- Co ty robisz?!- zawołała, nieudolnie próbując się od niego odsunąć. Canagan był jednak silniejszy. Trzymał ją mocno w swoich objęciach.
- Stęskniłem się za tobą- wyszeptał tuż przy jej uchu.
- Nie widzieliśmy się raptem... całkiem niedawno- Aurelina nie bardzo była w stanie wyswobodzić się spod uroku swojego ukochanego i powiedzieć coś sensownego.
- Każda sekunda rozłąki z tobą jest dla mnie męczarnią- powiedział wampir, po czym złożył delikatny pocałunek na płatku jej ucha.
- Przestań! Mamy teraz ważniejsze rzeczy do zrobienia!- wołała Aurelina, nadal próbując zapanować nad sobą i swoim ukochanym. Tyle że nie zdawała sobie sprawy, iż odkąd po raz pierwszy ostatecznie mu się poddała, to on sprawuje władzę nad sytuacją między nimi. Przynajmniej w normalnych warunkach.
- A niby co to za "ważniejsze rzeczy do zrobienia", co?- zapytał wampir, mocniej tuląc ją do siebie. Teraz już bez skrępowania zaczął całować ją po szyi. Z minuty na minutę jego pocałunki stawały się coraz bardziej natarczywe.
- Powinniśmy w końcu przywitać się ze wszystkimi gośćmi. Ty, jako nowy hrabia Phantomhive i ja, jako jego przyszła żona. Tego wymaga przecież tradycja. To nasz obowiązek...- Aurelina nakręciła się na przywoływanie Canagana do porządku. Ten jednak brutalnie jej to przerwał. Pewnym ruchem złapał ją za brodę i odwrócił w swoją stronę, składając na jej ustach szybki, ale jednocześnie przesycony dominacją pocałunek.
- Wiem, czego wymaga ode mnie tradycja i co jest moim obowiązkiem- powiedział agresywnie. Ich wargi znajdowały się tak blisko, że Aurelina czuła, jakby Canagan usiłował wcisnąć te słowa w jej usta. Następnie wypuścił wampirzycę ze swych objęć i zaczął kierować się w stronę wyjścia z ogrodu. Zszokowana Aurelina patrzyła za nim z niedowierzaniem.
- Idziesz, moja oblubienico? W końcu tradycja się bez ciebie nie obejdzie- powiedział, uśmiechając się z lekką, przyjacielską, a właściwie pobłażliwą kpiną. Narzeczona Canagana sama już nie wiedziała, co o tym wszystkim myśleć. Raz jest czuły i kochany, a po chwili staje się agresywny i dominujący. Zaczynam się już w tym wszystkim gubić! Nie podoba mi się to. Będziemy musieli później poważnie na ten temat porozmawiać- pomyślała Aurelina, ale posłusznie podeszła do swojego narzeczonego i poszła razem z nim witać gości przybyłych na pogrzeb.
~~~~~~~~~~~~
Kolejny dzień podróży minął im we względnym spokoju, nie licząc tajemniczej przygody Trix nad strumienie, o której Elizabeth nadal nie wiedziała. Jechały spokojnie, kiedy nagle koń Elizy zatrzymał się, a dziewczyna czym prędzej zsiadła z niego i pobiegła w las. Nie na żarty wystraszona siostra dziewczyny natychmiast postąpiła tak samo. Na szczęście szybko odnalazła Elizabeth. Stała oparta o drzewo, zwracając pod nie to, co jakiś czas temu zjadła. Trix podeszła do niej, chcąc upewnić się, że wszystko gra. Ostatecznie okazało się, że to zwykłe ciążowe dolegliwości. Siostra Elizabeth zawróciła więc do ich koni, które z powodu pośpiechu nie zostały nigdzie przywiązane. Szczęśliwym trafem nie zdołały uciec.
- Wyglądasz na wyczerpaną- powiedziała Trix, kiedy już Eliza wyszła z lasu.
- Nic mi nie jest- odparła dziewczyna, siląc się na niezobowiązujący uśmiech. Każdy jednak rozpoznałby, że nie jest on szczery.
- Daj spokój z byciem taką miłą i mało wymagającą, która zawsze się dla wszystkich poświęca i nie chce sprawiać nikomu żadnych kłopotów- powiedziała Trix. Bo ci to nie wychodzi- szepnął złośliwie głos w jej głowie, ale kobieta szybko skupiła się z powrotem na tym, co chciała powiedzieć siostrze.- Zacznij w końcu myśleć o swoich potrzebach. Pamiętaj, że teraz musisz dbać nie tylko o siebie- Eliza nie odpowiedziała już na te słowa siostry. Razem rozłożyły obóz. Trix kazała Elizabeth iść się przespać, sama udała się jak zwykle na poszukiwania jedzenia i picia.
~~~~~~~~~~~~
Jak nakazywała tradycja, pogrzeb odbywał się w Sali Pogrzebowej. W miejscu, które odwiedzano tylko i wyłącznie w okolicznościach śmierci. Własnej lub kogoś innego. Ostatnim razem Canagan był tu na pogrzebie matki, więc nic z tego nie pamiętał. Szedł na czele całego pochodu, trzymając pod rękę swoją narzeczoną. On miał na sobie czarny garnitur i płaszcz, ona ciemną, koronkową i długą suknię oraz kapelusz z woalką. Dla ozdoby miała także przyczepionych kilka czarnych piór. Zaraz za nimi kroczyli rodzice Aureliny i ciotka Alyssa. Następni w kolejności byli doradcy Richtera (według Canagana zgraja starców, która będzie mu tylko przeszkadzać w rządzeniu) oraz bliscy krewni, przyjaciele, a na szarym końcu najdalsza rodzina oraz pozostali goście. Jeszcze przed wyruszeniem pochodu z rezydencji wampir nie czuł się najlepiej, a co dopiero teraz. Miał mieszane uczucia. W końcu właśnie miało się odbyć ostateczne potwierdzenie jego tryumfu, od teraz już naprawdę nikt nie będzie nim rządził. Z drugiej jednak strony, Canagan musiał poprowadzić całą uroczystość. Mimo że stres i zakłopotanie były mu zupełnie obcymi odczuciami i tak strasznie się denerwował. Głównie znaczeniem tego miejsca. Na co dzień nigdy nad tym nie rozmyślał i nawet się tutaj nie zbliżał. Nie chciał i nie myślał nigdy nad tym. W końcu to Sala Pogrzebowa. Ostateczne miejsce podróży każdego członka jego rodu. Najbardziej przerażała go myśl, że będzie musiał nie tylko być świadkiem, ale poprowadzić uroczystość pogrzebu z myślą, że jeśli kiedyś zginie, on będzie chowany dokładnie tak samo. Wszyscy będą po nim "z żalem" płakać, wykazując się przy tym swoją obłudą. W duszy zaś będą się zapewne cieszyć z jego śmierci, tak jak on i zapewne parę innych osób raduje się z powodu umarcia Richtera. Zawsze uważał, że wampirza ceremonia pogrzebowa jest trochę straszna, mimo że całe życie wampirów składa się nawet z gorszych rzeczy. Canagan zawsze sądził, że przy pogrzebie można by już było sobie odpuścić. Nigdy się jednak nie ujawnił z tą myślą, gdyż sam przed sobą ledwo się do niej przyznał. Jak to on miałby powiedzieć, że coś wydaje mu się nieodpowiednie i zbyt straszne? Jego wątpliwości i niepewność skumulowały się w nim i uderzyły z podwójną siłą, kiedy stanął przed drzwiami Sali Pogrzebowej. Miał ogromną ochotę przystanąć chociaż na chwilę, ale zamiast tego pewnym ruchem otworzył drzwi i przekroczył próg. W tej samej chwili wszystkie wewnętrzne rozterki opuściły go. Poczuł się znów pusty, wypełniony ewentualnie żądzą władzy, zabijania i seksu. Pewnym krokiem zaczął kroczyć środkiem sali ku ołtarzowi na jej środku. Miał on kształt średniej wielkości prostokąta, na którym położone było ciało Richtera. Wykonano go z białego drewna. Ojciec Canagana wyglądał jak każdy zmarły, czyli jakby spał. Wokół ołtarza stały wysokie, ustawione w krąg świeczniki z płonącymi świecami. Wampir wraz z Aureliną, jej rodzicami i Alyssą weszli w ułożony okrąg. Usiedli na specjalnie przygotowanych krzesłach po bokach koła. Po lewej siedzieli rodzice wampirzyca i ciotka Canagana, po prawej wampir wraz z narzeczoną. Kiedy weszli pozostali i zajęli miejsca na ławach poza okręgiem ze świec, chłopak powstał i ze wzrokiem utkwionym w twarzy ojca, skierował się do ołtarza. Ustawił się obok, a następnie omiótł wzrokiem całą Salę Pogrzebową. Wszystko było czarne. Podłoga, sufit, ściany, ławy, nawet dywan, po którym szli. Jedynym wyjątkiem był biały ołtarz i herb rodu Phantomhive. Powieszony był co kawałek na ścianach po boku, namalowany był też na całym suficie. Na ścianie za plecami Canagana namalowane było szare drzewo genealogiczne jego rodzina wraz z portretami, datami narodzin i śmierci jej członków. Już niedługo pojawi się tam także obraz Richtera. Wampir w końcu znów przeniósł wzrok na zebranych i rozpoczął ceremonię.
- Drodzy Krewni i Przyjaciele rodu Phantomhive! Wszyscy doskonale zdają sobie sprawę, że znaleźliśmy się tutaj, by pożegnać Richtera Deivera Phantomvive'a. Doskonałego hrabiego, cudownego zarządcę, najlepszego wampira i idealnego ojca. Gdybym miał tutaj wymienić każde Jego osiągnięcie, nie starczyłoby mi wieczności. Wyniósł znaczenie rodu Phantomhive na szczyt w świecie wampirów. Rozwiązał wiele problemów naszego królestwa. Nawiązał mnóstwo sojuszy. Był najlepszym doradcą i przyjacielem króla, który bardzo ubolewa, że nie może stawić się na pogrzebie. Jest to idealnym dowodem na to, w jak zażyłych byli stosunkach. Dokonał tego wszystkiego, a na koniec wychował w pojedynkę mnie, swojego jedynego syna, będąc mi jednocześnie ojcem i matką, bym mógł kontynuować jego dzieło. Dokonał tego, bo był surowy, sprawiedliwy ale i wyrozumiały. Przestrzegał zasad, wszystko dokładnie planował. Służył radą i pomocą. Zawsze można było liczyć na zrozumienie z jego strony. Nie znał słów takich jak: strach, hańba, nieokazanie szacunku. Dobre maniery były dla niego sprawą priorytetową w towarzystwie. Wielu nauczył właściwego postępowania, a jeszcze więcej wampirów mogłoby wziąć z niego przykład, gdyby nie zabrano nam go przedwcześnie. Nigdy nie będziemy w stanie w pełni pogodzić się z tak wielką stratą. Jest to cios dla nas wszystkich, w szczególności zaś dla mnie. Przenigdy nie pogodzę się ze śmiercią mojego ojca. Dlatego z ciężkim sercem i bólem przejmuję dziś oficjalnie władzę nad naszym rodem- Canagan przerwał na chwilę i odwrócił się w stronę ołtarza, na którym leżało ciało Richtera.- Ojcze, zrobię wszystko, abyś mógł być ze mnie dumny. Spoczywaj w spokoju- powiedział wampir. Podszedł do swojego ojca i pożegnał się z nim szybko, po czym wrócił na swoje miejsce. Wszyscy zebrani zaczęli po kolei wstawać. Podchodzili do ciała Richtera i żegnali się z nim, a następnie wychodzili z Sali Pogrzebowej. Canagan, Alyssa oraz państwo Cherr z Aureliną powinni teraz siedzieć z lekko zwieszonym głowami. Tak nakazywała tradycja. Wampir jednak nie mógł powstrzymać się i ukradkiem spoglądał na podchodzące osoby. Większość z nich miała zbolałe miny, nieliczni płakali. Zdarzali się też tacy, którzy wyglądali na obojętnych lub nawet zadowolonych. Nie dziwiło go to. Śmierć kogoś tak ważnego jak jego ojciec zawsze jest dla niektórych obojętna, dla innych straszna lub wręcz przeciwnie, wspaniała. On sam przecież cieszył się z tego, że Richtera już nie ma i nikt nie stoi mu na drodze do pełni władzy. Kiedy sala opustoszała i pozostali na niej jedynie Canagan z narzeczoną, Alyssa i państwo Cherr, młody wampir powstał. Zaraz po nim to samo uczynili pozostali. Hrabia podszedł do jednego ze świeczników, srebrnego ze złotymi zdobieniami oraz wysadzanego drogocennymi kamieniami. Wziął go w rękę, a następnie odwrócił się i podszedł do ołtarza. Cały czas miał lekko spuszczoną głowę, przez co pozostali nie widzieli wyrazu jego twarzy. Wszyscy sądzili jednak, iż gości na niej ból. Tak naprawdę Canagan ledwo powstrzymywał się, aby nie uśmiechnąć się. Wampir przechylił świecę najpierw w stronę włosów, bo je najłatwiej zapalić. Potem podpalił ubranie swego ojca. Jednocześnie szeptał przy tym pewne znane zaklęcia. Ogień, wzmocniony czarami, szybko urósł w siłę i rozprzestrzenił się. Wampir cofnął się w stronę pozostałych zgromadzonych. Wszyscy razem w zupełnej ciszy odczekali, aż ciało Richtera spłonie. Kiedy pozostały po nim tylko prochy, Canagan podszedł i wyjął spod ołtarza przygotowaną wcześniej urnę. Była złota, wysadzana szmaragdami, rubinami, ametystami, diamentami, a także innymi klejnotami. Wampir włożył do niej prochy swego ojca, a następnie ruszył w stronę drzwi, trzymając przed sobą urnę. Natychmiast dołączyli do niego pozostali. Tworzyli swego rodzaju pochód. Na zewnątrz Sali Pogrzebowej czekali pozostali żałobnicy. Przyłączyli się do konduktu żałobnego. Canagan skierował się ku rodzinnej kaplicy.
Wszyscy po kolei, zaczynając od wampira niosącego urnę, weszli do niej po schodach. Znaleźli się w okrągłym pomieszczeniu, oświetlanym tylko przez znajdujące się na ścianach pochodnie. Naprzeciw wejścia znajdował się ołtarz, a zaraz za nim sięgający do sufitu posąg niejakiego Samaela. Był to pradawny i legendarny władca Vampireos, uznawanu obecnie za swego rodzaju boga wampirów. Prawą rękę miał opuszczoną w dół i trzymał w niej różę, która u nocnych krwiopijców jest symbolem nie miłości, lecz śmierci. W lewej zaś miał wzniesiony w górę miecz, symbol władzy i potęgi. Posąg ten pokazywał, że wampiry zachowują swą wielkość nawet po śmierci, a ich współbracia zawsze pamiętają o ich dokonaniach. Od wejścia aż do ołtarza ciągnął się długi i szeroki, czerwony dywan, zdobiony złotymi nićmi. Wyraźnie odcinał się na tle podłogi w odcieniu brązu. Podobnego koloru były także ściany. Po lewej stronie ołtarza znajdował się wysoki świecznik ze świecą. Najważniejszym zadaniem dozorcy tego miejsca było pilnowanie, aby płomień nigdy nie zgasł i wymienianie świecy w odpowiednim czasie. Po prawej stał jeszcze jeden posąg. Był to kawałek ciała wraz z głową węża, który najbardziej przypominał kobrę. Reszta jego ogromnego i długiego cielska wiła się wokół ołtarza, kończąc na prowadzących do niego schodach. Węże przez większość ras uznawane były za strażników zaświatów. Canagan podszedł do głowy stwora i przekrzywił ją. W ten sposób w podłodze przed ołtarzem pojawiła się dziura. Wampir zszedł po krętych schodach do krypty, tym razem samemu. Znalazł się w długiej, stosunkowo szerokiej grocie. Po jej bokach były kamienne bloki, w których wyrzeźbiono otwory. W każdym z nich znajdowała się urna zmarłego członka rodu Phantomhive. Nad otworem znajdowały się najważniejsze informację o danym wampirze, jego imiona, przyznane tytuły, data narodzin oraz śmierci, a także mały portret. Canagan szybko odszukał miejsce wyznaczone jego ojcu. Czym prędzej złożył w nim urnę. Następnie wyprostował się i spuścił puste ręce po bokach. Stał tak przez chwilę, wpatrując się w miejsce spoczynku prochów Richtera. Powinien teraz jeszcze, ostatecznie, na osobności pożegnać się ze swoim ojcem. Tego wymagała od niego pradawna, zawsze przestrzegana wampirza tradycja.
- Powinienem pogratulować temu, kto wyrządził mi tak wielką przysługę i się ciebie pozbył. Najchętniej bym to zrobił, ale zamiast tego muszę zając się teraz pilnowaniem własnego bezpieczeństwa- wyszeptał Canagan, po czym lekko uśmiechnął się. W końcu spadł z niego ten ciężar, który narastał w nim od ponownego powrotu. Wszystko dobiegło końca. Nikt już nie będzie mógł mu w niczym przeszkodzić. Absolutnie każda rzecz poszła po jego myśli. Teraz już będzie tylko lepiej. Lepiej dla niego, Canagana. Już chciał odwrócić się i odejść, ale wtedy jego wzrok padł na inicjały wyryte obok miejsce spoczynku Richtera. Należały one do jego matki. Mimo że właściwie jej nie znał, słyszał o niej same dobre rzeczy. Podobno była niespotykanie dobrotliwą, wyrozumiałą i kochaną przez wszystkich wampirzycą. Przekonywała inne wampiry, aby nie uważały innych ras za gorsze, nawet ludzi. Canagan w duchu zawsze pogardzał takim sposobem myślenia i z tego powodu uważał, że jego matka nigdy nie była w pełni normalna, tak samo zresztą jak jej siostra. Teraz jednak, przypominając sobie o niej, poczuł dziwne zmieszanie. Nie tracił jednak czasu na to uczucie, czym prędzej odwrócił się i wyszedł, postanawiając, że będzie tutaj przychodził jak najrzadziej.
~~~~~~~~~~~~
- Wydaje mi się, że już jutro albo pojutrze powinniśmy przynajmniej dotrzeć do pustyni. Zastanawiam się jednak, jak przedostaniemy się przez nią, skoro nie będziemy w stanie zgromadzić odpowiedniej ilości wody? Mamy przecież tylko jedną manierkę- powiedziała Trix, kiedy obie wraz z siostra jadły śniadanie.
- Wiesz, miałam to już wcześniej powiedzieć, ale zupełnie zapomniałam. Możemy spróbować zboczyć nieco z trasy. Z tego, co wiem, niedaleko powinna znajdować się jakaś mała wioska. Tam mogłybyśmy znaleźć więcej wody- odparła Elizabeth, biorąc do ust jedną z jagód.
- Skąd o tym wiesz?- spytała zaskoczona Trix.
- Będąc pewnego dnia u Antonia, razem z nim przeglądałam stare mapy. Wspomniał o tej wiosce, gdyż fenomenem było dla niego, iż ktoś naprawdę bez problemów chce żyć tak blisko pustyni, w dodatku w Przeklętym Lesie- odpowiedziała Eliza.
- Rozumiem...- odparła Trix.
- Jest jednak kilka problemów. Nie jestem pewna, czy wioska nadal istnieje. Ponadto nie mieszkają w niej ludzie- powiedziała Elizabeth.
- Jaka więc rasa ją zamieszkuje?- zapytała starsza siostra.
- Wilkołaki- odparła krótko Eliza. Było to dla nich jednocześnie dobrą i złą wiadomością. Rasa ta w postaci człowieka nie miała absolutnie żadnych ponadnaturalnych zdolności. Gdy zaś jej przedstawiciele zmieniali się w wilki, stawali się barbarzyńskimi bestiami, które praktycznie nie były w stanie spokojnie i racjonalnie myśleć. Z jednej strony wilkołaki były więc dla ludzi równie niebezpieczne jak inne magiczne istoty. Jednocześnie jednak stworzenia te nie wywyższały się tak bardzo jak inne. Pozostałe rasy pogardzały bowiem wilkołakami niemal na równi z ludźmi, właśnie z powodu ich porywczej natury. Wielu ludzi także nie przepadało za nimi z tej samej przyczyny. Nienawiść zaś rodzi nienawiść. Dlatego w zależności od sytuacji i podejścia różnych osób, z wilkołakami można było się w miarę dobrze dogadać, skłócić lub stracić życie w ataku jednego z nich.
- To trudna decyzja. Niesie ze sobą wielkie ryzyko. Jak myślisz, ile zajęłaby podróż w tamto miejsce?- spytała Trix.
- Myślę, że około jednego dnia, ale mogę się mylić. A co, masz może jakiś pomysł?
- Tak, mam pewien plan, z tym, że trochę ryzykowny- odparła starsza z sióstr.
- Jaki?- zapytała natychmiast Elizabeth.
- Mogłabym się tam wybrać i uzupełnić zapasy naszej wody. Ty byś w tym czasie poczekała tutaj na mnie. Jeśli nie wróciłabym w czasie trzech dni, wyruszyłabyś w dalszą podróż- odpowiedziała Trix.
- Mowy nie ma! Zapomnij! Nie pozwolę ci się tam wybrać samej!- Eliza zerwała się na równe nogi i zaczęła natychmiast protestować. Trix od razu wstała i położyła jej ręce na ramionach, aby ją uspokoić.
- Elizabeth Morvant! Przywołuję cię do porządku! Zrozum, że to na razie najlepszy pomysł! Nie przeprawimy się przez pustynię bez wody, to jasne. Ale nie możemy jechać tam obie. Jeśli coś się stanie, to i tak żadna z nas nie będzie mogła drugiej pomóc, w końcu nie mamy szans z wilkołakami. Ja zaś mam większe szanse sobie poradzić, bo nie jestem w ciąży. Z tego samego powodu ty musisz na siebie bardziej uważać- Trix próbowała przemówić Elizie do rozsądku.
- Najzwyczajniej w świecie nie mogę pozwolić ci jechać samej!- zawołała dziewczyna.
- Argumenty mówią same za siebie. Poza tym, szczerze, w takim stanie tylko byś przeszkadzała.
- Ciąża to nie choroba!- zawołała Eliza.
- Dobrze, załóżmy więc, że tam jedziemy i atakują nas wilkołaki. Jak miałby nas uratować fakt, że byłybyśmy we dwie?- spytała Trix.
- Jedna z nas mogłaby spróbować zwieść je- odparła cicho Elizabeth.
- Jasne, już teraz nie możemy się dogadać. A co by się stało dopiero w takiej sytuacji? Zanim podjęłybyśmy jakąkolwiek decyzję, byłoby za późno. Poza tym i tak oznaczałoby to zapewne śmierć dla jednej z nas. I nie miałybyśmy pewności, że nasz plan się powiedzie.
- Teraz też jej nie mamy- odpowiedziała cicho Eliza, spuszczając wzrok.
- Musimy zaryzykować- odparła Trix.
- Nie chcę. Tyle razy musiałaś już dla mnie się czegoś wyrzekać czy pomagać mi, a ja przysporzyłam ci jeszcze więcej kłopotów. Ty zaś mimo to jesteś gotowa na kolejne poświęcenia dla mnie. Nie chcę, żebyś musiała dla mnie robić jeszcze więcej, bo już zrobiłaś za dużo. Nie chcę być problemem. Nie chcę cię tracić. I przede wszystkim, nie chcę być powodem twojego nieszczęścia, czy...- w trakcie tej przemowy po policzkach Elizabeth zaczęły lecieć łzy.- ...śmierci- dodała po chwili, pociągając nosem. Trix przytuliła do siebie swoją młodszą siostrę.
- Już dobrze, nie płacz. Mogłaś od razu to powiedzieć. Uspokój się i przegadamy to na spokojnie. Może znajdziemy jakieś lepsze rozwiązanie?- powiedziała Trix, głaszcząc Elizę po włosach.- No już, przecież nie mamy chusteczek!- zawołała żartobliwie surowym tonem, odsuwając się od siostry i spoglądając z troską na jej zapłakaną twarz. Elizabeth przetarła dłońmi oczy, aby otrzeć łzy i zaśmiała się leciutko.
- Widzisz? Już jest lepiej. Przestań płakać i porozmawiamy na spokojnie, bez zbędnych emocji- powiedziała Trix.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz