poniedziałek, 9 lipca 2018

Cmentarz Upadłych VII "Szkolenie"

Kiedy tylko Alice i John wyszli, poszłam na górę sprawdzić czy moja córka posprzątała swój pokój. Jak zwykle wywiązała się z tego zadania bez zarzutu. Już miałam wychodzić, kiedy mój wzrok spoczął na jej lalce. Przypomniałam sobie, że miałam ją wyczyścić, toteż zawróciłam i wzięłam zabawkę ze sobą. Gdy wyszłam z pokoju skierowałam swoje kroki od razu w stronę pralni. Kiedy tam dotarłam, włożyłam lalkę do pralki i zaczęłam tam ładować inne brudne ubrania. Gdy skończyłam, miałam już uruchamiać maszynę, ale coś przykuło moją uwagę. Spojrzałam na szafę obok pralki i zauważyłam, że jest na niej lalka Alice. Przyjrzałam się dokładniej, myśląc, że mam zwidy, ale ona tam naprawdę była. Pierwsze, co zrobiłam, to sprawdziłam, czy na pewno nie ma jej w pralce. Kiedy jednak okazało się, że naprawdę jej tam brakuje, nie miałam wyboru. Musiałam ściągnąć stamtąd lalkę i włożyć ją do pralki. Niestety byłam zbyt niska, aby dosięgnąć zabawki. Zdecydowałam się więc na szybki i nierozważny krok. Weszłam na pralkę, po czym stanęłam na niej i wzięłam zabawkę. W tym samym momencie poczułam, że tracę równowagę i przechylam się w stronę podłogi. Ostatnie, co zapamiętałam, to swój krótki lot w dół.
~*~
-Dzień dobry, moi najlepsi pracownicy!-zawołał Chuck. Często dziękowałem w duchu za to, że mój szef był taki wyluzowany, pomocny oraz tolerancyjny, ale równie często musiałem się przy nim ostro hamować, bo szlak mnie trafiał za każdym razem, kiedy słyszałem takie powitanie.
-Witaj, szefie-odezwał się Jacob, natychmiast wstając od swojego stanowiska.-Chciałbyś może kawę?-zapytał. Lizus.
-Dzięki za propozycję, ale mam już jedną sekretarkę-zaśmiał się w odpowiedzi Chuck.
-Witaj, nasz najlepszy szefie!-powiedziałem w końcu, nie odrywając wzroku od ekranu komputera.
-John jak zwykle skupiony na swoim zadaniu-zauważył Chuck. Za to mi płacisz, kretynie-pomyślałem z irytacją. Nie wiedzieć czemu, dziś mój szef denerwował mnie o wiele bardziej niż zwykle. Szczerze powiedziawszy, normalnie nawet nie zwracałem zbytniej uwagi na jego zachowanie.- Mam dla was wspaniałą wiadomość!-niezrażenie ciągnął dalej Chuck.- Mam sposobność wysłać trzech pracowników firmy na trzydniowe szkolenie do Brintown i zdecydowałem się, że w tej trójce znajdziecie się między innymi wy, chłopaki! W końcu ostatnio to właśnie dzięki wam udało nam się podpisać ten wyjątkowy kontrakt. Wasza oferta pobiła te zaprezentowane przez inne firmy na głowę, toteż należy się wam nagroda. Do Brintown jedzie się kilkanaście godzin, więc zdecydowałem się dać wam dodatkowe trzy dni wolnego. Dwa na dojazd i powrót oraz jeden na odpoczynek, co wy na to? Szkolenie odbędzie się za trzy dni. Wiem, że wyskakuję z tym tak nagle, ale dopiero co dostałem mail'a-kiedy szef skończył, od razu przygotowałem się psychicznie na wybuch euforii Jacob'a, który nastąpił chwilę później.
-Ależ Chuck, to wspaniale! Normalnie nie wiem, co powiedzieć!-zawołał.
-Nie musisz dla nas tego robić, na pewno znajdzie się ktoś, kto zasługuje na to bardziej-powiedziałem dla formalności, choć w duchu liczyłem na to, że Chuck powie: " Ok, skoro nie chcecie, to dam wykorzystać tę niepowtarzalną okazję innym". Ale nic takiego nie nastąpiło.
-Nawet nie żartuj, John! Wy dwaj harujecie jak woły robocze dla mojej firmy i jej dobra, więc wam się to jak nic należy. Wiedziałem jednak, że nie będziecie chcieli przyjąć tej propozycji, dlatego postanowiłem przedstawić ją wam osobiście. Odmowy n-i-e p-r-z-y-j-m-u-j-ę, rozumiecie?-odparł z uśmiechem nasz szef. Ciekawe, jaki nieszczęśliwy wypadek w dzieciństwie sprawił, że jesteś teraz takim idiotą-pomyślałem, ale nic nie powiedziałem.
-W takim razie jesteśmy niesamowicie wdzięczni- odezwał się Jacob. 
-A kto jeszcze z nami tam pojedzie?-zapytałem.
-Myślałem nad Suzanne z działu obsługi klienta-odparł niemal natychmiast Chuck. Zauważyłem, jak mojemu współpracownikowi zaświeciły się oczy na dźwięk tego imienia.
-Suzanne? Ta ruda dziewczyna, która niedawno zaczęła u nas pracę?-spytał z niedowierzaniem Jacob. Domyślałem się, jak musi się czuć. Ostatnio, w ramach męskiej "solidarności" coraz częściej musiałem wysłuchiwać jego fantazji na temat tej dziewczyny.
-Przecież ona ledwo co skończyła studia. I pracuje u nas tylko kilka miesięcy-zdziwiłem się. Jacob rzucił mi zirytowane spojrzenie.
-Ale mimo to powinniśmy dać jej szansę się rozwinąć-odparł.
-To prawda. Poza tym dziewczyna ma potencjał. Więc postanowione-powiedział Chuck.
-Teraz tylko trzeba załatwić dojazd. Mógłbym nas tam zawieść, ale musiałem oddać mój samochód do mechanika. Coś zaczęło mi w nim szwankować-odezwał się Jacob.
-Po co się nad tym głowić? Ja nas wszystkich zawiozę-powiedziałem. Najczęściej tak się właśnie działo, gdyż wolałem jeździć wszędzie własnym samochodem i mieć wszystko pod kontrolą.
-Na pewno?-spytał Chuck.
-Tak, bez problemu. Zresztą, razem z Jacob'em zawsze jeździmy razem, więc o ile Suzanne to nie przeszkadza, mogę nas wszystkich zawieźć-odparłem.
-Super, w takim razie przekażę jej kontakt do ciebie. A tobie zostawię jej numer-powiedział Chuck, p czym zbliżył się do mnie i podał mi go. Wpisałem go do kontaktów w telefonie, po czym pożegnałem się z szefem.
-To. Jest. Świetne!-zawołał Jacob, kiedy tylko za Chuck'iem zamknęły się drzwi.
-Tak, też się cieszę-odparłem, jednak ton mojego głosu mówił zupełnie co innego i nie uszło to uwadze mojego kolegi.
-No co ty, John! Tylko pomyśl, będziesz mógł znowu zabalować! Nawet umówić się z tą twoją Kate! Wszystko, tylko pamiętaj, Suzanne jest moja-powiedział Jacob, po czym zrobił z dłoni pistolet i udał, że do mnie strzela. Otaczają mnie idioci.
-Na twoim miejscu, zamiast tą dziewczyną, zająłbym się swoim skasowanym samochodem-odparłem.
-Weź, nie dobijaj mnie. Gdybym wiedział, że nadarzy się taka okazja, to bym wtedy tak nie balował i nie wjechał w to drzewo. Ale skąd mogłem wiedzieć, że pojedziemy na jakieś tam szkolenie z Suzanne z działu obsługi klienta? Taka szkoda...Gdybym zajechał jej swoją furą, od razu byłaby moja. Nic tak nie działa na d*peczki, jak drogie auto, wiem to z autopsji-powiedział Jacob.
-Dobrze wiedzieć, zapamiętam-odparłem, mając nadzieję, że jak najszybciej ta rozmowa się zakończy.
-Pamiętaj, mnie możesz zawsze pytać o takie kwestie, bo jestem specjalistą!-zawołał Jacob, odsuwając się na krześle, zakładając ręce za głowę i kładąc nogi na biurku.
-Wiesz co, lepiej skup się na sprawdzeniu raportu dotyczącego postępów z ostatnią inwestycją. O ile się nie mylę, termin mija dzisiaj-odparłem.
-Masz rację!-zawołał Jacob, po czym od razu przysunął się do swojego biurka i włączył laptopa. Ucieszyłem się, że w końcu udało mi się go skutecznie uciszyć.
-Ale serio, nie mogę się doczekać tego wyjazdu-powiedział Jacob. Całe dziesięć sekund spokoju.
-Tak, ja też. Ale jaką masz gwarancję, że uda ci się poderwać Suzanne?-spytałem. Nie miałem już innego wyboru, jak grać w jego grę.
-Żartujesz? Ona mi się nie oprze, nie ma szans!-zawołał mój współpracownik. Jasne-pomyślałem sarkastycznie. Cóż, mimo swojego wieku Jacob trzymał się nad wyraz dobrze, ale wątpiłem, aby tę dziewczynę interesował romans w pracy, w dodatku z kimś, kto mógłby być jej ojcem. Coś mi mówiło, że z tego łatwo mogą wyniknąć kłopoty.
-Może lepiej sobie ją odpuść. Znajdziesz inne laski-odezwałem się.
-Ale ja chcę właśnie ją. Zresztą, mogę mieć każdą-odparł Jacob. Westchnąłem cicho, ubolewając nad głupotą niektórych ludzi. Miałem jednak na głowie inne sprawy niż zamartwianie się.
-Idę zadzwonić do Rose-powiedziałem, wstając od swojego stanowiska.
-O, właśnie, ja też będę musiał przedzwonić do mojej Mary-odezwał się Jacob.-Ale to później, nie chce mi się z nią gadać-dodał po chwili.
-Znowu się pokłóciliście?-spytałem.
-A weź mi już nic o niej nie mów! Stara jędza. Zero kreatywności w łóżku, zero! Najlepiej być jak nieruchoma kłoda, którą drwal w pocie czoła musi ociosać. A potem jeszcze trzeba znosić narzekania na temat umiejętności drwala...
-Cóż, współczuję-powiedziałem, po czym wyszedłem z pokoju. Nie miałem ochoty dłużej słuchać o życiu seksualnym Jacob'a i jego żony, chociaż było w tym trochę mojej winy, bo sam o to pytałem.
~*~
Ledwo wróciłam do siebie, a od razu poczułam niewyobrażalny ból w głowie. Położyłam dłoń na bolącym miejscu, a po chwili oderwałam ją i na nią spojrzałam. Było na niej trochę krwi.
-Cholera-powiedziałam, po czym spróbowałam wstać. Aby to zrobić, musiałam przytrzymać się pralki. Zaraz potem spojrzałam na zegarek. Musiałam stracić na chwilę przytomność-pomyślałam, widząc, że duża wskazówka zegara przesunęła się po tarczy zegara. Wtedy usłyszałam jakieś okropne dźwięczenie. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że to tylko mój telefon. Wyjęłam go więc z kieszeni i odebrałam.
-Halo?-spytałam nadal nieco nieobecnym głosem.
-Halo, kochanie?-usłyszałam swojego męża.
-John? Co się stało?-zapytałam.
-Widzisz...wysyłają nas na szkolenie-usłyszałam odpowiedź.
-Co? Jak to? Przecież ledwo co wróciłeś z delegacji? Poza tym mamy teraz kłopoty z Alice...-odparłam, mocno zdziwiona.
-Tak, wiem, ale za nic nie udałoby mi się przekonać mojego szefa, że nie powinienem jechać. Był za bardzo nakręcony. Mówiłem ci już kiedyś, że to niezbyt inteligentny człowiek. Nie złośliwy, ale po prostu trochę naiwny i głupi. Uznałby pewnie, że dam jakoś radę albo coś w ten deseń-wyjaśnił mi John.
-Rozumiem. Ale przynajmniej spróbuj z nim pogadać. Wiesz, że nie mam nic przeciwko twoim służbowym wyjazdom, ale akurat teraz... Chociaż z drugiej strony, to może być dla ciebie szansa na rozwinięcie swojej kariery-powiedziałam.
-Moja kariera dostatecznie się już rozwinęła. A rodzina jest dla mnie od niej ważniejsza-usłyszałam odpowiedź swojego męża.
-Dobrze, w takim razie zadzwoń potem, jak już będziesz wszystko wiedzieć. Kocham cię, pa-odparłam.
-Ja ciebie też kocham-powiedział mój mąż, po czym się rozłączył. Schowałam telefon i podeszłam do szafki. Przejrzałam się w lustrze znajdującym się na jej drzwiach. Uznałam, że nic takiego mi się nie stało. Wystarczyło, że potrzymałam przez chwilę przy głowie chusteczkę i krew sama przestała lecieć. Następnie schyliłam się i podniosłam lalkę, którą potem włożyłam do pralki. Włączyłam maszynę i wyrzuciłam chusteczkę. Następnie wyszłam z łazienki. Musiałam dość mocno uderzyć się o cos głową, bo zupełnie nie pamiętałam, jak doszło do wypadku. Skierowałam swoje kroki do salonu i usiadłam na kanapie. Ponownie wyjęłam telefon i zadzwoniłam do naszego lekarza. Odebrał po trzecim sygnale.
-Dzień dobry doktorze, z tej strony Rose Winslet-odezwałam się.
-Dzień dobry, pani Winslet. Cóż takiego się stało, że pani do mnie dzwoni?-spytał lekarz.
-Widzi pan, ostatnio Alice się dziwnie zachowuje. Stała się jakaś bardziej drażliwa, cały czas się przewraca albo wypuszcza coś z rąk. Martwimy się z mężem, czy nie jest to wynikiem jakiejś choroby-wyjaśniłam.
-Rozumiem. Cóż, wizyta nie zaszkodzi. Niech więc pani z nią jutro do mnie przyjdzie. Obejrzę ją i zlecę kilka badań-powiedział lekarz. Następnie podziękowałam mu i pożegnałam się z nim.
~*~
Znałem Chuck'a dostatecznie dobrze, aby wiedzieć, że za nic nie dałby się przekonać, aby wysłać na szkolenie kogokolwiek innego. Dlatego między innymi tak łatwo się na to zgodziłem. Poza tym obecnie się już z tą sytuacją pogodziłem, a nawet trochę cieszyłem się na myśl o wyjedzie. Gdybym znalazł chwilę tylko dla siebie, odstresowałbym się, co mi się należy. Przez ten czas na pewno nic się nie stanie mojej Alice. W końcu to wszystko to zapewne tylko przypadki, lalka nie ma z tym nic wspólnego, a moja córeczka jest zdrowa. Nie ma innej opcji. Na myśl o zbliżającej się okazji do zabawy uaktywnił się u mnie nastrój optymisty, więc o wiele mniej się wszystkim przejmowałem. Z moich rozmyślań wyrwało mnie nagłe szturchnięcie.
-Patrz, to ona-powiedział Jacob, wskazując dziewczynę stojącą przy automacie z kawą. Miała rude, lekko kręcone włosy i jasną, mlecznobiałą cerę. Z daleka widać było, że jest atrakcyjna. Do tego była posiadaczką doskonałej figury i dużych piersi, więc idealnie wpasowywała się w typ dziewczyn, w których gustował Jacob. Westchnąłem, po czym ruszyłem w jej kierunku.
-Ej, co ty robisz?-zdziwił się mój towarzysz.
-Uzgodnijmy z nią wszystko teraz i miejmy to z głowy-wyjaśniłem.
-Ok-odparł Jacob i z radością ruszył za mną. Przeszliśmy całą stołówkę i w końcu stanęliśmy obok dziewczyny.
-Jestem John Winslet, zastępca prezesa-przedstawiłem się.
-A ja Jacob Addams, drugi zastępca-odezwał się zaraz po mnie mój współpracownik.
-Miło mi, jestem Suzanne Donkins. To z panami mam jechać na szkolenie?-spytała dziewczyna.
-Zgadza się-odparłem, nim Jacob zdążył się odezwać.-Zaproponowałem już szefowi, że mogę nas zawieźć. Więc jeśli to pani odpowiada, mogę panią odebrać z umówionego miejsca- dodałem.
-Nie chciałabym sprawiać panom kłopotu...-odparła dziewczyna.
-Ależ to żaden kłopot!-odezwał się Jacob.
-Zgadza się. Niech pani tylko powie, skąd mam panią odebrać-powiedziałem, zanim mój towarzysz zdążył cokolwiek dodać.
-Skoro tak, to podam panu mój adres. Albo wyślę potem SMS'em, Chuck dał mi pański numer-odparła dziewczyna.
-Na pewno nie będzie pani żałować, że z nami jedzie. A tak w ogóle, skoro jedziemy tam razem, może przejdziemy na ty?-spytał Jacob.
-No dobrze...Jacob'ie-odpowiedziała po chwili namysłu nasza rozmówczyni.
-Świetnie, Suzanne. W takim razie może w ramach poznania się przed wyjazdem umówimy się na kawę na następnej przerwie?-zapytał Jacob. Dziewczyna, słysząc jego propozycję, przygryzła lekko dolną wargę.
-Cóż...-zaczęła.
-A dzwoniłeś już do Mary?-spytałem, uwalniając tym samym Suzanne na jakiś czas od obowiązku odpowiedzi.
-Zapomniałem-odparł Jacob, po czym zgromił mnie spojrzeniem.
-Zadzwoń do niej na następnej przerwie. Albo teraz-odparłem.
-Na przerwie. Wolę później-powiedział Jacob.
-Bardzo przepraszam, ale ja muszę już iść. Żegnajcie-powiedziała Suzanne, po czym podniosła jakąś teczkę leżącą do tej pory na stoliku obok niej i poszła w swoją stronę.
-Co to niby miało znaczyć? Po co wspominasz przy niej o mojej żonie?-spytał Jacob, jak tylko dziewczyna zniknęła.
-Nie zrobiłem tego specjalnie. Po prostu nie chcę, żeby Mary zaczęła się o ciebie martwić i coś zwęszyła-odparłem.
-Jasne. Mam tylko nadzieję, że nie masz ochoty na Suzanne-odparł Jacob, uważnie się przy tym przyglądając. Następnie ruszył z powrotem do naszego biura. Żal mi było tej dziewczyny, gdyż od razu zrozumiałem, że nie jest ona typem kobiety, którą Jacob ma szansę poderwać. A to musi się źle skończyć albo dla niej, albo dla niego, albo dla nich obojga. Ja jednak mogłem jedynie próbować przystopować zapędy Jacob'a.
~*~
Mama jak zwykle zrobiła super obiad, po którym razem posprzątaliśmy. Następnie odrobiłam lekcje, tym razem w salonie, z pomocą taty. Nie mogłam bowiem rozwiązać kilku trudnych zadań z matematyki. Kiedy skończyliśmy, mogłam już spokojnie iść się bawić. Nie musiałam pakować się na jutro do szkoły, bo mama powiedziała, że idziemy do lekarza. Ale nie do pani Orches. Poszłam więc na górę, aby wyżalić się Annie. Bowiem dzisiaj w szkole Kitty cały dzień się koło mnie kręciła i mnie denerwowała samym swoim istnieniem. Miała niby wyrzuty sumienia z tego powodu, że spadłam z huśtawki. Udawałam, że wszystko jest dobrze, ale miałam jej już dość. Niestety, okazało się, że mama wyprała Annie, o czym zupełnie zapomniałam. Moja lalka się teraz suszyła. Mama jednak, widząc mój smutek i niezadowolenie, wzięła suszarkę i wysuszyła nią moją ulubioną zabawkę. Dzięki temu mogłam się już nią potem normalnie bawić. Wzięłam ją do ogrodu. Rodzice usiedli przy stoliku, a ja poszłam nazrywać kwiatów. Spędziłam tak zaledwie chwilę, aż nagle z jednego z nich wyleciała pszczoła i użądliła mnie. Bolało niemiłosiernie, więc od razu zaczęłam płakać. Rodzice od razu do mnie podbiegli. Wyjaśniłam im całą sytuację. Tata pozbył się żądła, a potem poszliśmy do domu i mama zrobiła odpowiedni opatrunek. Resztę dnia spędziliśmy w domu, oglądając telewizję, czytając książki i grając w gry.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz