wtorek, 25 lipca 2017

Zakazany Romans XIX "Pierwsze objawy końca pozornej sielanki"

Elizabeth budzi się znacznie wcześniej niż zwykle. Od razu biegnie do łazienki i wymiotuje. Pięknie, nie dość, że wczoraj pokłóciłam się z Antoniem, zamiast go wesprzeć, to teraz jeszcze zachorowałam na jakiegoś wirusa- pomyślała dziewczyna. Spędziła tam dość dużo czasu. Gdy wreszcie mogła wyjść z łazienki, czuła się koszmarnie. I widocznie tak samo wyglądała, gdyż zaraz jak tylko wezła do kuchni, jej siostra spytała:
- Dobrze się czujesz?
- Szczerze mówiąc, nie najlepiej- odparła Eliza.
- Tak właśnie wyglądasz. Normalnie tego nie pochwalam, ale może zostaniesz dziś w domu?- zapytała Trix. Elizabeth była naprawdę zdziwiona, że słyszy coś takiego z ust swojej siostry.
- Ty byś najchętniej posłała mnie do szkoły nawet, gdybym była chora na trąd czy gruźlicę. Skoro sama zaproponowałaś mi zostanie w domu, to muszę naprawdę źle wyglądać- zażartowała Eliza.
- Wiesz, że nie o to mi chodzi. Martwię się o ciebie. Nie chcę, żebyś się rozchorowała- powiedziała Trix.
- W takim razie skorzystam z propozycji. Na samą myśl o szkole robi mi się jeszcze bardziej niedobrze, choć już czuję się nieco lepiej- powiedziała Elizabeth. Następnie ona i jej siostra usiadły do śniadania. Eliza, jak nigdy wcześniej, zjadła śniadanie, którego nie powstydziłby się pracujący mężczyzna. Pięć kanapek z szynką, serem, ogórkiem i pomidorem. Do tego, ku zgrozie siostry, zjadła jeszcze dwa banany i jabłko, które wcześniej pokroiła. Wszystkie owoce maczała w mleku!
- Widać, że nie jest z tobą dobrze. Co to w ogóle za połączenie?- zapytała Trix. Elizabeth wzruszyła ramionami.
- Po prostu tak mam ochotę to zjeść- odparła. Potem Trix pożegnała się i wyszła do pracy, Eliza zaś zajęła się sprzątaniem ze stołu. Później zaś udała się do swojej sypialni, gdzie umyła się i ubrała. Poczuła się zmęczona, więc postanowiła się troszkę zdrzemnąć.
~~~~~~~~~~~~
Canagan spacerował wraz z Aureliną jedną z alejek w ogrodzie przylegającym do ich posiadłości. Trzymali się za ręce jak przystało na narzeczonych. Oboje dobrze wiedzieli, że takie zachowanie z ich strony jest mile widziane, a wręcz wymagane.
- Na szczęście od jutra będziemy mogli trochę odpocząć od tej narzeczeńskiej szopki- powiedział chłopak.
- Aż tak masz mnie dość? Już?- zaśmiała się dziewczyna.
- Wiesz, że nie o to mi chodzi- odparł wampir. Jutro bowiem Aurelina wraz ze swoimi rodzicami miała wrócić do ich posiadłości. Byli już narzeczeństwem, ale jeszcze nie małżeństwem, dlatego wampirzyca nie mogła zamieszkać na razie w posiadłości należącej do rodu Phantomhive, ale za jakiś czas miało się to zmienić. Canagan nagle stanął, a dziewczyna nie wiedziała, o co mu chodzi. Chłopak zaś zamierzał pomału wcielić w życie swój nowy plan. Już jakiś czas temu doszedł do wniosku, że skoro ma z Aureliną spędzić resztę życia, to dlaczego by nie miał okręcić jej sobie wokół palca jak inne dziewczyny? Co prawda lubił ją, ale nie na tyle, by nie zabawić się jej kosztem. Chciał ją sobie podporządkować, mimo że jako kobieta i tak zawsze musiałaby być mu posłuszną. Ale zdążył ją już trochę poznać i wiedział, że w jej przypadku z tym posłuszeństwem potem mogłoby być różnie, choć nie uważał, żeby sprawiała mu jakieś problemy w towarzystwie. Co to, to nie. W końcu pochodzi z zamożnego i wysoko postawionego rodu Cherr. Ponadto Canagan czuł też, że z Aureliną będzie trudniej niż z tamtymi dziewczynami, ale to akurat uważał za zaletę. Przynajmniej nareszcie będzie to od niego wymagało trochę więcej, niż tylko ładnego uśmiechu. Zawsze było tak, że dziewczęta były jego na jedno machnięcie ręki, ale teraz trafiło mu się prawdziwe wyznanie! Canagan postanowił zaprowadzić swoją narzeczoną w miejsce nieco bardziej odosobnione od reszty. Może na pierwszy rzut oka nie wyróżniało się ono spośród innych części ogrodu, ale właśnie w tym jego odosobnieniu kryło się całe piękno.
Szli usypaną ze żwiru alejką, zaś nad ich głowami ogołocone drzewa tworzył parasol. Mimo to z zewnątrz nie było ich widać, bo żywopłot wszystko zasłaniał. Po bokach rosły rzadkie kwiaty. Były to wampirejki, pochodzące z tej samej rodziny co narcyzy. Najczęściej są białe, choć zdarzają się też inne kolory. Ich nazwa pochodzi stąd, że wydzielają zapach krwi, więc to niedziwne, że właśnie z tą rasą się one kojarzą.
- Jakie piękne! Uwielbiam te kwiaty!- zawołała Aurelina, pochylając się nad grupą roślin i wąchając je.
- Podoba ci się tu?- zapytał Canagan.
- Oczywiście. To miejsce jest takie zwykłe, ale jednocześnie najcudniejsze w całym ogrodzie- odparła dziewczyna, nie zmieniając swojej pozycji. Wampir podszedł do niej od tyłu i objął ją w pasie. Wampirzyca, zaskoczona, wyprostowała się nagle i odwróciła głowę lekko w bok, w stronę chłopaka. Ten zaś przytulił się do niej i powiedział:
- Cieszę się. Jak już zostaniesz moją żoną, będziemy odwiedzać to miejsce codziennie, jeśli zechcesz.
- O tak, z pewnością- odparła Aurelina, gdy już przejrzała zamiary Canagana. Odwróciła głowę jeszcze trochę w bok. Ich wargi zwarły się ze sobą w delikatnym pocałunku. Dziewczyna odwróciła się i zarzuciła ręce chłopakowi na szyję. W tym czasie zaczęli się całować coraz gwałtowniej i namiętniej. Po chwili odsunęli się od siebie i przez ułamek sekundy wpatrywali się z bliska w swoje twarze. Potem oboje, jakby czytali sobie w myślach, uśmiechnęli się do siebie. Aurelina zdjęła dłonie Canagan ze swojej talii i odsunęła się lekko od niego. Mimo że uważała się za osobę tak chłodną w uczuciach, że nikt ani nic nie jest w stanie zrobić na niej wrażenia, w czasie tego pocałunku coś się stało. Bała się do tego przyznać nawet przed samą sobą, ale się jej on spodobał. Dziewczyna jednak od zawsze była zdania, że bycie zawsze zimną i nieczułą w stosunku do wszystkiego i wszystkich to najlepsze wyjście. Może przez to omija cię wiele radości, ale też dzięki temu mnóstwo cierpień i zawodów. Dlatego też to, że ten pocałunek wzbudził w niej jakieś emocje, spodobał się jej, tak bardzo ją wystraszyło.
- Co jest? Coś nie tak?- zapytał Canagan, udając troskę. Tak naprawdę zauważył, jakie wrażenie wywołał u dziewczyny i bardzo się z tego powodu cieszył.
- Nie, tylko zaskoczyłeś mnie. I... nie rób tak- powiedziała Aurelina.
- Dlaczego? Przecież ci się podobało- odparł chłopak. Właśnie dlatego masz tego więcej nie robić- pomyślała.
- To niestosowne. Nie jesteśmy jeszcze małżeństwem- odparła wampirzyca. Wampir zrobił zdziwioną minę.
- Po pierwsze, kto jak kto, ale ty chyba, kiedy nie musisz, nie przejmujesz się tym, co jest stosowne, a co nie. Sama to przyznałaś. Po drugie, może małżeństwem jeszcze nie jesteśmy, ale narzeczeństwo to też nie byle co. Możemy chyba jakoś okazywać sobie czułość? Właściwie, to nawet tak wypada- powiedział Canagan.
- Wiec róbmy to wtedy, kiedy koniecznie trzeba. Żeby pokazać innym, jak bardzo cieszymy się z wizji spędzenia razem życia. Żeby wszyscy mogli byś spokojni- dziewczyna mówiła to wwszystko bez głębszego zastanowienia, gdyż nadal była w szoku po tym, jak wpłynął na nią ten pocałunek. Canagan, jako posiadacz daru doskonałego i szybkiego uwodzenia przedstawicielek płci pięknej (którego przez tak długi czas z chęcią używał), czuł, że dziewczę to po prostu nieco zostało przez niego spłoszone. Postanowił kontynuować zabawę.
- Podobało ci się?- wypalił nagle, czym zupełnie zaskoczył Aurelinę.
- Bo mi tak- dodał po chwili. Między nimi zapanowała cisza.
- Jak możesz pytać ot ta o takie rzeczy?- odezwała się wreszcie dziewczyna.
- Szczerość to często najlepsze wyjście- odparł Canagan, choć wcale tak nie uważał.
- Skończmy ten temat- powiedziała wampirzyca.
- Jak sobie życzysz- odparł chłopak. Kontynuowali spacer alejką, ale już nie trzymali się za ręce. Jedynie szli obok siebie. Nie rozmawiali już też za wiele ze sobą. Po około godzinie wrócili do posiadłości na uroczysty obiad. Oprócz narzeczonych i ich rodzin, brali w nim udział ci, którzy zostali zaproszeni na przyjęcie zaręczynowe i jeszcze nie wrócili do swoich domów. Zakładano, że zaczną wyjeżdżać po obiedzie. Z tego też powodu sama Aurelina z rodzicami wyjedzie dziś wieczorem lub jutro rano. Obiad był tak samo nudny i sztywny jak wszystkie inne przyjęcia, na których Canagan był w ciągu swojego życia. Po nim goście rzeczywiście zaczęli zbierać się do drogi. Ostatni wyjechali jednak wieczorem, dlatego też odjazd Aureliny przełożono na pojutrze, w godzinach popołudniowych. Wampir znów zaproponował jej przy wszystkich spacer po ogrodzie, co było mile widziane w szczególności przez ich rodziny. W czasie przechadzki chłopak podejmował różne próby nawiązania bliższej znajomości z dziewczyną, ale ona stanowczo ostudziła jego zapał chłodnym zachowaniem. Mimo to Canagan nie zraził się i miał już kolejny pomysł. Do posiadłości powrócili wczesną nocą. Wampir odprowadził Aurelinę do jej komnaty.
- Dziękuję za cudowny spacer. Dobrej nocy- powiedziała chłodno. Weszła do swojej komnaty i już chciała zamknąć drzwi, ale chłopak je przytrzymał.
- Co ty robisz?- zdziwiła się dziewczyna.
- Chciałbym z tobą jeszcze o czymś porozmawiać- odpowiedział wampir. Otworzył sobie szerzej drzwi i wszedł do pokoju, zmuszając tym samym wampirzycę, żeby cofnęła się trochę w jego głąb. Zamknął za sobą drzwi. W pokoju panowała ciemność, nie licząc światła gwiazd wpadającego przez jeszcze nie zasłonięte okna.
- Niby o czym?- zdziwiła się jeszcze bardziej.
- Myślisz, że jestem głupi- Canagan znowu postawił na jako taką szczerość.
- Wybacz, ale nie za bardzo wiem, o co ci chodzi- powiedziała Aurelina. Chłopak zaczynał ją już denerwować.
- Odpowiedz na pytanie. Czy uważasz mnie za idiotę?
- Przestań, sam wiesz, że uważam, iż jesteś jednym z mądrzejszych wampirów. Przynajmniej nie podążasz ślepo za wszystkimi zasadami. Przestrzegasz ich, bo musisz, a nie dlatego, że tego chcesz- odparła wampirzyca.
- Więc dlaczego zachowujesz się tak, jakbym był głupkiem, przed którym z łatwością można wszystko zataić? Tobie też spodobał się nasz pocałunek, widziałem to i czułem. A mimo to nie chcesz się do tego przyznać. W dodatku zaczęłaś mnie traktować z chłodnym dystansem.
- Wydaje ci się- odparła wampirzyca, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć.
- Wcale mi się nie wydaje. Może ty po prostu boisz się przyznać, że ci się podobało?
- Ty to jednak masz tupet!- krzyknęła Aurelina. Zwróciła tym samym uwagę jednego ze służących, który właśnie przechodził obok jej komnaty.
- Panienko Cherr- powiedział, pukając.- Wszystko w porządku?
Dziewczyna nie zdążyła odpowiedzieć, gdyż Canagan nagle złapał jej głowę i lekko przechylił do tyłu. Następnie pocałował ją. Pocałunek był delikatny, właściwie ich usta ledwo się dotykały. Mimo to zrobił na niej jeszcze większe wrażenie niż ten poprzedni.
- Powiedz, że wszystko w najlepszym porządku- wyszeptał jej do ucha narzeczony.
- Wszystko w najlepszym porządku, dziękuję za troskę- powtórzyła niczym robot wampirzyca. Sama nie wiedziała, co takiego sprawiło, że najpierw tak wstrząsnął nią zwykły pocałunek z tym wampirem, a teraz bez słowa sprzeciwu powtórzyła jego słowa. Przecież ona nienawidzi robić tego, co ktoś jej każe, zwłaszcza, gdy nie musi! Chłopak odsunął się od niej trichę i spojrzał prosto w jej oczy.
- Myślałem nad tym trochę, Aurelino. Oni wszyscy mają gdzieś miłość i nawet ich nie interesuje, czy naprawdę się kochamy, czy nie. Ważne, żebyśmy udawali ładną parę. Doskonale zdają sobie sprawę, że miłości nie można ot tak wywołać u kogoś na zawołanie. Mimo to nie wszyscy muszą udawać. Na przykład moi rodzice. Według ciotki, ojciec naprawdę kochał matkę, a ona kochała go. Może my też nie będziemy musieli udawać? Przynajmniej nie do końca? Może poczujemy do siebie coś? Miłość? Zauroczenie? Być może tylko pożądanie? Czy będzie to na stałe, czy tylko tymczasowo? Kto wie, ale żeby się przekonać, musimy dać sobie szansę, prawda?- gdy Canagan skończył mówić, uśmiechnął się do dziewczyny swoim najbardziej uwodzicielskim uśmiechem. Dziewczyna stała i wpatrywała się w niego jak w kosmitę. W myślach analizowała jego słowa. Chłopak miał właściwie rację. Mogłaby zaryzykować. Alternatywą było spędzenie całego życia z kimś, kogo w ogóle by do siebie nie dopuściła, a to byłaby nie mała udręką. Byliby dla siebie zupełnie obcymi wampirami, które w towarzystwie muszą udawać kochające się małżeństwo. Zresztą, co mogłoby pójść nie tak?- pomyślała dziewczyna, chcąc jak najbardziej przekonać się do słów Canagana. Bowiem mała część niej czuła już, że się z nim zgodzi choćby nie wiadomo co. Dziewczyna nie zdawała sobie sprawy, że wpadła w miłosne sidła własnego narzeczonego. Wampir zaś wiedział, że dalej wszystko potoczy się bez większych problemów. Myślałem, że będzie trudniej, ale jest praktycznie jak zwykle. Wystarczy im tylko powiedzieć to, co chcą usłyszeć- pomyślał chłopak. Nie czekając dłużej na reakcję dziewczyny, znów ją pocałował. Tym razem pocałunek był jeszcze lepszy, gdyż oboje całym sobą wzięli w nim udział. Tym samym wampir upewnił się, że dziewczyna już jest jego, choć nie do końca. Wiedział, że nie może z nią postąpić dokładnie tak jak z innymi, bo to w końcu inteligentna wampirzyca, pochodząca z dobrego rodu. Z tego też powodu nie liczył na nic więcej tej nocy. Postanowił całym sobą skupić się na tym, co robili teraz. Całował jej usta, jego język wdarł się do ich wnętrza i przejechał po wewnętrznej stronie policzków, zębach, a na koniec urządził sobie małe zapasy z jej językiem. Następnie złapał obiema dłońmi jej głowę, po czym pocałował ją w czoło. Składając drobne pocałunki na jej ciele, zaczął zjeżdżać po jej skroniach, następnie żuchwie znów aż do ust. Potem bez żadnych protestów ze strony Aureliny przeniósł się na szyję, którą oznaczył jedną, małą, ledwo widoczną malinką. Powrócił tą samą drogą do jej prawego ucha. Tam oderwał od niej swoje usta. Chwycił kosmyk jej włosów i włożył jej go za ucho, przy okazji spoglądając jej prosto w oczy. Widział w nich podziw i uwielbienie. Nie były tak widoczne, jak u innych jego kochanek, ale liczyło się to, że zdołał wywołać je u dziewczyny swoją osobą. Choć ani przez chwilę nie wątpił w swoje powodzenie. Wampirzyca nie była jednak jak reszta jego dziewczyn. Zdołała zapanować nad podążaniem. Nie zdziwiło to Canagana. Innego wampira dużo trudniej zwieść od człowieka.
- Myślę, że powinieneś już iść- powiedziała w końcu.
- Skoro tak chcesz... nie będę się przecież narzucał- odparł wampir z udawanym smutkiem.
- Ty się nie narzucasz- Aurelina lekko uśmiechnęła się. Canagan zrobił to samo
- W takim razie do zobaczenia- powiedział, składając na jej ustach krótki, pożegnalny pocałunek.
- Do zobaczenia- odparła potem wampirzyca, zamykając za nim drzwi.
~~~~~~~~~~~~
Po drzemce Elizabeth poczuła się na tyle dobrze, że postanowiła pójść chociaż załatwić sprawunki. Miała zamiar kupić coś do jedzenie. Po wyjściu na miasto, od razu udała się w kierunku targu. Dziś pogoda była trochę gorsza, więc było tam mniej straganów. W czasie, gdy na jednym ze stoisk kupowała świeże warzywa, usłyszała rozmowę dwóch kobiet obok niej.
- Słyszałaś? Tej wariatce, co miększa w lesie, całkiem już odbiło. Porwała syna Criswell'ów!- powiedziała pierwsza z nich.
- Słyszałam, słyszałam. A najgorsze jest to, że mają ją dopiero przesłuchać. Do tego czasu puścili ją wolno. Za co ci strażnicy dostają pieniądze? Powinni się nią od razu zająć, a nie. Strach teraz z domu wyjść, bo jeszcze ta czarownica znowu kogoś porwie- dodała druga.
- Ale co ona chciała zrobić?- zastanawiała się pierwsza.
- Sama pani wie. To dziwaczka, sama mieszka i do tego w tych czarach siedzi. Strach pomyśleć, czego chciała. Teraz tylko uważać trzeba na siebie i na dzieci, póki jej nie zamkną- powiedziała druga. Elizabeth zapłaciła za zakupy i oddaliła się. Zrobiło się jej naprawdę żal tej kobiety. Sama miała mnóstwo wątpliwości w tej sprawie, ale jak taka staruszka miałaby porwać młodego chłopaka? Chociaż inni mają rację, ona zna się przecież na wszystkich tych czarach i temu podobnych, więc może?- Eliza myślała nad tym tak długo, aż w końcu poczuła, że znowu robi się jej niedobrze. Postanowiła więc wrócić do domu. Tam była już jej siostra.
- O, widzę, że zrobiłaś zakupy. Przynajmniej na coś się przydałaś, zostając w domu- powiedziała z uśmiechem Trix, pomagając Elizabeth wszystko rozpakować i pochować. Mimo że siostra nie powiedziała tego złośliwie, Elizę zdenerwowała jej wypowiedź.
- A jakbym nie poszła po te zakupy, bo byłabym tak bardzo chora, okazałabym się bezużytecznym śmieciem, którego najlepiej się jak najszybciej pozbyć, co?- powiedziała ostro.
- Daj spokój, wiesz przecież, że nie to miałam na myśli- odparła Trix.
- A właśnie, że nie wiem! Skąd ja mam wiedzieć, co ty masz na myśli?! Nie jestem jasnowidzem!- siostra Elizy była w szoku, gdyż nigdy nie widziała Elizabeth tak rozzłoszczonej. A przynajmniej nigdy tak tego po sobie nie pokazywała.
- Co cię dziś ugryzło?- zaniepokoiła się Trix.
- Mnie? Nic. Zupełnie nic. Może to z tobą jest coś nie tak- odparła po chwili już zupełnie spokojnym głosem Eliza. Jej siostra zupełnie nie wiedziała, co ma myśleć o tym jej nagłym wybuchu. W ciszy spakowały resztę rzeczy.
- Idę się teraz na trochę położyć. Znów nie najlepiej się czuję- powiedziała Eliza, gdy już skończyły.
- A co ci dokładnie jest? Boli cię coś?- zapytała Trix.
- Niedobrze mi i dwa razy już wymiotowałam- wyznała jak na spowiedzi Elizabeth.
- W takim razie faktycznie, najlepiej zrobisz, jak pójdziesz odpocząć. Zrobię ci herbatę. Chcesz coś jedzenia?
- Nie, dziękuję- odparła młodsza siostra, kierując się w stronę schodów.
- Jeśli będziesz czegoś potrzebowała, daj znać. Jak nic się nie poprawi, trzeba będzie pomyśleć nad wizytą u lekarza- powiedziała Trix przejętym głosem.
- Na pewno nic mi nie jest- odpowiedziała Eliza, kładąc nacisk na słowo "nic". Doskonale wiedziała, że nawet zwyczajna wizyta u lekarza w sprawie przeziębienia jest droga, a one przecież muszą oszczędzać, jak tylko się da. Zmartwiona Elizabeth położyła się na łóżku. Przeleżała tak kilka chwil, aż do pokoju weszła Trix z herbatą.
- Masz ochotę na coś jeszcze?- spytała, stawiając szklankę na stoliku obok łóżka dziewczyny.
- Właściwie to tak. Mamy jeszcze jakieś kiszone ogórki?- zapytała Eliza, siadając na łóżku i biorąc łyk herbaty.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz