wtorek, 30 października 2018

Cmentarz Upadłych XII "Małe zakupy na stacji benzynowej"

Doktor zadał mi jeszcze kilka bezsensownych pytań, co nieco zanotował w swoim notesie i w końcu mnie wypuścił. Była do pora obiadowa, więc dopiero po posiłku poszłam z powrotem na świetlicę, gdzie znowu spotkałam Sam.
-Strasznie długo cię nie było. Nie wróciłaś przed obiadem-odezwała się.
-Ten doktor potrafi naprawdę długo zadawać jakieś dziwne pytania. A czemu ty nie masz z nim zajęć?-spytałam, bo bardzo mnie to ciekawiło.
-Bo ja wiem. Jak tutaj trafiłam to moja mama dużo rozmawiała z lekarzami, a potem kazała mi powiedzieć, że drażniłam psa i mnie zaatakował. I że tak naprawdę kocham psy. No i swoją mamę-odparła Sam.
-A kochasz?-zapytałam.
-Psy? Nienawidzę. I nie wiem, czy kocham moją mamę. Wiem, że jej nie lubię-powiedziała Sam.
-Nie lubisz jej?-spojrzałam na nią mocno zdziwiona. Chociaż, jakby się zastanowić, ja też bym chyba nie przepadała za taką mamą.
-No nie. Bo często na mnie krzyczy. I daje mi kary-odparła Sam.
-Jakie kary?-spytałam. Sam spojrzała na mnie podejrzliwie.
-Nie mogę ci powiedzieć. Mama zakazała mi komukolwiek o tym mówić-odparła moja koleżanka.
-I doktorowi też nie powiedziałaś?-spytałam.
-No nie-odparła Sam.
-Przynajmniej ty nie musisz się z nim męczyć-powiedziałam. Wiedziałam już, że Sam miała nie za dobrze z własną mamą, a do tego miałaby jeszcze użerać się z tym lekarzem? Chociaż przeczuwałam, że nie to w porządku i że Sam także powinna mieć z nim te zajęcia...i jej mama.
-Tylko nikomu nie mów o tym, co ci powiedziałam. Przysięgnij-powiedziała nagle Sam. Spojrzałam na nią niepewnie.
-Przysięgnij. Najlepiej na coś ważnego dla ciebie-dodała Sam.
-Dlaczego?-spytałam.
-Bo tak się robi. Jak nie ma się zamiaru złamać przysięgi, to przysięga się na coś ważnego-wyjaśniła moja koleżanka. Popatrzyłam na nią z podziwem.
-Naprawdę?
-Tak. Przysięgnij więc-odparła Sam.
-Niech będzie...Przysięgam na...moich rodziców, może być?-powiedziałam niepewnie.
-Ja bym nie przysięgała na swoją mamę, ale tobie wierzę-odparła po namyśle Sam.
-A tak właściwie to co się stało z twoim tatą?-zapytałam.
-Zostawił moją mamę zanim się urodziłam i nigdy go nie poznałam-odparła Sam.
-Naprawdę?!-zawołałam. Nie mogłam sobie wyobrazić, jak można nie poznać nigdy swojego taty. Rodzice Ashley, mojej koleżanki z klasy, rozwiedli się i ona widzi się ze swoim ojcem tylko w weekendy, ale nie widzieć ojca w ogóle?
-No tak-odparła obojętnie Sam.
-Możemy już się w coś pobawić? To gadanie jest nudne-dodała po chwili. Postanowiłyśmy więc razem zbudować z klocków największy i najlepszy pałac dla księżniczek.
~*~
Z samego rana, zanim rozpoczęła się kolejna konferencja, udało mi się wyciągnąć Jacoba na kawę.
-Wiesz, tak naprawdę to chciałbym o czymś z tobą pogadać-powiedziałem, odstawiając swoją filiżankę.
-O czym?-spytał Jacob.
-O Suzanne-odparłem. Mój towarzysz natychmiast się ożywił.
-O co chodzi?-zapytał.
-Może powinieneś sobie odpuścić? Ona ewidentnie nie zamierza dać się poderwać. Może wysyłała ci jakieś sprzeczne sygnały, ale ona była po prostu miła. Myślę, że na spokojnie mógłbyś ją sobie odpuścić i poderwać kogoś innego-powiedziałem. Jacob spuścił wzrok. Przez długi czas nie odzywał się. Zauważyłem jednak, że mocno zaciska ręce na swojej filiżance. W końcu odezwał się:
-A więc tak to sobie wykombinowałeś?-zapytał.
-Przepraszam, nie rozumiem, o co ci chodzi-odparłem.
-Dobrze wiesz, o co mi chodzi. Myślisz, że jestem głupi? Udawałeś, że ona cię nie obchodzi, a po kryjomu pewnie tylko obmyślałeś plan, jak się do niej zbliżyć? Wszystkiego się po tobie spodziewałem, ale nie tego! Masz swoją kochankę, której podobno nie zdradzasz. Znaczy, nie licząc żony. Więc daj spokój Suzanne, bo ona jest moja-powiedział Jacob. Zanim zdążyłem cokolwiek dodać, wyszedł z kawiarni, zostawiając prawie nietkniętą kawę. Przed szkoleniem nie udało mi się go już złapać, tak samo jak podczas przerwy. A wieczorem dałem sobie spokój i zamiast tego zadzwoniłem do Rose.
~*~


Podczas rozmowy z lekarzem dowiedziałam się, że jak na razie Alice nie zdradza żadnych...jak on to ujął?...podejrzanych objawów. Jednak kiedy mi to mówił, patrzył na mnie wzrokiem, którym sędzia patrzy na winnego, kiedy jest już pewien jego przewinienia. Ten doktor ewidentnie miał coś do mnie i był zapewne przekonany, że zrobiłam coś Alice. Absurd! Staram się jak najlepiej chronić i wychowywać moją córkę, a potem jestem oskarżana o coś takiego! Mogliby zająć się prawdziwie patologicznym rodzinami, gdzie psychiczny ojciec bije żonę i dzieci. Chyba że akurat leży zalany w trupa, to wtedy nie bije. Mam nadzieję, że wszystko szybko się ułoży. Niech John już wraca, bo sama tutaj nie wytrzymam-była już późna noc, ale mimo to nie potrafiłam przestać myśleć o tym wszystkim i iść spać.
~*~
Kiedy się ocknęłam, zobaczyłam obok siebie ślady krwi. Od razu rozpoznałam to miejsce. To tutaj ostatnio dopadł mnie potwór. Moje przekonanie potwierdzało to, że wokół siebie widziałam ślady krwi. Byłam naprawdę przerażona, ale, na moje szczęście, wokół nie wyczuwałam niczyjej obecności. Zaczęłam powoli iść w przypadkowym kierunku. Skoro już byłam w tym lesie, to nie zamierzałam zostawać w tamtym strasznym miejscu, tylko dokądś dojść. Ale dokąd? Tego niestety nie wiedziałam. Przez długi czas szłam przed siebie, a wszystko wokół wyglądało dokładnie tak samo. Wszędzie dookoła to samo niebo, ziemia, księżyc, gwiazdy i drzewa. Dużo drzew, jak to bywa w lesie. W końcu powietrze ochłodziło się. Po jakimś czasie poczułam, że teren się obniża. Wreszcie dostrzegłam w oddali coś, co przypominało jezioro. Zbiegłam po zboczu i dotarłam aż do jego brzegu. Przez chwilę stałam nad nim, przyglądając się swojemu odbiciu. Nagle jednak z jeziora zaczęła się wyłaniać dziwna, biała mgła. Wyglądała strasznie i nienaturalnie. Po jakimś czasie czułam już, jak mgła otacza całą mnie. Wsysa mnie, wchłania i oblepia. To było przerażające. Mimo to, zamiast uciec jak najdalej, stałam w miejscu. Nie byłam w stanie się ruszyć. Czułam się, jakby moje nogi przyrosły do ziemi. Jednak naprawdę przeraziłam się dopiero, kiedy zaczęłam się dusić...
~*~
Obudziłam się nagle. Przez jedną straszną chwilę nie wiedziałam gdzie jestem, co się dzieje i po co tu przebywam. Zaraz jednak przypomniałam sobie, że jestem w szpitalu z moją córką, która właśnie, o zgrozo, dusi się!
-Alice, oddychaj!-zawołałam, zrywając się na równe nogi. Zaraz potem wezwałam pomoc. Po chwili do sali wpadła pielęgniarka. Gdy zauważyła, co się dzieje, pobiegła po lekarza. Wrócili po czasie, który dla mnie był wiecznością. Wypchnęli mnie z sali, każąc czekać. Byłam okropnie roztrzęsiona, ale jednocześnie cieszyłam się, że w tym szpitalu pozwalali rodzicom zostawać na noc z dziećmi. Inaczej mogłoby skończyć się to o wiele gorzej.
~*~
Rose rano nie zadzwoniła ani nawet nie odebrała ode mnie telefonu. Pomyślałem, że być może Alice ma jakieś badania, więc postanowiłem spróbować skontaktować się z nią później. Niestety Jacob nadal zachowywał się jak obrażone dziecko. W dodatku stał się w stosunku do Suzanne jeszcze bardziej nachalny, jakby za wszelką cenę chciał udowodnić mi, że to właśnie jemu uda się ją zdobyć. Biedna dziewczyna. Kiedy miałem trochę czasu, próbowałem jeszcze kilka razy dodzwonić się do Rose, ale za każdym razem nie odbierała. Dopiero tuż przed moim wyjściem na przyjęcie zadzwoniła i wyjaśniła, co się stało. W nocu Alice miała atak duszności i w związku z tym miała parę badań. Podejrzewali, że może to być jakaś poważna choroba, ale wszystko wykluczyły badania. Zdenerwowałem się. Spróbowałem uspokoić Rose, a przy okazji siebie. Cieszyłem się, że już jutro będę razem z nimi. Po przybyciu na przyjęcie na początku wszystko szło bardzo dobrze. Jednak ja mimo to czułem się źle. Martwiłem się o Alice, wkurzałem się za każdym razem, kiedy widziałem Jacoba. A na samą myśl o powrocie do pracy dostawałem szału. Już widziałem wymuszone współczucie Chuck'a i jego "radość" z naszego powrotu. Czułem się tak nabuzowany, że obawiałem się, iż zaraz nie wytrzymam i zrobię coś, czego będę żałował. W pewnym momencie postanowiłem pójść do łazienki, licząc na to, że przemycie twarzy zimną wodą coś mi da. Po drodze jednak wpadłem na nikogo innego, tylko Jacoba, przy okazji wylewając na niego swojego drinka.
-Człowieku! Uważaj trochę!-zawołał, po czym podniósł na mnie swój wzrok.
-O, proszę, proszę, kogo my tu mamy? Fajnie by było, gdybym musiał zniknąć z powodu ogromnej plamy na garniturze i ktoś musiałby zaopiekować się biedną Suzanne?-spytał ze złośliwym uśmieszkiem.
-Jacob, daj spokój. Wiesz, że nic do niej nie mam-odparłem.
-No ja myślę. Inaczej Rose musiałaby dowiedzieć się o twojej kochanej Kate. A w razie, gdybyś tobie też zachciało się szczerości, to pamiętaj, że ja mam do stracenia tylko małżeństwo ze starą zołzą, a ty także ukochane dziecko-syknął Jacob, po czym odwrócił się i zniknął w tłumie. Kur*a. Kur*a, kur*a, kur*a, kur*a. No to teraz mam prze*bane. Ten idiota jest gotów przez swój debilizm zniszczyć wszystko!-czułem, że dłużej już nie wytrzymam. Odstawiłem pustą szklankę po drinku na jakiś stolik, po czym jak najszybciej wyszedłem z przyjęcia. Przynajmniej nikt mnie nie zatrzymywał. Udałem się prosto do mojego samochodu. Wypiłem tylko jednego słabego drinka, więc nie miałem żadnych obaw. Usiadłem za kierownicą, odpaliłem auto, po czym pojechałem przed siebie. Najpierw zacząłem krążyć bez celu po ulicach miasta. Kiedy po jakimś czasie spojrzałem na zegarek, spostrzegłem, że zmarnowałem w ten sposób dwie godziny. Musiałem pojechać na stację benzynową i napoić mojego staruszka. Zatrzymałem się na pierwszej lepszej z nich, nawet nie patrząc na nazwę. Zatankowałem, po czym udałem się do środka w celu zapłacenia. Kolejka była dość długa mimo późnej pory, więc postanowiłem jeszcze trochę pochodzić po sklepie, aby obejrzeć towar. I tak zawędrowałem do działu "kuchennego", w którym znaleźć mogłem rzeczy od misek, przez garnki i sztućce aż po ściereczki. Zatrzymałem się na chwilę, widząc kilka zapakowanych noży leżących na półce. W mojej głowie zaświtała pewna myśl. Pozwoliłem sobie na chwilę fantazji, zaraz jednak przywołałem się do porządku i poszedłem dalej. Mimo to jednak po chwili ponownie moje nogi właściwie bez udziału mojej woli zaniosły mnie w to samo miejsce. Tym razem sięgnąłem już po jeden z noży i dokładnie go obejrzałem. Był jak każdy inny kuchenny nóż, duży i gładki. A do tego tak przyjemnie trzymało się go w ręce... Nim się spostrzegłem, byłem już przy kasie. Kolejka zdążyła nieco zmaleć. Zapłaciłem za paliwo, batonika, nóż, a także kupiłem sobie kubek kawy. Nigdy nie lubiłem pić tego napoju kupionego na stacji benzynowej, bo jego smak bardziej kojarzył mi się z rozcieńczoną benzyną niż kawą. Prawdopodobnie miałem po prostu takie skojarzenie, gdyż, jak łatwo było zauważyć, byłem raczej jedyną osobą z takim problemem. Teraz jednak kubek pierwszej lepszej kawy był błogosławieństwem, bo potrzebowałem czegoś, dzięki czemu będę mógł myśleć nieco jaśniej w środku nocy. Oczywiście tak zwanej kawy otrzymałem wręcz śmieszną ilość, dlatego wypiłem ją nim dotarłem do samochodu. Pomógł mi w tym fakt, że była bardziej zimna niż ciepła. Kiedy usiadłem za kierownicą, batonika i nóż rzuciłem niedbale na przednie siedzenie. Następnie ruszyłem, mając jedynie jakieś mgliste wizje tego, co zamierzam zrobić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz