostali wciągnięci do wody. Amator pewnie wystraszyłby się, uznawszy, że nie ma szans z syrenami na ich terenie, ale on właściwie ucieszył się. Niestety, pod wodą były tak szybkie, że nawet jemu z trudem było je rozróżnić, pozostało więc...zabić wszystkie. Pierwszą pochwycił mocno i wbił w nią nóż kilka razy, dla pewności, że nie będzie już dla niego stanowić żadnej przeszkody. Reszta dopiero po tym fakcie zdecydowała się go zaatakować. Ich "solidarność" całkowicie zniknęła, kiedy próbowały nawzajem go sobie wyrwać. Chwycił w końcu rękę jednej z nich, mocno zaciskając na niej dłoń. Zamachnął się i wbił w nią nóż, nie do końca wiedząc, gdzie właściwie trafi. Kiedy go z niej wydostał, syrena jeszcze się miotała, ale zaatakował jeszcze raz i jej opór zaczął słabnąć. Puścił ją, bo kolejna z nich go do siebie pociągnęła, podczas gdy druga rzuciła się na jego rękę, w której trzymał broń i wyrwała mu ją. Nóż zaczął powoli płynąć w dół, ale nie było to nic straconego. Kolejna z nich pojawiła się idealnie przede nim i rzuciła na niego z kłami, chcąc wbić się w mięso. Chwycił ją oburącz za szyję, lekko odchylił i sam ją ugryzł, wgryzając się tak głęboko, jak tylko mógł. Nie lubił smaku krwi syren, dla niego kojarzył się on z przegniłą rybą, ale dla pewności wziął duży łyk jej krwi, aby mocno ją osłabić. Syrena zaczęła się bronić, starała się mu jakoś wyrwać, a jej siostry nadal go atakowały. Caspian jednak nie puścił jej, tylko ugryzł ją jeszcze kilka razy, za każdym razem wgryzając się głębiej. W końcu syrena skończyła z rozerwaną tchawicą i tętnicą. Może nawet odgryzłby jej głowę, gdybym nie trafił na kość. A jego kły są niestety zbyt słabe na to, nie chciał ryzykować ich utraty. Kiedy skończył z kolejną z nich, pozostałe dwie poddały się i zaczęły uciekać. Miałby to w dupie, gdyby jedną z nich nie był jego cel. Musiał więc popłynąć za nimi. Pływał dość szybko, więc udało mu się je dogonić, jednak ze złapaniem był problem. Wyciągnął rękę, ale nie było nawet co marzyć, że pochwyci jej śliski ogon. Cholera jednak pewnie o tym wiedziała i już cieszyła się, że uszła cało z życiem, ale Caspian nie zamierzał się poddawać. Przyspieszył, aby mu nie uciekła. Syrena zaczęła się od niego oddalać, ale nie mógł na to pozwolić, jeśli chciał porządnie zarobić. Udało mu się w końcu ponownie do niej na chwilę zbliżyć. Z rąk mogła mu się wyślizgnąć, ale miał już na to swój sposób. Nie posiadał pazurów, ale przecież kły miał nie do ozdoby. Wbił się nimi w jej ogon, co spowodowało, że syrena zatrzymała się na chwilę, wijąc się i wrzeszcząc z bólu. Caspian tylko czekał na ten moment, teraz już z łatwością mógł ją pochwycić i dokończyć dzieła. Syrena nie poddała się oczywiście bez walki, starała się gryźć i drapać Caspiana, ale on był od niej bardziej wprawiony w bojach. Ona specjalizowała się w porywaniu marnych, słabiutkich marynarzy. Czasem zdarzały się pewnie nawet inne istoty niż ludzie, ale nawet ona nie mogła mieć takiego doświadczenia jak płatny zabójca, pełniący swoją funkcję z prawdziwą pasją od tak dawna. Teraz Caspiana czekało trudniejsze zadanie. Musiał wrócić do łodzi, odrąbać jej głowę, a potem wrócić do portu, opuścić to miejsce i ukryć przed wszystkimi fakt, że w torbie przechowuje głowę pewnej syreny, za którą miał dostać kupę kasy. To było minusem tego, że wampirem był tylko w połowie. Jego kły były słabsze, normalny wampir bez problemu mógłby odgryźć głowę, bez używania do tego jakichkolwiek narzędzi, ale cóż...Caspian sam się co prawda na świat nie pchał, ale skoro już tu był, to musiał znosić swój los.
~~~~~~~~
Nawet nie musiał prosić o więcej. Kiedy tylko wypił swoje piwo, pojawił się przed nim typek z obsługi, który dał mu nowe i oczywiście skasował od razu. Napój był mimo wszystko wart swojej niebotycznej ceny, zwłaszcza, kiedy mogło się nim delektować w spokoju w ulubionej karczmie i to w dodatku będąc dobrze ukrytym za potężnym filarem. Stół, przy którym siedział, był zaiste najlepszym miejscem do prowadzenia obserwacji, czemu Caspian często poświęcał się w wolnych chwilach. Zawsze starał się zwracać uwagę na jak najwięcej szczegółów. To był jeden z kluczy do sukcesy w jego branży. Młodzieniec chwycił kufel wypełniony po brzegi złocistym płynem i właściwie jednym haustem opróżnił do połowy. Kiedy go odstawił, zaczął ponownie przyglądać się zebranym. W końcu jego wzrok spoczął na jednej z osób. Nie dało się jej nie zauważyć, zwłaszcza po tak dokładnym przyjrzeniu się całemu towarzystwu. Siedziała również na uboczu, jak Caspian i, tak jak on, zdawała się obserwować wszystkich zebranych. Ich spojrzenia na chwilę spotkały się. Kobieta uśmiechnęła się do niego lekko, ale zarazem tajemniczo i jakby...zachęcająco? Caspian oczywiście zdążył już poznać wszystkie gierki jej podobnych panienek i dawno nauczył się je ignorować. Nie przepadał za bliższym kontaktem z kimkolwiek, nawet cielesnym, więc korzystał z usług tego typu kobiet tylko, kiedy już nie mógł wytrzymać. Przychodząc zaś dziś tutaj nie miał w planach spędzenia nocy z żadną prostytutką. Ona jednak miała w sobie coś, co sprawiło, że Caspian nie był w stanie odciągnąć od niej oczu. Pierwsze, co rzuciło mu się w oczy, to jej długie, fioletowe, lekko kręcone włosy, spływające z ramion ku dołowi pleców oraz czerwone oczy. Czerwone czerwienią świeżej krwi-pomyślał Caspian, przez co poczuł pragnienie. Nie był jednak pewien, czy zachciało mu się zaspokoić głód krwi, czy głód kobiety. Niestety wampirzyca dość szybko przerwała tę cudowną chwilę, podczas której Caspian mógł do woli wpatrywać się w jej oczy. Spuściła swój wzrok z powrotem na trzymany napój. Było to według chłopaka dziwne, bo z jego doświadczeń wynikało, że prostytutki wolą upijać klientów niż siebie. Po chwili do dziewczyny podszedł lekko zataczający się mężczyzna. No pięknie, ubiegł mnie-pomyślał, sądząc, iż nie zdoła w żaden sposób zareagować zanim ta nieziemska piękność zgodzi się na seks z tamtym nieznajomym. Mężczyzna oparł się o blat stołu i zaczął coś mamrotać. Niestety Caspian nie był w stanie tego usłyszeć, widział jedynie ruch jego warg. Dziewczyna zdawała się jednak zupełnie ignorować mówiącego do niej mężczyznę. Po chwili wstała. W tej samej chwili nieznajomy położył dłoń na jej ramieniu, jakby chciał ją zatrzymać. Wampirzyca strąciła ją, ale wtedy mężczyzna chwycił ją mocniej. Nagle dziewczyna odwróciła się, chwyciła rękę faceta i wykręciła ją, a jego samego posłała bez większego wysiłku na ścianę. W duchu Caspian wyraził dla niej swoje uznanie.  Nieznajoma nachyliła się do mężczyzny. Po chwili puściła go, a ten jak najszybciej odszedł, nadal zataczając się. Caspian zauważył jednak na jego twarzy ledwie widoczny strach. Wszystko to działo się tak szybko, że nikt właściwie nie zdążył niczego zauważyć. Nikt oprócz półwampira, który przyglądał się tej scenie z rosnącym zainteresowaniem. Poza tym nie można też było ukryć, że tutaj bijatyki, kradzieże, gwałty czy morderstwa były na porządku dziennym. W tej samej chwili Caspian musiał niestety przerwać podziwianie nieziemskiej piękności, bo właśnie ktoś zmierzał w jego kierunku. Wiedział o tym dzięki czułym i wytrenowanym zmysłom, które odziedziczył po części po swoim ojcu. Niestety ludzkie geny nieco je osłabiły, ale odpowiedni trening pozwolił to nadrobić.
-Słyszałem, że jesteś w tym najlepszy. Trochę zajęło mi znalezienie ciebie, ale mam nadzieję, że było chociaż warto. Chciałbym załatwić to jak najszybciej-powiedział nieznajomy, nawet się nie przedstawiając.
-Rozumiem. Możemy wszystko uzgodnić tutaj, nikt nas nie usłyszy, jest za głośno. Muszę wiedzieć,  kogo, najlepiej byłoby, abym dostał jak najwięcej informacji na temat celu-odparł Caspian, spoglądając obojętnie na nieznajomego mężczyznę.
-Zleceniodawca to Pierre Di'Arc-zaczął nieznajomy.
-To akurat nie jest mi zbyt potrzebne. Domyślam się, że to fałszywe nazwisko, więc nic mi ono nie da-powiedział Caspian. Mężczyzna spojrzał na niego ze zdziwieniem, ale i lekkim podziwem. W moim fachu odkrycie czegoś takiego nie jest niczym niezwykłym-pomyślał półwampir.
-Cel to Layet Andreas Liverses. Członek Wampirzej Rady, a co za tym idzie, wampir-kontynuował posłaniec.
-Więc to nie będzie łatwa robota. Sporo będzie kosztowała-odparł Caspian, zabawiając się pustym już kuflem.
-Ile?-spytał mężczyzna. Młodzieniec spojrzał ponad jego ramieniem. Wyglądał, jakby właśnie się nad czymś zastanawiał.
-To zależy. Powinienem to zrobić w jakiś wybrany sposób, czy mam wolną rękę?-powiedział Caspian, ponownie spoglądając znudzonym wzrokiem na swojego rozmówcę. Kiedyś, kiedy dopiero rozpoczynał swoją karierę, takie rozmowy bardzo go ekscytowały, ale dawno już się do nich przyzwyczaił.
-Tutaj mam informacje o tym wampirze. Gdzie ma swoje posiadłości, jaki ma status w Radzie, kim są jego bliscy, gdzie można go często spotkać, słowem, wszystko, czego tylko można się było dowiedzieć. Myślę, że to dość mocno ułatwia pracę. Zabić możesz go jak chcesz-powiedział mężczyzna, rzucając przed Caspiana plik kartek. Chłopak przeniósł wzrok na nie i po chwili wziął je do rąk.
-Ale w jego kręgi to już sam muszę się wkręcić, tak?-zapytał, przeglądając papiery.
-No tak...
-Zważywszy na to, że to wampirzy arystokrata, to może nie być takie łatwe-powiedział Caspian.
-Czyli mam rozumieć, że nie podołasz temu zleceniu, więc go nie przyjmujesz?
-Tego nie powiedziałem. Ale sporo to będzie kosztowało, jak już zresztą mówiłem. A i jeszcze jedno, działam sam, nie chcę żadnych namolnych pomocników-odparł półwampir, odkładając dokumenty i uśmiechając się przebiegle.
-Jasne. Co do zapłaty, to mam pieniądze. Tyle wystarczy?-zapytał nieznajomy, stawiając przed Caspianem sporej wielkości wypchaną sakiewkę, z której wysypały się dwie złote monety.-To tylko połowa. Drugą otrzymasz po wykonaniu zadania.
-Oszalałeś?! Nie chwal się tak tymi pieniędzmi-zawołał Caspian, wyciągając ręce po sakiewkę. Mężczyzna jednak powstrzymał go.
-Czyli przyjmujesz zlecenie?-zapytał. Młodzieniec westchnął.
-A mam inne wyjście? A jak z czasem? Do kiedy mam to zrobić?-spytał.
-Jak najszybciej, jednak nie masz konkretnej daty. W razie gdyby coś poszło nie tak...-mówił mężczyzna.
-Wszystko pójdzie zgodnie z moim planem, jak zawsze. Spotkamy się tutaj za miesiąc, abyś wypłacił mi pozostałą część wynagrodzenia. Tylko bez sztuczek! Inaczej będzie nieciekawie. W razie gdyby brakowało mi jakichś informacji, sam je zdobędę-przerwał mu Caspian.
-No, no, teraz widzę, że naprawdę nie okłamano mnie. Wydajesz się wiedzieć, co mówisz, ale wszystko się jeszcze okaże-odparł nieznajomy.
-Coś jeszcze?-spytał Caspian.
-Nie-odparł mężczyzna i odszedł, zaś chłopak szybko chwycił sakiewkę i ją schował, rozglądając się, czy aby na pewno nikt tego wszystkiego nie zauważył. Jego wzrok automatycznie zatrzymał się na miejscu, gdzie widział fioletowowłosą piękność, ale, ku jego niezadowoleniu, jej już tam nie było. Nagle znikąd stanęła przed nim postać odziana w czarną, zwiewną pelerynę, spod której jednak widać było nieco dość skąpego ubioru.
-Szukasz kogoś? Bo wodzisz po całej karczmie takim stęsknionym wzrokiem-powiedziała postać, przeciągając lekko każde ze słów. Caspian podniósł wzrok na swoją rozmówczynię. Od razu poczuł, jak tonie w jej krwistoczerwonych oczach niczym podziurawiony okręt.
~~~~~~~~~~~~
Nie lubiła być sama. Była kobietą przyzwyczajoną, że stale zabiega o nią tabun mężczyzn, a ona wyróżnia jednego z nich i spędza z nim noc, a jeśli okaże się naprawdę dobry pod odpowiednimi względami, może i więcej. Tak właśnie było w przypadku Leono, jednak kiedy tylko poczuła, że on zaczyna do niej czuć coś więcej, zerwali ze sobą wszelkie kontakty. To znaczy ona z nim, bo on z nią nie za bardzo chciał zrywać. Jednak w przypadku tej wampirzycy to świat musi przystosowywać się do niej, nie ona do niego. Dlatego właśnie Leono musiał o niej zapomnieć. Poza tym dawno już jej się znudził. Był raczej przeciętnym kochankiem, urodą też nie powalał. Te braki mógł wynagrodzić jej jedynie złotymi monetami ze swojej kieszeni. Tak naprawdę szybko nudziła się większością facetów, bo rzadko trafiała na takiego, który naprawdę byłby w stanie czymś jej zaimponować. Jednak mimo to uwielbiała towarzystwo płci przeciwnej. Kochała być adorowaną! Z tego powodu wybrała się dziś w miejsce, gdzie zawsze było wielu mężczyzn. Zasiadła w kącie i poczęła wszystkim po kolei się przyglądać. Miała na sobie dwukolorową sukienkę. Jej dół był dość krótki, koloru czarnego. Ozdobiony był kilkoma koronkami o tej samej barwie. Posiadała je również góra stroju, na którą składał się czerwony gorset z dużym dekoltem, z którego co nieco wręcz się wylewało (według niej powinno się chwalić, jeśli ma się czym) oraz wyciętym po bokach materiałem, i to dość sporą ilością. Kusy strój, podkreślający jej kobiece atuty oraz czerwień oczu był jednak zakryty przez czarną pelerynę. Dla własnego dobra wolała nie ryzykować tym, że zleci się do niej cała zgraja napaleńców. Gdzieś tutaj musiał być ktoś, kto w końcu da jej to, czego pragnie, a ona tylko musiała go wypatrzyć. Jednak jak na razie musiała skupić się na odganianiu swoim morderczym wzrokiem wszystkich pijaków i napalonych nieudaczników. Po jakimś czasie usłyszała, że drzwi ponownie się otwierają. Wampirzyca nawet nie podniosła wzroku, pewna, że to jak zwykle nikt ważny. Zamiast tego upiła kolejny łuk swojego wysokoprocentowego napoju. Po jakimś czasie ponownie rzuciła okiem na zebrane w sali osoby. Jej spojrzenie zatrzymało się na młodzieńcu, który siedział w przeciwnym końcu karczmy. Przykuł jej uwagę swoim wyglądem, ale też ubiorem. Zaczęła go obserwować. Wampirzyca doszła do wniosku, że jest on dość atrakcyjny. W tej samej chwili i on podniósł wzrok, a po krótkim czasie ich spojrzenia się spotkały. Przez chwilę wpatrywali się w siebie. Wampirzyca była urzeczona jego atrakcyjnością. Poza tym czerwony kolor jego oczu wskazywał, że należał do jej rasy, co bardzo się jej spodobało. Chodź odcień czerwieni jest nieco dziwny, nigdy nie spotkałam wampira z taką barwą tęczówek-pomyślała wampirzyca, przypatrując się młodzieńcowi. Widziała, że i ona mu się spodobała, dlatego po chwili spuściła wzrok, aby ostudzić nieco jego zapał. Wiedziała, że mężczyźni to myśliwi, którzy tym bardziej pragną kobiety im bardziej ona udaje niedostępną. Ten fakt można zaś łatwo wykorzystać do zabawy nimi. Upiła łyk swojego napoju, po czym mina jej zrzedła. Do jej stolika podszedł bowiem nie kto inny, jak Leono.
-Witaj, moja piękności, Ravvv...ostanią literę mocno przeciągnął. Świetnie, jest tak pijany, że nawet mojego imienia nie potrafi do końca wypowiedzieć. Albo zapomniał, że nie znoszę, kiedy tak na mnie mówi. Muszę go po prostu zignorować-pomyślała, przenosząc wzrok z powrotem na swój napój. Zaczęła poruszać ręką w taki sposób, że w naczyniu utworzyło się coś na kształt małego wiru.
-Czemu tutaj siedzisz? Powinnaś być w pokoju, bo tutaj kręci się zbyt wielu podejrzanych typków. A właściwie to powinnaś być w moim domu, ale nic się nie martw. Już niedługo uda mi się przekonać moich rodziców, że nie jesteś "tanią dz*wką" i jesteś jak najbardziej godna zostać żoną przyszłego barona. Cieszysz się? Już niedługo przestaną się między nas wtrącać, super! Obiecuję, że kupię ci najdroższy i najpiękniejszy pierścionek z największym diamentem!-Leono dostał istnego słowotoku. Co mu się stało? Tak źle podziała  na niego wiadomość, że z nami koniec? Nie zamierzam dłużej słuchać tych jego bredni- pomyślała wampirzyca, po czym wstała, szykując się do odejścia. W tej samej chwili Leono mocno chwycił ją za ramię. O nie, teraz to już przegiąłeś. Chciałam być dla ciebie w miarę miła, ale chcesz to masz!-pomyślała, po czym odwróciła się, wykręciła rękę swojego byłego kochanka i przycisnęła go do ściany.
-Jeszcze raz do mnie przyleziesz, to ci utnę jaja razem z k*tasem, a potem wsadzę do tej twojej parszywej gęby. Przynajmniej będziesz mógł zrobić sobie sam dobrze ustami, tylko nie wiem, czy wtedy to jeszcze coś da. I wiesz, że ja jestem do tego zdolna- wycedziła wampirzyca, po czym uwolniła z uchwytu Leono. Ten popatrzył na nią ze strachem w oczach i szybko się oddalił. Wampirzyca zaś, jak gdyby nigdy nic usiadła z powrotem na swoim miejscu i odszukała wzrokiem przystojnego młodzieńca. Rozpoczął on rozmowę z jakimś nieznajomym. Nie urodziła się wczoraj, więc od razy wywnioskowała, że chodzi o jakieś nie do końca miłe interesy. Patrząc na ubiór, wygląd i styl bycia chłopaka, wampirzyca wywnioskowała, że jest on "złym chłopcem", a tacy pociągali ją najbardziej. Oszust? Złodziej? Naciągacz? Może zajmuje się niedozwoloną sprzedażą rzadkich zwierzątek albo piekielnie dobrych trucizn? Płatny morderca? Szpieg? Popychadło szefa jakiejś wielkiej bandy?-zastanawiała się. Z chwili na chwilę rosła jej ciekawość i chęć poznania tego chłopaka. Rozmowa między tą dwójką dla kogoś tak niecierpliwego jak ona wydawała się trwać wiecznie, ale w końcu dobiegła końca. Niemal od razu wampirzyca podniosła się i z niesamowitą prędkością przemieściła na drugi koniec karczmy. Skryła się jednak w cieniu, dzięki czemu mogła zauważyć, jak młodzieniec wodzi wzrokiem po całej sali. Aha, czyli mój czar jak zwykle zrobił swoje-pomyślała zadowolona. Z tej odległości miała też możliwość dokładniejszego przyjrzenia się barwie oczu młodzieńca. Ich barwę można było wręcz nazwać ciemnopomarańczową, nie czerwoną. W końcu wampirzyca zdecydowała się wyjść z ukrycia.
-Szukasz kogoś? Bo wodzisz po całej karczmie takim stęsknionym wzrokiem-powiedziała wampirzyca, używając swojego ulubionego, uwodzicielskiego tonu. Jedno spojrzenie na wampira wystarczyło jej, aby upewniła się, że jest już jej.
-Raven-powiedziała po chwili, podając chłopakowi rękę. Ten zaś złapał ją, ale zamiast pocałować, wstał i przyciągnął wampirzycę do siebie.
-Po co te ceregiele?-spytał Caspian, delektując się przy okazji słodkim zapachem, który ją otaczał.
-Od razu chciałbyś przejść dalej?-zapytała Raven, jednocześnie odsuwając się od wampira.
-Nie wiem, czy na to zasługujesz. Ja nie jestem taka łatwa, jak mogłoby ci się wydawać-dodała, chcąc odejść.
-Już idziesz?-zdziwił się wampir. Myślał bowiem, że Raven jest prostytutką, ale ona w ogóle nie zachowywała się jak one.
-A czemu miałabym dłużej zostawać z kimś, kto nie raczył mi się nawet przedstawić?-odparła wampirzyca.
-A, no tak. Wybacz, nazywam się Caspian-odparł wampir.-Może jednak chwilę jeszcze zostaniesz?-spytał po chwili, uśmiechając się łobuzersko.
-No nie wiem...-Raven wyraziła swoje wahanie. Jednocześnie oparła się dłońmi o stół i lekko pochyliła, po czym podniosła jedną rękę i dotknęła wisiorka naszyjnika Caspiana.- Ładny. I pewnie cholernie drogi-powiedziała, obracając w dłoni mały, szlifowany rubin. Wampir jednak zupełnie nie słyszał jej słów. Głęboki, doskonale widoczny dekolt Raven pochłonął bowiem całą jego uwagę na dłuższy czas. Ocknął się dopiero, kiedy wampirzyca kilka razy chrząknęła.
-Chyba ktoś tu ma bardzo zbereźne myśli-powiedziała.
-Nie, skądże, ja się tylko zamyśliłem-odparł szybko Caspian. Pierwszy raz zdarzyło się, aby ten wampir przed kimkolwiek się tłumaczył.

piątek, 19 kwietnia 2019

Cmentarz Upadłych XXIII "Świetny kierowca"

-Tarot. A konkretnie to Wielkie Arkana-powiedziała Annabelle, zniżając lekko głos. Cudem powstrzymałam się od westchnięcia. Niech się już dzieje, co ma się dziać-pomyślałam. Kobieta wzięła karty, które do tej pory leżały na stole i przetasowała je powoli. Miałam nawet wrażenie... Jej ruchy były tak delikatne i precyzyjne, że wyglądało to, jakby darzyła te karty jakąś czcią. Odgoniłam jednak od siebie te głupie myśli.
-Zastanów się, o co chcesz zapytać karty tarota?-spytała Annabelle.
-Nie mam pojęcia-odparłam.
-Możesz pytać o miłość, pracę, plany na przyszłość. Możesz też zadać ogólne pytanie o przyszłość-wyjaśniła kobieta.
-W takim razie ja chyba wolałabym zapytać właśnie tak ogólnie... Bo nie mam pojęcia, o co konkretnie mogłabym zapytać te karty-powiedziałam.
-Niech więc tak będzie-skwitowała Annabelle. Po chwili kazała mi wyjąć ze stosu trzy karty, a potem położyć je w kolejności od pierwszej wyjętej do ostatniej, wierzchem do góry.
-I co teraz?-spytałam, unosząc lekko brwi.
-Teraz trzeba je po kolei odkryć-odparła Annabelle, po czym sięgnęła ręką w stronę pierwszej karty. Odwróciła ją tak, że obie mogłyśmy zobaczyć znajdujący się na niej obrazek. Był to mężczyzna, ubrany w kolorowe szaty. W jednej ręce trzymał książkę, a drugą miał uniesioną ku górze, w stronę jednej ze świecących gwiazd.
-Ok, więc co to jest?-zapytałam, lekko zaintrygowana. W gruncie rzeczy mogłam przecież poudawać, że wierzę w to i że mnie to ciekawi.
-Ta karta to Mag. Może dotyczyć ciebie lub kogoś z twojego otoczenia. Jeśli jest to jakaś osoba, to zrobi albo zrobiła na tobie duże wrażenie. Musisz na tego kogoś uważać. Mag to osoba inteligentna i przenikliwa. Często manipuluje innymi, niezauważenie narzuca im swoje zdanie, również w miłości. Nie oznacza to jednak, że ktoś taki nie potrafi kochać, o nie. Magowie mają jedynie specyficzny sposób wyrażania swojej miłości. Raczej nie lubią mówić o uczuciach, a i w związku często narzucają drugiej osobie swoje racje. Mag sam niechętnie podchodzi do zmian, gdyż uważa, że jest nieomylny, a to, co robi, ma zawsze najlepszy skutek. Magowie nie lubią też być lekceważenie, często zwracają na siebie uwagę swoją wiedzą i elokwencją. Mają w sobie to "coś", co sprawia, że zwraca się na nich uwagę. Karta może też jednak dotyczyć ciebie.
-Wtedy oznacza to, że to wszystko, co powiedziałaś, opisuje mnie?-spytałam z powątpiewaniem.
-Nie do końca. Wtedy znaczy to, że masz w sobie dużo wewnętrznej siły. Potrafisz lub też będziesz potrafiła znaleźć rozwiązanie nawet z najgorszej sytuacji, nic cię nie złamie-wyjaśniła kobieta.
-Nie rozumiem. Dlaczego w odniesieniu do kogoś innego i do mnie ta karta oznacza coś innego? To bez sensu-powiedziałam.
-Nie. To ma sens i to głęboki. Karty tarota mówią. Na swój sposób starają się zawsze coś nam przekazać. To, co oznaczają i co ze sobą niosą, zależy często od tego, w jakiej sytuacji się je losuje, kogo dotyczą lub też jakie karty im towarzyszą-odparła Annabelle. Kiwnęłam lekko głową na znak, że rozumiem, chociaż nadal wydawało mi się to głupie i niedorzeczne.
-Może więc teraz odkryjmy drugą kartę-dodała kobieta. Ponownie kiwnęłam nieznacznie głową, a Annabelle zrobiła wszystko tak samo jak poprzednio. Karta była cała ciemna, oprócz tego widać na niej było tylko kościotrupa, oplecionego wężem.
-A to co za karta?-spytałam, nie kryjąc swojej niechęci.
-To karta Śmierci, ale spokojnie, wcale nie oznacza ona prawdziwej śmierci. Nie musi-powiedziała Annabelle.
-Nie musi...?-odparłam, nie kryjąc już swojego niedowierzania. Wszystko to brzmiało dla mnie jak bajka.
-Karta ta zdecydowanie najczęściej oznacza zmianę. Być może zakończy się jakiś etap w twoim życiu, a zacznie nowy. Może to oznaczać jakąś stratę, zmiana na pewno nie będzie łatwa ani prosta. Być może właśnie przechodzisz albo przejdziesz jakąś przemianę. Spotkasz kogoś, przeżyjesz jakieś zdarzenie, stanie się coś, co diametralnie zmieni twoje postrzeganie pewnych kwestii. Zmiany, które zapowiada ta karta, są konieczne, zmienne i nieuchronne. Nie można ich uniknąć, one już się dzieją, w tobie albo w twoim otoczeniu. Karta ta może oznaczać, że dojrzejesz, aby podjąć jakąś ważną dla ciebie decyzję, niosącą poważne skutki. Możesz nie mieć wyjścia, ale już jesteś albo będziesz niedługo gotowa na zmianę-wyjaśniła Annabelle..
-Ok, czyli śmierć oznacza zmianę?-spytałam. Kobieta kiwnęła nieznacznie głową.
-Gwałtowną, nieoczekiwaną, zapewne trudną. Ale taką, z którą sobie poradzisz-odparła kobieta.
-Yhm...Więc teraz odkrywamy trzecią kartę?-zapytałam.
-Dokładnie-odparła Annabelle, po czym odwróciła kolejną kartę. Przedstawiała ona dwa białe konie, biegnące po wodzie albo właściwie wynurzające się z niej. W tle widoczny był też, również cały biały, mężczyzna, trzymający złote wodze.
-Ostatnia karta. Co oznacza?-zapytałam.
-To Rydwan. Oznacza przede wszystkim dynamikę i ruch. Jest niczym nagły powiew wiatru w żaglach. Przyspieszenie i pęd do przodu. Pędząc tak, często nie oglądamy się za siebie, zostawiamy przeszłość i nie przejmujemy się nią. Nie widzimy tego co jest "teraz", bo podążamy wprost do przyszłości. Liczy się tylko obrany cel. Rydwan przede wszystkim oznacza ruch, a jak ruch, to także zmiany-wyjaśniła Annabelle.
-Znowu zmiany-zauważyłam.
-Dokładnie. Aczkolwiek zmiany, które zapowiada Śmierć są inne od tych zapowiadanych przez Rydwan-odparła kobieta.
-Więc dlaczego obie te karty ukazały mi się razem?-zapytałam.
-Do tego zaraz przejdziemy. Najpierw dokończmy naszą rozmowę o samym Rydwanie-odparła Annabelle. Trudno nazwać rozmową sytuację, kiedy ty mówisz, a ja tylko słucham-pomyślałam, ale nic więcej nie powiedziałam.- Rydwan to przeważnie zmiany w dobrym kierunku, choć nie zawsze. Zależy to od kart, które mu towarzyszą. Na pewno jednak coś się zadzieje, powieje wiatr zmian. Karta ta bardzo często oznacza zmianę miejsca, być może jakąś podróż, niekoniecznie zapowiedzianą. Zapowiada także nadejście jakiejś wiadomości-powiedziała Annabelle, po czym zapadła chwila ciszy, dzięki której przekonałam się, że nastąpił koniec opowiadania o Rydwanie.
-I co teraz?-spytałam, lekko znużona.
-Teraz należy zinterpretować, co te karty oznaczają razem. Być może znajdujesz się pod wpływem osoby z osobowością Maga. Ponadto już niedługo w twoim życiu nastąpią gwałtowne i niespodziewane zmiany, niekoniecznie łatwe. Jednakże uda ci się odnaleźć wewnętrzną siłę, która pozwoli ci je wszystkie przetrwać-powiedziała Annabelle.
-Aha, czyli ogólnie zmiany, zmiany i jeszcze raz zmiany, plus jakiś mag w życiorysie?-spytałam, po czym uśmiechnęłam się lekko. Nie mogłam się powstrzymać od tej odrobiny złośliwości.
-Cóż, w prosty sposób tak właśnie można to ująć. Jednak z kartami nie ma żartów. Jeśli one coś mówią, to tak musi być-odparła Annabelle.
-Dobrze, skoro pani tak twierdzi... Jeśli w moim życiu nastąpi jakaś niespodziewana zmiana, może nawet uwierzę w ich moc-powiedziałam.
-Ludzie często nie dowierzają, ale potem równie często zmieniają zdanie-odparła Annabelle.
-A to ciekawe-przyznałam, wstając od stołu. Następnie podziękowałam wróżce za... wróżby. Chwilę później w pokoju zjawiły się dziewczyny odpowiedzialne za ściągnięcie jej tutaj. Pożegnałam się z Ananbelle i poszłam do pozostałych osób, które teraz głośno rozprawiały o tym, co wyszło im podczas wróżb. Oczywiście zaczęły też wypytywać mnie. Kiedy im o tym opowiedziałam, od razu zaczęły też wszystko komentować i zastanawiać się, co to może znaczyć. W końcu jednak straciły zainteresowanie mną, a potem nawet całymi tymi wróżbami. Wreszcie któraś z nich zasugerowała, że powinniśmy pójść się zabawić trochę na miasto. Byłam temu przeciwna, zresztą nie tylko ja, ale w wyniku demokratycznego głosowania uznano, że jednak opuszczamy mieszkanie naszej przyszłej panny młodej. Chcąc nie chcąc, ubrałam się i z resztą wesołej i pijanej gromadki dziewczyn wyszłam na zewnątrz, prosto w ciemną noc. Plan był taki, że zamawiamy taksówkę do centrum i tam się dalej dobrze bawimy. Oczywiście mogłyśmy poczekać na taksówkę w domu, ale po co myśleć logicznie po alkoholu? Tak więc wszystkie stałyśmy tam i marzłyśmy z zimna. Spacerowałam tak sobie obok jakiegoś wjazdu na posesję czy czegoś takiego. Niecierpliwie wyczekiwałam zbawienia pod postacią tej głupiej taksówki, bo było mi naprawdę zimno. W pewnym momencie nagle zachwiałam się i upadłam na ziemię. Niemal od razu poczułam okropny ból kolan, ale w tej samej chwili z owego wyjazdu wypruło niczym strzała auto, całe czarne, w dodatku ze zgaszonymi reflektorami. Wyjechało sobie i pojechała gdzieś w siną dal, a ja tak zostałam, na tej ziemi, oniemiała z wrażenia. Gdybym się nie wywaliła, pewnie znalazłabym się na jego drodze. Swoją drogą to był "świetny kierowca", skoro jeździł bez jakichkolwiek świateł. Kto normalny tak robi? Może to był ktoś pijany albo naćpany?-pomyślałam. W tej samej chwili podbiegła do mnie jedna z dziewczyn, jak się okazało, Kitty. Zresztą, nie tylko jej uwagę przykuło zachowanie tego kierowcy, bo po niej podeszło jeszcze kilka dziewczyn.
-Nic ci nie jest?-spytała z troską Kitty.
-Nie, chyba wszystko w porządku-odparłam, po czym ostrożnie wstałam, lekko się chwiejąc.
-Akurat. Masz zdarte do krwi kolana-zauważyła Kitty. Pochyliłam lekko głowę, aby lepiej przyjrzeć się swoim kolanom.
-O... Faktycznie-odparłam.
-Nie mówiąc już o podartych rajstopach-dodała Kitty.
-Ale dobrze, że nic poważnego ci się nie stało! Przecież ten debil mógł wjechać w ciebie!-zawołała przerażona Ruby. Jedna z dziewczyn, chyba Cleo, zajęła się uspokajaniem jej.
-Wróćmy może lepiej do domu i poszukajmy czegoś, żeby cię jakoś...eee... opatrzyć?-zasugerowała Kitty. Ruby, nieco już uspokojona, poszła ze mną i jeszcze kilkoma dziewczynami do swojego mieszkania, gdzie po kilkunastu minutach intensywnych poszukiwań odnalazła wreszcie jakieś plastry, wodę utlenioną, a nawet bandaż, ale on akurat na niewiele się zdał. Po kilku minutach przemyłam zdartą skórę i zrobiłam sobie prowizoryczny opatrunek a'la Ja i Moje Znikome Umiejętności Opatrywania. Nie zmieniało to jednak faktu, że kolana nadal mnie niemiłosiernie piekły.
-Słuchajcie dziewczyny, gdyby któraś z was miała ochotę, to ja mam tutaj jeszcze niezłą whisky... I ona na pewno uśmierzy ból-powiedziała Ruby, wracając do pokoju z pokaźną butelką tego wysokoprocentowego trunku. Uśmiechała się przy tym, jakby wygrała milion dolarów, więc i my wszystkie od razu nabrałyśmy ochoty na kolejna dawkę niezłej zabawy.
~*~
-Niby jesteś dorosła, a nie znasz pierwszej zasady obowiązującej podczas spożywania alkoholu? Przecież jest prosta i krótka; nie mieszaj-powiedział Jack, wchodząc na chwilę po coś do łazienki. Słyszałam go, jak grzebie w jednej z szafek.
-Zamknij się lepiej i... mnie nie denerwuj-przynajmniej tyle byłam w stanie wymamrotać między jedną falą nudności, a drugą. Czułam się, jakby mój żołądek chciał wyrzygać sam siebie, ale niestety urządziłam się tak na własne życzenie. Pamiętam, jak piłam whisky, ale potem znalazł się jeszcze kolejny szampan, a niektóre z dziewczyn popijały też wódkę... Na myśl o tym, jak bym się czuła, gdybym i ja tego spróbowała, znowu zrobiło mi się niedobrze i musiałam zwymiotować. Miałyśmy jechać do miasta, a skończyło się na tym, że wszystkie skończyłyśmy zalane w trupy. Najbardziej chyba było mi wstyd przed Jack'iem, bo on nigdy wcześniej w takim stanie mnie nie widział. Bo ja nie doprowadzam się do takiego stanu! Nigdy! Tylko teraz nie wiem, co mi odbiło. Tak samo nie wiem, co się w końcu stało z tymi taksówkami... W ogóle od tego myślenia tylko bardziej boli mnie głowa i jeszcze bardziej jest mi niedobrze. Chcę umrzeć!-pomyślałam, do granic możliwości zła, smutna, załamana i zrozpaczona. Byłam na siebie wściekła i najchętniej cofnęłabym się teraz w czasie i pobiła samą siebie za ten głupi pomysł aż takiego upicia się.
-Masz. Zrobiłem ci coś dobrego na kaca. Wypij to, jak już będziesz w stanie-powiedział Jack, ponownie pojawiając się w łazience. Potem postawił jakąś szklankę na podłodze obok mnie (albo obok toalety, jak kto woli, bo chwilowo nie odstępowałam jej na krok) i ponownie skierował się w stronę drzwi.
-Jak byś czegoś jeszcze potrzebowała, jestem w swoim gabinecie. Krzycz, wołaj, przyjdź po mnie, a ja przybędę na twe zawołanie-powiedział jeszcze przed wyjściem, posyłając mi uśmiech pełen współczucia. Jeszcze bardziej się na siebie wściekłam. On był taki kochany, a ja nawet na to nie zasługiwałam, za to, jak mi odbiło. Bo chyba oszalałam, żeby doprowadzać się do takiego stanu-pomyślałam. Jednocześnie odwróciłam się tyłem do muszli klozetowej, tak, aby móc się o nią swobodnie oprzeć, i wyciągnęłam rękę po zbawienie w szklance, które przygotował mi Jack.

czwartek, 11 kwietnia 2019

Cmentarz Upadłych XXII "Wieczór panieński"

Poprzedni mechanik był zdania, że nic z przewodami nie robił, a obecny z kolei miał potwierdzenie, że jednak coś było z nimi nie tak. I tak w kółko, miałam już tego serdecznie dość. Poprzedni mechanik pokazał mi nawet jakieś papiery, sama przekopałam się przez stos własnych dokumentów dotyczących napraw mojego samochodu i nie znalazłam tam nic nieprawidłowego. Ani ja, ani Jack, ani obecny mechanik. Przez chwilę chciałam iść z tym nawet do swojego ojca, ale szybko porzuciłam ten zamysł, bo nie chciałam go denerwować. Jack dał je nawet do przejrzenia jakiemuś rzeczoznawcy samochodowemu, który był biegłym w sądzie i którego on poznał przy okazji jednej ze spraw. Wszystko jednak było ok i wszystko wskazywało na to, że to zwykły przypadek albo pech. Oczywiście, przyznaję się do tego, sama najpierw pomyślałam, że to poprzedni mechanik coś sknocił, ale wolałam nie robić na początku awantury i wszystko na spokojnie wyjaśnić. I, jak się okazało, całe szczęście, że tak właśnie postąpiłam, bo teraz musiałabym nie tylko wstydzić się za swoje pochopne myśli, ale i za urządzenie karczemnej awantury. Pozostało mi więc pogodzić się z tym wszystkim i wrócić do ogarniania mojej cukierni. Oprócz tego, jakby tego było mało, dowiedziałam się od Ruby, że Kevin się jej oświadczył i jak najszybciej planują wziąć ślub. Nie miałam pojęcia, skąd aż taki pośpiech, ale faktem było, iż dostałam zaproszenie na jej wieczór panieński, który miał się odbyć dosłownie za tydzień. Na szczęście nie miałam wtedy nic zaplanowanego, nie chciałam zresztą z tego rezygnować, bo mimo że Ruby z biegiem lat stawała się coraz bardziej denerwująca i zawsze wszystko robiła na ostatnią chwilę, to ją lubiłam. Teraz więc, razem z Kitty, wybrałyśmy się na rajd po sklepach, co by kupić coś wystrzałowego na tą imprezkę. Jack miał wrócić do domu późno wieczorem, toteż ja sama pozwoliłam sobie na powrót dopiero koło 21. Na szybko zrobiłam sobie do zjedzenia makaron z sosem, a potem uszykowałam Jack'owi kanapki (nienawidził odgrzewanego jedzenia). Po 22 włączyłam sobie telewizor i zaczęłam oglądać jakiś film. Chyba mi się przysnęło, bo obudziłam się dopiero, kiedy poczułam jakiś ruch.
-Co się...?-zaczęłam, ale niedane mi było dokończyć.
-Ciii...-przerwał mi Jack.- A już myślałem, że uda mi się zanieść cię do sypialni bez budzenia-dodał.
-Po co niesiesz mnie do sypialni?-odparłam, nadal nie do końca przebudzona.
-Bo zasnęłaś w salonie przed telewizorem. Rano być pewnie narzekała, że wszystko cię boli-wyjaśnił Jack.
-Mogłeś mnie po prostu obudzić, a nie...Postaw mnie, przecież mam obie nogi sprawne, nie musisz mnie nieść!-zawołałam, ale uśmiechnęłam się lekko, aby mój narzeczony wiedział, że nie mam mu niczego za złe.
-Ale już jesteśmy na miejscu-powiedział i opuścił mnie na podłogę w drzwiach naszej sypialni.
-Następnym razem po prostu mnie obudź-odparłam, wchodząc do pokoju.
-Wiesz, że następnym razem postąpię tak samo jak teraz-powiedział Jack.
-Wiesz, że wtedy się na ciebie zezłoszczę-odparłem.
-Wiesz, że nie potrafisz się na mnie długo złościć, bo jestem zbyt idealny-stwierdził. Spojrzałam na niego z lekko uniesionymi brwiami.
-Doprawdy?-spytałam.
-Tak-odparł, najwidoczniej bardzo pewien swojej odpowiedzi.
-Ciekawe co powiesz, jak już znajdę sobie lepszego-powiedziałam.
-Nie powiem nic, bo nie znajdziesz lepszego niż ja!-odparł z uśmiechem Jack. Rozbawiona, pokręciłam tylko lekko głową. I jak ja mogłabym go nie kochać-pomyślałam. Poszłam jeszcze do łazienki, żeby umyć zęby i uszykować się do snu. Kiedy wróciłam, jedyną oznaką tego, że Jack jeszcze żyje, było jego ciche chrapanie. Wsunęłam się do łóżka obok niego, przykryłam kołdrą i niedługo później już spałam.
~*~
Tydzień minął mi jak z bicza strzelił. Najpierw musiałam jeszcze załatwić parę spraw w związku z otwarciem własnej działalności, parę razy odwiedziłam z Jack'iem moich rodziców, a na końcu musiałam jeszcze uszykować się na ten wieczór panieński. Raz też omal nie zostałam potrącona, a uratował mnie zwykły przypadek. Szłam sobie chodnikiem, dochodziłam do skrzyżowania, na którym paliło się zielone dla pieszych i nagle BAM! Potknęłam się o powietrze i wylądowałam na ziemi. W myślach zaczęłam już przeklinać tego, kto zbudował ten zapewne krzywy chodnik, kto wymyślił w ogóle sygnalizację i tego kto odkrył powietrze, jednocześnie podnosząc się i zbierając rzeczy, które wysypały mi się z torebki. W tej samej chwili zza zakrętu wypadło jakieś rozpędzone auto i nie zwracając uwagi na to, że ma czerwone światło, wbiło z prędkością światła na skrzyżowanie i pojechało dalej. Na szczęście nikogo akurat tam nie było, ale gdyby nie ten upadek, byłabym tam ja. Na domiar złego, dzień przed imprezą w ogóle się nie wyspałam, bo co chwila budziłam się w nocy, zlana potem. Nie pamiętam nawet, co mi się śniło, ale raczej nic przyjemnego. Żałowałam wtedy, że nie ma przy mnie Jack'a, ale on chciał jeszcze raz osobiście zobaczyć miejsce zbrodni i porozmawiać ze świadkami. Wyjechał więc rano i miał wrócić do domu dopiero popołudniu, wtedy kiedy ja miałam już iść na wieczór panieński Ruby. Na szczęście udało mu się wrócić godzinę wcześniej i mogliśmy jeszcze trochę pogadać, co nie zmieniało faktu, iż ze zmęczenia czułam się martwa w środku. O umówionej godzinie przyszła do mnie Kitty i razem zamówiłyśmy taksówkę pod adres, który wskazała nam Ruby. Kitty ubrała się w ciemnoróżową sukienkę na ramiączkach. Sięgała jej do połowy ud i u dołu miała trochę więcej materiału, przez co ładnie się falowała. Ja wybrałam czarną, dość obcisłą, również na ramiączkach. Była trochę dłuższa niż ta Kitty, ale za to miała większy dekolt. Po około czterdziestu minutach jazdy dotarłyśmy do domu Ruby, bo tutaj miałyśmy się wszystkie spotkać. Dziewczyna otworzyła nam drzwi, zaczęła piszczeć z radości i po kolei rzuciła się każdej z nas na szyję. Dałyśmy jej nasze drobne upominki, za co Ruby ponownie się na nas rzuciła i omal każdej z nas nie przewróciła. Miała dość specyficzny sposób wyrażania swojego entuzjazmu. Później Ruby zaprowadziła nas do salonu, gdzie przywitałyśmy się z resztą dziewczyn. Gdy były już wszystkie, otworzyłyśmy pierwszego szampana. Na początku, wiadomo, musiałyśmy się rozkręcić, ale potem już gadałyśmy jak najęte, śpiewałyśmy i tańczyłyśmy ile dusza zapragnie. I oczywiście dużo, dużo piłyśmy. Nasze krzyki i piski mieszały się z muzyką. Dziwiłam się, że sąsiedzi jeszcze nie oszaleli. Po jakiejś godzinie dwie z dziewczyn wyszły gdzieś, konspiracyjnie między sobą szepcząc i śmiejąc się. Zdziwiło mnie to, zresztą  nie tylko mnie.
-Ciekawe, co one kombinują-powiedziała Kitty.
-Nie mam pojęcia, ale też mnie to ciekawi-odparłam z uśmiechem. Po chwili wszystko się wyjaśniło. Jedna z nich weszła do pokoju.
-Dziewczyny! Mam do was prośbę! Teraz musicie mi trochę pomóc to wszystko ogarnąć, bo zaraz wbije nam tu prawdziwa wróżka i będzie wróżyć!-zawołała dziewczyna. Część osób zaczęła się śmiać, część rzuciła się do sprzątania, jedni zaczęli się ekscytować, a i parę dziewczyn było do tego wszystkiego sceptycznie nastawionych, w tym ja. Ale sama Ruby była zachwycona.
-Super! To będzie ekstra! Zaraz wszystko ogarniemy!-zawołała, po czym niemal każda z nas zaczęła pomagać w sprzątaniu.
-W razie czego nie martwcie się, jak nie będziecie chciały, nie musicie brać w tym udziału-powiedziała jedna z dziewczyn, które były za to odpowiedzialne.
~*~
Guzik prawda-myślałam załamana, kiedy lekki pijana Kitty i trochę bardziej pijana Ruby zaczęły mnie niemal siłą ciągnąć do drugiego pokoju, w którym uszykowały miejsce dla wróżki. Chciałam cały ten cyrk przeczekać, ale widocznie nie było mi dane. Wolałam nie awanturować się z będącymi już pod wpływem procentów dziewczynami, więc dałam się im zaprowadzić do tej całej wróżki. Niemal wszystkie pozostałe osoby skorzystały już z jej "usług", więc przyszła pora i na mnie. 
-Witam-powiedziałam, uśmiechając się lekko do kobiety. Nie wiedziałam, jak powinnam się zachować. Usiąść na krześle? Odprawić jakiś rytuał? Magiczne powitanie? Pocałować kryształową kulę?
-Witaj-odparła kobieta, gestem wskazując miejsce przed sobą. Zajęłam je, a Kitty i Ruby wyszły z pokoju, bo podobno podczas wróżb lepiej było, kiedy wróżka i zainteresowana osoba były sam na sam. Jak powiedziały mi osoby, które jako pierwsze poszły sobie powróżyć "obecność innych zakłóca energię". Miałam co do tego wątpliwość, ale dziś postanowiłam dać już święty spokój z tym wszystkim. Im szybciej to wszystko się zacznie, tym szybciej się skończy i będę wolna- pomyślałam. Przyjrzałam się uważnie "wróżce". Spodziewałam się, że będzie to jakaś starsza pani, ubrana w dziwne chusty, kolorowe bransolety, z jakimiś dziwnymi wzorami na skórze, ale nic takiego nie zauważyłam. Kobieta miała na oko z czterdzieści lat i owszem, miała jedną chustę, zarzuconą na ramiona, ale poza tym wyglądała normalnie. Miała blond włosy (farbowane, bo widać już było niewielkie, ciemne odrosty) i wyglądała naprawdę dobrze oraz sympatycznie. Teraz tylko wysłuchać tych paru bzdur-pomyślałam.
-Nazywam się Annabelle-przedstawiła się kobieta.
A nie madame Annabelle? Albo madame Paradise albo jakoś tak? Proszę wybaczyć, że o to pytam, ale ilekroć słyszałam coś o wróżkach, zawsze miały one jakieś wymyślne...pseudonimy?-powiedziałam lekko zaskoczona. Kobieta posłała mi kolejny uśmiech i nawet zaśmiała się krótko.
-Ach tak, to często zjawisko. Wynika to z tego, że wiele z nas za patronów, opiekunów czy powierników swojej działalności obiera jakieś stare bóstwa, które mają nam pomagać. Wtedy też przyjmujemy ich nazwy jako swoje, jak to nazwałaś, pseudonimy-wyjaśniła kobieta.
-Aha, a pani...
-Wystarczy Annabelle. Nie lubię, gdy mówi się do mnie per "pani"-przerwała mi kobieta.
-Dobrze. W takim razie ty, Annabelle, nie masz takiego patrona?-spytałam.
-Och, oczywiście, że mam!-zawołała wróżka.- Jest nim moja babcie, która też była wróżką. I też miała na imię Annabelle. Ona pomaga mi w interesach, że tak to ujmę-wyjaśniła kobieta.
-Więc dlaczego tu z tobą nie przyjechała?-zdziwiłam się.-Chyba że pracujecie w pojedynkę? W sumie nigdy nie słyszałam, żeby jakieś wróżki pracowały razem-dodałam.
-Nie, ona ze mną nie pracuje. Niestety, od wielu lat nie żyje-powiedziała Annabelle, a ton jej głosu lekko się zniżył.
-Jak to? To znaczy, bardzo mi przykro z tego powodu, ale powiedziałaś przecież, że ona ci pomaga-odparłam zaskoczona.
-To prawda. Pomaga mi zza światów-wyjaśniła Annabelle.
-Zza światów?-powtórzyłam po niej zaskoczona.
-Tak. Wiem, że jest w stanie i że to robi-odparła kobieta.
-A skąd to wiesz?-dopytywałam dalej.
-Bo mi to powiedziała.
-Kiedy?
-Gdy z nią rozmawiałam-wyjaśniła wróżka.
-Przed śmiercią?-chciałam się upewnić. Annabelle ponownie uśmiechnęła się lekko.
-Nie, już po-odparła.
-Rozmawiałaś z nią po śmierci? Niby jak?-zdziwiłam się.
-Za pomocą czarów można...może nie pokonać, ale trochę osłabić barierę między światami żywych i umarłych, którą jest śmierć-powiedziała Annabelle. To przywołało mnie do porządku. Przypomniałam sobie, że mam do czynienia z osobą, która żyje z wciskania ludziom takiego kitu.
-Ah...rozumiem-odparłam krótko, po czym chwilowo zapanowała między nami cisza. Annabelle zaczęła mi się uważnie przypatrywać.
-Co jest? Coś się stało?-spytałam.
-Nie. Zastanawiam się tylko, co będzie w tym wypadku najlepsze. Może na sam początek zdradzisz mi swoje imię?-spytała kobieta. Momentalnie zrobiło mi się głupio, że zamiast przedstawić się na początku, od razu zaczęłam ją tak o wszystko wypytywać. 
-Nazywam się Alice-odparłam.
-Alice...Myślę, że wiem już, co będzie dla ciebie dobre-powiedziała Annabelle, po raz kolejny lekko się uśmiechając.


~~~~****~~~~
Rozdział miał być dłuższy, w końcu póki jest strajk, mam trochę więcej czasu na pisanie, ale strasznie boli mnie dziś brzuch. Mam jednak szczerą nadzieję, że w tym miesiącu uda mi się poprawić moją aktywność na blogu:D

środa, 20 marca 2019

Cmentarz Upadłych XXI "Strach, sukces i miłość"

-No nie wiem, a te nie lepsze?-spytała Kitty, wskazując obrazek, na którym widoczny był różowy obrus ze wzory w postaci jakichś kolorowych kropek.
-Ten?-zdziwiłam się.-Nie wydaje ci się zbyt dziecinny?-dodałam.
-Ale biały jest znowu taki nudny-odparła Kit.
-Ale ten też ma wzory. Różne owoce, motylki, kwiatki, można sobie wybrać-odparłam. Byłyśmy władnie na etapie zamawiania obrusów do mojej cukierni. Wcześniej urządziłyśmy sobie pielgrzymkę chyba po wszystkich sklepach w naszym mieście, w których możliwe było zdobycie jakichś nakryć, ale żadne nam nie odpowiadały. Zanim podjęłyśmy ostateczną decyzję, minęło pół dnia. Potem razem z Kitty poszłyśmy jeszcze na mały lunch. Później, sama nie wiem jak, reszta dnia jakoś minęła i w końcu znalazłam się wieczorem razem z Jack'iem w naszym salonie. Siedziałam oparta plecami o bok kanapy, zawinięta w kokonie z miłego, puchatego koca. W telewizji właśnie zaczynał się jakiś film, kiedy przede mną pojawił się mój narzeczony. Trzymał dwa kubki, z których parowało coś gorącego.
-Co to?-spytałam, unosząc się lekko.
-Kakao. Uznałem, że będziesz miała ochotę-odparł Jack, podając mi przy tym kubek. Następnie usiadł obok mnie, a ja zmieniłam pozycję tak, żeby móc się o niego trochę oprzeć.
-Nie pomyślałam o tym, ale masz rację. Teraz już wiem, że miałam ochotę na kakao, tylko o tym nie wiedziałam-powiedziałam, po czym pochyliłam się lekko i pocałowałam go w kącik ust.
-Co byś beze mnie zrobiła?-spytał z uśmiechem.
-Raczej "czego bym nie zrobiła". Nie wypiłabym pysznego kakao-odparłam, po czym przystawiłam do ust kubek. Aby lepiej było mi go utrzymać, owinęłam go wcześniej kawałkiem koca. Wzięłam jeden mały łyk, gdyż napój  było gorący, a ja nie zamierzałam znowu lądować w szpitalu, tym razem z powodu poparzenia języka, migdałków czy czego tam jeszcze.
-Co oglądamy?-zapytał Jack, przenosząc wzrok na telewizor.
-Nie mam pojęcia-odparłam, obserwując ze znużoną miną ludzi, którzy właśnie pojawili się na ekranie.-Ale póki oglądam to z tobą, we własnym domu i z kakao w rękach, to jest fajny film-dodałam. Posłałam przy tym Jack'owi uśmiech, który ten odwzajemnił. Po chwili jednak poczułam coś dziwnego, ale zignorowałam to uczucie, przynajmniej na początku. Niestety, nie dało się go dłużej zignorować, kiedy kilkanaście minut później wystrzeliłam jak z procy w stronę łazienki, bo zrobiło mi się niedobrze i mogło to się skończyć katastrofą.
-Kochanie, co się dzieje?-spytał z troską w głosie Jack, kiedy pojawił się przy mnie kilka minut później.
-Nie mam pojęcia-odparłam.-Po prostu tak nagle zrobiło mi się niedobrze-dodałam. Nie musiałam nawet patrzeć na Jack'a. Wystarczyło, że wyobraziłam sobie tę zmartwioną minę, którą najpewniej przybrał.
-Może jesteś chora?-zapytał Jack.
-Może. Ale w takim razie niedługo mi przejdzie. Kupię jakieś witaminy albo elektrolity w aptece, a jak nic to nie da, to po prostu poleżę kilka dni w łóżku-odparłam. Jack posłał mi spojrzenie pełne zwątpienia.
-Ty i leżenie w łóżku? Przez kilka dni? Już to widzę, gdyby nie ja, to nie poszłabyś do lekarza nawet gdyby coś odcięło ci rękę-odparł chłopak. Nie mogłem się powstrzymać i zaśmiałam się.
-A to niedobrze? Po prostu nie lubię tak się wylegiwać, mam wtedy wrażenie, że nie jestem nikomu potrzebna i nawet zamiast pomóc, tylko przeszkadzam-odparłam. Jack nic nie powiedział, tylko westchnął, po czym objął mnie ramieniem.
~*~
Otworzyłam szafę i wyciągnęłam z niej jedną ze swoich bluzek. Po namyśle jednak wyciągnęłam też i drugą. I trzecią. I czwartą. Każda z nich mi pasowała, ale nie miałam pojęcia, którą powinnam ubrać. Jak ja nie lubiłam się szykować! W końcu odrzuciłam dwie z opcji. Została błękitna i jasnozielona. Kiedy próbowałam podjąć tę najtrudniejszą decyzję w moim życiu, usłyszałam, że w kuchni właśnie zagotowała się woda. Rzuciłam więc wszystko i pognałam tam tylko w spodniach, z rozwianym włosem. W tej samej chwili zaczął dzwonić mój telefon. Ja jednak byłam już w kuchni, więc postanowiłam, że najpierw zaleję wrzątkiem swoją zupkę chińską, a potem odbiorą. Wcześniej musiałam jednak wydobyć telefon spod góry dokumentów, zeszytów, książek i masy śmieci. W ostatniej chwili go odebrałam. Dzwonił jakiś nieznany numer, więc na wszelki wypadek nie odezwałam się, tylko pozwoliłam, żeby rozmowę rozpoczęła osoba dzwoniąca.
-Dzień dobry. Dodzwoniłem się do pani Alice Winslet?-usłyszałam głos jakiegoś mężczyzny.
-Tak, a kto mówi?-zapytałam. Spodziewałam się, że będzie to jakiś sprzedawca albo inny biedak, który musi całe dni dzwonić do ludzi i z nimi gadać o tym, jakie to mieli szczęście, bo zostali wylosowani i wygrali jakąś tam nagrodę. Jednak...ktoś taki raczej nie rozpocząłby rozmowy w ten sposób.
-Nazywam się hjsgdsjjlska. Jestem mechanikiem samochodowym, dostałem ten numer od pańskiego ojca-odparł mężczyzna.
-Ach, to pan! Czy coś się stało? Mój samochód jest już naprawiony?
-Dzwonię właśnie w tej sprawie. Niestety nie mam dla pani dobrych wieści...
-Co? Ale jak to? Nie da się go naprawić? Przecież to nie wyglądało na poważne uszkodzenie...-odparłam zaskoczona.
-Nie, nie o to chodzi. Może mogłaby mi pani powiedzieć, robił ktoś coś ostatnio przy tym aucie? Może było w jakiejś naprawie?-pytanie mechanika zdziwiło mnie, ale odpowiedziałam na nie zgodnie z prawdą.
-Tak. Ostatnio trochę odmówił mi posłuszeństwa i dałam go do naprawy. Ale co się właściwie stało?-zapytałam.
-Otóż stało się to, że w samochodzie niesprawne były przewody hamulcowe-wyjaśnił w końcu mechanik. Poczułam, że uginają się pode mną kolana.
-Co? Ale jak to? Jest pan pewien?-spytałam drżącym z emocji głosem.
-Nie ma mowy o pomyłce. Dlatego spytałem o wcześniejsze naprawy. Być może ktoś je uszkodził, chociaż nie powinno mieć to miejsca przy dobrze przeprowadzonej naprawie. Jednak mogły też one zostać uszkodzone z miliona innych powodów. Korozja, uszkodzenie fabryczne albo nawet zwykły przypadek, choć to zdarza się rzadko-powiedział mężczyzna.
-Ale to co teraz? Naprawi je pan?-spytałam.
-Nie ma co naprawiać. Trzeba je wymienić-odparł mój rozmówca.
-A czy to będzie dużo kosztować?
-Nie, to nie jest trudna rzecz. Aczkolwiek zadzwoniłem do pani, gdyż chciałem donieść o tej dość...istotnej usterce.
-Rozumiem. W takim razie dziękuję. I za informację, i za naprawę-odparłam. Chwilę później pożegnałam się z mężczyzną, a potem ciężko opadłam na krzesło obrotowe, która stało przy moim biurku. Jak to możliwe? Co spowodowało, że miałam zepsute przewody? To przez to miałam ten wypadek? Chociaż w takim razie powinnam się cieszyć i być wdzięczną temu zwierzakowi, który przebiegł mi drogę. Przynajmniej tylko przywaliłam w mur i to przy dość małej prędkości. Strach pomyśleć, co by się stało, gdybym nabrała prędkości-na tę myśl wstrząsnęła mną fala dreszczy. Chwilę później zaczęło mi się kręcić w głowie i poczułam się dziwnie zmęczona. Uznałam to za przejaw zdenerwowania, po czym zdecydowałam się iść do kuchni i zrobić sobie kawę. Na jedzenie jakoś straciłam apetyt, ale kofeina zawsze rozjaśniała mi w głowie, więc jej porządna dawka powinna dobrze mi zrobić. Najbardziej na świecie chciałam jednak zadzwonić teraz do Jack'a. Nie mogłam niestety, bo doskonale wiedziałam, iż jest on teraz na rozprawie w sądzie, więc nie chciałam mu przeszkadzać. Poza tym wolałam najpierw się uspokoić, a nie dzwonić z histerią i jeszcze go dodatkowo denerwować. Tak jak się spodziewałam, po wypiciu kawy nieco ochłonęłam. Nadal jednak byłam tym wszystkim zdenerwowana. Przez chwilę siedziałam przy stole, ściskając w dłoniach opróżniony kubek i zastanawiając się, co powinnam teraz zrobić. Nagle usłyszałam, że otwierają się drzwi. Zaskoczona, wstałam i poszłam na korytarz, sprawdzić kto przyszedł. Już za nim tam dotarłam, usłyszałam wesoły głos Jack'a, przepełniony jednocześnie troską.
-Ojej, przewody hamulcowe? Jak to możliwe, że coś się z nimi stało? Przecież ktoś powinien to zauważyć, prawda? Mechanik, ty, ja...Ale nie martw się, ważne, że tobie nic nie jest. Na polepszenie humoru może napijesz się ze mną wina?-spytał Jack. W tym czasie zdążyłam już dojść do korytarza. Stanęłam w przejściu, naprzeciw drzwi, obok których z kolei stał Jack. Wyglądał normalnie. W pracy musiał wyglądać elegancko, więc jak zwykle ubrany był w garnitur. Jego słowa wydawały się jednak bardzo dziwne. Skąd miałby wiedzieć o przewodach, skoro mu o tym jeszcze nie powiedziałam...? No i co on tak nagle z tym winem?-pomyślałam zdziwiona. Kiedy zaś ponownie spojrzałam na mojego narzeczonego, przez chwilę poczułam w sercu dziki, pierwotny i nieokiełznany lęk. Coś w nim wydało mi się...przerażającego, ale zaraz odgoniłam tę myśl. Przez to wszystko już zupełnie szalejesz-zganiłam się w myślach. Serio, sama nie miałam pojęcia, co i dlaczego się przed chwilą stało. Zrobiłam krok do przodu i posłałam Jack'owi szeroki uśmiech.
-Z chęcią...-zaczęłam, ale w tej samej chwili omal nie dostałam zawału, kiedy tuż przy moim uchu zadzwonił telefon
~*~
Poderwałam się z miejsca jak na zawołanie. Popatrzyłam zdezorientowana dookoła i po chwili mój mózg zarejestrował, że znajduję się w kuchni. Siedzę na krześle. Przy stole. Na którym najprawdopodobniej zasnęłam...Chwila, chwila, chwila, zasnęłam na stole? Jak to możliwe? Aż tak ze mną źle? Ale czy w takim razie to wszystko to był sen?-pomyślałam. Nie miałam jednak czasu zastanawiać się nad tym, gdyż telefon nadal usilnie dzwonił. Odebrałam go. To był Jack.
-Cześć kochanie, jak tam mija ci dzień?-spytał. Jego głos brzmiał niesamowicie radośnie, szybko więc domyśliłam się, że pytanie to zadał mi dla formalności. Tak naprawdę chciał zapewne czymś mi się pochwalić.
-Całkiem dobrze, a tobie?-odparłam. Jack jakby tylko na to czekał.
-Można powiedzieć, że mi też całkiem dobrze! Dzisiaj mój szef podjął decyzję, że pozwoli mi samodzielnie poprowadzić pewną poważną sprawę! A jak się dobrze spiszę, to wiadomo, czekają mnie jakieś profity! Oczywiście wiadomo, że dobrze się spiszę, nie ma innej opcji! Dziś jednak nie mam już nic więcej do zrobienia, a ponieważ do tej sprawy będę musiał przyłożyć się bardziej niż do innych, mogę nie mieć przez jakiś czas za wiele wolnego czasu. Więc tak sobie pomyślałem, że powinniśmy przynajmniej teraz jakoś uczcić nasz sukces!-zawołał uradowany Jack.
-Nasz?-spytałam. Mimo wszystko jego radość sprawiła, że i na mojej twarzy zagościł uśmiech, choć on niestety nie mógł tego zauważyć.
-Ależ oczywiście, że nasz! Pytanie tylko, wolisz romantyczną kolację przy świecach w najdroższej restauracji w mieście, czy w zaciszu domowym?-zapytał Jack. Zastanowiłam się przez chwilę. Prawda była taka, że nadal byłam roztrzęsiona po tym wszystkim i nie za bardzo miałam ochotę cokolwiek świętować, a już zwłaszcza gdziekolwiek wychodzić.
-Hm...druga opcja brzmi bardzo pociągająco-powiedziałam w końcu. Nie bez powodu nie wyjawiłam wprost, że nie mam najmniejszej ochoty opuszczać domu. Chciałam sprawdzić, co o tym sądzi Jack.
-Tak właśnie myślałem, dlatego pozwoliłem sobie zrobić małe zakupy! Za jakieś pół godziny będę w domu-odparł mój narzeczony. Przewidujący jak zawsze, w dodatku znający mnie lepiej niż ja siebie znałam. Porozmawialiśmy jeszcze chwilę, po czym pożegnałam się z nim i rozłączyłam.
~*~
Pierwszą rzeczą, jaką zrobiłam, było pognanie na górę i uszykowanie sobie odpowiedniego stroju. Brzmi łatwo, ale wcale takie nie było. Przekopałam się przez pół jednej szafy i całą drugą, przeglądając łącznie chyba z dwanaście sukienek, kilka bluzek i spódniczek, a butów to już nie zliczę. W końcu jednak zdecydowałam się na czerwoną sukienkę do kolan, dopasowaną do mojej figury, z dużym rozcięciem na plecach, a do tego oczywiście czerwone szpilki. Myśl o miłym spędzeniu czasu odpędziła ode mnie chwilowo ponure myśli. Na wszystko jednak był odpowiedni czas. Swój strój zostawiłam w sypialni, gdyż kiedy wrócił Jack, chciałam razem z nim zająć się przygotowaniem posiłku. Jednak, ku mojemu zaskoczeniu, on niemal wygonił mnie z kuchni, skrzętnie ukrywając przede mną wszystko, co kupił i wyjaśniając, że chce mi zrobić niespodziankę. I że teraz to on rządzi w kuchni i ogólnie mam spadać robić się na bóstwo czy co tam chcę. Tak, dokładnie tak powiedział. Mimo moich protestów, nie ugiął się. Udałam więc obrażoną, że nie pozwala mi robić tego co chcę i przeprowadza jawny zamach na moją wolność osobistą, po czym z radością udałam się z powrotem do sypialni. Skoro tak chciał, to niech się sam męczy w tej kuchni-myślałam, idąc pod szybki prysznic. Ostatecznie po jakichś dwóch godzinach, kiedy byłam już właściwie gotowa (czyli umalowana, ubrana i w ogóle wszystko było na cacy) do jadalni zwabiły mnie zapachy, od których ślinka ciekła.
-Pięknie wyglądasz-powiedział na mój widok Jack, który właśnie kończył nakrywać. Następnie podszedł do mnie i pocałował mnie lekko w usta.
-Ty też wyglądasz całkiem przyzwoicie-odparłam, po czym uśmiechnęłam się złośliwie. A tak całkiem serio, to kiedy on znalazł czas, żeby przebrać się w drugi garnitur?-pomyślałam, ale nie chciałam przerywać tej miłej chwili takimi zwyczajnymi pytaniami. Jack postarał się i przygotował lasagne ze szpinakiem, która, jak się z czasem okazało, była przepyszna! No i oczywiście kupił moje ulubione wino, co akurat trochę mniej mi się spodobało, ale starałam się nie dać tego po sobie poznać. Na szczęście Jack był zbyt zaaferowany swoim sukcesem, aby cokolwiek zauważyć. Albo po prostu ja byłam doskonałą aktorką. Wieczór spędziliśmy, najpierw rozmawiając o "naszym" osiągnięciu, przy czym ja chyba z dziesięć razy gratulowałam Jack'owi. Potem pochwaliłam jego zapał, że zadbał o wszystko i przygotował tak wspaniałą kolację. Od słowa do słowa przeszliśmy do prawienie sobie czułych słówek. Byliśmy wystrojeni jakby to była nasza pierwsza randka, jak to zakochani ludzie, dogryzaliśmy sobie, żartowaliśmy i mówiliśmy o naszej miłości, a do tego znajdowaliśmy się pod wpływem dobrego alkoholu. Oczywiście to nie mogło się skończyć inaczej. W pewnym momencie wino się skończyło, więc Jack poszedł po nowe. Stanął obok mnie i nachylił się, wlewając mi alkohol do kieliszka. Kiedy odstawił butelkę, spojrzał na mnie, a ja na niego. Nasze spojrzenia skrzyżowały się na ułamek sekundy, ale to wystarczyło. Pochyliłam się do przodu i złożyłam na jego ustach delikatny pocałunek, który z czasem zmienił się w zaborczy i pełen pasji. Jack położył dłoń na moich plecach, a ja odwróciłam się, bo do tej pory siedziałam do niego bokiem. Całowaliśmy się tak przez chwilę, kiedy nagle Jack wyprostował się. Spojrzał na mnie wzrokiem przepełnionym pożądaniem.
-Idziemy-powiedział z lekką chrypką, po czym zsunął drugą dłoń (którą wcześniej położył na moim ramieniu) i chwycił mnie za dłoń. Bez protestów wstałam i pozwoliłam mu zaprowadzić się do naszej sypialni. Nie obyło się bez drobnych problemów, bo wypity alkohol dawał jednak o sobie znać, w końcu jednak dotarliśmy na miejsce. Jack pchnął mnie lekko na łóżko, a potem zawisł nade mną, uniemożliwiając mi jakikolwiek ruch. Chwycił moje ręce i unieruchomił mi nad głową, po czym zaczął mi się przypatrywać.
-Na co tak patrzysz?-spytałam, kiedy przerwa w pieszczotach coraz bardziej się przeciągała.
-Podziwiam twoje piękno-odparł Jack.
-To nie podziwiaj. Tylko działaj-powiedziałam. Mój głos chyba lekko drżał.
-Wiesz, że nie musisz mi tego powtarzać. Kochaniutka, właśnie sprowokowałaś demona seksu-powiedział, po czym zaczął odpinać swoją koszulę.
-Więc teraz chcę zobaczyć, co ten demon potrafi-odparłam, po czym, zniecierpliwiona, pomogłam mu z jego koszulą. Po chwili wylądowała na podłodze, a ja mogłam podziwiać jego umięśnione, idealnie wyrzeźbione, męskie ciało. Jack pochylił się nade mną i zaczął całować oraz podgryzać moją szyję, co wywołało u mnie krótki jęk zadowolenia. Uwolnił moje ręce, więc ja zarzuciłam mu ja na szyję, a potem zaczęłam błądzić po całym jego ciele, chcąc zbadać dokładnie każdy mięsień. W tym czasie Jack mocował się z moją sukienką. Być może po takim czasie powinnam już znać jego ciało na pamięć, nie zachowywać się za każdym razem jak bezbronna dziewica, ale ja miałam wrażenie, że wciąż uczę się go na nowo. I nie przeszkadzało mi to ani trochę.

środa, 27 lutego 2019

Cmentarz Upadłych XX "Uważaj"

-Poczekaj, zadzwonię do rodziców. Tata pewnie umiera ze strachu, a mama już nie żyje-powiedziałam i uśmiechnęłam się lekko. Na twarzy Jack'a także pojawił się uśmiech, ale niewielki.
-To zadzwoń, a ja ogarnę może taksówkę-odparł chłopak. Wyjęłam z torby telefon i wybrałam numer do mamy.
-Alice? I co ci się stało?-usłyszałam z telefonu głos matki.
-Wszystko dobrze, mówiłam przecież, że nic mi nie jest-odparłam.
-Ale na pewno? Jak to się właściwie stało?
-Nie mam pojęcia, jakiś kot czy pies czy coś innego przebiegło mi przed samochodem-wyjaśniłam.
-Aha, a co teraz zamierzasz?
-Jack właśnie załatwia nam taksówkę do domu. Wcześniej mówił coś, że tata załatwił chyba już sprawę z samochodem, tak?-zapytałam.
-Tak, tak, jak tylko się o tym dowiedział, to zadzwonił do swojego mechanika i on już zabrał auto. Ale może w takim razie wpadniecie do nas?-spytała moja mama.
-Właściwie to chyba nie widzę przeciwwskazań-odparłam, po czym dla pewności zapytałam się Jack'owi, co o tym myśli. Po moim "wypadku" chłopak zadzwonił do swojego szefa i poprosił o dzień wolny. Biorąc pod uwagę jego ostatni sukces, dziwne byłoby, gdyby go nie dostał. W każdym razie, Jack nie miał nic przeciwko, co też zaraz przekazałam swojej mamie.
-W takim razie będziemy za jakieś pół godziny-dodałam, po czym pożegnałam się. Jack i ja odczekaliśmy jeszcze kilka minut, aż zjawiła się zamówiona przez niego taksówka. Wsiedliśmy do niej i pojechaliśmy prosto do mojej mamy.
~*~
-Tacie niestety nie udało się zwolnić z pracy...-powiedziała moja mama, prowadząc nas za sobą do salonu.
-I dobrze. Po co miał się zwalniać, skoro nic mi się nie stało?-spytałam z uśmiechem.
-Ale mogło-odparła z powagą moja mama.
-Ale nie stało-powiedziałam. Mama jedynie westchnęła.
-I całe szczęście-dodała.
-A najdziwniejsze jest to, że u nas na osiedlu nie można trzymać zwierząt, więc sam nie wiem, skąd tam miałby się wziąć nawet bezdomny zwierzak?-powiedział Jack.
-To naprawdę dziwne. Ale nie ma co nad tym teraz myśleć. Napijecie się czegoś? Albo coś zjecie?-zapytała moja mama.
-Ja bym wypiła kawę-powiedziałam.
-Podpisuję się pod tym obiema rękami-dodał Jack.
-Ok, w takim razie łącznie trzy kawy. Ale musicie też coś zjeść, na szczęście wczoraj upiekłam ciasto i jeszcze trochę zostało-odparła moja mama, po czym zniknęła w kuchni. Dziesięć minut później cała nasza trójka siedziała przy stoliku i każde miało przy sobie filiżankę z kawą oraz talerzyk z kawałkiem ciasta.
-A wiesz może, co dokładnie tata załatwił z tym samochodem?-spytałam.
-Oddał go swojemu mechanikowi. Ale podał mu też twój numer, żeby w razie czego mógł się skontaktować bezpośrednio z tobą. W końcu kto jak kto, ale on wie, jak bardzo nie lubisz, kiedy ktoś załatwia coś za ciebie-odparła mama.
-Dokładnie. Jestem wdzięczna za pomoc, ale nawet z tym mechanikiem według mnie to przesada. W końcu dałabym sobie radę sama, nie jestem ułomna!-zawołałam, po czym zaśmiałam się.
-Oj weź, nikt tak nie uważa-powiedziała moja mama.
-Spokojnie, ja tylko żartuję-odparłam z uśmiechem.
-Zosia-samosia. Nawet cukiernię ogarnia sama-powiedział Jack.
-A ty po czyjej jesteś stronie?-spytałam.
-Po swojej-odparł z uśmiechem. Po raz nie wiem już który odkąd się poznaliśmy miałam ochotę jednocześnie przytulić go i uderzyć. Ostatecznie jednak pokręciłam tylko z niedowierzaniem głową.
~*~
Tata wrócił po południu. Udało nam się jeszcze chwilę porozmawiać, po czym Jack i ja musieliśmy wracać. Oczywiście mojemu tacie uaktywniła się jego "tacierzyńska nadwrażliwość" i zaproponował nawet zostanie nam na noc, tyle że my nie mieliśmy przy sobie nawet ubrań na następny dzień, a Jack przecież szedł do pracy. Tak więc ta opcja dość szybko odpadła. Pożegnaliśmy się i wróciliśmy do domu, ale tym razem odwiózł nas mój tata.
-To był niesamowicie ekscytujący dzień. Pełen niespodzianek-powiedział Jack, rozbierając się.
-Jakich niby niespodzianek?-spytałam.
-No, najpierw dość niemiła, czyli twój wypadek, potem wizyta u twoich rodziców...
-Też dość niemiła niespodzianka? Wizyta u przyszłych teściów?-spytałam z ironicznym uśmiechem.
-Ja tego wcale nie powiedziałem-odparł chłopak. Chwilę później zniknął w łazience.
-Ale tak na pewno pomyślałeś!-zawołałam i zaśmiałam się.
-Tego nie wiesz!-odparł. Po kilku minutach Jack wyszedł z łazienki, w samych spodniach od piżamy i z mokrymi włosami.
-Wiem o tobie wszystko!-zawołałam, po czym doskoczyłam do niego i, nie mogąc się powstrzymać, poczochrałam go jak niesforne dziecko. W odpowiedzi Jack zaśmiał się, a chwilę później chwycił moją rękę, dość mocno, tak, że nie mogłam nią ruszyć. Potem popatrzył na mnie długo i uważnie, a ja to spojrzenie odwzajemniłam. Chłopak uśmiechał się, a w jednym jego policzku zrobił się słodki dołek.
-Kocham cię. Dobrze, że nic ci się nie stało-powiedział, po czym złożył na moich ustach długi i słodki pocałunek.
~*~
Ledwo przyłożyłam głowę do poduszki, od razu zasnęłam. Ale to nie było takie miłe, powolne usypianie, jak gdybyś spał na statku, a do snu kołysałyby cię morskie fale. To było takie uśnięcie, jakby ktoś wziął moją świadomość i wrzucił ją do wielkiej, czarnej dziury na czas mojego snu. I w tej dziurze działy się przedziwne rzeczy, jak to we śnie bywa. Latały jakieś drzewa, ktoś coś krzyczał, w oddali coś dzwoniło, a gdzieś z boku dolatywał mnie dźwięk gitary. Szłam ulicą swojego miasta, ale wszystko było zupełnie inne. Szybko zdałam sobie sprawę, że jestem na jego drugim końcu. Coś podpowiadało mi, że muszę wrócić do domu, ale na pieszo. Nigdzie nie było widać samochodów czy autobusów, nawet ludzi, więc być może moja podświadomość uznała, że taksówek i innych pojazdów już nie ma i muszę zasuwać z buta. Tak więc zaczęłam iść przed siebie. Jednak mimo że wokół nie było praktycznie żywej duszy (jeśli chodzi i ludzi), ruchy był ogromny. Raz musiałam nawet zrobić unik, aby nie znokautowała mnie lecąca krowa. Patrzyłam na to wszystko w totalnym osłupieniu, jednocześnie czułam się...jakoś dziwnie. No tak, nie co dzień widzi się różowe chmury, latające zwierzęta i instrumenty grające same z siebie albo śpiewające kwiaty, ale jednak czułam, że to "dziwne uczucie" nie dotyczy tego wszystkiego. Sama nie wiem, jak długo tak szłam, raz po raz przystając i przypatrując się domom, sklepom, innym budynkom, roślinom, zwierzętom. Wszystko tutaj było zupełnie pomieszane! W pewnym momencie weszłam na ulicę, nie rozglądając się nawet, w końcu nie było tam żadnych samochodów, a to był sen, więc co złego mogło mnie spotkać? Odpowiedź jest prosta" WSZYSTKO. Tym bardziej, że nagle znikąd jednak pojawił się tam samochód. Z okna po stronie kierowcy, ku mojemu zaskoczeniu, wychylił się jakiś mężczyzna, którego twarz była dla mnie niewidoczna.
-UWAŻAJ!-zawołał, co jednak było już niepotrzebne, a przede wszystkim spóźnione, gdyż uderzył prosto we mnie, z całą siłą! Sama nie wiem, co wtedy czułam albo myślałam, wiedziałam tylko, że cieszę się, iż nic mnie nie boli. Przeleciałam dosłownie kilka metrów, po czym spadłam na ziemię jak bezwładna kukła. Chwilę tak leżałam, zła na cały świat, a w szczególności na tego kierowcę. Ja? Ja miałam uważać, podczas gdy to on gnał jak opętany? I zamiast użyć klaksonu czy czegoś, to wychylił się do mnie z auta i po prostu krzyczał, że mam uważać?-myślałam niesamowicie zła. Z tego wszystkiego zaczęło mi dzwonić w uszach, a przynajmniej tak mi się wydawało. Byłam strasznie zdenerwowana i dopiero po chwili ochłonęłam na tyle, aby ów słyszany przeze mnie dźwięk zaczął mi coś przypominać. Dzwonienie, a właściwie nie tylko ono, bo i wszystkie inne dźwięki jakby połączyły się, zharmonizowały ze sobą nawzajem i przybrały kształt jednego, niewyraźnego słowa. Skupiłam się najbardziej jak mogłam na tym, aby je zrozumieć. Świat mojego snu, łącznie z kierowcą, który mnie potrącił, przestał dla mnie istnieć, nie licząc jedynie tego słowa, które chciałam usłyszeć i zrozumieć. W końcu, gdzieś na pograniczu świadomości zaczęło się ono materializować, powoli, niczym skraplająca się niespiesznie para wodna.
-Uwaaażaaj...uważaaj...uważaj...uważaaj...uważaj...uważaj...uważaj uważaj!
~*~
Zbudziłam się nagle, od razu podrywając się do pozycji siedzącej. W głowie nadal mi szumiało i miałam wrażenie, że ktoś ciągle szepcze mi do ucha to słowo. Oparłam głowę na ręce, starając się jakoś uspokoić. Wtem doświadczyłam jakiegoś dziwnego uczucia... Najpierw poczułam się trochę słabo, a potem ta słabość jakby przewędrowała przez moje ciało i zatrzymała się w okolicach żołądka...brzmię teraz zapewne jak niespełniona poetka, ale ja tak to właśnie poczułam. Przez chwilę myślałam, że to nadal skutek tego dziwnego snu, ale po chwili dotarło do mnie, na co się zapowiada. Szybko wyskoczyłam z łóżka i pobiegłam prosto do łazienki. Uklęknęłam przed toaletą, podniosłam klapę i spędziłam kilka chwil, męcząc się z nudnościami, po czym puściłam soczystego pawia. A kiedy już byłam pewna, że jest po wszystkim, spuściłam wodę, opuściłam klapę i usiadłam na niej na chwilę. Potrzebowałam kilku minut, aby dojść do siebie. Głowa trochę mi pulsowała, i nie byłam już pewna, czy to nadal efekt dziwacznego snu, czy po prostu oznaka jakieś choroby? A może i sam sen spowodowany był gorączką lub ogólnym osłabieniem? W końcu znalazłam w sobie siłę, aby wstać, doprowadzić się do względnego porządku i wrócić do sypialni po ubrania. Tam natknęłam się na Jack'a, który, jak się okazało, uszykował dla nas śniadanie i chciał mi je przynieść do łóżka, tyle że mnie już w łóżku nie było...
-Jesteś naprawdę kochany-powiedziałam z lekkim uśmiechem.
-Drobiazg. A czy coś się stało? Wyglądasz dość niewyraźnie-odparł, przypatrując mi się uważnie i z troską.
-I prawdę mówiąc tak też się czuję. Więc wybacz, ale chyba nie skuszę się dziś na te rarytasy. Mój żołądek już od rana się buntuje-powiedziałam.
-To niedobrze. To bardzo niedobrze-odparł Jack.-Może to jakiś skutek tego wypadku, tylko objawia się dopiero teraz?-dodał po chwili.
-Wątpię-odparłam, po czym odwróciłam się w stronę komody, aby wyjąć z niej świeżą bieliznę.
-Ale nie możesz być tego pewna-odparł chłopak.
-Niby nie, ale sam pomyśl, to by nie miało sensu-powiedziałam.
-Może i masz rację...Co nie zmienia faktu, że musisz teraz na siebie szczególnie uważać...ja muszę na ciebie szczególnie uważać-powiedział Jack. Odwróciłam się do niego z lekko ironicznym uśmiechem.
-Sama potrafię o siebie zadbać-odparłam.
-Oj weź, nie bądź taka! Przecież wiesz, że jesteś moim największym skarbem!-zawołał Jack.
-I pewnie zamierzasz zamknąć mnie w starej skrzyni, zakopać gdzieś na bezludnej wyspie i zaznaczyć to miejsce wielkim "X" na jakiejś mapie?-spytałam.
-Może...-odparł mój narzeczony, po czym uśmiechnął się. Następnie odwrócił się do stolika, wziął z niego kubek i podszedł do mnie.-To chociaż napij się herbaty, to ci na pewno dobrze zrobi-dodał.


niedziela, 24 lutego 2019

Cmentarz Upadłych XIX "Wypadki chodzą po ludziach"

-Cholera! Cholera! Cholera!
-Krzycząc i bijąc kierownicę nic nie zdziałasz. Nie ruszy-powiedziałem ze stoickim spokojem.
-To co ja mam teraz zrobić? Ja muszę natychmiast tam się znaleźć! Mają przywieźć nowe materiały, farby i całą resztę, i co? Co ja im powiem? Poczekajcie chwilę? Przecież oni mają jeszcze inne zadania, rzeczy do dostarczenia...!
-Pozostaje ci zamówić taksówkę-powiedziałem.
-Ale i tak się spóźnię!
-Możesz wziąć moją. Będzie tutaj za dziesięć minut-odparłem. Alice spojrzała na mnie z wdzięcznością, ale niepewnie.
-W takim razie to ty się spóźnisz do pracy-powiedziała.
-Nie spóźnię się, mam jeszcze godzinę. Co prawda chciałem być wcześniej, żeby zrobić sobie małe porządki w papierach, ale to nie jest konieczne. Zamiast tego popróbuję coś zrobić z tym autem. Taksówkę już wcześniej zamówiłem, więc zaraz tu będzie. Ty sobie nią pojedziesz do cukierni, a ja zamówię następną-wyjaśniłem.
-Boże, Jack, kocham cię najbardziej na świecie!-zawołała Alice, po czym rzuciła mi się na szyję.
-Ja ciebie też, kotku-odparłem. Po paru minutach taksówka rzeczywiście zajechała przed nasz dom. Alice pożegnała się ze mną, życząc mi przy tym miłego dnia i powodzenia w pracy. Dała mi jeszcze całusa na pożegnanie i wybiegła z domu.
~*~
Jeszcze kawałek-myślałam, wychylając się coraz bardziej. Sala dla klientów, gdzie można by usiąść na chwilę przy stoliku i, co ważniejsze, kupić coś słodkiego na ząb, była już prawie gotowa. Należało jedynie trochę dopracować jeszcze jej wystrój, w tym celu wzięłam się za wieszanie firan w oknach. Miała mi w tym pomóc Kitty, ale coś jej wypadło i powiedziała, że zjawi się później. Tak oto powiesiłam je w pojedynkę. A raczej prawie powiesiłam. Stałam teraz na stołku, postawionym na najwyższym krześle, jakie udało mi się znaleźć i próbowałam wychylić się na tyle, aby móc zaczepić drugi koniec firany. Okno nie było duże i pomyślałam, że jeśli postawię swoją konstrukcję na środku, w równej odległości od obu jego końców, dosięgnę w obie strony i spokojnie ową firankę zaczepię. I tak jeden koniec miałam już za sobą, pozostał drugi. Mimo moich wysiłków nie zanosiło się jednak na to, że łatwo mi to pójdzie. Mój umysł podsunął mi rozwiązanie, abym chwyciła się karnisza i dzięki temu będę mogła wychylić się odrobinę bardziej, oczywiście jeśli ów karnisz nie postanowi spaść pod wpływem mojego ciężaru. Tak też zrobiłam, a karnisz, o dziwo, miał silną wolę walki i nadal mocno trzymał się na swoim miejscu. Wyciągnęłam drugą rękę w jego stronę, chcąc przyczepić do niego trzymaną firanę. I wtedy ciszę przerwał nagły dźwięk, ja zachwiałam się, straciłam równowagę i, nietrudno się zresztą domyślić, wylądowałam na podłodze. Na pierwszy rzut oka nic mi się jednak nie stało, jedynie kilka otarć, ale nawet one nie bolały tak bardzo. Obrzuciłąm uważnym spojrzeniem całe pomieszczenie, zlokalizowałam swoją torebkę, dopadłam do niej, znalazłam w niej swój telefon i w ostatniej chwili odebrałam go.
-Tak kochanie?-spytałam.
-Nie uwierzysz!-po drugiej stronie usłyszałam podekscytowany głos Jack'a.
-A co takiego się stało? Oświeć mnie-odparłam.
-Słuchaj, zamawiam tą taksówkę, bo samochód w końcu odpalił, ale nie brzmiał za dobrze, więc postanowiłem jednak go nie używać, niech trochę staruszek odpocznie. No więc zamawiam tę taksówkę, wsiadam, jadę i wypadek! Ale spokojnie, nie mój, mi nic się nie stało. Tylko coś się stało na jednym skrzyżowaniu, nie wiem, może awaria sygnalizacji czy coś i zderzyło się kilka aut. Akurat dojechaliśmy tam krótko po całym zajściu, więc droga była jeszcze nieprzejezdna, policja i pogotowie dopiero zaczynali wszystko ogarniać, no a mi się spieszyło jak nigdy! Więc wyskakuję z tego samochodu, daję taksówkarzowi trzy dychy, na resztę nie czekam i pędzę ogarnąć, jak się sprawy mają na najbliższym przystanku. Dobiegam, patrzę, jest autobus do sądu za dziesięć minut i jego trasa pomija to skrzyżowanie, więc cieszę się jak małe dziecko. Bo taksówkarz, zanim by zawrócił i dojechał do...zresztą, nie będę ci teraz tłumaczyć trasy taksówki, autobusu i tego, jak bezsensownie zbudowane są drogi w naszym mieście. Słuchaj!-miałam wrażenie, że jego ekscytacja z chwili na chwilę tylko rośnie, więc jak najdłużej starałam się mu nie przerywać.
-Słucham, słucham, tylko poczekaj chwilę, bo mam włączone radio i mi szumi w tle-powiedziałam.
-Naprawdę? Ja niczego nie słyszę-odparł Jack.
-Bo mam cicho włączone, ale jednak trochę przeszkadza-wyjaśniłam. Następnie odsunęłam na chwilę od siebie telefon i pomasowałam swoją skroń. Oczywiście żadnego radia nie było, tylko dopiero teraz zaczęła mnie lekko boleć głowa, ale na szczęście po chwili już przeszło.
-Ok, możesz kontynuować-powiedziałam, biorąc z powrotem do ręki swój telefon.
-No więc słuchaj, znalazłem ten swój autobus, no to idę kupić bilet. Stoję w kolejce przed tym biletomatem i nawet nie zwracam uwagi na to, co się wokół mnie dzieje. W końcu moja kolej, więc kupuję ten bilet, a za mną jakichś dwóch typków zaczyna sobie gadać. No i ta ich rozmowa taka mi się podejrzana wydała, więc niby ten bilet kupuję, ale wytężam słuch, żeby jak najwięcej usłyszeć. Coś mówią o jakiejś dziewczynie, o wrabianiu kogoś, o tym, że już ostatni raz mają to powiedzieć i dalej wszystko będzie dobrze. No w każdym razie, ja ukradkiem na nich zerkam, a to świadkowie! Świadkowie w mojej sprawie, znaczy tego gościa oskarżonego o gwałt i morderstwo. Posłuchałem ich jeszcze trochę, całkiem ciekawe rzeczy wygadywali. Wzięło im się na takie "wspominki", bo to właśnie miała być ostatnia rozprawa i jeden drugiemu stale powtarzał, że ma nawet nie myśleć o wymiękaniu i po prostu jeszcze raz powtórzyć ich ustaloną wcześniej wersję wydarzeń. Kupiłem już ten bilet, ale jeszcze trochę postałem przed tym biletomatem, że niby jeszcze na niego czekam czy coś. No ale w końcu musiałem dać sobie spokój, więc nawet się nie odwróciłem, tylko od razu stamtąd zwiałem, dziękując Bogu, że cały czas stałem do nich tyłem i mnie nie poznali. Domyśliłem się, że będą jechać tym samym autobusem, z którego ja chciałem skorzystać, więc dałem sobie spokój i drugi raz wezwałem taksówkę. Tym razem, zanim po mnie przyjechała, trochę minęło i w konsekwencji na rozprawę się spóźniłem, ALE! Już wiedziałem, że ci dwaj mają coś do ukrycia, więc postanowiłem ich za wszelką cenę przycisnąć. Nawet szef się mnie zapytał, co ja znowu wymyśliłem, ale nie miałem czasu mu tego tłumaczyć, a on zresztą wie, że może mi zaufać. No i jeden z nich, właśnie z tych, co był na przystanku, w końcu się załamał i powiedział prawdę. Że były tej dziewczyny się niesamowicie wkurwił, jak zobaczył ją wychodzącą z tej toalety na imprezie, uwieszoną w dodatku na naszym kliencie i nie do końca ubraną. Więc jak ona poszła sobie do domu (a mieszkała zaraz obok, musiała tylko przejść przez mały park, więc nawet nie myślała, że coś się jej może stać), napadli ją w kilku, chłopak ją nawyzywał, ale ona zamiast uciekać czy coś, to zaczęła się z niego wyśmiewać! Że ten drugi, to znaczy nasz klient, jest o wiele lepszy "w te klocki", że ten jej eks "ma tak małego, że nawet mikroskop by tu nie pomógł" i tak dalej. W końcu gostek nie wytrzymał, uderzył ją raz, ona się przewróciła, ale potem wstała i po prostu chciała odejść. Tylko że tamten się nakręcił, rzucił się na nią, przewrócił, potem wziął jakiś kamień leżący pod ręką...
-Tylko bez szczegółów, proszę-przerwałam mu, czując, że właśnie do tego to wszystko zmierza.
-Ok, ok. Bez szczegółów, jasne, pamiętam. No więc on ją zabił, ale miał na rękach rękawicy skórzane, więc jego odcisków palców na kamieniu nie było. Facet kazał im wszystkim przysiąc, że nikomu słowa nie pisną, bo inaczej ich wszystkich pozabija. Potem sam wrócił na imprezę, odnalazł naszego klienta i powiedział mu, że ma poszukać Eve, tej dziewczyny, bo ona czegoś od niego chce. Pijany i odurzony koleś nie kontaktował za dobrze, zaczął jej szukać, wypytywać o nią i w końcu ktoś kazał mu iść sprawdzić, czy dziewczyna nie wróciła do domu. No i chłopak poszedł, natknął się na ciało, wiadomo, w panice zaczął chodzić, sprawdzać i widocznie wziął ten kamień do ręki, krwią się trochę pobrudził...a potem już ktoś go nakrył, zadzwonił na policję. Tamci, razem z tym facetem, kłamali, że ich razem widzieli, jak wychodzą, że ktoś nawet słyszał podobno jakieś krzyki z tego parku, ale wolał się nie mieszać, bo to nie jego sprawy. No a chłopak jednak seks z dziewczyną uprawiał, więc było tam jego DNA i tak dalej, na imprezie wszyscy byli spici, więc nikt jego zeznań nie mógł potwierdzić (ani na dobrą sprawę zaprzeczyć, ale ludzie mają skłonności do tego, że jak ktoś jest "podejrzany", to dla nich to znaczy "winny" i można uznać, że nawet jak się nie pamięta, aby ktoś coś złego zrobił, to na pewno to zrobił, w końcu jest "podejrzany", ale nie o tym teraz). Tak więc, nie chwaląc się oczywiście, dzięki mnie, a raczej dzięki tobie udało nam się wygrać tę rozprawę!-zawołał Jack.
-Cieszę się w takim razie, że ci się powiodło i że niewinny człowiek nie pójdzie do więzienia, ale jaka w tym moja zasługa?-zdziwiłam się.
-Gdybyś nie pojechała pierwszą taksówką, to ja bym nią pojechał i nie miałbym okazji, żeby dowiedzieć się tego wszystkiego-wyjaśnił.
-W takim razie to nie moja zasługa, tylko zepsutego samochodu-odparłam z uśmiechem.
-Może i masz rację. Ale z samochodem i tak trzeba będzie coś zrobić, zajmę się tym, jak wrócę z pracy. A być może w nagrodę mój szef pozwoli mi wrócić trochę wcześniej, albo da jakąś fajną premię? Kto wie?-powiedział Jack.
-Pewnie tak, w końcu należy ci się jakaś nagroda-odparłam.
-A jak ci idzie w cukierni?-spytał chłopak.
-Dobrze. Na razie tylko sama wszystko ogarniam, bo Kitty ma przyjść później-odpowiedziałam.
-A to może ja też przyjadę po pracy i ci pomogę?-zasugerował Jack.
-Daj spokój! Jakoś sobie tutaj poradzę, w końcu właściwy remont mamy już niemal za sobą! A ty się lepiej ciesz zwycięstwem!-odparłam. Jeszcze chwilę pogadaliśmy, bo czym nasza rozmowa dobiegła końca. Odłożyłam na bok telefon i oddałam się rozmyślaniom na temat ludzkiej natury i tego, jak można być takim potworem, żeby pozbawić innego człowieka życia? A potem jeszcze bezczelnie kłamać, oszukiwać, żeby tylko za to nie odpowiedzieć. I skazać innego, niewinnego człowieka, bo samemu jest się potworem i tchórzem! Nigdy nie zrozumiem logiki takich ludzi. I nie chcę jej rozumieć. Smutne tylko, że tacy ludzie są na tym świecie. Jakby za mało było chorób, głodu i katastrof. Jak można kogoś z zimną krwią zamordować? Albo, co gorsza, zrobić to dla przyjemności?-myślałam. I na to myślenie straciłam sporo czasu. W końcu jednak przyszła Kitty i od razu zwróciła uwagę na mój posępny nastrój. Nie chciałam jej jednak za wiele zdradzać, bo tak jakoś...nie chciałam w ogóle mówić o takich rzeczach. Dziewczyna pomogła mi w sprzątaniu i ogólnym ogarnięciu cukierni, zawiesiła pozostałe zasłony, potem trochę jeszcze pogadałyśmy i każda z nas wróciła do swojego domu. Trochę się martwiłam, czy po tym jak spadłam z tej swojej dziwacznej konstrukcji czegoś sobie nie zrobiłam, ale czułam się dobrze, nic mnie nie bolało, a w razie czego, gdyby coś jednak było nie tak, zawsze mogłam wezwać pomoc. Ale wątpiłam, że jakoś poważnie ucierpiałam. Właściwie to odkąd pamiętam zawsze nawet z poważnych sytuacji udawało mi się wyjść cało. Na przykład, kiedy miałam dziesięć lat, wybiegłam na ulicę za piłką, wprost pod samochód. I pewnie zostałaby ze mnie morka plama, gdyby nie fakt, że jakimś cudem jakby...odepchnęłam się na bok i wylądowałam na trawniku po drugiej stronie ulicy. Przynajmniej tak uważają wszyscy, chociaż ja lubię myślę, że to nie do końca moja zasługa. Że to nie ja, ale jakieś "coś" mi pomogło, chociaż to brzmi strasznie głupio i nie mówię o tym nikomu, bo nikt nigdy nie traktuje tego poważnie. W każdym razie, takich sytuacji było w moim życiu o wiele więcej, pewnie nawet nie wszystkie pamiętam.
~*~
-Całe szczęście, że samochód już naprawiony!-zawołałam, siadając za kierownicą. Po trzech dniach nasze auto wróciło w końcu wczoraj ode mechanika i mogłam w końcu pojechać normalnie do cukierni, a nie tylko autobusy, tramwaje i taksówki.
-Też się cieszę. Tylko uważaj na siebie, kochanie-powiedział Jack, po czym otworzył drzwi od strony kierowcy i pochylił się, żeby dać mi ostatniego całusa na pożegnanie.
-Zawsze na siebie uważam-odparłam z uśmiechem. Chwilę później wyjechałam z garażu. Za nim opuściłam nasz podjazd, pomachałam jeszcze Jack'owi. Odmachał mi, po czym w końcu odwróciłam się i ruszyłam dalej. Przejechałam jakieś kilkaset metrów, nawet nie zdążyłam się dobrze rozpędzić, świadoma, bo nie wyjechałam jeszcze z naszego osiedla, kiedy nagle na drogę wypadł mi jakiś pies. Oczywiście dałam po hamulcach, ale nie odczułam niemal żadnej reakcji ze strony samochodu. Zaczęłam więc wywijać jakieś dziwne ługi-bugi kierownicą, co skończyło się tym, że wjechałam w jakiś murek, rozbijając samochód. Moja głowa odbiła się od foletu i przez chwilę zupełnie nie ogarniałam, co się właśnie stało.
~*~
Huk, a potem ludzkie krzyki. Zdziwiło mnie to nieco, więc wyszedłem z domu, żeby zobaczyć, co się dzieje. Zobaczyłem kawałek dalej samochód Alice, rozwalony o jakiś murek. Nie zważając na to, że mam na sobie tylko białą koszulę z krawatem i spodnie od piżamy, niemal rzuciłem się biegiem w stronę całego zbiegowiska. Byłem strasznie przejęty i zastanawiałem się, co właściwie mogło się stać? Czy coś stało się Alice? Cokolwiek? Zanim jednak się do niej dostałem, musiałem przedrzeć się przez tłum gapiów. W końcu jednak jakoś mi się to udało. Moja narzeczona nadal siedziała na miejscu kierowcy i rozglądała się dookoła z niepokojem i jakby...zdziwieniem?
-Alice, co ci jest? Co się stało? Coś cię boli?-spytałem, dopadając do niej.
-Niech ktoś wezwie pogotowie!-zawołałem, odwracając się w stronę grupki ludzi.
-Niech pani się tym zajmie-dodałem już nieco spokojniejszym tonem, wskazując stojącą najbliżej nas kobietę. Wiedziałem, że najlepiej poprosić o to konkretną osobę, bo inaczej albo nie zadzwoni nikt (każdy uzna, że zrobi to ktoś inny) albo kilka osób naraz zgłosi to samo zdarzenie, w co jednak wątpiłem. Kobieta w odpowiedzi kiwnęła powoli głową i wyjęła telefon, a ja odwróciłem się z powrotem w stronę Alice. Co prawda nie wyglądała na poważnie ranną, ale i tak coś mogło się jej stać.
-Po co karetka? Nic mi nie jest-dziewczyna w końcu zdołała coś powiedzieć.
-Tego nie wiemy, dlatego muszą cię zbadać w szpitalu-odparłem.
-Ale po co od razu karetka? Przecież możemy tam pojechać...
-Czym? Tym samochodem, w którym omal nie zginęłaś?! Co się właściwie stało?-odparłem.
-Sama nie wiem. Chyba jakiś pies...albo kot...albo inne zwierzę-powiedziała Alice.
-Karetka ma być za kilkanaście minut-powiedziała kobieta, którą wcześniej poprosiłem o wykonanie telefonu.
-A tobie kochanie? Nic ci nie jest?-spytała, podchodząc do naszej dwójki. Wkurzyłem się. Miała tylko zadzwonić na karetkę, a nie mieszać się w nasze sprawy i pomagać nam, kiedy tego nie potrzebujemy! Zaraz jednak uspokoiłem się, powtarzając sobie, że nie mogę pozwolić, aby złość przejęła nade mną kontrolę. Teraz liczyła się tylko Alice.