czwartek, 11 kwietnia 2019

Cmentarz Upadłych XXII "Wieczór panieński"

Poprzedni mechanik był zdania, że nic z przewodami nie robił, a obecny z kolei miał potwierdzenie, że jednak coś było z nimi nie tak. I tak w kółko, miałam już tego serdecznie dość. Poprzedni mechanik pokazał mi nawet jakieś papiery, sama przekopałam się przez stos własnych dokumentów dotyczących napraw mojego samochodu i nie znalazłam tam nic nieprawidłowego. Ani ja, ani Jack, ani obecny mechanik. Przez chwilę chciałam iść z tym nawet do swojego ojca, ale szybko porzuciłam ten zamysł, bo nie chciałam go denerwować. Jack dał je nawet do przejrzenia jakiemuś rzeczoznawcy samochodowemu, który był biegłym w sądzie i którego on poznał przy okazji jednej ze spraw. Wszystko jednak było ok i wszystko wskazywało na to, że to zwykły przypadek albo pech. Oczywiście, przyznaję się do tego, sama najpierw pomyślałam, że to poprzedni mechanik coś sknocił, ale wolałam nie robić na początku awantury i wszystko na spokojnie wyjaśnić. I, jak się okazało, całe szczęście, że tak właśnie postąpiłam, bo teraz musiałabym nie tylko wstydzić się za swoje pochopne myśli, ale i za urządzenie karczemnej awantury. Pozostało mi więc pogodzić się z tym wszystkim i wrócić do ogarniania mojej cukierni. Oprócz tego, jakby tego było mało, dowiedziałam się od Ruby, że Kevin się jej oświadczył i jak najszybciej planują wziąć ślub. Nie miałam pojęcia, skąd aż taki pośpiech, ale faktem było, iż dostałam zaproszenie na jej wieczór panieński, który miał się odbyć dosłownie za tydzień. Na szczęście nie miałam wtedy nic zaplanowanego, nie chciałam zresztą z tego rezygnować, bo mimo że Ruby z biegiem lat stawała się coraz bardziej denerwująca i zawsze wszystko robiła na ostatnią chwilę, to ją lubiłam. Teraz więc, razem z Kitty, wybrałyśmy się na rajd po sklepach, co by kupić coś wystrzałowego na tą imprezkę. Jack miał wrócić do domu późno wieczorem, toteż ja sama pozwoliłam sobie na powrót dopiero koło 21. Na szybko zrobiłam sobie do zjedzenia makaron z sosem, a potem uszykowałam Jack'owi kanapki (nienawidził odgrzewanego jedzenia). Po 22 włączyłam sobie telewizor i zaczęłam oglądać jakiś film. Chyba mi się przysnęło, bo obudziłam się dopiero, kiedy poczułam jakiś ruch.
-Co się...?-zaczęłam, ale niedane mi było dokończyć.
-Ciii...-przerwał mi Jack.- A już myślałem, że uda mi się zanieść cię do sypialni bez budzenia-dodał.
-Po co niesiesz mnie do sypialni?-odparłam, nadal nie do końca przebudzona.
-Bo zasnęłaś w salonie przed telewizorem. Rano być pewnie narzekała, że wszystko cię boli-wyjaśnił Jack.
-Mogłeś mnie po prostu obudzić, a nie...Postaw mnie, przecież mam obie nogi sprawne, nie musisz mnie nieść!-zawołałam, ale uśmiechnęłam się lekko, aby mój narzeczony wiedział, że nie mam mu niczego za złe.
-Ale już jesteśmy na miejscu-powiedział i opuścił mnie na podłogę w drzwiach naszej sypialni.
-Następnym razem po prostu mnie obudź-odparłam, wchodząc do pokoju.
-Wiesz, że następnym razem postąpię tak samo jak teraz-powiedział Jack.
-Wiesz, że wtedy się na ciebie zezłoszczę-odparłem.
-Wiesz, że nie potrafisz się na mnie długo złościć, bo jestem zbyt idealny-stwierdził. Spojrzałam na niego z lekko uniesionymi brwiami.
-Doprawdy?-spytałam.
-Tak-odparł, najwidoczniej bardzo pewien swojej odpowiedzi.
-Ciekawe co powiesz, jak już znajdę sobie lepszego-powiedziałam.
-Nie powiem nic, bo nie znajdziesz lepszego niż ja!-odparł z uśmiechem Jack. Rozbawiona, pokręciłam tylko lekko głową. I jak ja mogłabym go nie kochać-pomyślałam. Poszłam jeszcze do łazienki, żeby umyć zęby i uszykować się do snu. Kiedy wróciłam, jedyną oznaką tego, że Jack jeszcze żyje, było jego ciche chrapanie. Wsunęłam się do łóżka obok niego, przykryłam kołdrą i niedługo później już spałam.
~*~
Tydzień minął mi jak z bicza strzelił. Najpierw musiałam jeszcze załatwić parę spraw w związku z otwarciem własnej działalności, parę razy odwiedziłam z Jack'iem moich rodziców, a na końcu musiałam jeszcze uszykować się na ten wieczór panieński. Raz też omal nie zostałam potrącona, a uratował mnie zwykły przypadek. Szłam sobie chodnikiem, dochodziłam do skrzyżowania, na którym paliło się zielone dla pieszych i nagle BAM! Potknęłam się o powietrze i wylądowałam na ziemi. W myślach zaczęłam już przeklinać tego, kto zbudował ten zapewne krzywy chodnik, kto wymyślił w ogóle sygnalizację i tego kto odkrył powietrze, jednocześnie podnosząc się i zbierając rzeczy, które wysypały mi się z torebki. W tej samej chwili zza zakrętu wypadło jakieś rozpędzone auto i nie zwracając uwagi na to, że ma czerwone światło, wbiło z prędkością światła na skrzyżowanie i pojechało dalej. Na szczęście nikogo akurat tam nie było, ale gdyby nie ten upadek, byłabym tam ja. Na domiar złego, dzień przed imprezą w ogóle się nie wyspałam, bo co chwila budziłam się w nocy, zlana potem. Nie pamiętam nawet, co mi się śniło, ale raczej nic przyjemnego. Żałowałam wtedy, że nie ma przy mnie Jack'a, ale on chciał jeszcze raz osobiście zobaczyć miejsce zbrodni i porozmawiać ze świadkami. Wyjechał więc rano i miał wrócić do domu dopiero popołudniu, wtedy kiedy ja miałam już iść na wieczór panieński Ruby. Na szczęście udało mu się wrócić godzinę wcześniej i mogliśmy jeszcze trochę pogadać, co nie zmieniało faktu, iż ze zmęczenia czułam się martwa w środku. O umówionej godzinie przyszła do mnie Kitty i razem zamówiłyśmy taksówkę pod adres, który wskazała nam Ruby. Kitty ubrała się w ciemnoróżową sukienkę na ramiączkach. Sięgała jej do połowy ud i u dołu miała trochę więcej materiału, przez co ładnie się falowała. Ja wybrałam czarną, dość obcisłą, również na ramiączkach. Była trochę dłuższa niż ta Kitty, ale za to miała większy dekolt. Po około czterdziestu minutach jazdy dotarłyśmy do domu Ruby, bo tutaj miałyśmy się wszystkie spotkać. Dziewczyna otworzyła nam drzwi, zaczęła piszczeć z radości i po kolei rzuciła się każdej z nas na szyję. Dałyśmy jej nasze drobne upominki, za co Ruby ponownie się na nas rzuciła i omal każdej z nas nie przewróciła. Miała dość specyficzny sposób wyrażania swojego entuzjazmu. Później Ruby zaprowadziła nas do salonu, gdzie przywitałyśmy się z resztą dziewczyn. Gdy były już wszystkie, otworzyłyśmy pierwszego szampana. Na początku, wiadomo, musiałyśmy się rozkręcić, ale potem już gadałyśmy jak najęte, śpiewałyśmy i tańczyłyśmy ile dusza zapragnie. I oczywiście dużo, dużo piłyśmy. Nasze krzyki i piski mieszały się z muzyką. Dziwiłam się, że sąsiedzi jeszcze nie oszaleli. Po jakiejś godzinie dwie z dziewczyn wyszły gdzieś, konspiracyjnie między sobą szepcząc i śmiejąc się. Zdziwiło mnie to, zresztą  nie tylko mnie.
-Ciekawe, co one kombinują-powiedziała Kitty.
-Nie mam pojęcia, ale też mnie to ciekawi-odparłam z uśmiechem. Po chwili wszystko się wyjaśniło. Jedna z nich weszła do pokoju.
-Dziewczyny! Mam do was prośbę! Teraz musicie mi trochę pomóc to wszystko ogarnąć, bo zaraz wbije nam tu prawdziwa wróżka i będzie wróżyć!-zawołała dziewczyna. Część osób zaczęła się śmiać, część rzuciła się do sprzątania, jedni zaczęli się ekscytować, a i parę dziewczyn było do tego wszystkiego sceptycznie nastawionych, w tym ja. Ale sama Ruby była zachwycona.
-Super! To będzie ekstra! Zaraz wszystko ogarniemy!-zawołała, po czym niemal każda z nas zaczęła pomagać w sprzątaniu.
-W razie czego nie martwcie się, jak nie będziecie chciały, nie musicie brać w tym udziału-powiedziała jedna z dziewczyn, które były za to odpowiedzialne.
~*~
Guzik prawda-myślałam załamana, kiedy lekki pijana Kitty i trochę bardziej pijana Ruby zaczęły mnie niemal siłą ciągnąć do drugiego pokoju, w którym uszykowały miejsce dla wróżki. Chciałam cały ten cyrk przeczekać, ale widocznie nie było mi dane. Wolałam nie awanturować się z będącymi już pod wpływem procentów dziewczynami, więc dałam się im zaprowadzić do tej całej wróżki. Niemal wszystkie pozostałe osoby skorzystały już z jej "usług", więc przyszła pora i na mnie. 
-Witam-powiedziałam, uśmiechając się lekko do kobiety. Nie wiedziałam, jak powinnam się zachować. Usiąść na krześle? Odprawić jakiś rytuał? Magiczne powitanie? Pocałować kryształową kulę?
-Witaj-odparła kobieta, gestem wskazując miejsce przed sobą. Zajęłam je, a Kitty i Ruby wyszły z pokoju, bo podobno podczas wróżb lepiej było, kiedy wróżka i zainteresowana osoba były sam na sam. Jak powiedziały mi osoby, które jako pierwsze poszły sobie powróżyć "obecność innych zakłóca energię". Miałam co do tego wątpliwość, ale dziś postanowiłam dać już święty spokój z tym wszystkim. Im szybciej to wszystko się zacznie, tym szybciej się skończy i będę wolna- pomyślałam. Przyjrzałam się uważnie "wróżce". Spodziewałam się, że będzie to jakaś starsza pani, ubrana w dziwne chusty, kolorowe bransolety, z jakimiś dziwnymi wzorami na skórze, ale nic takiego nie zauważyłam. Kobieta miała na oko z czterdzieści lat i owszem, miała jedną chustę, zarzuconą na ramiona, ale poza tym wyglądała normalnie. Miała blond włosy (farbowane, bo widać już było niewielkie, ciemne odrosty) i wyglądała naprawdę dobrze oraz sympatycznie. Teraz tylko wysłuchać tych paru bzdur-pomyślałam.
-Nazywam się Annabelle-przedstawiła się kobieta.
A nie madame Annabelle? Albo madame Paradise albo jakoś tak? Proszę wybaczyć, że o to pytam, ale ilekroć słyszałam coś o wróżkach, zawsze miały one jakieś wymyślne...pseudonimy?-powiedziałam lekko zaskoczona. Kobieta posłała mi kolejny uśmiech i nawet zaśmiała się krótko.
-Ach tak, to często zjawisko. Wynika to z tego, że wiele z nas za patronów, opiekunów czy powierników swojej działalności obiera jakieś stare bóstwa, które mają nam pomagać. Wtedy też przyjmujemy ich nazwy jako swoje, jak to nazwałaś, pseudonimy-wyjaśniła kobieta.
-Aha, a pani...
-Wystarczy Annabelle. Nie lubię, gdy mówi się do mnie per "pani"-przerwała mi kobieta.
-Dobrze. W takim razie ty, Annabelle, nie masz takiego patrona?-spytałam.
-Och, oczywiście, że mam!-zawołała wróżka.- Jest nim moja babcie, która też była wróżką. I też miała na imię Annabelle. Ona pomaga mi w interesach, że tak to ujmę-wyjaśniła kobieta.
-Więc dlaczego tu z tobą nie przyjechała?-zdziwiłam się.-Chyba że pracujecie w pojedynkę? W sumie nigdy nie słyszałam, żeby jakieś wróżki pracowały razem-dodałam.
-Nie, ona ze mną nie pracuje. Niestety, od wielu lat nie żyje-powiedziała Annabelle, a ton jej głosu lekko się zniżył.
-Jak to? To znaczy, bardzo mi przykro z tego powodu, ale powiedziałaś przecież, że ona ci pomaga-odparłam zaskoczona.
-To prawda. Pomaga mi zza światów-wyjaśniła Annabelle.
-Zza światów?-powtórzyłam po niej zaskoczona.
-Tak. Wiem, że jest w stanie i że to robi-odparła kobieta.
-A skąd to wiesz?-dopytywałam dalej.
-Bo mi to powiedziała.
-Kiedy?
-Gdy z nią rozmawiałam-wyjaśniła wróżka.
-Przed śmiercią?-chciałam się upewnić. Annabelle ponownie uśmiechnęła się lekko.
-Nie, już po-odparła.
-Rozmawiałaś z nią po śmierci? Niby jak?-zdziwiłam się.
-Za pomocą czarów można...może nie pokonać, ale trochę osłabić barierę między światami żywych i umarłych, którą jest śmierć-powiedziała Annabelle. To przywołało mnie do porządku. Przypomniałam sobie, że mam do czynienia z osobą, która żyje z wciskania ludziom takiego kitu.
-Ah...rozumiem-odparłam krótko, po czym chwilowo zapanowała między nami cisza. Annabelle zaczęła mi się uważnie przypatrywać.
-Co jest? Coś się stało?-spytałam.
-Nie. Zastanawiam się tylko, co będzie w tym wypadku najlepsze. Może na sam początek zdradzisz mi swoje imię?-spytała kobieta. Momentalnie zrobiło mi się głupio, że zamiast przedstawić się na początku, od razu zaczęłam ją tak o wszystko wypytywać. 
-Nazywam się Alice-odparłam.
-Alice...Myślę, że wiem już, co będzie dla ciebie dobre-powiedziała Annabelle, po raz kolejny lekko się uśmiechając.


~~~~****~~~~
Rozdział miał być dłuższy, w końcu póki jest strajk, mam trochę więcej czasu na pisanie, ale strasznie boli mnie dziś brzuch. Mam jednak szczerą nadzieję, że w tym miesiącu uda mi się poprawić moją aktywność na blogu:D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz