- Przyniosłem twoje bagaże, panie- powiedział.
- Dzięki- rzucił niedbale panicz. Sądził, że służący od razu odejdzie, ale, ku jego zdziwieniu, został jeszcze.
- Panie?- zwrócił na siebie uwagę Canagana.
- O c chodzi?
- Czy mogę zadać ci pytanie?- zapytał Victor.
- Właściwie to już to zrobiłeś, więc możesz spadać- odparł młody hrabia. Sługa stał przez chwilę w miejscu, nie będąc pewnym, czy pan mówi poważnie, czy też jest to kolejny z jego "żartów". Zaraz jednak Canagan rozwiał jego wątpliwości.
- No pytaj- westchnął.
- Tak sobie myślałem, że to miejsce jest bardzo blisko tego, gdzie się zatrzymaliśmy, gdy przybyliśmy tutaj te kilka tygodni temu. Swoją drogą, czyż to niedziwne, że znów tutaj trafiamy? Sam nie wiem, co o tym myśleć. Wierzysz w przypadki, panie?
- To jest to twoje pytanie?- wampir odwrócił się do sługi, unosząc brew.
- Nie, chciałem zaciekawiło mnie coś innego, ale to nie jest aż takie ważne, jeśli nie chcesz odpowiadać, panie- odparł Victor.
-Więc zadaj mi już to właściwe pytanie i będziemy mieli wszystko z głowy- Canagan ponownie westchnął, odwracając głowę w stronę okna.
- Dlaczego wcześniej nie zatrzymaliśmy się w tym hotelu?- zapytał Victor.
- Dobrze, teraz możesz już więc odejść- odparł wampir. W jego głosie dało się słyszeć irytację.
- Co? Ale jeszcze nie dostałem odpowiedzi na moje pytanie- odpowiedział zdziwiony sługa.
- I nie zamierzam odpowiadać. Pozwoliłem ci jedynie zadać pytanie. Mowy nie było o żadnej odpowiedzi- powiedział Canagan, piorunując swojego służącego wzrokiem. Victor nabrał pewności, że bardzo rozwścieczył młodego hrabiego swoją ciekawością, więc czym prędzej pożegnał się i wyszedł.
- Bądź jedynie gotów na jutro na godzinę 10. O 11 mamy spotkanie z przedstawicielami władz miasta i naszymi rodakami- poinformował go jeszcze tylko Canagan. Gdy sługa wyszedł, wampir zaczął chodzić po pokoju, aby dać upust złości. Pytanie służącego zezłościło go ze względu na to, jak brzmiała prawdziwa odpowiedź na nie. Tak się składało, że decyzja o wyjeździe do Saden była jak najbardziej spontaniczna. Oczywiście wampir wiedział o mieście Akrix, jednak zupełnie zapomniał, że mogliby się tam zakwaterować. Po prostu popełnił błąd, do czego za nic w świecie nie zamierzał się przyznawać. Chociaż tak właściwie to nawet lepiej, że wtedy trafiliśmy na ten nędzny hotelik. Tutaj kręci się masa ludzi, a tam przynajmniej był spokój i mogłem w całości skupić się na moim uroczym kwiecie niewinności- Canagan próbował w ten sposób przekonać w myślach sam siebie, że jego błąd wyszedł im na dobre. Przynajmniej poprawił mu się humor, bo spodobało mu się jego nowe określenie Elizabeth. Uroczy kwiat niewinności. Uspokojony wampir rozejrzał się po pokoju. Bagaże stały naprzeciw wejścia, pod ogromnym oknem. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że wypędził służącego, zamiast kazać mu je rozpakować. Postanowił wyjątkowo zająć się tym samemu. Włożył wszystkie ubrania do ogromnej, ciemnobrązowej, drewnianej szafy. Była solidna i wykończona zdobieniami w kształcie smoczych głów. Oprócz niej w pokoju znajdowało się ogromne białe łoże, które stanowiło jego centrum. Obok niego po obydwu stronach były małe stoliki nocne, były one z drewna, ale miały biały kolor. Na środku pokoju znajdował się stół z, standardowo, czterema krzesłami do kompletu. Na lewo od łóżka, po prawej stronie drzwi znajdowała się jeszcze komoda w tym samym kolorze co szafa. Naprzeciw zaś łoża była łazienka. Ściany były białe, podłoga jasnobrązowa. Canagan musiał przyznać, że pokój wyglądał nawet bardzo ładnie, ale jemu samemu się nie podobał. Dla niego nie był lepszy od tego, który dostał w tym podupadającym hotelu. Żaden z nich nie odpowiadał jego klimatom.
~~~~~~~~~~~~
Poprzedniego dnia Elizabeth na zmianę spała i wymiotowała. W przerwach pomiędzy tymi dwoma czynnościami udało się jej coś nie coś przekąsić, żeby jej biedny żołądek miał co zwracać. Prawdopodobnie jednak nie był zadowolony z faktu, że Eliza dostarczała mu pożywienie w postaci czekolady z ogórkami, mleka z sałatą, czy też makaronem, którego wcześniej szczerze nienawidziła. Ta sytuacja ostatecznie przekonała obie siostry, że Elizabeth powinna skorzystać z pomocy doktora, dlatego też dzisiaj po śniadaniu udała się do niego. Normalnie towarzyszyłaby jej Trix, ale otrzymała pilne i bezzwłoczne wezwanie do pracy. Jedna z jej współpracownic się rozchorowała i szef chciał, aby dziewczyna ją zastąpiła. Jako że pracodawca Trix nie znosi żadnego sprzeciwu, a pojęcie "życie prywatnie pracownika" to dla niego mit, dziewczyna nie miała wyboru. Elizabeth udała się do doktora Thomasa Spencera. W Saden pracowało kilku lekarzy, w związku z czym większość z nich miała pełne ręce roboty, ale nie ten jegomość. Był 100% doktorem z powołania i kiedy tylko zaczął leczyć, robił to praktycznie za darmo. Jako że na medycynie znał się jak nikt inny i miał wspaniałe podejście do pacjentów, natychmiast zdobył ich zaufanie. Doktor Thomas szybko się wzbogacił, nie zapomniał jednak o swoim prawdziwym powołaniu. Najważniejszy był dla niego pacjent. Zawsze przekazywał dużo pieniędzy na pomoc charytatywną, najbiedniejszych i najbardziej potrzebujących mógł leczyć nawet za darmo, potrafił też zerwać się na nagłe wezwanie w sam środek nocy czy w trakcie kąpieli. Jednym słowem był to idealny lekarz, anioł nie człowiek. Jednak po jakimś czasie wszystko zaczęło się sypać. Zaczęło się od tragicznej śmierci ukochanej żony doktora Spencera. W sam środek dnia na targ, na którym przebywała, wjechał wóz ciągnięty przez spłoszone konie. Wszyscy uciekli mu z drogi, ale ona nie zdążyła. Łatwo się domyślić, jak to się skończyło. Doktor po jej śmierci popadł w taką rozpacz, że zaczął pić na umór i zaniedbywać swoje obowiązki. Szybko stracił szacunek i bogactwo. Gdy w końcu się ogarnął, było już za późno. Nie udało mu się odzyskać dawnego powodzenia, dlatego leczyli się u niego tylko mniej zamożni mieszkańcy, których nie było stać na wizytę u droższego lekarza. Z tego też powodu do doktora Thomasa nie było już zbyt wielkich kolejek. Elizabeth jak wszyscy mieszkańcy Saden doskonale znała tę historię i szczerze współczuła temu lekarzowi. Aby dotrzeć do jego mieszkania, w którym przyjmował, musiała przejść spory kawałek drogi i dojść do niezbyt ciekawej dzielnicy miasta. Szybko jednak odnalazła miejsce, którego szukała. Budynek był wciśnięty pomiędzy rzędy takich samych budowli jak on. Szary, z brązowym dachem. Szyba w jednym oknie była porysowana, w drugim w ogóle jej nie było. Zamiast tego przybite tam były dwie deski. Widać jednak było, że ktoś nie umiał lub nie chciał zrobić tego dokładnie. Elizabeth weszła do środka bez pukania. Wiedziała, że byłoby to bezsensu. Doktor Thomas nie ma przecież służby, a sam nie pofatyguję się by otworzyć, kiedy przyjmuje pacjentów. Dziewczyna znalazła się w małym korytarzu. Przed sobą miała schody prowadzące na górę, gdzie mieszkali inni lokatorzy. Po obydwu stronach znajdowały się drzwi. Te z prawej były zamknięte, prawdopodobnie prowadziły do reszty domu. Te po lewej zostały otwarte. Elizabeth weszła przez nie do pomieszczenia, w którym znajdowała się masa krzeseł i dwa małe stoliki, na których leżało mnóstwo bibelotów. Na trzech z nich siedzieli czekający na swoją kolej pacjenci. Dwaj mężczyźni i kobieta. Eliza weszła i przywitała się. Po uzyskaniu wiadomości, że doktor właśnie kogoś bada, dziewczyna usiadła na jednym z krzeseł. Nie mając nic do roboty, zaczęła rozmyślać nad swoim życiem. Jej uwaga samoistnie powędrowała w stronę Canagana, Co się dzieje? Czemu nie mam od niego żadnych wiadomości? Kiedy wróci? Bo wróci...prawda? Tak, wróci jak najszybciej, przecież mi to obiecał. A ja go kocham i mu ufam- myślała. Tak bardzo się tym wszystkim przejęła, że nawet nie zauważyła, jak "poczekalnia" opustoszała i została jedyną osobą. Drzwi gabinetu otworzyły się i wyszła z nich kobieta. Dopiero wtedy Elizabeth ocknęła się ze swoich rozmyślań. Po chwili została zaproszona do gabinetu doktora Thomasa. Weszła i najnormalniej w świecie przywitała się. Lekarz jak zawsze był bardzo miły. Krótko opisała swoje dolegliwości.
- Objawy, które pani opisała, są dość ogólnikowe- powiedział doktor rzeczowym tonem.
- Będziemy musieli po kolei eliminować wszystkie możliwości. Sprawdźmy więc moją pierwszą hipotezę. Proszę mi wybaczyć, ale muszę pannie zadać to intymne pytanie. Niech jednak panienka pamięta, że jestem lekarzem, więc nie trzeba się przy mnie niczym denerwować, za to mówić wszystko jak na spowiedzi. I tak nie mogę tego nikomu powtórzyć bez pańskiej zgody, panno Morvant- dodał.
- Dobrze, niech pan pyta- odrzekła Elizabeth lekko drżącym głosem. Choć bardzo chciała, nie potrafiła tego w pełni opanować. Przecież ja to wszystko wiem! Po co doktor Spencer mi to powtarza? Mam złe przeczucia. Do tego znowu zrobiło mi się niedobrze. Dziwnie się czuję.
- Kiedy miała pani ostatnią miesiączkę?- spytał lekarz, spoglądając na mnie zza grubych szkieł swoich okularów. Elizabeth zdziwiło to pytanie i lekko zawstydziło. Mimo to bez wahania otworzyła usta, aby udzielić odpowiedzi. Wtedy właśnie zdała sobie sprawę, że jej nie zna. W głowie miała jedną wielką pustkę. Ostatnio na pewno jej nie miała, więc kiedy? Powinna pamiętać, ale nie pamiętała. Czyżby to było tak dawno? A kiedy w ogóle powinnam dostać miesiączki?- zastanowiła się Eliza.
- Ja... nie pamiętam- przyznała się ze wstydem. Jak mogę nie pamiętać! Przecież każda kobieta powinna pilnować swojego organizmu. Z tego wszystkiego przegapiłam pewnie moment, kiedy powinnam mieć miesiączkę. Ale czemu jej nie miałam. Zaraz, zaraz, zaraz, zaraz... Dziwnie samopoczucie, wymioty, jakieś nienormalne zachcianki żywieniowe, zmiana zachowania, brak miesiączki... Ja chyba nie...prawda? To nie może...być...nie, nie i jeszcze raz NIE! Ja nie mogę... Ja nie jestem... Ja nie chcę... Elizabeth zrobiła zszokowaną minę, zakrywając usta ręką. Spojrzała na doktora z mieszanką strachu, niedowierzania i wyczekiwania na twarzy.
- Widzę, że domyśliła się panienka, co podejrzewam. Proszę mi wybaczyć, ale zapytam wprost. Czy uprawiała pani ostatnio seks?- mężczyzna powiedział to poważnym, ale jednocześnie łagodnym, zachęcającym do zwierzeń głosem. Eliza nie odpowiedziała. Nie potrafiła. Było jej zbyt wstyd. Jestem panną! Canagan nawet nie jest moim narzeczonym i nikt o nim nie wie. Co też doktor Thomas teraz sobie o mnie pomyśli! Dziewczyna spuściła wzrok, niczym dziecko przyznające się do winy.
- Rozumiem. Zatem zrobimy teraz podstawowe badanie, zgoda?- zapytał lekarz, na co Eliza ledwo dostrzegalnie pokiwała głową.
- Proszę, oto pojemniczek. Niech pani pójdzie do łazienki i napełni go moczem- powiedział rzeczowym, ale jednocześnie miłym tonem doktor. Elizabeth posłusznie, choć z lekkim wstydem, wykonała polecenie. Wróciła po kilku minutach z pojemniczkiem wypełnionym żółtą cieczą. Lekarz bez słowa jej go odebrał. Wolną ręką wyjął z jednej ze szuflad swojego biurka igłę i wrzucił do naczynia. Odstawił pojemniczek. W ciszy pełnej napięcia wyczekiwali wyniku testu. Doktor uśmiechnął się do Elizabeth pokrzepiająco. Już miał zamiar powiedzieć jej coś miłego, aby przerwać tę nie dającą spokoju ciszę, jednak dziewczyna ponownie opuściła głowę. Z nerwów zaczęła skubać palcami materiał swojej jasnobrązowej sukni. Po kilku minutach lekarz sięgnął ręką po pojemnik i przysunął go do siebie. Eliza podniosła głowę i wyprostowała się jak niczym struna, oczekując w napięciu i całkowitym skupieniu.
- Igła zabarwiła się na rdzawo- czarny kolor*- powiedział doktor. Elizabeth bezgłośnie jęknęła i opadła na krzesło. Następnie schyliła się i schowała twarz w dłoniach. Trudno powiedzieć, czy bardziej ze wstydu, czy strachu.
- Zatem, powód wystąpienia pańskich objawów jest już jasny. Teraz zbadam panią, aby ustalić mniej więcej, na którym etapie ciąży pani jest- powiedział pocieszającym tonem doktor Spencer.
~~~~~~~~~~~~~
Spotkanie odbyć się miało w ratuszu miasta. Jego wygląd zrobił na Canaganie niemałe wrażenie. Osobiście bardzo lubił styl wiktoriański, w którym zresztą została zbudowana także główna posiadłość jego rodu.
Już przed bramą ich powóz został zatrzymany. Strzegli jej dwaj mężczyźni, którzy mogliby uchodzić za bliźniaków. Obaj byli wysocy, umięśnieni tak bardzo, iż podrapanie się po karku byłoby dla nich niewykonalne i łysi. Po zatrzymaniu powozu rozkazali wysiąść wszystkim, nawet woźnica nie mógł pozostać nie swym miejscu. Canagan chciał na początku protestować, ale po chwili zdał sobie sprawę, że przecież cały ten konflikt, którym miał się zająć, spowodowany był właśnie strachem i wrogością, jaką okoliczni mieszkańcy darzyli jego pobratymców. Postarał się więc uspokoić i pozwolić im działać, w myślach wyobrażając sobie, jak mógłby ich ukarać za tak karygodne zachowanie względem niego. Po dokładnym przeszukaniu Canagana i jego dwóch służących, mężczyźni sprawdzili też powóz, cały czas jednak bacznie obserwowali wampiry, wyczekując w każdej chwili ataku z ich strony. W końcu przeszukania dobiegły końca i krwiopijcy uzyskali pozwolenie na wejście. Ku zdziwieniu ludzi, cała trójka skierowała się z powrotem do powozu. Dla nich zapewne czymś dziwnym wydawała się chęć przejechania tych paru metrów dzielących bramę i wejście. Jednak zarówno Canagan, jak i jego słudzy wiedzieli, iż od niego, jako następcy tak znakomitego rodu, to tego reprezentanta w tej ważnej sprawie wymagało się zachowania iście królewskiego. Wjechali powozem przez bramę i zatrzymali się tuż przed wejściem budynku. Victor, mocno poddenerwowany tym, że po raz pierwszy będzie uczestniczył w tak ważnym spotkaniu (nie liczyło się dla niego, iż będzie pełnił swą codzienną rolę służącego Canagana) wyskoczył z powozu, ledwo ten się zatrzymał. Zaczekał na swojego pana. Także przed wejściem na wampiry czekał "komitet powitalny" w postaci aż czterech uzbrojonych i groźnie spoglądających mężczyzn. Panicz bezgłośnie jęknął. Zdał sobie sprawę, że na krótkiej drodze, jaka dzieliły ich od miejsca spotkania, będą zapewne sprawdzani jeszcze co najmniej miliard razy.
~~~~~~~~~~~~
Elizabeth wyszła z gabinetu doktora Spencera cała roztrzęsiona. Z zewnątrz jednak sprawiała się starać wrażenie w pełni opanowanej. Na szczęście lekarz obiecał jej, że nikomu nie powie o jej ciąży, zwłaszcza Trix. Eliza wiedziała, że doktor nie ma do tego prawa, mimo to i tak się obawiała. Dobrze jeszcze, że nie interesował się, kim jest ojciec dziecka. Przynajmniej dziewczyna nie musiała kłamać. Gdy tylko znalazła się na zewnątrz i skierowała do domu, miała wrażenie, że wszyscy mijający ją na ulicy ludzie znają prawdę i patrzą na nią z pogardą. Starała się jednak wyprzeć te myśli. Będzie dobrze, będzie dobrze, będzie dobrze...- powtarzała sobie w myślach. Musi być dobrze. Nie ma innej opcji. Canagan niedługo wróci, powiem mu o ciąży, a on... ucieszy się. Tak, ucieszy się. Na pewno właśnie tak będzie. Choć oczywiście nie zapała od razu takim entuzjazmem jak większość mężczyzn, bo to będzie dla nas dość kłopotliwe. W końcu pochodzimy z dwóch różnych światów. Ale to nic, jakoś damy radę. To tylko jedna z przeszkód. Na drodze do prawdziwego szczęścia zawsze się na jakieś trafia, inaczej osiągniecie tego stanu byłoby zbyt łatwe i nikt nie umiał by go docenić. Kochamy się, to jest najważniejsze. Canagan wróci, powiem mu o ciąży. On się ucieszy i weźmiemy ślub, a później zaczekamy na narodziny naszego dziecka. Tak właśnie będzie. Choć, czy gdyby tak było, to wszystko nie byłoby właśnie za łatwe? Nie, nie mogę tak myśleć. Mój Canagan się ucieszy. Będzie wniebowzięty. Ja właściwie... właściwie też się raduję. W końcu noszę w sobie dziecko mojego ukochanego. Owoc naszej wspólnej miłości. Będzie dobrze- Elizabeth całą drogę starała się uspokoić. Nie pomagał jej w tym brak jakichkolwiek wieści od wampira, jednak w końcu zdołała przekonać samą siebie, że wszystko się ułoży. Z tą myślą weszła do swojego domu. Trix jeszcze nie było. Eliza miała wrażenie, iż jej siostra nie wróci zbyt szybko. Nawet ucieszyła się z tego powodu, miała przynajmniej kilka godzin spokoju. Poszła do kuchni, zrobić sobie herbatę. Musiała przemyśleć, jak to teraz powinna rozegrać. Pijąc gorący napój, doszła do wniosku, że najlepiej będzie nic nikomu nie mówić, nawet Trix, dopóki nie wróci Canagan. Jeśli Elizabeth się poszczęści i wampir przybędzie, nim ciąża stanie się widoczna, zaręczą się i najzwyczajniej w świecie wezmą ślub, a gdy po nim urodzi się ich dziecko, będzie już o wiele łatwiej. W tym celu Eliza musi jak najlepiej kryć się ze swym stanem. I, rzecz jasna, uważać na siebie. Dziewczyna odstawiła kubek z nadal lekko parującą herbatą i pogłaskała się czule po brzuchu. Jako że ojcem dziecka nie jest człowiek, a wampir, zupełnie logicznym byłoby, gdyby odczuwała strach, jak ta ciąża będzie przebiegać. Mimo to ją wypełniały tylko bezgraniczna miłość i szczęście. Była naprawdę pewna, że wszystko będzie dobrze.
~~~~~~~~~~~~
Canagan wraz z Victorem znaleźli się w wyznaczonej sali równo o 11:01.
- Czyżby wampiry były specjalistami nie tylko w pozbawianiu życia, ale też w spóźnianiu się- szepnął jeden z siedzących przy prostokątnym stole ludzi. Zrobił to tak cicho, że słyszeli go tylko siedzący po jego bokach towarzysze. I oczywiście wszystkie zgromadzone już wampiry, które wydały z siebie niezadowolone pomruki, a niektóre nawet warknięcia.
- Najmocniej przepraszam, ale nie spodziewałem się tutaj, że dziedzic rodu Phantomhive zostanie przywitany niczym przestępca- odparł Canagan.
- Jesteście w końcu mordercami- powiedział już tym razem bardzo wyraźnie ten sam człowiek. Siedzący u szczytu stołu człowiek zgromił go wzrokiem, a jeden z wampirów poderwał się z miejsca, ale przytrzymał go jego towarzysz.
- Spokój. Zachowaj spokój, Aramie- szepnął.
- Johnnatan Miles. Niezmiernie mi miło powitać naszych znakomitych gości- powiedział mężczyzna siedzący u szczytu stołu. Był zdecydowanie najstarszy ze zgromadzonych tu ludzi. Włosy miał siwe, twarz pomarszczoną, a sylwetkę lekko przekrzywioną. Mimo to spojrzenie miał pełne takiej żywotności, jakiej nie powstydziłby się młody chłopak. Mówiąc to wstał i podszedł do Canagana. Po krótkiej chwili wahania wyciągnął do niego rękę.
- Canagan Phantomhive. Mnie również miło pana poznać- odparł wampir, witając się z mężczyzną.
- To moi asystenci oraz urzędnicy odpowiedzialni za bezpieczeństwo miasta- dodał Johnnatan, wskazując palcem na grupę siedzących ludzi. Potem mężczyzna podał dłoń także mocno zmieszanemu Victorovi. Sługa spojrzał na Canagana, szukając podpowiedzi, jak powinien postąpić. Z jego twarzy nie wyczytał jednak nic, więc zdecydował się uścisnąć rękę panu Miles. Panicz cicho westchnął. Niektórzy ludzie zdawali sobie z tego sprawę, ale zdecydowana większość o tym nie wiedziała. Służący to tylko służący. Kiedy istoty ludzkie goszczą jakiegoś zamożnego jegomościa, jak na przykład Canagan, często traktuję z niebywałym szacunkiem także jego służbę. Samo w sobie nie jest to złe. Zły jest sposób, w jaki to robią. Na przykład witają się ze służbą, czy szykują jej miejsca przy stole wraz z panami. Jest to niewyobrażalna obraza dla osób rodowego pochodzenia, gdyż stawia to służbę na równi z nimi. Może to wydawać się zwykłą błahostką, ale jest to bardzo ważna, stara zasady, przestrzegana przez wszystkie nacje oprócz ludzi. Canagan westchnął ponownie, widząc dwa puste krzesła. Nie spodziewał się, że ktoś jeszcze do nich dołączy, a to oznaczało, ze obawy wampira potwierdziły się i Victor będzie siedział przy stole razem ze wszystkimi. Canagan zajął swoje miejsce, to jest u szczytu stołu, naprzeciw niejakiego Johnnatana. Po jego lewej usiadł Victor, a zaraz za nim siedzieli przedstawiciele wampirów. Po prawej zaś ludzie. No cóż, rozmieszczenie wyglądało, jakby ktoś szykował się na wojnę między dwoma nacjami, a nie pokój. Johnnatan wspaniałomyślnie przedstawił skład swojej "armii", potem z Canaganem przywitał się swego rodzaju przewodniczący wampirów, niejaki Vlad Swarożyc, i jego towarzysze. Dobrze przynajmniej, że nie był tu sam z tymi ludźmi. Obcowanie w towarzystwie klasy średniej, być może nawet niskiej też nie było szczytem marzeń młodego panicza, ale przynajmniej były to wampiry. Rozpoczęły się rozmowy. Sytuacja wyglądała tak: grupa wampirów chciała się tutaj osiedlić, gdyż miejsce to przypadło im do gustu, ponadto mieli już dojść tułaczki. Canagan zupełnie nie mógł pojąć, co takiego urzekło ich w tym ludzkim mieście, ale postanowił nie drążyć tego tematu. Przynajmniej na razie. Ludzie zaś jak zwykle się bali, tyle w temacie. Panicz wiedział, że wampiry nie mogą zostać wygnane z miasta z powodu należenia do tej rasy, gdyż obowiązuje międzyrasowy pokój. Jednak zdawał też sobie sprawę, że ludzie z łatwością znajdą powód, aby pozbyć się niechcianych lokatorów, poprzez uprzykrzanie im życia, czy nawet (w najgorszym przypadku) potajemne wezwanie łowców.
- Więc, skoro nie jesteście w stanie zaufać naszej rasie, może jakieś kontrole?- zapytał Canagan, licząc na szybkie rozwiązanie problemu. Jednak przeliczył się. Natychmiast podniosła się wrzawa.
- Jakie "kontrole"? Co mamy przez to rozumieć?- przekrzykiwali się ludzie.
- Nie damy się tak stłamsić!- dało się słyszeć z ust jakiegoś wampira. Canagan miał ochotę położyć ręce na stole i schować w nich twarz, ale powstrzymał się przed wykonaniem tego gestu bezsilności i poddania się. Zamiast tego odezwał się, przekrzykując wszystkich zgromadzonych:
- A może osoby, które chcą się kłócić wyjdą, żeby móc bez przeszkód robić to na zewnątrz, a zostaną ci, którym zależy na złagodzeniu sporu?!- zagrzmiał. W sali nagle zapanowała idealna cisza. Canagan był niezwykle dumny, że odziedziczył po ojcu jego władczy ton głosu, którym Richter zawsze posługuje się na wszelkich spotkaniach. Dzięki temu wszystko idzie po jego myśli, tak jak miało to miejsce teraz, kiedy wszyscy zgodnie z wolą chłopaka uspokoili się.
- Można zrobić swego rodzaju okres próbny. W miejscu zamieszkania wampirów będą stale stacjonować jacyś strażnicy. Każdy z moich pobratymców, gdy będzie chciał gdzieś iść, będzie musiał powiedzieć dokąd, ewentualnie z kim i po co, a potem dostarczyć tej samej osobie, która go przepytywała, dowody na to, że był w tamtym miejscu w określonym czasie. Wampiry co jakiś czas mogą być dokładniej sprawdzane, na przykład wzywane do ratusza, gdzie podsumowywano by jakiś okres czasu ich przebywania w tym mieście. Jednak chciałbym, aby tak dokładne kontrole nie były na stałe. Proponuję kilka miesięcy. Ponadto przez jakiś czas może obowiązywać zakaz wychodzenia po zmierzchu dla wampirów, aż do wschodu słońca. Ludzie zaś mieliby zakaz prowokowania moich pobratymców w jakikolwiek sposób. Można też, choć mówię to z ciężkim sercem, sprowadzić do miasta kilku łowców, ale ich działalność także musi być kontrolowana i mają mieć zakaz atakowania wampirów bez wyraźnego powodu czy rozkazu z ratusza. Co pan na to, panie Johnnatanie- powiedział Canagan.
- Pańska propozycja brzmi dość obiecująco. Co do łowców, sprowadziliśmy już ich kilku na wszelki wypadek, ale na razie nie uregulowaliśmy prawnie w żaden sposób ich działalności. Wybaczy pan, ale udam się teraz wraz z moimi towarzyszami, aby przemyśleć pańską propozycję- odpowiedział poważnym tonem Johnnatan. Następnie wstał, a reszta ludzi jak na komendę zrobiła to samo. Po chwili w sali pozostały tylko wampiry. Natychmiast wybuchła między nimi kłótnia. Wielu z nich nie było zadowolonych z ograniczeń, jakie narzucało im to rozwiązanie.
- Jeśli chcecie tutaj zostać, to musicie liczyć się z dwoma rzeczami: a) życie gdzieś indziej niż wśród innych przedstawicieli swojej rasy wiąże się z niebezpieczeństwem i wyrzeczeniami, b) ludzie nigdy was tutaj w pełni nie zaakceptują, zresztą jak wszędzie- powiedział Canagan, kończąć tym samym wszelkie kłótnie. Po kilkunastu minutach do sali powrócili przedstawiciele władz miasta i zajęli swoje miejsca.
- Przedyskutowaliśmy sprawę. Zgadzamy się na większość warunków, jednak chcemy, aby wampiry obowiązywał też zakaz pojawiania się w pewnych miejscach. Ponadto po pewnym czasie jesteśmy w stanie pozwolić na wasze przebywanie po zmierzchu poza domem, ale nie przez całą noc- wyjawił Johnnatan. Canagan ucieszył się, że na razie wszystko poszło tak łatwo. Teraz wystarczyło tylko ustalić szczegóły. Liczył, że nie będzie to trwało zbyt długo.
~~~~~~~Kilka godzin później~~~~~~
Wampir czym prędzej pożegnał się ze wszystkimi, ciesząc się, że to już koniec. Wszystko przebiegło prawie w całości po jego myśli, może poza paroma szczegółami. Canagan pożegnał się z wszystkimi ludźmi, doskonale maskując swoją niechęć do nich. Wyszedł z budynku w towarzystwie swoich pobratymców. Przed wejściem stał już jego powóz z woźnicą. Młody dziedzic rodu był tak bardzo się cieszył, że przynajmniej nie jest tutaj jedynym przedstawicielem swojej rasy, że na pożegnanie uścisnął nawet dłoń każdemu z wampirów. Victor także pożegnał się ze współbraćmi, a potem wraz ze swoim panem wsiadł do powozu.
- Z powrotem do naszego hotelu- Canagan rzucił polecenie woźnicy, wchodząc do środka. Ledwo zdążył usadowić się przy oknie, powóz ruszył.
- Jak dobrze, że wszystko skończyło się tak łatwo. Teraz tylko jeszcze pojedziemy do hotelu, spakujemy się i ruszymy w drogę powrotną- powiedział Victor, przerywając panującą od kilku minut ciszę.
- Nie- odparł krótko Canagan.
- Jak to "nie"? Nie rozumiem- sługa był szczerze zdziwiony.
- Mam tutaj jeszcze coś do zrobienia, więc zostaniemy jeszcze trochę- wyjaśnił młody wampir.
- Ale przecież powinniśmy jak najszybciej wrócić do domu! W końcu mamy na głowie przygotowania do pańskiego ślubu! Jak my się wytłumaczymy z takiej zwłoki?- zawołał Victor, nadal nic nie rozumiejąc.
- Przecież nie musimy nikomu mówić, że wszystko poszło tak szybko. Ani nasz woźnica, ani ty, jak sądzę, nie wygadacie się, prawda?- mówiąc to Canagan odwrócił się w stronę swojego sługi i wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu, co nadało mu dojść przerażający wygląd. Dziedzic naprawdę wiedział, jak na kogoś wpłynąć.
- Jasne, oczywiście, że nikomu nic nie powiem. Jeśli tylko takie jest życzenie panicza...
- Tak, takie jest moje życzenie- powiedział szybko i stanowczo Canagan. Znów zapanowała cisza. Dopiero po dłuższej chwili Victor ośmielił się odezwać:
- A czy ma to coś wspólnego z naszym poprzednim pobytem tutaj?
- Jeśli koniecznie chcesz wiedzieć, to tak. Ale nie licz, że powiem ci coś więcej- odpowiedział dziedzic.
- Dobrze- odparł sługa, czując się trochę niezręcznie w tej sytuacji. Nie za bardzo wiedział, jak się teraz zachować, więc przez całą dalszą drogę milczał. Gdy dotarli do hotelu, Canagan bez słowa wysiadł i udał się od razu do swojego pokoju.
- Za niedługo zamierzam wyjść i nie wiem, kiedy wrócę- rzucił jedynie do Victora. Po dotarciu na miejsce dziedzic odświeżył się nieco, przebrał, obmył, a następnie wyszedł z hotelu i udał się w stronę lasu. Kierował się oczywiście do Saden, aby złożyć wizytę Elizabeth. Normalnie wziąłby ze sobą powóz na tak długą drogę, ale nie chciał mieszać w to zbyt wielu osób. Starał jak najmniej rzucać się w oczy, aby nikt go nie rozpoznał i nie zaczepił w żaden sposób, choć wątpił, że ktoś byłby na tyle odważny czy głupi. Bez problemów dotarł do lasu. Kiedy tylko znalazł się z dala od miasta, przyspieszył do prawdziwie wampirzej szybkości. Dobiegnięcie do miejsca, gdzie kończył się las i zaczynało Saden, zajęło mu kilka minut. Jak zwykle zatrzymał się w miejscu, skąd widać było domek Elizy. Canagan poprawił pelerynę, przeczesał palcami włosy i ruszył, układając przy okazji w głowie to, co powie tej dziewczynie.
~~~~~~~~~~~~
Elizabeth właśnie obudziła się z drzemki i uznała, że ma ochotę na kolejną herbatę. Udała się więc na dół do kuchni. Idąc do kuchni, upewniła się, że Trix nadal nie ma. Eliza sądziła, że siostra wróci wieczorem lub w nocy. Przez okna w kuchni, wystawione na zachód, leniwie wpadały promienie popołudniowego słońca. Elizabeth zrobiła sobie w herbatę i właśnie w chwili, gdy zalewała parującą wodą saszetkę w kubku, ktoś zapukał do drzwi. Zostawiła więc na razie upragnioną herbatę i niespiesznym krokiem poszła otworzyć. Gdy uchyliła drzwi, nie mogła uwierzyć we własne szczęście. Przed nią stał Canagan! Jej Canagan! I uśmiechał się do niej tak, jak tylko on potrafi. Dziewczyna niewiele myśląc i jednocześnie bojąc się, że to tylko nadzwyczaj przyjemny sen, który zaraz się skończy, rzuciła mu się na szyję, nim ten cokolwiek zdołał powiedzieć. Schowała twarz w zagłębieniu jego szyi, a wampir objął ją rękoma.
- Ja też się baaaardzo stęskniłem- szepnął Canagan wolnym i uwodzicielskim tonem wprost do ucha dziewczyny. Elizabeth nie mogła już dłużej powstrzymać emocji i rozpłakała się. Powoli puściła Canagana. Ten lekko odsunął ją od siebie i spojrzał na nią tak, jakby właśnie prześwietlał jej duszę.
- Dlaczego płaczesz? Mój powrót jest dla ciebie powodem do płaczu?- wampir udał smutek, ocierając łzy Elizy.
- To...ze...szczęścia- wyjąkała Elizabeth, łkając.
- No już dobrze, bo wypłaczesz cały limit łez, który jest ci przeznaczony- powiedział Canagan, po czym uśmiechnął się na pocieszenie. Eliza nie mogła się powstrzymać i na jej twarzy po chwili także wykwitł uśmiech. Stali tak przez chwilę, wpatrując się w siebie z głupimi uśmiechami na ustach. Canagan sprawiał wrażenie równie przejętego tym spotkaniem jak Eliza. Właściwie to był nim na swój sposób przejęty, ale zupełnie inaczej niż Elizabeth. Ona cieszyła się z powrotu ukochanego, on myślał tylko o.... zabawie. O tym, jak szybko i sprawnie nakłonić do tego nawiną dziewczynę. I jak długo może ją jeszcze pozwodzić przed ostatecznym powrotem w rodzinne strony.
- Wpuścisz mnie chociaż do środka, czy będziemy tak tutaj tkwić?- zapytał w końcu Canagan.
- A, tak, jasne, wchodź!- zawołała speszona Eliza, chwytając dłoń wampira i wciągając go do mieszkania.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę z twojego powrotu!- zawołała.
- T tak jak ja- odparł Canagan.
- Na pewno przebyłeś długą i wyczerpującą drogę... O matko! Powinnam ci przecież zaproponować jakiś poczęstunek, odpoczynek, cokolwiek! A ja tu stoję i tylko bardziej męczę cię swoim gadaniem! Na co masz ochotę?
- Kochaniutka, o nic się nie martw. Przypominam, że nie jestem człowiekiem. Nie zmęczyłem się ani nie zgłodniałem. Śmiało możemy więc poświęcać czas na rozmawianie- powiedział Canagan. Ale mimo wszystko wolałbym skupić się na o wiele ciekawszych zajęciach, które możemy razem robić- pomyślał.
- Z chęcią jednak napiłbym się herbaty- dodał po chwili.
- Jasne, choć więc do kuchni. Właśnie zrobiłam jedną dla siebie, więc zaraz zrobię też i dla ciebie- odparła Elizabeth. Udali się zatem w tamto miejsce, gdzie Eliza zajęła się robieniem herbaty dla swojego ukochanego.
- A gdzież jest Trix?- zapytał Canagan, kiedy Eliza pracowała.
- W pracy. Raczej nieprędko wróci- odpowiedziała dziewczyna. To wspaniałe wieści, przynajmniej nie będę musiał martwić się jeszcze i nią- pomyślał wampir.
- Więc...?- zapytała Elizabeth, stawiając przed Canaganem kubek z parującą cieczą.
- Z chęcią dałabym jeszcze coś do tego, ale nic nie mamy- dodała po chwili, siadając obok chłopaka.
- Ależ kochana, mi do szczęście nie potrzeba nic więcej oprócz ciebie- powiedział wampir, uśmiechając się. Następnie wziął łyk herbaty.
- Więc...?- Eliza powtórzyła pytanie.
- Pytasz zapewne o sprawę z moją siostrą?- upewnił się Canagan.
- Właśnie tak. Co z nią? Czy to naprawdę była ona? Jaka jest? I co będzie dalej? Przedstawisz mi ją kiedyś?- dziewczyna zasypała go pytaniami.
- Nie przedstawię, jeśli się nie odnajdzie- odparł krótko chłopak.
- Co to znaczy?- zdziwiła się Elizabeth.
- Przybyłem na miejsce jak najszybciej. Od razu okazało się, że to nie ona, natychmiast więc udałem się w drogę powrotną do ciebie, moja kochana. Zabrałem się z jakimś chłopakiem, który miał własny wóz i jechał akurat w tę stronę. Na nasze nieszczęście w czasie nocnego postoju napadła na nas wataha wilków. Koniom nie udało się przeżyć, a my uszliśmy z życiem tylko dlatego, że schowaliśmy się na drzewach. Wilki, najedzone końmi, po pewnym czasie odpuściły i odeszły. A my z samego rana udaliśmy się do najbliższej osady, aby skombinować jakiś transport. Zaś jak tylko wróciłem, jedynie trochę się odświeżyłem i udałem do ciebie, ukochana.
- Ach tak... Bardzo mi przykro. Niepotrzebnie zrobiono ci złudną nadzieję- powiedziała smutnym głosem Eliza. Czuła się tym gorzej, że zaczęła już wątpić w swojego ukochanego i miała do niego żal, że w żaden sposób się z nią nie kontaktował. Pewnie nie miał na to czasu w takiej sytuacji...
- Ale dość już o mnie. Porozmawiajmy o tobie i o tym, co się tutaj wydarzyło kiedy mnie nie było.
- Nie wydarzyło się zbyt wiele. Dni mijały mi na tęsknieniu za tobą, kochanie- Elizabeth po raz pierwszy zwróciła się w ten sposób do Canagana. Była zdziwiona, z jaką łatwością jej to poszło, ale jednocześnie czuła się tak, jakby zaraz miała odlecieć ze szczęścia. Jednak pewna myśl ciągnęła ją w dół niczym kamień. Ciąża. Eliza musiała o niej powiedzieć swojemu ukochanemu, ale nie miała bladego pojęcia jak. Tak po prostu, walnąć prosto z mostu? Zrobić jakąś grę wstępną? Wybadać teren? Wyczuć moment? Ale jak?! Jak ja mam to zrobić?!- w jej głowie narastała panika, ale starała się nie dać nic po sobie poznać. Wampir jednak wyczuł, że coś jest nie tak. Mylnie uznał, że chodzi o jakiś problem z tym chłopaczkiem, który odkrył, do jakiej rasy należy Canagan i nasłał na niego tego łowcę. W końcu ktoś uratował jego nędzne życie, kiedy wampir chciał go zabić. Pytanie: kto i po co? Zdenerwowanie zawładnęło jego ciałem. Przełknął ślinę. Chciał już zapytać, czy były jakieś problemy z tym chłopakiem, ale przypomniało mu się, że podobno "zaginął", więc postanowił zadać pytanie nieco inaczej.
- A ten twój kolego, który zaginął, odnalazł się?
- Tak, tak, jakieś kilka dni temu- odpowiedziała szybko Elizabeth, przypominając sobie jej ostanie spotkanie z Antoniem. Nadal była w 100% przekonana, że biednemu chłopakowi coś pomieszało się w głowie. Było to przecież bardzo możliwe. Eliza wiedziała, że Antonio coś do niej czuje, jednak ona wybrała Canagana, więc logiczne, że chłopak go nie polubił. Być może w czasie tego zaginięcia uderzył się w głowę, wszystko mu się zmieszało i uznał wampira za winnego jego krzywdy? Elizabeth to wyjaśnienie wydawało się najrozsądniejszym. Spojrzała jeszcze raz na swojego ukochanego. Na jej Canagana, który był dla niej taki dobry, troskliwy i kochany. Jakoś nie widziała go w roli oprawcy. Nie, to było n i e m o ż l i w e. Jednak mimo pewności Elizy co do czystych intencji chłopaka, coś nie dawało jej spokoju.
- Dziwne, że o to pytasz- dodała po chwili, choć wcale jej to aż tak nie dziwiło. Canagan mógł przejąć się losem Antoniego, ponadto pewnie obawiał się, czy chłopak nikomu nie wygadał jego sekretu. A mało brakowało, w końcu gdyby mu uwierzono... Elizabeth ponownie zrobiło się trochę smutno z powodu tego, co spotkało jej przyjaciela. Los jest taki niesprawiedliwy. Canagan z kolei spiął się, słysząc to pytanie z ust dziewczyny. Wystraszył się lekko, że coś przeoczył, że zaraz bieg wydarzeń po raz pierwszy pójdzie nie po jego myśli. Postanowił więc nieco rozładować napięcie.
- Może przejdziemy się do lasu?- zaproponował, choć miał szczerą nadzieję przynajmniej ten ostatni seks uprawiać z Elizabeth w łóżku, a nie na jakiejś leśnej polanie, jak zwierzęta. Stanowczo zbyt często mu się to zdarzało.
- Świetnie! To doskonały pomysł!- ucieszyła się z kolei Eliza, licząc na to, że na spacerze trafi się szansa na poinformowanie Canagana o ciąży. Wyszli więc z domu, dziewczyna zamknęła drzwi o oboje skierowali się w stronę lasu. Wampir po chwili złapał ją za rękę i przyciągnął bliżej siebie. Kiedy więc weszli w las, ich dłonie były ze sobą splecione i znajdowali się tak blisko siebie, że niemal ocierali się bokami. Szli w ciszy, ale był to ten rodzaj przyjemnej ciszy, wypełnionej szczęściem i spokojem. Spacerowali tak przez dość długi czas. W końcu doszli do miejsca z kamieniem, które tak dobrze znali. Canagan bez słowa usiadł na głazie i pociągnął Elizę tak, że ta, chcąc nie chcąc, usiadła mu na kolanach, twarzą do niego. Jej nogi znajdowały się po obydwu bokach wampira. Chłopak uśmiechnął się do niej w ten sposób i dziewczynie od razu stopniało serce. Wszystkie jej obawy poszły w niepamięć. Kochała tego wampira bezwarunkowo, a on tak samo kochał ją. W tej chwili, mimo lekkiego (ogromnego) strachu nabrała pewności, że stworzą idealną, kochającą się rodzinę, bo Canagan jest najlepszym kandydatem na męża dla niej, jakiego tylko mogłaby sobie wymarzyć, a ponadto na pewno będzie wspaniałym ojcem. W tej samej chwili wampir postanowił nie czekać i na dobre rozpocząć zabawę.
- Kocham cię- szepnął wprost do ucha Elizabeth swym uwodzicielskim szeptem. Dziewczyna zarumieniła się i spuściła wzrok. Canagan chwycił jej podbródek, zmuszając ją w ten sposób, aby spojrzała mu w oczy.
- Spójrz na mnie. Lubię, kiedy na mnie patrzysz w ten sposób- powiedział cichym, przyjemnym i miękkim głosem, po czym zamknął oczy i schylił się, by pocałować Elizabeth. Dziewczyna poczuła, że jeśli zaraz czegoś nie zrobi, ulegnie mu bezpowrotnie i straci idealną okazję na przekazanie chłopakowi radosnej nowiny. Wykorzystała więc resztę wolnej woli, by uwolnić się spod wpływu odurzającej osoby Canangana. Położyła mu dłoń na piersi, odpychając go lekko.
- Hę? O co chodzi, kochana?- zapytał, unosząc jedną brew do góry. Matko, wygląda tak oszałamiająco, tak cudownie, tak pięknie, tak podniecająco, tak... nie, nie, nie! Skup się, Elizabeth!- pomyślała.
- Kochany...- zaczęła. Głos jej lekko drżał.- Muszę ci coś powiedzieć.
- Co takiego?- wampir lekko się zniecierpliwił, choć zdołał to ukryć. Denerwowało go, że Eliza nie mówi od razu, o co jej chodzi, tylko bawi się w jakieś gierki.
- Ja... jestem w ciąży- powiedziała to tak cicho, iż obawiała się, że zagłuszył ją wiatr, który właśnie poruszył płatkami kwiatów i koronami drzew wokół nich.
*W ten sposób dowiadywano się o ciąży w średniowieczu. Do moczu kobiety wrzucano igłę. Jeśli zabarwiła się na czarno lub rdzawo, świadczyło to o tym, że wkrótce należy spodziewać się pociechy.