- Dziś zajmiemy się organizacją naszego ślubu! Przyjadą projektanci, dekoratorzy, malarze i cała masa innych ludzi- powiedziała podekscytowana Aurelina.- Mam czekać z tym wszystkim, aż wrócisz z Rady, czy zacząć ustalać niektóre rzeczy bez ciebie?- zapytała po chwili.
- Nie musisz na mnie czekać. Zresztą, ja się nie znam i nie mam głowy do takich rzeczy- odparł Canagan.
- Rozumiem, ale jakie masz w takim razie wymagania? Albo prośby? Warunki? Nie chcę w końcu wymyśleć czegoś, co ci się zupełnie nie spodoba. W końcu to najważniejsze dzień w naszym życiu!- zawołała Aurelina.
- Kochanie, dla mnie najważniejsze jest, abyś ty była zadowolona. A teraz wybacz, muszę już iść- odpowiedział Canagan, po czym uniósł dłoń swojej narzeczonej i ucałował ją. Potem złożył jeszcze przelotny pocałunek na jej policzku.- Do zobaczenia, najdroższa- wyszeptał i udał się na posiedzenie Rady. Doskonale wiedział, że będzie żałował swoich słów. Kto wie, co jej uderzy do głowy? Sam nie wiem, jak to wytrzymam, ale jakoś będę musiał. Aż mnie mdli na myśl o tym ślubie. Na pogrzebie przynajmniej nie musiałem się do wszystkich szczerzyć i udawać wniebowziętego. Zaś podczas zaślubin właśnie tak powinienem się zachowywać...- myślał z goryczą i gniewem wampir, kierując się do pomieszczenia, w którym miała odbyć się Rada. Kiedy wszedł do środka, okazało się, że wszyscy już są. Zebrani zajmowali swoje miejsca wokół prostokątnego stołu. U jego szczuty znajdowały się na podwyższeniu aż trzy zdobione fotele, z czego środkowy był z nich wszystkich najwyższy i najbardziej przykuwał uwagę swoją prezencją. Było on przeznaczony dla przewodniczącego Rady, czyli Canagana. Pozostałe dwa, znajdujące się po jego bokach, były miejscem, gdzie zasiadać mieli najbliżsi i najbardziej zaufani współpracownicy przewodniczącego. Dopóki żył Richter, zasiadali tam wybrani przez niego członkowie Rady, ale po śmierci stracili ten przywilej. Bowiem według prawa, każdy nowy zwierzchnik tejże instytucji wybiera własnych "pomocników". Po wejściu Canagana wszyscy wstali, on zaś od razu udał się w stronę swojego miejsca.
- Niniejszym mam zaszczyt powitać wszystkich zebranych na pierwszym zebraniu Wampirzej Rady pod przewodnictwem Canagana Phantomhive'a- powiedział wampir, po czym wszyscy zajęli swoje miejsca. Dzisiejsze zgromadzenie nie trwało zbyt długo. Było swego rodzaju powtórką z rozrywki dla młodego wampira. Wszyscy najpierw po raz kolejny złożyli mu kondolencje, by zaraz potem pogratulować ożenku, co w pewien sposób rozbawiło Canagana, ale nie dał tego po sobie poznać. Następnie członkowie Rady złożyli nowemu przewodniczącemu sprawozdanie z obecnej sytuacji całego królestwa i zaplanowanych posunięć. Jako syn samego Richtera Phantomhive'a, Canagan od zawsze miał szansę wiedzieć na każdy temat nieco więcej nawet od innych przedstawicieli arystokracji. Dlatego też niewiele z przytoczonych przez zebrane wampiry rzeczy go zaskoczyło. Wiedział przede wszystkim, co jest obecnie najważniejszym celem do zrealizowania.
- Proponuję ustalenie spotkania Rady, na którym zajmiemy się rozpatrywaniem tylko kwestii nowego, trwalszego, a co za tym idzie, bardziej wiążącego traktatu pokojowego z magami- powiedział Canagan, kiedy już zostały omówione mniej ważne zagadnienia.
- Oczywiście, hrabio. Pragnę jedynie poinformować cię, iż data ta została już ustalona przez twego ojca, świętej pamięci Richtera- zaczął jeden z członków. Wampir omal nie roześmiał się, słysząc nowy "przydomek" swojego ojca.- Za dwa miesiące odbędzie się pierwsze ważniejsze spotkanie z magami w te sprawie, dlatego zgromadzenie Rady miało odbyć się już za dwa tygodnie- kontynuował ten sam wampir.
- Dobrze, zatem w tej kwestii niczego nie zmieniamy- odparł Canagan. Dalej rozmowa dotyczyła właśnie tego tematu, ale dość pobieżnie omawianego. W końcu zebranie dobiegło końca. Jednakże dla samego Canagana był to dopiero początek szaleństwa dzisiejszego dnia. Niedługo potem odnalazła go Aurelina, jej matka i ciotka Alyssa. Obie zaczęły trajkotać o dekoracjach i ich kreacjach (przy czym w przypadku jego narzeczonej starali się nic mu nie zdradzić, ale jednocześnie nie były w stanie powstrzymać się od mówienia o tym). Następnie Canagan został zaciągnięty do rodzinnej kaplicy zaślubin, gdzie miał miejsce dalszy etap torturowania go gadaniną o dekoracjach. Do tego musiał to wszystko podziwiać (i się zachwycać najdrobniejszym szczególikiem), a dodatkowo został zmuszony do dokonania kilku wyborów. Z tym, że każda jego decyzja była niemalże od razu krytykowana i zmieniana, lecz mimo to nie pozwolono mu spokojnie odejść. W końcu został zabrany na ostatnie tortury, które nie były takie złe. Spokojnie stał w miejscu, kiedy to krawiec zdejmował z niego miarę na nowy garnitur. Następnie sam wybrał krój i kolor. Również w tej kwestii ogarnięte szałem przygotowań do wesela wampirzyce chciały mu "pomóc", jednak tym razem nie ustąpił tak łatwo i postawił na swoim. Nie zamierzał bowiem dać zrobić z siebie dziwadła. Kiedy w końcu skończyły się zaplanowane na dzisiejszy dzień zajęcia, zaczynało już zmierzchać. Była to idealna pora na kolację, na którą wszyscy się udali.
- Co powiesz na małą przejażdżkę konną po posiłku? Żeby rozładować cały ten stres związany z przygotowaniami do ślubu? I, przede wszystkim, pobyć trochę sam na sam?- zapytał Canagan, zatrzymując na chwilę Aurelinę, poprzez objęcie jej od tyłu, i upewniając się, że nie ma nikogo w pobliżu. Ponadto mówiąc to, zbliżył swe usta niebezpiecznie blisko jej ucha.
- M-myślę, że to doskonały pomysł- wyjąkała zaskoczona wampirzyca, uśmiechając się lekko. Narzeczeni udali się więc razem na kolację, a tuż po niej wyruszyli na małą wycieczkę. Canagan wcześniej dopilnował, aby uszykowano im konie, na których mieli już okazję jechać.
- Proponuję zwiedzanie kolejnych terenów rodziny Phantomhive, o których nie masz nawet pojęcia- zaproponował wampir, na co Aurelina z ochotą przystała. Canagan pokazał jej kilka ciekawych miejsc. Na koniec udali się na jedną z polan. Przywiązali konie do drzewa, po czym skierowali się na sam środek łąki.
- Proszę, moja droga, spocznij sobie- powiedział wampir, kładąc na ziemi swój płaszcz. Aurelina podziękowała, po czym usiadła, a obok niej jej narzeczony.
- Pięknie, prawda?- powiedziała wampirzyca, patrząc w niebo. Zmrok zapadł już dawno, ponadto widoczność była doskonała, dlatego nieboskłon zdobiły setki iskrzących się małych punkcików.
- Zapewne olśniewałyby mnie swoją dzisiejszą urodą, gdybyś ty nie siedziała obok. Twój blask w pełni przyćmiewa światłość wszystkich gwiazd- wyszeptał Canagan, nachylając się w stronę Aureliny. Jego chłodny oddech popieścił delikatnie jej policzek, ulotnie, niczym dotyk promienia słońca w deszczowy dzień. Zdawało jej się ponadto, że poczuła lekkie muśnięcie jego języka. Chwila ta jednak trwała tylko ułamek sekundy, gdyż, ku niepocieszeniu Aureliny, Canagan od razu odsunął się od niej na początkową odległość.
- Ja...ja...dziękuję za komplement- powiedziała zawstydzona wampirzyca.
- Ja po prostu mówię, jak się rzeczy mają- odparł Canagan, uśmiechając się nonszalancko.
- Przestań, lepiej skup się na podziwianiu gwiazd- powiedziała niby surowym tonem, odwracając głowę. Mimo wszystko uśmiechnęła się pod nosem, co nie umknęło uwadze spostrzegawczego wampira.
- Skoro tak lubisz gwiazdy, to mogę ci obiecać, że po ślubie będziemy oglądać je co noc- powiedział Canagan. Na jakiś czas zapadła cisza. Oboje bowiem skupili się faktycznie na obserwowaniu gwiazd.
- Niewygodnie mi- odezwał się po kilku minutach wampir.- Pozwolisz?- zapytał, kładąc głowę na kolanach narzeczonej. Na początku była trochę oburzona i chciała zaprotestować, ale ostatecznie przymknęła na to oko. Przez pewien czas znów w ciszy podziwiali gwiazdy. To znaczy Aurelina je podziwiała, gdyż myśli Canagana zaprzątnięte były znacznie bardziej przyziemnymi sprawami. W końcu, kiedy już miał jako-taki plan na zabawę, przekręcił głowę i powiedział, zataczając przy tym palcem drobne kółka przez materiał sukienki na jej brzuchu:
- Zmęczony już jestem tym wszystkim strasznie.
- Już mówiłeś coś podobnego- odparła Aurelina, kierując na niego swój wzrok i zakładając mu niesforny kosmyk za ucho. Tym samym dała się wciągnąć w jego grę.
- A ty nie jesteś zmęczona?- zapytał.
- Jestem, zapewne równie jak ty. Niby wampiry się nie męczą, ale ja mam wrażenie, że tak nie jest- zaśmiała się cicho Aurelina. Canagan spojrzał na nią z dołu i uśmiechnął się.
- Odpocznijmy więc nieco. Poddajmy się rozrywce- zaproponował, uśmiechając się jeszcze szerzej.
- Jakiej znowu "rozrywce"?- zapytała wampirzyca, nic nie przeczuwając. W odpowiedzi Canagan zerwał się na równe nogi i natychmiast pobiegł do ich koni, po czym zaczął je rozwiązywać.
- Co ty robisz?!- zawołała zdziwiona Aurelina. Wstała z ziemi i otrzepała się, choć nie było to konieczne, gdyż przez cały czas siedziała na płaszczu narzeczonego.
- Odwiązuje nasze konie- wyjaśnił spokojnie, nieco protekcjonalnym tonem wampir.
- Ale po co? Czemu ty mi nic nie chcesz powiedzieć?
- Przecież ci mówię, tylko niekoniecznie to, co chcesz usłyszeć- wymamrotał Canagan tak szybko i cicho, że Aurelina nic nie zrozumiała.
- Co?! Powtórz jeszcze raz, ale głośniej i wolniej.
- Wracamy do posiadłości.
- Ale po co?
- Po co, po co, po co... bo tam będziemy mogli oddać się tej rozrywce, kochanie- odpowiedział wampir, odzyskując swoje utracony na chwilę spokój i cierpliwość.
- Rozumiem... czyli koniecznie chcesz mi ją pokazać? I nie może to poczekać?
- A chcesz, żeby niespodzianka na ciebie czekała? To dziwne, wszyscy, których znałem do tej pory woleliby jak najszybciej ją poznać.
- Niespodzianka? Teraz mówisz w moim języku- zaśmiała się Aurelina.
- Cieszę się, że w końcu nauczyłem się posługiwać językiem własnym kobiety mego życia. A teraz bądź tak miła, weź ze sobą mój płaszcz, podejdź tutaj i pojedźmy- powiedział Canagan.
~~~~~~~~~~~~
Aldaryk udał się na krótki odpoczynek, zaś Knor go odprowadził. Ingolf dostał zadanie, aby pomóc Trix przygotować się na przyjęcie. Nie było innego sposoby, jak zaprowadzić ją do dawnego pokoju zmarłej żony Aldaryka, aby wybrała sobie jedną z jej kreacji.
- Dokąd idziemy?- zapytała nieśmiało Trix.
- Wybierzemy ci jakąś kreację na przyjęcie- wyjaśnił Ingolf tonem, który sprawił, że dziewczyna nie odzywała się już więcej aż dotarli na miejsce.
- Co to za pokój?- zapytała Trix, przekraczając próg pomieszczenia. Mimo że było ono nienagannie czyste, jak zresztą każdy inny zakątek tego domu, Trix miała wrażenie, że nieczęsto ktoś tutaj przebywa.
- Ten pokój był kiedyś osobistą komnatą żony Wielkiego Aldaryka, jednak, niestety, dwa lata temu naszej pani się zmarło- powiedział Ingolf. Podczas mówienia tego głos mu się lekko załamał, co było jak na razie dla Trix pierwszą oznaką, odkąd tu przybyła, że ten mężczyzna ma jakieś uczucia.
- Bardzo mi przykro...- powiedziała.
- Niepotrzebnie. Wilkołaki nie potrzebują ludzkiej litości- odparł natychmiast oschle służący.
- Spokojnie, nie musi się pan tak denerwować. Chciałam tylko być miła- powiedziała lekko urażona Trix.
- Tego ludzkiego, sztucznego bycia miłym też nam nie trzeba- odpowiedział Ingolf. Dziewczyna ponownie chciała mu coś powiedzieć, ale w porę ugryzła się w język, przypominając sobie, gdzie i po co właśnie jest. Sługa podszedł do jednej ze znajdujących się w pomieszczeniu szaf i otworzył ją, a oczom Trix ukazało się mnóstwo kolorowych, pięknych sukienek. W rzeczywistości nie były one najlepszej jakości, ale dziewczyna tego nie zauważała. Ona przecież nigdy w życiu nie mogłaby sobie pozwolić nawet na takie kreacje. Rozpoczęły się przymiarki. Ingolf krytykował właściwie każdy strój, nawet ten, który sam wybrał. Trix szybko zorientowała się, że on chce ją po prostu wkurzyć i upokorzyć, dlatego zdała się na siebie i grzecznie go wyprosiła. Służący rzucił jej zdziwione i oburzone spojrzenie.
- Jasne, ja sobie stąd pójdę, a ty coś zabierzesz coś sobie na pamiątkę bez naszej wiedzy?- zapytał podejrzliwie. Trix nie miała pojęcia, jak zareagować na tak jawne oskarżenie jej o kradzież, która nawet nie miała miejsca.
- A jak niby miałabym to wynieść? W zębach?- zdenerwowała się dziewczyna. Kobiety mają więcej schowków niż mężczyźni- pomyślał Ingolf, ale powstrzymał się przed powiedzeniem tego.
- Cóż, ja nie jestem złodziejem, więc nie dam pani takiej złodziejskiej rady. Jednak na pani szczęście muszę iść dopilnować przygotowań do przyjęcia, zatem żegnam na ten czas. Ma pani jeszcze godzinę na przygotowania, a potem ktoś po panienkę przyjdzie- powiedział Ingolf, po czym wyszedł. Trix z wielką ulgą zajęła się dalszym wyborem kreacji. Po bardzo długim zastanawianiu się ostatecznie zdecydowała się na czerwoną, koronkową sukienkę.
Po ubraniu się w nią poczekała jeszcze jakieś dwadzieścia minut, po czym usłyszała kroki. Była przekonana, że to osoba, która miała po nią przyjść. Nie myliła się. Po jakimś czasie drzwi otworzyły się i stanęła w nich wysoka, dobrze zbudowana postać. Miała na sobie nieco bardziej odświętny strój, z tego powodu Trix nie poznała jej od razu. Po chwili jednak spostrzegła, iż tą postacią jest wilkołak, którego już zdążyła poznać, ale nie dane jej było zaznajomić się z nim bliżej...