środa, 20 marca 2019

Cmentarz Upadłych XXI "Strach, sukces i miłość"

-No nie wiem, a te nie lepsze?-spytała Kitty, wskazując obrazek, na którym widoczny był różowy obrus ze wzory w postaci jakichś kolorowych kropek.
-Ten?-zdziwiłam się.-Nie wydaje ci się zbyt dziecinny?-dodałam.
-Ale biały jest znowu taki nudny-odparła Kit.
-Ale ten też ma wzory. Różne owoce, motylki, kwiatki, można sobie wybrać-odparłam. Byłyśmy władnie na etapie zamawiania obrusów do mojej cukierni. Wcześniej urządziłyśmy sobie pielgrzymkę chyba po wszystkich sklepach w naszym mieście, w których możliwe było zdobycie jakichś nakryć, ale żadne nam nie odpowiadały. Zanim podjęłyśmy ostateczną decyzję, minęło pół dnia. Potem razem z Kitty poszłyśmy jeszcze na mały lunch. Później, sama nie wiem jak, reszta dnia jakoś minęła i w końcu znalazłam się wieczorem razem z Jack'iem w naszym salonie. Siedziałam oparta plecami o bok kanapy, zawinięta w kokonie z miłego, puchatego koca. W telewizji właśnie zaczynał się jakiś film, kiedy przede mną pojawił się mój narzeczony. Trzymał dwa kubki, z których parowało coś gorącego.
-Co to?-spytałam, unosząc się lekko.
-Kakao. Uznałem, że będziesz miała ochotę-odparł Jack, podając mi przy tym kubek. Następnie usiadł obok mnie, a ja zmieniłam pozycję tak, żeby móc się o niego trochę oprzeć.
-Nie pomyślałam o tym, ale masz rację. Teraz już wiem, że miałam ochotę na kakao, tylko o tym nie wiedziałam-powiedziałam, po czym pochyliłam się lekko i pocałowałam go w kącik ust.
-Co byś beze mnie zrobiła?-spytał z uśmiechem.
-Raczej "czego bym nie zrobiła". Nie wypiłabym pysznego kakao-odparłam, po czym przystawiłam do ust kubek. Aby lepiej było mi go utrzymać, owinęłam go wcześniej kawałkiem koca. Wzięłam jeden mały łyk, gdyż napój  było gorący, a ja nie zamierzałam znowu lądować w szpitalu, tym razem z powodu poparzenia języka, migdałków czy czego tam jeszcze.
-Co oglądamy?-zapytał Jack, przenosząc wzrok na telewizor.
-Nie mam pojęcia-odparłam, obserwując ze znużoną miną ludzi, którzy właśnie pojawili się na ekranie.-Ale póki oglądam to z tobą, we własnym domu i z kakao w rękach, to jest fajny film-dodałam. Posłałam przy tym Jack'owi uśmiech, który ten odwzajemnił. Po chwili jednak poczułam coś dziwnego, ale zignorowałam to uczucie, przynajmniej na początku. Niestety, nie dało się go dłużej zignorować, kiedy kilkanaście minut później wystrzeliłam jak z procy w stronę łazienki, bo zrobiło mi się niedobrze i mogło to się skończyć katastrofą.
-Kochanie, co się dzieje?-spytał z troską w głosie Jack, kiedy pojawił się przy mnie kilka minut później.
-Nie mam pojęcia-odparłam.-Po prostu tak nagle zrobiło mi się niedobrze-dodałam. Nie musiałam nawet patrzeć na Jack'a. Wystarczyło, że wyobraziłam sobie tę zmartwioną minę, którą najpewniej przybrał.
-Może jesteś chora?-zapytał Jack.
-Może. Ale w takim razie niedługo mi przejdzie. Kupię jakieś witaminy albo elektrolity w aptece, a jak nic to nie da, to po prostu poleżę kilka dni w łóżku-odparłam. Jack posłał mi spojrzenie pełne zwątpienia.
-Ty i leżenie w łóżku? Przez kilka dni? Już to widzę, gdyby nie ja, to nie poszłabyś do lekarza nawet gdyby coś odcięło ci rękę-odparł chłopak. Nie mogłem się powstrzymać i zaśmiałam się.
-A to niedobrze? Po prostu nie lubię tak się wylegiwać, mam wtedy wrażenie, że nie jestem nikomu potrzebna i nawet zamiast pomóc, tylko przeszkadzam-odparłam. Jack nic nie powiedział, tylko westchnął, po czym objął mnie ramieniem.
~*~
Otworzyłam szafę i wyciągnęłam z niej jedną ze swoich bluzek. Po namyśle jednak wyciągnęłam też i drugą. I trzecią. I czwartą. Każda z nich mi pasowała, ale nie miałam pojęcia, którą powinnam ubrać. Jak ja nie lubiłam się szykować! W końcu odrzuciłam dwie z opcji. Została błękitna i jasnozielona. Kiedy próbowałam podjąć tę najtrudniejszą decyzję w moim życiu, usłyszałam, że w kuchni właśnie zagotowała się woda. Rzuciłam więc wszystko i pognałam tam tylko w spodniach, z rozwianym włosem. W tej samej chwili zaczął dzwonić mój telefon. Ja jednak byłam już w kuchni, więc postanowiłam, że najpierw zaleję wrzątkiem swoją zupkę chińską, a potem odbiorą. Wcześniej musiałam jednak wydobyć telefon spod góry dokumentów, zeszytów, książek i masy śmieci. W ostatniej chwili go odebrałam. Dzwonił jakiś nieznany numer, więc na wszelki wypadek nie odezwałam się, tylko pozwoliłam, żeby rozmowę rozpoczęła osoba dzwoniąca.
-Dzień dobry. Dodzwoniłem się do pani Alice Winslet?-usłyszałam głos jakiegoś mężczyzny.
-Tak, a kto mówi?-zapytałam. Spodziewałam się, że będzie to jakiś sprzedawca albo inny biedak, który musi całe dni dzwonić do ludzi i z nimi gadać o tym, jakie to mieli szczęście, bo zostali wylosowani i wygrali jakąś tam nagrodę. Jednak...ktoś taki raczej nie rozpocząłby rozmowy w ten sposób.
-Nazywam się hjsgdsjjlska. Jestem mechanikiem samochodowym, dostałem ten numer od pańskiego ojca-odparł mężczyzna.
-Ach, to pan! Czy coś się stało? Mój samochód jest już naprawiony?
-Dzwonię właśnie w tej sprawie. Niestety nie mam dla pani dobrych wieści...
-Co? Ale jak to? Nie da się go naprawić? Przecież to nie wyglądało na poważne uszkodzenie...-odparłam zaskoczona.
-Nie, nie o to chodzi. Może mogłaby mi pani powiedzieć, robił ktoś coś ostatnio przy tym aucie? Może było w jakiejś naprawie?-pytanie mechanika zdziwiło mnie, ale odpowiedziałam na nie zgodnie z prawdą.
-Tak. Ostatnio trochę odmówił mi posłuszeństwa i dałam go do naprawy. Ale co się właściwie stało?-zapytałam.
-Otóż stało się to, że w samochodzie niesprawne były przewody hamulcowe-wyjaśnił w końcu mechanik. Poczułam, że uginają się pode mną kolana.
-Co? Ale jak to? Jest pan pewien?-spytałam drżącym z emocji głosem.
-Nie ma mowy o pomyłce. Dlatego spytałem o wcześniejsze naprawy. Być może ktoś je uszkodził, chociaż nie powinno mieć to miejsca przy dobrze przeprowadzonej naprawie. Jednak mogły też one zostać uszkodzone z miliona innych powodów. Korozja, uszkodzenie fabryczne albo nawet zwykły przypadek, choć to zdarza się rzadko-powiedział mężczyzna.
-Ale to co teraz? Naprawi je pan?-spytałam.
-Nie ma co naprawiać. Trzeba je wymienić-odparł mój rozmówca.
-A czy to będzie dużo kosztować?
-Nie, to nie jest trudna rzecz. Aczkolwiek zadzwoniłem do pani, gdyż chciałem donieść o tej dość...istotnej usterce.
-Rozumiem. W takim razie dziękuję. I za informację, i za naprawę-odparłam. Chwilę później pożegnałam się z mężczyzną, a potem ciężko opadłam na krzesło obrotowe, która stało przy moim biurku. Jak to możliwe? Co spowodowało, że miałam zepsute przewody? To przez to miałam ten wypadek? Chociaż w takim razie powinnam się cieszyć i być wdzięczną temu zwierzakowi, który przebiegł mi drogę. Przynajmniej tylko przywaliłam w mur i to przy dość małej prędkości. Strach pomyśleć, co by się stało, gdybym nabrała prędkości-na tę myśl wstrząsnęła mną fala dreszczy. Chwilę później zaczęło mi się kręcić w głowie i poczułam się dziwnie zmęczona. Uznałam to za przejaw zdenerwowania, po czym zdecydowałam się iść do kuchni i zrobić sobie kawę. Na jedzenie jakoś straciłam apetyt, ale kofeina zawsze rozjaśniała mi w głowie, więc jej porządna dawka powinna dobrze mi zrobić. Najbardziej na świecie chciałam jednak zadzwonić teraz do Jack'a. Nie mogłam niestety, bo doskonale wiedziałam, iż jest on teraz na rozprawie w sądzie, więc nie chciałam mu przeszkadzać. Poza tym wolałam najpierw się uspokoić, a nie dzwonić z histerią i jeszcze go dodatkowo denerwować. Tak jak się spodziewałam, po wypiciu kawy nieco ochłonęłam. Nadal jednak byłam tym wszystkim zdenerwowana. Przez chwilę siedziałam przy stole, ściskając w dłoniach opróżniony kubek i zastanawiając się, co powinnam teraz zrobić. Nagle usłyszałam, że otwierają się drzwi. Zaskoczona, wstałam i poszłam na korytarz, sprawdzić kto przyszedł. Już za nim tam dotarłam, usłyszałam wesoły głos Jack'a, przepełniony jednocześnie troską.
-Ojej, przewody hamulcowe? Jak to możliwe, że coś się z nimi stało? Przecież ktoś powinien to zauważyć, prawda? Mechanik, ty, ja...Ale nie martw się, ważne, że tobie nic nie jest. Na polepszenie humoru może napijesz się ze mną wina?-spytał Jack. W tym czasie zdążyłam już dojść do korytarza. Stanęłam w przejściu, naprzeciw drzwi, obok których z kolei stał Jack. Wyglądał normalnie. W pracy musiał wyglądać elegancko, więc jak zwykle ubrany był w garnitur. Jego słowa wydawały się jednak bardzo dziwne. Skąd miałby wiedzieć o przewodach, skoro mu o tym jeszcze nie powiedziałam...? No i co on tak nagle z tym winem?-pomyślałam zdziwiona. Kiedy zaś ponownie spojrzałam na mojego narzeczonego, przez chwilę poczułam w sercu dziki, pierwotny i nieokiełznany lęk. Coś w nim wydało mi się...przerażającego, ale zaraz odgoniłam tę myśl. Przez to wszystko już zupełnie szalejesz-zganiłam się w myślach. Serio, sama nie miałam pojęcia, co i dlaczego się przed chwilą stało. Zrobiłam krok do przodu i posłałam Jack'owi szeroki uśmiech.
-Z chęcią...-zaczęłam, ale w tej samej chwili omal nie dostałam zawału, kiedy tuż przy moim uchu zadzwonił telefon
~*~
Poderwałam się z miejsca jak na zawołanie. Popatrzyłam zdezorientowana dookoła i po chwili mój mózg zarejestrował, że znajduję się w kuchni. Siedzę na krześle. Przy stole. Na którym najprawdopodobniej zasnęłam...Chwila, chwila, chwila, zasnęłam na stole? Jak to możliwe? Aż tak ze mną źle? Ale czy w takim razie to wszystko to był sen?-pomyślałam. Nie miałam jednak czasu zastanawiać się nad tym, gdyż telefon nadal usilnie dzwonił. Odebrałam go. To był Jack.
-Cześć kochanie, jak tam mija ci dzień?-spytał. Jego głos brzmiał niesamowicie radośnie, szybko więc domyśliłam się, że pytanie to zadał mi dla formalności. Tak naprawdę chciał zapewne czymś mi się pochwalić.
-Całkiem dobrze, a tobie?-odparłam. Jack jakby tylko na to czekał.
-Można powiedzieć, że mi też całkiem dobrze! Dzisiaj mój szef podjął decyzję, że pozwoli mi samodzielnie poprowadzić pewną poważną sprawę! A jak się dobrze spiszę, to wiadomo, czekają mnie jakieś profity! Oczywiście wiadomo, że dobrze się spiszę, nie ma innej opcji! Dziś jednak nie mam już nic więcej do zrobienia, a ponieważ do tej sprawy będę musiał przyłożyć się bardziej niż do innych, mogę nie mieć przez jakiś czas za wiele wolnego czasu. Więc tak sobie pomyślałem, że powinniśmy przynajmniej teraz jakoś uczcić nasz sukces!-zawołał uradowany Jack.
-Nasz?-spytałam. Mimo wszystko jego radość sprawiła, że i na mojej twarzy zagościł uśmiech, choć on niestety nie mógł tego zauważyć.
-Ależ oczywiście, że nasz! Pytanie tylko, wolisz romantyczną kolację przy świecach w najdroższej restauracji w mieście, czy w zaciszu domowym?-zapytał Jack. Zastanowiłam się przez chwilę. Prawda była taka, że nadal byłam roztrzęsiona po tym wszystkim i nie za bardzo miałam ochotę cokolwiek świętować, a już zwłaszcza gdziekolwiek wychodzić.
-Hm...druga opcja brzmi bardzo pociągająco-powiedziałam w końcu. Nie bez powodu nie wyjawiłam wprost, że nie mam najmniejszej ochoty opuszczać domu. Chciałam sprawdzić, co o tym sądzi Jack.
-Tak właśnie myślałem, dlatego pozwoliłem sobie zrobić małe zakupy! Za jakieś pół godziny będę w domu-odparł mój narzeczony. Przewidujący jak zawsze, w dodatku znający mnie lepiej niż ja siebie znałam. Porozmawialiśmy jeszcze chwilę, po czym pożegnałam się z nim i rozłączyłam.
~*~
Pierwszą rzeczą, jaką zrobiłam, było pognanie na górę i uszykowanie sobie odpowiedniego stroju. Brzmi łatwo, ale wcale takie nie było. Przekopałam się przez pół jednej szafy i całą drugą, przeglądając łącznie chyba z dwanaście sukienek, kilka bluzek i spódniczek, a butów to już nie zliczę. W końcu jednak zdecydowałam się na czerwoną sukienkę do kolan, dopasowaną do mojej figury, z dużym rozcięciem na plecach, a do tego oczywiście czerwone szpilki. Myśl o miłym spędzeniu czasu odpędziła ode mnie chwilowo ponure myśli. Na wszystko jednak był odpowiedni czas. Swój strój zostawiłam w sypialni, gdyż kiedy wrócił Jack, chciałam razem z nim zająć się przygotowaniem posiłku. Jednak, ku mojemu zaskoczeniu, on niemal wygonił mnie z kuchni, skrzętnie ukrywając przede mną wszystko, co kupił i wyjaśniając, że chce mi zrobić niespodziankę. I że teraz to on rządzi w kuchni i ogólnie mam spadać robić się na bóstwo czy co tam chcę. Tak, dokładnie tak powiedział. Mimo moich protestów, nie ugiął się. Udałam więc obrażoną, że nie pozwala mi robić tego co chcę i przeprowadza jawny zamach na moją wolność osobistą, po czym z radością udałam się z powrotem do sypialni. Skoro tak chciał, to niech się sam męczy w tej kuchni-myślałam, idąc pod szybki prysznic. Ostatecznie po jakichś dwóch godzinach, kiedy byłam już właściwie gotowa (czyli umalowana, ubrana i w ogóle wszystko było na cacy) do jadalni zwabiły mnie zapachy, od których ślinka ciekła.
-Pięknie wyglądasz-powiedział na mój widok Jack, który właśnie kończył nakrywać. Następnie podszedł do mnie i pocałował mnie lekko w usta.
-Ty też wyglądasz całkiem przyzwoicie-odparłam, po czym uśmiechnęłam się złośliwie. A tak całkiem serio, to kiedy on znalazł czas, żeby przebrać się w drugi garnitur?-pomyślałam, ale nie chciałam przerywać tej miłej chwili takimi zwyczajnymi pytaniami. Jack postarał się i przygotował lasagne ze szpinakiem, która, jak się z czasem okazało, była przepyszna! No i oczywiście kupił moje ulubione wino, co akurat trochę mniej mi się spodobało, ale starałam się nie dać tego po sobie poznać. Na szczęście Jack był zbyt zaaferowany swoim sukcesem, aby cokolwiek zauważyć. Albo po prostu ja byłam doskonałą aktorką. Wieczór spędziliśmy, najpierw rozmawiając o "naszym" osiągnięciu, przy czym ja chyba z dziesięć razy gratulowałam Jack'owi. Potem pochwaliłam jego zapał, że zadbał o wszystko i przygotował tak wspaniałą kolację. Od słowa do słowa przeszliśmy do prawienie sobie czułych słówek. Byliśmy wystrojeni jakby to była nasza pierwsza randka, jak to zakochani ludzie, dogryzaliśmy sobie, żartowaliśmy i mówiliśmy o naszej miłości, a do tego znajdowaliśmy się pod wpływem dobrego alkoholu. Oczywiście to nie mogło się skończyć inaczej. W pewnym momencie wino się skończyło, więc Jack poszedł po nowe. Stanął obok mnie i nachylił się, wlewając mi alkohol do kieliszka. Kiedy odstawił butelkę, spojrzał na mnie, a ja na niego. Nasze spojrzenia skrzyżowały się na ułamek sekundy, ale to wystarczyło. Pochyliłam się do przodu i złożyłam na jego ustach delikatny pocałunek, który z czasem zmienił się w zaborczy i pełen pasji. Jack położył dłoń na moich plecach, a ja odwróciłam się, bo do tej pory siedziałam do niego bokiem. Całowaliśmy się tak przez chwilę, kiedy nagle Jack wyprostował się. Spojrzał na mnie wzrokiem przepełnionym pożądaniem.
-Idziemy-powiedział z lekką chrypką, po czym zsunął drugą dłoń (którą wcześniej położył na moim ramieniu) i chwycił mnie za dłoń. Bez protestów wstałam i pozwoliłam mu zaprowadzić się do naszej sypialni. Nie obyło się bez drobnych problemów, bo wypity alkohol dawał jednak o sobie znać, w końcu jednak dotarliśmy na miejsce. Jack pchnął mnie lekko na łóżko, a potem zawisł nade mną, uniemożliwiając mi jakikolwiek ruch. Chwycił moje ręce i unieruchomił mi nad głową, po czym zaczął mi się przypatrywać.
-Na co tak patrzysz?-spytałam, kiedy przerwa w pieszczotach coraz bardziej się przeciągała.
-Podziwiam twoje piękno-odparł Jack.
-To nie podziwiaj. Tylko działaj-powiedziałam. Mój głos chyba lekko drżał.
-Wiesz, że nie musisz mi tego powtarzać. Kochaniutka, właśnie sprowokowałaś demona seksu-powiedział, po czym zaczął odpinać swoją koszulę.
-Więc teraz chcę zobaczyć, co ten demon potrafi-odparłam, po czym, zniecierpliwiona, pomogłam mu z jego koszulą. Po chwili wylądowała na podłodze, a ja mogłam podziwiać jego umięśnione, idealnie wyrzeźbione, męskie ciało. Jack pochylił się nade mną i zaczął całować oraz podgryzać moją szyję, co wywołało u mnie krótki jęk zadowolenia. Uwolnił moje ręce, więc ja zarzuciłam mu ja na szyję, a potem zaczęłam błądzić po całym jego ciele, chcąc zbadać dokładnie każdy mięsień. W tym czasie Jack mocował się z moją sukienką. Być może po takim czasie powinnam już znać jego ciało na pamięć, nie zachowywać się za każdym razem jak bezbronna dziewica, ale ja miałam wrażenie, że wciąż uczę się go na nowo. I nie przeszkadzało mi to ani trochę.

środa, 27 lutego 2019

Cmentarz Upadłych XX "Uważaj"

-Poczekaj, zadzwonię do rodziców. Tata pewnie umiera ze strachu, a mama już nie żyje-powiedziałam i uśmiechnęłam się lekko. Na twarzy Jack'a także pojawił się uśmiech, ale niewielki.
-To zadzwoń, a ja ogarnę może taksówkę-odparł chłopak. Wyjęłam z torby telefon i wybrałam numer do mamy.
-Alice? I co ci się stało?-usłyszałam z telefonu głos matki.
-Wszystko dobrze, mówiłam przecież, że nic mi nie jest-odparłam.
-Ale na pewno? Jak to się właściwie stało?
-Nie mam pojęcia, jakiś kot czy pies czy coś innego przebiegło mi przed samochodem-wyjaśniłam.
-Aha, a co teraz zamierzasz?
-Jack właśnie załatwia nam taksówkę do domu. Wcześniej mówił coś, że tata załatwił chyba już sprawę z samochodem, tak?-zapytałam.
-Tak, tak, jak tylko się o tym dowiedział, to zadzwonił do swojego mechanika i on już zabrał auto. Ale może w takim razie wpadniecie do nas?-spytała moja mama.
-Właściwie to chyba nie widzę przeciwwskazań-odparłam, po czym dla pewności zapytałam się Jack'owi, co o tym myśli. Po moim "wypadku" chłopak zadzwonił do swojego szefa i poprosił o dzień wolny. Biorąc pod uwagę jego ostatni sukces, dziwne byłoby, gdyby go nie dostał. W każdym razie, Jack nie miał nic przeciwko, co też zaraz przekazałam swojej mamie.
-W takim razie będziemy za jakieś pół godziny-dodałam, po czym pożegnałam się. Jack i ja odczekaliśmy jeszcze kilka minut, aż zjawiła się zamówiona przez niego taksówka. Wsiedliśmy do niej i pojechaliśmy prosto do mojej mamy.
~*~
-Tacie niestety nie udało się zwolnić z pracy...-powiedziała moja mama, prowadząc nas za sobą do salonu.
-I dobrze. Po co miał się zwalniać, skoro nic mi się nie stało?-spytałam z uśmiechem.
-Ale mogło-odparła z powagą moja mama.
-Ale nie stało-powiedziałam. Mama jedynie westchnęła.
-I całe szczęście-dodała.
-A najdziwniejsze jest to, że u nas na osiedlu nie można trzymać zwierząt, więc sam nie wiem, skąd tam miałby się wziąć nawet bezdomny zwierzak?-powiedział Jack.
-To naprawdę dziwne. Ale nie ma co nad tym teraz myśleć. Napijecie się czegoś? Albo coś zjecie?-zapytała moja mama.
-Ja bym wypiła kawę-powiedziałam.
-Podpisuję się pod tym obiema rękami-dodał Jack.
-Ok, w takim razie łącznie trzy kawy. Ale musicie też coś zjeść, na szczęście wczoraj upiekłam ciasto i jeszcze trochę zostało-odparła moja mama, po czym zniknęła w kuchni. Dziesięć minut później cała nasza trójka siedziała przy stoliku i każde miało przy sobie filiżankę z kawą oraz talerzyk z kawałkiem ciasta.
-A wiesz może, co dokładnie tata załatwił z tym samochodem?-spytałam.
-Oddał go swojemu mechanikowi. Ale podał mu też twój numer, żeby w razie czego mógł się skontaktować bezpośrednio z tobą. W końcu kto jak kto, ale on wie, jak bardzo nie lubisz, kiedy ktoś załatwia coś za ciebie-odparła mama.
-Dokładnie. Jestem wdzięczna za pomoc, ale nawet z tym mechanikiem według mnie to przesada. W końcu dałabym sobie radę sama, nie jestem ułomna!-zawołałam, po czym zaśmiałam się.
-Oj weź, nikt tak nie uważa-powiedziała moja mama.
-Spokojnie, ja tylko żartuję-odparłam z uśmiechem.
-Zosia-samosia. Nawet cukiernię ogarnia sama-powiedział Jack.
-A ty po czyjej jesteś stronie?-spytałam.
-Po swojej-odparł z uśmiechem. Po raz nie wiem już który odkąd się poznaliśmy miałam ochotę jednocześnie przytulić go i uderzyć. Ostatecznie jednak pokręciłam tylko z niedowierzaniem głową.
~*~
Tata wrócił po południu. Udało nam się jeszcze chwilę porozmawiać, po czym Jack i ja musieliśmy wracać. Oczywiście mojemu tacie uaktywniła się jego "tacierzyńska nadwrażliwość" i zaproponował nawet zostanie nam na noc, tyle że my nie mieliśmy przy sobie nawet ubrań na następny dzień, a Jack przecież szedł do pracy. Tak więc ta opcja dość szybko odpadła. Pożegnaliśmy się i wróciliśmy do domu, ale tym razem odwiózł nas mój tata.
-To był niesamowicie ekscytujący dzień. Pełen niespodzianek-powiedział Jack, rozbierając się.
-Jakich niby niespodzianek?-spytałam.
-No, najpierw dość niemiła, czyli twój wypadek, potem wizyta u twoich rodziców...
-Też dość niemiła niespodzianka? Wizyta u przyszłych teściów?-spytałam z ironicznym uśmiechem.
-Ja tego wcale nie powiedziałem-odparł chłopak. Chwilę później zniknął w łazience.
-Ale tak na pewno pomyślałeś!-zawołałam i zaśmiałam się.
-Tego nie wiesz!-odparł. Po kilku minutach Jack wyszedł z łazienki, w samych spodniach od piżamy i z mokrymi włosami.
-Wiem o tobie wszystko!-zawołałam, po czym doskoczyłam do niego i, nie mogąc się powstrzymać, poczochrałam go jak niesforne dziecko. W odpowiedzi Jack zaśmiał się, a chwilę później chwycił moją rękę, dość mocno, tak, że nie mogłam nią ruszyć. Potem popatrzył na mnie długo i uważnie, a ja to spojrzenie odwzajemniłam. Chłopak uśmiechał się, a w jednym jego policzku zrobił się słodki dołek.
-Kocham cię. Dobrze, że nic ci się nie stało-powiedział, po czym złożył na moich ustach długi i słodki pocałunek.
~*~
Ledwo przyłożyłam głowę do poduszki, od razu zasnęłam. Ale to nie było takie miłe, powolne usypianie, jak gdybyś spał na statku, a do snu kołysałyby cię morskie fale. To było takie uśnięcie, jakby ktoś wziął moją świadomość i wrzucił ją do wielkiej, czarnej dziury na czas mojego snu. I w tej dziurze działy się przedziwne rzeczy, jak to we śnie bywa. Latały jakieś drzewa, ktoś coś krzyczał, w oddali coś dzwoniło, a gdzieś z boku dolatywał mnie dźwięk gitary. Szłam ulicą swojego miasta, ale wszystko było zupełnie inne. Szybko zdałam sobie sprawę, że jestem na jego drugim końcu. Coś podpowiadało mi, że muszę wrócić do domu, ale na pieszo. Nigdzie nie było widać samochodów czy autobusów, nawet ludzi, więc być może moja podświadomość uznała, że taksówek i innych pojazdów już nie ma i muszę zasuwać z buta. Tak więc zaczęłam iść przed siebie. Jednak mimo że wokół nie było praktycznie żywej duszy (jeśli chodzi i ludzi), ruchy był ogromny. Raz musiałam nawet zrobić unik, aby nie znokautowała mnie lecąca krowa. Patrzyłam na to wszystko w totalnym osłupieniu, jednocześnie czułam się...jakoś dziwnie. No tak, nie co dzień widzi się różowe chmury, latające zwierzęta i instrumenty grające same z siebie albo śpiewające kwiaty, ale jednak czułam, że to "dziwne uczucie" nie dotyczy tego wszystkiego. Sama nie wiem, jak długo tak szłam, raz po raz przystając i przypatrując się domom, sklepom, innym budynkom, roślinom, zwierzętom. Wszystko tutaj było zupełnie pomieszane! W pewnym momencie weszłam na ulicę, nie rozglądając się nawet, w końcu nie było tam żadnych samochodów, a to był sen, więc co złego mogło mnie spotkać? Odpowiedź jest prosta" WSZYSTKO. Tym bardziej, że nagle znikąd jednak pojawił się tam samochód. Z okna po stronie kierowcy, ku mojemu zaskoczeniu, wychylił się jakiś mężczyzna, którego twarz była dla mnie niewidoczna.
-UWAŻAJ!-zawołał, co jednak było już niepotrzebne, a przede wszystkim spóźnione, gdyż uderzył prosto we mnie, z całą siłą! Sama nie wiem, co wtedy czułam albo myślałam, wiedziałam tylko, że cieszę się, iż nic mnie nie boli. Przeleciałam dosłownie kilka metrów, po czym spadłam na ziemię jak bezwładna kukła. Chwilę tak leżałam, zła na cały świat, a w szczególności na tego kierowcę. Ja? Ja miałam uważać, podczas gdy to on gnał jak opętany? I zamiast użyć klaksonu czy czegoś, to wychylił się do mnie z auta i po prostu krzyczał, że mam uważać?-myślałam niesamowicie zła. Z tego wszystkiego zaczęło mi dzwonić w uszach, a przynajmniej tak mi się wydawało. Byłam strasznie zdenerwowana i dopiero po chwili ochłonęłam na tyle, aby ów słyszany przeze mnie dźwięk zaczął mi coś przypominać. Dzwonienie, a właściwie nie tylko ono, bo i wszystkie inne dźwięki jakby połączyły się, zharmonizowały ze sobą nawzajem i przybrały kształt jednego, niewyraźnego słowa. Skupiłam się najbardziej jak mogłam na tym, aby je zrozumieć. Świat mojego snu, łącznie z kierowcą, który mnie potrącił, przestał dla mnie istnieć, nie licząc jedynie tego słowa, które chciałam usłyszeć i zrozumieć. W końcu, gdzieś na pograniczu świadomości zaczęło się ono materializować, powoli, niczym skraplająca się niespiesznie para wodna.
-Uwaaażaaj...uważaaj...uważaj...uważaaj...uważaj...uważaj...uważaj uważaj!
~*~
Zbudziłam się nagle, od razu podrywając się do pozycji siedzącej. W głowie nadal mi szumiało i miałam wrażenie, że ktoś ciągle szepcze mi do ucha to słowo. Oparłam głowę na ręce, starając się jakoś uspokoić. Wtem doświadczyłam jakiegoś dziwnego uczucia... Najpierw poczułam się trochę słabo, a potem ta słabość jakby przewędrowała przez moje ciało i zatrzymała się w okolicach żołądka...brzmię teraz zapewne jak niespełniona poetka, ale ja tak to właśnie poczułam. Przez chwilę myślałam, że to nadal skutek tego dziwnego snu, ale po chwili dotarło do mnie, na co się zapowiada. Szybko wyskoczyłam z łóżka i pobiegłam prosto do łazienki. Uklęknęłam przed toaletą, podniosłam klapę i spędziłam kilka chwil, męcząc się z nudnościami, po czym puściłam soczystego pawia. A kiedy już byłam pewna, że jest po wszystkim, spuściłam wodę, opuściłam klapę i usiadłam na niej na chwilę. Potrzebowałam kilku minut, aby dojść do siebie. Głowa trochę mi pulsowała, i nie byłam już pewna, czy to nadal efekt dziwacznego snu, czy po prostu oznaka jakieś choroby? A może i sam sen spowodowany był gorączką lub ogólnym osłabieniem? W końcu znalazłam w sobie siłę, aby wstać, doprowadzić się do względnego porządku i wrócić do sypialni po ubrania. Tam natknęłam się na Jack'a, który, jak się okazało, uszykował dla nas śniadanie i chciał mi je przynieść do łóżka, tyle że mnie już w łóżku nie było...
-Jesteś naprawdę kochany-powiedziałam z lekkim uśmiechem.
-Drobiazg. A czy coś się stało? Wyglądasz dość niewyraźnie-odparł, przypatrując mi się uważnie i z troską.
-I prawdę mówiąc tak też się czuję. Więc wybacz, ale chyba nie skuszę się dziś na te rarytasy. Mój żołądek już od rana się buntuje-powiedziałam.
-To niedobrze. To bardzo niedobrze-odparł Jack.-Może to jakiś skutek tego wypadku, tylko objawia się dopiero teraz?-dodał po chwili.
-Wątpię-odparłam, po czym odwróciłam się w stronę komody, aby wyjąć z niej świeżą bieliznę.
-Ale nie możesz być tego pewna-odparł chłopak.
-Niby nie, ale sam pomyśl, to by nie miało sensu-powiedziałam.
-Może i masz rację...Co nie zmienia faktu, że musisz teraz na siebie szczególnie uważać...ja muszę na ciebie szczególnie uważać-powiedział Jack. Odwróciłam się do niego z lekko ironicznym uśmiechem.
-Sama potrafię o siebie zadbać-odparłam.
-Oj weź, nie bądź taka! Przecież wiesz, że jesteś moim największym skarbem!-zawołał Jack.
-I pewnie zamierzasz zamknąć mnie w starej skrzyni, zakopać gdzieś na bezludnej wyspie i zaznaczyć to miejsce wielkim "X" na jakiejś mapie?-spytałam.
-Może...-odparł mój narzeczony, po czym uśmiechnął się. Następnie odwrócił się do stolika, wziął z niego kubek i podszedł do mnie.-To chociaż napij się herbaty, to ci na pewno dobrze zrobi-dodał.


niedziela, 24 lutego 2019

Cmentarz Upadłych XIX "Wypadki chodzą po ludziach"

-Cholera! Cholera! Cholera!
-Krzycząc i bijąc kierownicę nic nie zdziałasz. Nie ruszy-powiedziałem ze stoickim spokojem.
-To co ja mam teraz zrobić? Ja muszę natychmiast tam się znaleźć! Mają przywieźć nowe materiały, farby i całą resztę, i co? Co ja im powiem? Poczekajcie chwilę? Przecież oni mają jeszcze inne zadania, rzeczy do dostarczenia...!
-Pozostaje ci zamówić taksówkę-powiedziałem.
-Ale i tak się spóźnię!
-Możesz wziąć moją. Będzie tutaj za dziesięć minut-odparłem. Alice spojrzała na mnie z wdzięcznością, ale niepewnie.
-W takim razie to ty się spóźnisz do pracy-powiedziała.
-Nie spóźnię się, mam jeszcze godzinę. Co prawda chciałem być wcześniej, żeby zrobić sobie małe porządki w papierach, ale to nie jest konieczne. Zamiast tego popróbuję coś zrobić z tym autem. Taksówkę już wcześniej zamówiłem, więc zaraz tu będzie. Ty sobie nią pojedziesz do cukierni, a ja zamówię następną-wyjaśniłem.
-Boże, Jack, kocham cię najbardziej na świecie!-zawołała Alice, po czym rzuciła mi się na szyję.
-Ja ciebie też, kotku-odparłem. Po paru minutach taksówka rzeczywiście zajechała przed nasz dom. Alice pożegnała się ze mną, życząc mi przy tym miłego dnia i powodzenia w pracy. Dała mi jeszcze całusa na pożegnanie i wybiegła z domu.
~*~
Jeszcze kawałek-myślałam, wychylając się coraz bardziej. Sala dla klientów, gdzie można by usiąść na chwilę przy stoliku i, co ważniejsze, kupić coś słodkiego na ząb, była już prawie gotowa. Należało jedynie trochę dopracować jeszcze jej wystrój, w tym celu wzięłam się za wieszanie firan w oknach. Miała mi w tym pomóc Kitty, ale coś jej wypadło i powiedziała, że zjawi się później. Tak oto powiesiłam je w pojedynkę. A raczej prawie powiesiłam. Stałam teraz na stołku, postawionym na najwyższym krześle, jakie udało mi się znaleźć i próbowałam wychylić się na tyle, aby móc zaczepić drugi koniec firany. Okno nie było duże i pomyślałam, że jeśli postawię swoją konstrukcję na środku, w równej odległości od obu jego końców, dosięgnę w obie strony i spokojnie ową firankę zaczepię. I tak jeden koniec miałam już za sobą, pozostał drugi. Mimo moich wysiłków nie zanosiło się jednak na to, że łatwo mi to pójdzie. Mój umysł podsunął mi rozwiązanie, abym chwyciła się karnisza i dzięki temu będę mogła wychylić się odrobinę bardziej, oczywiście jeśli ów karnisz nie postanowi spaść pod wpływem mojego ciężaru. Tak też zrobiłam, a karnisz, o dziwo, miał silną wolę walki i nadal mocno trzymał się na swoim miejscu. Wyciągnęłam drugą rękę w jego stronę, chcąc przyczepić do niego trzymaną firanę. I wtedy ciszę przerwał nagły dźwięk, ja zachwiałam się, straciłam równowagę i, nietrudno się zresztą domyślić, wylądowałam na podłodze. Na pierwszy rzut oka nic mi się jednak nie stało, jedynie kilka otarć, ale nawet one nie bolały tak bardzo. Obrzuciłąm uważnym spojrzeniem całe pomieszczenie, zlokalizowałam swoją torebkę, dopadłam do niej, znalazłam w niej swój telefon i w ostatniej chwili odebrałam go.
-Tak kochanie?-spytałam.
-Nie uwierzysz!-po drugiej stronie usłyszałam podekscytowany głos Jack'a.
-A co takiego się stało? Oświeć mnie-odparłam.
-Słuchaj, zamawiam tą taksówkę, bo samochód w końcu odpalił, ale nie brzmiał za dobrze, więc postanowiłem jednak go nie używać, niech trochę staruszek odpocznie. No więc zamawiam tę taksówkę, wsiadam, jadę i wypadek! Ale spokojnie, nie mój, mi nic się nie stało. Tylko coś się stało na jednym skrzyżowaniu, nie wiem, może awaria sygnalizacji czy coś i zderzyło się kilka aut. Akurat dojechaliśmy tam krótko po całym zajściu, więc droga była jeszcze nieprzejezdna, policja i pogotowie dopiero zaczynali wszystko ogarniać, no a mi się spieszyło jak nigdy! Więc wyskakuję z tego samochodu, daję taksówkarzowi trzy dychy, na resztę nie czekam i pędzę ogarnąć, jak się sprawy mają na najbliższym przystanku. Dobiegam, patrzę, jest autobus do sądu za dziesięć minut i jego trasa pomija to skrzyżowanie, więc cieszę się jak małe dziecko. Bo taksówkarz, zanim by zawrócił i dojechał do...zresztą, nie będę ci teraz tłumaczyć trasy taksówki, autobusu i tego, jak bezsensownie zbudowane są drogi w naszym mieście. Słuchaj!-miałam wrażenie, że jego ekscytacja z chwili na chwilę tylko rośnie, więc jak najdłużej starałam się mu nie przerywać.
-Słucham, słucham, tylko poczekaj chwilę, bo mam włączone radio i mi szumi w tle-powiedziałam.
-Naprawdę? Ja niczego nie słyszę-odparł Jack.
-Bo mam cicho włączone, ale jednak trochę przeszkadza-wyjaśniłam. Następnie odsunęłam na chwilę od siebie telefon i pomasowałam swoją skroń. Oczywiście żadnego radia nie było, tylko dopiero teraz zaczęła mnie lekko boleć głowa, ale na szczęście po chwili już przeszło.
-Ok, możesz kontynuować-powiedziałam, biorąc z powrotem do ręki swój telefon.
-No więc słuchaj, znalazłem ten swój autobus, no to idę kupić bilet. Stoję w kolejce przed tym biletomatem i nawet nie zwracam uwagi na to, co się wokół mnie dzieje. W końcu moja kolej, więc kupuję ten bilet, a za mną jakichś dwóch typków zaczyna sobie gadać. No i ta ich rozmowa taka mi się podejrzana wydała, więc niby ten bilet kupuję, ale wytężam słuch, żeby jak najwięcej usłyszeć. Coś mówią o jakiejś dziewczynie, o wrabianiu kogoś, o tym, że już ostatni raz mają to powiedzieć i dalej wszystko będzie dobrze. No w każdym razie, ja ukradkiem na nich zerkam, a to świadkowie! Świadkowie w mojej sprawie, znaczy tego gościa oskarżonego o gwałt i morderstwo. Posłuchałem ich jeszcze trochę, całkiem ciekawe rzeczy wygadywali. Wzięło im się na takie "wspominki", bo to właśnie miała być ostatnia rozprawa i jeden drugiemu stale powtarzał, że ma nawet nie myśleć o wymiękaniu i po prostu jeszcze raz powtórzyć ich ustaloną wcześniej wersję wydarzeń. Kupiłem już ten bilet, ale jeszcze trochę postałem przed tym biletomatem, że niby jeszcze na niego czekam czy coś. No ale w końcu musiałem dać sobie spokój, więc nawet się nie odwróciłem, tylko od razu stamtąd zwiałem, dziękując Bogu, że cały czas stałem do nich tyłem i mnie nie poznali. Domyśliłem się, że będą jechać tym samym autobusem, z którego ja chciałem skorzystać, więc dałem sobie spokój i drugi raz wezwałem taksówkę. Tym razem, zanim po mnie przyjechała, trochę minęło i w konsekwencji na rozprawę się spóźniłem, ALE! Już wiedziałem, że ci dwaj mają coś do ukrycia, więc postanowiłem ich za wszelką cenę przycisnąć. Nawet szef się mnie zapytał, co ja znowu wymyśliłem, ale nie miałem czasu mu tego tłumaczyć, a on zresztą wie, że może mi zaufać. No i jeden z nich, właśnie z tych, co był na przystanku, w końcu się załamał i powiedział prawdę. Że były tej dziewczyny się niesamowicie wkurwił, jak zobaczył ją wychodzącą z tej toalety na imprezie, uwieszoną w dodatku na naszym kliencie i nie do końca ubraną. Więc jak ona poszła sobie do domu (a mieszkała zaraz obok, musiała tylko przejść przez mały park, więc nawet nie myślała, że coś się jej może stać), napadli ją w kilku, chłopak ją nawyzywał, ale ona zamiast uciekać czy coś, to zaczęła się z niego wyśmiewać! Że ten drugi, to znaczy nasz klient, jest o wiele lepszy "w te klocki", że ten jej eks "ma tak małego, że nawet mikroskop by tu nie pomógł" i tak dalej. W końcu gostek nie wytrzymał, uderzył ją raz, ona się przewróciła, ale potem wstała i po prostu chciała odejść. Tylko że tamten się nakręcił, rzucił się na nią, przewrócił, potem wziął jakiś kamień leżący pod ręką...
-Tylko bez szczegółów, proszę-przerwałam mu, czując, że właśnie do tego to wszystko zmierza.
-Ok, ok. Bez szczegółów, jasne, pamiętam. No więc on ją zabił, ale miał na rękach rękawicy skórzane, więc jego odcisków palców na kamieniu nie było. Facet kazał im wszystkim przysiąc, że nikomu słowa nie pisną, bo inaczej ich wszystkich pozabija. Potem sam wrócił na imprezę, odnalazł naszego klienta i powiedział mu, że ma poszukać Eve, tej dziewczyny, bo ona czegoś od niego chce. Pijany i odurzony koleś nie kontaktował za dobrze, zaczął jej szukać, wypytywać o nią i w końcu ktoś kazał mu iść sprawdzić, czy dziewczyna nie wróciła do domu. No i chłopak poszedł, natknął się na ciało, wiadomo, w panice zaczął chodzić, sprawdzać i widocznie wziął ten kamień do ręki, krwią się trochę pobrudził...a potem już ktoś go nakrył, zadzwonił na policję. Tamci, razem z tym facetem, kłamali, że ich razem widzieli, jak wychodzą, że ktoś nawet słyszał podobno jakieś krzyki z tego parku, ale wolał się nie mieszać, bo to nie jego sprawy. No a chłopak jednak seks z dziewczyną uprawiał, więc było tam jego DNA i tak dalej, na imprezie wszyscy byli spici, więc nikt jego zeznań nie mógł potwierdzić (ani na dobrą sprawę zaprzeczyć, ale ludzie mają skłonności do tego, że jak ktoś jest "podejrzany", to dla nich to znaczy "winny" i można uznać, że nawet jak się nie pamięta, aby ktoś coś złego zrobił, to na pewno to zrobił, w końcu jest "podejrzany", ale nie o tym teraz). Tak więc, nie chwaląc się oczywiście, dzięki mnie, a raczej dzięki tobie udało nam się wygrać tę rozprawę!-zawołał Jack.
-Cieszę się w takim razie, że ci się powiodło i że niewinny człowiek nie pójdzie do więzienia, ale jaka w tym moja zasługa?-zdziwiłam się.
-Gdybyś nie pojechała pierwszą taksówką, to ja bym nią pojechał i nie miałbym okazji, żeby dowiedzieć się tego wszystkiego-wyjaśnił.
-W takim razie to nie moja zasługa, tylko zepsutego samochodu-odparłam z uśmiechem.
-Może i masz rację. Ale z samochodem i tak trzeba będzie coś zrobić, zajmę się tym, jak wrócę z pracy. A być może w nagrodę mój szef pozwoli mi wrócić trochę wcześniej, albo da jakąś fajną premię? Kto wie?-powiedział Jack.
-Pewnie tak, w końcu należy ci się jakaś nagroda-odparłam.
-A jak ci idzie w cukierni?-spytał chłopak.
-Dobrze. Na razie tylko sama wszystko ogarniam, bo Kitty ma przyjść później-odpowiedziałam.
-A to może ja też przyjadę po pracy i ci pomogę?-zasugerował Jack.
-Daj spokój! Jakoś sobie tutaj poradzę, w końcu właściwy remont mamy już niemal za sobą! A ty się lepiej ciesz zwycięstwem!-odparłam. Jeszcze chwilę pogadaliśmy, bo czym nasza rozmowa dobiegła końca. Odłożyłam na bok telefon i oddałam się rozmyślaniom na temat ludzkiej natury i tego, jak można być takim potworem, żeby pozbawić innego człowieka życia? A potem jeszcze bezczelnie kłamać, oszukiwać, żeby tylko za to nie odpowiedzieć. I skazać innego, niewinnego człowieka, bo samemu jest się potworem i tchórzem! Nigdy nie zrozumiem logiki takich ludzi. I nie chcę jej rozumieć. Smutne tylko, że tacy ludzie są na tym świecie. Jakby za mało było chorób, głodu i katastrof. Jak można kogoś z zimną krwią zamordować? Albo, co gorsza, zrobić to dla przyjemności?-myślałam. I na to myślenie straciłam sporo czasu. W końcu jednak przyszła Kitty i od razu zwróciła uwagę na mój posępny nastrój. Nie chciałam jej jednak za wiele zdradzać, bo tak jakoś...nie chciałam w ogóle mówić o takich rzeczach. Dziewczyna pomogła mi w sprzątaniu i ogólnym ogarnięciu cukierni, zawiesiła pozostałe zasłony, potem trochę jeszcze pogadałyśmy i każda z nas wróciła do swojego domu. Trochę się martwiłam, czy po tym jak spadłam z tej swojej dziwacznej konstrukcji czegoś sobie nie zrobiłam, ale czułam się dobrze, nic mnie nie bolało, a w razie czego, gdyby coś jednak było nie tak, zawsze mogłam wezwać pomoc. Ale wątpiłam, że jakoś poważnie ucierpiałam. Właściwie to odkąd pamiętam zawsze nawet z poważnych sytuacji udawało mi się wyjść cało. Na przykład, kiedy miałam dziesięć lat, wybiegłam na ulicę za piłką, wprost pod samochód. I pewnie zostałaby ze mnie morka plama, gdyby nie fakt, że jakimś cudem jakby...odepchnęłam się na bok i wylądowałam na trawniku po drugiej stronie ulicy. Przynajmniej tak uważają wszyscy, chociaż ja lubię myślę, że to nie do końca moja zasługa. Że to nie ja, ale jakieś "coś" mi pomogło, chociaż to brzmi strasznie głupio i nie mówię o tym nikomu, bo nikt nigdy nie traktuje tego poważnie. W każdym razie, takich sytuacji było w moim życiu o wiele więcej, pewnie nawet nie wszystkie pamiętam.
~*~
-Całe szczęście, że samochód już naprawiony!-zawołałam, siadając za kierownicą. Po trzech dniach nasze auto wróciło w końcu wczoraj ode mechanika i mogłam w końcu pojechać normalnie do cukierni, a nie tylko autobusy, tramwaje i taksówki.
-Też się cieszę. Tylko uważaj na siebie, kochanie-powiedział Jack, po czym otworzył drzwi od strony kierowcy i pochylił się, żeby dać mi ostatniego całusa na pożegnanie.
-Zawsze na siebie uważam-odparłam z uśmiechem. Chwilę później wyjechałam z garażu. Za nim opuściłam nasz podjazd, pomachałam jeszcze Jack'owi. Odmachał mi, po czym w końcu odwróciłam się i ruszyłam dalej. Przejechałam jakieś kilkaset metrów, nawet nie zdążyłam się dobrze rozpędzić, świadoma, bo nie wyjechałam jeszcze z naszego osiedla, kiedy nagle na drogę wypadł mi jakiś pies. Oczywiście dałam po hamulcach, ale nie odczułam niemal żadnej reakcji ze strony samochodu. Zaczęłam więc wywijać jakieś dziwne ługi-bugi kierownicą, co skończyło się tym, że wjechałam w jakiś murek, rozbijając samochód. Moja głowa odbiła się od foletu i przez chwilę zupełnie nie ogarniałam, co się właśnie stało.
~*~
Huk, a potem ludzkie krzyki. Zdziwiło mnie to nieco, więc wyszedłem z domu, żeby zobaczyć, co się dzieje. Zobaczyłem kawałek dalej samochód Alice, rozwalony o jakiś murek. Nie zważając na to, że mam na sobie tylko białą koszulę z krawatem i spodnie od piżamy, niemal rzuciłem się biegiem w stronę całego zbiegowiska. Byłem strasznie przejęty i zastanawiałem się, co właściwie mogło się stać? Czy coś stało się Alice? Cokolwiek? Zanim jednak się do niej dostałem, musiałem przedrzeć się przez tłum gapiów. W końcu jednak jakoś mi się to udało. Moja narzeczona nadal siedziała na miejscu kierowcy i rozglądała się dookoła z niepokojem i jakby...zdziwieniem?
-Alice, co ci jest? Co się stało? Coś cię boli?-spytałem, dopadając do niej.
-Niech ktoś wezwie pogotowie!-zawołałem, odwracając się w stronę grupki ludzi.
-Niech pani się tym zajmie-dodałem już nieco spokojniejszym tonem, wskazując stojącą najbliżej nas kobietę. Wiedziałem, że najlepiej poprosić o to konkretną osobę, bo inaczej albo nie zadzwoni nikt (każdy uzna, że zrobi to ktoś inny) albo kilka osób naraz zgłosi to samo zdarzenie, w co jednak wątpiłem. Kobieta w odpowiedzi kiwnęła powoli głową i wyjęła telefon, a ja odwróciłem się z powrotem w stronę Alice. Co prawda nie wyglądała na poważnie ranną, ale i tak coś mogło się jej stać.
-Po co karetka? Nic mi nie jest-dziewczyna w końcu zdołała coś powiedzieć.
-Tego nie wiemy, dlatego muszą cię zbadać w szpitalu-odparłem.
-Ale po co od razu karetka? Przecież możemy tam pojechać...
-Czym? Tym samochodem, w którym omal nie zginęłaś?! Co się właściwie stało?-odparłem.
-Sama nie wiem. Chyba jakiś pies...albo kot...albo inne zwierzę-powiedziała Alice.
-Karetka ma być za kilkanaście minut-powiedziała kobieta, którą wcześniej poprosiłem o wykonanie telefonu.
-A tobie kochanie? Nic ci nie jest?-spytała, podchodząc do naszej dwójki. Wkurzyłem się. Miała tylko zadzwonić na karetkę, a nie mieszać się w nasze sprawy i pomagać nam, kiedy tego nie potrzebujemy! Zaraz jednak uspokoiłem się, powtarzając sobie, że nie mogę pozwolić, aby złość przejęła nade mną kontrolę. Teraz liczyła się tylko Alice.