czwartek, 22 czerwca 2017

Zakazany Romans XIII- "Zaginięcie"

Elizabeth z przerażeniem zauważyła, że zaspała. Trix także jeszcze spała, ale ona szła do pracy dopiero za dwie godziny. Dziewczyna jak najszybciej wstała, ubrała się i umyła, wzięła torbę i zbiegła na dół. Tam uszykowała sobie szybko śniadanie, czym prędzej zjadła je i pobiegła do drzwi. Otworzyła je i chciała wybiec, jednak nagle zatrzymała się. Jej wzrok spoczoł na bukiecie polnych kwiatów, leżącym u samego szczytu schodków, prowadzących z małej werandy. Były obwiązane jakąś wstążką i miały doczepioną jakąś karteczkę. Eliza schyliła się i podniosła je. Napis na karteczce z jednej strony głosił:
Dla najpiękniejsze,
Dla tej Jedynej,
Co przy niej piękne
Są wszystkie chwile!
Z drugiej zaś znajdowała się skrócona dedykacja. Wszystko to napisane było pięknym, dokładnym i ozdobnym pismem.
Dla najdroższej memu sercu niewiasty, Elizabeth Morvant.
Kocham cię, Canagan.
Elizabeth od razu zapomniała o całym świecie, także o goniącym ją czasie. Stała dobrych kilka minut, wpatrując się w napis na małej karteczce. Mogła jedynie zachwycać się tym wspaniałym gestem i zastanawiać się, jakie to szczęście, że spotkała swoją prawdziwą miłość! Ja i Canagan na pewno jesteśmy sobie przeznaczeni!- myślała gorączkowo. Dobry humor, jak szybko się pojawił, tak szybko ją opuścił. Przypomniała sobie bowiem o tym, że musi się śpieszyć do szkoły. Nie mogła jednak postąpić inaczej, choć rozwiązanie, którego się podjęła, stanowczo odradzał jej zdrowy rozsądek. Mimo to wróciła do korytarza, w którym stała wielka szafa. W niej znajdowały się przeróżne rzeczy, także wszelkiego rodzaju wazony. Wyjęła jeden z nich. Następnie poszła z nim do łazienki na górze i nalała do niego wody. Stamtąd zaniosła go do swojego pokoju. Postawiła na nocnym stoliku i włożyła do wazonu bukiet od swojego ukochanego. Na szybko ułożyła go i oceniła cały efekt. Dopiero po tym ostatecznie opuściła swój pokój, zeszła na dół i poszła do szkoły. Starała się przy tym zachowywać jak najciszej, aby nie obudzić starszej siostry.
~~~~~~~~~~~
Canagan z samego rana, zaraz po śniadaniu, rozkazał swojemu służącemu spakować większość rzeczy.
- Teraz możesz robić, co zechcesz. Ja wychodzę- powiedział młody hrabia, kiedy sługa stanął u szczytu schodów.
- Ale dokąd panicz wychodzi? I kiedy zamierza wrócić?- Vcitor chciał wszystko wiedzieć, aby móc jak najdokładniej zaplanować powrót.
- Wieczorem, mówiłem ci wczoraj przecież- odparł Canagan.
- Ale czy panicz nie mógłby ująć tego jakoś dokładniej?- zapytał Victor, stając przed swoim panem i przymilnie się uśmiechając. Właśnie to było według niego w pracy lokaja najtrudniejsze. Nieważne, jak wredny potrafi być twój panicz, ty zawsze musisz być dla niego miły aż do zemdlenia.
- Nie, ale na pewno nie wrócę aż tak późno jak wczoraj. Ty i woźnica musicie jeszcze tylko przygotować do drogi powóz i załatwić sprawy związane z hotelem. To jest, wymeldować nas i zapłacić za pobyt.
- Tylko tyle?- upewnił się Victor.
- Tak. Resztę czasu do mojego powrotu możesz spędzić jak chcesz. Albo raczej z kim chcesz. Na przykład z Evą- powiedział Canagan, uśmiechając się lekko do swoich, jak się można łatwo domyślić, grzesznych myśli.
- Właściwie to chyba ma panicz rację. Nie ma tutaj zbyt wiele do roboty, więc pewnie pogadam sobie z tą dziewczyną- odparł sługa, zupełnie nie wyłapując ukrytego w wypowiedzi jego pana drugiego dna. Dobry z niego aktor, przez ten cały czas gdy tu byliśmy nie zauważyłem, że zaczął kręcić z tą Evą. Ale to pewnie dlatego, iż byłem zajęty swoimi sprawami. Ale przecież nie musi aż tak się z tym kryć i udawać, przecież poniekąd ich przyłapałem- pomyślał Canagan, jednak nic nie powiedział. Po prostu wyszedł i udał się w stronę lasu. W hotelu nie miał nic do zrobienia, w lesie zresztą też. Wolał jednak nudzić się na łonie natury niż w tym starym, ledwo stojącym budynku. Miał też szansę przy okazji trafić na trop Antonia lub osoby, która teraz z całą pewnością mu pomagała. Ciekawiło go, kim jest ten ktoś. I chciałby mimo wszystko ostatecznie pokazać, że z nim nie ma żartów. Że to on rządzi. Oprócz tego zastanawiał się, jak będzie wyglądała rozmowa jego i Elizabeth z tym chłopakiem, skoro nie wiadomo, gdzie on jest. Tej nocy, kiedy chciał zabić Antonia, na pewno ktoś mu pomógł. Ale kto? I czy zrobił to przypadkiem, czy też przygotował się do tego? Nie no, musiał się przygotować, przecież nie miałby "przypadkiem" środka odstraszającego. Może był to jakiś pomocnik tego łowcy? Całkiem możliwe, gdyż część z nich działa w pojedynkę, a inni w mniejszych lub większych grupach. W takim razie gdzie teraz jest chłopak? Co o jego losach wiedzą ludzie z miasteczka Elizy, ona sama i rodzice tego Antonia? Ilu ludzi zna już moją prawdziwą postać?- zastanawiał się wampir. Dopiero teraz dotarło do niego, że to pójście do domu jego niedoszłej ofiary może być dla niego niebezpieczne. Bo co, jeśli o jego prawdziwej naturze wie już wielu ludzi i będą chcieli zrobić na niego zasadzkę. Zaraz jednak Canagan przywołał się do porządku. Nie chciał wpadać w paranoję. Nie był w stanie uwierzyć w to, żeby taki scenariusz powstał, mimo że był możliwy. Po prostu miał takie przeczucie, że nic tym razem będzie jak zawsze i nic nadzwyczajnego się nie wydarzy. A jego intuicja, mimo iż nie jest "kobieca", rzadko go zawodzi. Canagan pokręcił się trochę po lesie, jednak nie wpadł na żaden trop. Pomocnik tego chłopaczka musiał znać się na rzeczy. W końcu nadszedł czas, aby udał się do szkoły po Elizabeth. Tak też uczynił.
~~~~~~~~~~~
Eliza zakończyła zajęcia i wyszła ze szkoły. Towarzyszyła jej grupka najmniej lubianych przez nią dziewczyna nie tylko w jej klasie, ale w całej szkole. Jednak Elizabeth oczywiście nigdy im tego nie powiedziała ani starała się nie dać w żaden sposób zauważyć, gdyż nie chciała sprawić im przykrości. Mimo że one nie robiły sobie nic ze sprawiania przykrości jej i innym. Towarzyszyły jej, bo Eliza nieopatrzne troszkę wygadała się, że odbierze ją chłopak. A to było dla tych zazdrośnic taką sensacją, że od razu rozpoczęły swoje przesłuchanie. Uległa zaś i strachliwa Elizabeth dość łatwo zgodziła się opowiedzieć o nim, ale starała się pilnować. Wiedziała, że nie może wyjawić prawdziwej natury Canagana. Pod żadnym warunkiem. W każdym razie jej rozmówczynie okazały się być niezwykle zainteresowane kolejnym jej adoratorem, szczególnie iż Eliza określiła go jako osobę nad wyraz przystojną, romantyczną, kochaną i dobrze wychowaną. W dodatku zdradziła, że nie pochodzi stąd. Zazdrosne o urodę i powodzenie Elizabeth dziewczęta oczywiście nie chciały jej uwierzyć, ale jednocześnie tonem nie znoszącym sprzeciwy oznajmiły, że z chęcią poznają tego chłopaka. Takim oto sposobem Elizabeth znalazła się w obecnej sytuacji. Gdy wyszła, od razu zauważyła Canagana. Opierał się o rosnące kilka metrów dalej na szkolnym boisku drzewo. Stał w cieniu, przez to nikt go nie zauważał.
- I gdzie jest ten niezwykły chłopak, który miał cię dziś odebrać?- zapytała złośliwym głosem jedna z dziewczyn. Widać było, iż razem z resztą ledwo powstrzymują swój wredny i tryumfalny śmiech.
- O tam- odparła Eliza, wskazując miejsce, gdzie stał wampir. Gdy ją zauważył, natychmiast wyszedł z cienia drzewa na oblane słonecznym blaskiem boisku szkoły. Bez paniki, nic mu się nie stało, gdyż przekonanie o tym, że słońce szkodzi takim istotom jak on jest kolejną wymyśloną przez ludzi bajką. Widać było, że koleżanki dziewczyny zamurowało.
- Witaj, kochanie- powiedział Canagan, podchodząc do swojej ukochanej i jak zwykle całując ją na powitanie w rękę. Gdy się wyprostował, najpierw spojrzał na nią, a dopiero potem przeniósł wzrok na stojące za jej plecami dziewczyny.
- Kto to, najdroższa?- zapytał, choć od razu połapał się, o co chodzi. Sprawdzał bowiem myśli wszystkich znajdujących się w pobliżu osób, więc z łatwością się we wszystkim połapał. Przez chwilę panowała cisza, gdyż Eliza była po prostu jak zwykle zawstydzona, ale i zachwycona gestem Canagana, jej koleżanki zaś zwyczajnie zatkało.
- Widzisz, moje znajome bardzo chciały cię poznać- wydusiła w końcu z siebie Eliza.
- W takim razie pozwolą panie, że się przedstawię. Nazywam się Canagan Phantomhive. Miło mi was poznać- powiedział chłopak, po czym jak na dobrze wychowanego dżentelmena przystało, pocałował każda z niewiast w rękę, czym jeszcze bardziej je zadziwił i się im przypodobał. Chłopak był trochę niepocieszony, ponieważ teraz więcej osób znało jego tożsamość, co z kolei może spowodować, iż poznają ją wszyscy. Canagan czasem przedstawiał się swoim prawdziwym imieniem i nazwiskiem, innym razem zmyślonym. Zależało to od jego widzimisię. I mimo iż zdawał sobie sprawę, że to akurat dość nieodpowiedzialne z jego strony, zawsze tak robił i jak do tej pory ani razu mu to nie przeszkodziło. Jednak tym razem wolałby użyć zmyślonego imienia, ale nie mógł, gdyż Elizabeth przedstawił się jako Canagan Phantomhive, więc nie mógł teraz tego zmienić. Na taki obrót sprawy nie był niestety przygotowany, ale miał pewność, że to nie szkodzi. Przybyłe z Elizą niewiasty także po kolei mu się przedstawiły, chichocząc przy tym i poprawiając swoje sukienki oraz włosy. Jednak na Canaganie zabiego te nie roniły wrażenia, zaś Elizabeth zwyczajnie zdenerwowały, jednak nie dała tego po sobie poznać. Mimo próśb koleżanek, aby zdecydowali się zostać i spędzić z nimi trochę czasu, para szybko pożegnała się z nimi. Mieli przecież do załatwienia ważną sprawę. Udali się do domu Antonia. Po drodze rozmawiali jedynie o mało znaczących rzeczach. W końcu dotarli do dworku państwa Criswell. Stanęli przed jego drzwiami, a Elizabeth zapukała. Otworzył jej młody Juan, jeden z dwójki służących Criswell'ów. Obojgu ich Eliza doskonale znała, jak większość mieszkańców Saden.
- Witam, czym mogę służyć?- zapytał oficjalnie.
- Chciałabym porozmawiać z Antoniem- powiedziała Eliza. Zapadła chwila dziwnie niezręcznego milczenia.
- Obawiam się, że to nie będzie teraz możliwe- odparł Juan wreszcie.
- A kiedy będzie. Byłam tutaj wczoraj i też nie mogłam z nim mówić. Jeśli z jakiegoś powodu po prostu nie chce ze mną rozmawiać, proszę mu przekazać, iż bardzo mi na tym zależy.
- Niestety, nie wiem, kiedy będzie mogła panna z nim porozmawiać- powiedział, jak dziewczynie się wydawało, nieco smutnym i przygaszonym głosem. Canagan przysłuchiwał się tej wymianie zdań z doskonale skrywanym zainteresowaniem.
- Juanie, któż to nas odwiedził?- z głębi domu dało się słyszeć głos pani Criswell.
- Panna Elizabeth Morvant z jakimś młodzieńcem- odparł służący.
- A w jakiej sprawie, można wiedzieć?- spytała pani domu, stając obok Juana i posyłając Elizie przyjazny, ale jednocześnie smutny uśmiech. Bardzo lubiła tę dziewczynę, liczyła na to, że w przyszłości zostanie jej synową. Zastanowiła ją jednak i nieco zaniepokoiła obecność tego młodzieńca. Zaś uwagę Elizy i Canagana przykuł wygląd pani Criswell. Wyglądała, jakby przed chwilą płakała.
- Chcieliśmy porozmawiać z Antoniem. Czy coś się stało?- spytała zaniepokojona Elizabeth. W odpowiedzi pani Criswell zagryzła lekko dolną wargę. Wreszcie odezwała się:
- Tak. Jako... przyjaciółka... przyjaciele mojego syna powinniście o tym wiedzieć. Wejdźcie- powiedziała kobieta, gestem zapraszając ich do środka. Poprowadziła ich do salonu. Ściany pomieszczenia były koloru czerwonego, podłoga zaś była z drewna. Na jej środku znajdował się biały, puchaty dywan sporych rozmiarów. Na nim zaś stała czerwona sofa ozdobiona czarną koronką. Przed nią stał biały stolik na kawę, zaś za nim dwa fotele dokładnie takie jak kanapa. Dodatkowo leżały na nich poduszki z tego samego kompletu. Ściana, która znajdowała się po lewej stronie od drzwi, składała się ze średniej wielkości okien w białych drewnianych obramowaniach. Na przeciwległej ścianie znajdowało się mnóstwo półek z roślinami i wszelkiego rodzaju ozdóbkami. W pokoju było też kilka regałów z książkami. Wolne miejsca wypełniały piękne obrazy. Wszystko urządzone było ze smakiem. Widać było przepych, ale nie kłuł on w oczy. Canagan i Elizabeth usiedli na fotelach obok siebie, zaś pani Criswell na sofie.
- Czego sobie państwo życzą do napicia się? Kawy, herbaty, czy czegoś innego?
- Dziękuję, nie trzeba- odparli równocześnie. To sprawiło, że pani domu na chwilę lekko uśmiechnęła się, zaraz jednak na jej twarz powrócił smutek.
- Zrób trzy herbaty i podaj ciasto- powiedziała do służącego, który natychmiast po usłyszeniu rozkazu pożegnał się i wyszedł z pokoju.
- A więc o czym chciała pani porozmawiać?- zapytała przejęta Eliza. Nie mogła już dłużej znieść napięcia. Canagan także udawał zaniepokojonego, choć całą tą sytuacją była dla niego co najwyżej zwyczajnie ciekawa.
- Widzisz, chciałaś rozmawiać o czymś z Antoniem, ale obawiam się, że to nie będzie możliwe. Antonio... zaginął- wydusiła z siebie pani Criswell i zaniosła się płaczem.
- Jak to?!- zdziwiła się Eliza.
- Tak to. Dwie noce wcześniej wróciliśmy naprawdę późno do domu. Myśleliśmy, że Antonio już śpi. Dlatego też nie wiemy, co z nim się wtedy działo, Czy był jeszcze w  mieszkaniu. Rano myśleliśmy, iż po prostu gdzieś wyszedł. Jednak czas mijał, a on nie wracał. Popołudniu zaczęliśmy się niepokoić. Czekaliśmy na niego i czekaliśmy, ale nie wrócił. Mąż postanowił, że z rana zgłosi jego zaginięcie. Tak też zrobił. Teraz szuka go policja, zaś Gieronim wraz z kilkunastoma naszymi sąsiadami zajął się poszukiwaniami na własną rękę.
- O matko, to straszne- wtrącił w odpowiednim momencie Canagan, aby wypaść dobrze w swej roli chłopaka przejętego biednym losem przyjaciela.
- W rzeczy samej- pani Criswell ponownie zaniosła się spazmatycznym płaczem.
- Już, już, już dobrze- Elizabeth zaczęła ją od razu uspokajać. W tym celu usiadła na sofie obok niej. Przez kilka minut pocieszała biedną kobietę.
- A może i my byśmy pomogli w poszukiwaniach?- rzuciła Elizabeth. Zaginięcie Antonia mocno i głęboko nią wstrząsnęło.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz