piątek, 30 marca 2018

Cmentarz Upadłych I "Lalka Annie"

-Więc to ten hotel?-spytałem, kiedy Jacob kazał mi zatrzymać samochód przed niezbyt zachęcająco wyglądającym budynkiem. Nie obchodziło mnie to zbytnio, ale wypadało coś powiedzieć.
-Tak. Może nie ma pięciu gwiazdek, ale o to tu chodzi. Gdybym umawiał się z laseczkami w tak wyszukanych miejscach, od razu by się wydało. A Mary najpierw by mnie zabiła, potem puściła z torbami. A wyobrażasz sobie, co by zrobiły gazety? Moje życie byłoby zrujnowane!-powiedział Jacob, szykując się do wyjścia. Otworzyłem bagażnik, aby mój "kolega" z pracy mógł wziąć swoje rzeczy. Mężczyzna wyszedł, wyjął swoją walizkę i stanął obok moich drzwi.
-A ty na pewno nie chcesz zostać i się nieco z nami zabawić? Dziewczynki z chęcią się tobą zaopiekuję, pobawią w dom albo w lekarza-mówiąc to, Jacob uśmiechnął się obleśnie i puścił oczko do mnie. Ponieważ go kryłem, uważał mnie za swojego przyjaciela. Wystarczyło tylko tyle, by zrównać sobie jego przychylność. Nie powiem, żeby mi to nie pasowało. Przynajmniej nie muszę się martwić o swoje własne alibi. Rose i Alice są pewne, że jestem na delegacji. Gdyby moja żona chciała się upewnić, na pewno zadzwoniłaby do Jacob, bo wie, że zawsze razem pracujemy i wspólnie wyjeżdżamy. Zadbałem o to, aby tak sądziła. Mężczyzna zaś potwierdzi, że z nim jestem. W zamian za to ja mam w ten sposób kryć go przed jego żoną. Zbędnymi pytaniami ze strony Jacoba też nie muszę się przejmować, bo wkręciłem mu, że mam stałą kochankę i jeżdżę do niej, zamiast na dz*wki. Taki układ był idealny, przynajmniej dla mnie. Innych może męczyłoby to, że muszą kryć kogoś takiego jak Jacob, ale mi to nie przeszkadzało. Nie obchodziło mnie zbytnio nic poza moją rodziną. Dla nich zrobiłbym wszystko, ale nie potrafiłem zrezygnować z tej jednej rzeczy. Mimo że kochałem ich całym sercem i nigdy nie pozwoliłbym zrobić im niczego złego. Musiałem co jakiś czas się wyrwać i odreagować. Dlatego właśnie biorę udział w tej głupiej szopce. Aby mieć alibi i ochronić moich bliskich przed moją drugą naturą. I tym, co mogliby przeżyć, gdyby oni lub ktokolwiek inny się o niej dowiedział.
-Dzięki, ale moja rozgrzana dziewczynka czeka już na mnie w wannie-odparłem.
-Ulala-powiedział Jacob. Pożegnałem się z nim i odjechałem. Musiałem zawrócić stąd teraz na autostradę. Jechałem nią resztę dnia, aż do momentu, kiedy zrobiłem nocny postój w jakimś motelu. Z samego rana wyruszyłem w dalszą drogę. Po dwóch godzinach jazdy zjechałem z autostrady. Bocznymi uliczkami dojechałem do lasu. Mojego lasu. Nawet nie musiałem patrzeć na drogę, aby dojechać na miejsce. Rozpadający się domek w samym środku dzikiej głuszy. Kto i po co miałby chcieć tu zaglądać? Nikt. I oto właśnie chodziło. Samochód zaparkowałem przed domkiem. Następnie wszedłem do środka i rozejrzałem się po dobrze znanym pomieszczeniu. Po prawej, pod oknem, stało krzesło, a obok niego stolik. Rozłożone na nim były różnego rodzaju noże. Obok stała oparta o ścianę siekiera, a wraz z nią łopata. Pe lewej na ścianie wisiały wszelkiego rodzaju klucze, śrubokręty, piły, wkrętarki, wiertarki i inne takie. Spojrzałam na stojące pod ścianą szafki. Oczami wyobraźni widziałem mieszczące się w nich naboje, pistolet, liny, druty, kajdanki, gwoździe oraz całą masę innych "zabawek". W szafkach nad nimi znajdowały się rzeczy potrzebne do mieszkania przez jakiś czas w takim miejscu, czyli kilka talerzy, sztućców i kubków. Na przeciw ległej ścianie, obok drzwi, wisiała sobie jak gdyby nigdy nic moja ulubiona strzelba. Odwróciłem się w jej stronę.
-Dawno cię nie używałem. Mam nadzieję, że nie czujesz się z tego powodu zawiedziona. Wynagrodzę ci to już wkrótce. Obiecuję-powiedziałem, głaszcząc powoli jej lufę. Wyszedłem z domku i poszedłem za niego. Skierowałem swoje kroki prosto w stronę lasu. Po przejściu kilku metrów moim oczom ukazał się dobrze znany, czarny płot. Wyjąłem klucz i bez problemu otworzyłem bramę. Wszedłem, po czym zamknął za sobą.
-Przyszedłem was odwiedzić-powiedziałem cicho, patrząc ze spokojem, ale i zadowoleniem na stosy usypanych kamieni. Wyglądały jak kopce kreta. Tworzył je nie tylko po to, aby wiedzieć, w których miejscach już nie kopać, ale też aby po prostu pamiętać o ilości zużytych zabawek, które musiałem już tutaj wyrzucić. Stałem tak przez chwilę, po czym otworzyłem bramę. Wychodząc, spojrzałem na własnoręcznie przyczepioną do niej tabliczkę. Napis na niej głosił: Cmentarz Upadłych.
-Niewątpliwie upadliście bardzo nisko z piedestału życia-powiedziałem na głos sam do siebie, po czym wrócił do samochodu. Dobrze, że zabrałem ze sobą jedzenie. Wyjąłem swój bagaż, po czym wszedłem do domku. Na szybko przyrządziłem sobie jajecznicę z boczkiem, którą zagryzłem chlebem. Napiłem się wody, po czym schowałem wszystko do górnych szafek. Następnie wróciłem do samochodu. Przyszedł czas na znalezienie nowej zabawki.
~*~
Trzy godziny jechałem do najbliższej stacji. Innych denerwowałoby takie oddalenie od cywilizacji, ale mi to właśnie było potrzebne. Postanowiłem się na niej zatrzymać i zatankować. Następnie poszedłem zapłacić. Stacja była naprawdę mała i raczej niewiele samochodów się tutaj zatrzymywało. Przede mną w kolejce stała tylko jakaś mała dziewczynka z lalką. Na oko była w wieku Alice.
-Niestety, ale brakuje ci pieniędzy na tego batonika-powiedział do niej sprzedawca.
-Dobrze, w takim razie go nie chcę. I przepraszam za kłopot. Wezmę tylko rzeczy, które kazała kupić mama-odparła dziewczynka.
-Ile brakuje?-spytałem. Kasjer spojrzał na mnie ze zdziwieniem.- Ile brakuje tej dziewczynce na batonika?-dodałem, aby zrozumiał, o co mi chodzi. Podał kwotę, a ja bez zastanowienia wyjąłem z portfela kilka monet i dopłaciłem.
-Bardzo panu dziękuję!-powiedziało dziecko, po czym zabrało swoje zakupy i wyszło ze sklepu. Zapłaciłem szybko swój rachunek i także wyszedłem. Dziewczynka na szczęście nie odeszła jeszcze daleko.
-Hej, zaczekaj!-zawołałem, biegnąc w jej stronę. Dziecko zatrzymało się i odwróciło.
-Co się stało?-spytała dziewczynka.
-Na pewno masz daleko do domu. Podwiozę cię, dobrze?-odparłem.
-Mama mówiła, że mam nie wsiadać z obcymi do samochodu-powiedziało dziecko.
-Ale przecież ja nie jestem obcy. W końcu kupiłem ci batonika, prawda?
-W sumie to ma pan rację. I naprawdę mam daleko do domu-odparła dziewczynka.
-Widzisz? Pewnie nie chce ci się iść taki kawał drogi. Podwiozę cię, tylko powiesz mi, gdzie mam dokładnie jechać, dobrze?-spytałem. Dziewczynka chwilę się namyślała.
-Zgoda-odparła w końcu. Wziąłem ją za rękę i poprowadziłem w stronę samochodu. Wsiadła bez zbędnych protestów. Wyjechałem ze stacji i od razu skierowałem się w stronę lasu.
-To nie tutaj-powiedziała natychmiast dziewczynka.
-Nie? To pozwól tylko, że znajdę odpowiednie miejsce, żeby zawrócić-odparłem.
-Dobrze-powiedziała dziewczynka. Przejechaliśmy jakieś dwa kilometry, po czym zatrzymałem samochód na uboczu. Schyliłem się i wyjąłem ze schowka kawałek szmatki i małą buteleczkę. Wylałem nieco jej zawartości na materiał.
-Co pan robi?-spytała dziewczynka. Nie odpowiedziałem nic. Kiedy wszystko już było gotowe, przyłożyłem jej szmatkę do ust. Dziecko było zdziwione i nie wiedziało zapewne, co się dzieje, dlatego niemal nie protestowało. Po chwili jej ciało zupełnie zwiotczało, a ja mogłem ruszyć spokojnie w dalszą drogę.
~*~
Od razu po przyjeździe wyjąłem dziewczynkę i zaniosłem do domku. Przywiązałem ją do krzesła, po czym zasłoniłem czarnym materiałem jedyne okno. Dzięki temu wewnątrz domku zapanował jeszcze większy mrok. Wyszedłem do samochodu, coś przekąsić. Otworzyłem drzwi. Mój wzrok od razu spoczął na lalce leżącej na siedzeniu. Postanowiłem zabrać ją później ze sobą i położyć gdzieś obok dziewczynki. Na pewno będzie jej raźniej. Potem wziąłem się za przeszukiwanie jej rzeczy. W zakupach dziewczynki znalazłem jednak tylko kupionego wcześniej batonika. Zjadłem go i popiłem wodą, po czym wróciłem do domku. Od razu zorientowałem się, że dziecko się już wybudziło. Patrzyło na mnie przerażone.
-Jak masz na imię?-spytałem, po czym położyłem lalkę na stoliku, odwróciłem się i wziąłem wiertarkę i metalową płytkę. Następnie odwróciłem się w stronę dziewczynki, która cała drżała ze strachu.
-Nie rozumiesz, co do ciebie mówię?-spytałem, przeciągając każde słowo. Jednocześnie zacząłem się powoli zbliżać do dziecka. Dziewczynka zaczęła się jeszcze mocniej trząść.
-No odpowiedz na moje pytanie!-krzyknąłem, szarpiąc ją za włosy. Dziecko krzyknęło i rozpłakało się.
-To jak masz na imię?-spytałem ponownie ze spokojem, puszczając ją.
-J-jestem A-annie...-wyjąkała dziewczynka.
-Dobrze. A teraz posłużysz mi jako moja nowa zabawka-powiedziałem, kładąc płytkę na jej nodze i włączając wiertarkę. Już po chwili trysnęła krew, a powietrze wypełniły krzyki i płacz Emily, które były najcudowniejsza muzyką dla moich uszu. To był jednak dopiero początek wszystkich atrakcji, które dla niej uszykowałem. Musiałem jednak dostosować to dla jej wieku i możliwości, aby nie zeszła mi zbyt szybko. Po przymocowaniu metalowej płytki do nogi dziewczynki, odsunąłem się kawałek, by podziwiać swe dzieło. Miałem przed oczami iście wspaniały obraz. Annie siedziała przywiązana do krzesła, z zakrwawioną dolną częścią tułowia i cała dygotała z bólu i przerażenia. Przestała już nawet płakać czy krzyczeć. Patrzyła na mnie jedynie tak, jak patrzy sarna na myśliwego.
~*~
Bez problemów przeniosłem ciało Annie, niosąc jednocześnie w drugiej ręce łopatę. Po dotarciu na mój Cmentarz Upadłych, zrzuciłem ciało obok bramy i poszedłem szukać wolnego miejsca. Kiedy je znalazłem, zacząłem kopać. Wykopałem grób głęboki na jakiś metr. Zajęło mi to sporo czasu, ale w końcu się udało. Wróciłem po ciało dziewczynki. Wrzuciłem je do grobu i zakopałem. Następnie ułożyłem mały kopiec z kamieni, które wziąłem z innych stosów. Nie chciało mi się dziś szukać nowych. Prawdę mówiąc tak dawno się nie zabawiłem, że nawet o tym nie pomyślałem. Cały czas byłem tylko podjarany wizją kolejnej zabawy. No dobra, nie zabawy, tylko morderstwa. Wiem, jestem psychopatą i czuję się z tym źle, ale tylko w obecności mojej rodziny. Nie przeszkadzałoby mi to w ogóle, gdyby nie mogło im zaszkodzić. Mógłbym pójść się leczyć, ale nie mam gwarancji, że uda mi się z tego wyleczyć. A mógłbym tylko przynieść wstyd, upokorzenie i cierpienie mojej rodzinie, ujawniając swą drugą naturę. Dlatego wolę siedzieć cicho i od czasu do czasu jechać na "delegację". Wróciłem z mojego cmentarza prosto do domku. Miałem w nim jeszcze jedno pomieszczenie, małą sypialnię. Idąc spać, żałowałem tylko, że tym razem mój pobyt tutaj będzie tak krótki.
~*~
Z samego rana poszedłem ponownie na mój cmentarz. Po dotarciu na miejsce od razu spostrzegłem, że coś jest nie tak. Podszedłem do świeżo jeszcze wyglądającego grobu dziewczynki. To, co ujrzałem przy kopcu z kamieni było przerażające. Leżała przy nim lalka. Rozpoznałem w niej zabawkę tamtej dziewczynki, choć nie należało to do łatwych zadań. Laleczka była cała pokryta krwią, która sprawiała wrażenie, jakby wypływała z jej oczu. Wokół niej zdążyła już utworzyć się mała kałuża krwi. Podszedłem do stosu kamieni na miękkich nogach. Bałem się jak nigdy. Zastanawiałem się, co też ta lalka mogła tam robić. Czyżbym sam nie zauważył, że zabrałem ją wraz z ciałem dziewczynki i tu zostawiłem? Uznałem to za najbardziej prawdopodobną opcję. Nie chciałem nawet myśleć, że ktoś inny mógł tu być i co gorsza mnie widzieć. Żadnej innej możliwości nawet nie dopuszczałem do myśli. Nie wiedzieć czemu, zdecydowałem się podnieść zabawkę i wziąć ze sobą. Natychmiast zawróciłem do domku. Położyłem lalkę na stoliku i zacząłem sobie przygotowywać coś do jedzenia. Przerwałem jednak tę czynność, gdyż nie mogłem znieść wzroku lalki. Tak, cały czas miałem wrażenie, że jej krwawe oczka bezwstydnie się we mnie wgapiają. Złapałem ją więc i bez namysłu rzuciłem w kąt jednej z szafek. Następnie dokończyłem robienie moich kanapek. Zjadłem je i poszedłem się przejść po lesie. Spacer przebiegł jak zwykle, to znaczy spokojnie i przyjemnie. Na koniec, choć z lekką obawą, poszedłem na Cmentarz Upadłych. Bałem się, czy nikt nie czeka tam na mnie kolejne niemiła niespodzianka albo, co gorsza, oddział antyterrorystów. Nie znalazłem jednak już nic niepokojącego. Pospacerowałem chwilę między kopcami z kamieni, starając sobie przypomnieć wygląd i imię przynajmniej niektórych z moich byłych zabawek. W końcu jednak zmuszony byłem wrócić do domku. Spakowałem się, zabierając wszystkie rzeczy oprócz moich "przyrządów do zabaw". Następnie wsiadłem do samochodu i odjechałem. Adrenalina po popełnieniu morderstwa utrzymywała się we mnie aż do teraz, więc nie musiałem sobie nawet robić nocnego postoju. Co za tym idzie, przybyłem na miejsce nieco wcześniej. Nie miałem nic lepszego do roboty, więc postanowiłem zaczekać na Jacoba przy samochodzie. Pojawił się po jakichś trzech godzinach. W jednej ręce trzymał swoją walizkę, drugą obejmował w pasie jakąś dziewczynę, która na dobrą sprawę mogłaby być jego córką.
-O, już jesteś? Mogłeś zadzwonić, to bym przyszedł wcześniej. Albo dołączyłby się do naszej zabawy-powiedział Jacob z głupawym uśmiechem na twarzy. Domyśliłem się, że ostro balował przez te dwie noce i półtora dnia. Pewnie jeszcze z samego rana walnął sobie trzy drinki.
-Dopiero przed chwilą przyjechałem-skłamałem bez mrugnięcia okiem. Doskonale wiedziałem, że nic nie jest w stanie wyswobodzić go przed ustalonym czasem z objęć kochanek, chyba że telefon od żony. Poza tym ja już się zabawiłem i wystarczy mi na jakiś czas.
-W takim razie pragnę przedstawić ci Violet, miłośc mojego życia-odparł Jacob i razem z dziewczyną zaczęli chichotać.
-Bardzo mi miło, ale powinniśmy już się zbierać, jeśli chcemy dotrzeć na czas. A ty musisz jeszcze wytrzeźwieć-odparłem, by jak najszybciej zakończyć tę szopkę.
-Co racja, to racja. Żegnaj, moja luba, nie dla nas szczęście płynące z możliwości szczerego kochania i bycia kochanym- powiedział Jacob, po czym przyssał się do ust dziewczyny. Na trzeźwo był nie do zniesienia, ale po pijaku to już w ogóle. Kiedy w końcu zakochana para oderwała od siebie swoje otwory gębowe, pomogłem Jacobowi się zapakować do samochodu i odjechaliśmy. Przez całą drogę bez żadnych zastrzeżeń wysłuchiwałem jego opowieści, jak to świetnie się bawił przez te dwa dni. Ja skupiłem swoją uwagę na odciąganiu go od opowiadania mi wszystkiego ze szczegółami. Sory, ale nie. To nie mój klimat. Po dwóch godzinach jazdy zrobiliśmy krótki postój na stacji benzynowej. Zatankowałem swój samochód i kupiłem jakąś sałatkę w hermetycznym opakowaniu. Jacob poszedł najpierw do toalety. W tym czasie ja wróciłem do samochodu i zacząłem jeść. Po jakichś dziesięciu minutach ujrzałem Jacoba, idącego w stronę mojego samochodu z hot-dogiem.
-Jak mi cokolwiek zapaćkasz sosem, zabiję-powiedziałem.
-Dobra, dobra, wiem przecież jak lubisz swój samochód. Ale nie musisz mi grozić-zaśmiał się, wsiadając. Tyle tylko, że ja mu nie groziłem. To nie byłoby trudne, stworzyć idealny plan, dzięki któremu nikomu nawet przez myśl nie przeszłoby, że to moja sprawka. W końcu miałem już w tym doświadczenie. Nic jednak dalej nie powiedziałem i wyjechałem ze stacji. W moim towarzyszu obudziła się mniej egoistyczna część, więc zaczął zadawać mi pytania dotyczące tego, jak mi minął ten czas. Nazmyślałem coś o wspaniałych chwilach z kochanką.
-A właściwie to jak ona ma na imię?-zapytał Jacob, odwracając swojego hot-doga, żeby zlizać sos z drugiej strony, który omal nie skapnął na tapicerkę. Z wrażenia zacisnąłem mocniej dłonie na kierownicy.
-Kate-odparłem.
-Serio? A wydawało mi się, że wcześniej mówiłeś, że Casey-odparł Jacob.
-Casey to przypadkiem nie jedna z twoich miłości?-spytałem.
-A może-powiedział lekceważącym tonem mój towarzysz. Właśnie na tym podobnych rozmowach upłynęły nam następne dwie godziny drogi. W końcu zajechaliśmy przed dom mężczyzny.
-Szkoda, że to tak szybko minęło. Teraz musze wracać do smoczycy-powiedział Jacob, po czym razem wyszliśmy. Przywitałem się z Mary, która wyszła na ganek, jak tylko zauważyła, że przyjechaliśmy. Jacob zaś sięgnął swój bagaż.
-Nie masz pojęcia, jak się za tobą stęskniłem-powiedział z uśmiechem, całując i przytulając swą żonę. Musiałem przyznać, że on także miał całkiem niezłe umiejętności aktorskie. Jak to się dziwnie dzieje na tym świecie. On bez mrugnięcia okiem oszukuje Mary, a ja w ten sam sposób mydlę oczy jemu. Pożegnałem się z nimi, po czym wsiadłem do swojego samochodu i odjechałem w stronę swojego domu. Po dwudziestu minutach byłem już na miejscu.
-Kochanie, czemu nie odbierasz telefonów?-zapytała mnie moja żona, kiedy tylko wysiadłem z samochodu. Musiała zauważyć przez okno, że już jadę.
-Też cię kocham-odparłem, całując ją.
-Tak, ja ciebie również, ale nie o to chodzi. Ja rozumiem, że miałeś ważne zebrania i tym podobne, ale po nich mógłbyś włączyć komórkę-powiedziała. Miała rację, faktycznie zapomniałem ją ponownie uruchomić. Zawsze bowiem wyłączam ją na swoje wypady.
-Wybacz, zapomniałem. A coś się stało?-spytałem.
-Nic, oprócz tego, że myślałam już, iż zapomniałeś o urodzinach Alice-odparła Rose. Jej słowa sprawiły, że moje serce zwolniło. Już miałem przed oczami wizję mojej wściekłej żony i zawiedzione spojrzenie ukochanej córeczki.
-Ale widzę, że prezent przynajmniej kupiłeś-powiedziała Rose, otwierając drzwi od strony pasażera. Powędrowałem wzrokiem za jej spojrzeniem i poczułem, że teraz to już moje serce stanęło. Na przednim siedzeniu, niczym pasażerka, siedziała sobie jak gdyby nigdy nic TA lalka. Wszędzie poznałbym te ciemne włosy i oczy, szarą czapkę i kolorowe ubranie. Nie była jednak, jak poprzednio, ubrudzona krwią. Wręcz przeciwnie, wyglądała jak dopiero co zakupiona w jakimś sklepie z zabawkami.

-Ale...-zacząłem cicho.
-Bardzo ładna. Tylko ją zapakuję-powiedziała Rose, po czym wzięła zabawkę.
-Zostaw!-zawołałem, łapiąc ją za rękę tak, że aż upuściła lalkę.
-Co się stało?-zdziwiła się.
-Nic, tylko...-próbowałem na szybko coś wymyślić. Nie mogłem pozwolić, by Rose zabrała tę zabawkę i, co gorsza, dała ją Alice.
-To się nie wygłupiaj-odparła moja żona, po czym schyliła się po lalkę, podniosła ją, otrzepała i zabrała ze sobą do domu. Z tego wszystkiego nawet nie pomyślałem, żeby więcej protestować. Idąc do domu, wyrzucałem sobie jedynie, jak mogłem zapomnieć o urodzinach Alice? Chyba tak się podjarałem myślą o moim wypadzie, że wyleciały mi one z głowy. A teraz muszę za to zapłacić. Ale skąd wzięła się tam ta lalka? Przecież zostawiłem ją w tamtym domku, jestem pewien na 100%. I nie było jej podczas naszego powrotu, przecież ja albo Jacob byśmy ją zauważyli. Poza tym ja jej tam nie kładłem, Jacob na pewno też nie, bo po co? Kiedy jednak wszedłem do domu, musiałem porzucać rozmyślania na ten temat. Od progu powitała mnie moja mała księżniczka.
-Czeeeeeść taaaatoooo!-zawołała, rzucając się w moją stronę. Kucnąłem i podniosłem ją.
-No hej, jak się ma moja mała księżniczka?-zapytałem.
-Bardzo dobrze, tęskniłam za tobą, nie wyjeżdżaj już!-zawołała jednym tchem. Zauważyłem kątem oka, że na stole w salonie stoi masa prezentów, a w przejściu do pokoju ustawiły się zaciekawione koleżanki mojej córki.
- Niestety, ale muszę wyjeżdżać co jakiś czas. Taką mam pracę-powiedziałem. Alice posmutniała.
-No wiem, ale ja bym tak chciała, żebyś już nigdzie nie jeździł!
-Już się nie smuć-odparłem, po czym uszczypnąłem ją lekko w policzek.
-Ej!-roześmiała się.
-Co?
-Nie rób tak!- Alice ponownie się zaśmiała.
-Ale jak?-zapytałem, ale moja córka już nic nie powiedziała. Postawiłem ją więc na ziemi.
-Cześć i czołem, kluski z rosołem!- powiedziałem do jej koleżanek, a one roześmiały się jednocześnie. Puściłem Alice, która pobiegła do salonu wraz z innymi dziewczynkami. Po chwili przyszła do mnie Rose z lalką w torbie do prezentu.
-Nie jestem przekonany, czy to dobry pomysł-powiedziałem, odbierając od niej zabawkę.
-Nie jesteś przekonany, czy dawanie córce prezentu na ósme urodziny to dobry pomysł?-spytała z lekką irytacją moja żona.
-Nie o to mi chodziło-odparłem, chcąc się jakoś wybronić.
-To idź i jej to daj. W końcu po to kupiłeś tę lalkę.  Na pewno się ucieszy-powiedziała Rose. Chcąc nie chcąc musiałem więc iść i dać mojej córce ten prezent. Alice faktycznie bardzo się ucieszyła i zaraz go rozpakowała.
-Jest śliczna!-zawołała uradowana.
-Cieszę się, że ci się podoba-odparłem, widząc, jak Alice pokazuje lalkę i chwali się nią przed koleżankami.
-Choć, zostawmy dziewczynki same-powiedziała moja żona, biorąc mnie pod rękę i wyprowadzając z salonu. Poszliśmy do kuchni, gdzie zaczęliśmy rozmowę.
-Co też ci odbiło z tym prezentem?-zapytała od razu Rose.
-Nic, kochanie. Po prostu jestem zmęczony i zacząłem świrować-odparłem, obejmując ją od tyłu. W myślach zaś uspokoiłem się, że to nie może być nic poważnego. Musiałem niechcący jednak zabrać lalkę i jakimś cudem ani ja, ani Jacob tego nie zauważyliśmy.
-Głuptas z ciebie-powiedziała moja żona, odwracając się i kładąc mi ręce na szyi.
-Takiego mnie kochasz-odparłem z uśmiechem.
-Racja-powiedziała, patrząc wprost w moje oczy. Staliśmy tak przez kilka chwil, aż wyswobodziliśmy się ze swoich objęć. Następnie Rose zaczęła mnie wypytywać, jak przebiegł mój służbowy wyjazd. Opowiedziałem wszystko to, co jeszcze przed wyjazdem uzgodniłem z Jacobem. Potem standardowo ja spytałem się jej, jak im minął ten czas. W międzyczasie co jakiś czas któreś z nas chodziło sprawdzić, co u dziewczynek. Później zrobiliśmy sobie kolację, a następnie poszedłem z Alice odprowadzić jej koleżanki, podczas gdy Rose zajęła się sprzątaniem. Dziewczynki cały czas śmiały się i świetnie bawiły. Nie mogłem wprost napatrzeć się na moją promieniującą szczęściem księżniczkę. Po odprowadzeniu wszystkich dziewczynek wróciliśmy do domu.
-Zrobiłam kolacje dla Alice-powiedziała Rose, przychodząc do przedpokoju.
-Ale ja nie jestem głodna!-zawołała moja córka.
-Ale musisz coś zjeść-odparła Rose.
-Jadłam, przecież wiesz. Tato, powiedz coś mamie-powiedziała Alice, posyłając mi błagalne spojrzenie.
-Niestety, mama ma racje. Chipsy i słodycze to nie kolacja-odparłem. Alice skapitulowała, widząc, że nie ma u nikogo poparcia i poszła do kuchni z grymasem niezadowolenia na twarzy. Nagle zatrzymała się.
-A czy moja nowa lalka może zjeść ze mną?-zapytała, odwracając się.
-Oczywiście-powiedziała Rose. Alice pobiegła więc po zabawkę i razem z nią poszła do kuchni. Szybko zjadła uszykowane kanapki. Następnie obejrzeliśmy z nią w salonie odcinek jej ulubionej bajki, po czym Alice usiadła na podłodze i zaczęła bawić się lalką. Wraz z żoną obejrzałem zaś wydanie wiadomości. Co jakiś czas spoglądałem na moją córkę, która czasem poruszała ustami, ale nic nie mówiła. Uznałem to za część jej zabawy. Kiedy program się skończył, najwyższy czas było położyć się do łóżka.
-Alice, pora spać-powiedziała Rose, wstając. Uczyniłem to samo.
-Dobrze, a czy mogę spać razem z Annie?-zapytała Alice.
-O, już zdążyłaś wymyślić dla niej imię? Oczywiście, że tak-odparła moja żona.
-W takim razie dobranooooc!-zawołała Alice, po czym podbiegła i ucałowała Rose, która specjalnie po to się schyliła. Następnie moja córka stanęła przede mną, chcąc i ze mną się pożegnać. Przez chwilę jednak stałem jak słup soli, nie wykonując żadnego ruchu.
-Wszystko w porządku, kochanie?-zapytała Rose, wyrywając mnie tym samym z zamyślenia.
-T-tak...-odparłem, po czym schyliłem się i ucałowałem Alice na dobranoc.
-Śpij dobrze, moja księżniczko-powiedziałem, uśmiechając się do niej, choć w głębi duszy czułem się, jakby właśnie potrącił mnie czołg. Moja córka pobiegła na górę, do swojego pokoju.
-Ja chyba też już pójdę spać. Jestem naprawdę zmęczony-powiedziałem.
-W takim razie ja też idę, nie będę tu przecież sama tkwić-odparła Rose i razem poszliśmy do swojej sypialni. Przebraliśmy się i położyliśmy do łóżka. Wkrótce potem moja żona zasnęła. Poznałem to po jej równym i płytkim oddechu. Ja zaś przeczuwałem, że czeka mnie bezsenna noc. Dlaczego Alice akurat tak nazwała tę głupią lalkę?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz