- Dień dobry, zastałem może Elizabeth?- wita się Antonio.
- Powinieneś chyba powiedzieć: dobry wieczór- odpowiedziała Trix i uśmiechnęła się przyjaźnie.
- Oj tam, oj tam, dopiero zaczyna się trochę ściemniać- odparł chłopak.- Więc jest Elizabeth?- powtórzył po chwili swoje pytanie.
- Niestety nie ma jej. Byłam dziś bardzo długo w pracy, a kiedy wróciłam, Elizy już nie było. Znając ją, pewnie poszła do lasu. Może poczekasz na nią u nas w domu?- zasugerowała Trix. Antonia nagle ogarnęła fala przerażenia. Uważał, że Elizabeth nigdzie nie powinna chodzić teraz sama, zwłaszcza po lesie. Dodatkowo zaniepokoił go fakt, że ostatnio to właśnie tam widział ją z tamtym wampirem. Choć wiedział, że ma bardzo małą szansę, musiał jej natychmiast poszukać.
- Nie, w takim razie pójdę ją znaleźć- powiedział szybko Antonio.
- Do lasu? Czemu aż tak zależy ci na spotkaniu z nią? Coś się stało? Zresztą i tak nie masz szansy jej odszukać, chociaż możesz sprawdzić ulubione miejsca Elizy- powiedziała zdziwiona Trix.
- Właśnie, zamierzam sprawdzić wszystkie miejsca, w których mogłaby być- odparł trochę zbyt szybko i nerwowo Antonio, czym jeszcze bardziej zdziwił, a nawet zaniepokoił Trix.
- Co się takiego stało?- zapytała.
- Proszę mi wybaczyć, ale nie mam czasu teraz tego tłumaczyć. Muszę się spotkać z Elizabeth- powiedział chłopak, po czym odwrócił się i niemalże pobiegł w stronę lasu, zostawiając za sobą zdziwioną i mocno zaniepokojoną Trix. Antonio udał się najpierw do miejsca, gdzie nakrył Canagana i Elizabeth. Biegł, ile tylko miał sił. Jednak tam jej nie było. Spanikowany, zaczął po prostu krążyć w biegu i popłochu po całym lesie, licząc na to, że jakoś ją znajdzie. Z każdą minutą miał coraz gorsze przeczucia. Boję się. Tak cholernie się o nią boję. Boże, proszę, uratuj ją. Sama co prawda wybrała tego wampira, ale przecież to nie jej wina, że dała się omotać samemu diabłu. Jeśli ty jej nie chcesz uratować, pozwól chociaż zrobić to mi- myślał Antonio. Cały czas rozglądał się rozpaczliwie wokoło, szukając jakiejkolwiek wskazówki. Miał szczerą, ogromną nadzieję, że zaraz gdzieś między konarami drzew ujrzy czarne, gęste włosy swojej ukochanej lub jej trawiaście zielone oczęta.
~~~~~~~~~~~~
- Jestem w ciąży- powiedziała drżącym głosem Elizabeth. Dziewczyna spodziewała się każdej reakcji. Od radości nawet po złość. Jednak zupełnie nie była przygotowana na to, co się stało. Canagan wybuchł śmiechem. Szczerym, ani odrobinę nie złośliwym, bardzo długim i głośnym. Śmiał się tak bardzo, że aż musiał złapać się za brzuch. Zgiął się lekko, przez co ich czoła się ze sobą zetknęły. Następnie opadł na plecy i jeszcze przez jakiś czas się śmiał, aż w końcu wydał z siebie ostatnie tchnienie. Przez bardzo długi czas między nimi panowała cisza. Zresztą nie tylko między nimi. Cały las jakby zastygł, w napięciu na coś oczekując. Drzewa zdawały się milczeć i nie ruszać, jakby specjalnie po to, by móc obserwować rozgrywającą się przed nimi scenę. Nagle całe to otoczenie wydało się dziewczynie straszne i nieznane, choć przecież spędziła tutaj całe życie. Eliza przełknęła nerwowo ślinę.
- Dlaczego... dlaczego się śmiejesz?- zapytała, jednocześnie z nieznanych jej przyczyn obawiając się odpowiedzi.
- Sam nie wiem- odpowiedział Canagan.- Z ciebie. Tak mi się wydaje. Z twojej naiwności. I tego, że sądziłaś, iż twoja miłość oraz wiadomość o ciąży zrobią na mnie jakieś wrażenie. Bo zapewne tak właśnie myślałaś. Oraz z tego, że z powodu własnej głupoty stracisz życie- dodał wampir, po czym znowu się zaśmiał, jakby powiedział coś niezwykle zabawnego.
- C-co?!- zawołała Eliza.
- Słuchaj uważnie, bo wytłumaczę ci to tylko jeden raz- powiedział Canagan. Teraz mówił już zupełnie innym głosem. Nie było w nim śladu dawnego rozbawienia. Brzmiał poważnie i groźnie. Wampir wstał, przez co Elizabeth spadła z jego kolan i wylądowała u stóp chłopaka. Nie spuszczała jednak z niego swojego zszokowanego i błagalnego spojrzenia. Zszokowane, bo zachowanie Canagana ją mocno wystraszyło. Zupełnie nie pasowało do wizerunku jej idealnego ukochanego. Błagalne, bo po cichu błagała, by to wszystko okazało się być nieprawdą. Okropnym i nieśmiesznym żartem z jego strony. Wszystkim, ale nie prawdą. Jednak Canagan dalej kontynuował, jakby to wszystko było zupełnie normalne.
- Zacznijmy może od wyrazów podziwu dla mnie samego, za to, że udało mi się sprowadzić na złą drogę kolejną piękną i naiwną panienkę. Choć na moim koncie mam nie tylko panny- przerwał na chwilę, aby uśmiechnąć się, ale już nie tak miło i uwodzicielsko jak kiedyś- Ponadto możesz być wdzięczna, iż jestem na tyle wspaniałomyślny, by przed ostatecznym końcem wytłumaczyć ci to wszystko, choć wcale nie muszę tego robić. Miej chociaż jednak tę ostatnią radość z tego, że poznasz prawdę, chociaż niespecjalnie ci się ona później przyda. Jak mogłem się spodziewać, skoro mieszkasz w tak zapomnianym i zapuszczonym miejscu i jesteś nikim innym, jak biedną, ludzką dziewczyną, kiedy ci się przedstawiłem, nie rozpoznałaś mnie. Powtórzę więc jeszcze raz. Nazywam się Canagan Phantomhive i jestem dziedzicem jednego z najznakomitszych wampirzych rodów, dziewczynko. Hobby? Zabawianie się takimi naiwnymi istotkami jak ty- schylił się, aby ostatnie zdanie wyszeptać jej złowrogim tonem wprost do ucha. Następnie wyprostował się i kontynuował:
- Robię tak od dobrych kilku lat. Nawet nie wiesz, jak łatwo sprowadzić takie jak ty na manowce. Podejrzewam już nawet, że każda piękna dziewczyna jest głupia i naiwna, inaczej się tego wytłumaczyć nie da. Nie masz jednak pojęcia, jaką frajdę daje sprowadzanie was na manowce, a potem ucieczka pod byle pretekstem, kiedy już się wami znudzę. I jeszcze delektowanie się świadomością, jak bardzo za mną tęsknicie, mimo że potraktowałem wasze serca jak wycieraczki. Zawsze tak robię. Mały flirt, kilka czułych słówek, mówienie tego, co chcecie usłyszeć. A potem kilka razy was przelecę i ulatniam się. Czasem jednak pojawiają się komplikacje. Chyba zdajesz sobie sprawę, że od kogoś takiego jak ja wymaga się nienagannego prowadzenia się, idealnych manier i zachowania. Wiesz, gdyby ktoś się dowiedział, że postępowałem w taki sposób to... Nie byłoby to mile widziane- Canagan pokręcił potępiająco głową.- A o wiele trudniej ukryć coś takiego, kiedy na świat przychodzi dziecko dziedzica. A jeśli to jest syn, to już w ogóle. Wiesz, nie pierwszy raz zdarza mi się taka sytuacja, więc postąpię, jak zawsze. Wyeliminuję zbędne ryzyko- wampir znów schylił się do Elizabeth.
- Nie...- szepnęła tak cicho, że sama nie była pewna, czy wypowiedziała to na głos, czy tylko pomyślała.
- Nie mam jednak ani czasu, ani ochoty tkwić tu przez dziewięć miesięcy, żeby się tego pozbyć. Nie zamierzam też wracać tutaj specjalnie po to, aby to zrobić. Załatwię więc wszystko od razu, ale najpierw zabawimy się jeszcze ten ostatni raz, dobrze, dziecinko?- gdy wampir to powiedział, uśmiechnął się złowieszczo i rozchylił lekko usta, ukazując tym samym swoje wydłużone kły.- Muszę ci powiedzieć, że umiejętnościami przy seksie to się zbytnio nie wykazałaś, byłaś jak każda inna. Ale jeśli idzie o urodę, to przyznaję, że nie mogą się z tobą równać nawet wampirzycę. To naprawdę wielki komplement z mojej strony, więc doceń go- Canagan pogłaskał Elizę po głowie, niczym małe dziecko, kiedy się je za coś nagradza. Elizabeth wpatrywała się tępo przed siebie. Miała wrażenie, że głos chłopaka dochodzi do niej gdzieś z bardzo daleka. Słyszała, co mówił, ale nie mogła w to uwierzyć.
- Nie, nie, nie...- powtarzała, a jej oczy wypełniały się łzami.
- Tak, tak, tak, kochana- odparł Canagan, po czym chwycił dziewczynę za ramię i gwałtownie poderwał ją w górę. Następnie objął w talii i przysunął do siebie, składając pocałunek na jej ustach. Dziewczyna natychmiast wyrwała się z odrętwienia.
- Nie, zostaw!- wrzasnęła, uwalniając się z ramion Canagana. Wampir był pewien, że Elizabeth mu nie ucieknie.- Nie zbliżaj się do mnie!- dodała. Chciała jeszcze krzyknąć: "potworze", ale mimo tego, co powiedział jej Canagan, nadal nie potrafiła go tak nazwać. Chłopak uśmiechnął się.
- Daj spokój. JAK I DOKĄD chcesz mi uciec, co?- mówiąc to, wampir zaśmiał się. Skoro teraz mógł już do woli śmiać się z głupoty i naiwności Elizy, korzystał z tego.
- Chodź do mnie, maleńka, a obiecuję ci, że twój ostatni raz będzie w miarę przyjemny. Nie zmuszaj mnie, żebym musiał do ciebie podejść- powiedział chłodnym , pozbawionym uczuć głosem.
- Nie! Nigdy! Odejdź ode mnie!- wrzasnęła dziewczyna, rzucając się do ucieczki. Biegła na oślep przez leśną gęstwinę, a gałęzie krzewów raniły ją po całym ciele. Nie ubiegła jednak za daleko, kiedy poczuła, jak coś łapię ją z tyłu za ramię, gwałtownie obraca i rzuca na ziemię.
- A ty dokąd? Czyli chcesz się dziś ze mną ostro zabawić?- Canagan ponownie zaczął się śmiać. Dziewczyna już nie powstrzymywała łez. Mimo że całym jej ciałem wstrząsały dreszcze, wypełniało ją przerażenie i przestawała wierzyć, iż uda się jej z tego wyjść cało, podniosła się z ziemi.
- Już wstałaś? Po co, skoro zaraz znowu będziesz leżeć?- wampir przestał się śmiać, ale na jego ustach gościł uśmiech samozadowolenia. Dziewczyna przymknęła na chwilę oczy, by trochę się uspokoić. Nie liczyła nawet, że to wszystko okaże się jednak nieprawdą. Już nie. Otworzyła oczy i zaczęła się odwracać, aby jeszcze raz rzucić się do ucieczki. Wtem zauważyła kątem oka jakąś biegnącą postać, a po chwili usłyszała znajomy głos:
- Elizabeth, uciekaj!
Nie miała nawet czasu zastanawiać się ani spojrzeć, do kogo należy. Dosłownie wszystko zniknęło z jej głowy i pozostała tam tylko jedna myśl: Uciekaj! Przeżyj! Eliza zaczęła więc uciekać, nie oglądając się nawet za siebie. Nie była w stanie myśleć teraz o niczym innym jak ucieczka. Miała szansę, gdyż Canagan został właśnie przez coś, a raczej kogoś, powalony na ziemię. Zdecydowanie zbyt długo przebywał z ludźmi. Jego moce trochę osłabły, przez co dał się tak łatwo podejść. Teraz jednak czuł, jak z każdą chwilą jego umiejętności wracały na właściwy poziom. Najpierw oswobodził się z objęć człowieka, który przeszkodził mu w schwytaniu Elizabeth. Wampir ze zdziwieniem dostrzegł, że jest to ten sam chłopak, który wtedy nakrył go z Elizą i nasłał na niego tego łowcę. Jedyny, który wiedział, kim Canagan jest. Wampir uśmiechnął się. Już raz próbował się na nim zemścić i go zabić, ale mu nie wyszło. Teraz nie pozwoli, by ktokolwiek mu przeszkodził. Zajmie się nim, a potem tamtą dziewczyną. Ku jego zdziwieniu, chłopak podniósł się z ziemi zadziwiająco szybko jak na człowieka. Natychmiast rzucił się w stronę Canagana. Zaintrygowany wampir postanowił chwilę się pobawić i pozwolił się ponownie obalić. Antonio od razu usiadł na nim okrakiem i najmocniej jak tylko mógł zacisnął dłonie na jego szyi. Nie miał przy sobie broni, więc tylko tak mógł walczyć z tym potworem. Canagan przez chwilę pozwalał chłopakowi sądzić, że wygrywa. Choć w duchu sądził, że ten doskonale wie, iż w taki sposób nie uda mu się zabić wampira. Krwiopijca ponownie nie wytrzymał i zaniósł się głośnym śmiechem. Mógł to zrobić mimo braku dostępu do powietrza, bo nie było mu ono tak potrzebne do funkcjonowania jak człowiekowi. Ten dzień był jednym z najzabawniejszych w ciągu całego życia Canagana. Jak tak dalej pójdzie, to wyczerpię swój życiowy limit śmiechu. No ale dojść tej zabawy. Muszę się pospieszyć, bo jeśli Elizabeth dotrze do miasta i poinformuje o swojej sytuacji kogokolwiek, to dopiero zrobi się nieciekawie. Jakby to, co miał teraz, nie było wystarczającym gównem. To chyba jedna z mocniejszych zalet i jednocześnie wad tego, że się żenię. Oznacza to koniec z moimi podbojami miłosnymi. Same w sobie były super, ale sprzątanie po nich często jest wykańczające- myślał wampir, kiedy Antonio gorączkowo próbował wymyśleć kolejny sposób, aby kupić Elizabeth dodatkowe minuty na ucieczkę. Wampir uśmiechnął się blado do wspomnień swoich poprzednich intryg miłosnych. Następnie ostatecznie odpędził od siebie wszelkie myśli tego typu, powtarzając sobie, że kto jak kto, ale on przecież nie jest żadnym sentymentalnym idiotą. Miał w końcu kilka rzeczy do zrobienia. W kilka sekund wstał z ziemi, zrzucając z siebie bezradnego i przerażonego Antonia. Wampir bez jakiegokolwiek wysiłku chwycił chłopaka za ubranie i rzucił nim daleko przed siebie. Nim jednak ten zdołał się ponownie podnieść, Canagan już był przy nim i pochylał się z krzywym uśmiechem na ustach.
- Dawno nie piłem świeżej, prawdziwie ludzkiej, jeszcze ciepłej krwi. A taka jest przecież najlepsza- powiedział cicho wampir, jednak Antonio doskonale to usłyszał. Mimo że wiedział, iż zaraz umrze, był szczęśliwy, że straci życie w obronie swojej ukochanej. Miał szczerą nadzieję, że jego ofiara pomoże jej przeżyć. Chłopak podniósł swoją drżącą dłoń, jakby chciał ostatni raz spróbować odgonić jakoś zagrożenie. Wampir szybko chwycił ją swoją silną ręką i przygwoździł do ziemie. Klęknął obok Antonia i drugą dłoń położył mu na lewym ramieniu, aby ten za bardzo się nie rzucał i nie przeszkadzał mu tym samym. Był tak podekscytowany. Schylił się do szyi chłopaka i zatopił w niej swoje ostre kły. Najprzyjemniejsze uczucie, jakie tylko można sobie wyobrazić. Nie czekając na nic, od razu zaczął łapczywie pić. Na początku chciał się delektować metalicznym smakiem krwi, ale czas naglił. Ponadto kiedy tylko posmakował tego przepysznego napoju bogów, nie mógł się opanować. To chyba było najlepsze w czasach, kiedy różne rasy były ze sobą skłócone. Wampiry mogły do woli polować na ludzi. Canagan zamknął oczy, aby jeszcze lepiej poczuć ten wspaniały smak. Antonio oczywiście widział to trochę inaczej. Kiedy kły wampira przecięły jego skórę, poczuł się dokładnie tak, jakby ktoś zrobił to niebywale ostrym sztyletem czy brzytwą. Zaraz potem pojawiło się uczucie wysysania. Nie da się go z niczym porównać. Było po prostu cholernie nieprzyjemne. Antonio czuł się jak wyciskana do cna pomarańcza. Mógłby przysiąc, że czuł, jak krwi zaczyna brakować w poszczególnych częściach jego ciała, jak jego serce bije coraz słabiej i ciężej. Po chwili oczy przysnuła mu mgła. Wiedział już, że śmierć jest blisko. Bardzo, bardzo blisko. Kiedy spojrzał na pochylającą się nad nim postać, przez chwilę miał wrażenie, że ma przed sobą samą Śmierć. A gdzie kosa?- pomyślał. Potrzebował kilku sekund, żeby przypomnieć sobie, że to nie Ponury Żniwiarz, tylko wampir. Potem przed oczami zaczęło mu coraz bardziej ciemnieć. Pojawiła się ciemność gęsta jak smoła. Antonio miał wrażenie, że ona go przyzywa, pochłania. W tym samym czasie Canagan zaczął wyczuwać, że krew w ciele chłopaka się kończy. Tak jak sądził, po chwili nie było już nic więcej do wypicia. Jak przystało na porządnego wampira, wypił go do końca. Kolejna ludzka wada: zawsze mają tak mało krwi. Canagan chciał od razu ruszyć w pościg za Elizabeth, ale przyzwyczajenie było silniejsze od niego. Najpierw poprawił nieco swój wygląd, dopiero potem wciągnął głęboko powietrze przez nos. Od razu wyczuł słodki zapach młodego, dziewczęcego ciała.
~~~~~~~~~~~~
Elizabeth biegła co sił w nogach. Na szczęście przewróciła się tylko raz i natychmiast podniosła. Sama zdziwiła się, jak szybko udało się jej dotrzeć do domu. Gdy tylko dobiegła do drzwi, szarpnęła za nie mocno, modląc się, aby Trix już wróciła. Był późny wieczór, więc powinna być w domu. Dziewczyna z impetem wpadła do środka.
- Co się stało?- zapytała mocno zaniepokojona Trix, wychodząc z kuchni ze ściereczką i szklanką w rękach.
- Musimy uciekać!- zawołała Elizabeth, zanosząc się łzami.
- Ale o co chodzi?- zaniepokojenie Trix rosła z każdą chwilą. Pierwszy raz widziała siostrę w takim stanie. Ponadto nadal miała w pamięci dziwne zachowanie Antonia.
- Canagan...
- Co z nim?- starsza siostra nie sądziła, że ten chłopak ma coś wspólnego z tą sytuacją.
- On jest wampirem!- wykrzyczała spanikowana Eliza.
- Co? Nie wygaduj głupot!- Trix była pewna, że dziewczynie coś się pomyliło.
- Tak jest! I to on stoi za zniknięciem Antonia! A teraz chce mnie zabić!- wołała Elizabeth. Siostra musiała jej uwierzyć. Twarz Trix przybrała poważny wyraz.
- Ty mówisz na serio? Ale... jak? Dlaczego miałby chcieć zabić akurat ciebie? Co miałby tutaj robić wampir? I co wspólnego ma z tym Antonio? O co chodzi?- gorączkowo zastanawiała się Trix. Na jej usta cisnęło się milion, a nawet więcej, pytań.
- Obiecuję, ze potem ci to wszystko wytłumaczę. Ale teraz musimy uciekać, ale nie wiem, dokąd!- Elizą wstrząsnęła kolejna fala płaczu.
- Nie martw się, wszystko będzie dobrze- powiedziała spokojnym głosem Trix, tuląc do siebie Elizabeth.-Chociaż to, co mówisz, brzmi niedorzecznie, wierzę ci. Znam cię. Nigdy nie kłamałaś, zwłaszcza w tak ważnej sprawie. Musimy spakować najpotrzebniejsze rzeczy. On może w każdej chwili tutaj się zjawić. Uciekniemy do Sillas de Meanum- powiedziała spokojnie starsza siostra. Obie wzięły jedynie kilka najpotrzebniejszych rzeczy. Choć żadna z nich nie chciała tego robić, następnie zakradły się do stajni należącej do właściciela karczmy, w której pracowała Trix. Dał on swoim pracownikom klucze zarówno do baru (aby mogli go samemu otwierać) jak i właśnie do stajni, aby zajmowali się też jego końmi. W niczym nie zmąconej ciszy dziewczęta dotarły na miejsce. Udało im się zaprząc dwa konie. Na początku chciały jednego, ale ten szybciej zmęczyłby się, mając na grzbiecie aż dwie osoby. Nie oglądając się za siebie, ruszyły do Sillas de Meanum. Było to miasto położone przy samej granicy Antherlend. Wielu o nim słyszało. Swojej sławy nie zawdzięczało jednak pięknemu krajobrazowi, miłym mieszkańcom czy dobrej lokalizacji. To ostatnie odpadało zupełnie, gdyż miejscowość leżała w centrum pustyni, a woda dostarczana była do niego dzięki czarom. Zostało założone przez elfy w czasach wiecznych konfliktów międzyrasowych. W tamtym czasie istoty te wycofały się na niedostępne tereny, gdzie było najbezpieczniej i żyły tam używając magii. Kiedy jednak nastały lepsze czasy, większość z elfów wróciła do zwykłych, ukochanych lasów. W mieście zostało ich tylko kilka. Stało się ono bardzo wyludnione, jednocześnie nadal było trudno dostępne. Właśnie wtedy zaczęli tam przybywać przedstawiciele innych ras, licząc na to, że w mieście założonym przez elfy będzie się im wspaniale żyło. Jednak przybysze nie potrafili dostosować się do elfich zasad, przez co Sillas de Meanum zaczęło podupadać. Tutaj także skrywali się różne zbiegli więźniowie. Przez to miasta wkrótce przekształciło się w największe slumsy w całym królestwie. Normalna część miast obejmowała jedynie kilka sklepów, stary i podniszczony ratusz oraz domy, w których nadal mieszkają potomkowie elfów, które pozostały w Sillas de Meanum po zawarciu pokoju z resztą ras. To właśnie oni rządzą teraz miastem, ale nim nawet nie da się już rządzić. Może i życie jest tam trudne, niepewne i pełne niebezpieczeństw, ale z Saden jest tam najbliżej, ponadto w Sillas de Meanum najłatwiej jest się ukryć. Zwłaszcza przed tak groźnym przeciwnikiem. Dlatego właśnie Trix i Elizabeth skierowały się właśnie tam. Najpierw musiały przebyć spory kawałek drogą przez las, które w tej części był o wiele gęstszy i większy. Nawet za dnia strach było się do niego udawać, a co dopiero w nocy. Krążyło mnóstwo opowieści o śmiałkach, którzy stamtąd nie wrócili. Miejsce to nosiło nawet nazwę, Przeklęty Mroczny Las. W ciągu dnia zdawało się, jakby w samym lesie nigdy nie nastawała jasność. Przed linią drzew często świeciło słońce, ale w lesie promienie były pożerane przez mrok, gigantyczne drzewa i pnącza. Poniżej rosły tylko rośliny cieniolubne. Wszystkie rośliny zdawały się wyciągać swoje powykręcane gałęzie w stronę dwóch przerażonych, uciekających w popłochu dziewcząt. Miały bardzo dużą szanse, że jeśli nie dopadnie ich wampir, same umrą z przerażenia lub pożre je coś w tym lesie. Kiedy nagle wybrzmiało głośne pohukiwanie, puls obydwu sióstr Morvant przyspieszył jeszcze bardziej, chociaż wydawało się to niemożliwe. Proszę, proszę, proszę...- powtarzała w myślach Elizabeth, sama nie wiedząc do kogo. Była tak zmęczona i przerażona, że ledwo mogła utrzymać się w siodle i jeszcze pozbierać do kupy myśli. Zadziwiający był fakt, jak dobrze jej szło, mimo że ostatni raz jechała konno kilka lat temu, jeszcze przed śmiercią rodziców. Trix z kolei nie zawracała sobie głowy niczym niepotrzebnym. Jak zwykle całą sobą skupiła się na zadaniu, którym teraz było po prostu przetrwanie. Obydwu siostrom serce omal nie stanęły, gdyż obie były pewne że usłyszały i zobaczyły kątem oka, jak coś przeskakuje z drzewa na drzewa. Coś dużego. Chrzęst gałęzi był aż nazbyt słyszalny. Po chwili dało się też słyszeć głuchy łomot, świadczący o tym, że coś dużego upadło z wysoka na ziemię. Dziwne było jednak to, że postać przybyła z naprzeciwka i zdawała się kierować w stronę, z której przybyły Trix i Elizabeth. Obie zaczęły się z przerażeniem rozglądać wokoło. Starsza siostra szybko jednak ponownie skupiła się na drodze, a po chwili w jej ślady poszła także Eliza. Jak na złość, zaczęło padać, a właściwie lać. Już po kilku minutach obie były przemoczone do suchej nitki. Deszcze siekł zapamiętale, skutecznie ograniczając widoczność. Dziewczęta uparcie jednak dążyły przed siebie, po cichu licząc na to, że ulewa przeszkodzi też lub może nawet zniechęci ich prześladowcę. Mimo to Trix podjęła decyzję, że uciekać będą jak najdłużej, a postój dla bezpieczeństwa zrobią jak najpóźniej i najdalej.
~~~~~~~~~~~~
Canagan szybko dotarł do domu Elizy, ale napotkał otwarte drzwi. Wątpił, że dziewczyna tam jest, ponadto nie czuł jej nawet. Mimo to z łatwością dostał się do środka przez okno. Równie dobrze mógł ścigać Elizabeth dalej bez żadnych wskazówek, ale nie mógł powstrzymać się przed szybkim przeszukaniem jej domu. Nie znalazł nic ciekawego, nawet w pokojach sióstr. Wyskoczył więc przez okno prosto w mrok nocy. Był to dodatkowy plus dla niego. W końcu to on należał do rasy synów nocy. Ta pora dnia była ulubioną dla każdego wampira. Mogły wtedy bez większych obaw ujawniać swoje zdolności, a nawet zabijać ludzi i zatajać ślady. Canagan od razu wyczuł woń, tym razem wzmocnioną, gdyż pochodzącą aż z dwóch ciał. Zaczął biec. Minęło kilkanaście minut, a zaczęło potwornie lać. To zdenerwowała wampira już do końca. Nie miał najmniejszej ochoty zabawiać się potem jeszcze z tą dziewczyną. Chciał ją jak najszybciej dopaść i zabić. Tyle krwi jednego dnia- pomyślał Canagan. Miał nadzieję, że już niedługo doścignie Elizę. Będzie długo cierpiała za wszystkie kłopoty, których przysporzyła wampirowi. Walka z łowcą, kłopoty z tamtym chłopakiem, ciąża, bieganie w deszczu... Oj, nagrabiła sobie, nagrabiła- pomyślał wampir, uśmiechając się złowieszczo pod nosem. Wtem jego wyostrzone zmysły zarejestrowały coś dziwnego. Wyczuł nadciągającego z naprzeciwko wampira. To mocno zbiło go z tropu. Miał nadzieję, że pobratymiec nie pozbawił go zabawy. Jako że sam należał do tej rasy, wiedział jak niebezpieczni, źli, okrutni i zakłamani są jej przedstawiciele, nie zamierzał więc na nic czekać. Przyspieszył i już po chwili mógł dostrzec podążającą w jego stronę postać w pelerynie i z kapturem na głowie. Wydała mu się znajoma, ale wolał nie ryzykować. Rzucił się na nią, ale ta zrobiła szybki unik. Na szczęście Canagan szybko odwrócił się i ponowił tak, który tym razem się udał. Przygniótł swym ciężarem i siłą drugiego wampira do mokrej, lepiącej się ziemi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz