poniedziałek, 22 października 2018

Cmentarz Upadłych XI "Rodzinna terapia"

-Pani Winslet, mógłbym panią prosić do mojego gabinetu?-na szczęście Alice spała, więc jedynie ucałowałam ją w główkę, po czym poszłam za lekarzem Fosterem, który zajmował się obecnie moją córką. W pomieszczeniu, do którego mnie zaprowadził, czekał już psycholog, który badał Alice. Miałam nadzieję, że w końcu się czegoś dowiem.
-A więc? Wiecie już, co się stało z Alice?-zapytałam, siadając na krześle, które wskazał mi doktor.
-Cóż...z rozmową z nią nasz psycholog wywnioskował wiele ciekawych faktów-zaczął powoli lekarz.
-Jakich faktów? Czy ktoś mi wreszcie powie, o co chodzi?-zapytałam przerażona, ale jednocześnie zdenerwowana.
-Cóż, z moich obserwacji wynikło, że w państwa rodzinie...coś może być nie tak-powiedział psycholog.
-Jak to? Ale o co panu chodzi? Ja nic nie rozumiem! Co niby miałoby być nie tak?-zdziwiłam się.
-Niech się tak pani nie denerwuje-powiedział lekarz Foster.
-Jak mam się nie denerwować, skoro moja córka leży w szpitalu po tym, jak w nocy zaczęła krwawić, a ja nie wiem, dlaczego tak się stało?!-zawołałam, posyłając mu zdenerwowane spojrzenie.
-Proszę pani, moja rozmowa z Alice była naprawdę niepokojąca. Po pierwsze, córka powiedziała, że czasami państwo na siebie krzyczą. Po drugie, na pytanie, czy została kiedyś uderzona, odpowiedziała przeczącą, ale jednocześnie pokręciła głową. W psychologii nazywa się to "podwójnym przeczeniem". Zdarza się, że ofiara przemocy lub jakiegoś przestępstwa, kiedy boi się swojego oprawcy, zaprzecza jego winie jeszcze bardziej, niż robiłaby to w normalnych okolicznościach. Rozumie pani?-chciałam przerwać temu psychologowi i spytać go, o co mu właściwie chodzi, ale nie udało mi się, bo nieprzerwanie ciągnął dalej swoją wypowiedź.- Ponadto pańska córka niechętnie ze mną rozmawiała, być może nie obawiała się, że niechcący powie coś złego. Ostatnio zdarzyło się jej wiele wypadków, a pański mąż podobno nazwał ją "małą niezdarą". Brzmi to jak próba wmówienia dziecku, że to ono jest winne.
-Winne czemu?-zapytałam, bo w końcu miałam szansę się odezwać.
-Zdarza się, że kiedy rodzice znęcają się nad dzieckiem, to wmawiają mu, że to jego wina, bo jest niezdarne lub niegrzeczne-odparł psycholog.
-Chyba nie próbuje mi pan wmówić, że robię coś złego własnemu dziecku? Musiałabym być potworem, żeby tak było!-zawołałam.
-Świat znał, zna i pozna jeszcze wiele takich "potworów"-odparł doktor, spoglądając na mnie z wyższością.
-Teraz to już pan przegiął!-zawołałam.
-Pani Winslet, niech się pani uspokoi. Wspominała pani wcześniej, że Alice zaczęła chodzić do psychologa. Skontaktowaliśmy się z tą kobietą i przesłała nam ona swoją oficjalną opinię na temat Alice. Z powodu małej ilości wizyt doktor Orches nie zdołała jeszcze wyrobić sobie pełnego zdania o pańskiej córce, ale nie zauważyła żadnych niepokojących zachowań, które mogłyby wskazywać na to, że Alice dzieje się w domu coś złego. Z tego powodu uważam, że najlepszym rozwiązaniem byłoby, gdyby cała wasza rodzina została zapisana na rodziną terapię w szpitalu, prowadzoną przez doktora Luzbona-powiedział lekarz Foster, wskazując siedzącego obok mnie psychologa. Ten pomysł strasznie mi się nie podobał, ale wiedziałam, że jeśli się sprzeciwię, to będzie to wyglądać podejrzanie. Byłam jednak pewna, że ten psycholog, zamiast próbować naprawdę się dowiedzieć, co dzieje się z Alice, będzie po prostu rzucał mi i Johnowi kłody pod nogi.
-Niech będzie, ja się zgadzam. Mój mąż też pewnie nie będzie miał nic przeciwko-powiedziałam w końcu.
-Czemu pan Winslet miałby mieć coś przeciwko? Chyba że to on ustala zasady w waszym domu...-odezwał się psycholog.
-Niech pan zachowa swoje teorie spiskowe na później. A teraz przepraszam, idę do swojej córki-powiedziałam, po czym wyszłam z gabinetu. Zaraz potem sięgnęłam telefon. Wiedziałam, że mogę w czymś przeszkodzić mężowi i że i tak prawdopodobnie nie odbierze, bo będzie zajęty, ale i tak musiałam do niego zadzwonić.
~*~
Podczas krótkiej przerwy mój telefon zadzwonił. Kiedy tylko zobaczyłem, że to Rose, od razu skierowałem się do toalety, każąc w razie czego Jacobowi jakoś ukryć moją nieobecność.
-O co chodzi?-spytałem. Rose streściła mi przebieg rozmowy z psychologiem. Kiedy usłyszałem, co ten facet sobie powymyślał, krew się we mnie zagotowała. Oczywiście dla świętego spokoju zgodziłem się na tę ich rodzinną terapię, cokolwiek miało to znaczyć. Jeszcze teraz brakowało mi tego, aby szpital wniósł do sądu jakiś pozew o ograniczenie władzy rodzicielskiej. Jakimś cudem udało mi się uspokoić moją żonę. Kiedy się rozłączyła, obmyłem twarz wodą, starając doprowadzić się do względnego porządku, i wróciłem na szkolenie. Byłem zmuszony spędzić tam jeszcze kilka godzin, w czasie których Jacob poinformował mnie o tym, jak bardzo kręci go niedostępność Suzanne. Zaczynałem żałować, że dziewczyna nie jest jedną z tych osób, które tylko czekają, aż taki facet jak Jacob na nie spojrzy. Przynajmniej wskoczyłaby mu do łóżka już na początku wyjazdu i nie musiałbym przypatrywać się, jak pogrywają ze sobą w coś na kształt zmutowanego kotka i zmutowanej myszki. Ona nie chce, on chce, ona nie potrafi się jasno przeciwstawić, on jest za głupi, aby zrozumieć, że ona ma go dość. A ja nie chcę się w to mieszać, bo mam własne problemy. Miałem tylko nadzieję, że te pozostałe dni miną mi naprawdę szybko.
~*~
Mama wyjaśniła mi, że teraz będę musiała częściej spotykać się z doktorem Dannym. Nie spodobało mi się to, bo go nie lubiłam. Dziś popołudniu także do mnie przyszedł. Tym razem jednak chciał porozmawiać ze mną i z moją mamą.
-Jak się masz?-najpierw odezwał się do mnie.
-Dobrze, dziękuję-odparłam zgodnie z prawdą.
-Cieszę się. Nie przeszkadza ci, że dzisiaj porozmawiamy sobie w obecności twojej mamy?-spytał, uśmiechając się do mnie. Mieliśmy rozmawiać razem z mamą, ale jak na razie ten doktor po mistrzowsku ją ignorował.
-Nie-powiedziałam. Potem, tak jak poprzednio, zadał mi wiele pytań. Czasami zanotował coś w swoim notesie. Kiedy wyszedł, naprawdę odetchnęłam z ulgą.
~*~
Pierwszy dzień miałem za sobą. Po powrocie do hotelu długo rozmawiałem przez telefon z Rose, która streściła mi, co przydarzyło się jej i Alice przez resztę dnia. Na szczęście na razie psycholog nie wynalazł żadnych nowych rewelacji. Planowałem zaraz po wieczornym prysznicy pójść spać, ale kiedy już miałem kłaść się spać, usłyszałem pukanie do drzwi. Poczłapałem więc i wyjrzałem przez wizjer. Najchętniej rozwaliłbym coś po tym, jak po drugiej stronie drzwi ujrzałem Jacoba. Czego on może jeszcze teraz ode mnie chcieć?-pomyślałem. Miałem plan, aby go zignorować, licząc na to, że uzna, iż już śpię. Jednak po chwili pukanie rozległo się ponownie, a potem jeszcze dzwonek. Zdałem sobie sprawę, że mój współpracownik nie zamierza tak łatwo odpuścić. Westchnąłem i otworzyłem drzwi, mając nadzieję, że przyszedł w jakiejś poważniejszej sprawie niż pochwalenie się, że poderwał wreszcie Suzanne i "jak to oni razem nie zaszaleli w łóżku", jak zwykł często mawiać.
-Cześć John! Co tam?-zapytał, wchodząc do mojego pokoju.
-Przyszedłeś do mnie tylko po to, aby spytać "co tam"?-odparłem zniecierpliwiony.
-No tak. W końcu coś tam się stało z Alice, więc martwię się, czy wszystko dobrze-wyjaśnił Jacob.
-Można tak powiedzieć. Coś jeszcze?-zapytałem.
-Czy mi się wydaje, czy ty nie masz ochoty na moje towarzystwo?-odparł Jacob.
-To nie tak. Po prostu jestem zmęczony-odparłem.
-Aha. W takim razie już pójdę-powiedział Jacob. Naprawdę zdziwiłem się, że tak łatwo mi z nim poszło.
-Jasne-powiedziałem.
-A tak przy okazji...-zaczął Jacob, kiedy chciałem już zamknąć drzwi.
-Tak?-spytałem, starając się ukryć swoją irytację.
-Firma, która organizuje szkolenie, rozdała dziś zaproszenia na kolację, które odbędzie się pojutrze wieczorem. Wiesz, chcą zabłysnąć i zrobić dobre wrażenie na potencjalnych partnerach. Ciebie akurat nie było, chyba rozmawiałeś z żoną. To twoje-powiedział mój towarzysz, podając mi zaproszenie.
-Dzięki. To wszystko?-spytałem.
-Tak. I no... pamiętaj, że w razie czego zawsze możesz mi się wygadać...możemy pójść razem do jakiegoś klubu czy coś-dodał Jacob. Nie wiem, czy bardziej mnie zdziwił, czy zirytował. I czy zrobił to swoją nagłą troską o mnie, czy głupią propzycją.
-Jasne, dzięki-powiedziałem, uśmiechając się z, jak miałem nadzieję, wdzięcznością.
-Wiesz, że na mnie zawsze możesz liczyć. Może...-zaczął.
-Wybacz Jacob, ale jedyne, o czym teraz myślę, to sen. Czy masz mi do powiedzenia jeszcze coś ważnego?-przerwałem mu.
-Właściwie to nic. Trzymaj się-powiedział.
-Ty też. Dobrej nocy-odparłem, po czym zamknąłem drzwi. Sprawdziłem jeszcze, co z ciuchami, które planowałem jutro ubrać i sprawdziłem telefon. Chciałem wiedzieć, czy przypadkiem nie przegapiłem jakiejś wiadomości od Rose. Nic takiego nie miało miejsca, więc wróciłem do łóżka. Chwilę później znów usłyszałem cichy pukanie. Najpierw wściekłem się na Jacoba, ale potem pomyślałem, że gdyby był to on, to waliłby w drzwi ile wlezie. A ta osoba wykazała się o wiele większą subtelność. Zwalczyłem więc w sobie pragnienie, by zignorować pojawienie się gościa, wstałem z łóżka i skierowałem się do drzwi. Ku mojemu zdziwieniu, po drugiej ich stronie ujrzałem Suzanne.
-Mogę w czymś pomóc?-zapytałem, otwierając drzwi.
-Tak. Przepraszam, że niepokoję o tej porze, ale w dzień nie dałabym rady o tym porozmawiać, a wcześniej jeszcze musiałam pozbyć się jakoś Jacoba-zaczęła dziewczyna.
-Spokojnie, może wejdziesz?-spytałem, po czym otworzyłem szerzej drzwi.
-Dziękuję-powiedział mój gość. Następnie poprowadziłem ją w stronę kanapy.
-Napijesz się czegoś?-zapytałem.
-Nie, dziękuję. Chcę to jak najszybciej mieć za sobą-odparła Suzanne.
-Zatem jaką masz do mnie sprawę?-spytałem.
-Chodzi o Jacoba. Z tego, co wiem, to jesteście ze sobą dość...blisko. I miałabym taką małą prośbę...właściwie pytanie. Oczywiście rozumiem, że masz teraz na głowie zdrowie swojej córki i pewnie inne, ważniejsze sprawy, dlatego zrozumiem, jeśli nie będziesz mógł mi pomóc...-zaczęła Suzanne.
-Powiedz mi najpierw, o co chodzi. To na pewno wiele nam ułatwi-odparłem.
-Mam już dość Jacoba i jego zachowania. Traktuje mnie jak kogoś, kogo można od tak wyrwać i przelecieć, jeśli tylko ma się w portfelu odpowiednio gruby plik banknotów i kartę członkowską do klubu Najbogatszych i Najbardziej Aroganckich Samców Alfa. Stąd moje pytanie, czy może ty mógłbyś mu jakoś przemówić do rozsądku?-przyznam szczerze, że nie spodziewałem się, iż Suzanne poprosi mnie o pomoc w tej sprawie. Normalnie starałem się trzymać jak najdalej od Jacoba i jego miłosnych podbojów. Moja pierwsza zasada brzmiała: nigdy nie wchodź Jacobowi w drogę, kiedy robi z siebie niewyżytego kretyna. Jednak Suzanne patrzyła na mnie tak błagalnym spojrzeniem, a ja ponadto doskonale wiedziałem, co już przeszła i co jeszcze ją z nim czeka. Westchnąłem.
-Spróbuję-powiedziałem w końcu.
-Naprawdę? Dziękuję! Nie masz pojęcia, jak bardzo jestem ci wdzięczna!-dziewczyna od razu się rozluźniła.
-Ale nie obiecuję, że to cokolwiek da-zaznaczyłem z góry.
-Ciebie na pewno posłucha-odparła Suzanne.
-Miejmy taką nadzieję. Chciałaś porozmawiać o czymś jeszcze?-zapytałem.
-Nie. Dziękuję, że mnie wysłuchałeś i mi pomożesz-odparła dziewczyna.
-Przynajmniej na coś się przydam-powiedziałem. Suzanne wstała, kierując się do wyjścia, a ja udałem się za nią. Pożegnaliśmy się, po czym ja po raz kolejny położyłem się do łóżka. Na szczęście tym  razem nikt już mnie nie niepokoił.
~*~
Po śniadaniu mogłam iść pobawić się na świetlicy. Mama zajęła się rozmową z jakąś nowopoznaną panią, a ja znalazłam sobie koleżankę. Dziewczynka miała na imię Samantha. Była w moim wieku, więc od razu złapałyśmy świetny kontakt. Zaczęłyśmy bawić się misiami, które zdjęłyśmy z półki.
-Jak właściwie tutaj trafiłaś?-zapytała Sam.
-Miałam wypadek. W nocy poleciało mi trochę krwi i musiałam tutaj przyjechać-odparłam zgodnie z prawdą. Nie widziałam potrzeby, aby kłamać.
-A ty?-dodałam po chwili. Dziewczynka w jednej chwili posmutniała.
-Ja... pogryzł mnie pies-odparła w końcu Sam.
-Naprawdę? To musiało być straszne! I co potem z nim zrobili?-spytałam.
-Z kim?-zdziwiła się dziewczynka.
-No z tym psem, co cię pogryzł-wyjaśniłam.
-A, z nim. Zabrali go do fryzjera. Psiego-odparła Sam.
-Jak to? A nie powinni go jakoś ukarać?-zdziwiłam się.
-No coś ty! Przecież to moja wina, że mnie pogryzł. Gdybym była grzeczna, to bym go nie zdenerwowała i do niczego by nie doszło-wyjaśniła mi koleżanka.
-Kto tak powiedział?-zdziwiłam się jeszcze bardziej.
-Moja mama. Ona ciągle powtarza mi, że ze mną same kłopoty, bo jestem niegrzeczna-powiedziała Sam.
-Aha, a gdzie jest teraz twoja mama?-zapytałam.
-W domu-odparła dziewczynka.
-A czemu nie ma jej z tobą?-zdziwiłam się.
-Powiedziała, że sama jestem sobie winna i mam sobie radzić. Ale przyjeżdża raz dziennie na godzinę. Nie może zostawać na dłużej, bo inaczej psy robią się zdenerwowane-odparła Sam.
-Czyli macie więcej psów?
-Ma się rozumieć! Moja mama jest psią trenerką. Szkoli psy i przygotowuje je na pokazy-odparła z dumą Sam.
-I jeden z nich cię pogryzł? Bardzo bolało?-spytałam.
-Tak, ale już mi przeszło. Teraz tylko czekam, aż wszystko się zagoi i wrócę do domu-odparła Sam.
-Cześć dziewczynki! Widzę, że się polubiłyście-nagle znikąd pojawił się doktor Danny.
-Dzień dobry, doktorze-obie wypowiedziałyśmy te słowa niemal jednocześnie.
-Oh, dziewczynki, nie denerwujcie się tak moją obecnością. Spojrzałyśmy na siebie i posłałyśmy lekarzowi słabe uśmiechy.
-Niestety muszę wam przerwać zabawę. Alice, czas na twoje zajęcia-powiedział doktor. Byłam zła, że muszę się pożegnać z Sam, ale nie miałam innego wyjścia. Tym razem ponownie miałam rozmawiać z lekarzem sama, i to w jego gabinecie. Po wejściu do niego poczułam się naprawdę dziwnie. Pokój miał zielone ściany. Były na nich obrazki z bajek, clowny i zwierzątka. Po środku znajdowało się ciemnobrązowe biurko, a za nim jedyne w gabinecie, duże okno. Doktor ominął biurko i kazał mi usiąść przy różowym stoliku z zabawkami, po czym sam zrobił to samo. Oczywiście on wyglądał niesamowicie śmiesznie, siadając na małym, różowym krzesełku.
-Polubiłaś się z Samanthą?-zapytał doktor.
-Tak. Czy ona też ma z panem zajęcia?-nie wiedzieć czemu, zadałam to pytanie.
-Nie, dlaczego miałaby je mieć? Na początku miała mieć, bo obawialiśmy się, że będzie miała jakąś traumę, na przykład strach przed psami. Ale wszystko z nią było dobrze-odparł doktor.
-Naprawdę?-zdziwiłam się.
-Tak. A dlaczego pytasz? Czy coś cię zaniepokoiło?
-Nie, po prostu...Sam mówiła mi, że miała z panem zajęcia i było bardzo fajnie-na poczekaniu wymyśliłam jakieś kłamstwo.
-Naprawdę? Cieszę się. Mam nadzieję, że tobie też się one spodobają. Mama się z tobą, jak zauważyłem, nie bawiła?-spytał doktor.
-Nie, rozmawiała z jakąś panią-odparłam zgodnie z prawdą.
-Jak często rodzice spędzają z tobą czas?
-Często w dzień coś razem robimy, a wieczorem bawimy się albo oglądamy telewizję-powiedziałam.
-Czy rodzice zakazują ci spotykać się z innymi dziećmi?
-Nie. Mogę wyjść do koleżanki, jeśli jestem grzeczna i zrobię wszystkie lekcje-wyjaśniłam.
-Co to znaczy, że "masz być grzeczna"?-spytał lekarz, szykując się do zapisania czegoś.
-No że mam się słuchać rodziców, odrabiać lekcje, pomagać w domu...-zaczęłam wyliczać. Naprawdę nie wierzyłam, że muszę temu doktorowi tłumaczyć, co to znaczy "być grzecznym". Przecież każdy to wie, prawda?
-Rodzice zmuszają cię do pracy w domu?
-Nie. Ja lubię im pomagać. Zazwyczaj szykujemy razem obiad albo sprzątamy po nim. Lub kolację. Lub śniadanie-odparłam z uśmiechem. Doktor ponownie coś zanotował.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz