piątek, 19 kwietnia 2019

Cmentarz Upadłych XXIII "Świetny kierowca"

-Tarot. A konkretnie to Wielkie Arkana-powiedziała Annabelle, zniżając lekko głos. Cudem powstrzymałam się od westchnięcia. Niech się już dzieje, co ma się dziać-pomyślałam. Kobieta wzięła karty, które do tej pory leżały na stole i przetasowała je powoli. Miałam nawet wrażenie... Jej ruchy były tak delikatne i precyzyjne, że wyglądało to, jakby darzyła te karty jakąś czcią. Odgoniłam jednak od siebie te głupie myśli.
-Zastanów się, o co chcesz zapytać karty tarota?-spytała Annabelle.
-Nie mam pojęcia-odparłam.
-Możesz pytać o miłość, pracę, plany na przyszłość. Możesz też zadać ogólne pytanie o przyszłość-wyjaśniła kobieta.
-W takim razie ja chyba wolałabym zapytać właśnie tak ogólnie... Bo nie mam pojęcia, o co konkretnie mogłabym zapytać te karty-powiedziałam.
-Niech więc tak będzie-skwitowała Annabelle. Po chwili kazała mi wyjąć ze stosu trzy karty, a potem położyć je w kolejności od pierwszej wyjętej do ostatniej, wierzchem do góry.
-I co teraz?-spytałam, unosząc lekko brwi.
-Teraz trzeba je po kolei odkryć-odparła Annabelle, po czym sięgnęła ręką w stronę pierwszej karty. Odwróciła ją tak, że obie mogłyśmy zobaczyć znajdujący się na niej obrazek. Był to mężczyzna, ubrany w kolorowe szaty. W jednej ręce trzymał książkę, a drugą miał uniesioną ku górze, w stronę jednej ze świecących gwiazd.
-Ok, więc co to jest?-zapytałam, lekko zaintrygowana. W gruncie rzeczy mogłam przecież poudawać, że wierzę w to i że mnie to ciekawi.
-Ta karta to Mag. Może dotyczyć ciebie lub kogoś z twojego otoczenia. Jeśli jest to jakaś osoba, to zrobi albo zrobiła na tobie duże wrażenie. Musisz na tego kogoś uważać. Mag to osoba inteligentna i przenikliwa. Często manipuluje innymi, niezauważenie narzuca im swoje zdanie, również w miłości. Nie oznacza to jednak, że ktoś taki nie potrafi kochać, o nie. Magowie mają jedynie specyficzny sposób wyrażania swojej miłości. Raczej nie lubią mówić o uczuciach, a i w związku często narzucają drugiej osobie swoje racje. Mag sam niechętnie podchodzi do zmian, gdyż uważa, że jest nieomylny, a to, co robi, ma zawsze najlepszy skutek. Magowie nie lubią też być lekceważenie, często zwracają na siebie uwagę swoją wiedzą i elokwencją. Mają w sobie to "coś", co sprawia, że zwraca się na nich uwagę. Karta może też jednak dotyczyć ciebie.
-Wtedy oznacza to, że to wszystko, co powiedziałaś, opisuje mnie?-spytałam z powątpiewaniem.
-Nie do końca. Wtedy znaczy to, że masz w sobie dużo wewnętrznej siły. Potrafisz lub też będziesz potrafiła znaleźć rozwiązanie nawet z najgorszej sytuacji, nic cię nie złamie-wyjaśniła kobieta.
-Nie rozumiem. Dlaczego w odniesieniu do kogoś innego i do mnie ta karta oznacza coś innego? To bez sensu-powiedziałam.
-Nie. To ma sens i to głęboki. Karty tarota mówią. Na swój sposób starają się zawsze coś nam przekazać. To, co oznaczają i co ze sobą niosą, zależy często od tego, w jakiej sytuacji się je losuje, kogo dotyczą lub też jakie karty im towarzyszą-odparła Annabelle. Kiwnęłam lekko głową na znak, że rozumiem, chociaż nadal wydawało mi się to głupie i niedorzeczne.
-Może więc teraz odkryjmy drugą kartę-dodała kobieta. Ponownie kiwnęłam nieznacznie głową, a Annabelle zrobiła wszystko tak samo jak poprzednio. Karta była cała ciemna, oprócz tego widać na niej było tylko kościotrupa, oplecionego wężem.
-A to co za karta?-spytałam, nie kryjąc swojej niechęci.
-To karta Śmierci, ale spokojnie, wcale nie oznacza ona prawdziwej śmierci. Nie musi-powiedziała Annabelle.
-Nie musi...?-odparłam, nie kryjąc już swojego niedowierzania. Wszystko to brzmiało dla mnie jak bajka.
-Karta ta zdecydowanie najczęściej oznacza zmianę. Być może zakończy się jakiś etap w twoim życiu, a zacznie nowy. Może to oznaczać jakąś stratę, zmiana na pewno nie będzie łatwa ani prosta. Być może właśnie przechodzisz albo przejdziesz jakąś przemianę. Spotkasz kogoś, przeżyjesz jakieś zdarzenie, stanie się coś, co diametralnie zmieni twoje postrzeganie pewnych kwestii. Zmiany, które zapowiada ta karta, są konieczne, zmienne i nieuchronne. Nie można ich uniknąć, one już się dzieją, w tobie albo w twoim otoczeniu. Karta ta może oznaczać, że dojrzejesz, aby podjąć jakąś ważną dla ciebie decyzję, niosącą poważne skutki. Możesz nie mieć wyjścia, ale już jesteś albo będziesz niedługo gotowa na zmianę-wyjaśniła Annabelle..
-Ok, czyli śmierć oznacza zmianę?-spytałam. Kobieta kiwnęła nieznacznie głową.
-Gwałtowną, nieoczekiwaną, zapewne trudną. Ale taką, z którą sobie poradzisz-odparła kobieta.
-Yhm...Więc teraz odkrywamy trzecią kartę?-zapytałam.
-Dokładnie-odparła Annabelle, po czym odwróciła kolejną kartę. Przedstawiała ona dwa białe konie, biegnące po wodzie albo właściwie wynurzające się z niej. W tle widoczny był też, również cały biały, mężczyzna, trzymający złote wodze.
-Ostatnia karta. Co oznacza?-zapytałam.
-To Rydwan. Oznacza przede wszystkim dynamikę i ruch. Jest niczym nagły powiew wiatru w żaglach. Przyspieszenie i pęd do przodu. Pędząc tak, często nie oglądamy się za siebie, zostawiamy przeszłość i nie przejmujemy się nią. Nie widzimy tego co jest "teraz", bo podążamy wprost do przyszłości. Liczy się tylko obrany cel. Rydwan przede wszystkim oznacza ruch, a jak ruch, to także zmiany-wyjaśniła Annabelle.
-Znowu zmiany-zauważyłam.
-Dokładnie. Aczkolwiek zmiany, które zapowiada Śmierć są inne od tych zapowiadanych przez Rydwan-odparła kobieta.
-Więc dlaczego obie te karty ukazały mi się razem?-zapytałam.
-Do tego zaraz przejdziemy. Najpierw dokończmy naszą rozmowę o samym Rydwanie-odparła Annabelle. Trudno nazwać rozmową sytuację, kiedy ty mówisz, a ja tylko słucham-pomyślałam, ale nic więcej nie powiedziałam.- Rydwan to przeważnie zmiany w dobrym kierunku, choć nie zawsze. Zależy to od kart, które mu towarzyszą. Na pewno jednak coś się zadzieje, powieje wiatr zmian. Karta ta bardzo często oznacza zmianę miejsca, być może jakąś podróż, niekoniecznie zapowiedzianą. Zapowiada także nadejście jakiejś wiadomości-powiedziała Annabelle, po czym zapadła chwila ciszy, dzięki której przekonałam się, że nastąpił koniec opowiadania o Rydwanie.
-I co teraz?-spytałam, lekko znużona.
-Teraz należy zinterpretować, co te karty oznaczają razem. Być może znajdujesz się pod wpływem osoby z osobowością Maga. Ponadto już niedługo w twoim życiu nastąpią gwałtowne i niespodziewane zmiany, niekoniecznie łatwe. Jednakże uda ci się odnaleźć wewnętrzną siłę, która pozwoli ci je wszystkie przetrwać-powiedziała Annabelle.
-Aha, czyli ogólnie zmiany, zmiany i jeszcze raz zmiany, plus jakiś mag w życiorysie?-spytałam, po czym uśmiechnęłam się lekko. Nie mogłam się powstrzymać od tej odrobiny złośliwości.
-Cóż, w prosty sposób tak właśnie można to ująć. Jednak z kartami nie ma żartów. Jeśli one coś mówią, to tak musi być-odparła Annabelle.
-Dobrze, skoro pani tak twierdzi... Jeśli w moim życiu nastąpi jakaś niespodziewana zmiana, może nawet uwierzę w ich moc-powiedziałam.
-Ludzie często nie dowierzają, ale potem równie często zmieniają zdanie-odparła Annabelle.
-A to ciekawe-przyznałam, wstając od stołu. Następnie podziękowałam wróżce za... wróżby. Chwilę później w pokoju zjawiły się dziewczyny odpowiedzialne za ściągnięcie jej tutaj. Pożegnałam się z Ananbelle i poszłam do pozostałych osób, które teraz głośno rozprawiały o tym, co wyszło im podczas wróżb. Oczywiście zaczęły też wypytywać mnie. Kiedy im o tym opowiedziałam, od razu zaczęły też wszystko komentować i zastanawiać się, co to może znaczyć. W końcu jednak straciły zainteresowanie mną, a potem nawet całymi tymi wróżbami. Wreszcie któraś z nich zasugerowała, że powinniśmy pójść się zabawić trochę na miasto. Byłam temu przeciwna, zresztą nie tylko ja, ale w wyniku demokratycznego głosowania uznano, że jednak opuszczamy mieszkanie naszej przyszłej panny młodej. Chcąc nie chcąc, ubrałam się i z resztą wesołej i pijanej gromadki dziewczyn wyszłam na zewnątrz, prosto w ciemną noc. Plan był taki, że zamawiamy taksówkę do centrum i tam się dalej dobrze bawimy. Oczywiście mogłyśmy poczekać na taksówkę w domu, ale po co myśleć logicznie po alkoholu? Tak więc wszystkie stałyśmy tam i marzłyśmy z zimna. Spacerowałam tak sobie obok jakiegoś wjazdu na posesję czy czegoś takiego. Niecierpliwie wyczekiwałam zbawienia pod postacią tej głupiej taksówki, bo było mi naprawdę zimno. W pewnym momencie nagle zachwiałam się i upadłam na ziemię. Niemal od razu poczułam okropny ból kolan, ale w tej samej chwili z owego wyjazdu wypruło niczym strzała auto, całe czarne, w dodatku ze zgaszonymi reflektorami. Wyjechało sobie i pojechała gdzieś w siną dal, a ja tak zostałam, na tej ziemi, oniemiała z wrażenia. Gdybym się nie wywaliła, pewnie znalazłabym się na jego drodze. Swoją drogą to był "świetny kierowca", skoro jeździł bez jakichkolwiek świateł. Kto normalny tak robi? Może to był ktoś pijany albo naćpany?-pomyślałam. W tej samej chwili podbiegła do mnie jedna z dziewczyn, jak się okazało, Kitty. Zresztą, nie tylko jej uwagę przykuło zachowanie tego kierowcy, bo po niej podeszło jeszcze kilka dziewczyn.
-Nic ci nie jest?-spytała z troską Kitty.
-Nie, chyba wszystko w porządku-odparłam, po czym ostrożnie wstałam, lekko się chwiejąc.
-Akurat. Masz zdarte do krwi kolana-zauważyła Kitty. Pochyliłam lekko głowę, aby lepiej przyjrzeć się swoim kolanom.
-O... Faktycznie-odparłam.
-Nie mówiąc już o podartych rajstopach-dodała Kitty.
-Ale dobrze, że nic poważnego ci się nie stało! Przecież ten debil mógł wjechać w ciebie!-zawołała przerażona Ruby. Jedna z dziewczyn, chyba Cleo, zajęła się uspokajaniem jej.
-Wróćmy może lepiej do domu i poszukajmy czegoś, żeby cię jakoś...eee... opatrzyć?-zasugerowała Kitty. Ruby, nieco już uspokojona, poszła ze mną i jeszcze kilkoma dziewczynami do swojego mieszkania, gdzie po kilkunastu minutach intensywnych poszukiwań odnalazła wreszcie jakieś plastry, wodę utlenioną, a nawet bandaż, ale on akurat na niewiele się zdał. Po kilku minutach przemyłam zdartą skórę i zrobiłam sobie prowizoryczny opatrunek a'la Ja i Moje Znikome Umiejętności Opatrywania. Nie zmieniało to jednak faktu, że kolana nadal mnie niemiłosiernie piekły.
-Słuchajcie dziewczyny, gdyby któraś z was miała ochotę, to ja mam tutaj jeszcze niezłą whisky... I ona na pewno uśmierzy ból-powiedziała Ruby, wracając do pokoju z pokaźną butelką tego wysokoprocentowego trunku. Uśmiechała się przy tym, jakby wygrała milion dolarów, więc i my wszystkie od razu nabrałyśmy ochoty na kolejna dawkę niezłej zabawy.
~*~
-Niby jesteś dorosła, a nie znasz pierwszej zasady obowiązującej podczas spożywania alkoholu? Przecież jest prosta i krótka; nie mieszaj-powiedział Jack, wchodząc na chwilę po coś do łazienki. Słyszałam go, jak grzebie w jednej z szafek.
-Zamknij się lepiej i... mnie nie denerwuj-przynajmniej tyle byłam w stanie wymamrotać między jedną falą nudności, a drugą. Czułam się, jakby mój żołądek chciał wyrzygać sam siebie, ale niestety urządziłam się tak na własne życzenie. Pamiętam, jak piłam whisky, ale potem znalazł się jeszcze kolejny szampan, a niektóre z dziewczyn popijały też wódkę... Na myśl o tym, jak bym się czuła, gdybym i ja tego spróbowała, znowu zrobiło mi się niedobrze i musiałam zwymiotować. Miałyśmy jechać do miasta, a skończyło się na tym, że wszystkie skończyłyśmy zalane w trupy. Najbardziej chyba było mi wstyd przed Jack'iem, bo on nigdy wcześniej w takim stanie mnie nie widział. Bo ja nie doprowadzam się do takiego stanu! Nigdy! Tylko teraz nie wiem, co mi odbiło. Tak samo nie wiem, co się w końcu stało z tymi taksówkami... W ogóle od tego myślenia tylko bardziej boli mnie głowa i jeszcze bardziej jest mi niedobrze. Chcę umrzeć!-pomyślałam, do granic możliwości zła, smutna, załamana i zrozpaczona. Byłam na siebie wściekła i najchętniej cofnęłabym się teraz w czasie i pobiła samą siebie za ten głupi pomysł aż takiego upicia się.
-Masz. Zrobiłem ci coś dobrego na kaca. Wypij to, jak już będziesz w stanie-powiedział Jack, ponownie pojawiając się w łazience. Potem postawił jakąś szklankę na podłodze obok mnie (albo obok toalety, jak kto woli, bo chwilowo nie odstępowałam jej na krok) i ponownie skierował się w stronę drzwi.
-Jak byś czegoś jeszcze potrzebowała, jestem w swoim gabinecie. Krzycz, wołaj, przyjdź po mnie, a ja przybędę na twe zawołanie-powiedział jeszcze przed wyjściem, posyłając mi uśmiech pełen współczucia. Jeszcze bardziej się na siebie wściekłam. On był taki kochany, a ja nawet na to nie zasługiwałam, za to, jak mi odbiło. Bo chyba oszalałam, żeby doprowadzać się do takiego stanu-pomyślałam. Jednocześnie odwróciłam się tyłem do muszli klozetowej, tak, aby móc się o nią swobodnie oprzeć, i wyciągnęłam rękę po zbawienie w szklance, które przygotował mi Jack.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz