wtorek, 20 listopada 2018

Cmentarz Upadłych XIV "Była sobie kiedyś Suzanne Donkins"

Już miałem odjeżdżać, kiedy do moich uszu dobiegł czyjeś krzyki. Odwróciłem się i zobaczyłem biegnącą postać. Na początku wystraszyłem się, że ktoś może dowiedział się o tym, co zrobiłem...Jednak to było niemożliwe, a do tego w takim przypadku to ta osoba znajdowała się w gorszym położeniu. Wyszedłem z samochodu. Postać zauważyła mnie i zaczęła biec w tę stronę. Wyglądała jak upiór. Miała rozwiane, poplątane włosy, podartą suknię. Po chwili, ku swojemu zaskoczeniu, zauważyłem, że to nikt inny tylko Suzanne. Ona po jakimś czasie chyba też mnie rozpoznała.
-John! O matko, John! Jak dobrze, że to ty!-zawołała Suzanne, po czym rzuciła się w moje ramiona.
-Suzanne! Co się stało?-zdziwiłem się. Odsunąłem się od niej i spojrzałem na jej twarz. Była cała zapłakana.
-Nie pytaj. On...proszę, zabierz mnie stąd-powiedziała, po czym spojrzała na mnie błagalnie.
-Jasne, poczekaj, pomogę ci-powiedziałem, po czym pomogłem jej wejść do samochodu, a sam usiadłem za kierownicą.
-Ale co się takiego stało? Coś ci jest? Zawieźć cię do szpitala?-zapytałem, uruchamiając samochód.
-Nie, tylko nie to! Najlepiej zawieź mnie od razu do hotelu, proszę-odparła cicho Suzanne.
-No dobrze, ale powiedz mi, co ci się stało?-spytałem.
-Jacob'owi odbiło-wyjaśniła krótko dziewczyna.
-Jacob...nie pomyślałbym nawet, że on jest do czegoś takiego zdolny-odparłem.
-Błagam cię, nie wspominaj o nim przy mnie-powiedziała Suzanne. Zapanowała między nami cisza, którą przerywało tylko pochlipywanie dziewczyny.
-To wszystko jest bez sensu...-odezwała się po chwili.
-Nie mów tak-odparłem.
-Tylko mi nie mów, że wszystko będzie dobrze-powiedziała Suzanne.
-Nie powiem tak. Powiem za to, że nie możesz mu tego puścić płazem-odpowiedziałem.
-I nie zamierzam. Zapłaci za to ten sk*rwiel-odparła dziewczyna.-Masz może jakąś chustkę czy cokolwiek? Chcę się trochę ogarnąć-dodała po chwili ciszy.
-Jasne, jest w...-zacząłem, po czym zawahałem się. W schowku, a obecnie zawinięty jest w nią zakrwawiony nóż.
-Schowku?-spytała Suzanne, po czym sięgnęła ręką i otworzyła go.
-Nie-powiedziałem, ale było za późno. Dziewczyna włożyła rękę do schowka, po czym wyjęła z niego jakąś chustkę. Na szczęście była to inna niż ta, w którą zawinąłem nóż. Suzanne wytarła swoją twarz. Na szczęście przestała już płakać.
-Lepiej?-zapytałem.
-Trochę. Ale może mógłbyś się na chwilę zatrzymać? Niedobrze mi-odparła dziewczyna.
-Jasne-powiedziałem, po czym po raz kolejny tej nocy zjechałem na pobocze. Suzanne otworzyła drzwi i wyszła na zewnątrz. Zdecydowałem, że ja również powinienem się trochę przewietrzyć. Suzanne przystanęła kilka metrów dalej, po czym objęła się ramionami, jakby było jej zimno. Każdy, kto by ją wtedy zobaczył, uznałby ją za niezwykle żałosne stworzenie, wymagające czyjejś opieki. Podszedłem do niej, jednak kiedy się zbliżyłem, dziewczyna lekko drgnęła.
-Na pewno wszystko w porządku?-spytałem z troską. Mimo wszystko zdążyłem polubić trochę tę dziewczynę.
-Jasne. Myślę, że nie licząc tego, iż jestem w lesie i przed chwilą prawie zostałam zgwałcona, to wszystko w jak najlepszym porządku-warknęła dziewczyna, po czym zawróciła i szybkim krokiem skierowała się do samochodu. Mimo wszystko zaskoczyła mnie taką reakcją. Chwilę jeszcze stałem w miejscu, po czym odwróciłem się i powolnym krokiem zacząłem się kierować na swoje miejsce. Kiedy przechodziłem obok samochodu, Suzanne nagle otworzyła drzwi.
-J-john-powiedziała drżącym głosem. Bez chwili namysłu zbliżyłem się do niej.
-Co się stało?-zapytałem, ponownie z dużą troską.
-Co to jest?!-teraz już w jej głosie doskonale słyszałem skrywaną wcześniej panikę. Suzanne uchyliła drzwi i moim oczom ukazał się trzymany przez nią, zakrwawiony nóż.
~*~
Nie wiem, co zrobili lekarze, ale to jest nieważne. Ważne było za to, że Alice przestała się dusić. Niestety nie mogłam z nią porozmawiać ani zwyczajnie jej przytulić, gdyż niemal natychmiast po opanowaniu sytuacji została zabrana przez lekarzy na kilka badań. Oczywiście poszłam na nie razem z nią, ale nie wszędzie, niestety, mogłam jej towarzyszyć. I tak podczas gdy mojej biednej, małej Alice robiono tomograf albo jakieś inne badanie, ja czekałam przed salą i niemal wychodziłam z siebie z nerwów. Tak bardzo chciałam, aby to się już skończyło. Nawet sobie nie wyobrażam, co muszą czuć rodzice dzieci, które całe życie spędzają w szpitalu i są śmiertelnie chore. Dlaczego nas to spotyka?-myślałam zrozpaczona. Pragnęłam, aby John wrócił i żeby to wszystko albo się skończyło, albo okazało się tylko i wyłącznie złym snem. W końcu badania dobiegły końca i Alice wróciła na swoją salę. Była naprawdę zmęczona i praktycznie od razu zasnęła. Miałam ogromną ochotę wypytać o wszystko lekarza, ale on nie zaszczycił mnie swoją obecnością, a ja nie zamierzałam zostawiać teraz Alice samej i go szukać. Postanowiłam, że rano dorwę go i dowiem się od niego wszystkiego co wie, a nawet tego czego nie wie. W końcu to moje dziecko i ja muszę wiedzieć, co mu jest. Kiedy tak patrzyłam na moją śpiącą córeczkę, czułam, że sama także robię się coraz bardziej senna. Bałam się jednak zasnąć. Kiedy spałabym, mogłoby ponownie coś się wydarzyć. Co jakiś czas sprawdzałam więc na telefonie godzinę, przeglądałam zdjęcia albo szukałam jakichś ciekawych stron internetowych. W końcu jednak, sama nie wiedziałam kiedy, zasnęłam.
~*~
Byłam na jakiejś łące, otoczonej dookoła polami. Towarzyszyli mi mama i tata oraz Ruby, Bev i Kitty ze swoimi rodzicami. Zrobiliśmy sobie mały piknik. Ja i dziewczyny bawiłyśmy się w berka, podczas gdy nasze rodziny rozkładały koce i szykowały jedzenie. Goniłam ja, ale udało mi się złapać Bev, więc jak najszybciej zaczęłam uciekać. Skierowałam się w stronę wysokich zarośli, w które wbiegłam, bo nie były one zbyt gęste. Chciało mi się głośno śmiać, więc nawet nie próbowałam się powstrzymywać. W pewnym momencie odwróciłam na chwilę głowę, aby zobaczyć, czy Bev nie biegnie za mną. Kiedy z powrotem spojrzałam przed siebie, zamarłam. Znajdowałam się znowu w TYM lesie, otaczała mnie ciemność i mrok. Czym prędzej odwróciłam się, aby wrócić z powrotem do moich rodziców i koleżanek, ale kiedy to zrobiłam, zamiast łąki ujrzałam jedynie ciągnący się w nieskończoność las. Na ziemi zaś, oparta o drzewo znajdujące się naprzeciw mnie, znajdowała się moja lalka. Wtedy do mnie dotarło, od jak dawna się z nią nie bawiłam. Annie musiała się przez ten cały czas czuć bardzo samotnie i na pewno obraziła się na mnie. Zbliżyłam się do niej niepewnie i dotknęłam jej. Po chwili zaś już bez wahania wzięłam ją i przytuliłam. Zamknęłam na chwile oczy, a kiedy je otworzyłam, ponownie znajdowałam się na tej samej łące. Dziewczyny biegały wokół mnie, a nasi rodzice właśnie skończyli wszyscy szykować i zaczęli nas wołać, abyśmy przyszło trochę odpocząć i coś zjeść. Od razu wszystkie cztery do nich poszłyśmy. Choć może raczej powinnam powiedzieć, że wszystkie pięć, skoro teraz była ze mną i Annie.
~*~
I co miałem jej powiedzieć? Że sam się tam jakoś znalazł? Nóż, cały w świeżej krwi? Że ktoś mi go podrzucił? W środku nocy? W lesie?
-Suzanne, spokojnie-powiedziałem, podchodząc do niej.
-Jak mam być spokojna? Może mi to wytłumaczysz?!-zawołała. Ja jedynie szybkim ruchem sięgnąłem po nóż i wyszarpnąłem go z jej ręki. Dziewczyna patrzyła na mnie w osłupieniu.
-Skąd to się mogło tutaj wziąć?-spytałem sam siebie, odwracając się do Suzanne tyłem.
-Chyba mi nie powiesz, że nie wiesz, co robi w schowku twojego samochodu nóż z jeszcze świeżą krwią-powiedziała dziewczyna. W tej samej chwili najszybciej jak mogłem odwróciłem się i chwyciłem ją za ramię, wyszarpując z samochodu. Wykorzystałem moment zaskoczenia, dzięki czemu Suzanne nie opierała się, a ponadto łatwo się potknęła i wylądowała na ziemi. Zdążyła jedynie odwrócić się na plecy, ale nie udało jej się wstać, gdyż popchnąłem ją z powrotem na ziemię, siadając na nią okrakiem i przyciskając ją do podłoża.
-Co ty robisz?! John?! Oszalałeś?! To jakiś żart?! To na pewno jakiś żart! Ty i Jacob postanowiliście zrobić mi kawał? Świetny!-powiedziała Suzanne, po czym zaśmiała się histerycznie.-Ale teraz może już przestaniecie sobie żartować?-dodała, kiedy przestała się śmiać i spróbowała się uwolnić.
-Gdybyś trzymała ręce przy sobie, zamiast grzebać w nie swoich rzeczach, inaczej by się to skończyło-powiedziałem, po czym zbliżyłem do niej ostrze noża. Dziewczyna oczywiście zaczęła się wiercić, krzyczeć i próbowała się wyrwać, ale nie miała szans mnie z siebie zrzucić. Choć, jak często w takich przypadkach się już zdarzało, przekonałem się, że ma o wiele więcej siły, niż zakładałem. Chciałem jak najszybciej to zakończyć, ale Suzanne stawiała czynny opór. Próbowała odepchnąć mnie rękoma i zabrać nóż, a ja usiłowałem dostać się do jej gardła lub serca. Nagle poczułem bolesne pieczenie. Jak się okazało, przez całą tę szarpaninę, sam siebie zraniłem nożem. Spróbowałem po raz kolejny zadać jej cios w serce, ale Suzanne odepchnęła moje ręce w taki sposób, że broń zagłębiła się w jej brzuchu. Otworzyła szeroko oczy, jakby ze zdziwienia. Krew zaczęła wyciekać z jej rany. Czym prędzej wyszarpnąłem nóż. Nadal próbowała się bronić, ale teraz z każdą chwilą była słabsza. W końcu udało mi się jej go wbić prosto w serce. Odetchnąłem z ulgą, po czym niemal natychmiast wyjąłem broń z jej ciała. Wstałem i obejrzałem się, rozmyślając, czy nie zostawiłem po sobie żadnego śladu. Teraz miałem już niemały problem. Oczywiście mogłem jej nie zabijać, ale wtedy trudno byłoby mi wytłumaczyć, skąd wziął się u mnie ten nóż. Niestety przez to musiałem szybko coś wymyślić. Logiczne było, że po jej zaginięciu wszczęte zostaną poszukiwania i ktoś prędzej czy później znalazłby ciało, nawet gdybym je ukrył. Zresztą, gdzie miałbym je ukryć w środku nocy w lesie? Zakopać? Gołymi rękami? Mógłbym ją gdzieś przenieść, ale to tylko mogłoby pogorszyć sprawę. Możliwe że podczas szarpaniny zostawiłem na niej jakoś swoje DNA...cholera, przecież zaciąłem się tym głupim nożem! Gdyby policja znalazła coś, co wskazywałoby na naszą kłótnię, mogłoby się to okazać jakimś punktem zaczepienia do powiązania mnie z tą zbrodnią. Jeśli idzie o tamtego chłopaka to nie mieli podstaw sprawdzać, mnie, ale Suzanne to inna sprawa, w końcu byliśmy na jednym szkoleniu razem z Jacobem... Chwała Bogu za niego! Jak się okaże, że Suzanne nie żyje, raczej nie będzie chciał, aby wyszło na jaw, że próbował ją zgwałcić. Pewnie poprosi mnie, żebym go krył, a dzięki temu sam też będę miał wiarygodniejsze alibi. I pomyśleć, że jeszcze chwile temu uważałem go za skończonego idiotę! Mimo wszystko jednak i on mógł zostawić...na niej jakieś ślady, więc i tak musiałem coś wymyślić. Dotarło jednak do mnie, że zaczynam panikować, i sam sobie kazałem się uspokoić. Na pewno był jakiś sposób, aby wyjść z tej sytuacji cało. Po chwili wpadłem na genialny plan. Że też od razu o tym nie pomyślałem! Musiałem jednak się śpieszyć, gdyż na załatwienie wszystkiego miałem tylko tę jedną noc...
~*~
Nie mogłem uwierzyć, że ta dz*wka to zrobiła! Kiedy udało mi się pozbierać z ziemi, zniknęła już z moich oczu. Nawet nie wiedziałem, w którą stronę pobiegła. Zresztą, nie zamierzałem jej już gonić, bo to nie miałoby sensu. Niech zdechnie tutaj, w środku lasu, najlepiej zeżarta przez wilki. Jak ona wróci do domu? Pewnie spróbuje jechać na stopa i trafi na jakiegoś psychopatę, ale skoro taki jest jej wybór, to proszę bardzo! Nie wie głupia s*ka co traci! Jakoś udało mi się wrócić z powrotem do samochodu. Myślałem na początku nad powrotem do hotelu, ale kiedy usiadłem za kierownicą stwierdziłem, że ten dzień nie może się tak skończyć. Mój obolały ch*j domagał się jakiegoś wynagrodzenia. Niemal słyszałem, jak mówi do mnie: "Ej, stary, co to ma być? Najpierw narobiłeś mi smaka, a teraz nici z zabawy? O nie, i ty i ja dobrze wiemy, że tak to nie może się skończyć! Przecież znamy parę adresów...". O tak, znamy parę naprawdę fajnych adresów-pomyślałem, po czym odpaliłem samochód i skierowałem się z powrotem w stronę miasta.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz