poniedziałek, 19 czerwca 2017

Zakazany Romans XII- "Wiadomości od ojca"

Choć powinna zrobić to już wcześnie, z nerwów zupełnie o tym zapomniała. Teraz dopiero zgromadziła wszystkie potrzebne rzeczy i zabrała się za usztywnienie złamanej ręki chłopaka. Miała co prawda w domu apteczkę, ale przecież w niej nie ma żadnych narzędzi przeznaczonych właśnie do tego celu. Musiała improwizować. Znalazła jakąś podłużną, niezbyt szeroką deską. Na niej ułożyła w jak najprostszej pozycji rękę chłopaka i mocno owinęła to wszystko bandażem, aby się trzymało. Ku uciesze staruszki jego stan był już lepszy, ale nadal pozostawiał wiele do życzenia. Najpoważniejszym obrażeniem oprócz złamanej ręki była jeszcze lekka opuchlizna wokół szyi, tak jakby ktoś wcześniej chłopaka poddusił, co było zresztą bardzo możliwe. Oprócz tego stracił dużo krwi i to także miało swój udział w jego obecnym, złym stanie. Staruszka zrobiła młodzieńcowi opatrunek, po czym zajęła się sprzątaniem reszty bandaży i opatrunków. Zebrała wszystko i podeszła do stojącej w rogu pokoju szafy. Otworzyła drzwiczki i włożyła zebrane przedmioty z powrotem do środka. Wtedy usłyszała dochodzący z kanapy cichy jęk. Natychmiast znalazła się przy chłopaku. Na pierwszy rzut oka nie wykazywał żadnych oznak odzyskania przytomności. Jedynie leżał i oddychał. Jednak po chwili kobieta zauważyła, iż młodzieniec zaczął lekko ruszać ustami, jakby chciał coś powiedzieć. Nachyliła się, by lepiej słyszeć.
- Elizabeth- wyszeptał ledwo słyszalnym głosem. Po chwili, ku uciesze, ale i zdumieniu staruszki, powoli otworzył oczy. Na początku sprawiał wrażenie, jakby nadal nie odzyskał przytomności. Wodził jedynie po całym pomieszczeniu niewidzącym wzrokiem. W końcu zatrzymał go na twarzy pochylającej się nad nim staruszki. Zaczynał już powoli kontaktować.
- Kim...?- zaczął, ale nie miał siły, aby dokończyć.
- Możesz mi mówić po imieniu, Violet. Jesteś u mnie w domu, bo znalazłam cię ciężko rannego w lesie- powiedziała kobieta. Chłopak znów obrzucił całe pomieszczenie i ją samą zamglonym spojrzeniem.
- Dobrze się czujesz? Boli cię coś? Starałam się jak najbardziej zniwelować ból za pomocą wszelkich ziół.
Na te słowa kobiety chłopak przecząco pokręcił głową. Nadal nie za bardzo rozumiał, gdzie jest, dlaczego i co się dzieje.
- Czyli czujesz się dobrze?- w odpowiedzi młodzieniec pokiwał potakująco głową.
- W takim razie, skoro odzyskałeś przytomność, zrobię ci coś do zjedzenia i dam trochę wody- powiedziała Violet. Chłopak nic nie odpowiedział.  Zastanawiał się, co myśleć o tej sytuacji. Z trudem mógł sobie cokolwiek przypomnieć, ale zupełnie nie wiedział, skąd i dlaczego się tutaj wziął. Ciekawe, jak długo tu jestem? A moi rodzice o tym wiedzą? Ale gdzie ja w ogóle jestem? Skąd się tutaj wziąłem? Kim jest ta staruszka?- w głowie Antonia kłębiło się mnóstwo myśli. Jednak z jakiegoś powodu nadal nie był w stanie się skupić, dlatego też nie mógł w pełni oddać się rozmyślaniom. Po chwili staruszka wróciła z kubkiem wody i miską, w której znajdowała się jakaś bliżej niezidentyfikowana papka. Najpierw zmieniła trochę jego pozycję z leżącej na leżąco- siedzącą. Następnie przytrzymała mu głowę i pomogła się napić. Potem odłożyła kubek na stolik i wzięła do rąk miskę. Nałożyła na łyżeczkę trochę papki (była koloru żółtego) i skierowała ją w stronę ust chłopaka.
- Co to jest?- wymruczał znów ledwo słyszalnym głosem Antonio.
- Jedzenie. Może nie wygląda najlepiej, ale dzięki temu szybciej staniesz na nogach. I wcale nie smakuje tak źle jak by się mogło wydawać- odparła kobieta. Chłopak, mimo że nadal miał w sobie wiele niepewności i podejrzeń, otworzył usta. Było to dla niego poniekąd uwłaczające. Żebym nie był w stanie samemu się nakarmić? Żeby musiała mnie karmić jakaś obca kobieta? Ale właściwie co się stało?- Antonio w myślach znów powrócił do punktu wyjścia. Violet karmiła go, a on, nie zwracając na nic uwagi, machinalnie otwierał usta i połykał jedzenie. Faktycznie nie było aż takie złe, ale chłopak nie myślał teraz o tym. Jego myśli były obecnie pogrążone w zupełnie innym temacie. Z całych siły próbował sobie przypomnieć, co też wcześniej się stało i jak tu trafił. Niestety, udało mu się jedynie osiągnąć tyle, że lekko rozbolała go głowa.
- Dobrze, że odzyskałeś już przytomność. Ale wciąż nie wyglądasz najlepiej. Napij się teraz wody i prześpij się- powiedziała staruszka, gdy posiłek dobiegł końca. Pomogła młodzieńcowi, przytrzymując kubek, a następnie zadbała o to, żeby wygodnie mu się spało. Potem poszła do kuchni, pozmywać naczynia i przygotować dla niego kolejną porcję ziół. Naprawdę niezwykle cieszyła się, że odzyskał już przytomność. Była to dla niej ogromna ulga. Chłopak zaś, zgodnie z sugestią kobiety, poszedł spać, gdyż był w takim stanie, że ta krótka chwila przytomności już zdążyła go nieźle wymęczyć.
~~~~~~~~~~~~
Canagan kierował się swoimi zmysłami, a także doskonałą pamięcią. Jako "syn nocy" doskonale widział w ciemności i powrót do tamtego miejsca nie był dla niego żadnym problemem. Wrócił dokładnie tam, gdzie zostawił ledwie żywego chłopaka. Ogromnie zdziwiło go, że tego gościa tam nie ma. Sprawdził okolice, jednak nie znalazł go ani żywego, ani martwego. Wyczuł jednak jego zapach, z którego Canagan wywnioskował, że chłopak nadal żyje, związany z zapachem jakiejś obcej osoby. Przypomniało mu się, że zostawił tego całego Antonia, bo coś go odstraszyło. Nieznośny smród, którego resztki wampir chłopak czuł w powietrzu nawet teraz. Chociaż pewnie był on nie do zniesienia tylko pewnie dla niego jako wampira, istoty magicznej. Czyżby ten ktoś odnalazł tego chłopaka i go zabrał? Canagan na początku trochę się tym przejął, w końcu to mogło pokrzyżować mu plany. Co, jeśli ten chłopak powie osobie, która go odnalazła o całej tej sytuacji? Zaraz jednak uspokoił się. Przecież już trochę pobawiłem się tą słodką, niewinną Elizabeth. Jeśli faktycznie o tym, że jestem wampirem wie już więcej niepożądanych osób i wynikną z tego jakieś problemy, po prostu stąd odejdę. Gdy zaś wrócę do swojej ojczyzny, wszystko związane z tym miastem, jego mieszkańcami i tą dziewczyną ostatecznie  się dla mnie zakończy- pomyślał chłopak i pobiegł w stronę hotelu, a nie, jak na początku chciał, tropem chłopaka.
~~~~~~~~~~~~
Wiadomość, którą przekazał mu drugi służący, trzeba było natychmiast przekazać paniczowi. Problem polegał jednak na tym, że nigdzie go nie było. Canagan wyszedł bez słowa, nic nikomu nie mówiąc. Mężczyzna co prawda przybył tutaj dopiero przed chwilą i musiał przede wszystkim dać odpocząć koniom po tak długiej drodze, wiec mimo wszystko minie trochę czasu, zanim będą mogli wrócić. Victor wolałby jednak od razu przekazać wszystko paniczowi. Czas mijał nieubłaganie, a Canagan wciąż nie wracał. Woźnica, z racji przebycia długiej, męczącej podróży, postanowił udać się na spoczynek. W końcu przekazał już wiadomość głównemu służącemu młodego hrabiego, więc teraz to w jego interesie leżało poinformowanie o tym Canagana. Victor został na dole. Usadowił się na kanapie stojącej obok schodów. Postanowił tutaj zaczekać na powrót swojego panicza.
- Poczekam z tobą- zaoferowała się Eva.
- Nie trzeba, hrabia może wrócić naprawdę późno- odparł Victor.
- Ależ dla mnie to żaden problem.
- Jak chcesz, ale pamiętaj, że nie musisz ze mną tutaj siedzieć- powiedział chłopak. Mimo to dziewczyna została. Na początku normalnie ze sobą rozmawiali, żartowali. Robiło się jednak coraz później, a panicz nadal nie wracał. Victor zaczynał się już nawet trochę martwić, ale nie mówił o tym dziewczynie. Wolał nie obarczać jej swoimi zmartwieniami. W dodatku Eva robiła się coraz bardziej senna. Victor wstał i poszedł do toalety, a kiedy wrócił, dziewczyna już spała. Usiadł na swoim miejscu, obok niej. Przez chwile tak siedział. Miał pewien pomysł, co mógłby zrobić, jednak nie był pewien, czy powinien. Doszedł jednak do wniosku, że dziewczynie musi być bardzo niewygodnie. Wstał więc i, jako wampir, z łatwością ją podniósł. Eva spała tak mocno, że nawet w żaden sposób nie zareagowała. Victor zaniósł ją do jej pokoju i wrócił.
~~~~~~~~~~~
Canagan wszedł do hotelu i bez zastanowienia skierował się w stronę schodów. Gdy do nich doszedł, usłyszał dźwięk otwieranych drzwi. Z pokoju, jak już zdążył się wcześniej dowiedzieć Canagan należącego do Evy, do którego drzwi znajdują się obok recepcji, wyszedł jego służący Victor. Wampir, zdziwiony, zatrzymał się.
- Paniczu! Jak dobrze, że już wróciłeś! Mam dla ciebie bardzo ważną wiadomość!- powiedział sługa, zamykając drzwi. Canagan próbował dotrzeć, co było w pokoju, ale nie udało mu się. Właśnie zobaczył swojego służącego, wychodzącego z pokoju recepcjonistki w środku nocy. Sytuacja dość dwuznaczna. Czyżby Victor nie był tak nudny, jak się wydaje? Może też potrafi się od czasu do czasu zabawić?- na tę myśl Canagan lekko się uśmiechnął, ale nic nie powiedział.
- Co to za wiadomość?
- Myślę, że powinniśmy porozmawiać o tym gdzieś indziej, na przykład w pańskim pokoju. Jeśli można.
- Zgoda, chodźmy- powiedział młody hrabia. Ruszyli więc i po chwili byli już w sypialni Canagana. Chłopak położył się, a raczej, zmęczony, rzucił się na łóżko. Victor zaś stanął obok.
- Widzisz, paniczu, tak właściwie to mam dwie wiadomości- zaczął niepewnie służący.
- Wal- rzucił krótko jego panicz, wpatrując się w sufit.
- Zatem, po pierwsze, pański ojciec brał ostatnio udział w pewnym spotkaniu. W drodze powrotnej na jego powóz napadła grupa łowców i dość mocno go zraniła, z tego też powodu podupadł nieco na zdrowiu i pragnie, aby panicz zechciał wrócić i na jakiś czas przejąć część obowiązków- powiedział sługa. Na te słowa Canagan wyprostował się i spojrzał wprost na niego.
- A skąd to wiesz? Przysłali kogoś z tą wiadomością?
- Tak, obecnie wypoczywa.
- Aha, a ta druga wiadomość?- spytał Canagan. Victor wziął głęboki wdech.
- Została dla panicza znaleziona odpowiednia kandydatka na żonę- wyrzucił z siebie.
- Aha- skwitował hrabia.
- "Aha"?- służący nie ukrywał swojego zdziwienia. Był zdania, że jego panicz trochę bardziej się tym przejmie.
- Pewnie szokiem jest dla ciebie to, że przyjąłem tę wiadomość z takim spokojem. Ja jednak od zawsze wiedziałem, że kiedyś zostanie mi wybrana odpowiednia narzeczona, którą zgodnie z wolą jej i moich najbliższych będę musiał poślubić. A obecnie znajduję się w idealnym do ożenku wieku, więc specjalnie mnie to nie zadziwiło.
Victor nic nie odpowiedział, ale w duchu przyznał, że to, co mówi jego panicz, ma sens.
- Zatem, mam rozumieć, że wracamy jutro?- spytał niepewnie sługa.
- Tak, myślę, że tak. Ale dopiero wieczorem.
- Wieczorem?! Przecież powinniśmy wyruszyć jak najwcześniej! Pański ojciec jest ranny, cierpi i czeka na panicza! Nie możemy też kazać zbyt długo czekać narzeczonej! Musicie się jak najprędzej zapoznać, trzeba wyprawić właściwe zaręczyny i zacząć planować ślub!
- Nie przeżywaj tak, bo bielizny nie dopierzesz- skomentował krótko Canagan. Victora na chwilę wmurowało. Zaraz jednak wrócił do siebie. Po prostu przez ostatnie kilka dni rzadko widywał się z młodym hrabiom, a jeśli już, to nie był on dla niego od dawna tak złośliwy i chłopak zwyczajnie zapomniał, jak wredny potrafi być jego pan.
- Taka jest moja decyzja. Jeśli się nie podoba, wracaj sam albo zabierz mnie stąd już teraz, wbrew mej woli. Gwarantuję, że spotka cię za to wysoka kara. Jeśli zaś nie wyruszymy od razu tylko trochę poczekamy, nikt przez to nie ucierpi, prawda?
- Ale czemu nie możemy ruszyć już jutro rano?- spytał Victor. Zupełnie nie rozumiał motywów postępowania jego pana.
- Bo mam ku temu swoje powodu. A teraz żegnam cię, chcę trochę wypocząć- odparł Canagan. Victor więc ukłonił się i wrócił do swojego pokoju. Canagan zaś chwilę po jego wyjściu wstał. Najpierw zaczął spacerować po swojej sypialni, potem przystanął przy oknie, z którego nie było widać nic oprócz ciemności i trochę rozjaśniającego ją z pomocą gwiazd księżyca. Następnie usiadł na skraju łózka i schował twarz w dłoniach. Przez cały ten czas próbował sobie wszystko poukładać. Wcześniej nie pozwolił sobie na chwilę słabości w obecności swojego sługi, ale teraz nie było ku temu żadnych przeciwwskazań. Oczywiście wiedziałem, że prędzej czy później to nastąpi. Wcale mnie to nie dziwi. Dobija mnie jednak fakt, że wydarzenie, o których mówił Victor oznaczają kres mojego rozrywkowego życia. Nie dość, że będę musiał już przejąć część obowiązków, to jeszcze znaleźli mi narzeczoną. Z tym pierwszym nie mam aż takiego problemu. Z jednej strony oznacza to co prawda sporo wysiłku i pracy oraz poświęcenia czasu, ale z drugiej, od dawna nie mogłem się doczekać momentu, w którym przejmę władzę nad naszym rodem od mojego ojca. Zaś to wydarzenie można uznać za taki przedsmak. Z ożenkiem natomiast od zawsze nie mogłem się pogodzić i nadal nie chcę tego robić, ale będę musiał. Nie przeraża mnie wizja bycia z kimś, kogo nie kocham. Żałuję po prostu, iż oznacza to koniec moich miłosnych podbojów. No i jeszcze oznacza to skrócenie zabawy moją obecną zabawką, naiwną Elizką. Chociaż, z drugiej strony, może ta moja narzeczona nie będzie aż taka zła? Oby nie była typową, nudną arystokratką, błagam! Z kolei może jednak, jeśli dobrze to rozegram, nie będę musiał rezygnować z dotychczasowego życia? Poza tym muszę przyznać, iż mimo że Elizabeth jest człowiekiem, to jest też jedną z piękniejszych i zdecydowanie najlepszą kochanką, jaką miałem. Nie dość, że łatwo się nią manipuluje, to jeszcze jest dobra od strony... technicznej. W każdym razie, mogę sobie zostawić u niej "otwartą furtkę", w razie gdybym miał możliwość się nią jeszcze pobawić. A jeśli taka się nie nadarzy, będę miał przed oczyma piękną wizję zakochanej dziewczyny, która każdego dnia wyczekuje powrotu swojego ukochanego. Aż wreszcie bardzo powoli zaczyna do niej docierać, ze nigdy to nie nastąpi. Próbuje go na początku tłumaczyć, nie może uwierzyć, że ją oszukał. W końcu serce pęka jej na pół i poznaje smak największego cierpienia, miłosnego. Taka wizja jest czymś cudownym, przecież jestem sadystą, jak wiele wampirów i ból oraz cierpienie innych są dla mnie jednymi z najpiękniejszych rzeczy pod słońcem. Dodałbym do nich jeszcze piękne kobiety i władzę.
Przez głowę Canagana przewinęło się mnóstwo myśli. Chłopak był na początku lekko przybity nowymi wiadomościami, ale dość szybko wszystko sobie poukładał. Od zawsze był trochę typem luzaka i jednocześnie cwaniaka, który niczym się nie przejmuje i stara się kombinować tak, żeby jak najmniej się narobić, a dostać jak najwięcej. Innymi słowy, mało pracy i obowiązków, dużo przyjemności. Choć nie wszystkie obowiązki mu przeszkadzały. Na przykład kiedy jeszcze pobierał nauki, lubił to robić. Lubił wiedzieć dużo o otaczającym go świecie. Jeśli masz dużą wiedzę, większą niż twój przeciwnik/cel/rozmówca, zawsze daje ci to nad nim przewagę. Mimo wszystkich dzisiejszych przeżyć i rewolucji, Canagan nie miał dziś ochoty spać. Pogodził się już co prawda z nowymi wiadomościami i wszystko sobie ułożył, ale sen nie wydawał mu się teraz zbyt ciekawą opcją. Zamiast tego z nudów wpadł na iście szalony pomysł. Poszukał gdzieś w pokoju pierwszego lepszego zeszytu oraz nożyczek, wyciął w miarę równą i małą karteczkę i napisał coś na niej. Następnie wyszedł z sypialni swoją ulubioną drogą, czyli przez okno i skierował się w stronę lasu dzielącego jego hotel od domu Elizabeth. Zdawał sobie sprawę z tego, jak głupi i dziwny może wydawać się jego pomysł. Kiedy chciał omamić piękną kobietę uciekał się do różnych, najczęściej niebywale romantycznych sztuczek, gdyż one najlepiej się sprawdzały. Na co dzień jednak, jak wiadomo, nie był typem romantyka tylko dwulicowca, który kiedy trzeba, tak jak w tym przypadku, zachowuje pozory dobrze wychowanego młodzieńca, zaś kiedy tylko może ujawnia swą naturę bezwzględnego sadysty i złośliwca. Choć robi tak wiele innych stworzeń, zwłaszcza właśnie wampirów. Canagan posuwał się aż do czegoś takiego tylko i wyłącznie z nudów oraz może jeszcze z ciekawości jak zareaguje Elizabeth. I może jej siostra. Gdyż chłopak ma też w sobie coś z naukowca lubiącego przeprowadzać obserwacje. Nie raz bowiem doprowadzał do jakichś sytuacji tylko po to, aby poznać czyjąś reakcję. Tak jak w tym przypadku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz