wtorek, 23 czerwca 2020

Cmentarz Upadłych XXV "Morderstwo"

~2 miesiące później~
Pojechałam do mojej przychodni odebrać swoje wyniki badań. Jak zwykle okazało się, że jestem zdrowa jak ryba, choć ja miałam co do tego pewne wątpliwości. Gdyby tak było, przez ostatnich kilka tygodni nie czułabym się stale tak źle, a ja wciąż miałam nudności, wymiotowałam, parę razy zdarzyło mi się też zasłabnąć. Ale badania nic nie wykazywały, mimo że dostałam już skierowania na kilka poważniejszych badań w szpitalu. One ponownie nic nie pokazały, wróciłam więc do domu, wszystko zaczęło się powtarzać i znów skierowano mnie na badania krwi i moczu, innymi słowy, cała ta żmudna droga zaczęła się od nowa. Tyle w tym wszystkim było dobrego, że przynajmniej ostatnimi czasy czułam się już trochę lepiej, ale tylko pod względem fizycznym. Bo pod względem psychicznym było dużo gorzej. Moje sny nasilały się i były coraz dziwniejsze. Stale błądziłam w nich po lesie, szukając czegoś, w dodatku goniona przez coś innego. Przestałam już nawet komukolwiek o nich mówić, bo bałam się, że naprawdę wezmą mnie za wariatkę. Prosto z przychodni miałam pojechać do taty. Zadzwonił wczoraj do mnie i spytał, czy nie mogłabym wpaść i pomóc mu wymyślić jakiś prezent dla mamy. Nie musiałam oczywiście osobiście się do niego udawać, równie dobrze mogliśmy to obgadać przez telefon, ale dawno się nie widzieliśmy, uznałam więc, że to dobry pomysł złożyć mojemu tacie wizytę. Gdy tylko zajechałam pod dom, zaparkowałam, wyłączyłam samochód i udałam się prostu w stronę drzwi. Wyniki badań zostawiłam w aucie, w końcu nie były mi teraz do niczego potrzebne, wzięłam ze sobą jedynie swoją torebkę. Otworzyłam sobie drzwi, które, o dziwo, wcale nie były zamknięte na klucz.
- Już jestem! - zawołałam, wchodząc do środka. Jednak ku mojemu zaskoczeniu, na początku odpowiedziała mi niczym niezmącona cisza. Dopiero po chwili usłyszałam jakiś dźwięk, jednak trochę mi zajęło zlokalizowanie go. Ze zdziwieniem stwierdziłam, że dobiegał chyba z piwnicy i brzmiał trochę jak jakiś jęk czy coś podobnego. - Tato?! Gdzie jesteś?! Jesteś w piwnicy? Co się stało? - zapytałam. Nikt mi oczywiście nie odpowiedział, toteż skierowałam się w stronę drzwi prowadzących na dół, które znajdowały się w kuchni. Rodzice rzadko korzystali z piwnicy, toteż wejście do niej było zwykle zastawione przez niewielką szafkę, jednak dziś, o dziwo, była ona odsunięta w bok w taki sposób, żeby można było swobodnie owe drzwi otworzyć. Tym bardziej zaskoczyło mnie, czego mój ojciec mógł szukać w nieużywanej od dawna piwnicy. Na wszelki wypadek wygrzebałam z torebki swój telefon, ale ją samą zostawiłam na stole w kuchni. Włączyłam w nim latarkę, a następnie otworzyłam drzwi, które wydały z siebie przy tym nieprzyjemny dla ucha dźwięk. Zawiasy wprost błagały o naoliwienie. W końcu jednak drzwi ustąpiły i przede mną rozpostarł się widok na skąpane w ciemnościach schody. - Tato, jesteś tam? - spytałam. Nie uzyskałam jednak żadnej odpowiedzi. Westchnęłam cicho, po czym pewna tego, że robię z siebie nadwrażliwą debilkę, zaczęłam powoli schodzić w dół. Musiałam uważać, aby przypadkiem nie potknąć się gdzieś na tych starych schodach, a przy tym musiałam również uważać na to, aby nie spanikować, bo miałam coraz gorsze przeczucia. W końcu znalazłam się na dole. - Tato, jeżeli to jakiś żart, to on wcale nie jest... - urwałam w połowie zdania, gdy oderwałam wzrok od podłogi i spojrzałam na środek pomieszczenia. To, co tam ujrzałam, było...zbyt koszmarne, aby to opisać. Zbyt przerażające. Poczułam, że robi mi się niedobrze, jednak nic więcej nie zdążyłam zrobić. Nagle usłyszałam za sobą jakiś szmer, ale zanim się odwróciłam, poczułam silne uderzenie w głowę. Przewróciłam się na podłogę. Jedyne, co zdążył zarejestrować jeszcze mój umysł, to jak ktoś szybko wbiega po schodach, kilka razy prawie się potykając. Słyszałam to, mimo że nie byłam w stanie dostrzec tej postaci. Później była już tylko ciemność.
~*~
- O mój Boże, Jack, ale mnie łeb nawala. Błagam cię, przynieś mi jakieś tabletki - wymamrotałam. Następnie powoli otworzyłam oczy i zamrugałam kilka razy. Z każdą chwilą ból głowy wzmagał się, jakby z tyłu, pod moją czaszką, znajdowały się setki małych kowali, które waliły w nią od środka. To było naprawdę nie do zniesienia. Gdy świadomość wróciła do mnie w większej mierze, ze zdziwieniem spostrzegłam, że nie jestem u siebie w domu. Tutaj, gdzie byłam, ściany były o wiele ciemniejsze, podłoga wykonana była z betonu, a do tego w powietrzu unosił się lekki smród stęchlizny wymieszany ze słodkawą wonią.
    Nie od razu ją rozpoznałam. Najpierw podniosłam się i dotknęłam ostrożnie bolącego miejsca z tyłu głowy. To wywołało jeszcze większy ból, więc syknęłam cicho. Następnie mój wzrok skupił się na tym, co było przede mną. W jednej chwili wszystko sobie przypomniałam. Gdzie byłam, dlaczego, a także jak się tutaj dostałam. Widząc to, co znajdowało się przede mną, poczułam, że zaczyna mi się robić naprawdę niedobrze. Chwyciłam się za brzuch, a chwilę później zgięłam się w pół i zwymiotowałam. Raz, a potem jeszcze drugi raz. Następnie jeszcze kilka razy miałam odruch wymiotny, ale nic więcej już nie zwróciłam. Dojście do siebie zajęło mi kilka chwil. Spojrzałam znów przed siebie i przekonałam się, że to, co widziałam wcześniej, widziałam naprawdę. Odsunęłam się szybko najdalej jak mogłam, aż natrafiłam plecami na ścianę. Potem zaczęłam kręcić lekko głową, nie dowierzając temu, co pokazywały mi moje oczy. Kolejną rzeczą, którą chyba zrobiłam, było wydanie z siebie głośnego krzyku. A potem kolejnego i jeszcze kolejnego. Nie miałam pojęcia, ile razy to zrobiłam, w końcu jednak w którymś momencie krzyk ten przemienił się w płacz. Nie mogłam... Nie mogłam na to patrzeć, zrozumieć tego ani w to uwierzyć. W końcu, gdy trochę się opanowałam, chwyciłam za telefon, który dość łatwo udało mi się odnaleźć. Na szczęście nie rozładował się i wciąż świecił. Jedynie jakieś resztki zdrowego rozsądku, które mi pozostały, kierowały teraz moim zachowaniem. Gdy chwyciłam telefon, najpierw chciałam zadzwonić do mamy, zdałam sobie jednak po chwili sprawę z tego, że to nie najlepszy pomysł. Policja! - pomyślałam. Powinnam zadzwonić na policję! Tak też zrobiłam. Wybierając numer, krztusiłam się własnym płaczem. Właściwie to jestem nadal pełna podziwu, że dyspozytorka mnie mniej więcej zrozumiała.
~*~
Wokół domu zaroiło się od ludzi. Głównie policjantów, ale było też kilku gapiów, którzy przyszli po prostu popatrzeć, co się stało. Policjanci zabezpieczali teren, podczas gdy mi pozwolono spędzić ten czas w jednym z ich radiowozów w obecności jednego z policjantów, który najpierw starał się mnie jakoś podnieść na duchu, ale poddał się, gdy spostrzegł, że jego próby spełzły na niczym. Nagle ciszę przerwała muzyka, przez co omal nie dostałam zawału. Następnie wyjęłam z kieszeni telefon i spojrzałam na wyświetlacz. Dzwonił Jack, czym prędzej więc odebrałam.
- Kochanie wybacz, że nie odebrałem wcześniej, gdy dzwoniłaś, ale mamy tutaj masę papierkowej roboty, czy coś się sta...
- Jack, czy mógłbyś tutaj przyjechać? - spytałam drżącym głosem. Po drugiej stronie zapadła na chwilę cisza.
- Alice? Wszystko ok? Coś się stało? - spytał Jack.
- Przyjedź tutaj! Proszę! - zawołałam. Po tym na dobre już na powrót zaniosłam się płaczem.
- Alice, co się dzieje? Ty płaczesz? Dlaczego? Co się stało? I gdzie mam przyjechać? - zapytał. W tonie jego głosu dało się słyszeć strach i zdenerwowanie, przynajmniej takie miałam wrażenie.
- Do domu moich rodziców. Błagam, jak najszybciej. Możesz się tutaj zjawić? - odparłam.
- Cóż, prawdę mówiąc, to Kyle i ja mamy jeszcze parę spraw do ogarnięcia, ale myślę, że jak go poproszę, zgodzi się to zrobić sam. Postaram się więc jak najszybciej przyjechać - odparł.
- Dziękuję. Jack, nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła - powiedziała cicho.
- Drobiazg, muszę w końcu być przy mojej kobiecie, gdy coś złego się jej dzieje, prawda? A tak wnioskuję po tym, że płaczesz i jesteś taka zdenerwowana. Powiesz mi w końcu, co się wydarzyło? - odparł.
- Powiem, ale nie teraz, Jack. Mój ojciec... On... Zresztą, wyjaśnię ci wszystko, jak tylko się tutaj zjawisz - odparłam.
- Twój ojciec? Co się stało z twoim ojcem? - spytał Jack.
- Nie teraz. Potem ci wszystko wytłumaczę. I proszę, jeśli możesz, przyjedź jak najprędzej. Potrzebuję cię teraz jak nigdy - odparłam.
- Jasna, Alice. Zaraz będę. Trzymaj się więc tam, twój książę na białym rumaku nadciąga i zaraz wybawi cię z opresji - powiedział Jack. Mogłam sobie wyobrazić, jak uśmiecha się lekko, wypowiadając te słowa. Na mojej twarzy zresztą także na chwilę zagościł smutny uśmiech.
- Dobrze. I jeszcze raz ci dziękuję. Kocham cię - odparłam.
- Ja ciebie też. To do zobaczenia za moment! - zawołał. Gdy to powiedział, rozłączył się, ale ja jeszcze przez chwilę trzymałam telefon przy swoim uchu. Przez tą krótką chwilę gdy rozmawialiśmy nie musiałam myśleć o tym wszystkim, co dziś widziałam i co się wydarzyło. Po prostu miałam ulotne wrażenie, że to zwykły dzień, a ja odbyłam właśnie zwykłą rozmowę z moim narzeczonym, bo miałam jakiś problem i potrzebowałam jego wsparcia. Tego, czego najmniej w tamtej chwili chciałam, to powrót do okropnej, szarej i przerażającej rzeczywistości. Tak więc trzymałam ten telefon przy uchu, zaciskając na nim dłoń, w nadziei, że usłyszę jeszcze raz mojego Jack'a, a jego głos pozwoli mi znów na chwilę zapomnieć o tym wszystkim. Tak się jednak nie mogło stać, o czym doskonale wiedziałam. Policjant siedzący na miejscu obok mnie poruszył się w fotelu. Byłam pewna, że zauważył mój nie najlepszy stan i zaraz znów zacznie próbować mnie pocieszyć. Westchnęłam i schowałam telefon z powrotem do kieszeni.
- Chłopak? - spytał w tym czasie mężczyzna.
- Narzeczony. Zaraz tutaj będzie - odparłam cicho. Nawet nie spojrzałam przy tym na policjanta. Niemal od razu wróciłam do obserwowania przez okno radiowozu tego, co działo się przed moim domem. Policjanci biegali, cały czas coś wykrzykiwali, a cały teren został już ogrodzony czerwoną taśmą.
- Zjawi się tutaj? - spytał mężczyzna.
- Tak, zapewne już niedługo - odparłam.
- To dobrze. W takich chwilach zawsze warto mieć przy sobie kogoś bliskiego - stwierdził policjant. Na szczęście po tym jak uraczył mnie tą złotą radą zamilkł ponownie. Cieszyłam się, bo byłam pewna, że zaraz zwariuję, jeśli dalej będę musiała słuchać tych jego marnych prób pocieszenia mnie albo odwrócenia mojej uwagi. Wiedziałam, że robił to w dobrej intencji, ale nic nie mogłam poradzić na to, że jednocześnie strasznie mnie to wkurzało. Do cholery jasnej, właśnie miałam wątpliwą przyjemność odkryć w piwnicy naszego domu zwłoki mojego prawdopodobnie zamordowanego ojca, a ten mi tutaj wyskakuje z poradami rodem z poradników psychologicznych, które sobie można kupić w pierwszym lepszym kiosku! Moja złość ustąpiła wkrótce jednak miejsca poddenerwowaniu i zdziwieniu, gdy spostrzegłam, że jeden z policjantów odłączył się od grupy swoich współtowarzyszy, którzy stali przed moim domem i o czymś chyba dyskutowali i skierował się w naszą stronę. Już kilka minut później dotarł do radiowozu i zapukał delikatnie w szybę. Niby to było ich auto, a zachowywał się, jakbym to ja była jego kierowcą i jakby on tylko zatrzymał mnie na rutynową kontrolę. Mimo to byłam mu poniekąd wdzięczna, że nie narzuca się, tylko pozwala mi mieć przynajmniej złudne poczucie kontroli nad całą tą sytuacją. Otworzyłam drzwi i spojrzałam na niego wyczekująco.
- Alice Winslet? - spytał. Pokiwałam lekko głową. - To pani wezwała policję? - dodał. Ponownie kiwnęłam głową. - Nazywam się sierżant Mark Woods. Proszę mi wybaczyć, ale zmuszony jestem zadać pani kilka pytań - powiedział. Obecność drugiego policjanta tak blisko mnie tylko uprzytomniła mi, że to wszystko nie sen. Że to dzieje się naprawdę, taka jest rzeczywistość. Czułam się, jakby żołądek zawiązał mi się w supeł i byłam pewna, że prędzej zrzygam się na tego niewinnego policjanta niż odpowiem mu na jakiekolwiek pytanie. O dziwo jednak tak się nie stało, okazało się, że jestem w stanie jakoś nad sobą zapanować.
- Pytań? Jakich pytań? - spytałam.
- Wiem, że to trudna dla pani sytuacja, ale aby jak najszybciej poznać wszystkie okoliczności i aby móc wyjaśnić całą sprawę, muszę dowiedzieć się od pani kilku rzeczy - powiedział mężczyzna. Trudna sytuacja? To chyba lekki eufemizm - pomyślałam. Nie byłam pewna, czy jego słowa bardziej mnie zdziwiły, czy wkurzyły.
- Wyjaśnić całą sprawę? Ja ją panu zaraz wyjaśnię, sierżancie! Ktoś zabił mojego ojca! Zamordował go w piwnicy naszego domu! - zawołałam wkurzona.
- Rozumiem pani wzburzenie, ale proszę spróbować się uspokoić. Jeśli nam pani pomoże, tym szybciej ustalimy kto to zrobił i dlaczego - odparł policjant.
- Nie obchodzi mnie, dlaczego ktoś to zrobił! Obchodzi mnie tylko, abyście złapali tego świra! - krzyknęłam.
- Nam też na tym zależy, niech mi pani uwierzy. Czy zatem mogę zadać tych kilka pytań? - spytał mężczyzna. Spojrzałam prosto w jego spokojne, niebieskie oczy. Ten spokój, który w nich dostrzegłam, mi samej pozwolił się nieco wyciszyć. Westchnęłam.
- Dobrze więc. Niech pan pyta o to, o co musi pan pytać - odparłam.
- Doskonale. Proszę mi w takim razie powiedzieć, czy w czasie kiedy zjawiła się pani w domu, kiedy szła pani do drzwi lub była już w środku, zauważyła pani coś dziwnego? Jakiegoś nietypowo zachowującego się człowieka? Dziwnie ubranego? Może zdołała pani zauważyć brak czegoś w domu? Na przykład czegoś cennego? - spytał policjant. Spróbowałam się jakoś uspokoić i skupić, o ile w takiej sytuacji w ogóle można się uspokoić. Przywołałam w myślach wspomnienie całej tamtej sytuacji. Do oczu znów napłynęły mi łzy, ale na szczęście jakoś je powstrzymałam. Wtedy też, po paru minutach, coś sobie uzmysłowiłam.
- Pamiętam! Boże, pamiętam, że kiedy zjawiłam się w domu, usłyszałam jakiś hałas z piwnicy, zeszłam tam, a wtedy... Wtedy zobaczyłam swojego tatę i potem chyba coś mnie uderzyło. Ale pamiętam, że zanim zemdlałam, usłyszałam, jak ktoś wbiega po schodach - powiedziałam, spoglądając przy tym na policjanta. Liczyłam na to, że chociaż on powie mi coś sensownego, wyjaśni jakoś całą tą sytuację i stanie się ona dla mnie mniej dziwna, mniej straszna... Potrzebowałam pomocy, potrzebowałam kogoś, kto powie mi, co powinnam teraz zrobić. Policjant z kolei wymienił szybkie spojrzenie ze swoim towarzyszem, który siedział obok mnie, po czym spojrzał z powrotem na mnie.
- Naprawdę? To wszystko co pani mówi jest bardzo interesujące. Czy pamięta pani coś jeszcze? Czy widziała pani kogoś? - spytał. Pokręciłam głową.
- Nie. Pamiętam tylko, że coś chyba mnie uderzyło w głowę, potem przewróciłam się i zanim zemdlałam, usłyszałam tylko jeszcze jak ktoś wbiega po schodach. Czy to mogła być ta osoba, która...zrobiła to? - zapytałam. Mężczyzna popatrzył na mnie z powagą.
- Cóż, istnieje taka możliwość... Może jednak zapamiętała pani coś więcej, jej wygląd, ubiór, płeć, cokolwiek? - spytał. Ja jednak pokręciłam przecząco głową.
- Nic więcej nie pamiętam, naprawdę - odparłam. Policjant przyjrzał mi się z powagą, ale z jego spojrzenia dało się też wyczytać współczucie.
- Cóż, trudno, w takim razie będziemy kontynuować poszukiwania, a pani, jak tylko zajmie się panią lekarz, będzie musiała złożyć jeszcze zeznania na komendzie i wyjaśnić jeszcze kilka kwestii. Na razie z mojej strony to tyle - powiedział mężczyzna. Niemal w tej samej chwili spojrzał w bok. Powędrowałam za jego spojrzeniem i zobaczyłam, jak przed domem, na ulicy, zatrzymuje się samochód Jack'a. Przez masę policjantów i wozów policyjnych nie było szans, żeby zatrzymał się na podjeździe. Gdy zaparkował samochód i z niego wysiadł, miałam ochotę od razu zerwać się i do niego pobiec, ale jakoś się powstrzymałam.
- To mój narzeczony - powiedziałam, wskazując na Jack'a, który jak tylko wysiadł z samochodu, zaczął się wszystkiemu ze zdziwieniem i przejęciem przypatrywać. - Mogę do niego pójść? - spytałam. Mężczyzna spojrzał ponownie na mnie.
- Oczywiście - odparł. Gdy tylko odszedł, pożegnałam się z policjantem, który siedział ze mną przez cały ten czas w radiowozie i wyszłam z niego. Udałam się prosto do Jack'a. On rozglądał się dookoła i już po chwili jego wzrok spoczął na mnie. Gdy tylko do niego dobiegłam, od razu rzuciłam mu się na szyję.
- Jack! - zawołałam, a po moich policzkach popłynęły długo wstrzymywane łzy.
- Alice? - spytał niepewnie, przytulając mnie do siebie. - Co się stało? - zapytał. Ja nie byłam nawet w stanie mu odpowiedź, tylko płakałam, podczas gdy on raz po raz próbował jakoś wyciągnąć ze mnie informacje na temat tego co się tutaj działo. - Co tutaj robią ci wszyscy policjanci? Coś się stało tobie? Rodzicom? Jakaś kradzież? - spytał.
- Jack! Nie masz nawet pojęcia... Mój ojciec... Mój ojciec... - nie byłam w stanie się wysłowić. Wtem Jack odsunął mnie od siebie nieznacznie, chwycił mnie za ramiona i uważnie mi się przyjrzał.
- Alice, jestem coraz bardziej przerażony...
- Ktoś go zabił! - krzyknęłam. Po tym zalała mnie nowa fala płaczu, a Jack zastygł, przyglądając mi się...obojętnie? Albo jakby nie wiedział, co ma teraz zrobić. Uznałam, że na pewno chodzi o to drugie. Doszłam do wniosku, że wszystko to zaskoczyło go tak samo jak mnie i nie wie jak sobie z tym poradzić.
- Ale... jak to? Kto to zrobił? - zapytał cicho.
- Nie wiem! Jak tylko to odkryłam to wezwałam policję, ale nikt jeszcze nic nie wie... Boże, Jack, to okropne! Dlaczego to się stało? Nie wierzę w to, nie chcę w to wierzyć! - zawołałam.
- Ty to odkryłaś? Ale co konkretnie zobaczyłaś? Widziałaś, kto to zrobił? - zapytał, przyglądając mi się uważnie.
- Nie! Zresztą, jakie to ma teraz znaczenie?! Mój ojciec nie żyje! - krzyknęłam.
- To ma znaczenie! Ogromne! Musimy się chociażby dowiedzieć, kto to zrobił, prawda? - odparł mój narzeczony.
- To nie zwróci życia mojemu ojcu - powiedziałam.
- Nie chcesz, żeby winny został ukarany? - zapytał Jack.
- Oczywiście, że chcę, ale teraz to nie ma sensu... Nic nie ma sensu! - krzyknęłam. Czułam się taka skołowana tym wszystkim. Z moich oczu popłynęły nowe strumienie łez.
- No już, już, będzie dobrze, kochanie. Damy radę, przejdziemy przez to razem - powiedział, ponownie obejmując mnie i przytulając do siebie. Zachowywał się trochę dziwnie i nie do końca tak, jak ja bym tego oczekiwała, ale był przy mnie i za to byłam mu wdzięczna, bo właśnie tego teraz potrzebowałam.
~*~
Nie chciałam żadnej wizyty u lekarza ani nic, ale Jack nie dał się przekonać, że wszystko ze mną dobrze i zmusił mnie do niej. Potem pojechaliśmy po moją mamę, którą Jack poinformował o wszystkim, niestety telefonicznie, gdy ja byłam u lekarza. Ostatecznie woleliśmy, żeby dowiedziała się prawdy od nas niż od policji. Była jeszcze bardziej załamana niż ja. Jack i ja uznaliśmy, że najlepiej dla nas wszystkich będzie, jeśli moja mama zamieszka na jakiś czas z nami. Gdy zabraliśmy ją do siebie, niemal całą drogę płakała. W ogóle nie można było się z nią porozumieć. Chciałam jej jakoś pomóc, ale gdy tylko zjawiliśmy się w domu, Jack niemal siłą zawlókł mnie do łazienki i kazał mi się wykąpać, argumentując to tak, że po tym poczuję się lepiej. Jakoś nie byłam co do tego przekonana, poza tym chciałam być przy mamie i pomóc jej odnaleźć się w całej sytuacji, bo ewidentnie znosiła ją jeszcze gorzej niż ja. Jack jednak nie chciał o tym słyszeć. Ostatecznie zgodziłam się z nim, nie miałam sił, aby z nim dyskutować. Ku mojemu zaskoczeniu miał rację. Nie wiem, ile zajęła mi moja kąpiel, ale gdy wyszłam z łazienki, było już ciemno. Czułam się za to o niebo lepiej. Kąpiel nie zmieniła faktu, że mój ojciec nie żył i że został brutalnie zamordowany, ale jakoś tak dzięki niej poczułam się lepiej. Na myśl jednak o tym wszystkim, co dziś miało miejsce, znów poczułam, że robi mi się niedobrze. Przed oczyma wyobraźni stanął mi obraz, który widziałam dziś w piwnicy. Mój ojciec, brutalnie pokaleczony, martwy... W ostatniej chwili zdążyłam jeszcze dobiec do toalety i zwymiotować. Tyle byłoby z mojego dobrego samopoczucia po kąpieli.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz