poniedziałek, 9 lipca 2018

Cmentarz Upadłych VII "Szkolenie"

Kiedy tylko Alice i John wyszli, poszłam na górę sprawdzić czy moja córka posprzątała swój pokój. Jak zwykle wywiązała się z tego zadania bez zarzutu. Już miałam wychodzić, kiedy mój wzrok spoczął na jej lalce. Przypomniałam sobie, że miałam ją wyczyścić, toteż zawróciłam i wzięłam zabawkę ze sobą. Gdy wyszłam z pokoju skierowałam swoje kroki od razu w stronę pralni. Kiedy tam dotarłam, włożyłam lalkę do pralki i zaczęłam tam ładować inne brudne ubrania. Gdy skończyłam, miałam już uruchamiać maszynę, ale coś przykuło moją uwagę. Spojrzałam na szafę obok pralki i zauważyłam, że jest na niej lalka Alice. Przyjrzałam się dokładniej, myśląc, że mam zwidy, ale ona tam naprawdę była. Pierwsze, co zrobiłam, to sprawdziłam, czy na pewno nie ma jej w pralce. Kiedy jednak okazało się, że naprawdę jej tam brakuje, nie miałam wyboru. Musiałam ściągnąć stamtąd lalkę i włożyć ją do pralki. Niestety byłam zbyt niska, aby dosięgnąć zabawki. Zdecydowałam się więc na szybki i nierozważny krok. Weszłam na pralkę, po czym stanęłam na niej i wzięłam zabawkę. W tym samym momencie poczułam, że tracę równowagę i przechylam się w stronę podłogi. Ostatnie, co zapamiętałam, to swój krótki lot w dół.
~*~
-Dzień dobry, moi najlepsi pracownicy!-zawołał Chuck. Często dziękowałem w duchu za to, że mój szef był taki wyluzowany, pomocny oraz tolerancyjny, ale równie często musiałem się przy nim ostro hamować, bo szlak mnie trafiał za każdym razem, kiedy słyszałem takie powitanie.
-Witaj, szefie-odezwał się Jacob, natychmiast wstając od swojego stanowiska.-Chciałbyś może kawę?-zapytał. Lizus.
-Dzięki za propozycję, ale mam już jedną sekretarkę-zaśmiał się w odpowiedzi Chuck.
-Witaj, nasz najlepszy szefie!-powiedziałem w końcu, nie odrywając wzroku od ekranu komputera.
-John jak zwykle skupiony na swoim zadaniu-zauważył Chuck. Za to mi płacisz, kretynie-pomyślałem z irytacją. Nie wiedzieć czemu, dziś mój szef denerwował mnie o wiele bardziej niż zwykle. Szczerze powiedziawszy, normalnie nawet nie zwracałem zbytniej uwagi na jego zachowanie.- Mam dla was wspaniałą wiadomość!-niezrażenie ciągnął dalej Chuck.- Mam sposobność wysłać trzech pracowników firmy na trzydniowe szkolenie do Brintown i zdecydowałem się, że w tej trójce znajdziecie się między innymi wy, chłopaki! W końcu ostatnio to właśnie dzięki wam udało nam się podpisać ten wyjątkowy kontrakt. Wasza oferta pobiła te zaprezentowane przez inne firmy na głowę, toteż należy się wam nagroda. Do Brintown jedzie się kilkanaście godzin, więc zdecydowałem się dać wam dodatkowe trzy dni wolnego. Dwa na dojazd i powrót oraz jeden na odpoczynek, co wy na to? Szkolenie odbędzie się za trzy dni. Wiem, że wyskakuję z tym tak nagle, ale dopiero co dostałem mail'a-kiedy szef skończył, od razu przygotowałem się psychicznie na wybuch euforii Jacob'a, który nastąpił chwilę później.
-Ależ Chuck, to wspaniale! Normalnie nie wiem, co powiedzieć!-zawołał.
-Nie musisz dla nas tego robić, na pewno znajdzie się ktoś, kto zasługuje na to bardziej-powiedziałem dla formalności, choć w duchu liczyłem na to, że Chuck powie: " Ok, skoro nie chcecie, to dam wykorzystać tę niepowtarzalną okazję innym". Ale nic takiego nie nastąpiło.
-Nawet nie żartuj, John! Wy dwaj harujecie jak woły robocze dla mojej firmy i jej dobra, więc wam się to jak nic należy. Wiedziałem jednak, że nie będziecie chcieli przyjąć tej propozycji, dlatego postanowiłem przedstawić ją wam osobiście. Odmowy n-i-e p-r-z-y-j-m-u-j-ę, rozumiecie?-odparł z uśmiechem nasz szef. Ciekawe, jaki nieszczęśliwy wypadek w dzieciństwie sprawił, że jesteś teraz takim idiotą-pomyślałem, ale nic nie powiedziałem.
-W takim razie jesteśmy niesamowicie wdzięczni- odezwał się Jacob. 
-A kto jeszcze z nami tam pojedzie?-zapytałem.
-Myślałem nad Suzanne z działu obsługi klienta-odparł niemal natychmiast Chuck. Zauważyłem, jak mojemu współpracownikowi zaświeciły się oczy na dźwięk tego imienia.
-Suzanne? Ta ruda dziewczyna, która niedawno zaczęła u nas pracę?-spytał z niedowierzaniem Jacob. Domyślałem się, jak musi się czuć. Ostatnio, w ramach męskiej "solidarności" coraz częściej musiałem wysłuchiwać jego fantazji na temat tej dziewczyny.
-Przecież ona ledwo co skończyła studia. I pracuje u nas tylko kilka miesięcy-zdziwiłem się. Jacob rzucił mi zirytowane spojrzenie.
-Ale mimo to powinniśmy dać jej szansę się rozwinąć-odparł.
-To prawda. Poza tym dziewczyna ma potencjał. Więc postanowione-powiedział Chuck.
-Teraz tylko trzeba załatwić dojazd. Mógłbym nas tam zawieść, ale musiałem oddać mój samochód do mechanika. Coś zaczęło mi w nim szwankować-odezwał się Jacob.
-Po co się nad tym głowić? Ja nas wszystkich zawiozę-powiedziałem. Najczęściej tak się właśnie działo, gdyż wolałem jeździć wszędzie własnym samochodem i mieć wszystko pod kontrolą.
-Na pewno?-spytał Chuck.
-Tak, bez problemu. Zresztą, razem z Jacob'em zawsze jeździmy razem, więc o ile Suzanne to nie przeszkadza, mogę nas wszystkich zawieźć-odparłem.
-Super, w takim razie przekażę jej kontakt do ciebie. A tobie zostawię jej numer-powiedział Chuck, p czym zbliżył się do mnie i podał mi go. Wpisałem go do kontaktów w telefonie, po czym pożegnałem się z szefem.
-To. Jest. Świetne!-zawołał Jacob, kiedy tylko za Chuck'iem zamknęły się drzwi.
-Tak, też się cieszę-odparłem, jednak ton mojego głosu mówił zupełnie co innego i nie uszło to uwadze mojego kolegi.
-No co ty, John! Tylko pomyśl, będziesz mógł znowu zabalować! Nawet umówić się z tą twoją Kate! Wszystko, tylko pamiętaj, Suzanne jest moja-powiedział Jacob, po czym zrobił z dłoni pistolet i udał, że do mnie strzela. Otaczają mnie idioci.
-Na twoim miejscu, zamiast tą dziewczyną, zająłbym się swoim skasowanym samochodem-odparłem.
-Weź, nie dobijaj mnie. Gdybym wiedział, że nadarzy się taka okazja, to bym wtedy tak nie balował i nie wjechał w to drzewo. Ale skąd mogłem wiedzieć, że pojedziemy na jakieś tam szkolenie z Suzanne z działu obsługi klienta? Taka szkoda...Gdybym zajechał jej swoją furą, od razu byłaby moja. Nic tak nie działa na d*peczki, jak drogie auto, wiem to z autopsji-powiedział Jacob.
-Dobrze wiedzieć, zapamiętam-odparłem, mając nadzieję, że jak najszybciej ta rozmowa się zakończy.
-Pamiętaj, mnie możesz zawsze pytać o takie kwestie, bo jestem specjalistą!-zawołał Jacob, odsuwając się na krześle, zakładając ręce za głowę i kładąc nogi na biurku.
-Wiesz co, lepiej skup się na sprawdzeniu raportu dotyczącego postępów z ostatnią inwestycją. O ile się nie mylę, termin mija dzisiaj-odparłem.
-Masz rację!-zawołał Jacob, po czym od razu przysunął się do swojego biurka i włączył laptopa. Ucieszyłem się, że w końcu udało mi się go skutecznie uciszyć.
-Ale serio, nie mogę się doczekać tego wyjazdu-powiedział Jacob. Całe dziesięć sekund spokoju.
-Tak, ja też. Ale jaką masz gwarancję, że uda ci się poderwać Suzanne?-spytałem. Nie miałem już innego wyboru, jak grać w jego grę.
-Żartujesz? Ona mi się nie oprze, nie ma szans!-zawołał mój współpracownik. Jasne-pomyślałem sarkastycznie. Cóż, mimo swojego wieku Jacob trzymał się nad wyraz dobrze, ale wątpiłem, aby tę dziewczynę interesował romans w pracy, w dodatku z kimś, kto mógłby być jej ojcem. Coś mi mówiło, że z tego łatwo mogą wyniknąć kłopoty.
-Może lepiej sobie ją odpuść. Znajdziesz inne laski-odezwałem się.
-Ale ja chcę właśnie ją. Zresztą, mogę mieć każdą-odparł Jacob. Westchnąłem cicho, ubolewając nad głupotą niektórych ludzi. Miałem jednak na głowie inne sprawy niż zamartwianie się.
-Idę zadzwonić do Rose-powiedziałem, wstając od swojego stanowiska.
-O, właśnie, ja też będę musiał przedzwonić do mojej Mary-odezwał się Jacob.-Ale to później, nie chce mi się z nią gadać-dodał po chwili.
-Znowu się pokłóciliście?-spytałem.
-A weź mi już nic o niej nie mów! Stara jędza. Zero kreatywności w łóżku, zero! Najlepiej być jak nieruchoma kłoda, którą drwal w pocie czoła musi ociosać. A potem jeszcze trzeba znosić narzekania na temat umiejętności drwala...
-Cóż, współczuję-powiedziałem, po czym wyszedłem z pokoju. Nie miałem ochoty dłużej słuchać o życiu seksualnym Jacob'a i jego żony, chociaż było w tym trochę mojej winy, bo sam o to pytałem.
~*~
Ledwo wróciłam do siebie, a od razu poczułam niewyobrażalny ból w głowie. Położyłam dłoń na bolącym miejscu, a po chwili oderwałam ją i na nią spojrzałam. Było na niej trochę krwi.
-Cholera-powiedziałam, po czym spróbowałam wstać. Aby to zrobić, musiałam przytrzymać się pralki. Zaraz potem spojrzałam na zegarek. Musiałam stracić na chwilę przytomność-pomyślałam, widząc, że duża wskazówka zegara przesunęła się po tarczy zegara. Wtedy usłyszałam jakieś okropne dźwięczenie. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że to tylko mój telefon. Wyjęłam go więc z kieszeni i odebrałam.
-Halo?-spytałam nadal nieco nieobecnym głosem.
-Halo, kochanie?-usłyszałam swojego męża.
-John? Co się stało?-zapytałam.
-Widzisz...wysyłają nas na szkolenie-usłyszałam odpowiedź.
-Co? Jak to? Przecież ledwo co wróciłeś z delegacji? Poza tym mamy teraz kłopoty z Alice...-odparłam, mocno zdziwiona.
-Tak, wiem, ale za nic nie udałoby mi się przekonać mojego szefa, że nie powinienem jechać. Był za bardzo nakręcony. Mówiłem ci już kiedyś, że to niezbyt inteligentny człowiek. Nie złośliwy, ale po prostu trochę naiwny i głupi. Uznałby pewnie, że dam jakoś radę albo coś w ten deseń-wyjaśnił mi John.
-Rozumiem. Ale przynajmniej spróbuj z nim pogadać. Wiesz, że nie mam nic przeciwko twoim służbowym wyjazdom, ale akurat teraz... Chociaż z drugiej strony, to może być dla ciebie szansa na rozwinięcie swojej kariery-powiedziałam.
-Moja kariera dostatecznie się już rozwinęła. A rodzina jest dla mnie od niej ważniejsza-usłyszałam odpowiedź swojego męża.
-Dobrze, w takim razie zadzwoń potem, jak już będziesz wszystko wiedzieć. Kocham cię, pa-odparłam.
-Ja ciebie też kocham-powiedział mój mąż, po czym się rozłączył. Schowałam telefon i podeszłam do szafki. Przejrzałam się w lustrze znajdującym się na jej drzwiach. Uznałam, że nic takiego mi się nie stało. Wystarczyło, że potrzymałam przez chwilę przy głowie chusteczkę i krew sama przestała lecieć. Następnie schyliłam się i podniosłam lalkę, którą potem włożyłam do pralki. Włączyłam maszynę i wyrzuciłam chusteczkę. Następnie wyszłam z łazienki. Musiałam dość mocno uderzyć się o cos głową, bo zupełnie nie pamiętałam, jak doszło do wypadku. Skierowałam swoje kroki do salonu i usiadłam na kanapie. Ponownie wyjęłam telefon i zadzwoniłam do naszego lekarza. Odebrał po trzecim sygnale.
-Dzień dobry doktorze, z tej strony Rose Winslet-odezwałam się.
-Dzień dobry, pani Winslet. Cóż takiego się stało, że pani do mnie dzwoni?-spytał lekarz.
-Widzi pan, ostatnio Alice się dziwnie zachowuje. Stała się jakaś bardziej drażliwa, cały czas się przewraca albo wypuszcza coś z rąk. Martwimy się z mężem, czy nie jest to wynikiem jakiejś choroby-wyjaśniłam.
-Rozumiem. Cóż, wizyta nie zaszkodzi. Niech więc pani z nią jutro do mnie przyjdzie. Obejrzę ją i zlecę kilka badań-powiedział lekarz. Następnie podziękowałam mu i pożegnałam się z nim.
~*~
Znałem Chuck'a dostatecznie dobrze, aby wiedzieć, że za nic nie dałby się przekonać, aby wysłać na szkolenie kogokolwiek innego. Dlatego między innymi tak łatwo się na to zgodziłem. Poza tym obecnie się już z tą sytuacją pogodziłem, a nawet trochę cieszyłem się na myśl o wyjedzie. Gdybym znalazł chwilę tylko dla siebie, odstresowałbym się, co mi się należy. Przez ten czas na pewno nic się nie stanie mojej Alice. W końcu to wszystko to zapewne tylko przypadki, lalka nie ma z tym nic wspólnego, a moja córeczka jest zdrowa. Nie ma innej opcji. Na myśl o zbliżającej się okazji do zabawy uaktywnił się u mnie nastrój optymisty, więc o wiele mniej się wszystkim przejmowałem. Z moich rozmyślań wyrwało mnie nagłe szturchnięcie.
-Patrz, to ona-powiedział Jacob, wskazując dziewczynę stojącą przy automacie z kawą. Miała rude, lekko kręcone włosy i jasną, mlecznobiałą cerę. Z daleka widać było, że jest atrakcyjna. Do tego była posiadaczką doskonałej figury i dużych piersi, więc idealnie wpasowywała się w typ dziewczyn, w których gustował Jacob. Westchnąłem, po czym ruszyłem w jej kierunku.
-Ej, co ty robisz?-zdziwił się mój towarzysz.
-Uzgodnijmy z nią wszystko teraz i miejmy to z głowy-wyjaśniłem.
-Ok-odparł Jacob i z radością ruszył za mną. Przeszliśmy całą stołówkę i w końcu stanęliśmy obok dziewczyny.
-Jestem John Winslet, zastępca prezesa-przedstawiłem się.
-A ja Jacob Addams, drugi zastępca-odezwał się zaraz po mnie mój współpracownik.
-Miło mi, jestem Suzanne Donkins. To z panami mam jechać na szkolenie?-spytała dziewczyna.
-Zgadza się-odparłem, nim Jacob zdążył się odezwać.-Zaproponowałem już szefowi, że mogę nas zawieźć. Więc jeśli to pani odpowiada, mogę panią odebrać z umówionego miejsca- dodałem.
-Nie chciałabym sprawiać panom kłopotu...-odparła dziewczyna.
-Ależ to żaden kłopot!-odezwał się Jacob.
-Zgadza się. Niech pani tylko powie, skąd mam panią odebrać-powiedziałem, zanim mój towarzysz zdążył cokolwiek dodać.
-Skoro tak, to podam panu mój adres. Albo wyślę potem SMS'em, Chuck dał mi pański numer-odparła dziewczyna.
-Na pewno nie będzie pani żałować, że z nami jedzie. A tak w ogóle, skoro jedziemy tam razem, może przejdziemy na ty?-spytał Jacob.
-No dobrze...Jacob'ie-odpowiedziała po chwili namysłu nasza rozmówczyni.
-Świetnie, Suzanne. W takim razie może w ramach poznania się przed wyjazdem umówimy się na kawę na następnej przerwie?-zapytał Jacob. Dziewczyna, słysząc jego propozycję, przygryzła lekko dolną wargę.
-Cóż...-zaczęła.
-A dzwoniłeś już do Mary?-spytałem, uwalniając tym samym Suzanne na jakiś czas od obowiązku odpowiedzi.
-Zapomniałem-odparł Jacob, po czym zgromił mnie spojrzeniem.
-Zadzwoń do niej na następnej przerwie. Albo teraz-odparłem.
-Na przerwie. Wolę później-powiedział Jacob.
-Bardzo przepraszam, ale ja muszę już iść. Żegnajcie-powiedziała Suzanne, po czym podniosła jakąś teczkę leżącą do tej pory na stoliku obok niej i poszła w swoją stronę.
-Co to niby miało znaczyć? Po co wspominasz przy niej o mojej żonie?-spytał Jacob, jak tylko dziewczyna zniknęła.
-Nie zrobiłem tego specjalnie. Po prostu nie chcę, żeby Mary zaczęła się o ciebie martwić i coś zwęszyła-odparłem.
-Jasne. Mam tylko nadzieję, że nie masz ochoty na Suzanne-odparł Jacob, uważnie się przy tym przyglądając. Następnie ruszył z powrotem do naszego biura. Żal mi było tej dziewczyny, gdyż od razu zrozumiałem, że nie jest ona typem kobiety, którą Jacob ma szansę poderwać. A to musi się źle skończyć albo dla niej, albo dla niego, albo dla nich obojga. Ja jednak mogłem jedynie próbować przystopować zapędy Jacob'a.
~*~
Mama jak zwykle zrobiła super obiad, po którym razem posprzątaliśmy. Następnie odrobiłam lekcje, tym razem w salonie, z pomocą taty. Nie mogłam bowiem rozwiązać kilku trudnych zadań z matematyki. Kiedy skończyliśmy, mogłam już spokojnie iść się bawić. Nie musiałam pakować się na jutro do szkoły, bo mama powiedziała, że idziemy do lekarza. Ale nie do pani Orches. Poszłam więc na górę, aby wyżalić się Annie. Bowiem dzisiaj w szkole Kitty cały dzień się koło mnie kręciła i mnie denerwowała samym swoim istnieniem. Miała niby wyrzuty sumienia z tego powodu, że spadłam z huśtawki. Udawałam, że wszystko jest dobrze, ale miałam jej już dość. Niestety, okazało się, że mama wyprała Annie, o czym zupełnie zapomniałam. Moja lalka się teraz suszyła. Mama jednak, widząc mój smutek i niezadowolenie, wzięła suszarkę i wysuszyła nią moją ulubioną zabawkę. Dzięki temu mogłam się już nią potem normalnie bawić. Wzięłam ją do ogrodu. Rodzice usiedli przy stoliku, a ja poszłam nazrywać kwiatów. Spędziłam tak zaledwie chwilę, aż nagle z jednego z nich wyleciała pszczoła i użądliła mnie. Bolało niemiłosiernie, więc od razu zaczęłam płakać. Rodzice od razu do mnie podbiegli. Wyjaśniłam im całą sytuację. Tata pozbył się żądła, a potem poszliśmy do domu i mama zrobiła odpowiedni opatrunek. Resztę dnia spędziliśmy w domu, oglądając telewizję, czytając książki i grając w gry.

niedziela, 8 lipca 2018

Cmentarz Upadłych VI "Czy te wypadki to przypadki?"

Podczas jazdy do szkoły kilka razy upewniałem się, że Alice ma się dobrze. Za każdym razem odpowiedź była twierdząca. W końcu dojechaliśmy na miejsce. Wyszedłem z moją córką i odprowadziłem ją aż pod jej klasę. Dzięki temu mogłem porozmawiać z jej nauczycielką, wyjaśnić jej wszystko i uczulić na dziwne zachowania ze strony Alice. Dopiero po tym wszystkim pożegnałem się ze swoją córeczką i udałem się do pracy.
~*~
Dzień minął mi jak zwykle. Nawał pracy sprawiał, że cały czas czułem, jakbym tak naprawdę nie pracował, bo ważnych do zrobienia rzeczy wcale nie ubywało. W końcu jednak czas tych męczarni dobiegł końca i mogłem wrócić do domu. Kiedy wszedłem do środka, od razu zajrzałem do salonu, potem do kuchni, łazienki, ale nigdzie nie mogłem nikogo znaleźć.
-Rose?! Alice?!-zawołałem.
-W ogrodzie!-odparła moja żona, wchodząc do domu przez taras.- A Alice bawi się u siebie w pokoju. Kilka razy do niej zaglądałam-dodała Rose.
-Super, a jak minął dzień?-spytałem, odkładając teczkę, a potem zdejmując marynarkę.
-Tak jak zawsze. Spokojnie i miło. Obiad zaraz będzie-odparła moja żona. Poszła do kuchni, a ja za nią. Zacząłem rozkładać talerze, podczas gdy Rose zajęła się nakładaniem jedzenia.
-Alice! Chodź na obiad!-zawołałem.
~*~
Bawiłam się z Annie w przyjęcie, kiedy usłyszałam krzyk taty. Wołał mnie na obiad. Podniosłam więc lalkę, bo nie wyobrażałam sobie, żebym miała ją zostawić. Wyszłam z pokoju i udałam się na schody. Kiedy do nich doszłam, poczułam się dziwnie słabo, ale zbagatelizowałam to. Zaczęłam schodzić na dół. Wszystko było dobrze, ale do czasu. W pewnym momencie poczułam się, jakby moje nogi były z waty, przez co dosłownie zleciałam z czterech ostatnich stopni.
~*~
Wraz z Rose usłyszeliśmy dobiegający z przedpokoju hałas. Natychmiast pobiegliśmy na miejsce, skąd dochodził.
-Nic ci nie jest?-zapytałem Alice, podczas gdy moja żona pomogła jej wstać. Nasza córka nic nie odpowiedziała, tylko rozpłakała się.
-Chyba wszystko dobrze. Na szczęście to jedynie zadrapania. Ale to lepiej opatrzyć-powiedziała Rose, wskazując drobną rankę na głowie Alice.-Przynieś wodę utlenioną i plastry-dodała. Natychmiast udałem się po wymienione rzeczy do szafki w łazience. Wróciłem jak najszybciej i oddałem je Rose. Nasza córka już nie płakała, a jedynie pociągała nosem.
-Już, już, zaraz przestanie boleć-powiedziała Rose. Wylała odrobinę wody utlenionej na ranę, chwilę odczekała, po czym przykleiła plaster.
-Jak to się właściwie stało?-zapytałem.
-Nie wiem, spadłam ze schodów-odparła Alice.
-A czy coś jeszcze cię boli?-spytałem, w końcu upadek ze schodów mógł okazać się naprawdę poważny. Nasza córka pokręciła jednak przecząco głową. Rose pomogła jej wstać i poszliśmy na obiad.
~*~
Od naszej ostatniej wizyty minęło kilka dni. Tym razem pani Orches od razu poprosiła do gabinetu tylko mnie. Wzięłam więc Annie i poszłam z nią.
-I jak minął ci ten czas?-zapytała pani psycholog, kiedy już usiadłyśmy przy tym samym co ostatnio dziecięcym stoliku. Wzruszyłam ramionami.
-Normalnie-odparłam.
-Ale wiesz, że mi możesz wszystko powiedzieć? I ja nikomu bez twojej zgody tego nie powtórzę-powiedziała pani Orches.
-Wiem, ale nic się nie działo. Tylko miałam dziwne sny. I spadłam ze schodów. I potem raz upuściłam talerz i skaleczyłam się szkłem. A wczoraj potknęłam się w szkole i zdarłam kolano-odparłam zgodnie z prawdą.
-Widzę, że przydarza ci się dużo nieszczęśliwych wypadków. A opowiesz mi trochę o swoich snach?-zapytała psycholog, przybliżając się do mnie z krzesłem, na którym siedziała.
-Nie ma o czym za wiele mówić. Co noc śni mi się to samo-odparłam, po czym sięgnęłam ręką po niebieską kredkę, która była mi teraz potrzebna do pokolorowania domku na moim obrazku.
-Czyli co takiego?-spytała pani Orches.
-Las w nocy-odparłam. Mogłam spokojnie mówić, byleby nie za wiele. Jeśli powiedziałabym coś, czego nie powinnam, Annie miała dać mi znak. Ustaliłyśmy to zanim tutaj przyszłyśmy. Lalka sama zaproponowała to, żeby rodzice się uspokoili i nie chodzili już ze mną do tej pani.
-To bardzo ciekawe. A mogłabyś powiedzieć mi coś więcej?-zapytała pani Orches. Spojrzałam na nią z uwagą. Zastanawiałam się, co jeszcze mogę jej powiedzieć. W końcu uznałam, że resztę lepiej zachować dla siebie.
-Nie. Nic więcej w tym śnie nie ma. Chodzę sobie nocą po lesie-powiedziałam.
-Rozumiem...-odparła psycholog. Przez chwilę panowała cisza.-A co to za las? Pamiętasz go? Byłaś w nim kiedyś naprawdę? Albo widziałaś gdzieś jego zdjęcie?-zapytała w końcu.
-Nie, nie znam tego lasu-powiedziałam zgodnie z prawdą. Pani Orches zamilkła na chwilę. Przez jakiś czas na zmianę patrzyła się gdzieś przed siebie, w niewidzialny punkt po drugiej stronie pokoju, jednocześnie co jakiś czas kiwając głową lub wpatrywała się z uwagą i skupieniem we mnie. Zadała mi jeszcze kilka nieistotnych pytań o moje sny. Następnie Pani Orches zawołała do gabinetu moich rodziców.
-I jak było, Alice?-spytała mama, jak tylko weszła do pomieszczenia.
-Super-odparłam, po czym wróciłam do kolorowania.
-Myślę, że zrobiłyśmy niemałe postępy. Alice nieco się przede mną otworzyła, ale przyda się jeszcze kilka spotkań. Myślę jednak, że jest już nieco lepiej, prawda?-powiedziała pani Orches.
-Zgadzam się-odparłam, wstając od stolika. Wzięłam ze sobą Annie, gdyż czułam, że już niedługo będziemy wracali. Nie myliłam się. Po chwili rodzice pożegnali się z panią psycholog i wyszliśmy z gabinetu. W drodze powrotnej do domu rodzice mieli o wiele lepszy humor niż ostatnio. Ja zresztą również.
~*~
Cieszyłem się, że ta wizyta minęła tak dobrze. Po powrocie do domu Alice poprosiła nas, abyśmy pozwolili jej iść do koleżanki, Kitty. Mieszkała kilka domów dalej, toteż zgodziliśmy się. Nasza córka wzięła swoją lalkę i wyszła. Po jej wyjściu Rose na wszelki wypadek zadzwoniła do pani Rixton, mamy Kitty. Wyjaśniła jej pobieżnie sytuacją i poprosiła, aby ta uważała na Alice.
-Całe szczęście, że wszystko jest już dobrze-powiedziałem, kiedy Rose odłożyła słuchawkę.
-Tak. A skoro mamy teraz trochę czasu, to może posiedzimy sobie razem w ogrodzie? Poza tym moglibyśmy pozbierać trochę czereśni, w wolnej chwili zrobię z nich kompot albo dżem-odparła moja żona.
-Nie ma problemu-odparłem i poszedłem do garażu, aby przynieść koszyki i drabinę. Zaniosłem to wszystko do ogrodu i ustawiłem pod najbliższym drzewem z czereśniami. Rose zajęła się zrywaniem tych na dole, z kolei ja rozstawiłem drabinę i wziąłem się za te na górze. W dwie godziny całe drzewo zostało ogołocone przez nas z owoców. Przenieśliśmy to wszystko do kuchni i tam zajęliśmy się myciem oraz drylowaniem owoców. Kiedy skończyliśmy, odstawiliśmy owoce i poszliśmy oglądać telewizję.
-Za jakąś godzinę trzeba zadzwonić po Alice-powiedziała Rose.
-Jasne. A do tego czasu możemy nacieszyć się swoim towarzystwem-odparłem, obejmując moją żonę.
~*~
Zadzwoniłam do drzwi, a już po chwili otworzyła mi moja przyjaciółka Kitty. Na swój widok, od razu, jak to miałyśmy w zwyczaju, zapiszczałyśmy. Następnie Kitty pchnęła drzwi i wpuściła mnie do środka.
-Dzień dobry!-zawołałam.
-Dzień dobry, kochanie-odparła mama mojej przyjaciółki, wychodząc z jednego z pokoi.-Jak się masz?-dodała.
-Dobrze, dziękuję-odparłam.
-Co będziecie robić?-zapytała mama Kitty.
-Chyba pójdziemy się pobawić do mojego pokoju-odpowiedziała moja przyjaciółka.
-W porządku, w takim razie ja przyniosę wam jakiś sok do picia i ciastka-powiedziała mama Kitty. Udałyśmy się więc do pokoju mojej przyjaciółki.
-W co się bawimy?-zapytałam.
-Może w przyjęcie, skoro przyniosłaś ze sobą swoją lalkę?-zasugerowała Kitty.
-Super-odparłam. Moja przyjaciółka przesunęła na środek pokoju mały stolik, który stał pod oknem. Następnie postawiłyśmy obok niego cztery stołki i zajęłyśmy się nakrywaniem. Na sam koniec posadziłyśmy obok siebie moją lalkę i jej misia.
-Jak ma na imię?-spytała Kitty, wskazując na należącą do mnie zabawkę.
-Annie-odparłam.
-Mój miś to Andy-powiedziała moja przyjaciółka.
-Andy, chcesz może herbaty?-zapytałam, unosząc mały, porcelanowy czajnik, po czym udałam, że mu ją nalewam.
-A ty, Annie?-spytała Kitty, powtarzając to, co zrobiłam ja. Zaśmiałyśmy się. W międzyczasie przyszła mama mojej przyjaciółki i przyniosła nam coś do picia i jedzenia. Przez długi czas bawiłyśmy się w najlepsze. W pewnym momencie jednak Kitty nalała sobie soku i postawiła szklankę na stoliku, po czym chwilę później dość gwałtownie wstała. Uderzyła przy tym nogą o nasz stoliczek, przez co picie wylało się wprost na Annie. Cała była teraz w pomarańczowym soku.
-Oj, przepraszam-powiedziała Kitty, po czym wyciągnęła rękę w stronę mojej lalki.
-ZOSTAW!-zawołałam, niemal wyrywając jej z dłoni należącą do mnie zabawkę.
-Spokojnie, ja ją tylko wytrę. A jak chcesz, to mogę nawet ją umyć-odparła Kitty.
-NIE! ZOSTAW! CO TY W OGÓLE ZROBIŁAŚ?! ANNIE NIE BĘDZIE ZADOWOLONA!-wołałam. Byłam bardzo zdenerwowana, bo moja lalka w ogóle nie lubiła przebywać wśród innych osób, a teraz to w ogóle by się do tego zraziła. Poza tym czułam się dziwnie i miałam ochotę cały czas głośno krzyczeć i rozwalić wszystko wokół. Wszystko w porządku. Masz całkowitą rację i nie musisz się hamować-usłyszałam w swojej głowie głos Annie. Tak już miała, że przy kimś nigdy nie odzywała się na głos. Mając jej pozwolenie, postanowiłam się już dłużej niczym nie przejmować.
-Alice, uspokój się!-zawołała Kitty.
-BO...?! PRAWIE ZNISZCZYŁAŚ MI LALKĘ!-odkrzyknęłam.
-Wcale nie, nic jej nie jest!-zawołała moja przyjaciółka, choć nie tak głośno jak ja.
-JESTEŚ GŁUPIA!-krzyknęłam.
-A TY JESTEŚ WRĘCZ KRÓLOWĄ GŁUPOTY!-odkrzyknęła Kitty, wytykając na mnie język. W tym momencie do pokoju weszła jej mama.
-Co tu się dzieje? Czemu się kłócicie?-zapytała, mocno przejęta.
-Alice na mnie krzyczy i mnie wyzywa!-zawołała natychmiast Kitty.
-Skarżypyta! A tak poza tym, to ty zaczęłaś, bo zniszczyłaś mi lalkę!-krzyknęłam.
-Nie zniszczyłam!
-Cisza! O co chodzi z tą lalką- odezwała się mama Kitty.
-Zniszczyła mi ją-wyjaśniłam, krzyżując ręce.
-Nieprawda, tylko wylałam na nią sok-odparła moja koleżanka.
-Ech, no dobrze. Daj mi tę lalkę, zobaczę ją-powiedziała mama Kitty, wyciągając rękę po moją zabawkę.
-Nie!-zawołałam, odsuwając się od niej.
-W takim razie jak chcecie. Idziecie ze mną do ogrodu i posiedzicie sobie trochę z nami-odparła kobieta tonem nieznoszącym sprzeciwy. Posłałyśmy sobie z Kitty nienawistne spojrzenia i poszłyśmy za jej matką. Kiedy znalazłyśmy się w ogrodzie, przywitałem się z tatą mojej przyjaciółki, po czym usiadłam na huśtawce ogrodowej. Mama Kitty kazała nam się jak najszybciej pogodzić, toteż moja przyjaciółka zasiadła obok mnie. Przez długi czas w ogóle się do siebie nie odzywałyśmy. W końcu postanowiłam dalej ignorować Kitty i zacząć bawić się swoją lalką. Jednak po jakimś czasie moja przyjaciółka zahuśtała mocniej huśtawką. Na początku to zignorowałam, ale potem doszłam do wniosku, że mi się to podoba. Zaczęłyśmy się więc coraz bardziej huśtać, a po dłuższej chwili śmiałyśmy się już razem w niebogłosy. Nie zamieniłyśmy ze sobą nawet jednego słowa, ale jak przystało na Najlepsze Na Świecie Przyjaciółki Na Zawsze (którymi bez wątpienia byłyśmy) nie musiałyśmy się do siebie odzywać, bo rozumiałyśmy się bez słów. Konflikt został zażegnany, choć w głębi duszy coś mówiło mi, że nie powinnam tak łatwo odpuszczać. Nie huśtałyśmy się mocno, jednak w pewnym momencie spadłam z huśtawki. Kitty zaś nie zdążyła jej zatrzymać i zostałam nią uderzona w głowę. Bolało straszliwie i od razu krzyknęłam w niebogłosy. Mama Kitty natychmiast zerwała się z ławki, na której siedziała z mężem, i do mnie podbiegła.
-Nic ci się nie stało?-zapytała matka mojej przyjaciółki, oglądając mnie dokładnie. Ja cały czas płakałam. Dopiero po chwili usłyszałam jakiś hałas, odwróciłam głowę i ujrzałam Annie, która także spadła z huśtawki, bo nikt jej nie trzymał. Wyciągnęłam po nią rękę, przyciągnęłam do siebie i podkuliłam nieco nogi, a mój płacz przerodził się w łkanie.
-Nie wygląda na to, żeby stało ci się coś poważnego- powiedział ojciec Kitty, który także do nas podszedł.
-Myślę, że skończy się tylko na guzie czy dwóch. Całe szczęście-odezwała się mama mojej koleżanki, po czym przytuliła mnie. W końcu przestałam płakać, wstałam i razem z Kitty i jej rodzicami usiadłam przy ich stoliku ogrodowym. Przez chwilę masowałam się po bolącej głowie, cały czas milcząc. Atmosfera stała się straszna. Na stole leżały różne przekąski, od słodyczy po kanapki, ale na nic nie miałam ochoty. W ogóle nikt nic nie jadł.
-Przepraszam, Alice, to moja wina-odezwała się nagle Kitty po jakichś dziesięciu minutach.
-No w końcu. Tak, to twoja wina. A co, jakby spadła Annie? Tak się składa, że ona dość już od ciebie wycierpiała. I nie tylko od ciebie-powiedziałam, choć sama nie do końca rozumiałam, co i czemu mówię. Czułam jednak, że dobrze robię odzywając się właśnie w ten sposób. Kitty zamilkła, zapewne ponownie się na mnie obrażając, a jej matka tylko cicho westchnęła. Przesiedzieliśmy tak jakieś dwadzieścia minut, po czym mama Kitty odezwała się:
-Chyba już dość się dziś ze sobą nabawiłyście. Alice, odprowadzę cię do domu-powiedziała, wstając od stołu.
-Nie trzeba, proszę pani, sama trafię-odparłam, po czym także wstałam.
-Tak, ale jest już trochę późno. Poza tym nieźle się dziś u nas urządziłaś i wolę wobec tego mieć pewność, że bezpiecznie wrócisz do domu-wyjaśniła mama Kitty. Nie powiedziałem więc już nic więcej, tylko dość chłodno pożegnałam się z moją przyjaciółką, potem jej ojcem, aż w końcu opuściłam ich dom. Szybko doszliśmy z mamą Kitty do mojego, nie zamieniając jednak po drodze ani słowa. Kiedy dotarliśmy na miejsce, matka mojej przyjaciółki szybko streściła całą sytuację, milion razy przepraszając moją matkę za nieuwagę. Rodzice oczywiście od razu w szoku zaczęli mnie wypytywać, czy nic mi nie jest. Kiedy przekonali się, że przeżyję, puścili mnie wolno, a ja od razu poszłam do swojego pokoju, żeby pobawić się z Annie. Weszłam do środka i od razu poszukałam swojej zabawkowej szczotki do włosów. Chciałam, aby moja lalka poczuła się doceniona oraz aby wiedziałam, że o nią dbam. Skupiłam się na tym zajęciu tak bardzo, że ocknęłam się dopiero, kiedy rodzice zaczęli mnie wołać na kolację. Już chciałam do nich iść, kiedy szczotka wypadła mi z ręki i upadła na podłogę, a ja sama przewróciłam się w ten sposób, że moje kolano uderzyło idealnie w leżącą na dole zabawkę. Szybko wstałam, ale zaraz też poczułam niemały ból. Zdziwiłam się, że coś takiego może tak zaboleć. Spojrzałam na swoje kolano i okazało się, że twarde włosie szczotki poszarpało mi podkolanówki, a nawet rozcięło lekko skórę. Przez chwilę patrzyłam oniemiałam na ten widok, po czym szybko zbiegłam na dół, wiedząc, że jak najszybciej trzeba zrobić jakiś opatrunek.
~*~
Na szczęście Alice z powodu uderzenia huśtawką nic się nie stało, ale uznaliśmy z żoną, że musimy na nią na wszelki wypadek uważać. Kiedy nasza córka poszła się pobawić do swojego pokoju, my zrobiliśmy razem kolację. Składały się na nią głównie kanapki, ale też jajecznica, sałatka, gotowane parówki. Potem zawołaliśmy Alice na posiłek. Po chwili usłyszeliśmy, że zbiega po schodach. Kiedy wpadła do pomieszczenia, okazało się, że ma podrapane kolano.
-Co ci się znowu stało?-zapytała mocno zdziwiona, ale i przejęta Rose, po czym kazała poszukać plastrów. Przyniosłem jej z szafki w łazience, którą ostatnio coraz częściej odwiedzam.
-Potknęłam się i zadrapałam-powiedziała Alice, kiedy moja żona ją opatrywała. Cóż, niewątpliwie te ranki były wynikiem niegroźnego wypadku, jednak przejąłem się tym, że ostatnimi czasy naszej córce tak często przydarza się coś złego. Na szczęście jednak kolacja przebiegła już bez większych problemów. Potem spędziliśmy przyjemny, rodzinny wieczór grając w jakąś planszówkę, a później oglądając z Alice bajkę na dobranoc. Po tym wszystkim zdecydowaliśmy się odprowadzić naszą córkę do jej pokoju. Kiedy Alice się uszykowała, Rose okryła ją i jej ulubioną lalkę kołdrą, po czym oboje ucałowaliśmy naszą kochaną córeczkę na dobranoc. Wyszliśmy z pokoju i niemal natychmiast udaliśmy się do swojej sypialni.
~*~
Kiedy rodzice wyszli, odwróciłam się na bok i spojrzałam wprost na Annie. Wyciągnęłam rękę, aby dotknąć lekko jej włosów, gdyż uwielbiałam to robić. Mama chciała wziąć ją od razu do prania, gdyż pachniała lekko sokiem, który wylała na nią Kitty. Ja nie zgodziłam się i ostatecznie stanęło na tym, że mama miała ją wyprać w dzień, kiedy ja będę w szkole. Bo mimo moich częstych i usilnych błagań, nadal nie mogłam tam brać mojej ukochanej zabawki, chociaż ona też tego bardzo chciała.
-Czemu ostatnio przydarza mi się tak dużo niemiłych rzeczy?-spytałam szeptem, ale, jak na złość, Annie nie była chyba w zbyt rozmownym nastroju. Miałam tylko nadzieję, że nie jest nadal zła z powodu wydarzeń dzisiejszego dnia. Po chwili zaczęłam czuć, że ogarnia mnie sen. Pomału coraz bardziej odpływałam w krainę nocnego wypoczynku.
-Będzie tylko gorzej-usłyszałam czyjś szept. Nie mogłam rozpoznać głosu, poza tym był tak cichu, że właściwie od razu uznałam, że mi się zdawało. Albo że już mi się śniło. W końcu chwilę potem rozpoczął się prawdziwy sen. Tak samo straszny jak poprzednie. Tak samo realny jak poprzednie. Zresztą, jak zwykle, wszystko było niemal takie samo jak poprzednio. Otaczał mnie gęsty, złowieszczo szumiący las. Kiedy rozejrzałam się dookoła, szybko zorientowałam się, że znajduję się w dość mocno już zarośniętej dole. Jego ściany były już nieco mniej strome, niż zapewne na początku jego powstania. Podjęłam próbę wspięcia się do góry, ale szybko spadłam z powrotem w dół. Okazało się, że wydostanie się stamtąd nie było wcale takie łatwe, jak by się mogło wydawać. Spróbowałam po raz kolejny, ale skończyło się to tak samo. Podjęłam jeszcze kilka prób, ale z takim samym skutkiem. Wtedy właśnie poczułam czyjąś obecność i usiadłam na ziemi, obejmując rękoma kolana. Skuliłam się i zamilkłam. Bałam się nawet oddychać. Słyszałam i wręcz czułam całą sobą, jak coś przechodzi obok dołu. Było to najgorszych kilka minut mojego życia, w końcu jednak tajemniczy stwór odszedł. Wtedy poczułam się, jakbym dostała skrzydeł. Ponownie spróbowałam wydostać się z dołu i udało mi się to od razu. Czym prędzej pobiegłam wprost przed siebie, byle dalej od tego miejsca. Biegłam tak szybko jak tylko mogłam. Właściwie nie było to już dla mnie nic nadzwyczajnego. W pewnym momencie poczułam jednak, jak wpadam w pajęczynę. Mając przed oczami obraz masy pająków, które tam zapewne się znajdywały, natychmiast zaczęłam się kręcić oraz wymachiwać rękami. Jak tylko ból dotarł do mojej świadomości, skuliłam się na łóżku. Kontakt mojej ręki z wezgłowiem łóżka był naprawdę bolesny, ale na szczęście nie aż tak bardzo, jak poprzedni upadek na podłogę. Kiedy zaś otworzyłam oczy i rozejrzałam się po pokoju spostrzegłam, że zaczynało już świtać. Pocierając nadal bolącą rękę przekręciłam się na drugą stronę, gdzie leżała Annie. Coś mówiło mi, że nie zasnę już tego dnia ponownie.
~*~
Rankiem wstałam wcześniej niż zawsze, ucałowałam swojego męża (który nadal spał i nawet tego nie poczuł) i od razu poszłam do łazienki odbyć cały swój poranny rytuał. Kiedy wyszłam z niej po dwudziestu minutach, ubrałam się w jedną ze swoich sukienek w kwiatki, uczesałam włosy, umalowałam się i zeszłam na dół zrobić wszystkim śniadanie. Akurat kiedy zaczynałam smażyć pieczarki, które miały być dodatkiem do jajecznicy, na dół zszedł mój mąż.
-Jak ci się spało?-zapytał, obejmując mnie od tyłu w pasie i składając szybki pocałunek na moim prawym uchu.
-Bardzo dobrze kochanie, a tobie?-zapytałam, mieszając pieczarki, aby się nie przypaliły.
-Od ponad dziesięciu lat niemal codzienne śpi mi się dobrze, o ile kładę się spać i budzę się obok ciebie-odparł John.
-Uwielbiam, kiedy tak mówisz-odparłam z uśmiechem.
-Wiem, dlatego właśnie tak mówię-powiedział John, po czym pocałował mnie jeszcze raz w to samo miejsce.-Co dziś na śniadanie?-zapytał po chwili, wychylając się zza mojego ramienia.
-Między innymi jajecznica z pieczarkami-odparłam, wlewając na patelnię wcześniej przygotowane, wymieszane nieco w miseczce jajka.
-A czemu nie z kiełbasą?-spytał z lekkim zawodem mój mąż.
-Skończyłam się i zapomniałam kupić. Ale spokojnie, będą jeszcze inne rzeczy. A teraz idź na górę i przyprowadź Alice-powiedziałam. John posłusznie wykonał polecenie i po chwili zjawił się na dole ponownie, wraz z naszą córką. Kiedy na nią spojrzałam, od razu zauważyłam, że coś jest nie tak. Skończyłam już nakrywać do śniadania, więc jak tylko podeszła do stołu, chwyciłam ją za rękę.
-A to co?-zapytałam, wskazując na dość sporych rozmiarów siniaka.-Biłaś się z kimś w nocy?-dodałam, gdyż byłam pewna, że wcześniej Alice go nie miała.
-Matko, skąd to się wzięło? Nawet tego nie zauważyłem-powiedział John, podchodząc do nas. Przewróciłam oczami. Faceci-pomyślałam nieco rozbawiona, po czym, zupełnie już na serio, ponownie skupiłam wzrok na swojej córce.
-Walnęłam się w nocy o wezgłowie łóżka-powiedziała Alice.
-To musiałaś mieć niezły sen-odparł mój mąż, czochrając ją po głowie.
-Nie pamiętam-powiedziała nasza córka.
-Niech ci będzie. Ale teraz jedzmy-odezwałam się, puszczając rękę Alice. Zajęliśmy swoje miejsca i skupiliśmy się na posiłku. Po śniadaniu nasza córka poszła szykować się do szkoły, a John został, aby pomóc nam posprzątać.
-Musimy o czymś porozmawiać-powiedziałam, podając mu ze stołu brudne naczynia, aby włożył je do zmywarki.
-Tak? A o czym konkretnie?-zapytał.
-O naszej córce-odparłam.
-Co takiego masz do powiedzenia?-spytał, spoglądając na mnie.
-Wiesz, nie chcę jeszcze nic mówić...
-To po co mówisz, że musimy porozmawiać?-spytał zdziwionym, ale i zirytowanym głosem John.
-Bo muszę sobie to wszystko jeszcze przemyśleć-odparłam.
-No to najpierw to sobie przemyśl, a potem rwij się do rozmowy-powiedział mój mąż.
-Dobrze, jeśli chcesz, to proszę. Zaczynam się martwić, czy Alice nie jest na coś chora-wyjaśniłam.
-W sensie?-spytał John, tym razem odwracając się już w moją stronę.
-Sam pomyśl. Przecież może mieć jakąś chorobę, która powoduje osłabienie organizmu i przez to zdarzają się jej te wszystkie wypadki. A teraz jeszcze ten siniak-wyjaśniłam. Przez chwilę John nie odzywał się, a ja patrzyłam na niego wyczekująco.
-Wiesz, to może być nawet prawda...Może powinnaś zarejestrować ją do lekarza?-odezwał się w końcu mój mąż.
-Myślisz?-spytałam z nutą zwątpienia w głosie. Cały czas liczyłam na to, że moje przypuszczenia nie okażą się jednak prawdziwe.
-No cóż, to na pewno nie zaszkodzi-odparł John. Westchnęłam, ale już nic więcej nie dodałam, bo pojawiła się Alice, gotowa już do szkoły. John dopił swoją kawę, włożył kubek do zmywarki, pocałował mnie na pożegnanie. Potem jeszcze dałam buziaka Alice i oboje wyszli z domu.