piątek, 26 stycznia 2018

Zakazany Romans XXVIII "Sillas de Meanum"

Z racji, że obie były wypoczęte, a czas bardzo się dla nich liczył, po szybkim przepakowaniu bagaży i krótkiej przerwie ruszyły w dalszą drogę.
- Ta wioska to nasze wybawienie, ale to straszne, że musiałaś tak nakłamać. I to wszystko przeze mnie. Teraz nasze życie będzie się składało tylko ze strachu, kłamstw i ucieczek- powiedziała Elizabeth. Choć można się było spodziewać czegoś zupełnie innego, dziewczyna nie powiedziała tego smutnym tonem. Jej głos był pozbawiony emocji. Trix nic na to nie odpowiedziała, gdyż nie wiedziała, co miałaby powiedzieć. Wiedziała, że jej siostra mówiła prawdę, ale nie chciała jeszcze bardziej jej denerwować. Resztę drogi do następnego postoju przebyły w sporadycznie przerywanej ciszy. Pod koniec dnia zjadły smaczny posiłek złożony z różnych owoców i napiły się, po czym dokładnie umyły i pierwszy raz od dłuższego czasu poszły spać czując chwilowy spokój.
~~~~~~~~~~~~
Nim ktokolwiek zdążył coś dodać, Asban szybko zszedł z konia.
- Nie prowokuj mnie- rzucił, trzęsąc się ze złości wilkołak do swego dowódcy.
- O nie, to ty mnie nie prowokuj. Ktoś musi ci chyba przypomnieć twoje miejsce!- zawołał Knor, także zsiadając z konia. Zanim ktoś zareagował, skórę przywódcy pokryła czarna, gęsta sierść. Jego ciało uległo szybkiemu przeobrażeniu i po chwili w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą stał Knor, pojawił się olbrzymi, mierzący półtora metra w kłębie wilk. Z jego oczu buchała wściekłość. Zwierzę obnażyło kły i głośno zawarczało, gotowe w każdej chwili do ataku. Asban nie mógł dłużej czekać. Także przemienił się w wilka. Jego futro było brunatne. Wzrost miał niższy od Knora i był też mniej umięśniony. W tej sytuacji towarzysze obydwu wilkołaków wiedzieli, że nie da się już zaradzić konfliktowi. Byli też pewni, że Knor jak zawsze wygra. Niespodziewanie, ku zaskoczeniu wszystkich obecnych, to Asban pierwszy zaatakował. Wyrwał do przodu i spróbował wgryźć się w kark przeciwnika. Knor zdołał zrobić tylko niewielki unik, gdyż sam także nie spodziewał się tak nagłego i szybkiego ataku. Kły Asbana wbiły się w jego bark. Brunatny wilk natychmiast też zaczął drapać swego przeciwnika pazurami. Lewą łapą przejechał po pysku przeciwnika, podczas gdy prawą wczepił się w jego ciało. Knor zawył z bólu i wściekłości, ale nie pozostał Asbanowi dłużny. Wykonał gwałtowny podskok w górę, po czym cofnął się, dzięki czemu udało mu się zrzucić z siebie Asbana. Na grzbiecie Knora pozostała tylko łapa przeciwnika, której pazury nadal wbijały się w jego ciało. Czarny wilk ponownie mocno się szarpnął i nim drugi z nich zdążył zareagować, rzucił się do ataku. Knor był dużo bardziej doświadczony i silniejszy, dzięki czemu od razu udało mu się celnie trafić i wgryźć kły w szyję Asbana. Czym prędzej zacisnął je, jednak jego przeciwnik zaraz zaczął się szarpać i próbować wyrwać. Knor nie spodziewał się po Asbanie aż takiej siły i zaciekłości, przez co był mocno zaskoczony. Brunatnemu wilkowi po chwili udało się uwolnić i stanął przed swoim przeciwnikiem, gotowy do ponownego ataku. Z jego oczu buchała wściekłość, zaś z rany na szyi skapywała krew. Sierść w tamtym miejscu była nią już nieco posklejana. Asban i Knor przez długi czas wpatrywali się w siebie, wyczekując ruchu przeciwnika. Wkrótce zaczęli się przemieszaczać, zataczając razem koło na środku miejsca ich walki. Na zmianę to obnażali kły, to warczeli na siebie. W końcu Knor zdecydował się zaatakować ponownie. Asban tylko na to czekał. Udało mu się z łatwością zrobić unik, jednak jego przeciwnik był zbyt doświadczony, by nie podołać takiemu wyzwaniu. Czarny wilk odwrócił się czym prędzej w stronę brunatnego. Podbiegł do niego, stanął na dwóch łapach, po czym zwalił się całym ciężarem na jego grzbiet. Knor wczepił się swoimi pazurami głęboko w ciało przeciwnika. Następnie zaczął go gryźć gdzie popadnie. Najchętniej ponownie zagryzłby kły na jego gardle, jednak przednia część ciała Asbana znajdowała się teraz pod nim. Pod wpływem bólu i ciężaru przeciwnika, brunatnemu wilkowi ugięły się łapy. Nie miał dłużej sił stawiać oporu swojemu przywódcy. Z każdą chwilą wszyscy pozostali byli coraz bardziej pewni, że walka niedługo zakończy się wygraną ich przywódcy. Nikt z nich nie miał szans z Knorem, każdy to wiedział i mu się nie stawiał. Byli pełni współczucia dla ich towarzysza, którego najpewniej spotka za to kara. Być może zostanie nawet wydalony ze służby? Albo wygnany z wioski? Nikt nie mógł przewidzieć, jak się to później potoczy. Ale też nikt nie spodziewał się tego, co miało się wydarzyć. Istotnie Asban chciał już się poddać, kiedy przypomniał sobie, dlaczego właściwie zaczęła się ta walka. Nie chodzi tutaj tylko o to, jak oni wszyscy oprócz Aldaryka traktowali Trix, ale też o to, że mają takie zdanie w stosunku do każdego. Uważają się za nie wiadomo kogo. Jak wszyscy sądzą, że są lepsi od innych ras, podczas kiedy naprawdę nie ma "lepszych i gorszych". Bardzo niewielu to rozumie, ale ci, którzy to pojmują, nie mogą dłużej milczeć! Właśnie tak, należy głośno i wyraźnie zawołać: jesteśmy równi! Zaś ta walka jest symbolem całe wojny między równością, a nienawiścią i wyższością, dlatego nie mogę jej przegrać! Asbanowi jakimś cudem udało się odnaleźć jeszcze siły, by wyprostować się. Musiał przestać zwracać uwagę na ból i skupić się tylko na wygranej. Postanowił wykorzystać swoją obecną sytuację. Najpierw zaczął się wyrywać, próbując zrzucić z siebie Knora. Nie przyniosło to pożądanego skutku, jednak udało mu się przynajmniej strącić jedną z łap swojego przeciwnika. Nim ten zdołał zadać nią kolejny cios, Asban odwrócił nieco głowę i wgryzł się w nią jak w kawał surowego mięsa, którym w gruncie rzeczy przecież była. Zacisnął zęby z całą siłą, na jaką tylko było go stać. Knor niemal natychmiast zawył i puścił przeciwnika, dzięki czemu ten mógł go z łatwością z siebie zwalić. Nim czarny wilk zdołał się otrząsnąć, tym razem to brunatny stanął na dwóch łapach i wykonał taki sam ruch, jak wcześniej jego przeciwnik. Asban z całych sił wgryzł się w szyję Knora i zaczął drapać pazurami jego barki, grzbiet, a także przednie nogi. Śpieszył się przy tym, wiedząc, że jego przywódca niedługo dokona kontrataku. Puścił go więc i odskoczył od niego akurat w momencie, kiedy Knor zamierzał go ponownie zaatakować. Ponownie stanęli naprzeciw siebie, jednak tym razem przerwa w walce nie trwała już tak długo. Teraz czarny wilk był naprawdę rozzłoszczony. Niemal natychmiast rzucił się z powrotem na swojego przeciwnika. Ten jednak zamiast zrobić unik, oparł przednie łapy na ziemi aż do łokcia, szczerząc przy tym kły. Kiedy Knor był już blisko i chciał go zaatakować, Asban wystrzelił w górę, celując kłami w szyję dowódcy. Manewr nie powiódł się w pełni. Brunatny wilk zdołał jedynie poranić pysk swego przeciwnika, wystarczyło jednak, by ten odskoczył od niego jak oparzony, skomląc lekko. Asban ponownie zaatakował, nie chciał bowiem dać Knorowi szansy na odpoczynek. Walka trwała dalej. Raz lepiej powodziło się jednemu, innym razem drugiemu wilkowi. Wszyscy pozostali z zainteresowaniem śledzili poczynania walczących. Bardzo chcieli, aby walka już się skończyła, jednak żaden z nich nie mógł nic zrobić, byłoby to złamaniem zasad. Współtowarzysze Knora i Asbana byli też zaskoczeni. Dziwili się, że ich towarzysz był w stanie tak długo opierać się przywódcy. Poza tym całkiem nieźle szło mu w walce. Niektórzy z nich zaczęli nawet dopuszczać do siebie myśl, że Knor mógłby przetrwać. Trudno było jednak przewidzieć jaki będzie wynik konfliktu. Oboje bowiem walczyli tak samo zaciekle i z taką samą siłą. Jednak w pewnym momencie wynik walki stał się dla wszystkich oczywisty. Knorowi udało się znowu idealnie zaatakować, zagłębiając kły w poszarpanej już i tak szyi przeciwnika na tyle głęboko, że temu ugięły się łapy. Przeciwnik wykorzystał to i pchnął go, sprawiając tym samym, że Asban upadł. Wylądował na boku. Nim zdołał się podnieść, Knor doskoczył do niego i po raz kolejny zaatakował. Przez bardzo długi czas czarny wilk nie puszczał brunatnego. Ten zaś zdawał się pomału tracić wszelkie siły. Muszę... muszę.... muszę wygrać... nie mogę przegrać- myślał Asban, starając się walczyć z wszechogarniającym go zmęczeniem. Niech wszyscy poznają na jego przykładzie, jak kończy się podskakiwanie przywódcy!- cieszył się w myślach Knor. Jego przeciwnik w istocie mimo woli walki, tracił coraz więcej krwi, a przez to i sił. Asban przymknął lekko oczy, gotowy na koniec. W głowie zaczęły mu się przewijać różne wspomnienia z jego życia. Wtem ponad nie wszystkie wybiły się wszystkie związane z Trix. Ich pierwsze i ostatnie spotkanie. Bal i wspólny taniec. Wszystkie te wspomnienia były bardzo miłe, ale jednocześnie rozbudziły w sercu wilkołaka nieznany żal i smutek. Pogodził się już z tym, że przegra, choć walczył głównie dla Trix, nawet jeśli ona nie miałaby się o tym nigdy dowiedzieć. Kiedy jednak coraz bardziej zaczynał się zadręczać myślą, iż przegra tę jakże ważną walkę, którą rozpoczął z jej powodu, do głowy ni stąd ni zowąd przyszedł mu nowy pomysł. Był on dość ryzykowany i niespotykany, ale, z tego, co wiedział Asban, nie łamał żadnych zasad, zatem wilkołak mógł go wykorzystać. Musiał jednak przede wszystkim uspokoić się, co w obecnej sytuacji było dość trudnym zadaniem. Skupił się na wdechach i wydechach. Mimo narastającego bólu, starał się go ignorować. Oczyść swój umysł. Oczyść swą duszę. Oczyść swe ciało. Oczyść się z dzikiego zwierza- Asban powtarzał w myślach słowa zasłyszane przypadkowo kiedyś od jakiegoś innego wilkołaka. Wreszcie poczuł, że osiągnął cel. Wypełnił go przynajmniej chwilowy spokój, dzięki czemu rozpoczęła się odwrotna przemiana. Asban stawał się na powrót człowiekiem. W tej sytuacji Knor nie mógł już dalej go gryźć i zadawać mu ran pazurami. Puścił go więc i jak reszta obserwował ze zdziwieniem jego poczynania. Brunatny wilk stał się zaś na powrót człowiekiem. Wyprostował się, po czym, nim ktokolwiek zdążył coś zrobić czy powiedzieć, zamachnął się i z całej siły kopnął stojącego przed nim wilka w brzuch. Siła uderzenia odrzuciła Knora lekko na bok. Zwierz zaskamlał i skulił się z bólu, ale nie upadł. Zanim jednak zdołał przejść do kontrataku, Asban zbliżył się do niego. Następnie schylił się i złapał przeciwnika za sierść i skórę na barkach, po czym wykonał podręcznikowy wręcz pół obrót i rzuciłem Knorem o pobliskie drzewa. Wilk wylądował z hukiem na ziemi. Mimo ogromnej motywacji i wściekłości, z takimi ranami, po takim ciosie, nikt nie byłby już w stanie się podnieść. Asban zaczął biec w stronę Knora. W drodze zaczął ponownie zmieniać się w wilka, dzięki czemu, gdy dobiegł do swojego przywódcy, na powrót był zwierzęciem. Wykorzystał siłę rozbiegu i skoczył na leżącego wilka, wbijając w niego swoje kły i pazury. Knor wrzasnął, a potem zaczął wyć i skamleć. Chwilę jeszcze próbował walczyć, jednak nic to nie dało. W końcu do uszu wszystkich zgromadzonych dotarły piski i skamlenia, które wprost sugerowały, że ich przywódca, a właściwie były już przywódca, poddaje się. Asban puścił Knora. Przez chwilę jeszcze patrzył na niego, nie mogąc uwierzyć, w to, czego dokonał. Stanął do walki ze swoim przywódcą i pokonał go! Dopiero po chwili zauważył, że wokół panowała śmiertelna cisza. Nikt bowiem nie ośmielał się odzywać. Asban spojrzał na współtowarzyszy. Z jego ran i pyska wciąż skapywała krew, zarówno jego jak i Knora. Po chwili, która zdawała się trwać wieczność, z tłumu wyłonił się Salwe.
- Wiwat, dla nowego przywódcy naszego oddziału!- zawołał. Wszyscy zgromadzeni jakby zwróciło mowę. Najpierw zaczęli cieszyć się i gratulować Asbanowi, a potem część z nich udała się, by pomóc Knorowi, który jednak doszedł do siebie już na tyle, by ze złością warczeć na każdą propozycję pomocy z ich strony. Duma nie pozwalała mu na coś takiego.
- Zniosłem już wiele ran, więc i te przeżyje!- krzyknął, po czym przeniósł wzrok na Asbana.- Chyba, że nasz nowy przywódca zamierza mnie zmusić do bycia posłusznym jego woli, jak to już z resztą uczynił- dodał jadowitym tonem.
- Chcę tylko, abyś przyznał, że myliłeś się co do ludzi i w ogóle wszystkich ras- odparł Asban. Na chwilę zapadła głucha cisza. Wszyscy wstrzymali oddechy. Z jednej strony Knor był już bardzo osłabiony i nie prowokowałby kolejnej walki, z drugiej jednak zawsze miał skłonności do pychy i przeceniania swoich możliwości.
- Zgoda. Przyznaję, myliłem się co do ludzi i innych ras. Są tacy sami jak my- powiedział w końcu cicho Knor. Patrzył się przy tym tylko na Asbana, wzrokiem pozbawionym jakichkolwiek emocji, z którego nic nie dało się wyczytać. Może i wygrałem walkę i teraz ja jestem tutaj przywódcą, ale to i tak dopiero początek- pomyślał Asban, widząc zachowanie Knora.
~~~~~~~~~~~~
Elizabeth i Trix dosiadły swoich koni. Trzeci miał być na razie nadal prowadzony przez starszą z sióstr. Wyruszyły w drogę. Pierwszy dzień minął im jak wcześniej wszystkie poprzednie. Do wieczora miały tylko jeden postój. Na noc zatrzymały się ponownie na jakiejś łące. Pierwsze pół nocy spała Elizabeth. Trix miała ją potem obudzić na jej wartę, ale była zbyt zmęczona i sama zasnęła. W dodatku Eliza ledwo dobudziła ją rankiem. Starszej z sióstr było bardzo głupio, ale obie cieszyły się, że nic im się nie stało. Cały drugi dzień spędziły znów w drodze. Nocą pierwszą wartę tym razem trzymała Elizabeth. Kiedy obudziła Trix na zmianę, kobiety coś zaniepokoiło. W ciemności zauważyły jakiś ruch, ponadto czuły się, jakby były obserwowane. Nie pomagał też fakt, że młodsza z sióstr usłyszała hałas, który ją szczerze zaniepokoił. Poza tym konie stały się niespokojne. Wystraszone nie na żarty, postanowiły po prostu udać się w dalszą drogę. Eliza zapewniła Trix, że nie jest zmęczona. Zresztą żadna z nich nie miała ochoty zostawać w ich dotychczasowym miejscu pobytu.
~~~~~~~~~~~~
Kolejne dwa dni minęły tak szybko, że nikt nie wiedział nawet kiedy. Były one wypełnione zamieszaniem w każdym calu. Dekoracje, stroje, goście, przebieg uroczystości... Canagan co chwila myślał, że już dłużej nie wytrzyma i co chwila musiał wytrzymywać. A to kolejne fochy jego ciotki lub/i narzeczonej, a to narzekania gości, a to trzeba było wyjaśnić służbie, kto co ma robić, a to nagle okazało się, że jakiś wujek Aureliny ma uczulenie na potrawę, która miała być głównym daniemna weselu i należało zmienić pół jadłospisu... takich sytuacji było bez liku. I mimo że Canagan zlecił przygotowanie ślubu odpowiednim osobom, i tak nie mógł w spokoju zająć się przez te dwa dni niczym innym. Ponadto Aurelina z niewiadomych przyczyn cały czas usilnie mieszała go we wszystko, co związane ze ślubem. Na początku, gdy ją poznał, wydawała się mu trochę poważniejsza niż inne kobiety, ale teraz zarówno ona jak i jej matka raz Alyssa okropnie się ekscytowały. Canagan przeżył chwilę załamania, kiedy uświadomił sobie, że tak może wyglądać całe jego życie z Aureliną, zaraz jednak przypomniał sobie, jak łatwo mu się nią manipuluję. Poudaję trochę, że ten ślub cieszy mnie tak jak ją, a potem wszystko wróci do normy. Dalej będzie nieświadomie robiła dokładnie to, czego będę od niej wymagał. Dla czegoś takiego warto przecierpieć takie katusze- pomyślał. Z tego właśnie powodu znajdował się obecnie tu, gdzie się znajdował. Czyli w swojej komnacie, będąc ubranym w czarny smoking i spacerując nerwowo po pokoju. Za drzwiami czekał na niego Victor, który towarzyszyć miał mu w drodze na ślub, który odbyć się miał już niedługo. Jego ciotka Alyssa miała dotrzymać towarzystwa Aurelinie. O wyznaczonej porze wampir opuścił swój pokój i udał się wraz z towarzyszem na miejsce. Warto tutaj zaznaczyć, że ślub wampirów był dość podobny do ludzkiego, ale mimo to nieco się od niego różnił. Wraz z Victorem stanęli przed drzwiami sali, w której mieli wziąć ślub. Nikogo jeszcze nie było. Po chwili dało się słyszeć kroki. Canagan wiedział, że to Aurelina z rodziną i jego ciotką Alyssą. Bowiem w tradycji wampirów młodzi spotykali się już wcześniej na miejscu ślubu i razem, jako pierwsi, wprowadzali resztę gości. Canagan odwrócił się w stronę, z której słyszał kroki. Po chwili do jego uszu dotarły też różne głosy.
- Daj, pomogę ci- rozpoznał, iż mówiła to jego przyszła teściowa.
- Nie, zostaw, nie tak- to z kolei powiedziała Alyssa.
- Dziękuję, ale poradzę sobie- głos Aureliny.
- Zostaw, zostaw, zepsujesz!- ponownie głos jego ciotki.
- Uspokójcie się- Canagan usłyszał stonowany głos swojego przyszłego teścia.
- Jak mamy być spokojne w TAKIM dniu?!- zawołała Alyssa. Prawdopodobnie ta wymiana zdań trwałaby dłużej, jednak w końcu cała zgraja wyszła zza rogu. Oczywiście na samym przedzie szła Aurelina, która od razu na widok Canagana zapomniała o swoich problemach związanych między innymi z suknią ślubną, a jej twarz rozświetlił szeroki uśmiech. Za nią szły jej matka i Alyssa, jak oka w głowie strzegące sukni, aby tylko się nie pobrudziła lub zniszczyła. Obok Aureliny szedł jej ojciec. Canagan, widząc ich wszystkich, przywołał na twarz swój sztuczny uśmiech pełen radości, co nie było łatwe. Nie dość, że ten dzień już z powodu samego ślubu był dla niego straszny, to jeszcze pierwsze, co rzuciło mu się w oczy, kiedy ujrzał swoją przyszłą żonę, to jej sukienka. Od razu nie przypadła mu do gustu. Według tradycji suknia ślubna wampirzyca powinna być w ciemnych, najlepiej czarnych kolorach. Canagan miał szczerą nadzieję, iż jego narzeczona ubierze strój właśnie w takich kolorach, tymczasem jej kreacja wydawała się wampirowi zbyt jasna. De gustibus non est disputandum*- pomyślał chłopak.

- Witaj, mój drogi! Wprost nie mogę się doczekać, kiedy przekroczymy próg tej sali! A jeszcze bardziej czekam na moment, kiedy wyjdziemy z niej już jako małżeństwo!- wołała podekscytowana Aurelina.
- Zgadzam się z tobą w pełni, ukochana- odparł Canagan, otaczając ją ramieniem. Kiedy przestali się tulić, dziewczyna odwróciła się, aby wziąć od swej matki bukiet. Składał się on z krwistoczerwonych róż.
- Dziękuję- powiedziała Aurelina, odbierając swoją własność. Teraz musieli zaczekać na gości, którzy po chwili zaczęli przychodzić. Wokół panował gwar rozmów, gdyż każdy komentował wygląd państwa młodych. Niestety nikt, oprócz bliskich nie mógł z nimi obecnie już rozmawiać. W końcu, gdy wszyscy się już zebrali, państwo młodzi stanęli naprzeciw drzwi, a przed nimi jeden ze sług. Wokół natychmiast zapanowała cisza. Po chwili służący otworzył dwuskrzydłowe, ogromne drzwi, zdobione płaskorzeźbami. Canagan i Aurelina ruszyli niemal natychmiast. Szli obok siebie i trzymali się pod rękę. Podłoga sali była czarna, a młodzi szli po krwistoczerwonym dywanie. Po bokach ustawione były czarne ławy, przykryte białym aksamitem i przyozdobione kwiatami w tym samym kolorze, których gatunku Canagan nie znał. Na ścianach, jak podczas pogrzebu Richtera zawisły wizerunki nowego herbu rodu Phantomhive, bowiem tradycja stawiała w przypadku ślubu dwie możliwości. Żona mogła w pełni zrezygnować ze swojego herbu, ale też miała możliwość w pewien sposób połączyć go z herbem rodowym męża. Tak też zdecydowany się postąpić w tym przypadku. Między tymi wizerunkami były pochodnie. Cała sala była wypełniona płonącymi lampami i świeczkami. Sufit zdobił ogromny, diamentowy żyrandol, w którym odbijały się płomienie świec. Ponadto sklepienie pokryte było kunsztownie wykonanymi freskami. Canagana wypełniło niemiłe uczucie, jakiego często doznawał na różnych balach. Z jednej strony kochał władzę, uwielbiał, kiedy inni się go bali, a on mógł z nimi zrobić, co tylko chciał. Jednak nie przepadał za niektórymi wymaganiami, jakie niosła ze sobą władza i wysoka pozycja np. jak uczestniczenie w balach, czy w ogóle żenienie się z jakąś głupią lalunią. Czemu to właśnie ja muszę znosić cały ten cyrk?- pomyślał ze złością wampir, ale ani odrobinę nie dał po sobie poznać, że coś go denerwuje czy martwi. Cały czas uśmiechał się, jakby właśnie doznał największej uciechy swojego życia.  Młodzi szli w kierunku czegoś na wzór ołtarza. Był to czarny stół nakryty białym obrusem. Na nim leżały dwa dokumenty i obrączki na biało- czarnej, ozdobnej poduszeczce. Za nim z kolei stał jeden z bardziej znanych i szanowanych urzędników, dodatkowo wieloletni przyjaciel rodziny Phantomhive. Miał on udzielić ślubu Canaganowi i Aurelinie, gdyż u wampirów nigdy nie było nikogo na wzór kapłana. Młodzi weszli po pięciu schodkach i podeszli, stając po drugiej stronie ołtarza. Następnie obrócili się twarzą ku sobie, bokiem zaś do innych. Reszta gości odkąd tylko weszli do sali za Canaganem i Aureliną, zaczęli zajmować swoje miejsca. Jedynie rodzina państwa młodych nie usiadła. Alyssa stanęła po stronie swojego siostrzeńca, w odległości około metra. W jednej dłoni trzymała czarną kopertówkę, zaś w drugiej chusteczkę. Canagan obejrzał się na nią i spostrzegł, że jego ciotka wygląda już, jakby zaraz naprawdę miała się rozpłakać. Tylko nie to,, błagam. Brakuje mi tu tylko jej ochów, achów, zachwytu i całej tej ckliwości- pomyślał zdołowany wampir. Rodzice Aureliny stanęli po jej stronie. Jej ojciec obejmował jej matkę, która zresztą wyglądała jakby razem z Alyssą miała się zaraz rozkleić. Wszyscy w końcu zajęli swoje miejsce. Właściwa część zaślubin mogła się rozpocząć.
~~~~~~~~~~~~
Nad ranem obie kobiety niemal umierały ze zmęczenia. W końcu musiały odpocząć. Zanim jednak zarządziły postój, postanowiły rozejrzeć się po najbliższym terenie. Nie chciały się jednak za nic rozdzielać. Zaczęły więc krążyć między drzewami. W pewnym momencie gleba zmieniła się w suchy piasek, a gęsto zalesiony las... skończył się. Trix i Elizabeth znalazły się w miejscu, gdzie tenże las niespodziewanie, ot tak, przestawał rosnąć. Mało tego, zamieniał się w pustynię. Granica między tymi dwoma tak różnymi miejscami była aż nazbyt dobrze zauważalna. Dla obydwu kobiet był to niecodzienny widok. Las i pustynia, zestawione obok siebie. Kiedy znajdowały się tak blisko siebie, kontrast między nimi był jeszcze bardziej widoczny.
- To... tutaj?- spytała niepewnie Trix.
- Spójrz!- zawołała w odpowiedzi Elizabeth. Wskazała przy tym palcem na majaczący na tle wschodzącego w oddali słońca kształt. Z czegoś na kształt mgły wyłaniały się tam pierwsze zarysy miasta.
- Czy to...?- zaczęła Eliza.
- Sillas de Meanum. Bez wątpienia. Cel naszej podróży- odparła Trix.
 
 
*O gustach się nie dyskutuje