sobota, 10 marca 2018

Zakazany Romans XXXI "Narodziny"

A teraz wszyscy zapinają pasy! Udajemy się bowiem w podróż do przyszłość!
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
I tak oto wylądowaliśmy w krainie Antherlend 8 miesięcy później!
Elizabeth i Trix wybrały się tego dnia na targ. Wprost nie mogły uwierzyć w to, jak dobrze ułożyło się tutaj ich życie. Co prawda żadna z nich nie znalazła żadnego stałego zajęcia, ale nauczyły się czerpać zyski z pracy dorywczej. Sprzedawały owoce i warzywa, które hodowały przy swoim domku, pomagały w sprzątaniu, opiece nad dziećmi, przewożeniu różnych rzeczy. Czasem ktoś na zastępstwo zatrudniał Trix, a wcześniej także Elizabeth, na przykład w sklepie. Kiedy jednak ciąża Elizy stała się zaawansowana, dziewczyna nie mogła już tak bardzo jak wcześniej pomagać siostrze. Obie miały też szczęście, gdyż Y, po tym jak dowiedział się o tym, że Elizabeth jest w ciąży, nie wyrzucił ich z domu i nie robił też większych problemów. Podniósł tylko cenę, przez co kobietom było nieco trudniej, ale jakoś dawały radę. Jeszcze przed wyjściem z domu Elizabeth czuła się dość dziwnie. Odczuwała też coś jakby lekkie skurcze, ale nie przejęła się tym. Rodzić miała dopiero dopiero za jakieś trzy tygodnie. Poza tym obiecała dziś pomóc Trix w zakupach. Ostatnio nie miały na nie czasu i zaczęło im brakować wielu rzeczy. Ponadto dziś miały też odebrać zamówioną wcześniej u pewnego sympatycznego starca o imieniu Ars kołyskę dla dziecka. Najpierw jednak skierowały się na targ. Wzięły ze sobą jednego ze swych koni. Zakupiły trochę jedzenie oraz materiałów, z których uszyć miały ciuchy dla siebie i dla dziecka. Po zakupie wszystkich tych rzeczy zostało im jeszcze nieco pieniędzy, których nie miały już na co wydać.
-Spójrz-powiedziała Elizabeth, podchodząc do stoiska, gdzie królowały jakieś stare bibeloty. Jednak wśród nich Eliza wypatrzyła małego, brązowego misia, który mieścił się w dłoni.
-Co też ci znowu chodzi po głowie?-spytała zniecierpliwiona Trix.
-Może by tak to kupić dla dziecka...?-zasugerowała jej siostra. Zaraz zjawiła się sprzedawczyni, kobieta starsza kobieta, która wyglądała jakby żyła na tym świecie już z trzysta lat.
-To okazja. Drugiego takiego tutaj nie znajdziecie za tę cenę. Ładny, milusi, czysty, mały, idealne dla dziecka- zaczęła swój sprzedawczy wywód.
-To okazja, ale dla pani. Żeby wcisnąć nam swój towar-odparła nieprzekonana Trix.
-Daj spokój. To jest naprawdę ładna. Poza tym nie mamy jeszcze dla dziecka żadnej zabawki-odparła Elizabeth.
-W sumie masz rację, ale nadal nie jestem przekonana. Skoro jednak tak ci zależy, kupmy tego misia-odparła starsza z sióstr. Po zakupie obie udały się do swojego domu, gdzie zostawiły wszystkie towary. Następnie poszły po kołyskę dla dziecka. Droga wiodła ponownie przez targowisko, ale tym razem siostry już niczego nie kupowały. Elizabeth zaś czuła się coraz dziwniej, niespokojnie i niepewnie. W końcu dotarły jednak do domu Arsa. Był to dwupiętrowy budynek. Na parterze oprócz kuchni pokoiku gościnnego znajdował się także sklep, do którego weszły siostry. Za ladą stała jedna z córek mężczyzny. Od razu je rozpoznała i, po przywitaniu, zaprowadziła za dom, gdzie Ars lubił pracować. Istotnie stało tam kilka drewnianych rzeźb, glinianych naczyń, wiklinowych koszy i innych rzeczy. Wśród nich znajdowała się także dziecięca kołyska. Ars pracował właśnie nad jakimś drewnianym pieńkiem, z którego planował zapewne coś wyrzeźbić lub zbudować. Kiedy zauważył kobiety, zaprzestał swej pracy.
-Witam drogie panie!-odezwał się, szeroko się przy tym uśmiechając.
-Dzień dobry-odparły z uśmiechem jedna po drugiej Trix i Elizabeth.
-To ja zostawię was samych-odparła córka mężczyzny i zawróciła do sklepu.
-Zapewne przyszłyście po kołyskę? Już dawno zrobiona i na was czeka- powiedział Ars.
-Przepraszamy, że tyle to trwało-odparła Eliza.
-Ależ nic się nie martwcie. Mi nie robi różnicy, kiedy ktoś odbiera zamówione rzeczy-powiedział starzec. Elizabeth i Trix uregulowały zapłatę, po czym od razu postanowiły wrócić do domu.
-Na pewno sobie panie poradzą? Może pomóc z transportem?-spytał Ars.
-Dziękujemy, ale już pan wystarczająco dla nas zrobił-odparła Trix.
-Właśnie, damy sobie radę-dodała Eliza.
-Zgoda, ale tak czy siak, moja żona także ma coś dla pań. W kołysce jest już pościel dla dziecka. Żonka sama ją zrobiła-odparł Ars.
-Och, naprawdę? Bardzo dziękujemy, ale to chyba za wiele. W końcu i tak dostałyśmy już tę kołyskę za pół darmo-odparła Elizabeth.
-Nic się nie martwcie. Poza tym dla dziecka musi być wszystko, co najlepsze. To prezent od nas dla tego małego szkraba-powiedział starzec. Siostry w końcu zgodziły się przyjąć prezent.  Pożegnały się z Arsem, po czym ruszyły w drogę powrotną. Z oczywistych przyczyn to starsza z sióstr niosła kołyskę. Nie rozmawiały praktycznie przez całą drogę, aż doszły do starego, zaniedbanego parku, obok którego musiały przejść, by dojść do domu. Nie spotkały żywej duszy w czasie swojej wędrówki, gdyż o tej godzinie w miarę uczciwi obywatele Sillas de Meanum są gdzieś w pracy, zaś rozbójnicy wychodzą najczęściej dopiero po zmroku.
-Trix, zatrzymajmy się na chwilę. Chciałabym odpocząć-powiedziała Elizabeth. Jej starsza siostra nie miała nic przeciwko i siadły razem pod dużym, rozłożystym drzewem. Prawdę mówiąc Trix zauważyła, że Eliza chyba nie najlepiej się czuje. Uznała, że to przez upał, który panował. Siedziały więc obok siebie, ale nie rozmawiały ze sobą. W pewnym momencie zaczęła słyszeć, że jej siostra oddycha coraz szybciej, płycej i niespokojniej.
-Elizabeth, wszystko w porządku?-spytała lekko zaniepokojona Trix, odwracając głowę w stronę Elizy. Dziewczyna siedziała oparta o drzewo, nogi miała lekko rozchylone, obie ręce trzymała na brzuchu. Na twarzy miała kropelki potu, a jej wbity w ziemię wzrok wydawał się dziwnie nieobecny.
-Ja chyba...rodzę-wysapała Elizabeth.
~~~~~~~~~~~~
Nie ma to jak zacząć dzień od dobrego seksu. A jeszcze lepiej, jeśli możesz to zrobić dwa razy pod rząd-myślał Canagan, całując nagą szyję Aureliny. Ku uciesze wampira nie tylko szyja jego żony, ale ona cała była naga. I jak zwykle, idealnie uległa i ogłupiona. Canagan nie pytał nawet, czy ma ochotę na więcej, tylko od razu przystąpił do kontynuowania zabawy. Grę wstępną już raz dziś odhaczyłem, więc teraz możemy sobie darować i ją skrócić-pomyślał wampir. Przez ostatnich kilak miesięcy stopniowo wzrastała u niego swego rodzaju seksualna frustracja. W końcu nie mógł już mieć kochanek, tak jak dawniej. A przynajmniej jeszcze nie teraz i nie tyle, co kiedyś. Na razie wystarczyć mu musiała Aurelina, której niestety nie mógł porzucić, gdy już mu się znudziła. Poza tym wampirzyca czasami nabierała pewnych podejrzeń i Canagan musiał się starać zawsze ukrywać przed nią swe prawdziwe oblicze. Tym razem jednak nic go nie obchodziło. Był panem sytuacji, a Aurelina doskonale o tym wiedziała i wprost nie mogła się doczekać, kiedy on każe jej to odczuć. Canagan z szyi ukochanej przeniósł się na jej usta. Jednocześnie obiema dłońmi zaczął krążyć po jej ciele, od ud aż po piersi. Wampirzyca wiła się pod nim, jęczała i wzdychała z przyjemności. Wampir wiedział, jak bardzo ona go pragnie, ale chciał przez jakiś czas pobawić się jej kosztem. Schylił się i polizał delikatnie językiem sutek jej lewej piersi, po czym lekko go przygryzł. Aurelina wygięła się jak struna i jęknęła nagle i głośno z rozkoszy. Wtem rozległo się pukanie do drzwi.
-Mój panie, wybacz, że przeszkadzam, ale nie określiłeś wczoraj, na którą życzycie sobie z szanowną małżonką śniadanie-powiedział zza drzwi Victor.
-A czy widzisz mnie może w sali jadalnej? Idź sprawdź! A jak się okaże, że mnie tam nie ma, odbierz to jako znak, że ani ja, ani hrabina Aurelina nie mamy ochoty teraz na śniadanie!-odkrzyknął Canagan.
-Dobrze, wybacz w takim razie, że ośmieliłem się wam przeszkodzić-odparł Victor, po czym odszedł.
-Nie mam najmniejszej ochoty ani na śniadanie, ani na obiad, ani na kolację. Chcę mój deser-powiedział do Aureliny Canagan, oblizując się przy tym lubieżnie.
-Tak z samego rana?-zażartowała wampirzyca.
-Tak. A najlepsza słodycz z rana to ma ukochana- odparł Canagan, zamykając usta Aureliny gorącym, namiętnym i głębokim pocałunkiem, który był jednocześnie zapowiedzią dalszych, jeszcze przyjemniejszych zabaw.
-Ale z ciebie poeta-wysapała Aurelina, kiedy Canagan zaczął całować jej szyje, a potem dekolt i piersi. Wampir nic nie odpowiedział, tylko unieruchomił jej ręce za głową i ponownie wpił się w jej usta.
-Ahh!-zajęczała Aurelina, kiedy Canagan się od niej odsunął. Następnie rozsunął jej lekko nogi. Już po chwili gładko i bezproblemowo w nią wszedł i zaczął się poruszać. Seks był dla wampira przyjemny. Nie mógłby powiedzieć nic więcej. Brakowało mu dawki adrenaliny i był już nieco znudzony swoją żoną, ale lepsze to niż nic. Pomyśleć, że będę musiał wytrzymać z nią przez całe życie. Aurelina pojękiwała z rozkoszy, podczas gdy jej mąż dawał popis swych seksualnych umiejętności. Nie trwało to długo, aż w końcu oboje poczuli, że finał jest bliski. Pod koniec Canagan nieco przyspieszył i zaczął zachowywać się agresywniej, wampirzycy to  jednak nie przeszkadzało. Już po chwili oboje z głębokim westchnieniem satysfakcji wpatrywali się w siebie. Canagan wpatrywał się w żonę z góry, oparty na rękach położonych po obu stronach jej głowy. Jej smukłe nogi nadal oplatały go w pasie.
-To co, może trochę winka?-zasugerował wampir.
-Ty zawsze wiesz, czego najbardziej pragnę w danej chwili-odparła z uśmiechem Aurelina, głaszcząc ukochanego dłonią po nagim torsie. Canagan odwzajemnił uśmiech, po czym wezwał dzwonkiem służącego i kazał przynieść mu najlepsze wino, jakie mają.
-To jest dopiero piękne życie. Żadnych zmartwień i problemów. Życie z ukochaną u boku. Obiecuję ci, że nigdy cię nie zawiodę i zrobię wszystko, abyśmy zawsze byli tak szczęśliwi-powiedział wampir, popijając przyniesione wino.
-A ja ci wierzę, chociaż i tak właściwie nic od ciebie nie chcę. Wystarczysz mi ty i twoja szczera miłość. I świadomość, że mogę zawsze na ciebie liczyć, nigdy mnie nie zdradzisz i nie oszukasz-odparła z uśmiechem Aurelina, kładąc głowę na ramieniu Canagana.
-Wypijmy więc za nasze ogromne szczęście i życie bez zmartwień-powiedział wampir, po czym oboje podali sobie wzajemnie do ust swoje kielichy.
~~~~~~~~~~~~
Słowa Elizabeth dotarły do Trix z opóźnieniem. Ale kiedy już zrozumiała, co ta do niej powiedziała, zamarła z przerażenia. Zupełnie nie wiedziała, co ma robić. Zawsze była przygotowana na każdą okoliczność, a nawet jeśli nie, szybko znajdowała jakaś rozwiązanie. Ale teraz była spanikowana i nie miała pojęcia, jak ma postąpić. Była zła na siebie, że przez ten cały czas nie pomyślała nawet o tym, jak dziecko przyjdzie na świat. Musiała jednak wziąć się w garść, bo Eliza potrzebowała jej pomocy.
-Elizabeth...! Bardzo cię boli? Może ja po kogoś pójdę?-spytała przejęta Trix.
-NIE! Zostań ze mną, proszę! Nie chcę być sama!-zawołała Eliza.-Co ja mam robić? Boję się-dodał, bezradnie patrząc na siostrę. Trix zdała sobie sprawę, że i tym razem to ona musi wykazać się odpowiedzialnością.
- Dobrze. Na początek musisz zmienić pozycję chyba na półleżącą-powiedziała Trix, wyjmując z kołyski poduszkę dla dziecka. Następnie włożyła ją siostrze pod plecy, a dokładniej między nią, a drzewo, o które opierała się Eliza. Potem sięgnęła do kołyski, by wyjąć pierzynę, w którą planowała owinąć dziecko po narodzinach. Wtedy ujrzała coś błyszczącego. Przyjrzała się dokładniej i spostrzegła, że na dnie kołyski leżał nóż. To pewnie narzędzie Arsa, którego używał do rzeźbienia czy czegoś innego. Przyda się, żeby odciąć pępowinę-pomyślała Trix, po czym wyjęła narzędzie i położyła je obok w odległości ręki.
-Dobrze, teraz najważniejsze, żebyś oddychała-powiedziała spokojnie Trix.
-Cały czas to robię, jakbyś nie zauważyła!-odkrzyknęła Elizabeth.
-Tylko się tak nie denerwuj-odparła jej starsza siostra.
-Przepraszam, ale ja się tak strasznie boję! I to tak bardzo boli!
-Powtarzaj za mną: wdech, wydech, wdech, wydech-mówiąc to, Trix powoli nabierała powietrza, a później je wypuszczała. Elizabeth naśladowała ją z grymasem bólu na twarzy.
-Kiedy będziesz czuła skurcz, przyj-dodała Trix.
-A skąd ja mam wiedzieć, kiedy będę czuła skurcz?!-w głosie Elizy słychać było panikę.
-Po prostu będziesz wiedzieć, zaufaj mi. A teraz skup się na oddychaniu. Musisz się uspokoić. Wiem, że strasznie boli, ale wytrzymasz. Dasz radę. Wiele kobiet przed tobą sobie poradziło, wiec i tobie się uda-Trix wiedziała, że za wszelką cenę musi pomóc się Elizabeth uspokoić.
-Ale skąd wiesz, że mi się uda? Ja nie dam rady!
-Znam cię jak nikt inny i wiem, że sobie poradzisz. No już, wdech, wydech, wdech, wydech-odparła ze spokojem Trix. Przez następne dwadzieścia minut obie razem robiły powolne wdechy i wydechy. Powietrze przeszywały krzyki bólu Elizabeth. Dla niej było to coś niewyobrażalnie bolesnego. Cierpiała jak nigdy wcześniej. Pożałowała nawet, że do tego wszystkiego doszło. Pomyślała przez chwilę, że lepiej byłoby, gdyby ten wampir ją wtedy zabił. Zaraz jednak przypomniała sobie, że biedne dziecko nie jest niczemu winne. Nie zmieniało to jednak faktu, że czuła się, jakby pękała na pół. Jakby próbowała przepchnąć dynię przez dziurkę od nosa. Jakby ktoś wsadził jej do pochwy parasol i próbował go otworzyć. W pewnym momencie Elizabeth poczuła jeszcze większy ból i krzyknęła jak nigdy wcześniej.
-Poczekaj, sprawdzę jak to...wygląda. Muszę ci podwinąć sukienkę-powiedziała Trix, podnosząc materiał.-Chyba już...coś widzę....tak, chyba widzę już główkę. Teraz musisz przeć z całych sił!-dodała po chwili. Sama była zaskoczona, jak wiele zapamiętała z momentu, kiedy pomagała podczas narodzin Elizy. Słowa matki także nie poszły na szczęście w las. Elizabeth zaczęła już teraz krzyczeć w niebogłosy. Ból narastał z każdą chwilą. Jednocześnie dziewczyna cały czas czuła, jak dziecko powoli z niej wychodzi. Trix miała w pogotowiu pierzynę i pilnowała, aby dziecko nie wypadło na ziemię. Eliza czuła, że już zaraz nie wytrzyma. Jednocześnie odczuwała nieznośny ból. Było jej też słabo z powodu utraty krwi. Świat zaczął się pomału zamazywać przed jej oczami.
-Już, już prawie! Zaraz będzie! Już prawie jest!-wołała Trix. Jej słowa docierały do Elizy zniekształcone i jakby z oddali. Po chwili dziecko w całości się narodziło. Trix od razu, trzęsącymi się rękami, odcięła jakoś pępowinę. Bała się, nie wiedziała, jak ma to zrobić, ale musiała tego dokonać. Po chwili dziecko zaczęła płakać.
-To chłopiec-powiedziała z niedowierzaniem Trix, owijając malca w pierzynkę. Potem podniosła wzrok na Elizabeth i podeszła do niej, by pokazać jej dziecko.
-Jest taki śliczny- wyszeptała ze łzami w oczach Eliza. Kiedy tylko zobaczyła malca, wszystkie myśli uciekły z jej głowy i została tylko jedna. Kocham go. Bez względu na to, kto jest jego ojcem, jak bardzo jego narodziny skomplikowały nam życie i jak strasznie cierpiałam podczas porodu-pomyślała Elizabeth. Jednocześnie czuła, że z minuty na minutę robi się jej coraz słabiej.
-Co ci jest?-zaniepokoiła się Trix, widząc swą siostrę z przymglonym i szklanym wzrokiem. Chłopczyk, jakby wyczuwając powagę sytuacji, przestał płakać.
-Wiem, jakie dać mu imię-Eliza zignorowała pytanie swojej siostry.- Caspian. Caspian Morvant. Nie żaden Phantomhive-dodała, po czym wyciągnęła rękę, by dotknąć swojej dziecka.
-Bardzo ładne. Ale co się z tobą dzieje, Elizabeth? Dobrze się czujesz?-niepokój Trix wzrastał.
-Nie. Trix, obiecaj mi, że zajmiesz się nim najlepiej jak potrafisz. Że dobrze go wychowasz, dopilnujesz, by wyrósł na mężczyznę pełnego wszelkich cnót. I opowiedz mu kiedyś o mnie. Co tylko chcesz. Możesz nawet powiedzieć, że byłam najgorszą, najbardziej naiwną kobietą pod słońcem. Ale przenigdy nie wspominaj mu o jego ojcu. Nigdy nie wspominaj przy nim o tej szumowinie-powiedziała Elizabeth. Jej głos ledwo było słychać.
-Eliza, co ty pleciesz? Nie wygłupiaj się, wyjdziesz z tego. Sama będziesz mogła zrobić te wszystkie rzeczy i w ogóle-odparła przerażona Trix.
-Nie. Nie wyjdę z tego i nie będę mogła. Straciłam za dużo krwi-powiedziała Eliza, ledwo poruszając ustami. Opuściła ręce, bo nie miała już siły trzymać ich w górze.
-Mogłabyś go chociaż na chwilę obok mnie położyć?-spytała Elizabeth. Trix zrobiła to delikatnie po czym zaczęła rozglądać się w poszukiwaniu jakiegoś rozwiązania. Niestety, miała tylko nóż, a nim prędzej bardziej zaszkodziłaby Elizie niż jej pomogła. Spojrzała ponownie na Elizabeth. Jej siostra leżała, dolna część jej sukni pokryta była krwią. Eliza miała półprzymknięte oczy i poruszała ustami, ale nic nie było słychać. Trix zrozumiała, że Elizabeth albo nic nie mówi, albo jej słowa skierowane są tylko do dziecka, które teraz wyglądało na szczęśliwe. Starsza z sióstr nie wiedziała, skąd to wie, ale była tego pewna. Cieszy się, że jest z matką-pomyślała. Coś musiało pójść nie tak, ale dlaczego?! Dlaczego znowu my?! Czyli Elizabeth nie dość już wycierpiała?! To wszystko wina tego dziecka! Najpierw jego potworny ojciec zwiódł Elizę, ale gdyby nie ono, pewnie pobawiłby się nią i dał jej spokój! A teraz Elizabeth...umiera przez nie, a ja nic nie mogę z tym zrobić! Ale zajmę się nim, specjalnie dla niej!-pomyślała Trix, po czym zbliżyła się do Elizabeth.
-Zajmij się nim dobrze. Będę ci wdzięczna. Kocham cię-Eliza odnalazła w sobie resztki sił i powiedziała to Trix.-Ciebie też kocham, najdroższy. Zawsze będę nad tobą czuwać. Z Trix będzie ci jeszcze lepiej niż ze mną, uwierz. Dzięki niej wyrośniesz na pewno na dużego, silnego i dobrego mężczyznę-powiedziała Elizabeth, po czym ucałowała swojego synka w czoło. Czuła, że jej czas już nadszedł, więc pozwoliła, by Trix zabrała od niej Caspiania.
~~~~~~~~~~~~~
Canagan i Aurelina w końcu musieli zająć się swoimi obowiązkami. Polegało to głównie na przygotowaniach do balu, na który zostali zaproszeni kilka tygodni temu. Przyjęcie miało się odbyć już dziś. Wampir wybrał sobie czarny, elegancki smoking i płaszcz, Aurelina zaś ciemnofioletową sukienkę z czarną koronką. Canagan cieszył się na myśl, że przynajmniej będzie mógł się jakoś rozerwać.
-Daj spokój, nie musisz się tak pięknić. I tak przyćmisz urodę wszystkich obecnych na przyjęciu kobiet, moja piękna-powiedział wampir, wchodząc do ich komnaty, kiedy Aurelina siedziała przed swoją toaletką i szykowała się na przyjęcie.
-Zawsze tak mówisz-odparła z uśmiechem Aurelina.
-Bo tak jest-powiedział Canagan, podchodząc do wampirzycy i ją całując.-Idę sprawdzić, co z naszą karetą-odparł następnie i wyszedł.
-Dobrze-odparła Aurelina, zadowolona z niespodziewanego pocałunku. Nie mogła się już doczekać, kiedy pojawią się na przyjęciu. Odkąd poślubiła Canagana Phantomhive'a, jej życie stało się o wiele piękniejsze i ciekawsze.
~~~~~~~~~~~~
Trix klęczała obok siostry z płaczącym dzieckiem na rękach.
-Elizabeth! Elizabeth!-krzyczała, próbując ją obudzić, choć wiedziała, że nie da już rady. To koniec. Eliza umarła, a ja zostałam sama z jej dzieckiem. Z Caspianem. Który jest też potomkiem tego potwora. Półwampirem. I zabrał życie mojej siostrze. Jednak, chociaż zupełnie nie mam pojęcia, jak ja sobie dam radę, zajmę się nim i wychowam go. Spełnię wszystkie prośby Elizabeth. Zrobię to dla mojej zmarłej siostry. W końcu jej śmierć nie może pójść na marne-myślała Trix, kołysząc lekko płaczące niemowlę. 
KONIEC

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz