~~~~~~~~~~~~
Antonio był podekscytowany jak jeszcze nigdy w życiu. Bo też nigdy w życiu nie brał udziału w czymś tak ważnym i jednocześnie tajemniczym. W końcu, jak powiedział Will, najlepiej zachować to w tajemnicy, aby nie powodować niepotrzebnej paniki. Chłopak z rękami splecionymi na plecach chodził po pokoju, nie mógł jednak wytrzymać i wyszedł na zewnątrz. Jego rodzice nadal nie wrócili, choć może to i lepiej. Will wybrał się do lasu, na miejsce wskazane przez Antonia już kilka godzin temu. Gdy tu przybył, zrobił na chłopaku ogromne wrażenie. Wysoki facet w pelerynie z kapturem zasłaniającym całą twarz i ogromną walizką. Will szybko przeszedł do rzeczy. Zamiast witać się, wszedł do domu Antonia i kazał opowiedzieć mu jeszcze raz, dokładniej, wszystko, co chłopak wiedział. Jednocześnie uszykował się na "polowanie", jak to określał. Antonio po powiedzeniu mu wszystkiego, co wiedział, musiał jeszcze dokładnie wytłumaczyć, gdzie może się spodziewać spotkania wampira. Chłopak wskazał miejsce, gdzie sam go widział i Will uznał je za odpowiednie na początek poszukiwań. Antonio co prawda chciał zaprowadzić tam mężczyznę, ale ten uznał, że byłoby to zbyt niebezpieczne dla kogoś takiego jak on.
- Kiedy idzie się na takie polowanie albo wraca się po kilku godzinach, albo wcale- powiedział Will, szykując się do wyjścia.
- Takie, czyli jakie polowanie?
- Jeden wampir w miejscu, gdzie mieszkają sami ludzie, kontra jeden łowca. On nie będzie mógł się długo ukrywać przede mną, a jak przed nim nawet nie zamierzam. Z tego, co mówiłeś, ma tutaj interes związany z tą dziewczyną, więc będzie trzymał się tego miejsca. Chyba, że postanowił ją porwać- odparł mężczyzna.
- O Boże, niech pan nawet tak nie mówi- powiedział zdenerwowany Antonio. Will zignorował tę wypowiedź i po prostu wyszedł. Chłopak zaś został, a jego zdenerwowanie z każdą chwilą rosło. W końcu był już wieczór. Antonio stwierdził, że dłużej nie wytrzyma i udał się do lasu na poszukiwania. Sam nie miał pojęcia czego. Elizabeth? Willa? Tego wampira? Nie dbał o to aż tak. Chciał po prostu dowiedzieć się, co się dzieje, a w tym pomogłoby mu spotkanie każdej z tych osób. Najbardziej jednak chciałby znaleźć martwego wampira, który leży w kałuży krwi, a Will z wyrazem domy i tryumfu na twarzy, trzyma na jego rozwalonej głowie jedną ze swoich nóg. Gdy chłopak wszedł do lasu, jego ciałem wstrząsnął lekki dreszcz. Miał wrażenie, że było tutaj chłodniej, niż w mieście. Na początku krążył trochę po lesie. W pewnym momencie zganił się w myślach za swoją głupotę i skierował się tam, gdzie po raz pierwszy spotkał wampira w towarzystwie Elizabeth. Jednak nie dotarł tam. W pewnym momencie, kiedy przedzierał się przez zarośla, zdawało mu się, że kątem oka zauważył jakiś dziwny ruch. Jakaś postać przeskoczyła z gałęzi na gałąź. Antonio szybko spojrzał za siebie, ale nic nie zauważył. Gdy znowu się odwrócił, omal nie dostał zawału serca. Choć i tak czuł, że uciekło mu ono aż w pięty. Tuż przed nim, zupełnie znikąd, pojawił się ten wampir. Chłopak nie zdążył w żaden sposób zareagować, gdy Canagan złapał go za szyję i uniósł, podobnie jak poprzednio. Antonio czuł silny ucisk. Złapał dłonie wampira, zaciskające się na jego gardle, jednak w żaden sposób nie był w stanie sobie pomóc. Dopiero wtedy zaczęły do niego docierać myśli typu: Co się dzieje? Dlaczego ten wampir nadal żyje? Czy łowca go jeszcze nie zabił? Jeśli nie, to gdzie jest Will? I najważniejsze, co z Elizabeth? Antonio, przejęty losem dziewczyny, nie myślał nawet o ratowaniu siebie. Chciał przede wszystkim zapytać wampira o losy Elizy. Jednak nie był w stanie, z jego gardła wydobywały się jedynie jęki i chrząknięcia typowe dla osoby duszonej. Oczy Canagana podświetliły się na czerwono.
- Chciałbyś wiedzieć, co z twoją piękną, ukochaną Elizabeth?- spytał. Antonio był zszokowany, skąd wampir to wiedział. Czyżby czytał mu w myślach.
- Cóż, żyje i pewnie będzie żyć. Nie to co ty. Pozwól, że ci wszystko po krótce wyjaśnię. Planowałem jedynie troszeczkę się z nią zabawić, a potem jak prawie zawsze robiłem, zwyczajnie odejść, nikogo nie krzywdząc. Ale napatoczyłeś się ty, nie posłuchałeś moich dobrych rad o niewtrącaniu się i zacząłeś mącić. I teraz masz tego efekt. Będę cię musiał zabić, choć nie ukrywam, że zrobię to z rozkoszą- gdy wampir to powiedział, oczy Antonia zrobiły się prawie dwa razy większe. Chłopak z przerażeniem wpatrywał się w Canagana. Wampir, jak poprzednio, rzucił Antoniem, tym razem jednak chłopak wylądował w krzakach, które dość mocno go poraniły. Nie zdążył nawet zdać sobie sprawy z tego, że wylądował na ziemi, kiedy Canagan już był przy nim. Lekko go uniósł i z łatwością wykręcił mu do tyłu obie ręce. Po chwili w jednej z nich dało się słyszeć ledwie dosłyszalny trzask. Antonio nie był w stanie się bronić. Wampir przewrócił go na plecy. Jedna z rąk chłopaka było już połamana i nie mógł nią ruszać, więc bezwładnie leżała wzdłuż jego boku. Na drugiej zaś Canagan z całej siły zaciskał ręce, jakby chciał złamać także i tę. Wampir pochylił się do przodu i wgryzł się w okolice obojczyka chłopaka. Antonio pewnie wrzeszczałby z bólu, gdyby nie brak sił. Dla niego odczucie to było straszne. Czuł, jak wampir wysysa jego krew, a miejsce, w które się wgryzł, pulsuje coraz większym bólem. Canagan z kolei pragnął rozkoszować się smakiem prawdziwej, a nie sztucznej ludzkiej krwi i przerażeniem swojej ofiary. Jednak pragnął to także jak najszybciej zakończyć, gdyż miał już Antonia po dziurki w nosie. Trwało to chwilę, jednakże wampir zdążył już wypić większość krwi. Wtem Canagan wyczuł w powietrzu potworny odór. Był dosłownie nie do zniesienia. Wampir zaprzestał picia krwi i rozejrzał się dokoła. Niczego nie zobaczył, ale słyszał kroki, które sugerowały, że ktoś się zbliża. Zdecydowanie była to jakaś ludzka kobieta. Canagan z utęsknieniem spojrzał na leżącego, nieprzytomnego Antonia. Z chęcią zająłby się nim do końca, jednak po szybkim przekalkulowaniu obrażeń, które mu zdał, stwierdził, że chłopaka tak czy siak czeka rychła śmierć. Żadne ludzkie lekarstwa nie byłyby mu w stanie pomóc. Smród przybierał na sile, więc Canagan, niewiele myśląc, udał się w kierunku przeciwnym do tego, z którego dochodziły kroki, czyli do swojego hotelu. Dopiero gdy oddalił się trochę przyszło mu na myśl, co też to mogło być. Wcześniej nie miał głowy się nad tym zastanawiać. Mogła to być jedna z magicznych substancji odstraszających magiczne istoty. Ludzie stosowali je od wieków, choć niektóre wcale nie posiadały przypisywanych im właściwości. Na przykład czosnek. Wbrew pozorom, Canagan bardzo lubił to warzywo. Za każdym zaś razem, kiedy jakiś człowiek dowiadywał się o tym, że chłopak jest wampirem i pierwsze, co robił, to wyciągał pęk czosnku, Canagan miał ochotę wybuchnąć śmiechem. Idiotyczne przekonanie.
~~~~~~~~~~~~
Ten dzień przebiegał dla staruszki jak każdy inny. Wstała o świcie, choć nie musiała. Następnie ubrała się, zjadła śniadanie i zaparzyła sobie napar wzmacniający z ziół. Robiąc to zauważyła, że ich zapas jest na wyczerpaniu, więc zaraz po jedzeniu udała się do lasu ich nazbierać. Nie zamykała swego małego domku. Nie miała ku temu żadnych podstaw. Jej dom schowany był w głębokim lesie, gdzie nikt się nie zapuszczał. Ponadto potencjalny złodziej nie miałby jej z czego okraść, chyba że z ziółek i różnych magicznych proszków, z których i tak jedynie ona w okolicy potrafi zrobić użytek, przez co miejscowi uważają ją za czarownicę. To z kolei trzeci powód tłumaczący, czemu nie musi spodziewać się kradzieży czy też niezapowiedzianej wizyty. Kobieta nazbierała ziół i wróciła do domu. Tam zrobiła pranie i wywiesiła je na linkach za domem. Mimo że nadal była niespotykanie energiczna jak na swój wiek i tak jedynie tyle zdążyła zrobić do pory obiadowej. Przygotowała obiad. Potem po nim posprzątała i umyła okna w swoim domku. Po tym zaparzyła sobie kolejną porcję ziół, tym razem dodających energii, a dodatkowo także herbatę. Lubiła ten napój, ale zdecydowanie mniej od ziółek. Zrobiła go tylko po to, aby potem powróżyć sobie z fusów. W lodówce znalazła także ostatni kawałek szarlotki, którą upiekła przed wczoraj. Po zjedzeniu ciasta i wypiciu wszystkiego, posprzątała talerzyk i kubek po ziołach, zaś ten po herbacie zostawiła. Następnie przysiadła i sprawdziła, jaką też przyszłość przewidują dla niej fusy. Nie spodziewała się zobaczyć niczego zdumiewającego, jak zawsze zresztą. Tym bardziej zaskoczyło ją to, co ujrzała. Pierwszą rzeczą, która rzuciła się w jej oczy było to, iż kształt fusów przypominał nietoperza, co nie znaczyło niczego dobrego. Szybko jednak przywołała się do porządku i przyjrzała się fusom. Miała nadzieję, że jednak ujrzy w nich coś innego. Jednak przypomniała sobie, że zawsze liczy się to, co się zobaczy na początku. Postanowiła więc jeszcze się upewnić. Staruszka wyjęła karty tarota. Zaczęła sobie z nich wróżyć. Po chwili wyjęła trzy karty. Pierwsza z nich oznaczała morderstwo. Lub przynajmniej próbę popełnienia go. Druga reprezentowała potrzebę pomocy. Kobieta sama raczej jej nie potrzebowała, co mogła znaczyć, iż karty chcą, aby to ona komuś pomogła. Trzecia karta oznaczała śmierć. Po tym, jak staruszka ją wylosowała, szybko skończyła wróżyć. Chciała schować karty. Akurat gdy chowała je do pudełka, wyślizgnęły się jej one z dłoni i spadły na podłogę. Wszystkie grzbietem do góry, tuż obok jej stóp. Wszystkie, oprócz jednej. Ta jedna wylądowała kawałek dalej, obrazkiem do góry. Namalowana była na niej ukośna kreska, dzieląca kartę na pół. Na jednym kawałku widać było postać w kapturze z widoczną jedynie dolną połową twarzy. Z kącików ust, po brodzie, spływała strużka krwi. Na drugim kawałku widać było stół, na nim zaś stał kielich. Widać było trochę wypełniającej go, czerwonej cieczy. Wokół niego latało kilka nietoperzy. Tło było ciemnofioletowy,a w rogu znajdował się księżyc. Staruszka, tym razem już powoli, podniosła wszystkie karty, a na końcu tą, która spadła najdalej. Nie oznaczała ona konkretnego zdarzenia. Mówiła sobą: "wampir". Czyżby komuś groziło niebezpieczeństwo ze strony tej istoty?- pomyślała kobieta. A że znała się trochę na magii, wróżeniu i wiedziała, że wszystko jest możliwe, szybko dodała: "Jestem tego prawie pewna". Mimo to postanowiła się przejść, jednak dla pewności przygotowała magiczny proszek, który odstrasza wszystkie istoty poza ludźmi. Na szczęście pamiętała jeszcze przepis i miała odpowiednie składniki. Wsypała go trochę do małego woreczka i zawiesiła sobie na szyi. Następnie wzięła swoją pelerynę i udała się na spacer do lasu. Na początku wszystko było jak zwykle. Dopiero po jakimś czasie staruszka usłyszała dziwne hałasy. Skierowała się w ich stronę. Wyszła na polanę, jednak na początku niczego nie zauważyła. Ruszyła dalej. Postanowiła sprawdzić to miejsce. Dobrze zrobiła, bo po chwili zauważyła leżącego w zaroślach, nieprzytomnego chłopaka. Podbiegła do niego czym prędzej. Miał wiele obrażeń, jednak mimo to kobieta rozpoznała w nim syna państwa Criswell. Chłopak naprawdę nie wyglądał najlepiej, w dodatku lekko krwawił z okolic obojczyka. Kobieta czym prędzej zdjęła pelerynę i zrobiła mu opatrunek. Wtedy też zauważyła, że na ciele młodego szlachcica nie widać tam żadnej rany, nie licząc dwóch czerwonych kropek. Dla staruszki było to oczywiste. Chłopaka załatwił tak jakiś wampir, co oznaczało, że mógł stracić już mnóstwo krwi. Kobieta nie miała tutaj jednak niczego, czym mogłaby młodzieńcowi pomóc, brakowało też czasu na powrót do domu i wrócić potem tutaj z lekarstwami. Jedynym słusznym rozwiązaniem było dla niej wzięcie chłopaka do swojego domu. Co prawda była już bardzo stara i słabsza, niż kiedyś, ale nie słaba. W końcu już jako panienka musiała sobie radzić zupełnie sama, nie mogła liczyć na czyjąś pomoc nawet za pieniądze. Dziecko "czarowników" nie zasługiwało w końcu na żadną pomoc ze strony "normalnych" ludzi. Oczywiście staruszka w 100% była zwykłą kobietą, jednak ludzie zarówno ją jak i jej rodziców uznawali za czarowników tylko dlatego, że mieszkali w takiej głuszy i interesowali się wszelką magią dostępną dla ludzi i jej podobnymi. Z tego też powodu znaczyło to, że gdy rodzice kobiety odeszli z tego świata, ona sama musiała dźwigać nawet najcięższe zakupy z miasta do domu, rąbać drewno, przenosić ciężkie przedmioty. Nadal musiała radzić sobie samemu i nie mogła pozwolić sobie na słabość, dlatego też wiele siły jej pozostały. Chwyciła chłopaka, zarzuciła sobie na plecy i skierowała się w stronę domu. Starała się iść jak najszybciej. W końcu dotarła do domu. Od razu położyła chłopaka na kanapie i zajęła się podała mu odpowiednie, magiczne zioła. Po drodze staruszka miała wrażenie, że chłopak robi się coraz cięższy, jednak tłumaczyła to sobie swoją starością. Miała nadzieję, że chłopak nie umrze. Czuwała przy nim całą noc. Opatrzyła mu też mniejsze zadrapania i zrobiła prowizoryczny opatrunek na rękę, która była złamana. Oddech chłopaka był raz równy, raz nie. Kobieta bardzo bała się o jego życie.
~~~~~~~~~~~~
Był już późny wieczór. Canagan zapukał do drzwi domu Elizabeth. Miał co prawda wrócić do hotelu, ale zawrócił. Postanowił zmienić swoją taktykę. Drzwi otworzyła mu kobieta podobna do Elizy, jednak trochę starsza i znacznie mniej atrakcyjna.
- Dobry wieczór- powiedział wampir i ucałował zaskoczoną kobietę na powitanie w rękę. Starał się zrobić na kobiecie jak najlepsze wrażenie. Podnosząc oczy zauważył, że mu się to udało. Ucieszył się, ale na zewnątrz pozostawił poważny, aczkolwiek jak najbardziej przyjazny wyraz twarzy.
- Dobry wieczór. Kim pan jest? I co pana tutaj sprowadza?- zapytała Trix.
- Najmocniej przepraszam, jednak zanim odpowiem pani na te pytania, czy mógłbym wejść?- zapytał chłopak przymilnym głosem. Trix, choć trochę nieufna, zgodziła się. Zaprowadziła gościa do salonu.
- Proszę, niech pan usiądzie. Wolałby pan kawę, czy herbatę?- spytała.
- Nie, dziękuję, nie ma teraz do tego głowy. Chciałbym załatwić wszystko w miarę szybko.
- Zatem niech pan mówi- powiedziała Trix, siadając naprzeciw gościa.
- Nazywam się Canagan Phantomhive. Jestem przyjacielem Elizabeth i przyszedłem się z nią zobaczyć.
- Przyjacielem?- spytała Trix, lekko unosząc jedną brew. W jej głowie zapaliła się zielona lampka. Przyjaciel, też mi coś. Nawet jeśli teraz są przyjaciółmi, przyjaźń damsko- męska zawsze przeradza się w miłość. A ten człowiek zrobił na mnie dobre wrażenie i z ubioru wygląda za zamożnego. Mam w zwyczaju być nieufną i zawsze dokładnie o wszystko wypytywać tych znajomych, zwłaszcza adoratorów Elizabeth, których nie znam, jednak tym razem chyba przełożę to na potem. Eliza będzie mi musiała wszystko opowiedzieć- zaczęła rozmyślać kobieta.
- Elizabeth jest w swoim pokoju, zaraz po nią pójdę- powiedziała Trix, wstając.
- Nie trzeba. Wolałbym, aby powiedziała mi pani, gdzie jest jej pokój i sam do niej pójdę.
- Zgoda. Schodami do góry, drugie drzwi po lewej- odparła po chwili namysłu kobieta, uśmiechając się lekko. Canaganowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Podziękował Trix i udał się we wskazane miejsce. Zapukał do drzwi, ale odpowiedziała mu głucha cisza. Po chwili czekania wampir nacisnął klamkę. Drzwi były otwarte, zatem po chwili wahania wszedł do środka. Eliza siedziała z tyłem do wejścia, przy oknie.
- Kiedy nie pozwolę ci wejść i tak zawsze wchodzisz bez pozwolenia, Trix- powiedziała Elizabeth lekko łamiącym się głosem i odwróciła się. Canagan od razu dostrzegł, że dziewczyna musiała płakać i to jeszcze przed chwilą, choć starała się to ukryć.
- Co ty tu robisz?- zapytała zdziwiona Eliza.
- Chciałem wrócić do hotelu, ale nie mogłem. Muszę uzyskać od ciebie przebaczenie, inaczej moje życie nie ma sensu- odparł wampir.
- Nie mów takich rzeczy- przestraszyła się dziewczyna.
- Jak zwykle mówię jedynie prawdę. Proszę, nie, błagam, wybacz mi- powiedział Canagan, podchodząc do Elizabeth i upadając jej do stóp. Eliza na początku nie wiedziała, co powiedzieć. Po chwili jednak zaczęła się śmiać. Ta sytuacja szczerze ją rozbawiła.
- Wstawaj, głupiutki- powiedziała, klękając obok niego i ujmując jego twarz w dłonie.
- Wiesz, jestem jeszcze bardzo młoda i nie wiem za wiele, jednak dwóch rzeczy jestem pewna. Kocham cię, a co z tego wynika, nie potrafiłabym się na ciebie gniewać.
- Czyli mi wybaczasz?- upewnił się Canagan. Dziewczyna pokiwała głową.
- To może całus na zgodę?- spytał wampir, dziewczyna zaś przysunęła do niego swoją głowę. Złożyła na jego wargach krótki pocałunek.
- Tyle musi ci na razie wystarczyć- powiedziała.
- Stanowczo za mało- odparł chłopak i zaczął ponownie całować, tym razem jednak inaczej. Poprzedni całus był krótki, delikatny i powstał z inicjatywy Elizabeth, więc to ona w nim rządziła. Teraz jednak można było powiedzieć, że to Cangan zaczął całować Elizę. Był zachłanny i bardzo zaborczy. Pocałunek był długi. Dziewczyna rozchyliła ustać, pozwalając wedrzeć się w nie sprawnemu językowi chłopaka. Przed chwilą wampir był potwornie zły sam na siebie, że aż tak uniżył się przed człowiekiem. Teraz nadal pozostał niesmak po takim zachowaniu, ale był już jakby trochę mniejszy, złość zaś prawie w całości go opuściła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz