- Czego tutaj szukasz, hrabio Canaganie o tej porze, jeśli można spytać?- zapytał.
- Chcę, abyś osiodłał dla mnie dwa konie- odparł wampir. Ruszył przed siebie zdecydowanym krokiem, jednak nadal zachowywał się cicho, aby nie budzić i nie spłoszyć koni. Zaglądał do każdego z boksów i patrzył na konie. Zdawał sobie sprawę, że to, co robi, jest czystym szaleństwem. W szczególności, iż na swój pomysł wpadł przed chwilą.
- Które? I po co, jeśli można wiedzieć?- odparł strażnik, zdziwiony nagłą wizytą i dziwnym zachowaniem młodego panicza.
- Nie można wiedzieć. Dwa, dość szybkie, spokojne, wytrzymałe, które nie są zbyt zmęczone- powiedział wampir.
- Najlepsze więc będą Gabrielle i Zeus- odparł strażnik.
- Doskonale, gdzie one są?- zapytał Canagan. Służący zaprowadził młodego hrabiego do dwóch boksów na początku stajni.
- Tutaj- powiedział strażnik.
- Doskonale. Zatem obudzić je i osiodłaj- rozkazał chłopak. Strażnik posłał mu zdziwione spojrzenie.
- Ależ, paniczu, to nie należy do moich obowiązków- odparł.
- Więc sam to zrobię- odparł Canagan. Zdawał sobie sprawę, że mężczyzna, bojąc się o utratę posady lub karę, zaraz go wyręczy. Wampir obudził oba konie.
- Ależ, paniczu, sprzęt do tego jest w innym budynku!- zawołał strażnik.
- Ale przecież i tutaj jest na wszelki wypadek kilka siodeł i uzd, prawda?- powiedział Canagan. Podszedł do ściany, do której przybitych zostało kilka półek i metalowych kołków. Zawieszono na nich zapasowe siodła, uzdy, sznury i inne potrzebne rzeczy.
- Niech panicz to zostawi, ja się tym zajmę- powiedział strażnik, przystępując do osiodłania pierwszego z koni, tak jak Canagan przewidział. Zwierzak był stosunkowo niski, czarno- biały. Miał też białe skarpetki na wszystkich białych nogach, oprócz prawej tylnej, która była w całości czarna. Grzywa konia była biała
- To Gabrielle, klacz- powiedział strażnik, wyprowadzając ją z boksu. Chłopak odebrał od niego zwierzę. Strażnik wszedł do następnego konia. Był on w całości ciemnobrązowy i miał czarną grzywę.
-Zeus, jak sądzę- powiedział Canagan, łapiąc za uzdę brązowego konia. Teraz trzymał obie konie.
- Dalej poradzę sobie sam, tylko otwórz drzwi, abym mógł je wyprowadzić- powiedział panicz. Strażnik o nic już nie pytając, wykonał rozkaz wampira.
~~~~~~~~~~~~
Aurelina wciąż nie mogła dojść do siebie. Nigdy nie myślała, że ktokolwiek będzie w stanie wywołać u niej takie emocje. Powoli podeszła do łóżka i położyła się na nim. Potrzebowała chwili, aby dojść do siebie. Przeleżała tak kilkanaście minut, w końcu zdecydowała się wstać i otworzyć okno. Miała nadzieję, że świeże, chłodne, nocne powietrze jej pomoże. Podeszła do okna, otworzyła je i wzięła głęboki wdech. Chwilę później omal nie krzyknęła, kiedy tuż przed nią pojawiła się postać Canagana.
- No hej- powiedział chłopak, pakując się przez nie do środka jej komnaty.
- Wygląda na to, że spotykamy się ponownie trochę wcześniej, niż oboje byśmy się spodziewali- dodał. Aurelina dopiero po dłuższej chwili doszła do siebie i mogła mówić.
- Ale co ty tu robisz? Po co przyszedłeś? A jak ktoś cię widział?- zasypała go pytaniami. Ton jej głosu i wyraz twarzy mogły sugerować, że jest na Canagana niewyobrażalnie mocno wkurzona. Na pierwszy rzut oka nikt nie powiedziałby, że ta dziewczyna go pragnie. Chyba, że ktoś mówiąc: "ona go pragnie" miałby na myśli: "ona jest teraz na niego tak wściekła, że pragnie ujrzeć jego głowę na talerzu". Mimo to uwodzicielski instynkt Canagana, który nigdy go nie zawiódł, podpowiadał mu, że jeśli się jeszcze trochę postara i dobrze wszystko rozegra, Aurelina niedługo będzie jeść mu z ręki.
- Właśnie dlatego zakradłem się do ciebie przez okno, a nie szedłem przez całą posiadłość. Poza tym dokładnie obserwowałem, czy nie mam ogona- powiedział chłopak.
- Ale co cię tu przywiało?
- Idziemy, a raczej jedziemy na wycieczkę- odparł Canagan.
- Nie rozumiem.
- Zrozumiesz, jak ze mną pójdziesz. Ale najpierw musisz się odpowiednio przygotować- powiedział wampir, podchodząc do jednej z szaf. Doskonale zdawał sobie sprawę, jak wiele ryzykuję, wcielając w życie tak szaloną strategię na podryw, kiedy chodzi o wampirzycę, w dodatku niezwykle chłodną, poważną i inteligencją. Czeka go albo ogromny sukces, albo nieodwracalna porażka. Canagan otworzył szafę. Jego oczom ukazały się wiszące na wieszakach suknie balowe.
- Ups, to nie tu- powiedział, po czym zamknął szafę i podszedł do następnej. Aurelina na początku wpatrywała się w poczynania chłopaka z niedowierzaniem, które jednak już po chwili zaczęło ustępować miejsca oburzeniu.
- Co ty robisz!- zawołała, podchodząc do narzeczonego, który otwierał już trzecią szafę. Tym razem wybór okazał się strzałem w dziesiątkę. Jej wnętrze wypełnione było wieszakami, na których wisiały różne peleryny i płaszcze.
- Które nakrycie panienka sobie życzy?- zapytał Canagan, odwracając się do Aureliny z "uśmiechem numer 5", czyli tym, który zdołał już stopić lód wokół milionów serc i dusz. Dziewczyna na chwilę aż zamroczyło. Wampiry z natury są niezwykle urokliwe, choć i wśród nich trafiają się osoby bardziej lub mniej ładne. Ponadto synowie i córki nocy są uodpornione na urok osobisty innych przedstawicieli tej samej rasy, co by wszyscy nie wariowali w królestwie wampirów. Poza tym wprost niemożliwe jest zliczenie wszystkich bankietów, bali i wszelkich innych spotkań, na których wampirzyca musiała towarzyszyć rodzicom i na których poznała całą masę innych wampirów. Mimo to musiała przyznać, że... Nigdy, przenigdy nie widziałam jeszcze kogoś tak atrakcyjnego- pomyślała, jednocześnie czując nieznane ciepło w miejscu, gdzie u ludzi znajduje się serce. I coś jeszcze. Pożądanie?- gdy tylko znaczenie i waga tych słów dotarły do Aureliny, natychmiast otrzeźwiała.
- Zwariowałeś. Nigdzie z tobą nie idę- powiedziała chłodnym i surowym tonem, aby pozbawić Canagana wszelkich nadziei.
- Myślę, że to by pasowało idealnie do okazji- powiedział chłopak, zupełnie ignorując słowa dziewczyny. Wyjął z szafy długą i zwiewną pelerynę, zrobioną z czarnego aksamitu. Przy krawędział w materiał wszyte były drobne okruchy diamentów w ciemnoniebieskim kolorze, które podkreślały błękit jej oczu.
- Nie słyszałeś, co powiedziałam?- zapytała Aurelina, coraz bardziej zdenerwowana. Canagan zarzucił na plecy dziewczyny pelerynę i okrył nią jej ramiona, po czym schylił się lekko do jej ucha i wyszeptał:
- Słyszałem, ale wierzę, że to nie było naprawdę.
Gdyby serce Aureliny biło tak samo jak ludzkie, w tym momencie zamarłoby. Spojrzała w oczy Canagana. Czuła się tak dziwnie, jak jeszcze nigdy w życiu. W głowie miała totalny mętlik. Część jej bardzo chciała poddać się w 100% woli jej narzeczonego i pójść z nim, choćby na koniec świata. Ta druga zaś część była przerażona tym, co się dzieje i chciała to jak najszybciej zakończyć. Mimo że Aurelina znajdowała się pod silnym wpływem uroku młodego panicza, nie straciła zupełnie zmysłów, ale też nie potrafiła oprzeć się chłopakowi. Dlatego też odezwała się dopiero, gdy jako tako doszła do siebie.
- Jeśli w ten sposób się ciebie w końcu stąd pozbędę, niech będzie. Pojdę z tobą... właściwie to gdzie chcesz mnie zabrać? Mam nadzieję, że to nie jest zbyt daleko i nie będzie długo trwało?- powiedziała dziewczyna, starając się, aby jej głos brzmiał jak najbardziej wrogo, a przynajmniej normalnie. Choć wcześniej, kiedy spojrzała w oczu Canagana, miała wrażenie, że spojrzenie chłopaka prześwietla ją na wskroś i dociera do miejsc w jej umyśle, o których ona sama nawet nie wiedziała do tej pory. Albo nie chciała wiedzieć. Z tego powodu jej część obawiała się, że to wszystko na nic i że wampir i tak wyczuwa doskonale jak jest z nią naprawdę.
- Pojedziemy tam, gdzie tylko sama zechcesz, więc czas i odległość zależą od siebie- powiedział Canagan. Uśmiechnął się do niej, złapał ją za rękę i poprowadził w stronę okna. Ale właściwie to jak jest naprawdę? Nijak! To tylko mój wybrany przez rodziców narzeczony, nic więcej! Dlatego też nie powinno nas łączyć nic... nic takiego jak to, co nas teraz łączy. Albo połączy. Zaraz, zaraz, Aurelino, chyba się pogubiłaś. Nic was nie łączy i nie połączy! Nieważne jak bardzo któreś z was by chciało! Zaraz, ja tego nie chcę! Pragnę, aby było tak jak na początku! Tak, właśnie, jak na samym początku, kiedy nas sobie przedstawili. Nic ponadto. Tak będzie najlepiej... Ale muszę przyznać, że cieszę się, iż to właśnie Canagan będzie moim mężem. Niczego sobie młody wampir. Właściwie to bardzo przystojny i pociągający... CO?! Niedobrze, muszę się ogarnąć. Nie mogę tak myśleć. Nie mogę! Nie mogę! Nie mogę! Nie mogę! Nie mogę! Nie mogę! Nie mogę! NIE MOGĘ TAK MYŚLEĆ! Co się ze mną dzieje? Chyba wariuję. Czuję się, jakbym została podzielona na milion części, z których każda ma inne zdanie na obecną sytuację, a teraz w najlepsze kłócą się w mojej głowie. A to wszystko przez niego! Matko, jak ja z nim spędzę resztę życia?- myśli te przeleciały przez głowę Aureliny w bardzo krótkim czasie, jaki Canaganowi był potrzebny na doprowadzenie ich do okna.
- Ej, zaraz, co ty robisz?!- zawołała Aurelina, widząc poczynania chłopaka.
- Potraktuj naszą wycieczkę jako osobisty wypad. Nie chcę, by ktoś nas widział, więc...
- Wiec zamiast skorzystać z drzwi, jak cywilizowane wampiry, wyjdziemy oknem, jak jakieś małpy?!
- Nie krzycz tak, bo twoje krzyki umarłego by obudziły. Poza tym, nie powiesz mi, że nigdy nie korzystałaś z takiego sposobu do wchodzenia lub wychodzenia?- wampir uniósł znacząco brew.
- Nie, ale...
- Nie ma żadnego "ale". Wampiry tak potrafią, więc z tego korzystają, tak jak my w tej chwili. Porównywanie do małp jest zupełnie niepotrzebne- powiedział Canagan. Chłopak wyszedł pierwszy. Aurelina, nie mając już nic więcej do powiedzenia, poszła za jego przykładem. Następnie wampir ruszył przed siebie, a dziewczyna za nim. Złość ustąpiła miejsca ciekawości. Z tego powodu nawet nie zauważyła, kiedy Canagan chwycił ją za rękę. Prowadził ją w miejsce, którego wcześniej nie widziała. Jest to swego rodzaju mały zagajnik, w porównaniu do reszty posiadłości, mocno zapuszczony. Znajdował się na tyłach domostwa. Weszli w niego i otoczył ich jeszcze gęstszy mrok, co żadnemu z nich nie przeszkodziło, bo im ciemniej i mroczniej, tym wampiry czują się lepiej. Noc jest dla nich tym samym, czym woda dla ryb, choć nie tylko ta rasa uwielbia tę porę doby. Otoczyły ich chude drzewa średniego wzrostu i różnych gatunków. Tu i ówdzie rosły jakieś kwiaty, krzaki, gdzieniegdzie można było dostrzec młode liany.
- To raczej nie jest zbyt popularne miejsce, co?- odezwała się Aurelina, patrząc z zainteresowaniem po okolicy.
- Jak widzisz nie. To dlatego, że ta część ogrodu jest najbardziej z tyłu, niezbyt widoczna, w dodatku przeznaczona tylko na użytek prywatny i rzadko odwiedzana. Myślę, że z tego powodu ogrodnicy, a nawet strażnicy zaczęli ją pomijać i tak oto powstało to dzikie miejsce w samym środku posiadłości rodu Phantomhive. Ale nie narzekam na to.
- Dlaczego?
- Pozwól, że odpowiem na to pytanie, gdy dojdziemy do pewnego miejsca- nawet w słabym świetle księżyca wampirzyca dzięki swym nadludzkim zdolnościom zdołała dostrzec szelmowski uśmiech, który zagościł na twarzy Canagana, kiedy wypowiedział te słowa. W milczeniu przeszli jeszcze parę kroków. Dziewczyna z wrażenia aż przystanęła, gdy jej oczom ukazała się stara, zarośnięta, żelazna brama.
- Skąd ona się tu wzięła?- wydusiła z siebie. Chłopak, który stał kawałek przed nią, odwrócił się w jej stronę.
- Wiesz pewnie, że nasz ród, jak każdy zresztą, posiada sporo ziem. Duża ich liczba znajduje się właśnie za naszą główną posiadłością i jest od niej oddzielona ogrodzeniem. W nim zaś znajduje się kilka przejść, aby wszyscy mogli się swobodnie przemieszczać. Dalej moja mała teoria spiskowa zakłada, że w miarę jak zapomniano o tym miejscu, w niepamięć poszła także ta brama. Dlatego też zarosła i nie ma tutaj strażników- powiedział chłopak.
- Mimo wszystko to już jest lekka przesada. Powinno się jakoś ukarać służących- odparła Aurelina.
- A ty kiedy stałaś się taką przykładną panną?
- Dziś w nocy, a co, nie można się już zmienić? Kobieta zmienną jest- odpowiedziała dziewczyna na zaczepkę Canagana.
- Skoro przemieniasz się w kogoś tak nudnego jak cała reszta, musze poważnie przemyśleć kwestię naszego małżeństwa. Niekoniecznie uśmiecha mi się zmarnowanie wieczności z taką nudziarą- wampir znów uśmiechnął się uwodzicielsko.
- Ej, bo zaraz się obrażę!- zawołała Aurelina, popychając lekko chłopaka. Ten zrobił krok do przodu, zaraz potem szybko obrócił się i w ten sposób dziewczyna wpadła na niego, kładąc mu ręce na klatce piersiowej. Chcąc nie chcąc, spojrzała mu z wściekłością w oczy, a gdy to zrobiła, cała złość od razu z niej uleciała. Dostrzegła w nich tajemniczy i jakże pociągający błysk. On naprawdę mógłby zawrócić w głowie wielu dziewczynom- pomyślała, ale zaraz odegnała tę myśl.
- Poza tym nie masz za bardzo wyboru. Moi rodzice wybrali ciebie dla mnie, a twój ojciec i ciotka wybrali mnie dla ciebie. I już jesteśmy zaręczeni- powiedziała chłodnym głosem, odsuwając się od niego.
- Naprawdę? Bo twoje zachowanie na to nie wskazuje- odparł szybko Canagan, nieoczekiwanie łapiąc ją za rękę i podnosząc do ust. Chwilę ją przytrzymał, następnie spojrzał Aurelinie prosto w oczy, jakby rzucając jej wyzwanie i pocałował ją w dłoń. Następnie ją puścił, a ta bezwładnie opadła. Wampirzyca stała i wpatrywała się w niego oszołomiona. Nie sposób było stwierdzić, czy to oszołomienie pozytywne czy negatywne. Chciała krzyknąć: "Co ty wyprawiasz?" ale jakoś nie mogła wydobyć z siebie głosu i to ją przeraziło. Co się ze mną dzieję?! Dlaczego ja się tak zachowuję?!- pomyślała, ale nic nie powiedziała. Muszę się stąd jak najszybciej zmyć! Aurelina w myślach już układała plan, jak zręcznie wywinąć się z uczestniczenia w tej wycieczce, podczas gdy Canagan skierował się do bramy, aby otworzyć ją jak najszerzej.
- Szczerze? Mi właściwie nie przeszkadza brak straży i jakiejkolwiek dbałości o to miejsce. Gdy je odkryłem, poczułem się jego władcą. Miałem poczucie, że należy tylko do mnie i przynajmniej tutaj wszystko może być jak ja chcę. Myślę, że gdy już zostanę głową rodu, nic tutaj nie zmienię. Jeśli w czasie trwania naszego małżeństwa powiem ci, że potrzebuję pobyć samemu, bardzo prawdopodobne, że znajdziesz mnie właśnie tutaj- powiedział w tym czasie. Gdy otworzył bramę, zawrócił i skierował się w gęstwinę po lewej stronie bramy. Po chwili dało się stamtąd słyszeć ciche rżenia. Canagan wyszedł, prowadząc ze sobą dwa konie. Aurelina otworzyła usta, które ułożyła w kształt litery "O".
- Przecież powiedziałem, że JEDZIEMY na wycieczkę, prawda?- powiedział wampir, widząc zdziwienie wampirzycy. Dziewczyna była w takim szoku, że nic nie mówiła przez dłuższy czas. Chłopak zdążył podprowadzić zwierzęta w jej stronę. Jak to możliwe, że ich wcześniej nie wyczułam? Czyżby... czyżby on tak na mnie działał?- w myślach ośmieliła się wysnuć niezbyt miły wniosek, który natychmiast ją przeraził. Koniec, zmywam się stąd, zanim to zajdzie za daleko i jeszcze stracę nad czymś kontrolę- dodała w myślach. Nawet sama przed sobą nie była w stanie przyznać się, czym, według najczarniejszego scenariusza, mogłoby być to "coś", nad czym miałaby stracić kontrolę.
- O nie, na to mnie na pewno nie namówisz!- zawołała zdecydowanym tonem. Canagan stał już przed nią. W jednej ręce trzymał uzdę z brązowym koniem, w drugiej z czarno- białym.
- Dlaczego? Nie chcesz się ze mną wybrać na wycieczkę?- powiedział wampir z udawanym smutkiem. Aurelina zdawała sobie sprawę, że to nie jest na serio. Mimo wszystko pierwszy raz słyszała w tonie jego głosu smutek i, nawet jeśli był udawany, od razu ją urzekł. Jej zdecydowanie zaczęło słabnąć.
- Nie widzę po prostu sensu...
- Przecież wycieczki nocą to dla wampirów chleb powszedni- przerwał jej Canagan.
- Tak, ale...
- Ale?
- Dasz ty mi wreszcie dojść do słowa?!- zawołała lekko zirytowana Aurelina.
- Jak już pojedziemy na tę wycieczkę, będziesz mogła gadać do woli- odparł chłopak.
- Nie dasz się zniechęcić, co?
- Równie dobrze mogłabyś próbować przekonać rybę, żeby oddychała na lądzie- powiedział wesoło Canagan. Dziewczyna lekko się zaśmiała.
- Ale ja nie mogę z tobą jechać- powiedziała nagle, poważniejąc.
- Czemu? Czy mylę się sądząc, że tego chcesz?- zapytał trafnie wampir. Wampirzyca spuściła wzrok i zaczęła nerwowo pocierać dłonie. Chłopak uznał ten gest za lekko zabawny w wykonaniu przedstawicielki jego rasy, ale wiedział, iż świadczy on, że jego osoba wywiera duży wpływ na Aurelinę i nie jest jej obojętna. Cholera, mam wrażenie, jakby on znał wszystkie moje myśli, a w takim przypadku kłamanie jest bez sensu. Prawdy zaś mu nie powiem. Czuję nawet, jakby wiedział, jak na coś zareaguję i co zrobię w danej sytuacji, a nie mogę pozwolić, by ktoś wiedział o mnie więcej niż ja sama. Ale jak w takim razie wybrnąć z tej sytuacji?- zastanawiała się w tym czasie wampirzyca.
- Wiesz co? Może moglibyśmy zdobyć się na kompromis?- zasugerował Canagan.
- Co masz na myśli?
- Pojedziemy na wycieczkę, a jak ci się nie spodoba, od razu wrócimy. Skoro doszliśmy już tutaj, to nie cofajmy się, bo to bez sensu, prawda?- zapytał chłopak, pochylając się w stronę dziewczyny. Ich twarze dzieliły centymetry. Dziewczyna przez chwilę zatonęła w jego niebieskich oczach, ale zaraz przywołała się do porządku. Przynajmniej częściowo.
- D-dobrze- wyjąkała niepewnie.
- Czyli się zgadzasz?
- Tak- odpowiedziała dziewczyna, tym razem głośno i wyraźnie.
- Super! To twój koń- powiedział Canagan, wskazując na czarno- białe zwierzę.
- To klacz i ma na imię Gabrielle- dodał, pomagając jej dosiąść konia.
- A twój wierzchowiec zwie się...?- zapytała Aurelina.
- Zeus- odparł krótko wampir. Potem samemu wszedł na swojego konia.
- Cały czas trzymaj się mnie. Nie chcę cię gdzieś zgubić- powiedział Canagan, grożąc jej palcem. Aurelina uśmiechnęła się. Zachowanie chłopaka coraz bardziej ją dziwiło, gdyż na początku odniosła wrażenie, że ma on poukładane w głowie i nie będzie bawił się w takie, jej zdaniem dziecinne, zabawy i podrywy. I choć nie była w stanie przyznać się do tego nawet przed samą sobą, zaczęło się jej to podobać. Koń Canagana ruszył, a Aureliny tuż za nim. Na początku przeszli spokojnym krokiem przez bramę, ale zaraz za nią puścili się galopem. Obojgu im podróż podobała się w równym stopniu. Wiatr czesał włosy im i ich koniom. Wybiegli z małego lasku, by przebiec przez hektary nagich pól i zniknąć w kolejnej gęstwinie drzew. Tutaj już był to 100% las, oczywiście należący do rodziny Canagana. Rośliny rosły wszędzie dookoła. Od tego nadmiaru zieleni mogło aż się zakręcić w głowie. Wszystkie negatywne uczucia, jakie towarzyszyły Aurelinie, zniknęły w czasie tej jakże przyjemnej przejażdżki. Noc była gwiaździsta, choć w lesie i tak nie było praktycznie w ogóle widać nieba. W końcu znów wydostali się na otwartą przestrzeń, ale nie było to żadne pole. Przebiegli przez pas ziemi porośnięty jedynie trawą. Stopniowo zaczynali kierować się coraz bardziej pod górę. Gdy zaś znaleźli się na szczycie wzniesienia, Canagan podszedł do jego krawędzi i gestem przywołał Aurelinę. Jej koń powoli zbliżył się do Zeusa i jego jeźdźca. Ona i jej narzeczony siedzieli teraz na dwóch koniach niemal na skraju potężnego wzniesienia. Oczy dziewczyny powędrowały za wzrokiem chłopaka. Gdy zaś ujrzała to, co się rozciągało pod ich stopami, zaparło jej dech.
Na dole rozciągały się połacie lasów, poprzecinane rzeką wijącą się niczym srebrna wstęga. W oddali, po prawej, widać było małe jezioro otoczone przez liczne pagórki.
- To właśnie chciałem ci pokazać. Powiedz, żałujesz teraz, że dałaś się namówić na tę wycieczkę?- powiedział Canagan. Odpowiedź uzyskał dopiero po dłuższej chwili, kiedy Aurelina odzyskała głos.
- Nie- odparła cicho i niepewnie.
- To wszystko wasze ziemie?- zapytała, gdy już poczuła się pewniej.
- Oczywiście- odpowiedział wampir.
- Nie dziwi mnie wielkość waszych ziem, bo my także mamy ich od gromu. Ale nigdzie nie widziałam niczego tak pięknego, nawet w posiadłościach innych rodów- powiedziała z zachwytem Aurelina. Między nimi znów zapanowała cisza. Wpatrywali się zahipnotyzowani w rozciągający się pod ich stopami widok. Sam Canagan, mimo że widział go już wiele razy, nadal był pod wrażeniem. A to już coś, bo na tym młodzieńcu niewiele rzeczy "robi wrażenie", a zwłaszcza tak mocne.
- Jak już zostaniemy małżeństwem, będziemy mogli tutaj przychodzić codziennie. Chyba, że nie będziesz miała na to ochoty- powiedział chłopak.
- Oczywiście! Nie przepuszczę takiej okazji!- zawołała Aurelina.
- Szkoda, że ty i twoi rodzice musicie wyjechać- westchnął po chwili Canagan. Dziewczyna popatrzyła na niego z pytaniem w oczach.
- Mielibyśmy więcej czasu, żeby się bliżej poznać- wyjaśnił.
- Racja. Może nawet polubilibyśmy się i zaczęli dogadywać- odparła wampirzyca.
- Ja ciebie lubię. Ty mnie nie? I co to za tekst z tym "dogadywaniem się"? Przecież doskonale się rozumiemy, czyż nie?- Canagan udawał zdziwienie.
- Czasami potrafisz być bardzo wkurzający. A nasze wspólne dogadywanie się wygląda tak, że organizujesz nam nocne wypady w sam środek diczy bez mojej wiedzy- powiedziała Aurelina, uśmiechając się.
- Myślałem, że wyjaśniliśmy sobie już tę kwestię. Przecież ci się tu podoba, prawda?
- Prawda, prawda, ale nie zmienia to faktu, że twój pomysł był dziwny i nie na miejscu.
- Podoba ci się tutaj, ale wyprawa była "nie na miejscu"?- Canagan miał wrażenie, że zaraz wybuchnie śmiechem.
- Dokładnie- odparła dziewczyna.
- Nigdy nie zrozumiem kobiet.
- I nawet nie próbuj. My, przedstawicielki płci pięknej, mamy swój własny język i tajemnice. Żaden mężczyzna jeszcze nigdy nie wkroczył do naszego kobiecego światu- zażartowała Aurelina.
- Nie mogę liczyć pewnie na to, że mnie tam wpuścisz?
- Nie- odparła krótko dziewczyna. Nawet nie zdawała sobie sprawy, że ich lekka, zabawna pogawędka, to ni mniej, ni więcej, tylko flirt, rzecz zupełnie jej obca, której nigdy nie chciała poznać. A jednak teraz Canagan bez jej wiedzy zmusił ją do udziału w jego zabawie. To właśnie była nowa strategia chłopaka, która na razie działała wyśmienicie.
- A gdybym spróbował jakiejś inteligentnej taktyki, by cię do tego zmusić?- zapytał, chcąc kontynuować zabawę.
- Czego dokładnie?- spytała zaciekawiona Aurelina. W tym czasie Canagan zszedł z konia i puścił uzdę, po czym podszedł do Gabrielle i siedzącej na niej dziewczyny.
- Co ty robisz?!- zawołała wampirzyca.
- Chcę ci pomóc zejść z konia. Zapytałaś o moją taktykę na wniknięcie do twojego tajemniczego świata, a mam na to sporo pomysłów. Zanim je wszystkie wysłuchasz, minie sporo czasu, a nie chcę, żebyśmy się niepotrzebnie męczyli w tych siodłach- odpowiedział.
- Nie o to mi chodzi. Puściłeś wolno swojego konia!
- Tak, ale nie martw się. Oba są doskonale wyszkolone, nie uciekną- Canagan uspokoił ją. Następnie pomógł jej zsiąść z konia. Na szczęście dziewczyna nie protestowała. Oba zwierzaki oddaliły się o jakieś dwa metry i zaczęły skubać z nudów trawę. Wampir zdjął swoją pelerynę i położył na skraju przepaści. Usiedli na niej oboje w ten sposób, że ich nogi swobodnie sobie zwisały.
- Do tej pory skupiłam się na widoku na dole, ale gwiazdy też całkiem nieźle tu widać- powiedziała Aurelina, gdy już oboje siedzieli.
- Piękno tego miejsca objawia się w wielu miejscach na wszelaki sposób- skomentował Canagan.
- Dobra, mów o tej swojej "taktyce"- przypomniała po chwili wampirzyca, szturchając chłopaka lekko w brzuch.
- Nie bij mnie- zaśmiał się wampir, odsuwając jej rękę.
- Więc tak, plan A zakłada przekonanie cię do po dobroci- powiedział Canagan.
- A jeśli nie będę chciała współpracować? Masz jakiś plan B?- dziewczyna odwróciła głowę w jego stronę i lekko przechyliła ją na prawo. Następnie położyła obie ręce za sobą, aby móc się na nich oprzeć.
- Wtedy zamierzam cię porwać i zmusić cię do powiedzenia wszystkiego, co tylko wiesz.
- Zamierzasz mnie torturować?
- Jeśli będzie trzeba- odparł wampir.
- Na przykład jak?- Aurelina uśmiechnęła się do niego zalotnie, nie zdając sobie nawet z tego sprawy.
- Uwierz mi, nie chcesz wiedzieć. Może i jesteś wampirzycą, ale na pewno nie jesteś przygotowana na słuchanie o takich okropnościach- odparł Canagan, udając śmiertelną powagę.
- Jeśli wdrożysz w życie plan B, to będę musiała nie tyle słuchać, co doświadczać tych tortur na własnej skórze, czyż nie?
- Dlatego radziłbym ci współpracować ze mną przy planie A- odparł chłopak.
- A jeśli powiedziałabym ci, że to wszystko, co wcześniej mówiłam to bujda i nie ma żadnego kobiecego świata?
- Wtedy musiałbym ukarać cię za kłamstwo- powiedział Canagan znów używając swojego śmiertelnie poważnego tonu, ale jednocześnie uśmiechając się do Aureliny przyjaźnie i uwodzicielsko.
- Na przykład jak?- zapytała dziewczyna, patrząc mu prosto w oczy.
- Na przykład tak- odparł Canagan, po czym wychylił się nieco do przodu. Uniósł brodę dziewczyny lekko do góry i złożył na jej ustach delikatny pocałunek. Następnie odsunął się, by sprawdzić jej reakcję. Dziewczyna spojrzała na niego nieprzytomnie spod pół zamkniętych powiek, a on już wiedział, że śmiało może kontynuować. Znów ją pocałował, ale tym razem pocałunek był znacznie głębszy i namiętniejszy. Prawą dłonią cały czas przytrzymywał jej drżącą brodę, podczas gdy lewą przeniósł na jej talię. Całowali się długo, ich usta były spragnione siebie nawzajem. Canagan delikatnie przygryzł dolną wargę dziewczyny, a następnie przesunął po niej językiem, ledwo dotykając. Aurelina wydała z siebie ciche westchnienie, po czym odchyliła lekko głowę. Wampir zaczął całować ją po szyi. Długo wytyczał swoimi pocałunkami ścieżkę na niej. W końcu powrócił znów do ust. Po krótkiej chwili jakże namiętnej przyjemności poczuł, że dziewczyna się od niego odsuwa, więc także to zrobił, przerywając pocałunek. Wyglądało to tak, jakby oboje z własnej woli zrobili sobie przerwę, chociaż Canagan najchętniej kontynuowałby. Na początku zdziwiło go, że w takiej sytuacji Aurelina była w stanie się mu oprzeć, ale po chwili przypomniał sobie, że jest wampirzycą z dobrego, bogatego i znanego rodu, zatem nie może być tak "łatwa" jak inne jego zdobycze.
- Hmmm- wymamrotała, przejeżdżając lekko językiem po swoich ustach, jakby chciała zetrzeć z nich resztki tego niezwykłego pocałunku, żeby móc zachować je dla siebie.
- To chyba bardziej nagroda, niż kara- odezwała się w końcu, uśmiechając wesoło.
- Chyba? Dziewczyno, jeszcze nie wiesz na co mnie stać- odparł Canagan, posyłając jej taki sam uśmiech.
- Z chęcią ci pokażę- dodał, czekając na reakcję dziewczyny. W jej przypadku nie mógł być zbyt nachalny, bo przekonał się już, jak łatwo ją spłoszyć.
- Nie mogę się wprost doczekać. Ale myślę, że teraz już powinniśmy wracać. Żeby być na miejscu i odświeżyć się przed śniadaniem- powiedziała Aurelina, spoglądając w kierunku, gdzie za gąszczem lasu znajdowała się posiadłość, choć z tego miejsca nie było jej widać.
- Skoro tak chcesz- odparł Canagan. Wstał i podszedł do koni, które w czasie ich rozmowy zdążyły zasnąć. Na szczęście chłopak wiedział, jak wybudzić je tak, aby się nie wystraszyły. W tym czasie jego narzeczona podeszła do niego, a po chwili on pomógł jej dosiąść jej konia. Następnie sam wsiadł na swojego i udali się w drogę powrotną. Minęli te same miejsca, co poprzednio. Jedyną różnicą było to, że po prawej widać już było jaśniejącą łunę. To tam za kilka godzin miało wzejść słońce. Zatrzymali się w małym lasku w okolicach bramy, gdzie wcześniej Canagan ukrył konie. Tam pożegnali się. Choć wcześniej tego nie ustalili oczywiste było dla nich obojga, że Aurelina musi wrócić do swojej komnaty tą samą drogą, którą z niej wyszła. Nie chcieli niepotrzebnych pytań, podejrzeń i ciekawości. Dziewczyna udała się prosto pod swoje okno, podczas gdy chłopak odprowadził konie do stajni, wymógł na strażniku milczenie i skierował się prosto do komnaty swojej narzeczonej. Co prawda pożegnali się już, ale doświadczenie Canagana w podrywaniu podpowiadało mu, aby jeszcze raz spotkać się z Aureliną, by wyrazić swoją troskę o nią i to, jak bardzo mu się podobało. Na szczęście dziewczyna nie zamknęła jeszcze okna. Wampir szybko i łatwo dostał się do jej pokoju.
- Co ty tu robisz? Myślałam, że wrócisz już do siebie- powiedziała zaskoczona wampirzyca, odwracając się od szafy, do której właśnie schowała pelerynę.
- Musiałem przyjść, żeby się upewnić, że bezpiecznie trafiłaś do swojej komnaty. I że nie potrzebujesz pomocy, na przykład przy chowaniu peleryny, ale widzę, że poradziłaś sobie sama. Bo wyciągnąć jej nie dałaś rady i musiałem to za ciebie zrobić.
- Bo nie podobał mi się twój pomysł i nie chciałam brać udziału w tej wycieczce. Dziękuję za troskę, ale teraz już idź sobie- powiedziała dziewczyna, po czym wykonała ręką ponaglający gest.
- Muszę poświęcić trochę czasu na babskie sprawy, o których wy, faceci, nie macie najmniejszego pojęcia- wyjaśniła, zanim Canagan zdążył zaprotestować. Podszedł więc do niej, chwycił jej dłoń i ucałował.
- Zatem do zobaczenia przy śniadaniu, panno Cherr- powiedział cichym, poufnym i pełnym namiętności głosem, czym wprawił Aurelinę w zakłopotanie.
- Pajac- zdołała jedynie wykrztusić z siebie, kiedy Canagan się wyprostował. Istotnie uważała, że jej narzeczony uwielbia robić za gwiazdę i zachowywać się według niej głupio.
- Ale nie byle jaki, tylko twój prywatny pajac- powiedział, po czym oboje się zaśmiali. Następnie wampir wyszedł przez okno i wrócił do swojego pokoju. Aurelina zaś podeszła do dużej toaletki, zrobionej z solidnego, dębowego drewna. Była ozdobiona różnymi zawijasami, a jej centrum stanowiło ogromne lustro. Dziewczyna usiadła przed nim, po czym wyciągnęła rękę po szczotkę i zaczęła czesać włosy. Czynność ta zawsze ją uspokajała, a właśnie teraz potrzebowała tego najbardziej. Spokoju. Musiała spokojnie wszystko sobie przemyśleć i poukładać. Rzecz wygląda tak, że zupełnie mi odwaliło, to jest fakt. Ale też w najmniejszym stopniu niczego nie żałuję. Jeśli już, to tego, że tak długo marudziłam. Gdybym od razu zgodziła się na tę wycieczkę, moglibyśmy spędzić tam więcej czasu, a strasznie mi się w tamtym miejscu podobało. Co więcej, nie tylko dlatego, że był tam ładny widok, ale też z tego powodu, że on tam ze mną był. Zaczynam coraz bardziej lubić jego obecność. A gdy nie ma go koło mnie, coraz częściej o nim myślę. O jego twarzy. O jego oczach. O jego ustach. Nadal czuję ich smak i dotyk na swoich wargach. O jego głosie. O jego dłoniach. I coraz bardziej pragnę z nim jak najdłużej przebywać. Już teraz nasz wyjazd wydaje mi się torturą. Tyle czas bez mojego narzeczonego u boku! Jasne, na pewno będziemy do siebie pisać, ale jednak listy to nie wszystko. One nie pozwolą mi go zobaczyć, dotknąć, czy... pocałować. Aurelina westchnęła, przypominając sobie ich ostatni pocałunek. Nadal nie mogła uwierzyć, że całowali się dzisiaj dwa razy. I że odczucia towarzyszące obydwu tym pocałunkom były tak różne. Pierwszy, oczywiście, podobał się jej, musiała to w końcu przyznać. Ale drugi... był czymś zupełnie innym. Nadzwyczajnym. Czyżby to właśnie było zakochanie?- w głowie dziewczyny pojawiła się cicha, nieśmiała myśl. Psiakrew, a tak bardzo nie chciała się nigdy w nikim zakochiwać! Idiota!- Aurelina czuła, jak rośnie w niej zdenerwowanie. Jednak jak szybko się zezłościła, tak szybko cała ta złość z niej uleciała, gdy tylko przymknęła na chwilę powieki, by się uspokoić, a mózg przywołał je obraz Canagana, uśmiechającego się tym swoim uśmiechem, którym z taką łatwością stopił mur wokół niej. Chociaż, bądźmy szczerzy. Może i miłość jest przereklamowana i tylko przeszkadza, ale ostatecznie lepiej chyba, że zakochałam się w swoim przyszłym mężu. Jeśli miłość była mi pisana, zawsze mogłam trafić o wiele gorzej. Powinnam być wdzięczne. I jestem. Poza tym, sądząc po zachowaniu Canagan, on chyba odwzajemnia moje uczucie. Przynajmniej troszkę, inaczej by tak o mnie nie zabiegał, prawda?- Aurelina otworzyła oczy i spojrzała w lustro. Ze zdziwieniem zauważyła, że na jej twarzy zagościł wyraz ulgi. Do tego uśmiechała się lekko. Sprawiam wrażenie młodej dziewczyny zadowolonej z życia. I taka właśnie chcę pozostać. Cała ta nadmierna ostrożność, powaga, chłód i wszystko inne, czego używałam, by trzymać wszystkich na dystans, już mi się znudziły. Ostatecznie skoro Canagan nadkruszył już mój obronny mur, mogę go wpuścić na trochę do mojego świata. A jak będzie grzeczny, to może nawet pozwolę mu tam zostać na dłużej- myślała wampirzyca. Zupełnie nie zdawała sobie sprawy, że wpadła w sidła, które zastawił na nią własny narzeczony. I że może się już z nich nie wyplątać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz