niedziela, 27 maja 2018

Cmentarz Upadłych IV "Rysunki"

Nigdy nie potrafiłam wstać na czas do szkoły, toteż i dziś jak zwykle obudziła mnie mama. Dziś jednak wydawała się jakaś inna, jakby nieco sfrustrowana.
-Wstawaj, śpiąca królewno, czas do szkoły-powiedziała, witając mnie z uśmiechem.-Uszykujesz się sama, czy ci pomóc?-dodała.
-Sama-odparłam, więc mama tylko pocałowała mnie w czoło i wyszła z pokoju. Podniosłam się do siadu i opuściłam nogi na podłogę, chcąc wstać. Jednak jak tylko przeniosłam na nie ciężar swojego ciała, od razu tego pożałowałam. Ból rozszedł się od stóp po całym moim ciele. Natychmiast podniosłam je z podłogi i przyjrzałam im się. Od spodu pokryte były kilkoma ranami, które wyglądały, jakby dopiero niedawno się zabliźniły. Ze zdziwienia otworzyłam szerzej oczy.
-Co...? Jak...?-nie mogłam w to uwierzyć. Przecież zraniłam się tylko we śnie! Jednak zastanawianie się nad przyczyną tego stanu rzeczy nie powinno być teraz moim priorytetem. Musiałam uszykować się do szkoły. Ponownie więc, tym razem ostrożniej, opuściłam stopy na podłogę. Jakoś udało mi się umyć zęby i się ubrać. Powoli zeszłam na dół na śniadanie, oczywiście biorąc ze sobą ukochana Annie.
-Cześć, księżniczko-powiedział zaspanym głosem tata, jak tylko weszłam do kuchni. Dziś miał na sobie swój czarny garnitur, bo jechał do pracy. Jak tylko pojawiłam się w kuchni, obdarzył też podejrzliwym spojrzeniem Annie.
-Cześć tato-odparłam, kierując się w stronę stołu. Starałam się iść tak, żeby za bardzo nie obciążać poranionych stóp.
-Co ty tak dziwnie chodzisz?-zdziwiła się mama.
-Mam poranione stopy-odparłem zgodnie z prawdą.
-Pokaż-powiedziała mama. Zgodnie z jej poleceniem zdjęłam skarpetkę i pokazałam jej swoje drobne rany.
-Pięknie. Pewnie nie posprzątaliśmy wszystkich odłamków szkła, a ty się tam przeszłaś na boso. Bardzo boli? Mama ma przykleić plasterek?-powiedziała. Alice wolała nie pytać, o co dokładnie jej chodziło. Ważne, że wyjaśniło się, skąd miała te rany.
-Nie trzeba-powiedziałam, kręcąc głową. Całą rodziną zjedliśmy śniadanie.
-Mamo, mogłabym wziąć Annie do szkoły? Nie chcę jej zostawiać samej-powiedziałam.
-Nie ma mowy- powiedziała mama.
-Tato?-spytałam, licząc na poparcie przynajmniej z jego strony.
-Nic z tego. W szkole masz się uczyć. Pobawisz się lalką po powrocie-powiedział tata. Spuściłam wzrok i zrobiłam smutną minę, ale i tym nie zdołałam niczego wskórać. Po śniadaniu razem z tatą pożegnaliśmy się z mamą, a potem wsiedliśmy do samochodu. Najpierw tata miał mnie zawieźć do szkoły, a potem sam jechać do pracy.
-Powiedz mi, czemu właściwie tak bardzo lubisz tę lalkę?-zapytał tata.
-Bo jest fajna-odparłam.
-Ale czemu jest taka fajna?-spytał ojciec. W odpowiedzi wzruszyłam ramionami.
-Bo super mi się nią bawi-powiedziałam z uśmiechem. Nie zdołaliśmy już więcej o niczym pomówić, bo zajechaliśmy przed szkołę. Droga trwała krótko, bo budynek jest blisko naszego domu.
-Paaa!-zawołałam, dając tacie całusa, po czym wyszłam z samochodu.
~*~
Kiedy w końcu ponownie usiadłem za kierownicą mojego samochodu, poczułem się jak rzymski niewolnik, któremu właściciel właśnie zwrócił wolność po wielu latach oddanej służby. To znaczy, nie mogłem wiedzieć, jak czułby się taki niewolnik, ale pewien byłem, że właśnie tak jak ja w danej chwili. Po całym dniu spędzonym w tej firmie człowiek mógł tylko chcieć albo wyładować się na pierwszej lepszej osobie lub przedmiocie, albo wrócić do domu i poczuć spokój domowego ogniska. Należałem do tej drugiej grupy ludzi, więc zaraz po pracy, najszybciej jak się dało opuściłem budynek, by pojechać do ukochanego mieszkania, gdzie czekała na mnie ukochana żona i ukochana córeczka. Myśl o mojej księżniczce spowodowała jednak, że przypomniałem sobie o tej zabawce, a to jeszcze bardziej mnie dobiło. Czemu to właśnie mi muszą się przydarzać takie rzeczy?!-pomyślałem ze złością, mając na myśli nie tylko pojawienie się tej lalki, ale i ostatni nieudany seks z żoną oraz sytuację z dzisiaj, kiedy to nowa asystentka potrąciła kubek z kawą, wylewając jego zawartość na bardzo ważne papiery. Oczywiście kto potem musiał za nią świecić oczami przed zarządem? Ja! Zawsze ja! Kiedy na dodatek utknąłem w korku, ze złości walnąłem pięścią kierownicę. Super. Żegnaj ciepły obiedzie. Pozdrów ode mnie miły wieczór spędzony z rodziną, pewnie jak zwykle szef poprosi mnie jeszcze dziś przez telefon o wyświadczenie "małej przysługi". Oczywiście "małej" ze względu na wysokość wynagrodzenia, które za nią otrzymam-myślałem z coraz większą irytacją. Zadzwoniłem do domu z wiadomością, że się spóźnię. W końcu samochody ruszyły i po około dwóch godzinach udało mi się dotrzeć do domu. Już w progu przywitały mnie dwie najważniejsze w moim życiu istoty. Zauważyłem jednak, że Rose coś gryzie, choć starała się nie dać tego po sobie poznać, przynajmniej na razie. Zasiedliśmy wszyscy razem do wspólnego obiadu, z którym moja ukochana rodzina specjalnie na mnie poczekała. Moja żona jak zwykle przeszła samą siebie. W czasie pałaszowania jej kulinarnych arcydzieł z uwagą słuchałem najpierw relacji Alice z jej dnia spędzonego w szkole, a potem zapytałem Rose, jak minął jej dzień. Odpowiedziała jednak krótki i zdawkowo, że "dość miło, jak zwykle", po czym uśmiechnęła się przyjaźnie. Ja jednak poczułem, że uśmiech ten jest zapowiedzią rozmowy, którą zapewne chce ze mną przeprowadzić, jak tylko znajdziemy się sami, we dwoje.
-Mogę iść się pobawić?-spytała Alice, gdy już zjedliśmy obiad i posprzątaliśmy po nim.
-A odrobiłaś lekcje?-zapytała Rose.
-Tak, mogę pokazać-odparła nasza córka.
-Nie trzeba, chyba uwierzymy ci dziś na słowo. Idź i się grzecznie baw-powiedziała Rose. Zaraz po jej słowach Alice pognała jak strzała po schodach do swojego pokoju.
-Więc?-zapytałem, wstając od stołu. Od razu zabrałem się za sprzątanie, biorąc przykład z Rose.
-Martwię się o Alice-wyznała mi bez ogródek. Natychmiast zamieniłem się w słuch.
-Ale czemu? Co się stało?-spytałem mocno przejęty.
-Dziś poszłam do jej pokoju, aby posprzątać. Zauważyłam, że w koszu jest dużo papierów, więc postanowiłam wziąć je ze sobą. Kiedy się jednak schyliłam, zobaczyłam, że to rysunki. I to nie byle jakie rysunki-powiedziała Rose.
-Co na nich było?-spytałem od razu. Na litość boską, kobieto, mówże wszystko od razu!-pomyślałem ze zdenerwowaniem.
-Pokaże ci-powiedziała i kazała mi za sobą iść. Wykonałem posłusznie jej polecenie. Poszliśmy do naszej sypialni. Następnie Rose schyliła się i wyciągnęła zza łóżka mały worek na śmieci.
-Po co przyniosłaś do naszej sypialni jakieś odpadki?-zdziwiłem się.
-Zaraz ci pokażę. Spójrz-powiedziała moja żona, wyciągając jakiś pognieciony kawałek papieru. Wygładziłem go, aby dokładniej przyjrzeć się temu, co na nim jest. Prezentował on całą naszą rodzinę, jednak każda osoba była skreślona czerwonym "X".
-Co to takiego?-zapytałem, nic nie rozumiejąc.
-To nie wszystko-odparła Rose i podała mi worek. Zrozumiałem, że resztę mam sam sobie obejrzeć. Wyjąłem od razu kilka kartek i zacząłem po kolei im się przyglądać. Każdy rysunek był dokładnie taki sam.
-Co to? Nic z tego nie rozumiem-powiedziałem, pakując papier z powrotem do worka.
-Ja tym bardziej. Musimy porozmawiać o tym z Alice-powiedziała Rose.
-I to jak najszybciej-odparłem, czując, jak przyspiesza mi tętno. Nigdy wcześniej nie mieliśmy żadnych problemów z naszą córeczką, dopóki nie pojawiła się ta lalka. Natychmiast wyparowałem z sypialni i skierowałem się do pokoju Alice. Słyszałem, że moja żona idzie za mną. Kiedy weszliśmy, nasza córka akurat bawiła się tą zabawką. Gdy to zobaczyłem, ledwo się opanowałem.
-Alice, skarbie, odłóż lalkę. Musimy porozmawiać-powiedziałem tak spokojnie, że aż sam się zdziwiłem, iż potrafiłem się zdobyć na taki spokój. Nasza córka posłusznie odłożyła lalkę i usiadła na łóżku, czekając na to, co mamy jej do powiedzenia. Rose usiadła obok niej, a ja na krześle od biurka. Wziąłem jeszcze jeden głęboki wdech, aby uspokoić się przed rozpoczęciem tej rozmowy.
-Czemu narysowałaś takie obrazki?-zapytałem. Alice spojrzała na mnie ze zdziwieniem.
-Jakie obrazki?-spytała, patrząc na mnie w taki sposób, jakby naprawdę nic nie rozumiała.
-Skarbie, widzieliśmy twoje rysunki i bardzo nas one zaniepokoiły-wtrąciła się Rose.
-Ale jakie rysunki?-spytała Alice. Moja żona westchnęła i wstała.
-Poczekaj. Beze mnie nie waż się nic jej mówić-powiedziała Rose, obdarzając mnie surowym spojrzeniem. To akurat było w niej bardzo denerwujące. Zawsze uważała mnie za kogoś, kto sobie nie poradzi lub nie będzie umiał się opanować. Postanowiłem jednak zaczekać, gdyż byłem ciekawy, co znowu wykombinowała.
-Zrobiłam coś złego?-zapytała nagle Alice. Sprawiała szczere wrażenie, że nie wie, o co chodzi, a mimo to już dało się wyczuć w jej głosie skruchę. Po chwili wróciła Rose z pogniecionym rysunkiem w ręku.
-Czemu to narysowałaś? Coś się stało?-zapytała moja żona, siadając obok Alice i pokazując jej rysunek.
-Ale to nie ja-powiedziała ze szczerością Alice.
-Jak to nie? A kto inny miałby to narysować?-odezwałem się. Moja córka otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć. Po chwili jednak zamknęła je szybko.
-Nie wiem-odparła po chwili wahania, spuszczając wzrok.
-Nie kłam. Widać, że nie mówisz prawdy-powiedziałem, starając się zachować jak największy spokój.
-Kiedy ja mówię prawdę!-zawołała Alice, zrywając się z łóżka. W jej oczach zobaczyłem łzy, w każdej chwili gotowe, aby zacząć spływać po jej twarzy.
-Nie płacz. Musisz powiedzieć nam, czemu to narysowałaś. Zostawimy cię teraz na chwilę samą, a ty sobie wszystko przemyślisz-powiedziała Rose, po czym wstała. Zrobiłem to samo i wyszedłem za nią z pokoju.
-Zamierzasz to tak zostawić?-spytałem mocno poirytowany.
-Nie, ale nic nie zdziałamy, jeśli sama nam nie powie, o co chodzi z tym rysunkiem-odparła Rose. Wziąłem głęboki wdech, aby się uspokoić.
-No dobrze. Być może to tylko zwykła dziecięca fantazja. Wybujała wyobraźni. I tyle-powiedziałem, nie wiedząc nawet, czy próbuję to wmówić swojej żonie, czy sobie samemu.
-Nie wydaje mi się. Dzieci raczej nie rysują takich rzeczy bez powodu-powiedziała Rose.
~*~
Nie mogła nic zrozumieć. Skąd rodzice wzięli ten rysunek? Miałam tylko nadzieję, że nie będą na mnie źli. Ja naprawdę nie wiedziałam, jak to się stało.
-To wina twoich rodziców-odezwała się nagle Annie.
-Co? Czemu?-zapytałam, ponownie podnosząc lalkę.
-Nie doceniają twych starań. W końcu narysowałaś ten rysunek, a on im się nie podoba-odparła zabawka.
-Tak naprawdę mi też nie. Jest straszny. I ja go nie zrobiłam-powiedziałam.
-W takim razie nie są w stanie uwierzyć nawet własnej, podobno kochanej córeczce-odparła Annie. W tej samej chwili usłyszałam, że drzwi się otwierają.
-Kochanie, z kim rozmawiałaś?-zapytała mama.
-Z Annie-odparłam. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że jak zawsze nie powinnam była o tym mówić.
-Z lalką? Niby jak to możliwe?!-zawołał mocno zdenerwowany tata. Spojrzała na niego wystraszona.
-John, uspokój się-powiedziała mama, kładąc ojcu rękę na ramieniu. Tata nie wyglądał, jakby był spokojny, ale więcej już nic nie powiedział.
-To jak? Powiesz nam, o co chodzi z tymi rysunkami?-zapytała mama.
-Rysunkami?-powtórzyłam po niej.
-Tak. Zrobiłaś przecież masę takich samych obrazków-odparła.
-Wcale nie! Annie...! Znaczy...wy mi nie wierzycie, a przecież mówię prawdę!-zawołałam, w duchu przyznając rację mojej zabawce. Moi rodzice naprawdę mi nie wierzyli, a przecież mówiła najprawdziwszą prawdę! Z nerwów o mało co ponownie nie wygadałam się przy nich o Annie.
-To nie tak. Chcemy po prostu poznać prawdę. Może coś się stało?-spytała mama.
-Nic się nie stało. I mówię prawdę-odpowiedziałam. W odpowiedzi usłyszałam tylko ciężkie westchnienie. Przez chwilę żadne z nas się nie odzywało.
-Skoro tak, to chyba skończyliśmy już rozmawiać. Jeśli będziesz jednak chciała nam coś powiedzieć, to nie wahaj się-powiedziała mama i pociągnęła tatę z sobą. Oboje wyszli z mojego pokoju, a ja odetchnęłam z ulgą.
-Mało brakowało. Oni cię nie rozumieją i wiecznie tylko ci szkodzą-odezwała się Annie.
-Wcale nie-odparłem, choć nie byłam tego już tak pewna jak kiedyś.
-Sama przecież widzisz. Mam pomysł! Pobawmy się w coś, wtedy poprawi ci się humor!-zawołała moja lalka.
-Niech będzie, ale w co?-spytałam.
-Lubisz skakać na trampolinie?-zapytała Annie.
-Pytanie!
-Dobrze więc. Podejdź do okna-powiedziała moja zabawka, ja podniosłam ją i wypełniłam jej polecenie.
-I co teraz?-spytałam.
-Mówił ci ktoś kiedyś o sile wyobraźni?-spytała lalka.
-Oczywiście! W szkole cały czas nam nawijają o tym, że wyobraźnia jest super, każą nam wymyślać jakieś opowiadania czy wierszyki-odparłam.
-Widzisz, jeśli wyobrazisz sobie mocno, że tam na dole jest trampolina, to jak wyskoczysz, odbijesz się i polecisz super wysoko!-odparła Annie.
-Nie wydaje mi się. Jak coś napiszę, to nie staje się to prawdą-powiedziałam.
-Jak chcesz, to proszę, zrezygnuj z super zabawy. Tylko nie wiem, czemu mi nie ufasz. Zachowujesz się dokładnie jak twoi rodzice-Annie powiedziała to takim tonem, jakby poczuła się obrażona. Zrobiło mi się przykro, bo nie chciałam jej denerwować, zwłaszcza w taki sam sposób, jak rodzice wkurzyli mnie.
-No nie wiem...-powiedziałam nieprzekonana.-Chociaż to nie tak wysoko-dodałam.
-Tym akurat nie musisz się martwić, bo nie spadniesz, uwierz mi-powiedziała Alice.
~*~
-Co ty robisz? Musimy tam wrócić i z nią porozmawiać-powiedziałem do Rose, jak tylko zamknęły się drzwi do sypialni naszej córki.
-I tak nic nam się nie uda z niej wyciągnąć. Nic nam nie powie-odparła moja żona.
-Więc musimy ją do tego zmusić-powiedziałem.
-Niby jak? Nie da się. Ale martwię się o nią, tak jak ty-odparła Rose.
-Więc musimy coś zrobić! Takie rysunki nie są normalne!-zawołałem.
-Wiem przecież! Dlatego musimy ją obserwować! Może nawet powinniśmy skorzystać z pomocy-odparła moja żona.
-Niby czyjej?-spytałem zdziwiony.
-Psychologa dziecięcego. On się zna na takich sprawach, a my nie za bardzo-powiedziała Rose.
-Daj spokój. Przecież dobrze wiemy, co się dzieje z naszym dzieckiem-odparłem.
-Tak? To czemu narysowała te rysunku?-spytała. Zamilkłem, bo zagięła mnie tym pytaniem. Przez chwilę panowała cisza.
-Rozumiem, że to twoja odpowiedź?-spytała Rose.
-Nie potrzebujemy niczyjej pomocy, sami sobie poradzimy z problemami naszej córki-powiedziałem wkurzony, otwierając drzwi.
-Alice! Co ty robisz?!-zawołała Rose, wbiegając do pokoju jak tylko uchyliłem drzwi. Nasza córka siedziała na parapecie w taki sposób, że jedna noga zwisała jej już poza domem.
-Alice!-zawołałem i do nich podbiegłem. Rose pomogła jej zejść z parapetu.
-Masz coś na swoje usprawiedliwienie?-zapytała przestraszona, ale i zdenerwowana Rose. Nasza córka jednak uparcie milczała. Moja żona rzuciła mi ponad jej ramieniem porozumiewawcze i jednocześnie stanowcze spojrzenie. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz