Dziś był ten dzień. Wielki i ważny dzień. Od rana do posiadłości przybywali różni goście. Canagan i Aurelina musieli uszykować się w większości już w nocy, aby móc ich wszystkich witać ze sztucznymi uśmiechami na twarzach. Kiedy tylko wszyscy już przybyli, Alyssa i matka Aureliny zabrały ją, aby uszykować na zaręczyny. Canagan zaś oddalił się z Victorem do swojej komnaty, gdzie czekali już na niego inni służący. On także musiał się odpowiednio prezentować. Poczynienie wszystkich przygotowań zajęło mu dwie godziny. Gdy wychodził z pokoju, wziął też ze sobą pudełeczko, w którym znajdował się pierścionek zaręczynowy.
Udał się wraz ze swoim sługą Victorem do główne sali balowej, gdzie przebywali już wszyscy zaproszeni goście. Oczywiście Canagan będzie musiał teraz poczekać jeszcze na Aurelinę, której nigdzie nie widział, a w międzyczasie zabawiać gości. Byli wśród nich przedstawiciele samych znanych rodów. Młody wampir właśnie wdał się w do granic możliwości nudną rozmowę o polityce z niejakim Vincentem Kierishem. Chłopak był mniej więcej w jego wieku. Był także typowym nudziarzem i snobem, jak większość obecnych tu osób. W tej samej chwili na sali zapanowało poruszenie. Wszyscy jak na komendę odwrócili głowy w stronę schodów. Na ich szczycie pojawiła się rodzina Cherr. Hrabia Cornelius ubrany był w biały, jedwabny garnitur i czarną koszulę. Wygląd dość nietypowy, ale ten mężczyzna znany jest ze swojej ekscentryczności. Cóż, przynajmniej nie będę musiał narzekać, że mam nudnego teścia. Choć może byłoby lepiej, gdyby on jak wszyscy był nudny i przewidywalny?- pomyślał Canagan. Pani Cherr miała zieloną suknię, prostą, ale uszytą z drogiego materiału. Zresztą, jej strój nie mógł za bardzo rzucać się w oczy, aby nie przyćmić Aureliny i Canagana, do których przecież należała ta uroczystość.
Pani Cherr szła z mężem pod rękę po jego prawej stronie. Po lewej szła Aurelina. Ona z kolei ubrana była w błękitn- białą suknię z falbanami.
Canagan przeprosił swojego rozmówcę i podszedł do schodów. Gdy cała trójka była już na dole, wziął Aurelinę za rękę. Była to ich uroczystość, więc oni musieli oficjalnie ją rozpocząć. Chłopak poprowadził dziewczynę na środek sali. Wszyscy zaproszeni goście zgromadzili się wokół nich, ale nie podeszli zbyt blisko. Orkiestra zaczęła grać cichą, wolną melodię, która z czasem zaczęła przybierać na sile. Wampir majestatyczni ukłonił się i pocałował Aurelinę w rękę. Następnie ujął jej lewą dłoń w swoją prawą rękę, drugą zaś objął ją w talii. Wampirzyca położyła zaś swoją wolną dłoń na jego ramieniu. Wszystko to trwało tak naprawdę krótką chwilę. Młodzi zaczęli tańczyć, choć lepszym określeniem byłoby tu "zaczęli pływać po parkiecie", bowiem ich ruchy były tak płynne, jakby urodzili się po to, by tańczyć walca. Przez jakiś czas tańczyli tylko oni, pozostali zaś ich podziwiali. Potem Richter poprosił do tańca Alisję, a hrabia Cornelius Alyssę. W miarę upływu czasu coraz więcej par zaczynało tańczyć.
~~~~~~~~~~~~
Canagan trochę się stresował. W końcu był to jeden z najważniejszych momentów jego życia. Ponadto miał chwilowy kryzys. Jak sobie pomyślał, że będzie musiał odegrać tę szopkę jeszcze raz, w czasie swojego ślubu i wesela, to aż nim trzęsło. A potem jeszcze przez resztę życia będzie musiał być kopią własnego ojca. Jedyne pocieszenie w tym, że jego przyszła żona nie jest aż tak nudna jak wszyscy inni i może nadal będzie mógł potajemnie korzystać z życia. W końcu na oszustwach zna się jak nikt inny. Zaraz, odbiegam za daleko myślami. Na razie muszę się skupić na "tu i teraz"- Canagan przywołał się do porządku w myślach. Obecnie znajdowali się w ogrodzie, specjalnie udekorowanym na tę uroczystość. Ogrodnik przystrzygł idealnie równo trawę, posadził nowe, rzadkie i niezwykle kolorowe oraz pachnące kwiaty, a z krzaków powycinał przeróżne kształty. Na przykład przed wejściem do ogrodu byli wycięci po jednej stronie dziewczyna, po drugiej chłopak. Wejście było szerokie, z tego powodu rzeźby były od siebie oddalone. Mimo to obie stawały na palcach i zdawały się, jakby z całych sił starały się siebie dotknąć. Na środku ogrodu znajdowała się biała, ozdobiona wszelkimi kwiatami altanka. Stali w niej Canagan i Aurelina. Wszyscy przybyli goście zgromadzili się dookoła. Był także malarz, którego zadaniem było namalować i uwiecznić tę scenę dla pokoleń. Chłopak nie chciał już tego bardziej przedłużać. Uklęknął przed wampirzyca, wyjął pudełeczko z pierścionkiem, otworzył je i zapytał:
- Aurelino Mirażo Cherr, czy zechcesz uczynić mi ten zaszczyt i zostaniesz moją żoną?- mówił głosem poważnym i spokojnym, choć w środku ku swojemu zaskoczeniu cały się trząsł. Myślał, że nic nigdy go nie doprowadzi do takiego stanu, gdyż uważał się za wypranego z wszelkich uczuć oprócz tych najgorszych. Już dawno pogodził się z tym, że nie czuje takich uczuć jak inni ludzie.
- Tak- odparła Aurelina łamiącym się głosem. Canagan wiedział, że przeżywa coś podobnego jak on. Ona także w gruncie rzeczy miała to wszystko gdzieś i czuła się tym co najwyżej znudzona, ale i nią zawładnął stres. Wybuchły wiwaty i aplauzy, a wampir wsunął jej na palec pierścionek zaręczynowy.
Potem wszystko potoczyło się nad wyraz szybko. Wszyscy po kolei chcieli osobiście pogratulować młodym narzeczonym i życzyć szczęścia, a także podarować "drobny" upominek. Oczywiście wielkość to sprawa względna. Dla wszystkich tych przedstawicieli bogatych rodów "drobnymi" upominkami były złote zegarki i naszyjniki czy też inne wszelkie pamiątki i drogie wiązanki kwiatów. Zarówna dla Canagana jak i Aureliny wiadome było, że jest to po prostu sposób na zaklepanie sobie miejsca na ich ślubie. Oboje chcieli już, żeby to wszystko jak najszybciej dobiegło końca. To przyjęcie może nie byłoby takie złe, gdyby każde z nich nie musiało jak zawsze grać na nim kogoś, kim nie jest.
~~~~~~~~~~~~
Elizabeth miała zaraz po szkole wrócić do swojego domu, ale zamiast tego co tchu popędziła do mieszkania państwa Criswell. W szkole dowiedziała się o odnalezieniu Antonia. Musiała jak najszybciej się z nim zobaczyć! Musiała! Gdy tylko stanęła przed jego domem, zapukała do drzwi z taką siłą, jakby od tego zależało jej życie. Jak poprzednio, kiedy była tu z Canaganem, otworzył jej Juan.
- Witam, czym mogę służyć?- zapytał oficjalnym tonem
- Jak najszybciej muszę się zobaczyć z Antoniem!- zawołała Eliza.
- Obawiam się, że teraz to niemożliwe- odparł tak samo jak ostatnio służący. I tak samo jak ostatnio, usłyszała głos pani Criswell.
- Kto to, Juanie?- Elizabeth miała wrażenie, że uczestniczy jeszcze raz w scenie sprzed kilku dni, tyle że teraz nie ma z nią Canagana.
- Panna Elizabeth Morvant- odparł sługa. Pani Criswell nagle zmaterializowała się obok niego, tuż przed dziewczyną.
- Jak dobrze, że przyszłaś! Antoniowi na pewno pomoże twoja obecność! Dziś wpadłam na pomysł, żeby cię zaprosić. Doktor Lindick powiedział nawet, że dobrze by było, gdyby teraz odwiedzili go jego przyjaciele, ale nikt obcy. Na pewno obecność bliskich osób mu pomoże. Wcześniej nie miałam czasu o tym pomyśleć, tak bardzo przejęłam i ucieszyłam się z powodu odnalezienia mojego syna! Widzę, że tym razem przyszłaś bez tego młodzieńca. Z jednej strony szkoda, bo im więcej przyjaciół go odwiedzi tym lepiej, z drugiej może to nawet lepiej. Nie znam za bardzo tego chłopaka i nigdy wcześniej go nie widziałam- mówiąc to wszystko pani Criswell wciągnęła Elizę do środka, złapała ją pod rękę i zaczęła prowadzić do pokoju Antonia. Dziewczyna kilka razy próbowała coś powiedzieć, ale kobieta nie dawała jej dojść do słowa.
- Już na samym początku wydał mi się lekko dziwny, może trochę podejrzany? W każdym razie nie spodobało mi się, że tak się koło ciebie kręci. Gdybyście przyszli tu razem, mogłoby to Antonia zasmucić albo zdenerwować, a do tego nie możemy dopuścić- słysząc te słowa Elizabeth zbulwersowała się wewnętrznie. Dlaczego pani Criswell bez żadnych podstaw osądza mojego ukochanego? Ponadto, doskonale rozumiem, co ta kobieta chciała powiedzieć poprzez: "Gdybyście przyszli tu razem mogłoby to Antonia zasmucić albo zdenerwować...". Ona także widzi we mnie przyszłą panią Elizabeth Criswell, co trochę mi przeszkadza. Dlaczego wszyscy mieszają się w moje życie i mówią, jak powinna postępować? Zdaję sobie sprawę, że nie tylko ja tak mam. Na tym świecie albo jest się tym, który rządzi, albo tym, którym rządzą- pomyślała Eliza, ale nie dała po sobie poznać, jak zdenerwowały ją słowa pani Criswell. Zaraz jednak cały gniew z niej wyparował i ustąpił miejsca poczuciu winy. Antonio zaginął i się odnalazł. Zarówno on jak i jego rodzice na pewno wiele przeszli, a ja się złoszczę o takie coś- pomyślała dziewczyna.
- Chyba najlepiej będzie, jeśli zostawię was samych. Wy, młodzi, macie przecież swoje tajemnice. Pójdę za to zrobić herbatę- powiedziała pani Criswell, zostawiając Elizę przed drzwiami do pokoju Antonia. Dziewczyna wzięła głęboki wdech i zapukała. Usłyszała ciche: "Proszę", więc weszła. Pokój wyglądał jak zawsze. Kilka razy już tu była. Pomieszczenie było dla niej urządzone nad wyraz bogato, w końcu państwo Criswell byli najbogatsi w Saden. Choć gdyby Canagan zobaczył to miejsce, uznałby je za nadające się co najwyżej na schronisko dla psów. Ściany były ciemnozielone, na podłodze znajdowała się granatowa wykładzina. Z tego powodu zawsze było tutaj trochę ciemno. W kacie pokoju stało biurko, było też mnóstwo regałów z książkami. W drugim zaś było duże łóżko, w którym leżała drobna postać. Elizabeth od razu podeszła do Antonia. Miała wrażenie, że przez tan czas skurczył się co najmniej dwa razy.
- To ty, Elizo? Jak dobrze, że przyszłaś. Chciałem już prosić moich rodziców, aby cię tu sprowadzili- powiedział Antonio, gdy tylko zauważył dziewczynę.
- Tak, to ja. Jak się czujesz?- zapytała Elizabeth, siadając na krzesełku, które stało obok łóżka.
- Już lepiej, ale nie czas teraz na rozmawianie o mnie- powiedział chłopak, poprawiając się na poduszkach. Dziewczyna od razu wstała, aby pomóc, ale Antonio podziękował za to.
- Poradzę sobie- powiedział.
- Co chcesz powiedzieć przez: "Nie czas teraz na rozmawianie o mnie"? A o czym mamy rozmawiać. Na pewno dobrze się czujesz? Co się stało? Powiedz, jeśli to nie za wiele dla ciebie Mogę ci jakoś pomóc?
- Ty teraz potrzebujesz pomocy o wiele bardziej niż ja.
- Przepraszam, ale nie za bardzo rozumiem, o co ci chodzi?
- Gdzie ON teraz jest?- zapytał niezwykle zimnym i poważnym głosem Antonio.
- Kto?- Eliza naprawdę nie miała pojęcia, o kogo mu chodzi.
- Ten wampir- odparł chłopak. Elizabeth od razu przypomniała sobie wszystko to, o czym chwilowo zapomniała. No tak, Antonio nas wtedy nakrył. To Antonio pierwszy dowiedział się, że Canagan jest wampirem. Nie polubili się za bardzo, niestety- myślała Eliza.
- Musiał, niestety, wyjechać- odparła cicho dziewczyna. Nie za bardzo wiedziała, czemu Antonio zainteresował się jej ukochanym.
- Chwała Bogu!- zawołał chłopak.
- A czemu właściwie pytasz?
- Czemu?! Czemu pytasz?!- Antonio mocno się zezłościł. Elizabeth spojrzała na niego przestraszona.
- Wybacz- powiedział po chwili- Nieco się uniosłem.
- Widzisz, sprawa wygląda tak, że nawet nie zdajesz sobie sprawy, jakie grozi ci niebezpieczeństwo. Mam nadzieję, że ten potwór cię nie skrzywdził i nie skrzywdzi. I że nigdy tu nie wróci.
- O czym ty mówisz?- dziewczyna była naprawdę zaniepokojona.
- O tym, że to on mnie tak załatwił!- chłopak wreszcie wyłożył kawę na ławę.
- Kłamiesz!- krzyknęła od razu dziewczyna, zrywając się z miejsca. Stała teraz obok łóżka, jej sylwetka była lekko pochylona do przodu. Oddech od razu jej przyspieszył, tak samo jak Antoniowi.
- Nie kłamię! Masz dowody! Sama widzisz, jak wyglądam!- zawołał chłopak.
- Nie wiem, dlaczego tak kłamiesz! Czy ty na pewno dobrze się czujesz? Canagan może i jest wampirem, ale jest inny! Kocha mnie i nigdy by czegoś takiego nie zrobił! Nie wiem, kto cię tak załatwił, ale na pewno nie on!
- Czuję się doskonale! I chyba sam lepiej wiem, kto to zrobił, prawda?! Mówię ci, że ten twój Canagan to samo zło, zagrożenie dla nas wszystkich i w szczególności dla ciebie!
- Posłuchaj, przyszłam tutaj, aby sprawdzić, jak się czujesz i dowiedzieć się, czy nie potrzebujesz pomocy. Nie zamierzam jednak słuchać, jak oczerniasz mężczyznę mojego życia- powiedziała chłodnym, spokojnym i poważnym głosem Eliza.
- Co...?- Antonio na chwilę się zaciął.
- Coś ty powiedziała? Mężczyznę twojego życia?
- Tak, dokładnie. Kocham go, a on mnie. Jesteśmy sobie przeznaczeni i tyle. A teraz żegnaj, nie zamierzam z tobą rozmawiać, dopóki nie przestaniesz wygadywać tych bredni- powiedziała Elizabeth, po czym wyszła z pokoju. Antonio jeszcze krzyczał za nią, ale ona nie reagowała. Na dole wpadła jeszcze na panią Criswell.
- O, Eliza, co ty tu robisz? Herbata już prawie gotowa, zaraz każe wam ją zanieść- powiedziała.
- Bardzo mi przykro, ale obawiam się, że będę musiała odmówić. Niestety ja już idę.
- Dlaczego? Coś się stało? Czy Antonio ci coś powiedział?
- Nie, tylko... można powiedzieć, że nie mogę zaakceptować pewnych bredni, które wygaduje- powiedziała dziewczyna. Na to kobieta westchnęła ciężko.
- Myślałam, że to mu przejdzie. Albo że może ty mu to jakoś wybijesz z głowy- powiedziała głosem pełnym smutku.
- Co takiego? O co chodzi?
- Widzisz, nie jestem pewna czy tylko odnalazła, czy też może porwała go ta stara wariatka mieszkająca w lesie. Swoją drogą szkoda, że ktoś wcześniej nie sprawdził, czy Antonia tam nie ma. W każdym razie, jaki by miała ku temu powód? Ale, ale, za bardzo odbiegam od tematu. Ona praktycznie od razu zaczęła gadać coś o wampirach. Zignorowałam ją, bo to w końcu zwariowana staruszka, ale naprawdę przejęłam się, kiedy potem i mój syn zaczął o tym mówić. Ta kobieta zaraziła go chyba swoją niepoczytalnością, choć chyba to nie jest możliwe, prawda? Ja się tam nie znam na takich chorobach... Przez chwilę nawet pomyślałam, że skoro oboje mówią o wampirach, to może coś w tym jest. Ale sama powiedz, skąd i po co miałyby się tutaj wziąć te krwiopijcze stworzenia? I jak, dlaczego miałabym uwierzyć kobiecie uznawanej przez wszystkich za niepoczytalną? Mam tylko nadzieję, że nie rzuciła jakiegoś uroku na Antonia. Naprawdę sądziłam, że twoje odwiedziny jakoś mu pomogą, bo przez te dwa dni gadał cały czas na zmianę o wampirach i o tobie. Powiedział nawet do mnie i swojego ojca, że wszyscy jesteśmy w niebezpieczeństwie, a w szczególności ty. Wyobrażasz to sobie? Mój syn zwariował!- pani Criswell nie wytrzymała i rozpłakała się. Elizabeth, mimo że nadal kipiała w niej złość, natychmiast zaczęła ją pocieszać. W głębi duszy była zaś rozdarta na kilka części. Z jednej strony wszystko to zasiało w niej wątpliwości względem Canagana, które jednak z całych sił starała się przegnać. Ponadto było jej żal pani Criswell, a także w dalszym ciągu Antonia. Oprócz tego tęskniła za swoim ukochanym. Cieszyła się też, że prawda o nim nie wyszła na jaw, choć żałowała tej biednej staruszki. Dlaczego oni oboje oskarżają o tak straszny czyn mojego Canagana?- myślała zrozpaczona. I wtedy w jej głowie zaświtała inna myśl: A może był to jakiś inny wampir?- nie miała jednak czasu się nad tym zastanawiać. Pocieszyła matkę Antonia i pomogła się jej doprowadzić do porządku. Z chęcią by jeszcze została, aby w razie czego ją wspierać, ale nadal kipiała w niej złość po kłótni z chłopakiem. Ponadto bała się, że jeśli Trix wróciła już do domu, martwi się o nią. Pożegnała się więc z panią Criswell i ruszyła do domu. Szła szybkim tempem, dając w ten sposób upust swojej złości. Cała złość zaczęła w niej na nowo wzbierać. Dlaczego, dlaczego osądzają o to niewinnego Canagana?! Mają jakieś dowody?! Czemu są dla niego tacy niesprawiedliwi! Wszędzie się słyszy o równouprawnieniu ras i o tym, żeby nie generalizować, a jak wygląda rzeczywistość? Właśnie tak! Jak wampir, to od razu morderca, na którego trzeba nasłać łowcę! A właśnie, ciekawe kto stoi za wezwaniem tego mężczyzny? Tamta szalona kobieta, która pomogła Antoniowi? Antonio?- po raz pierwszy Elizabeth tak się zezłościła i zupełnie przestała racjonalnie myśleć. Rozbolał ją brzuch, więc uznała, że to z powodu stresu. Jednak w miarę jak zbliżała się do domu, czuła się coraz gorzej. Ostatecznie, kiedy tylko dotarła do mieszkania, od razu pognała do łazienki, gdzie zwymiotowała.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz