- Victor? Co ty tutaj robisz?!- zapytał, starając się przekrzyczeć ulewę. Nawet nie krył zdziwienia.
- Dostaliśmy ważne, niecierpiące zwłoki wiadomości od pańskiej rodziny, więc czym prędzej udałem się na poszukiwania panicza- wyrecytował na jednym tchu służący.
- Co to za wiadomości?- Canagan zadał natychmiast kolejne pytanie.
- Panie, z całym szacunkiem, ale czy możesz ze mnie zejść? Wszystko wytłumaczę w drodze do hotelu albo w powrotnej do domu- powiedział błagalnym głosem Victor. To przywołało Canagan trochę do porządku. Był tak nabuzowany, że nawet nie zwrócił uwagi, iż jego sługa nadal leży na ziemi i nie może wstać. Podniósł się więc, a po chwili to samo uczynił Victor. Służący był w opłakanym stanie. Włosy, twarz i ubranie pokrywało mu błoto. Do tego był cholernie mocno przemoczony. Pewnie nie wyglądam wiele lepiej- pomyślał Canagan.
- Wracajmy więc- powiedział wampir. Razem zawrócili w stronę hotelu. Jako że okoliczności nie sprzyjały pogadankom, Victor nie zdołał wytłumaczyć swojemu panu, co właściwie się stało. Mimo że lało jak z cebra i było ciemno, dotarcie do miejsca docelowego nie zajęło im dłużej niż 10 minut. Oboje musieli jednak poświęcić jeszcze trochę czasu, aby doprowadzić się do porządku. Bieg w nocy w deszczu przez las nie służył ich wyglądowi. Kiedy byli już gotowi, szybko wykwaterowali się z hotelu i czym prędzej udali w drogę powrotną.
- Dobra, dałem się przekonać bez wyjaśnień, ale teraz żądam wytłumaczenia. O co chodzi?- zapytał Canagan, kiedy tylko usiadł w powozie.
- Widzisz, paniczu, w czasie twojej nieobecności otrzymałem bardzo ważną wiadomość- zaczął lekko drżącym głosem Victor. Zupełnie nie wiedział, jak powinien się teraz zachowywać i w jaki sposób przekazać ma Canaganowi tą wiadomość.
- Tyle to już wiem- odparł zirytowany wampir.- Jak brzmi ta wiadomość?- zapytał po chwili.
- W czasie naszej nieobecności stało się coś straszliwego...
- Na litość Boską, weź ty w końcu się wysłów!- zawołał mocno już zdenerwowany Canagan.
- Pański ojciec bardzo podupadł na zdrowiu. Rany, które odniósł w czasie tamtego napadu, okazały się poważniejsze, niż ktokolwiek mógł sądzić.
- Do rzeczy- Canagan ponaglił swojego służącego.
- Pański ojciec... nie żyje- powiedział w końcu Victor. W karecie zapanowała niczym niezmącona cisza. Młody Phantomhive analizował słowa, które właśnie usłyszał. Mój ojciec nie żyje. Znaczy, że teraz oficjalnie zostałem panem całego naszego majątku...? No nareszcie! Przynajmniej będę mógł już zacząć naprawdę rządzić! Koniec z udawaniem miłego i potulnego!- pomyślał radośnie Canagan. Nie pozwolił jednak tej radości ujrzeć światła dziennego. Musiał wyglądać na wstrząśniętego i załamanego śmiercią ojca. Nie można powiedzieć, że zupełnie go to nie obeszło. W końcu przez tyle lat przynajmniej przyzwyczaił się do jego obecności. A kiedy ktoś przez tak długo jest częścią naszego życia, nawet jeśli niespecjalnie czujemy się z tą osobą związani, czujemy jako taką pustkę, kiedy ona zniknie.
- Jak to?- zapytał zasmuconym i zszokowanym głosem Canagan.- Jak to możliwe?- dodał.
- Nie wiem, paniczu. Mi także jest niezmiernie przykro- odpowiedział drżącym, cichym i smutnym głosem Victor.
- Panie lub hrabio- poprawiła go natychmiast nowa głowa rodu Phantomhive. Sługa spojrzał na Canagana nic nierozumiejącym wzrokiem.
- Teraz nie zwracaj się już do mnie "paniczu", ani też zbyt poufale. Rób to tak, jak powinieneś. W końcu teraz jestem głównym i najwyższym hrabią Phantomhive- wyjaśnił rzeczowym tonem wampir. Victor spojrzał na niego zszokowany z szeroko otwartymi oczami i ustami ułożonymi w kształt litery "o". Nie spodziewał się po swoim panie takiej reakcji w obliczu śmierci ojca.
- Nie patrz tak na mnie. Im prędzej się przyzwyczaisz, tym lepiej- powiedział Canagan, przenosząc wzrok na widok za oknem.- Teraz już rozumiem, czemu musimy tak szybko wracać. Muszę załatwić sprawę pogrzebu, do tego skoro mam już narzeczoną, tradycja nakazuje przyspieszenia ślubu. I to wszystko na mojej głowie- dodał, udając, że się zamartwia. Tak naprawdę był pewien, że doskonale sobie z tym poradzi i będzie to dla niego kolejna "zabawa w udawanie" z tym, iż teraz to nie on będzie musiał nadskakiwać wszystkim, ale wszyscy będą zabiegać o jego uwagę, uznanie oraz szacunek. W końcu miał znaleźć się po drugiej stronie barykady. Ile można było na to czekać? Wreszcie zajmę należne mi miejsce. Chociaż mój ród już teraz ma poważną i wysoką pozycję, liczę na to, że za mojego panowania będzie mu się wiodło jeszcze lepiej. W końcu nie od dziś wiadomo, że rodzina królewska ma problemy z płodnością. Niegdyś ród Dess for tui Jamo był niezwykle liczny, ale teraz żyło jedynie kilku jego członków. Król jest już bardzo stary, jego małżonka wiele lat temu została otruta, a dzieci nie mieli. Być może dynastia wygaśnie, a wtedy ktoś będzie musiał zająć to odpowiedzialne stanowisko- Canagan uśmiechnął się do swoich myśli. Dobrze, że siedział teraz bokiem do Victora i patrzył w przeciwnym kierunku, więc sługa nie mógł widzieć jego miny. Służący doszedł bowiem do wniosku, że jego pan po prostu udaje, iż tak dobrze się trzyma, bo wymaga się od niego jak najszybszego zajęcia miejsca ojca i bezbłędnego pokierowania rodem. Nie może więc okazywać słabości ani tracić czasu na żałobę. Musi jak najszybciej się otrząsnąć, prawda? W karecie zapadła cisza. Canagan planował w myślach jednocześnie przebieg pogrzebu i ślubu. Prawdopodobnie kiedy przybędzie, niedługo zjawi się także rodzina Cherr, poinformowana jako pierwsza ze względu na właściwie nieodwołalną, łączącą ich zażyłość (w końcu oficjalnych zaręczyn między dwoma tak znakomitymi rodami się nie zrywa), a być może są już na miejscu. Na początek zajmę się planowaniem pogrzebu. Być może zrobię jakieś zebranie rodzinne zarówno w sprawie ślubu jak i pogrzebu. Choć połączenie tych dwóch rzeczy mogłoby zostać źle odebrane przez ród Cherr. Nie, lepiej będzie najpierw zając się pogrzebem, a zaraz po nim przygotowaniami do zaślubin. W końcu mamy na to aż tydzień- Canagan westchnął, zdając sobie wreszcie sprawę z tego, jaki ogrom pracy go czeka. Tradycja nakazywała bowiem, aby rodem władała zawsze para, choć decydujący głos zawsze miał mężczyzna, a kobieta pełniła jedynie funkcję reprezentantki. Dlatego właśnie narzeczonych dla następców szukano jeszcze za życia obecnych władców. Jeśli zaś rządzący rodem zmarł przed zaślubinami jego następcy, ten miał tydzień po pogrzebie na ożenek. W takich wypadkach, które były bardzo rzadkie, żałobę noszono tylko przez te siedem dni, gdyż potem odbywał się ślub, a po nim młode małżeństwo musiało natychmiast stanąć na własne nogi i zacząć rządzić rodem. Żałoba zaś uniemożliwiała wszelkie publiczne wystąpienia i noszenie kolorowych, rzucających się w oczy strojów.
~~~~~~~~~~~~
Deszcz nadal padał z taką samą częstotliwością. Innymi słowy, lało jak z cebra. Było ciemno, zimno, mokro. Jednak zarówno Trix jak i Elizabeth nie czuły ani żadnej z powyższych rzeczy, ani zmęczenia. W takich sytuacjach jak ta nie myśli się o tak przyziemnych sprawach. Pędziły jeszcze długo przed siebie, nie odzywając się do siebie słowem z powodu deszczu. Popędzane co chwila konie dawały z siebie ile mogły. Jednak każde zwierzę ma swoje granice wytrzymałości. Zwierzęta po pewnym czasie poczuły się już wycieńczone i zaczęły zwalniać. Po około pięciu godzinach ciemność zaczęła z wolna, ledwo widocznie szarzeć. Konie niestety nie były już nawet w stanie biec. Wtedy to znajdująca się z przodu Trix zatrzymała konia. Elizabeth zrobiła to samo, a następnie jej siostra zeszła na ziemię i pomogła Elizie. Dopiero w chwili kiedy stopy obydwu kobiet dotknęły podłoża, poczuły, jak bardzo są zmęczone. Cudem nadal stały, chociaż każda z nich najchętniej położyłaby się nawet tutaj, na zwykłej, mokrej, brudnej i błotnistej ziemi. Powstrzymały się jednak przynajmniej tymczasowo od tego zamiaru.
- Najchętniej nadal bym uciekała, gdyż nie mamy pewności, iż on zaraz się tu nie zjawi. Jednak zarówno my jak i konie musimy wypocząć. Rozłożymy więc koce, które z sobą wzięłam. Najpierw prześpisz się ty, a ja będę stała na warcie. Potem będzie zmiana. Choć Eliza miała już resztki sił, nadal była w stanie dyskutować z siostrą.
- Myślę, że to ty powinnaś pierwsza odpocząć. W końcu jesteś starsza i... to dla mnie się tak poświęcasz- powiedziała Elizabeth.
- Ale to nie ja jestem w ciąży- wyjaśniła z troską Trix. Mimo że w jej głosie nie było słychać ani krzty nagany, Eliza poczuła się, jakby ktoś właśnie cios w twarz. Słowa siostry przypomniały jej bowiem, z powodu czyjej głupoty i naiwności znalazły się w takim położeniu.
- Nie zamartwiaj się tak. Każdy popełnia błędy, a on był doskonałym, dobrze wychowanym i przystojnym kłamcą oraz manipulatorem. Nawet ja dałam się nabrać na jego oszustwa. Ponadto ani ty, ani to biedne dziecko nie jesteście niczemu winne. W końcu gdyby nie to wszystko, ono nie miałoby nawet szansy powstać, prawda?- mówiąc to, Trix nieco uspokoiła Elizę.
- Problem w tym, że...- zaczęła Elizabeth, ale siostra przerwała jej stanowczo:
- Potem mi powiesz. Teraz musimy wypocząć.
~~~~~~~~~~~~
Równo o wschodzie słońca kareta zawitała przed główną rezydencją rodu Phantomhive. Tym razem wszędzie na jej terenie kręciło się o wiele więcej osób, tak jak w czasie zaręczyn. W większości byli to nawet ci sami goście, dalsi i bliżsi krewni i przyjaciele rodziny Phantomhive oraz najważniejsi członkowie rodu Cherr. Oprócz tego wszędzie kręciło się też mnóstwo służby. Wszyscy ubrani byli na czarno, jednak w świecie wampirów to nic nadzwyczajnego. Powóz zatrzymał się przed wejściem. Pierwszy wyskoczył z niego Victor, który pomógł wyjść swojemu panu. Na podjeździe na Canagana czekali państwo Cherr, Aurelina i ciotka Alyssa. Młodego panicza najbardziej chyba zdziwił widok siostry jego matki w czarnej sukni, gdyż ona najrzadziej z wszystkich wampirów nosiła ubrania w tym kolorze. Ostatni raz miało to prawdopodobnie miejsce na pogrzebie matki Canagana, ale on sam był wtedy zbyt mały, by cokolwiek zapamiętać. Alyssa rzuciła się swojemu siostrzeńcowi na szyję, objęła go rękoma i rozpłakała się na jego ramieniu.
- Och, mój drogi Canaganku! To takie straszne! Tak bardzo jest mi smutno, ale przede wszystkim żałuję ciebie! Teraz nie masz już ani matki, ani ojca!- wołała, podczas gdy pozostali stali za nią i patrzyli jedynie na nich ze współczującymi minami.
- Nie płacz, ciociu. Ja także cierpię, ale ojciec nie chciałby, abyśmy smucili się z powodu jego śmierci. Najlepszym sposobem okazania mu szacunku będzie jeszcze większe wzmocnienie pozycji rodu. W końcu szacunek, władza i dobre imię naszej rodziny były dla niego najważniejsze. Jednak nadal nie wiem, jak mój ojciec umarł?- powiedział Canagan, udając rozpacz.
- To... to było... morderstwo, mój drogi- odpowiedziała po chwili wahania Alyssa.
- Jak to?- szok młodego wampira był w 100% autentyczny. Nie rozumiał, jak jego ojciec mógł zostać zabity, przecież miał tyle strażników, którzy towarzyszyli mu na każdym kroku i sam także umiał doskonale walczyć.
- Ktoś go otruł, ale nie wiemy kto- powiedziała Aurelina, odłączając się od rodziców i podchodząc do ukochanego.- Tak mi przykro z powodu twojej straty- dodała, głosem przesyconym emocjami. Alyssa zwolniła już uścisk, Canagan mógł więc przytulić teraz swoją narzeczoną.
- Czyli że tym kimś mógłby być każdy i może nadal być gdzieś tutaj?- w głowie Canagana dało słyszeć się przerażenie. Wszyscy zebrani uznali, że przejął się tak bardzo śmiercią ojca, jednak on tak naprawdę wystraszył się o własne bezpieczeństwo.
- W takim razie trzeba zwiększyć liczbę straży i...- zaczął chłopak.
- Nie martw się, kochaniutki, zajęliśmy się prawie wszystkim, abyś mógł pogodzić się ze swoją stratą. Zrobiliśmy już to. Mamy także więcej testerów- powiedziała Alyssa.
- Dobrze- Canagan skinął głową.- Pozwólcie zatem, że was przeproszę i udam się teraz do swojej komnaty. Spotkajmy się w głównym salonie- dodał po chwili. Pozostali zgodzili się z nim i tak całą chmarą weszli do rezydencji. Młody wampir wraz ze służącym odłączyli się prawie natychmiast od pochodu i skierowali w stronę komnaty Canagana. Ten musiał jak najszybciej odświeżyć się po podróży, tak samo sam Victor.
~~~~~~~~~~~~
Kiedy Elizabeth otworzyła oczy, słońce wisiało już wysoko na niebie. Musiało być co najmniej południe. Deszcze już dawno przestał padać, a jedyna oznaką po nim było tylko kilka małych kałuży, gdyż większość zdołała już wyschnąć. Konie pasły się, przywiązane do drzew, których było tu mnóstwo. W końcu był to las. Eliza natychmiast zerwała się na równe nogi, czego od razu pożałowała, gdyż zakręciło się jej w głowie i musiała przytrzymać się drzewa. Rozejrzała się gwałtownie w poszukiwaniu siostry, gdy wtem usłyszała jej znajomy, spokojny głos z nutką przygany za sobą:
- Nie powinnaś tak gwałtownie wstawać- powiedziała. Elizabeth odwróciła się w jej stronę.
- A ty powinnaś była mnie obudzić, kiedy nadeszła moja kolej na czuwanie- odparła Eliza.
- Nie obudziłam, bo jeszcze nie nadeszła. Musisz jak najwięcej wypoczywać- powiedziała spokojnym głosem Trix.
- Przestań mi to ciągle powtarzać! Wiem, że jestem w ciąży i powinnam na siebie uważać, ale w obecnej sytuacji jest to niemożliwe! Po prostu niemożliwe! Dlatego nie możesz się tak dla mnie poświęcać, bo to bez sensu!- Elizabeth wybuchła.
- Elizo, uspokój się. Wiem, że to dla ciebie trudne, ale razem damy radę i pokonamy i tę przeszkodę. Musimy jednak współpracować. Ty skup się na tym, żeby zadbać o siebie i dziecko, a ja zajmę się resztą, zgoda?- powiedziała Trix, na co Elizabeth niespodziewanie się rozpłakała.
- Hej, nie płacz. Wszystko naprawdę będzie dobrze- mówiąc to, kobieta położyła dłonie na twarzy siostry, aby wytrzeć jej łzy.
- Nadal nie mogę w to wszystko uwierzyć- wychlipała Eliza.
- Ja także, ale tak właśnie jest- odparła Trix.
- Z tym, że... Gdybyś wiedziała wszystko...- zaczęła Elizabeth.
- Co rozumiesz poprzez "wszystko"?- spytała Trix. Mimo że starała się zachować łagodny wyraz twarzy, nie mogła się powstrzymać przed lekkim, mimowolnym ściągnięciem brwi.
- Ja... zostałam ostrzeżona. Antonia zaczął coś podejrzewać i ostrzegł mnie, kiedy się odnalazł, a ja mu nie uwierzyłam. Powiedział, że to Canagan go tak załatwił. Do tego, kiedy wtedy uciekałam przed nim... ktoś mnie uratował. Ktoś stanął do walki z wampirem w moim imieniu! Pamiętam, że ten ktoś miał znajomy głos. Im dłużej nad tym myślę, tym bardziej boje się, a właściwie jestem pewna, iż to był Antonio!- ciałem Elizabeth wstrząsnął spazmatyczny wstrząs. Znów zaczęła płakać, jednocześnie czekała jednak na reakcję siostry.
- To nie twoja wina. Nie mogłaś wiedzieć. Nie mogłaś temu zapobiec. My, ludzie, w porównaniu z wampiry jesteśmy naprawdę słabi. Nie mamy z nimi szans. To naprawdę nie twoja wina, że to wszystko się tak potoczyło. Winić możemy tylko i wyłącznie los. Za to, że postawił na twojej drodze Canagana. A właśnie, może to nie najlepszy moment, ale miałaś mi powiedzieć, co właściwie stało się między tobą a tym wampirem, że postanowił cię zabić.
Elizabeth zdążyła już zapomnieć, że miała wszystko wytłumaczyć siostrze. Wzięła jednak głęboki wdech i zaczęła mówić, starając się zachować spokój:
- Powiedział mi po krótce, że nie jest takim zwykłym wampirem. Jest główny, dziedzicem jednego z najznakomitszych wampirzych rodów, Phantomhive. Wyjaśnił, że jestem jedną z wielu, z którą chciał się tylko zabawić i nie zamierza ani wiązać się ze mną, ani ryzykować wydaniem się swojej tajemnicy. Z tego, co mówił, wywnioskowałam, że normalnie nie zdradzał swojego prawdziwego pochodzenia i to ratowały te dziewczyny, bo nie wiedziały. Ja jednak zaszłam z nim w ciążę i gdyby to się jakoś przez przypadek wydało, wiadomo, co by to oznaczało. Hańbę dla niego i jego rodziny, a do tego utrata pozycji. A jeśli dziecko okaże się być płci męskiej, jako pierworodny syn będzie dziedzicem. Aby do tego wszystkiego nie doszło, Canagan postanowił pozbyć się problemu- mimo że Elizabeth z całych sił starała się przed tym powstrzymać, przy ostatnich wypowiedzianych słowach głos się jej lekko załamał.
- Rozumiem- powiedziała Trix, po czym zbliżyła się do siostry jeszcze bardziej i przytuliła ją. Może i był to niewielki gest i błahe słowa, ale w tym momencie pokrzepiły Elizę jak nic innego.- Razem damy sobie ze wszystkim radę- powtórzyła po raz kolejny Trix.
~~~~~~~~~~~~~
Na początku zebrania wampir jeszcze raz się przywitał, tym razem także z rodzicami Aureliny, których wcześniej pominął. Nikt jednak nie miał z tym problemu, gdyż wszyscy zrzucli to na winę szoku i smutku po śmierci ojca. Ku uciesze Canagana, wszystko poszło po jego myśli. Co prawda zebranie trwało bardzo długo, ale przynajmniej wszystko udało się załatwić jednego dnia. Canagan wraz z ciotką i rodziną Cherr zgodnie ustalili, że należy jak najszybciej zająć się organizacją pogrzebu, a potem wesela. Jako że wszystkie poważne rody są w zażyłych stosunkach, tak czy inaczej także i najważniejsi członkowie rodziny Cherr zostaliby zaproszeni. Od razu zajęto się ustalaniem liczby gości. Ci sami mieli być na pogrzebie i weselu, aby nie wprowadzać niepotrzebnego zamieszania. Oczywiście wszystko to było przesycone ogromną ilością melodramatyzmu z powodu śmierci kochanego przez wszystkich Richtera. Co ważniejsze, ku większej uciesze Canagana, Alyssa zaczęła rozpaczać, iż rezydencja za bardzo przypomina jej o zmarłej siostrze i szwagrze. Wspomniała coś o przeprowadzce do jakiegoś mniejszego lokum, ale jednocześnie cały czas podkreślała, że nie chce zostawiać swojego biednego, ukochanego siostrzeńca. Canaganowi udało się jednak tak ją zmanipulować, że, nadal udając zrozpaczonego po śmierci ojca, przekonał ją do przeprowadzki. Dodatkowo potem jeszcze rodzina Cherr zaproponowała, że Alyssa może przeprowadzić się do ich rezydencji. To akurat za bardzo nie obchodziło młodego panicza, jednak przynajmniej dzięki temu będzie miał potem jeszcze większą władzę, gdyż nie będzie też musiał udawać przed ciotką. Kiedy każdemu zostały przydzielone zadania, wszyscy oprócz Canagana opuścili pomieszczenie. Wampir, siedząc na fotelu, przymknął na chwile oczy. Trzymał je zamknięte przez dłuższą chwilę, aż usłyszał za sobą ciche chrząknięcie. Otworzył oczy, a po chwili poczuł na swoim ramieniu czyjąś drobną dłoń.
- Znam cię już trochę i wiem, że takie słodzenie frazesami: "wiem jak ci źle" albo "naprawdę mi przykro" niespecjalnie do ciebie przemawia. Poza tym to też i nie w moim stylu. Jak więc mogłabym cię pocieszyć?- powiedziała Aurelina, masując lekko ramiona narzeczonego. Canagan położył swoje dłonie na jej rękach.
- Spraw, bym zapomniał o wszystkich zmartwieniach- odparł bez namysłu wampir, ponownie przymykając oczy.
- Ale jak?- dopytywała nic nieprzeczuwająca Aurelina. Canagan nagle wstał, odwrócił się i przyciągnął dziewczynę do siebie. Nim ta się zorientowała, ich usta zetknęły się ze sobą. Przez ciało ich obojga przeszła naelektryzowana fala. Było tak, jakby wzajemnie napełniali się energią, która krążyła między nimi, przepływając przez złączone usta.
- Jesteś cudowna- wyszeptał wampir, odrywając się od słodkich warg narzeczonej.- Ale teraz muszę trochę pobyć sam- dodał. Wcale tak nie było, jednak miał już pewien plan, a kłamstwo to miało na celu pomóc wdrożyć go w życie.
- Dobrze, odejdę więc stąd. W razie gdybyś stwierdził, że potrzebujesz mojego towarzystwa, będę w swoim pokoju- odparła Aurelina. Wszystko znów szło po myśli Canagana. Było lepiej, niż mógłby się tego spodziewać.
- Do zobaczenia, ukochana- powiedział wampir, siadając ponownie w fotelu.
- Do zobaczenia, kochany- odpowiedziała wampirzyca, puszczając powoli jego rękę. Po chwili wyszła z pokoju. Canagan posiedział w nim jeszcze jakiś czas, aż stwierdził, że ma ochotę się trochę przejść po posiadłości, póki ma czas.
~~~~~~~~~~~~
Trix udała się na spoczynek, podczas gdy Elizabeth poszła na krótki spacer. Nie miała jednak zamiaru oddalać się za bardzo w razie gdyby pojawił się Canagan. Normalnie dawno by już je pewnie wytropił, ale jakimś cudem nie było go tutaj. Oczywiście Eliza cieszyła się z tego powodu, ale jednocześnie odczuwała niepokój. Czemu go nie ma? Gdzie jest? Co zamierza? Obecnie jednak Elizabeth postanowiła skupić się na poszukiwaniach jedzenia. Znalazła kilka krzaków porzeczek i nazbierała ich, a kiedy wróciła, Trix już nie spała. Razem zjadły owoce, a potem po krótkich przygotowaniach wyruszyły w dalszą drogę. Tym razem nie spieszyły się aż tak bardzo, ale nadal pamiętały, że uciekają przed potrafiącym doskonale tropić i niewyobrażalnie szybko biegać wampirem, który dodatkowo ma nadludzką siłę i nie zawaha się przed zabiciem ich. Stanowczo popędzały swoje konie. Mijały masę drzew. Las po pewnym czasie przerodził się w tereny bardziej podmokłe. Musiały zwolnić i uważać na siebie. Udało się im jednak przejść przez to miejsce. Po kilku następnych kilometrach znów rozpoczął się las. Obydwie wiedziały, że zanim dotrą do celu podróży, czeka je kilka podobnych dni.
~~~~~~~~~~~~
Tak naprawdę Canagan poszedł na spacer dla niepoznaki, chociaż nie można powiedzieć, że mu się on nie podobał. Jednak po godzinie stał już pod drzwiami pokoju Aureliny. Wampir zapukał cicho, tak jakby robił to niepewnie i nieśmiało. Po chwili drzwi uchyliły się i stanęła w nich jego narzeczona.
- Zmieniłem zdanie. Czy mógłbym jednak spędzić z tobą trochę czasu?- zapytał Canagan, udając ból i smutek.
- Oczywiście!- odparła szybko Aurelina, uchylając jeszcze bardziej drzwi. Wampir wślizgnął się do środka. Okno było prawie w całości zasłonięte, przez co w sypialni panował półmrok.
- Wybacz, akurat drzemałam- powiedziała dziewczyna, kierując się w stronę okna. Chciała je odsłonić, jednak Canagan ją powstrzymał.
- Nie, poczekaj, to może być dobry pomysł. Może powinienem się przespać. Może to mi pomoże. Ale nie chcę być sam. Mogę zostać tutaj, z tobą?- zapytał.
- Oczywiście, że tak- odparła. Wampir podszedł powoli do łóżka i usiadł na nim.
- Poczekaj, poprawię poduszki- powiedziała Aurelina i także podeszła do mebla. Nachyliła się w stronę narzeczonego i wyciągnęła rękę w stronę poduszek za nim. Oczywiście zdawała sobie sprawę, że kiedy jest w takiej pozycji, Canagan ma doskonały widok na jej dekolt.
- Gdzie się patrzysz?- zapytała.
- Nigdzie- odparł wampir, podnoszą wzrok na jej twarz przed nim. -Nie poprawiaj poduszek- dodał po chwili chłopak, kładąc się.
- Skoro tak chcesz- powiedziała Aurelina i już chciała się wyprostować, ale Canagan chwycił ją za rękę.
- Nie, proszę, zostań ze mną- powiedział.
- Nie martw się, zostanę- odparła jego narzeczona.
- Nie o to mi chodzi. Połóż się obok, abym mógł się do ciebie przytulić i czuć twoją obecność- wyjaśnił chłopak.
- Przecież i tak będziesz wyczuwał, że tutaj jestem. Jesteś w końcu wampirem, prawda?
- Aurelino, proszę...- wyszeptał błagalnie Canagan, robiąc najbardziej zbolałą minę, na jaką tylko było go stać.
- No dobrze, posuń się- odparła dziewczyna. Wgramoliła się na łoże i położyła obok ukochanego. Ten niemal natychmiast przylgnął do niej, co skutecznie uniemożliwiło jej rozsądne myślnie. Nie minęło wiele czasu, jak ich usta odnalazły się. Aurelina niemal automatycznie położyła dłoń na szyi ukochanego. Jego ręce zaczęła zaś wędrówkę po jej plecach. Wampir przerwał na chwilę pocałunek, by zaczerpnąć tchu. Zrobił to z przyzwyczajenia, gdyż przy swoich ludzkich kochankach musiał bardzo często udawać, że oddech jest mu równie potrzebny jak im. Na szczęście Aurelina tego nie zauważyła.
- Pociesz mnie, Aurelino- Canagan wyszeptał te słowa wprost do ucha ukochanej, gdy tylko udało mu się je odnaleźć wśród plątaniny jasnych loków. Nie spodziewał się jednak otrzymać odpowiedzi:
- Zgoda- powiedziała jego narzeczona, tonem niespotykanie u niej słodkim i podniecającym. Jakby obiecywała mu wynagrodzić jakieś wielkie cierpienia. Zapewne jego wielkim cierpieniem według niej była śmierć Richtera. Głupiutka jak każda inna, ale przynajmniej łatwo będzie nią manipulować i ją oszukiwać- pomyślał zadowolony i jeszcze bardziej niż przedtem rozochocony Canagan.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz