niedziela, 14 października 2018

Cmentarz Upadłych X "Co się stało, Alice?"

Punkt 19:20 pojawiłem się w holu hotelu. Przez telefon Jacob poinformował mnie, że właśnie tutaj mamy się spotkać we trzech, aby potem pojechać na tę naszą nieszczęsną, wspólną kolację. Suzanne pojawiła się chwilę po mnie, a Jacob zaraz za nią. Kobieta miała piękną, długą, jasnozieloną suknię, a do tego naszyjnik i kolczyki w kolorze ciemnozielonym. Wszystko to idealnie do niej pasowało. Jacob z kolei włożył jeden ze swoich garniturów. Pojechaliśmy razem na kolację, gdzie oczywiście nasz towarzysz większość czasu przystawiał się do Suzanne. Muszę przyznać, że jestem dla niej pełen podziwu, bo ja na jej miejscu dawno zasadziłbym mu porządnego kopniaka tam, gdzie boli mężczyznę najbardziej.
-Zamawiamy coś do picia?-zapytałem, czym dałem Jacobowi kolejną sposobność do wygłupienia się.
-Z jednej strony chciałbym, ale z drugiej...podobno po alkoholu wszyscy wydają się człowiekowi sto razy bardziej atrakcyjni, a nie wiem, czy zniósłbym wtedy widok takiej piękności-powiedział nasz towarzysz, spoglądając na Suzanne.
-Miło, że pan tak o mnie myśli-odparła zakłopotana dziewczyna. Naprawdę współczułem jej położenia. Podczas trwania naszej kolacji po prostu wyłączyłem się, aby nie musieć słuchać Jacoba. Nie było to trudne, bo on praktycznie cały czas gadał coś do Suzanne, a ona nie wiedziała, jak z tego wybrnąć. W końcu nadszedł czas na zakończenie naszego spotkania. Wróciliśmy taksówką do hotelu. Ja udałem się do swojego pokoju i miałem szczerą nadzieję, że Jacob zrobił to samo. Inaczej Suzanne musiała wymyślić jakiś dobry sposób na pozbycie się go. Kiedy wszedłem do swojego apartamentu, zdjąłem buty i marynarkę, zadzwonił mój telefon.
~*~
Annie cały czas była na mnie potwornie obrażona. Mimo to, kiedy szłam spać, położyłam ją obok siebie. Mama jak zwykle ucałowała mnie na dobranoc. Chwilę jeszcze posiedziała na moim łóżku, a potem wyszła z pokoju. Nie zajęło mi długo usypianie. Tym razem od razu usłyszałam, że coś mnie goni, więc zaczęłam uciekać. Stwór był naprawdę szybki. Słyszałam za sobą jego kroki i czułam gorący oddech potwora na swoim karku. Biegłam między drzewami i krzewami. Ich kolce raniły mi twarz, ręce, nogi i ramiona. Każde rozcięcie zostawiało cienki, krwawy ślad na skórze, bardzo dobrze widoczny w świetle księżyca. Bałam się, że goniący mnie potwór może wyczuwać strach albo krew. Widziałam kiedyś film, w którym było o tym, że rekiny, lwy, wilki lub różne inne drapieżniki potrafią wyczuwać zapach krwi z bardzo daleka. Parę razy się potknęłam, ale na szczęście szybko wstałam. Nagle wokół mnie zapanowała cisza. Zwolniłam, aby wszystko lepiej słyszeć, ale nic to nie dało. Nie słyszałam już, aby coś za mną biegło, ale nie byłam pewna, czy to dobrze czy źle. Przez chwilę stałam w miejscu, aż w końcu zdecydowałam się ruszyć dalej. Kiedy jednak zrobiłam krok, coś spadło na mnie z góry. Przekręciłam się na plecy i ujrzałam nad sobą wysoką, patykowatą, czarną postać z szerokim, białym uśmiechem. Jej zęby były bardzo ostre, podobnie jak długie, wystające z rąk pazury. Krzyknęłam, po czym stwór zadrapał mnie nimi. Wrzasnęłam jeszcze głośniej i w tej samej chwili obudziłam się. Zaraz też poczułem, że pieką mnie ręce. Usiadłam i spojrzałam na nie. Ujrzałam mnóstwo strużek krwi. Miałam na nich masę długich, cienkich cięć. Krwi było coraz więcej. Nagle drzwi do mojego pokoju otworzyły się i stanęła w nich moja mama.
-Alice!-zawołała, dopadając do mnie.- Co ci się stało?!
-Nie wiem! Boli!-zapłakałam.
-Poczekaj tu, biegnę zadzwonić na pogotowie. I po opatrunki!-krzyknęła mama, po czym wybiegła z pokoju. Byłam naprawdę przerażona. Z moich oczu leciały łzy, bo bardzo się bałam. Wtem mój wzrok spoczął na lalce, która znajdywała się w innej pozycji niż ją położyłam. Zauważyłam, że obok niej coś leży. Kiedy wzięłam to do rąk, okazało się, że to żyletka. Zakrwawiona. Zadrżałam, ale zaraz po tym wstałam z łóżka i wrzuciłam ją do śmieci. Nie miałam pojęcia, czemu to zrobiłam. Chwilę później byłam z powrotem w swoim łóżku. Wróciła mama, niosąc ze sobą kilka bandaży i telefon. Dalej wszystko potoczyło się naprawdę szybko. Mama zadzwoniła na pogotowie, zrobiła mi prowizoryczny opatrunek i razem poczekałyśmy na przyjazd pomocy. Potem pojechałyśmy do szpitala.
~*~
Alice natychmiast trafiła na badania, a mi nikt nie chciał nic powiedzieć. Dowiedziałam się jedynie, że jej życiu nic nie zagraża. Kiedy to usłyszałam, usiadłam na krzesełku w poczekalni i rozpłakałam się. Chwilę mi zajęła, nim doprowadziłam się do porządku. Potem postanowiłam zadzwonić do John'a. Na szczęście odebrał telefon już po drugim sygnale.
-Halo? Coś się stało? Stęskniłyście się za mną?-zapytał. Wyobraziłam sobie, jak uśmiecha się, wypowiadając te słowa.
-Alice jest w szpitalu-powiedziałam.
-Co? Czemu? Co się stało?-zapytał mocno przejęty.
-Jeszcze nie wiem dokładnie. W nocy obudził mnie jej krzyk. Pobiegłam do jej pokoju i zobaczyłam ją na łóżku. Płakała, a z rąk leciała jej krew. Przeraziłam się i zadzwoniłam na pogotowie-wyjaśniłam.
-I nic ci na razie nie powiedzieli? Skąd to się wzięło? Co z nią? Co teraz jej robią?
-Wiem jedynie, że już jest z nią dobrze. Nie mam pojęcia, co się stało. John, tak bardzo się o nią bałam-nie wytrzymałam i znowu się rozpłakałam.
-Skoro jest już dobrze, to nie ma co płakać. Dobrze się spisałaś-odparł mój mąż. W tej samej chwili z jednego z pokoi wyszedł lekarz.
-Pani Winslet?-spytał, spoglądając po kolei na wszystkie zebrane w poczekalni osoby.
-To ja-powiedziałam, wstając.
-Proszę za mną. Może się już pani zobaczyć z córką-powiedział lekarz.
-John, muszę kończyć. Idę do Alice. Zadzwonię, jak będę coś więcej wiedzieć-powiedziałam, po czym rozłączyłam się i poszłam za doktorem.
~*~
Kiedy Rose się rozłączyła, ja jeszcze przez moment trzymałem słuchawkę przy uchu. Nie mogłem uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. Po chwili wstałem i poszedłem sobie czegoś nalać. Na szczęście miałem w pokoju swój własny barek. Wybrałem jakąś whisky i wlałem sobie pół szklanki. Kiedy ją wypiłem, telefon nadal milczał. Zacząłem spacerować po pokoju. Cyfry na elektronicznym zegarku koło łóżka zmieniały się, a ja dalej nic nie wiedziałem. Martwiłem się o swoją córkę. Ostatnio coś dziwnego się z nią działo i obawiałem się, czy to nie ma czegoś wspólnego z...tą lalką. Ta zabawka była dziwna. I zła. Czułem to. Kiedy wrócę, muszę się jej jak najszybciej pozbyć. Nie, powinienem o to poprosić Rose, żeby zniknęła z naszego domu jak najszybciej. Nie, muszę zając się tym sam, żeby mieć pewność, że ostatecznie się jej pozbyłem-pomyślałem. W końcu o czwartej zadzwonił mój telefon. To była moja żona.
-Halo, Rose? Coś już wiadomo?-zapytałem.
-Leka-aa-rze twierdzą-ą, żeee...żeee Alice czymś się skaaleczyłaa-usłyszałem zapłakany głos Rose.
-Ale czym?-spytałem.
-Nie mają pojęcia. Uważają, że to musiało być coś cienkiego i ostrego jak nóż albo żyletka, albo...-Rose urwała, zanosząc się płaczem.
-Ale jak to mogło się stać?!-zapytałem. Nawet nie zdawałem sobie sprawy z tego, że krzyczę.
-N-n-nie wiem. Lekarze p-pooowiedzieli, że m-musiała się czymśśśś skaleczyć. Choociaż oni chyba też tro-trochę myślą, że to m-m-moja winaaa-Rose, płacząc, nie była w stanie normalnie się wysłowić.
-Ale jak to?-spytałem.
-Kiedy spytałam, jak to się mogło stać, lekarz odpowiedział, że Alice mogła niechcący czymś się zranić np. podczas zabawy. Że może znalazła jakiś ostry przedmiot i się zraniła. Wyjaśniłam mu, że to niemożliwe, bo nasza córka wie, że zawsze ma uważać. A on odparł, że w takim razie trzeba będzie to sprawdzić, ale tak dziwnie się przy tym na mnie spojrzał. Oni chyba myślą, że próbowałam pociąć własne dziecko!-Rose przestała już zanosić się płaczem, choć wiedziałem, że łzy zapewne nadal płyną z jej oczu. Teraz jednak ton jej głosu wyrażał szczery gniew.
-Oszaleli czy jak? Posłuchaj, nic się tym nie przejmuj. Niech ją lepiej wyleczą. A tak przy okazji, rozmawiałaś już z Alice?
-Oczywiście. Już się uspokoiła i ma się w miarę dobrze. Ale jak ją spytałam, co się stało, to powiedziała, że obudziła się w nocy i już krwawiła-wyjaśniła Rose.
-Przecież to niemożliwe-odparłem.
-Wiem o tym.
-Więc nic więcej ci nie powiedziała?-spytałem.
-Nie. Wiesz co, ja już kończę. Muszę jak najszybciej do niej wrócić, a ty powinieneś trochę odpocząć. W końcu jutro masz pewnie pełno zajęć-powiedziała Rose.
-Daj spokój! Rzucam to wszystko w cholerę i wracam do was!-zawołałem.
-Oboje wiemy, że nie możesz. Twój szef bardzo cię lubi, ale za coś takiego to na bank by cię zabił-odparła Rose. Westchnąłem, bo oboje dobrze wiedzieliśmy, że niestety ma rację.-Będziemy w kontakcie-dodała po chwili, po czym rozłączyła się.
~*~
Byłem niewsypany, zły i zmęczony. Suzanne zauważyła to pierwsza i zaczęła pytać, co się stało. Do niej dołączył się Jacob. Wyjaśniłem im po krótce, że nie spałem całą noc, bo Alice trafiła do szpitala. Skłamałem jedynie, że to z powodu jakiegoś zatrucia czy czegoś. Nie chciałem wciągać tej dwójki w moje kłopoty, bo przez to miałbym jeszcze większe kłopoty. Cały dzień mieliśmy praktycznie zawalony, ale to nie przeszkodziło Jacobowi podrywać Suzanne. Cały czas albo mówił jakieś durne teksty, albo wgapiał się w jej tyłek/dekolt, albo próbował ją jakąś dotknąć. Zauważyłem też, że im bardziej ona go ignorowała, tym bardziej on stawał się nachalniejszy. Zaczynałem się już zastanwiać, czy to przypadkiem nie podchodzi pod molestowanie w pracy. Suzanne na szczęście jakoś sobie radziła, a ja nie miałem teraz głowy do zajmowania się problemami kogokolwiek, bo miałem własne. Rano jeszcze raz zadzwoniłem do Rose i dowiedziałem się, że dzić Alice ma mieć spotkanie z dziecięcym psychologiem, który miał z niej wyciągnąć, co takiego się stało. Bo oczywiście lekarze nie za bardzo byli skłonni uwierzyć w wersję naszej córki. Miałem tylko nadzieję, że do tego czasu nikt mnie już bardziej nie zdenerwuję, bo czułem, że już jestem bliski wybuchu. Szkoda, że nie mogę sobie teraz kogoś zabić-pomyślałem, słuchając kolejnej nudnej prezentacji o nowoczesnych sposobach reklamowania firmy.
~*~
-Witaj Alice, jestem doktor Danny. Dzisiaj chwilę sobie porozmawiamy, dobrze?-zapytał jakiś lekarz, który wszedł do mojej sali chwilę po tym, jak wyszła z niej mama. Miał brązowe włosy i oczy, a do tego okulary w metalowych oprawkach. Wyglądał bardzo młodo, ale mimo to nie spodobał mi się. Coś mi w nim przeszkadzało.
-Jasne-odparłem. Lekarz usiadł na krześle obok mojego łóżka.
-Miałabyś może ochotę porysować?-zapytał.
-Nie mogę rysować-odparłam, podnosząc do góry zabandażowane ręce.
-Ach, no tak! W takim razie może opowiesz mi o swojej rodzinie?-zapytał doktor.
-Moja mama ma na imię Rose Winslet, a tata John Winslet. Ja jestem Alice Winslet-zaczęłam. Następnie podałam nasz adres i opisałam nasz dom. Potem powiedziałam, że razem z rodzicami zawsze jemy wspólnie posiłki, często się bawimy i lubimy chodzić na lody.
-Świetnie. A powiedz mi, czy czasem zdarza się, że rodzice na ciebie krzyczą?-zapytał doktor.
-Rzadko i tylko wtedy, kiedy naprawdę ich zdenerwuję-odparłam zgodnie z prawdą. Lekarz szybko zanotował coś w swoim notesie.
-A czy tata albo mama...krzyczą na siebie? Kłócą się?-zapytał.
-Nie, nigdy na siebie nie krzyczą.
-Jesteś pewna?
-Tak-odparłam zgodnie z prawdą.
-Dobrze, a czy mama albo tata uderzyli cię kiedyś?-spytał doktor.
-Nie-powiedziałam, kręcąc przy tym przecząco głową. Lekarz ponownie coś zanotował.
-A jak często zostajesz z mamą sama w domu?
-Zawsze, kiedy tata wyjeżdża na delegację-odparłam.
-Często mu się to zdarza?
-Różnie bywa-powiedziałam.
-Rozumiem... A czy ostatnio rodzice nie denerwują się na ciebie częściej? Podobno miałaś kilka drobnych wypadków-powiedział lekarz.
-Zgadza się. Ostatnio stałam się małą niezdarą-odparłam.
-Dlaczego tak uważasz?-spytał doktor.
-Tata raz tak mnie nazwał-powiedziałam, po czym uśmiechnęłam się.
-A czy powiesz mi teraz, co się stało ostatniej nocy? Kiedy tu trafiłaś?-zapytał lekarz.
-Mówiłam już przecież. Długo to będzie jeszcze trwało? Jestem trochę zmęczona-odparłam. Doktor Denny ponownie coś zanotował.
-Nie, jeszcze jedno pytanie. Jakie jest twoje pierwsze skojarzenie ze słowem "mama"?-zapytał doktor.
-Moja mama-odparłam zgodnie z prawdą.
-A co najbardziej kojarzy ci się z twoją mamą?-zapytał lekarz.
-Miało być jeszcze jedno pytanie-odparłam.
-Tak, jasne. Już idę, a ty sobie tu odpoczywaj-powiedział doktor. Następnie wstał i pochylił się, aby poczochrać mnie po włosach. Zrobił to dokładnie tak samo jak tata, ale wcale mi się to nie podobało. Kiedy lekarz wyszedł z mojej sali, odetchnęłam z ulgą licząc na to, że mama zaraz wróci.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz