wtorek, 25 grudnia 2018

Cmentarz Upadłych XVII "Powrót do normy"

Słońce zaczęło wschodzić, a ja nie miałem już sił na nic. Kiedy nasz czas dobiegł końca, nie przedłużałem go już więcej. Wcześniej odbyliśmy nasz ostatni, pożegnalny numerek, tak samo dobry jak wszystkie poprzednie. Wróciłem do hotelu w o wiele lepszym humorze. Niemal od razu udałem się do swojego pokoju, aby jeszcze trochę odpocząć. Byłem dosłownie padnięty, ale za to usatysfakcjonowany.
~*~
Wszystko było takie straszne. Wokół mnie pojawiały się dziwne postacie, cały czas słyszałam jakieś potworne dźwięki. Nie czułam się ani trochę bezpiecznie. Może i był to sen, ale zbyt koszmarny, a ja nie wiedziałam, jak go przerwać. I miałam wrażenie, że tym razem nie skończy się na jakichś tam zadrapaniach. Moje serce cały czas biło, jakby chciało wyskoczyć mi z piersi. Jednocześnie zaczęłam mieć trudności z oddychaniem. Chciałam uciekać i krzyczeć, ale dosłownie nic nie mogłam zrobić. Nagle jednak...wszystko zniknęło.
~*~
Czekałem na Jacob'a w holu. Co prawda nie rozmawialiśmy o naszym powrocie od czasu naszej "kłótni", ale znałem go i wiedziałem, że nie pomyślał nad załatwieniem sobie innego transportu. Jak się spodziewałem, zszedł dwadzieścia minut po ustalonym czasie (nie do końca "ustalonym". Po prostu po powrocie wysłałem mu jeszcze sms'a, o której i gdzie będę na niego czekał.)
-A Suzanne jeszcze nie ma?-zdziwił się. Zachowywał się tak, jakby zapomniał, że sam jeszcze wczoraj w nocy chciał ją zgwałcić.
-Nie-odparłem.-Też się dziwię-dodałem po chwili.
-Może trzeba po nią iść?-zapytał.
-To idź-powiedziałem.
-Może lepiej nie. Ty idź-odparł Jacob.
-Dlaczego?-udałem zdziwienie.-Myślałem, że ci się podoba i w ogóle...odniosłem wrażenie, że nie chciałbyś, abym za dużo się przy niej kręcił-dodałem.
-Tak, ale...trochę się wczoraj pokłóciliśmy-wyjaśnił Jacob.
-To musiało być ostro, skoro do teraz nie chcesz z nią rozmawiać-powiedziałem, po czym poszedłem do pokoju Suzanne. Zapukałem do niego, chociaż doskonale wiedziałem, że nikt mi nie otworzy. Zawołałem ją nawet kilka razy, żeby brzmieć jak najbardziej wiarygodnie. Potem wróciłem i przekazałem Jacob'owi, że nikt nie otworzył mi drzwi.
-Spytajmy na recepcji, czy w ogóle wróciła do pokoju. Może jeszcze baluje-powiedział mój towarzysz lekko zirytowanym tonem. Przystałem na jego propozycję. Recepcjonistka, młoda dziewczyna około dwudziestu paru lat, przyszła do pracy chwilę wcześniej, więc nie mogła nam powiedzieć, czy widziała w nocy Suzanne i czy wróciła ona do hotelu. Na szczęście zgodziła się nam powiedzieć, czy nasza koleżanka odebrała klucz do pokoju. Jak się oczywiście okazało, nie zrobiła tego.
-I co teraz?-zapytał Jacob.
-Dzwonimy do niej-odparłem. Tak więc na zmianę on i ja próbowaliśmy się do niej dodzwonić, co nie miało szans na powodzenie. W końcu jej komórka znajdowała się kilkadziesiąt kilometrów stąd, zakopana w ziemi wraz z właścicielką.
-To nie ma sensu. Nie odbiera-powiedział w końcu Jacob.
-Więc co robimy?-zapytałem.
-Zadzwońmy do szefa. Może się z nim kontaktowała?-zasugerował. Zgodziłem się porozmawiać z Chuck'iem. Kiedy usłyszał o naszym problemie, stwierdził, że Susanne pewnie za bardzo zabalowała.
-A wydawała się taka cicha, miła i porządna. Jak to mówią, cicha woda brzegi rwie-powiedział przez telefon, po czym zaśmiał się.- Spróbujcie się do niej mimo wszystko dodzwonić. A jak wam nie wyjdzie, to wracajcie sami. W końcu i tak macie jeszcze dzień wolnego, więc wy będziecie odpoczywać, a ona zostanie zmuszona samemu załatwić sobie jakiś transport-dodał Chuck. Następnie pożegnaliśmy się. Przekazałem wszystko Jacob'owi. Spróbowaliśmy jeszcze kilka razy dodzwonić się do Suzanne, ale to się oczywiście nie udało.
-I co robimy? Naprawdę jedziemy bez niej?-spytał mój towarzysz.
-Masz inny pomysł?-zapytałem. Jacob nic nie odpowiedział, wiec kazałem mu iść za sobą na parking. W duchu prosiłem tylko, aby nie okazało się, że podczas mojego szybkich nocnych oględzin auta na parkingu nie przegapiłem żadnej plamy krwi. Na szczęście na przednim siedzeniu w magiczny sposób nie pojawił się litr krwistego płynu, dzięki czemu Jacob niczego się nie spodziewał. Droga do domu niemiłosiernie nam się dłużyła. Po pierwsze, mój towarzysz miał co jakiś czas próbować się dodzwonić do Suzanne, przez co cały czas się stresowałem i myślę, że nie tylko ja. Po drugie, każdy z nas był padnięty, bo to były pełne wrażeń trzy dni. Rozmowa między nami się nie kleiła i chciałem jedynie jak najszybciej wrócić do domu, aby móc zrobić wszystko, żeby odsunąć od siebie wszelkie podejrzenia. Jacob'a wysadziłem jak zwykle przed jego domem. Nasze pożegnanie nie było zbyt wylewne. Zaraz po jego odejściu skierowałem się prosto do szpitala, gdzie leżała Alice. Kiedy skręciłem na parking, czułem się jak rajdowiec na ostatnim zakręcie. Samochód ledwo zatrzymał się w miejscu, a ja już z niego wypadłem (prawie zapomniałem nawet go zamknąć) i pobiegłem prosto w stronę szpitala. Jednocześnie starałem się dodzwonić do Rose. Na szczęście odebrała już za drugim sygnałem. Wyjaśniła mi, gdzie mam się udać. Po dotarciu na miejsce, kiedy ją zobaczyłem, przeraziłem się nie na żarty. Zupełnie nie przypominała mojej Rose, która żegnała mnie razem z naszą córka przed moim wyjazdem na to durne szkolenie. Miała cienie pod oczami, jej włosy były w całkowitym nieładzie, a do tego wyglądała, jakby ubierała się po ciemku. Wiedziałem jednak, że gdybym to ja musiał być w takiej chwili przy Alice, sam pewnie wyglądałbym gorzej.
-Cześć kochanie, co z nią?-zapytałem, całując i przytulając żonę na powitanie.
-Wczoraj w nocy znowu się jej pogorszyło. Teraz jest w śpiączce i mają ją na obserwacji-odparła Rose. Wskazała przy tym w stronę wielkiego, przeszklonego okna. Kiedy do niego podeszliśmy, mogliśmy obserwować naszą córkę, która leżała w białym pokoju, na białym łóżku z białą pościelą, podpięta do tryliarda kabelków. To wygląda bardziej jak psychiatryk niż zwykły szpital-pomyślałem mimochodem. Równocześnie na widok Alice w tak marnym stanie poczułem, jak coś we mnie ściska się z całej. siły. Tego uczucia nie dało się opisać. Czułem się tak bardzo przygnębiony, smutny...winny? Powinienem tu być. Cały czas przy tobie-pomyślałem, kładąc rękę na szkle.
~*~
Minęło kilka dni od mojego powrotu ze szkolenia. Alice ani się nie pogorszyło, ani nie polepszyło. W tym czasie jednak wyszło na jaw zniknięcie Suzanne. Ja oczywiście zdążyłem już dawno razem z moich przyjacielem na czterech kołach odwiedzić myjnie, dlatego czułem się spokojniejszy. Całą sprawą zainteresowała się w końcu i policja. Toteż zanim zostaliśmy wezwani na przesłuchanie, ja i Jacob postanowiliśmy spotkać się na neutralnym gruncie, żeby o tym pogadać. Umówiliśmy się po pracy w kawiarni na drugim końcu miasta. Najbliższa znajdowała się co prawda zaraz naprzeciwko naszego biura, ale tam chodzą niemal wszyscy pracownicy, a to miała być poufna rozmowa. Po wymienieniu koniecznych grzeczności od razu przeszliśmy do rzeczy.
-Co robiłeś przez cały wieczór?-zapytałem.
-Bawiłem się z masą grubych, wpływowych rybek. Jak nam się znudziło przyjęcie, poszliśmy jeszcze do paru zwykłych barów, a nawet takich ze striptizem-odparł niemal natychmiast Jacob. Akurat-pomyślałem. Łżesz jak pies.
-A ty? Gdzie wyparowałeś?-zapytał.
-Wróciłem o hotelu-odparłem.
-Powiedzmy, że byłeś razem ze mną. Reszta i tak nie będzie niczego pamiętać, a wtedy przynajmniej nasze wyjaśnienia będą wiarygodniejsze-powiedział Jacob. Doskonale wiedziałem, co kryło się za tą jego propozycją. W końcu nie miał zielonego pojęcia, co stało się z Suzanne po tym, jak usiłował ją zgwałcić, ale nawet on rozumiał, iż gdyby to wyszło na jaw, stałby się głównym podejrzanym. Biedny idiota myślał, że tą propozycją ratuje tylko własną skórę. Zgodziłem się po kilku chwilach udawanego wahania. Dogadaliśmy szczegóły, po czym postanowiliśmy iść razem popić do baru, aby całe spotkanie w pełni wyglądało tylko na nic nieznaczące, towarzyskie pogawędki.
~*~
Widziałam wiele strasznych rzeczy, każda gorsza od poprzedniej. Myślałam, że ten sen już nigdy się nie skończy. Jednakże po jakimś czasie (dla mnie to były lata) otoczyła mnie całkowita ciemność. Nie było żadnego, najmniejszego nawet źródła światła. Potem, nie jestem w stanie ocenić w jakiej odległości ode mnie, pojawiło się coś jasnego. To "coś" miało bardzo niewyraźny kształt, ale wydawało się być mojej wielkości. Właściwie przypominała nieco...dziewczynkę. Nie widziałam jednak, ani jak wygląda, ani jaki ma wyraz twarzy. Była cała zamazana, a właściwie sprawiała wrażenie trochę rozmytej, jak farba. Choć wcześniej myślałam, że znalazłam się w pustce, gdzie nie ma nic oprócz ciemności, ona stała się jedynym źródłem światła, a powietrze wokół niej zdawało się jakby falować. Widziałam to wszystko przez jakiś ułamek sekundy, a potem wszystko zniknęło.
~*~
Przez pierwszych kilka tygodni policja nic nie znalazła, a nasze życie wróciło do normy. Alice wybudziła się ze śpiączki. Tym większą ulgę razem z Rose odczuliśmy, kiedy okazało się też, że nasza córka nie ma już takich przygód jak ostatnio. Wszystkie dziwne wydarzenia po prostu ustały. Jeszcze przez jakiś czas musieliśmy chodzić z Alice do psychologa, jednak nawet on widział, że jest to już właściwie niekonieczne. Byliśmy znowu normalną, szczęśliwą rodziną. Cieszył mnie też fakt, że moja córka nie ekscytowała się już tak bardzo tą starą lalką. Niemal zupełnie przestała się już nią bawić. Musiałem oczywiście, razem z Jacob'em, udawać załamanego i niesamowicie przejętego zaginięciem Suzanne. Tak naprawdę jednak najbardziej na świecie chciałem, aby nigdy jej nie odnaleźli. W każdym razie tego, co z niej zostało. Niestety po tych kilku tygodniach pojawiły się problemy. Właśnie finalizowałem transakcje sprzedaży mojego samochodu, kiedy dostałem telefon z policji. Okazało się, że mają nowe informacje w sprawie zaginięcia Suzanne. Poinformowałem ich więc, że stawię się jak najszybciej na komendzie. Dokończyłem to, co miałem do dokończenia i pojechałem. Przez drogę starałem się nie myśleć tym, co też to może być. Niedługo jednak wszystko się wyjaśniło. Policja odnalazła ciało jakiegoś chłopaka, który najprawdopodobniej został zadźgany. Od razu zrozumiałem, że chodzi o moją pierwszą ofiarę tamtej nocy. Pytali mnie, czy znałem niejakiego Simon'a Wrengla.
-Nie. Nigdy o nikim takim nie słyszałem-odparłem, co było zresztą prawdą. Nie miałem do tej pory pojęcia, jak nazywał się tamten chłopak.
-A czy widział go pan w trakcie swojego wyjazdu? Był w tej samej restauracji, co pan i pana towarzysze? Może spotkał go pan gdzieś kiedyś?-zapytała policjantka, która mnie przesłuchiwała. Miała odcień skóry, który opisałbym dosłownie jako "kawa z mlekiem", a do tego krótko ostrzyżone, czarne włosy. Jej spojrzenie i postawa sugerowałyby, że jest za delikatna do tej pracy, ale wiedziałem, że pozory często mylą. Kobieta podsunęła mi zdjęcie jakiegoś chłopaka. Był na nim jakiś blondyn, krótko ostrzyżony. Miał zielone oczy. Na zdjęciu uśmiechał się prosto do obiektywu. Biorąc pod uwagę, że kiedy go zabijałem, była noc i lało, mógł to być dla mnie każdy. W ogóle nie byłem w stanie rozpoznać go w żaden sposób, ale wiedziałem, że to musiał być on. Wątpliwe, że w tym czasie ktoś inny zdecydował się zadźgać w tamtym lesie jakiegoś innego młodego chłopaka. Wziąłem do rąk zdjęcie i zacząłem się uważnie przyglądać osobie na nim.
-Wie pani, w swoim życiu widziałem zapewne miliony twarzy, ale większość z nich należy do osób, które mijam codziennie na ulicy. Nie mogę pani z pewnością powiedzieć, że go nie widziałem, ale nie mogę też zapewnić pani, że go widziałem-odparłem, odkładając zdjęcie.
-Może jednak mógłby pan się chwilę zastanowić?-zapytała kobieta. Ponownie wziąłem do rąk fotografię i jeszcze chwilę się jej przypatrywałem.
-Przykro mi, ale nie mogę pani pomóc. Wydaje mi się, że nigdy go nie widziałem-powiedziałem.
~*~
Odkrycie to mocno mną wstrząsnęło. Bałem się, że znajdą jakiś dowód, że to ja byłem wszystkiemu winny. Jednak, jak się okazało, ciałem biednego Simon'a zdążyły się już trochę zająć zwierzęta, dzięki czemu trudno było uzyskać z niego jakieś ślady. Sam nie zostawiłem zbyt wielu śladów, a większością i tak, jak wspomniałem, zajęły się kochane zwierzątka. Ubrania i plecak chłopaka były w strzępach. Ekspertom udało się jedynie ustalić, że chłopak nie został rozszarpany przez żadne dzikie bestie. One zajęły się jego ciałem później, po śmierci, która nastąpiła na skutek ran zadanych nożem. Narzędzia zbrodni jednak nigdzie nie znaleziono, podobnie jak śladów, które mogłyby wskazywać na sprawcę. Policja snuła domysły, że tę zbrodnię i zniknięcie Suzanne coś łączy. Nie mieli nawet pojęcia, jak blisko prawdy się znajdują. Brakowało im jednak świadków, dowodów albo chociaż poszlak. Byłem już teraz pewien, że wkrótce cała ta sytuacja przestanie budzić aż takie poruszenie, aż w końcu Suzanne Donkins i nieznany prawie nikomu, zadźgany chłopak, staną się dla wszystkich tylko nie nieznaczącymi, wyblakłymi wspomnieniami. To wszystko sprawiło jednak, że obiecałem sobie, iż więcej już nikogo nie zabiję. Nie chciałem narażać swojej rodziny. Obietnicy dotrzymałem przez półtora roku. Potem wszystko wróciło do normy, bo nie potrafiłem z tego zrezygnować, choć teraz starałem się być jeszcze ostrożniejszy.
 
~~~~~****~~~~
Wesołych świąt! Mam nadzieję, że każdy w te święta jest szczęśliwy i spędza je tak, jak chce! Nieważna jest liczba gości, prezentów czy potraw, ważne jest, abyśmy wszyscy byli uśmiechnięci i zadowoleni i życzę wszystkim, aby tak właśnie było!
~Ritsu


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz